Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Basia marzy o psie. Tak bardzo, że nic innego jej nie interesuje. No, może oprócz żelków. Nawet wakacje wydają się całkiem okropne, jeśli nie można mieć psa. Jednak rodzina Basi postanawia wyjechać nad morze pod namiot. Czy będą to najlepsze, czy najgorsze wakacje świata? A może Basi uda się spotkać jakiegoś psa...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 109
Tekst:
Zofia Stanecka
Ilustracje:
Marianna Oklejak
Logo serii i projekt graficzny:
Dorota Nowacka
Wydawca:
Agnieszka Betlejewska
Redakcja:
Magdalena Adamska
Korekta:
Bożenna Kozerska,
Paulina Potrykus-Woźniak
tekst © Zofia Stanecka
© HarperCollins Polska sp. z o.o.,
Warszawa 2021
Wszystkie prawa zastrzeżone,
łącznie z prawem reprodukcji części
lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem
należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane
bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
ISBN 978-83-276-7122-6
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Chcę mieć psa!
Koniec czerwca był bardzo upalny. Powietrze stało nieruchomo między domami. Asfalt zmiękł i uginał się pod stopami. Basia zastanawiała się, czy dałoby się go wydłubać. Mogłaby z niego ulepić czarnego pieska.
− Basiu, nie stawaj na jezdni – upomniała ją Mama.
Wracały właśnie z Jankiem i Frankiem z targu. Mama pchała wózek obładowany zakupami. Basia i Janek nieśli mniejsze siatki.
− Dlaczego fasolka jest taka ciężka? – spytała Basia. – Waży chyba z tysiąc kilo.
− Moje ziemniaki ważą milion – wygłosił ponuro Janek i odstawił swoją siatkę na chodnik.
Tur, tur, tur... Ze środka wytoczyły się młode ziemniaczki. Basia usiadła obok nich na chodniku. Spojrzała w niebo. Nie było na nim nawet jednej chmurki.
− Gdybym była mewą, poleciałabym teraz nad morze – powiedziała.
− Właśnie, dlaczego nigdzie nie wyjeżdżamy? – spytał Janek.
− Pojedziemy, nie martw się – uspokoiła go Mama.
− Dzisiaj?
− Jak tylko Tata dostanie urlop.
− Czyli nigdy! – Janek kopnął ziemniaczka na ulicę.
− Tak źle nie będzie – powiedziała Mama. – A teraz sprzątnij ziemniaki i chodźmy. Zaraz się usmażę na skwarkę.
− Am, am! – ucieszył się Franek.
− Nie mogę się schylać. Jest za gorąco – oświadczył Janek.
− Jak to zrobisz, pójdziemy na lody. O ile dożyjemy do tego czasu... – Mama westchnęła i otarła pot z czoła.
Jakoś dowlekli się do lodziarni. Basia zamówiła dwie kulki.
− To dziwne – powiedziała, kiedy je zjadła. – Teraz fasolka jest lżejsza. Może powinnam zjeść jeszcze trzecią kulkę?
− Możesz zjeść moją – powiedział Janek ponuro. – Leży na chodniku.
− Am, am! – zgłosił się Franek. Jego własne lody zamieniły się w malinowe jeziorko na dnie wózka.
Janek przeskoczył przez topniejącą na chodniku lodową papkę. Przy okazji nadepnął na linię między płytami.
− Uważaj! – krzyknęła Basia. – Tam jest lawa. Zaleje cię i będziesz umarnięty!
− Mam to w nosie – burknął Janek.
− Nieprawda. W nosie masz babole – poprawiła go Basia.
− Sama jesteś babol – zdenerwował się Janek.
− Nie babol, tylko Barbar – zachichotała Basia.
Przeskoczyła na sąsiednią płytę bez dotykania linii. I o mało nie wskoczyła w psią kupę.
− No pięknie... – skomentowała Mama. – Znowu ktoś nie sprzątnął po swoim psie.
− Ja bym sprzątała – oświadczyła Basia. – Gdybym miała psa. Mamo, czy mogę mieć psa?
− Nie, Basiu. Wiesz, że nie. Rozmawiałyśmy o tym już tyle razy.
− Ile?
− Wystarczająco dużo, żebyś wiedziała, jaka jest odpowiedź.
Basia weszła na linię. Celowo.
− Ale ja chcę mieć psa! – krzyknęła. – Jak nie mogę mieć psa, to też będę umarnięta – powiedziała.
− Teraz oboje jesteśmy nieżywi – wygłosił Janek grobowym głosem.
− To jak wrócicie do domu? – spytała Mama.
Basia wzruszyła ramionami. Mama czasem nic nie rozumiała.
− Normalnie – odpowiedziała. – Na umarniętych nogach.
Zapadł wieczór i wreszcie zrobiło się odrobinę chłodniej. Basia siedziała na parapecie w swoim pokoju. Wyglądała przez okno. Na trawniku pod domem rudy jamnik podniósł łapę do siusiania. Potem obszczekał krzaczek. Za ścianą Janek kopał piłkę. Łup, łup – odbijał ją od drzwi. W sypialni Tata usiłował uśpić Franka. A Mama chodziła po mieszkaniu i zbierała brudy. Weszła do pokoju Basi. Podniosła leżące na środku podłogi spodnie.
− Znowu dziura – mruknęła. – Ile dziur można zrobić w ciągu tygodnia?
Basia odkleiła nos od szyby.
− Dlaczego nie mogę mieć psa? – zapytała.
− Oj, Basiu... Znowu do tego wracasz? – Mama usiadła na łóżku. – Chodź tu do mnie – poprosiła.
Basia zsunęła się z parapetu i wgramoliła na materac.
− Dlaczego? – spytała. – Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Gdybym dostała psa, mogłabym nie jeść słodyczy do końca życia!
− Tego nikt by od ciebie nie wymagał. – Mama się roześmiała. – Nie możesz mieć psa z wielu powodów. Pies to wielka odpowiedzialność. Trzeba mieć czas, żeby się nim zajmować.
− Ja mam czas! Mnóstwo czasu! Całe wakacje.
− Kiedy ma się psa, nie wszędzie można wyjechać.
− Nie chcę wyjeżdżać wszędzie! – krzyknęła Basia. Za ścianą ucichło kopanie. – Chcę mieć psa!
− Przecież masz żółwia – przypomniała jej Mama.
− Kłócicie się? – spytał Janek. Stał w progu pokoju z piłką pod pachą.
− Mama mówi, że nie mogę mieć psa – wyjaśniła Basia.
− I co z tego? – Janek wzruszył ramionami. – Przecież zawsze tak mówi.
− Dlaczego zawsze tak mówisz? – dopytywała Basia. – I dlaczego nie mogę mieć psa?
− Po wakacjach wrócicie do przedszkola i szkoły – powiedziała Mama. – Wtedy to ja będę musiała zajmować się psem. Nie wiem, czy znajdę na to czas.
− A kiedy się dowiesz? – Basia nie ustępowała.
− Pies oznacza nowe obowiązki – ciągnęła Mama. – Na przykład więcej sprzątania. Wy z Jankiem już teraz ledwo radzicie sobie z bałaganem w pokojach.
− Nie wiem, o czym mówisz – zastrzegł się Janek.
Basia rozejrzała się wokoło. Jak to się stało, że wszędzie leżały jakieś rzeczy? Przecież jeszcze przed chwilą był porządek!
− To niesprawiedliwe – burknęła.
− Co takiego? – spytała Mama. – To, że musicie sprzątać?
− To, że bałagan się zrobił. I że nie mogę mieć psa – wyjaśniła Basia. – Bez psa nic nie ma sensu.
− Nawet wakacje? – upewniła się Mama. – Przecież chcieliście wyjechać.
− Czy jak wyjedziemy, nie będziemy musieli sprzątać? – zainteresował się Janek.
Basia spuściła głowę.
− Rozchmurz się, Barbaro. – Mama wstała z łóżka. – Przecież umówiłyśmy się na jutro z Anielką do parku. Na pewno weźmie ze sobą Paszczaka.
To prawda. Na dodatek Paszczak, pies Anielki, lubił Basię. Prawie tak samo, jakby był jej własny.
− Tylko najpierw sprzątnij – dodała Mama. – Tak jak się umawiałyśmy.
Basia odwróciła się od niej obrażona. Mama naprawdę nic nie rozumiała. Nic a nic!
Zapadła noc. Rodzice, Janek i Franek już spali, a Basia leżała w łóżku z otwartymi oczami. Nasłuchiwała. Dom był ciemny i cichy. Tylko z kuchni dobiegał odgłos pracującej lodówki. Ciepły podmuch wpadł przez uchylone okno i potrącił firankę. Basia przekręciła się na plecy i spojrzała w górę.
Po suficie biegał cień. Wyglądał jak duży szary pies. Szkoda, że nie był prawdziwy! Gdyby był, zeskoczyłby z sufitu i Basia wzięłaby go do łóżka. Nagle cieniowy pies zniknął. Przez firankę, która poruszyła się w oknie i wszystko zepsuła. Głupia firanka!
Basia wysunęła się z łóżka i podreptała do kuchni.
Zjadła miseczkę chłodnika z obiadu. I wyjadła z lodówki kabanosy. Gdyby miała psa, mogłaby go poczęstować. A tak wsunęła wszystko sama i rozbolał ją od tego brzuch. Wróciła do łóżka i przytuliła się do ukochanego pluszowego Miśka Zdziśka.
„Dobrze, że jest jutro” – pomyślała. Bo jutro zobaczy się z Paszczakiem. I pojutrze też. I popojutrze. Może w ogóle nigdzie nie pojedzie i będzie mogła spotykać go codziennie? To było odrobinę pocieszające.
Basia zamknęła oczy. A kiedy wreszcie zasnęła, przyśniły jej się psy. Biegały wokół niej i robiły wspaniały, ogromny bałagan.
Paszczak
Dalsza część dostępna w wersji pełnej