Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedno królestwo. Trzy światy.
W Bambusowym Królestwie beztroskie i pełne obfitości życie pand nagle rozsypuje na drobne kawałki, gdy krainę nawiedza straszna powódź. Kataklizm zabiera wszystko, a do świata, jaki znają, nie ma już powrotu. Jednak dla młodych pand potop nie oznacza końca, a stanowi zapowiedź nowego początku. Początku walki o najwyższą stawkę – zbudowanie własnej przestrzeni do życia i wypełnienie niezwykle ważnego proroctwa. Po drodze napotykają liczne niebezpieczeństwa, zmierzą się z wrogimi zwierzętami i mnóstwem innych trudności. Czy młode pandy zdołają pokierować swoim losem tak, by wkrótce się odnaleźć i stawić czoło przeznaczeniu zapisanemu na długo przed ich narodzinami? Miłośnicy książek Erin Hunter będą zachwyceni nową serią o bohaterskich pandach, ponieważ znajdą w niej wszystko (i dużo więcej), za co uwielbiają jej twórczość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 239
Mieszkańcy Smukłego Lasu:
Łodyga ze Smukłego Lasu – młoda samica pandy
Śliwa ze Smukłego Lasu – samica pandy, ciotka Łodygi
Jałowiec ze Smukłego Lasu – starszy samiec pandy
Trawa ze Smukłego Lasu – samica pandy
Hiacynta ze Smukłego Lasu – panda, matka Palika
Dzikie Jabłko ze Smukłego Lasu – samiec pandy
Wichura ze Smukłego Lasu – samica pandy
Palik ze Smukłego Lasu – młody samiec pandy
Zrywek Wytrawny Wspinacz – młody samiec pandki rudej, najlepszy przyjaciel Łodygi
Skoczek Wytrawny Wspinacz – młody samiec pandki rudej
Chrupka Zajadła Kopaczka – młoda samica pandki rudej
Toczek Zajadły Kopacz – samiec pandki rudej
Śpieszka Wytrawna Wspinaczka – samica pandki rudej
Plamka Wspaniała Pływaczka – samica pandki rudej
Tropicielka Wytrawna Wspinaczka – samica pandki rudej
Łowca Wysoki Skoczek – samiec pandki rudej
Włóczęga Wysoka Skoczka – samica pandki rudej
Drapek Wytrawny Wspinacz – samiec pandki rudej
Mieszkańcy Kwitnącego Wzgórza:
Ulewa – młoda samica pandy
Peonia – samica pandy, matka Ulewy
Kamyk – młody samiec pandy, najlepszy przyjaciel Ulewy
Mgła – samica pandy, wraz ze Szkwałem to jedne z najstarszych pand na Kwitnącym Wzgórzu
Szkwał – samiec pandy, wraz z Mgłą to jedne z najstarszych pand na Kwitnącym Wzgórzu
Cyprys – samiec pandy
Kwiat – starsza samica pandy
Brzask – samica pandy, matka Kumaka
Horyzont – samica pandy, matka Jodły, partnerka Cyprysa
Kumak – młodziutki samiec pandy
Jodła – młodziutka samica pandy
Krzepka Stopa – samiec rokselany złocistej, przywódca grupy małp
Mieszkańcy Białych Kolców:
Duch – młody irbis śnieżny, brat Ciarki, Śnieżycy i Szrona
Ciarka – młoda samica irbisa śnieżnego, najsłabsza z miotu
Śnieżyca – młoda samica irbisa śnieżnego
Szron – młody samiec irbisa śnieżnego
Zima – samica irbisa śnieżnego, matka Ducha i jego rodzeństwa
Grad – młody samiec irbisa śnieżnego
Szadź – młoda samica irbisa śnieżnego
Lodowica – samica irbisa śnieżnego, matka Grada i Szadzi
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Orchidea z Wzrastającego Drzewa sięgnęła do kolejnego uchwytu i za pomocą pazurów wciągnęła się na śliskie zbocze. Deszcz przemoczył jej gęste futro aż do skóry, a panda marzyła tylko o tym, by się otrzepać, jednak nie mogła tego zrobić. Gdyby puściła uchwyt…
– Orchideo! – krzyknął Korzeń. – Uważaj!
Panda spojrzała w górę w ostatniej chwili. Kępa pędów bambusa, połamanych przez bezlitosną ulewę, spadała w jej stronę po zboczu – grube łodygi chłostały ziemię. Orchidea wrzasnęła i rzuciła się na bok. Miała wrażenie, że bambus odpowiedział na jej krzyk, smagając powietrze tuż przy jej uchu. Panda znów zaczęła się zsuwać, ale udało jej się chwycić dobrze ukorzenionego drzewa i spojrzeć w dół. Pędy staczały się niebezpiecznie blisko Korzenia, który jednak zdążył w porę zmienić trasę tak, by w niego nie uderzyły. Orchidea patrzyła, jak bambusy odbijają się od krawędzi klifu, z pluskiem wpadają do wezbranej rzeki i natychmiast zostają wciągnięte przez szalejący prąd.
Panda zatrzymała się na moment, przyklejona do pnia drzewa, by złapać oddech, gdy jej partner wspinał się do niej, z grudami błota i liśćmi przyklejonymi do czarno-białego futra. Kurtyna deszczu uderzała Orchideę w tył głowy. Całe Bambusowe Królestwo zdawało się uciekać od wylewającej rzeki i cieknącego błota, które zastąpiło miękki mech i wygodne skały, gdzie można było się wylegiwać w popołudniowym słońcu. Po suchym terenie rozproszyły się stworzenia, które próbowały uciec od podnoszących się wód. Orchidea zauważyła nieopodal pandkę rudą z puszystym ogonem pokrytym grubą warstwą błota, w panice próbującą wspiąć się na jedno z drzew. Bardzo chciała jej pomóc, ale nic nie mogła zrobić.
Musiała chronić swoje młode.
– O wiele dalej nie zajdziemy – wysapała, gdy dotarł do niej Korzeń. – Niedługo nadejdą młode, czuję to.
– Znajdziemy jakieś bezpieczne miejsce – powiedział Korzeń. – Popatrz, tam jest półka skalna. Jej nie zmyje woda. Musimy przejść jeszcze kawałek.
Orchidea przytaknęła ponuro i odwróciła się, by ruszyć dalej. Odepchnęła się silnymi tylnymi łapami, by sięgnąć do kolejnego uchwytu na tej śliskiej ścieżce. Miała nadzieję, że jej partner miał rację. Nic już nie było pewne. Być może całe Bambusowe Królestwo zostanie zmyte przez wodę.
Nie miała jednak innego wyjścia, niż się wspinać, więc szła w górę, łapa za łapą, po zrujnowanym stoku. Utkwiła spojrzenie w półce skalnej. Byli tak blisko, że już wyobrażała sobie twarde podłoże pod łapami. Być może będzie tam jakieś schronienie – stabilne drzewo albo niewielki nawis, pod którym będzie mogła sprowadzić na świat maluchy bez obaw, że zostaną porwane przez wodę.
– Hej! – rozległ się nieznajomy wrzaskliwy głos nad głową Orchidei.
Panda spojrzała w górę, wstrzymując na moment oddech, gdy oślepił ją deszcz.
– Patrzcie, pandy!
Orchidea zamrugała, by pozbyć się wody z oczu, i zobaczyła gromadę przemoczonych kształtów o długich ogonach, przyczepioną do chwiejących się gałęzi drzewa. Dziesięć małp, konkretnie rokselan złocistych – być może tylko tyle zostało z ich gromady – patrzyło z góry na Orchideę i Korzenia. Ich dziwne błękitne twarze były wykrzywione w złości wokół pękatych nosów, a odsłonięte wargi obnażały ostre zęby.
– To wszystko wasza wina! – wrzasnęła jedna z nich ponad odgłosami deszczu, wskazując długim paluchem na niedźwiedzie. – Mieliście nas ostrzec!
– Ale sami nie wiedzieliśmy! – odparowała Orchidea.
– A gdzie wasz Smoczy Mówca? – dopytywała inna rokselana.
Orchidea spięła się, gdy zobaczyła, że małpy zaczynają schodzić z drzew – najpierw powoli, potem coraz szybciej, przeskakując z pnia na pień, jakby były tak wściekłe, że nie dbały o to, czy się poślizgną i spadną.
– Dlaczego on nie powiedział nam, co się wydarzy?
– To nie wina Zachoda – warknął Korzeń, powoli przedzierający się przez błoto, by stanąć pomiędzy nadciągającymi małpami a swoją partnerką. – Wspaniały Smok nic mu o tym nie mówił.
To kłamstwo – pomyślała z rozpaczą Orchidea. A przynajmniej nie wiemy, czy to prawda. Gdzie się podziewa Zachód z Głębokiego Lasu?
– Rzewna Stopa nie żyje – zawodziła jedna z małp. Zeszła już na dół i stanęła, chłoszcząc ziemię ogonem. – Chyże Serce nie żyje. Tylu z nas umarło…
– A wszystko dlatego, że pandy na to pozwoliły – warknęła inna małpa. – To one nam to zrobiły. Od teraz nie będziemy was słuchać. Brać ich!
– Uciekaj! – wrzasnął Korzeń, gdy małpy rzuciły się na nich, rozpryskując błoto.
Orchidea odwróciła się i skupiła spojrzenie na półce skalnej. Jeśli uda jej się tam dotrzeć, wczepić łapy w ziemię i pozwolić, by małpy ją dogoniły, mogłaby rozgnieść je w szczękach.
Gdy się obejrzała, zalała ją fala przerażenia – Korzeń został w tyle.
– Korzeniu, nie! – wrzasnęła.
Ale jej partner mierzył się z małpami, warcząc, gdy na niego skakały. Złapał jedną z nich zębami za ogon i wyrzucił na kilka długości niedźwiedzia gwałtownym potrząśnięciem głowy. Ale gdy tylko to zrobił, inne wskoczyły mu na plecy, chwytając go za futro i uszy, gryząc i drapiąc. Orchidea szykowała się, by do niego pobiec, ale wtedy łapy Korzenia się poślizgnęły. Te kilka chwil zdawało się trwać wiecznie: Korzeń mimo upadku nadal wił się w błocie, próbując uwolnić się z uścisku małp.
Gromada odskoczyła od niego, gdy zaczął się staczać, ale Korzeń nie mógł się zatrzymać. Huknął w krawędź klifu, tak jak wcześniej pędy bambusa. Siła uderzenia przyprawiała o mdłości, nawet z dużego oddalenia. Korzeń runął w dół i wpadł w powodziową kipiel. Przez moment biało-czarne futro pobłyskiwało na powierzchni, po czym zniknęło.
Orchidea wydała z siebie pełen żalu wrzask, zagłuszony przez szalejącą wokoło ulewę.
Niemal miała nadzieję, że małpy rzucą się na nią, że kilka z nich pokona, zanim sama spadnie – ale małpy ucichły, zgromadziwszy się na wysokich gałęziach. Zanim się zorientowała, zniknęły, a ona została sama.
Nie, nie sama.
Czy to głos Korzenia przebił się przez jej szok? A może to jej własny głos albo coś zupełnie innego? Skądkolwiek przyszedł, miał rację. Orchidea zostałaby sama tylko wtedy, gdyby nie ocaliła swoich młodych. Musiała dostać się na tę półkę.
Wspinaczka była trudna, ale panda nie mogła zrobić sobie przerwy. Musiało jej się udać, dla Korzenia. Dla młodych.
Gdy jej pazury w końcu poczuły twardą skałę i udało się jej wciągnąć na postrzępioną ścieżkę na szczycie półki, jej nogi trzęsły się tak bardzo, że niemal się przewróciła. Ale tuż przed sobą zobaczyła coś, co sprawiło, że jej serce zaczęło śpiewać z bolesnej ulgi. Jaskinia. Wyglądała na głęboką i solidną, była osadzona w sercu górskiego szczytu. W mięśnie Orchidei wstąpiła nowa siła, pospieszyła więc obwąchać wejście. Jaskinia nie była sucha – teraz już nic w Bambusowym Królestwie nie było suche, być może już nigdy nie będzie – ale stanowiła osłonę przed smagającym deszczem. Będzie w niej cieplej. Będzie bezpiecznie.
Wbiegła do środka, tak głęboko, jak tylko mogła, aż zrobiło się zbyt ciemno, by cokolwiek mogła zobaczyć. Poczucie, że miała kamień pod łapami, uspokajało ją. To będzie idealne miejsce, by urodzić młode.
Ale…
Głęboko w jaskini poczuła zapach, który przyprawił ją o ciarki. Zapach krwi i rozszarpanego mięsa.
Weszła do kryjówki drapieżnika.
Światło w jaskini zbladło jeszcze bardziej; Orchidea się odwróciła. Coś przeszło tuż przed wejściem. Coś większego niż panda. Jego sylwetka niemal zasłoniła bladoszary blask nieba, dochodzący z zewnątrz.
Orchidea przykucnęła, obnażając zęby. Będzie bronić swoich młodych niezależnie od tego, czymkolwiek okaże się to stworzenie. Gdy jej oczy przywykły do ciemności, zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widziała takiego zwierzęcia. Olbrzymie, z wielkimi łapami i długim ogonem, ale nie tak okrągłe jak niedźwiedź, nie miało też gęstej sierści lamparta. Było gładkie. Dwoje ogromnych jasnożółtych oczu błyszczało osadzone w twarzy pełnej czarnych i pomarańczowych pręg.
Bestia wkroczyła do jaskini.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Łodyga przeturlała się na brzuch i wyciągnęła łapy przed siebie, drapiąc pazurami ziemię, po czym odwróciła się z powrotem na plecy i powoli otworzyła oczy. Niebo pobłyskiwało szarością, blade i nienaznaczone chmurami. Jedyne, co panda przed sobą widziała, to korona wysokiego drzewa, daleko ponad nią. Czuła niemal, jakby mogła stoczyć się w niebo.
Zaburczało jej w brzuchu.
Na gapienie się w niebo przyjdzie pora po Pierwszej Uczcie – pomyślała, ziewając przeciągle i przekręcając się znowu na brzuch. Podniosła się na łapy, susami pobiegła do wielkiego drzewa i podrapała uszy o jego poskręcany pień.
Przez nieliczne drzewa rosnące na północnych zboczach widziała ciocię Śliwę i pozostałe pandy ze Smukłego Lasu, podnoszące się z wygodnych stert liści i gramolące się z płaskich skał w stronę cienkich pędów bambusa wyrastających pomiędzy drzewami. Łodyga otrzepała się i podbiegła do miejsca, w którym wczoraj widziała te rośliny. Co kilka długości łap odrywała pęk delikatnych pędów, z których wyrastały cieniutkie zielone listki. Zatrzymała się jednak, zanim zebrała je wszystkie.
Łakomy niedźwiadek prędko głodnieje – tak zawsze mówiła ciocia Śliwa, i miała rację.
Łodyga ścisnęła pędy w jednej łapie i pospieszyła przez ściółkę na rozległą polanę. Pozostałe pandy ze Smukłego Lasu już się tam zgromadziły – każda z nich siedziała tyłem do drzewa, w komfortowych odstępach.
– No chodź, Łodygo – powiedziała, ziewając, Śliwa. – Wspaniały Smok nie będzie na ciebie czekał.
To też często powtarzała. Łodyga uśmiechnęła się szeroko i usiadła przy tym samym drzewie co mały Palik i jego matka, Hiacynta. Palik czołgał się na brzuszku w stronę niewielkiej sterty pędów znajdującej się przed Hiacyntą, która wyciągnęła łapę i delikatnie go odsunęła.
– Jeszcze chwilkę, maluchu – powiedziała.
Palik zapiszczał zawiedziony – Łodyga rozumiała, co on czuje. Bambus, który miała w łapie, przepysznie pachniał, ale żadna panda nie mogła rozpocząć posiłku przed błogosławieństwem.
Ciocia Śliwa podrapała plecy o pień drzewa i odchrząknęła.
– Wspaniały Smoku – powiedziała, wyciągając przed siebie łapę pełną pędów bambusa. – Podczas Uczty w porze Szarego Światła kłaniają się przed tobą pokorne pandy. Dziękujemy ci za dar bambusa i mądrość, którą nas obdarzasz.
Łodyga pochyliła głowę jak pozostałe znajdujące się na polanie pandy, łącznie z Palikiem, który opuścił pyszczek tak nisko, że jego nosek sięgał do ściółki. Po krótkiej chwili wszyscy podnieśli głowy, a polanę wypełniły radosne odgłosy chrupania. Łodyga przyłożyła pęd do nosa, wdychając świeży, orzeźwiający zapach, i zaczęła zdejmować z niego liście. Uformowała z nich niewielką wiązkę, zanim wgryzła się w ich pyszne ogonki. Hiacynta zdjęła twardszą korę ze swoich pędów i podała miękkie zielone kawałki Palikowi, który pochłonął je z entuzjazmem.
– Smok mógłby być nieco hojniejszy w swoich darach – zamruczała jedna ze starszych pand z pyskiem pełnym kawałków bambusa.
– A ty mógłbyś być bardziej wdzięczny za to, co masz, Jałowcu ze Smukłego Lasu – powiedziała Śliwa, posyłając mu surowe spojrzenie znad łapy pełnej zielonych liści.
– Jałowcu znad Płytkiego Stawu – mruknął pod nosem niedźwiedź.
– Nie ma już Płytkiego Stawu, Jałowcu – powiedziała łagodnie Hiacynta. – Teraz wszyscy jesteśmy pandami ze Smukłego Lasu.
– Właśnie. Jeśli nie chcesz być ze Smukłego Lasu, możesz nazywać się Jałowcem z Głębokiej Wody albo z Wody Powodziowej – odparowała Trawa, odwracając się z drwiącym wyrazem pyska w stronę brzegu rzeki.
Jałowiec podniósł się zirytowany, odwrócił tyłem do pozostałych pand i usadowił po drugiej stronie swojego drzewa, gryząc zdrewniałe pędy swojej Pierwszej Uczty.
Łodyga obserwowała go z rosnącym w sercu smutkiem. Trawa zachowała się wrednie. Jałowiec może i był zrzędliwym starcem, ale nie mogła go za to winić. Łodyga nie potrafiła sobie wyobrazić, co by czuła, gdyby jej dom pewnego dnia po prostu zniknął, połknięty przez wzrastającą rzekę. Jej jedynym domem był Smukły Las ze swoimi wysokimi, kołyszącymi się drzewami i skąpo rosnącym bambusem.
– Wszyscy żyjecie przeszłością – sarknęła Trawa, przewracając się na plecy i liżąc po pysku. – Dziewięć razy dziennie dziękujemy Wspaniałemu Smokowi za to, że nas karmi, ale po co? Kto z nas od początku powodzi widział choćby chmurę w kształcie smoka? Jałowiec ma rację: Smok nas opuścił.
– Nie to powiedziałem – mruknął Jałowiec, nie zmieniając swojej pozycji.
Łodyga odwróciła się, by spojrzeć na Śliwę, podobnie jak kilka innych niedźwiedzi. Młoda panda niemal spodziewała się, że jej ciocia nakrzyczy na Trawę, ale ona tylko pokręciła głową.
– To tak nie działa, Trawo – powiedziała spokojnie. – Smok nie może nas opuścić. Wspaniały Smok to Bambusowe Królestwo. Dopóki istnieją pandy i bambus, którym się żywimy, Smok nad nami czuwa. – Śliwa wyjęła kolejną łodygę swojej uczty, jakby jej słowa rozstrzygnęły spór.
Przez chwilę ciszę przerywały jedynie odgłosy chrupania.
– Pamiętacie to lato – wtrącił Dzikie Jabłko, długim czarnym pazurem wyciągając kawałek pędu spomiędzy zębów – przed powodzią, kiedy wysechł staw Jałowca? Wtedy ostrzegł nas Smoczy Mówca. Szybko znalazłeś głębszy staw, prawda, Jałowcu?
Jałowiec tylko zamruczał pod nosem, lecz Hiacynta uśmiechnęła się do siebie, popychając garść liści w stronę Palika.
– Pamiętacie, jak to było z lisami piaskowymi? – zapytała. – Stary Dąb ze Skalistej Grani musiał zanieść im wiadomość samodzielnie, aż do szczytów Białych Kolców. Zdążył ich ostrzec przed lawiną w ostatniej chwili.
– Myślałam, że chodziło o śnieżycę – rzuciła Trawa, a jej cyniczny wyraz twarzy zaczął się zmieniać.
– Nie, nie, o lawinę – wymamrotał Barwinek, pocierając plecami drzewo, by podrapać się między łopatkami. – „Strzeżcie się białej fali” – taka była wiadomość od Mówcy. Dokładnie to pamiętam.
Łodyga przekręciła się na plecy, starając się powoli przeżuć ostatnie kęsy uczty. Gdy zacznie się ten temat, pandy mogą rozprawiać godzinami – nadal będą tu siedzieć i wspominać, gdy wreszcie przyjdzie pora na Ucztę w porze Złotego Światła i następującą po niej Ucztę w porze Wspinaczki Słońca.
Łodyga wiedziała, że Śliwa ma rację – Wspaniały Smok nadal nad nimi czuwał. Naprawdę w to wierzyła. Ale kiedy Śliwa i pozostali opowiadali o czasach przed powodzią, gdy rzeka była spokojna i na tyle wąska, że można ją było przekraczać, bambusa nigdy nie brakowało, a każda panda miała wystarczająco dużo jedzenia i miejsca na własne terytorium, zastanawiała się, dlaczego nadal tak nie jest.
Dąb ze Skalistej Grani powędrował do świętego miejsca na swoim terytorium, gdzie otrzymał od Smoczego Mówcy wiadomość o niebezpieczeństwie grożącym lisom, podobnie jak wszystkie inne pandy. Tak to było według opowieści Śliwy – Wspaniały Smok wysyłał przepowiednie do Mówcy, który przekazywał je innym pandom, a te niosły wieści pozostałym stworzeniom Bambusowego Królestwa. Pandy miały w nim szczególne znaczenie – były wysłannikami, posłańcami wybranymi przez Smoka.
Ale żadna z nich nie dowiedziała się o powodzi, dopóki ta się nie rozpoczęła. Dlaczego stare zwyczaje zostały zignorowane? Czy Wspaniały Smok nie ostrzegł Smoczego Mówcy, a może to Mówca nie ostrzegł pozostałych pand?
– Jak myślicie, co się stało ze Smoczym Mówcą? – zapytała Łodyga. Wiedziała, że na to pytanie nie ma odpowiedzi; nikt nie wiedział, gdzie podziewał się Zachód z Głębokiego Lasu.
– Myślę, że to oczywiste – powiedział Barwinek z głębokim westchnieniem. – Minął rok, musimy stawić czoła prawdzie: nasz Mówca, Zachód, na pewno zginął w powodzi.
Łodyga spodziewała się, że przynajmniej część zgromadzonych się z nim nie zgodzi, ale z konsternacją zauważyła, że nie miała racji. Nawet ciocia Śliwa zwiesiła głowę w niemym żalu.
– Spotkałam go kiedyś – powiedziała Hiacynta. – Byłam jeszcze niedźwiedziątkiem, ale zawsze będę pamiętać, jak ze mną rozmawiał: jakbym była dorosłą pandą. Powiedział mi, że pewnego dnia też będę w stanie odczytywać znaki i może uda mi się powstrzymać rozprzestrzenianie jakiejś choroby albo uratować gniazdo, albo… Mówił tak, jakbym mogła zostać bohaterką.
– Był jednym z najmądrzejszych Smoczych Mówców – odpowiedziała cicho Śliwa.
– Ale jeśli Zachód nie żyje, dlaczego nie wybrano kolejnego Mówcy? – zapytała Trawa. – Chyba że naprawdę tak rozgniewaliśmy Smoka, że nas opuścił.
Śliwa pokręciła głową.
– Nie możemy tracić nadziei. Smok ześle nam kolejnego Mówcę, gdy nadejdzie na to pora.
Zapadła ponura cisza. Łodyga podejrzewała, że wszystkie pandy ze Smukłego Lasu zadawały sobie to samo pytanie: Jak długo to jeszcze potrwa?
Łodyga wstała i się otrzepała. Uczta dobiegła końca, a ona nie chciała tu siedzieć i rozpamiętywać.
– Pójdę po Zrywka – ogłosiła.
– Jeśli nie wrócisz na Ucztę w porze Złotego Światła, nie zapomnij o… – zaczęła ciocia.
– Nie zapomnę o błogosławieństwie – zapewniła ją Łodyga. Przebiegła przez polanę i otarła nosem o policzek starszej niedźwiedzicy. – Nie martw się.
Gdy tylko zeszła z polany, poczuła, jak kamień spada jej z serca. Może i nie mieli Smoczego Mówcy – ale to nie oznaczało, że źle jej się żyło. Miała przecież ciocię Śliwę i przyjaciół.
Po kilku minutach wędrówki opuściła Smukły Las i wkroczyła do Złotych Liści – terytorium pandek rudych. Prawie wcale nie rósł tu bambus, za to drzewa były grubsze i bardziej wytrzymałe.
Łodyga obwąchiwała pnie w poszukiwaniu śladów Zrywka, ale zanim poczuła zapach swoich przyjaciół, usłyszała nad sobą ich głosy. Spojrzała w górę. Gałęzie drzew trzęsły się pod ciężarem biegnących rudo-czarnych stworzeń, które śmiały się i ukrywały pomiędzy liśćmi.
– Zrywku! – zawołała Łodyga.
Jedno z czerwonych zwierzątek zerknęło w dół, owijając się wokół gałęzi do góry nogami i zwisającym ogonem.
– Łodygo! Chodź tutaj! – zawołał Zrywek Wytrawny Wspinacz.
W gęstej koronie drzewa pojawiły się jeszcze dwa pyszczki pandek rudych.
– Cześć, Łodygo!
– Chodź tu do nas!
Młoda niedźwiedzica uśmiechnęła się do nich szeroko i opuściła głowę, by obwąchać pień najbliższego drzewa. Powinno się nadać. Jako że była o wiele większa niż jej rudzi przyjaciele, musiała być ostrożniejsza przy stawianiu łap, ale gdy Łodyga ze Smukłego Lasu zaczynała się wspinać, żadna z pand w Północnym Lesie nie mogła się z nią równać. Wciskając pazury w korę, szybko znalazła oparcie i zaczęła wchodzić na drzewo. Wciągnęła się na pierwszą gałąź, po czym oparła łapę na grubej narośli i wyciągnęła się ku kolejnej gałęzi. Wkrótce była już wysoko ponad ziemią, aż w końcu dotarła do kołyszących się koron drzew, które spowodowałyby panikę u mniej wprawionych we wspinaczce zwierząt. Przez liście przedostawały się pierwsze promienie słońca, oświetlając świat na zielono i złoto.
– Chcemy się wspiąć na Dziadka Miłorzęba! Będziemy się ścigać do samego szczytu – powiedział Skoczek Wytrawny Wspinacz, gdy Łodyga wciągnęła się na grubą gałąź, na której siedziały pandki. – Gotowi?
Chrupka Zajadła Kopaczka pokręciła głową.
– To nie w porządku wobec Łodygi – powiedziała. – Właśnie wspięła się na wysokie drzewo, a wy siedzieliście na zadkach, zajadając się żołędziami.
– To tylko zapewnia wam jakąkolwiek szansę, prawda, Łodygo? – powiedział Zrywek, odwracając się do pandy. Jego zwinne łapki tańczyły na grubej gałęzi.
– Tak jest – wysapała Łodyga. – Jestem gotowa!
– Start! – pisnął Skoczek, po czym oboje z Chrupką ruszyli, z chichotem przeskakując na inną gałąź.
Zrywek i Łodyga wymienili uśmiechy.
– Bierzmy ich! – Zrywek zamachał ogonem i popędził w górę.
Łodyga zaczęła wspinać się tuż za nim. Wiedziała, że nie może pobiec tak szybko ani skoczyć tak daleko jak jej mniejsi przyjaciele, ale to nie miało znaczenia – zauważyła właśnie, że druga para w pośpiechu przeskoczyła na gałąź, która okazała się zbyt krótka, musieli więc zawrócić. Z kolei bardziej przemyślane podejście Łodygi zawsze zabierało ją dokładnie tam, gdzie chciała się dostać.
Dziadek Miłorząb to najwyższe drzewo w całym Północnym Lesie, górujące nad pozostałymi koronami niczym złote słońce. Łodyga zbliżała się do jego szczytu, ostrożnie wybierając najgrubsze gałęzie, ściskając pnie i podciągając się coraz wyżej i wyżej. Niemal ześlizgnęła się z drzewa, gdy przypadkowo wsadziła nogę w otwór, który okazał się dziuplą sójki. Ptak zaskrzeczał i dziobnął ją w poduszki łapy. Łodyga sapnęła i zsunęła się nieco po pniu. Spojrzała w dół i zobaczyła, jak ogromna odległość dzieliła ją od ziemi… ale udało jej się wbić pazury w korę i zatrzymać poślizg.
– Przepraszam! – rzuciła do sójki, gdy znów pięła się w górę, uważając, by tym razem trzymać łapy z dala od jej dziupli.
Ptak zaskrzeczał tylko i z odrazą napuszył szare pióra przy szyi.
Ostatnia prosta na szczyt miłorzębu była jedną z najbardziej podstępnych tras wspinaczkowych w całym lesie, ale Łodyga była do niej przyzwyczajona. Dziadek Miłorząb za każdym razem wydawał się jej jednak coraz wyższy i silniejszy. Wiedziała, po których gałęziach dostanie się na samą górę. Zrywek był tuż przy niej, przyczepiony do cieniutkich gałązek, które złamałyby się pod łapami Łodygi, a pozostałe dwie pandki rude znajdowały się zaraz za nimi. Łodyga wspięła się na najwyższą gałąź i usadowiła na niej triumfalnie, łapiąc oddech i spoglądając pomiędzy złotymi liśćmi na rozpościerający się pod nią las.
Okalający drzewo Północny Las pełen był wysokich i solidnych pni, między którymi rozsiane były miejsca takie jak Polana Smukłego Lasu, gdzie rosły porozrzucane kępy bambusa. Za drzewami Łodyga widziała dolinę, w której płynęła rzeka, tak szeroko, że żadne stworzenie nie było w stanie przepłynąć jej wszerz. Jej prędki i niebezpieczny nurt tworzył fale, które w blasku wschodzącego słońca przypominały błyszczące węże – lub smoki.
Za rzeką rósł Południowy Las. Znajdujące się tam zbocza były tak strome jak te po stronie północnej, ale podczas gdy tereny domu Łodygi były szare i słabiej zalesione, Południowy Las wyglądał na bujny i zielony. Nawet z tak wielkiej odległości pandzie wydawało się, że widzi krzewy bambusa tak ogromne, że najgłodniejsza panda nie dałaby rady ich przejeść.
Na myśl o bambusie zaburczało jej w brzuchu. Oblizała pysk i spojrzała na wschodzące słońce. Nadszedł czas na Ucztę w porze Złotego Światła. Nie miała przy sobie pędów, ale nie mogła pominąć uczty, rozglądała się więc, aż znalazła kiść żółtych owoców zwisającą z gałęzi miłorzębu. Owoce nie były nawet w połowie tak smaczne jak bambus, ale musiały jej wystarczyć. Zerwała jeden z nich i chwyciła w łapę, zwieszając głowę.
– Wspaniały Smoku, podczas Uczty w porze Złotego Światła kłania się przed tobą twoja pokorna panda – powiedziała. – Dziękuję za dar bambusa… to znaczy tego śmierdzącego żółtego owocu, i za siłę, którą nas obdarzasz.
Pandki rude siedziały na gałęziach dookoła, machając ogonami, gdy Łodyga wgryzała się w skórkę, by dostać się do znajdującego się wewnątrz chrupiącego orzecha. Nie mógł równać się z bambusem, ale najważniejsze było to, żeby cokolwiek zjeść.
– Słyszałem, jak Drapek mówił, że rzeka się uspokoiła od ostatniego deszczu – powiedział Skoczek, gdy Łodyga przełknęła tyle owocu, ile zdołała zjeść.
– Naprawdę? – Panda zastrzygła uszami i spojrzała w dół północnego stoku, na błyszczącą wodę. Prąd nadal wydawał się szybki, ale może, może teraz się uda…
– Cóż… Drapek dużo gada – odpowiedział Zrywek. – Pewnie mu się zdaje.
– W końcu nam się uda – powiedziała pewnie Łodyga. – Może nie dziś, ale przejdziemy na drugą stronę. Wierzę w to.
– Bardziej od wiary przyda się umiejętność pływania – odpowiedział Skoczek, zwisając do góry nogami ze swojej gałęzi. – Potrafisz?
– Tak! – sarknęła Łodyga. Nie jakoś… świetnie – dodała w myślach. Na pewno nie tak dobrze, jak potrafię się wspinać. Ale wykombinujemy jakiś sposób!
– Naprawdę myślisz, że ich tam znajdziemy? – zapytał Zrywek z nutą sceptycyzmu w głosie. – Twoją mamę i bliźniaka?
Łodyga wpatrywała się w Południowy Las, dopóki jego ciemnozielone pnie nie zaczęły się rozmazywać i pływać przed jej oczami.
– Tak – odpowiedziała. – Tak zawsze mówiła mi ciocia Śliwa. Że jej siostra Orchidea przyszła do niej z dwoma młodymi. Poprosiła ją, by się mną zajęła, po czym odeszła z drugim niedźwiedziątkiem. Gdzie indziej mogliby się udać?
Pandki rude nie odpowiedziały, ku zadowoleniu Łodygi. Wiedziała, że mogło ich wcale nie być w Południowym Lesie i że poza Śliwą cała jej rodzina prawdopodobnie skończyła tak samo jak Zachód z Głębokiego Lasu.
Ale nie chciała w to wierzyć, zwłaszcza że po drugiej stronie połyskującej wody czekał ogromny las.
– Pewnego dnia, Zrywku – powiedziała – przejdziemy przez rzekę, a ja odnajdę swoją rodzinę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki