Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Natura. Nie chcę natury, dla mnie naturą są ludzie”.
„Po takim wyznaniu autora Ferdydurke mogłoby się wydawać, że nie istnieje literackie bestiarium Gombrowicza. Tym bardziej że w żadnej ze swych wielu interpretacji własnych tekstów pisarz nigdy nie wspominał o zwierzętach. A jednak wczytując się w jego utwory, można zauważyć zdumiewające nagromadzenie nazw zwierząt – jest ich około stu czterdziestu. Ta ilość i różnorodność nazw budzi podziw, ale też zastanawia. Miłośnikom bestiariuszy i czytelnikom Gombrowicza, zarówno początkującym, jak i zaawansowanym, książeczka ta wskazuje istnienie w dziełach pisarza niezauważanego dotąd obszaru «ja i zwierzęta»”.
(ze wstępu W. Boleckiego)
„Spacerowałem po alei eukaliptusowej, gdy wtem zza drzewa wylazła krowa. Przystanąłem i spojrzeliśmy sobie oko w oko. Jej krowiość zaskoczyła do tego stopnia mą ludzkość – ten moment, w którym spojrzenia nasze się spotkały, był tak napięty – że stropiłem się jako człowiek, to jest w moim, ludzkim, gatunku. Uczucie dziwne i bodaj po raz pierwszy przeze mnie doznane – ten wstyd człowieczy wobec zwierzęcia”.
(Dziennik 1957–1961)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 197
„W młodości dręczyłem zwierzęta”
Dziś „byłem zabijającym MUCHY” to znaczy po prostu zabijałem MUCHY drucianą packą.
W moim pokoju, nie wiadomo skąd (bo okna mają siatki) biorą się MUCHY. Co dzień prawie likwiduję je w ten sposób. Dziś zabiłem około 40. Naturalnie nie wszystkie uśmiercam od razu – niektóre, silnie pokiereszowane, upadają na podłogę i co pewien czas odkrywam taką MUCHĘ, pozostawioną sam na sam z konaniem. Natychmiast ją dobijam. Ale zdarza się, że ucieknie w szparę podłogi, wtedy staje mi się ze swoim bólem niedostępna.
W młodości dręczyłem ZWIERZĘTA. Przypominam sobie jak w Małoszycach zabawiałem się z chłopakami wiejskimi. Siekliśmy batami ŻABY. Dziś boję się – oto właściwe słowo – cierpienia MUCHY. I ten strach z kolei mnie przerażał, jakby w tym zawierało się jakieś okropne osłabienie wobec życia, ja rzeczywiście lękam się tego, że nie mogę znieść bólu MUCHY. W ogóle z wiekiem dokonała się we mnie ewolucja, której tragicznego i groźnego charakteru nie chcę ukrywać, owszem, chciałbym jak najsilniej uwydatnić. I twierdzę, że jest właściwa nie tylko mnie, ale całemu memu pokoleniu.
Zanotuję jej poszczególne punkty:
1. Dewaloryzacja śmierci. – Śmierć staje się dla mnie coraz mniej ważna – ludzka, czy ZWIERZĘCA. Coraz trudniej mi zrozumieć osoby, dla których pozbawienie życia jest największą karą. Nie rozumiem zemsty, która zabijając znienacka wystrzałem w tył czaszki cieszy się – jakby tamten coś uczuł. Na śmierć prawie zupełnie zobojętniałem (nie mówię o własnej).
2. Intronizacja bólu. – Ból staje się dla mnie punktem wyjściowym egzystencji, doznaniem zasadniczym od którego wszystko się zaczyna, do którego wszystko się sprowadza. Egzystencjaliści ze swoim „życiem dla śmierci” nie zadawalają mnie, ja życie ustawiłbym tylko wobec bólu.
3. Ból jako ból, ból sam w sobie. – To jest najważniejsze. To jest dopiero zmiana odczuwania naprawdę groźna i okropna i olbrzymia. Polega na tym, iż coraz mniej obchodzi kto cierpi... Myślę, że współcześnie istnieją w tym względzie dwie szkoły. Dla ludzi dawniejszej szkoły ból kogoś z rodziny jest najokropniejszy po własnym; ból dygnitarza ważniejszy od bólu chłopa; ból chłopa ważniejszy od bólu chłopca; ból chłopca ważniejszy od bólu PSA. Przebywają w ograniczonym kręgu bólu. Ale dla ludzi nowszej szkoły ból jest bólem, gdziekolwiek by się pojawił, równie straszliwy w człowieku, jak w MUSZE, wykształciło się w nas doznanie czystego cierpienia, piekło nasze stało się uniwersalne. Mnie, na przykład, niektórzy uważają za nieczułego, ponieważ trudno mi ukryć, że ból najbliższych nie jest bynajmniej najbliższym mi bólem. I cała moja natura jest nastawiona na odkrywanie cierpienia tamtego – niższego.
Te bogobojne rodziny – przypominam sobie z dawnych czasów – we dworze wiejskim przy podwieczorku, gwarzące poczciwie, niewinne... a na stole był lep, na lepie MUCHY w sytuacjach okropniejszych niż potępieńcy na obrazach średniowiecznych. To nikomu nie przeszkadzało ponieważ w zdaniu „ból MUCHY” akcent padał na „MUCHA” nie na „ból”. A dzisiaj – wystarczy naflitować pokój żeby chmary drobnych istnień zaczęły się wić – i nikt się nie przejmuje.