Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia pijano-oniryczna
Ślub jest drugim utworem scenicznym Witolda Gombrowicza.
Henryk — młody żołnierz — znajduje się na froncie we Francji. Motywem przewodnim jest sen, który przenosi go w rodzime strony, do karczmy prowadzonej przez jego rodziców. Zastany tam porządek jest jednak zgoła inny od tego, jaki Henryk zapamiętał. Rodzice są terroryzowani przez urzędujących w karczmie pijaków, a jego narzeczona — Mania — zostaje sprowadzona do roli dziewki. Rozpoczyna się konflikt, polegający na ciągłym przybieraniu coraz to innych form. Ojciec staje się królem, pijak — ambasadorem, a Henryk — dyktatorem. Wszystko w jednym celu…
Utwór został napisany w 1946 roku. Przez krytyków jest uważany za zjawisko prekursorskie w stosunku do twórczości Becketta i Ionesco. Gombrowicz podejmuje w nim problematykę wykorzystania formy do kreowania siebie w relacjach z innymi, popadania w sztuczność, a wszystko to zostaje ukazane w onirycznej atmosferze niepewności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 124
PosłowieJerzy Franczak Trzy i pół dramatu
Osoby:
IGNACY (Ojciec i Król)
KATARZYNA (Matka i Królowa)
HENRYK (Syn i Książę)
WŁADZIO (Przyjaciel i Dworzanin)
MANIA (Służąca i Księżniczka)
PIJAK
KANCLERZ
SZAMBELAN
SZEF POLICJI
BISKUP PANDULF
DYGNITARZ-ZDRAJCA
DYGNITARZE, PIJACY, DWORZANIE,
DAMY, ZBIRY, LOKAJE
Człowiek jest poddany temu co tworzy się „między” ludźmi i nie ma dla niego innej boskości jak tylko ta, która z ludzi się rodzi.
Taki jest właśnie ten „kościół ziemski”, który objawia się Henrykowi we śnie. Tu ludzie łączą się w jakieś kształty Bólu, Strachu, Śmieszności lub Tajemnicy, w nieprzewidziane melodie i rytmy, w absurdalne związki i sytuacje i, poddając się im, są stwarzani przez to, co stworzyli. W tym kościele ziemskim duch ludzki uwielbia ducha międzyludzkiego.
Henryk wynosi ojca swego do godności króla, a to iżby ojciec udzielił mu ślubu; po czym sam ogłasza się królem i sam sobie pragnie udzielić ślubu. W tym celu usiłuje zmusić swych poddanych, aby napełnili go boskością: pragnie on stać się własnym swoim Bogiem.
Ale to wszystko dokonywa się poprzez Formę: to znaczy, że ludzie, łącząc się między sobą, narzucają sobie nawzajem taki czy inny sposób bycia, mówienia, działania... i każdy zniekształca innych, będąc zarazem przez nich zniekształcony.
Stąd dramat ten jest przede wszystkim dramatem Formy. Tu nie idzie, jak w innych sztukach, o znalezienie najwłaściwszej formy na oddanie jakiegoś konfliktu idei lub osób, ale o odtworzenie wieczystego konfliktu naszego z samą Formą. Jeśliby w sztuce Szekspira ktoś krzyknął na ojca swego „świnio”, dramat polegałby na tym, iż syn obraża ojca; gdy jednak to zdarza się w sztuce niniejszej, dramat dzieje się między tym, kto krzyczy a własnym jego krzykiem... gdyż krzyk ten może zabrzmieć dobrze lub źle, przyczynić się do wywyższenia swego twórcy lub też, przeciwnie, wtrącić go w przepaść wstydu i hańby.
Ta deformacja, której poddany jest w pierwszym rzędzie główny bohater, Henryk, urzeczywistnia się jak następuje.
Z jednej strony – świat wewnętrzny Henryka deformuje świat zewnętrzny: jemu to wszystko śni się, on jest „sam”, a te osoby są jedynie jego marzeniem i nieraz bezpośrednio wypowiadają własne jego stany uczuciowe. Jeżeli więc ni stąd, ni zowąd, scena staje się rozpustna, patetyczna lub tajemnicza, jeżeli dana osoba nagle staje się złośliwa lub smutna, to za sprawą natężonej pracy jego ducha.
Ale, z drugiej strony, to świat zewnętrzny narzuca się Henrykowi. Czasem, jak powiedzieliśmy, zdarza się, że osoby dramatu zmieniają nagle ton i mówią coś nieoczekiwanego – ponieważ tego właśnie oczekiwał od nich Henryk. Czasem jednak Henryk zachowuje się w sposób nieprzewidziany i niezrozumiały dla niego samego, ponieważ musi przystosować się do swych partnerów; oni dyktują mu styl.
Jest to więc deformacja wzajemna – nieustanne zmaganie się dwu sił, wewnętrznej i zewnętrznej, które nawzajem się ograniczają. Takiej podwójnej deformacji poddany jest wszelki akt artystycznego tworzenia i dlatego Henryk upodabnia się raczej do artysty w stanie natchnienia, niż do osoby, która śni. Wszystko tu bez przerwy „stwarza się”: Henryk stwarza sen, a sen – Henryka, akcja też stwarza się nieustannie sama, ludzie stwarzają się wzajemnie i całość prze naprzód ku nieznanym rozwiązaniom.
Z powyższego wynikają następujące
Wskazówki dotyczące gry i reżyserii:
1) Wszyscy ci ludzie nie wypowiadają siebie bezpośrednio; zawsze są sztuczni; zawsze grają. Dlatego sztuka jest korowodem masek, gestów, krzyków, min... Powinna ona być zagrana „sztucznie”, ale sztuczność ta nigdy nie powinna tracić związku z tym normalnym ludzkim tonem, który wyczuwa się w tekście.
Dwa są elementy, które tej sztuczności nadają cechę istotnego tragizmu: Henryk czuje, iż te fantazje nie są niewinną zabawą, ale realnym procesem duchowym, który w nim się odbywa; czuje także, iż jego słowa i akty są niejako zaklęciem tajemnych i niebezpiecznych mocy; czuje, iż forma go stwarza. Jest on reżyserem.
2) Z podwójnej deformacji wytwarza się coś, co Witkiewicz nazwałby „czystą formą”. Osoby dramatu rozkoszują się tą swoją grą, upajają się nawet własnym cierpieniem, wszystko jest tylko pretekstem dla zespolenia się w takim czy innym efekcie.
Jedno słowo wywołuje drugie... jedna sytuacja inną... nieraz jakiś szczegół pęcznieje albo, przez powtarzanie, zdania nabierają niezmiernego znaczenia... Jest więc ważne, ażeby dobrze został uwydatniony „żywioł muzyczny” tego utworu. Jego „tematy”, crescenda i decrescenda, pauzy, sforzata, tutti i sola powinny być opracowane jak tekst partytury symfonicznej. Każdy aktor powinien czuć się instrumentem w orkiestrze, a ruch powinien łączyć się ze słowem. Sceny i sytuacje niech płynnie przechodzą jedna w drugą, grupy ludzkie niech wyrażają jakiś sens tajemny.
Studiując tekst normalnej sztuki, aktor może z treści zdania wywnioskować, jak to zdanie ma być wypowiedziane. Tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana: dialog jest tu bardziej sztuczny, nieraz najprostsze słowa nabrzmiewają sztucznością. Poza tym tok dialogu jest bardziej dynamiczny: np. gdy jedna osoba wypowiada coś cicho i rzewnie, druga odpowiada potężnie i tubalnie, po czym trzecia przechodzi w wiersz i recytuje jakąś rytmiczną strofę.
3) Podobnie, jak Henryk oscyluje między Mądrością i Głupotą, kapłaństwem i szaleństwem, tak też sama sztuka nieustannie jest zagrożona elementem tandety, śmieszności, idiotyzmu. Przejawia się to również w języku bohaterów, zwłaszcza gdy przemawiają wierszem. Nieraz sztuka przybiera charakter wyraźnej parodii Szekspira. Dekoracje, stroje i maski aktorów winny wyrażać ów świat wiecznej gry, wiecznego naśladownictwa, sztuczności i mistyfikacji.
Dla ułatwienia czytania podaje się w skrócie przebieg akcji.
Akt I
We śnie ukazuje się Henrykowi – żołnierzowi we Francji podczas ostatniej wojny – jego dom w Polsce i rodzice.
Dom wydaje się przemieniony w karczmę, rodzice – w karczmarzy. Z trudnością rozpoznaje Henryk swoją narzeczoną, Manię, w karczemnej służącej. Ale oto wchodzi Pijak na czele innych Pijaków i – gdy Ojciec-karczmarz wzbrania mu dobierać się do Mani – zaczyna prześladować Ojca.
Ojciec, w strachu, krzyczy, że jest nietykalny... – Nietykalny jak król! – wołają Pijacy. Wówczas Henryk, który już od jakiegoś czasu znajdował się w stanie niezwykłego patosu, klęka przed ojcem i, oddając mu hołd, przemienia go w Króla Nietykalnego. Nietykalność ta chroni Ojca przed „dotknięciem” Pijaka i w ten sposób może on ujść jego prześladowaniu.
Gdy Henryk zaczyna słabnąć w swoim uczuciu czci synowskiej, Ojciec proponuje mu następujący układ: ty uznasz mnie królem a ja, moją władzą królewską przywrócę twojej narzeczonej-dziewce godność i czystość, utracone w karczmie, przemienię ją w „dziewicę nietykalną” i każę wam dać ślub „przyzwoity”, który uświęci i oczyści wszystko...
Akt II
Przygotowuje się „przyzwoity ślub” Henryka z Manią. Ale władza Króla jest zagrożona zdradą (spisek wśród dygnitarzy).
Henryk czuje, że wszystko zależy od tego, jak on sam odniesie się do swego snu: „mądrze” czy też „głupio”. Wygłasza „mądrą” przemowę i dzięki temu osiąga chwilową przewagę nad żywiołem Zdrajców.
Ale, w chwili gdy ślub już ma być udzielony, wdziera się Pijak (który zdołał wymknąć się z więzienia) i, przy poparciu Zdrajców, ponownie uderza na Króla, usiłując „dotknąć” go swoim spotężniałym Palcem.
Henryk biegnie na pomoc Ojcu i narzeczonej. Rzeczywistość zatacza się między „głupotą” a „mądrością”. Pijak, zwyciężony „mądrością” Henryka, na pozór ustępuje... ale jednocześnie proponuje mu rozmowę na stronie, aby w inny sposób, podstępem, osiągnąć cel zamierzony.
Scena przetwarza się w five o’clock. – Pomóż nam obalić tego Króla słabego i bezbronnego – kusi Pijak Henryka – a uczynimy cię królem i będziesz mógł sam sobie udzielić ślubu własną twoją mocą.
Henryk, rozbawiony, upojony nie tyle winem, ile grą... coraz bardziej wciąga się w grę... i wreszcie jakby ulegał podszeptom Pijaka: zdradzi Ojca, siebie ogłosi Królem! Jednakże w ostatniej chwili cofa się: nie zdradzi...
Ale Król-Ojciec nie może już opanować swego strachu, spotężniałego, „królewskiego”... Zaczyna bać się własnego syna i ten strach przetwarza Henryka w prawdziwego zdrajcę: zwraca się przeciw ojcu, zrzuca go z tronu i ogłasza się Królem. Teraz, na koniec, opanował sytuację! Teraz sam sobie, jako Król, udzieli ślubu!
Lecz Pijak, łącząc w sposób sztuczny wobec całego dworu Manię z Władziem, przyjacielem Henryka, wtrąca nowego Króla w piekło zazdrości.
Akt III
Rządy Henryka są rządami tyrana. Przygotowuje swój ślub. Rozumiejąc, iż to inni ludzie przetwarzają człowieka w istotę wyższą, obdarzoną władzą, a nawet w Boga, postanawia zmusić swych poddanych, aby oznakami czci i posłuszeństwa „napompowali” go boskością. Wówczas zdoła udzielić sobie ślubu „naprawdę świętego”, ślubu, który przywróci czystość i dziewiczość narzeczonej-dziewce.
Ale zazdrość go osłabia. Rodzice, mszcząc się za prześladowanie i tortury, rozniecają jeszcze bardziej ogień jego podejrzeń.
Tylko śmierć Władzia mogłaby przywrócić mu spokój i siłę. Ale na to, aby śmierć ta stała się ostateczną afirmacją władzy królewskiej, potrzeba, by Władzio sam się zabił z rozkazu Henryka. Henryk poddaje mu tę myśl, choć zdaje sobie sprawę, że to „właściwie nie jest na serio”.
W momencie decydującym, gdy już ma udzielić sobie ślubu, Król, dręczony wyrzutami sumienia i zazdrością, zaczyna słabnąć pod ciosami Pijaka, który znów wystąpił do walki. Wówczas ukazuje się trup Władzia: przyjaciel zabił się, aby spełnić wolę Henryka.
Henryk nie wie, czy to wszystko „jest prawdą, czy nie jest prawdą”. Widzi się wobec świata fikcji, snu, kłamstwa, świata formy. A jednak ten świat odpowiada jakiejś rzeczywistości, coś wyraża.
Przygnieciony czynem (śmiercią Władzia), który popełnił, a którego jednak nie popełnił, czynem, który pochodzi z niego, a który jednak jest różny od niego, Henryk ogłasza się niewinnym. Ale jednocześnie, poddając się formalnej logice sytuacji, temu naciskowi Formy, która wyznaczyła mu rolę mordercy, rozkazuje siebie uwięzić.
(Krajobraz przygniatający, beznadziejny. W mrokach fragmenty zniekształconego kościoła)
HENRYK
Zasłona wzniosła się... Niejasny kościół...
I niedorzeczny strop... Dziwne sklepienie...
A pieczęć tonie otchłań w otchłań czarnej
Zastygłej sfery sfer i kamień kamień...
Tu wrota niemożliwe co wciąż przemyśliwam
Tam ołtarz zniekształcony obcego psałterza
Zamknięty klamrą bezsensu kielicha
Co w bezruch grążąc drąży się pasterza...
Pustka. Pustynia. Nic. Ja sam tu jestem
Ja sam
Ja sam
A może nie jestem sam, kto wie co jest za mną, może na przykład, może coś... ktoś tu z boku, na uboczu, na uboczu, jakiś idio... idiota, nieokiełznany, nieopanowany, idiotowaty, idiodotykalny, który dotyka... i... (ze strachem) lepiej nie ruszać się... i nie ruszajmy się... bo jeśli ruszymy się... to on gotów ruszyć się... i dotknąć się... (niepokój wzrasta) o, żeby coś, albo ktoś tu skądś gdzieś na przykład żeby... aha, tam coś... (wyłania się WŁADZIO) Władzio! To Władzio!
WŁADZIO
Henryś!
HENRYK
Wyobraź sobie, jaki sen okropny miałem
Śnił mi się jakiś stwór nieludzki, a ja
Chciałem uciekać i nie mogłem!
WŁADZIO
Ten gulasz, co nam dają na noc, dosyć
Niestrawny jest i ciężki. Mnie także
Czasem się śni...
HENRYK
Ale ty przynajmniej jesteś z krwi i kości. A może i ty także... śnisz mi się... Skąd się wziąłeś?
WŁADZIO
Bo ja wiem.
HENRYK
Władzio, Władzio, Władzio, dlaczego jesteś taki przeokropnie smutny?
WŁADZIO
A ty dlaczego jesteś smutny?
HENRYK
Nic takiego.
WŁADZIO
Nic takiego.
HENRYK
Coś dziwnego stało się z nami. Gdzie się znajdujemy? Obawiam się, że ta okolica jest przeklęta... a my też jesteśmy przeklęci... Przepraszam cię, jakoś sztucznie mi się mówi... nie mogę mówić w sposób naturalny...
I stokrotny smutek
O, żałość bezgraniczna i bezbrzeżna
I jakieś przygnębienie straszne, głuche, ciemne,
Opanowały duszę moją. Boże!
Boże i Boże!
WŁADZIO (młodzieńczo)
Na co ci Bóg, jeżeli masz mnie tutaj?
Przecież widzisz, że jestem taki jak ty!
Po diabła przejmować się majakami
Jeżeli ty i ja jesteśmy z krwi i kości
I jeśli ty jesteś taki jak ja, a ja taki jak ty!
HENRYK (z radością)
I jeśli ty jesteś taki jak ja, a ja taki jak ty! Ha! Wszystko jedno! Niech tam! Jak to dobrze, żeś tu się urodził, Władzio! Z tobą to zupełnie co innego. Ale... gdzie my jesteśmy? Wydaje mi się, że jednak... gdzieś znajdujemy się... Tam... stamtąd coś... (wyłania się część ściany, kilka mebli... strzęp pokoju)
HENRYK
Ja to już gdzieś widziałem.
WŁADZIO
Ja także...
HENRYK (dramatycznie)
My gdzieś jesteśmy
My gdzieś się znajdujemy. Gdzie właściwie?
Co to jest?
(Wyłania się pokój; pokój jadalny wiejskiego dworu w Polsce, ale jakby przerobiony na szynk)
WŁADZIO (z pewną trudnością)
Słowo daję, ten pokój coś mi przypomina... Trochę podobny do jadalnego pokoju w Małoszycach... Podobny i niepodobny... Zegar. Szafa. Tam był mój pokój, jak przyjeżdżałem do was na wakacje...
HENRYK
Tak, ale my nie znajdujemy się przecież w Małoszycach, tylko w północnej Francji na linii frontu – w północnej Francji na linii frontu – w północnej Francji na linii frontu. A jeśli tu się znajdujemy, to nie możemy tam się znajdować!
WŁADZIO
Podobny i niepodobny... Niby to ten sam jadalny, ale jakby restauracja albo szynk... zajazd... gospoda... karczma...
HENRYK
Ten pokój jest zamaskowany i to wszystko jest anormalne.
WŁADZIO
Nie bądź głupi, nie rób trudności
Co cię obchodzi, że coś jest anormalne
Jeżeli my jesteśmy normalni
I te krzesła są prawdziwe, z drzewa, a w bufecie
pewnie coś się znajdzie...
Ale dlaczego nikogo nie ma? Hola!
HENRYK (w strachu)
Nie krzycz! Czekaj! Lepiej nie krzyczeć!
WŁADZIO
Dlaczego nie miałbym krzyczeć?
Hola! Jest tu kto? Wymarli wszyscy? Hola!
HENRYK
Głupiś! Zamknij gębę!
Ucisz się! Ucisz się, mówię! Hola!
Dlaczego nikt nie wychodzi? Ciszej. Hola!
Hola i hola!
WŁADZIO
Hola!
HENRYK
Hola!
WŁADZIO
Hola!
(Wchodzi OJCIEC, stary, sztywny, sklerotyczny, podejrzliwy...)
HENRYK
Na koniec ktoś... Przepraszam, tu, zdaje się, restauracja... (milczenie) Restauracja?
OJCIEC
A bo co?
HENRYK (styl podróżnego)
Czy można
Dostać coś do jedzenia?
OJCIEC (styl karczmarza)
Dostać można
Ale lepi bez krzyków.
HENRYK (do Władzia)
Głos ten wydaje mi się znajomy.
WŁADZIO
On jest bardzo podobny do twojego ojca... słowo daję, to on, chociaż czy ja wiem... nie jest podobny... Bo ja wiem... I dobrze nie widać.
HENRYK
Głupiś. Gdyby to był mój ojciec, to by poznał nas przecież. Nie, zostawmy to. To nie jest mój ojciec. Siądźmy.
(do Ojca)
A, to zajazd tutaj? Można przenocować?
OJCIEC (niechętnie)
Przenocować można, bo to, panie, wynajmuje się nocleg. Ale trzeba z delikatnością.
HENRYK
A, z delikatnością...
OJCIEC (crescendo)
Z szacunkiem... z poważaniem.
HENRYK
A, z poważaniem...
OJCIEC (krzyczy)
Z poszanowaniem... z grzecznością!
(Wchodzi MATKA, starsza kobieta, obdarta, wymęczona, i jej krzyk łączy się z krzykiem Ojca)
MATKA
Z dobrym wychowaniem i żeby nie było awantur, bo my nie od tego... nam nic do tego!...
WŁADZIO (do Henryka)
To twoja matka.
HENRYK (głośno)
Tak by się zdawało
Ale nie jest to zupełnie pewne.
To wszystko jakieś niejasne, ale ja to
Wyjaśnię!
(do Władzia)
Wybacz, że mówię tak sztucznie, ale jestem w bardzo sztucznym położeniu.
(podnosi lampę)
Chodźcie tutaj bliżej
Zbliżcie się... Zbliżcie się, mówię
Bliżej, tu, bliżej... Słowo daję, mam takie wrażenie jakbym kury... kury wabił...
Bliżej, jeszcze bliżej... Niechętnie
Zbliżają się. Bliżej, bo jeśli nie, to ja się zbliżę
Ja się przybliżę, a gdy ja się zbliżę
Ty się przybliżysz... Ach, ach, zupełnie jakbym ryby... ryby łowił na wędkę. Ale dlaczego tu tak cicho?
Ojciec wynurza się z cieniów
Ale zmieniony do niepoznaki, tak iż
Trudno rozpoznać.
A poza tym milczący jakiś, tak iż właściwie
Ja muszę mówić cały czas. Sam muszę mówić
A wskutek tego przeobrażam się w coś w rodzaju
Kapłana ojca mojego!
A tu matka nadpływa jak okręt,
Ale właściwie niezbyt podobna do matki mojej.
Lepiej może
Zostawić to. Dziwnie
Rozlega się mój głos. Zostawmy to, gdyż oni
Proszą, żeby ich zostawić.
WŁADZIO
A może to wcale nie są oni?
HENRYK
To oni są i ja wiem doskonale, że to są oni,
Ale coś się stało z nimi i z jakiejś przyczyny
Oni udają, że nie są...
A może zwariowali...
WŁADZIO
Pomów z nimi po prostu, Henryś.
HENRYK
...I nie mogę mówić po prostu, gdyż w tym
wszystkim
Jest coś uroczystego i tajemniczego
Tak właśnie, jakby msza się odprawiała!
Śmiać mi się chce: jakże uroczysty jestem!
Doniośle brzmią moje słowa! Wprost mnie śmieszy
Że taki ważny i doniosły jestem
Ale zarazem drżę, a drżąc oświadczam
Że drżę – i wskutek tego oświadczenia
Drżę jeszcze silniej, a drżąc jeszcze silniej,
Znowu oświadczam, że drżę jeszcze silniej... Ale komu? Komu oświadczam? Ktoś mnie słyszy...
Lecz nie wiem kto – i właściwie
Ja jestem tutaj sam, zupełnie sam, bo was tu nie ma.
Nie! Tu nikogo nie ma! Ja sam tylko
I sam, zupełnie sam... O, płacz, płakać
Tak, łzy, bo to ja sam, ja sam!
WŁADZIO