Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Renata ma wspaniałą rodzinę, wciąż jednak szuka poklasku w towarzystwie i w życiu zawodowym. Ewa zaś jest singielką, która stawia na karierę w korporacji. Nie ma czasu na rodzinę, przyjaźń czy choćby przelotne romanse.
Niespodziewanie w firmie, w której pracują, dochodzi do zmiany prezesa. Stery w korporacji i w życiu przejmują intrygi, plotki i wzajemne oskarżenia. Przyjaźń kobiet przeradza się w rywalizację, a ich wybory zaskakują.
Naraz na ich drodze pojawia się… No właśnie! Co takiego wywróci życie Renaty i Ewy do góry nogami? Czy znajdą w sobie odwagę, by zmierzyć się z igraszkami losu?
Nowa, dynamiczna, pełna polotu, a jednocześnie refleksyjna powieść Wioletty Piaseckiej Bez planu B pokazuje, że trzeba zaufać życiu. To ono pisze najlepsze scenariusze. Wyrzucając nas z siodła, daje szansę na poznanie prawdy o sobie, a niekiedy na znalezienie szczęścia – czasem na innym kontynencie, a czasem we własnym domu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 386
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Zarówno cała książka, jak i jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Szara Godzina s.c.
Projekt okładki i stron tytułowych
Anna Damasiewicz
Redakcja
Beata Wojciechowska-Dudek
Zdjęcia na okładce
© Tatsiana Shypulia, Dariusz Kuzminski | Depositphotos.com
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
anatta.pl
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest zupełnie niezamierzone i przypadkowe.
Wydanie I, Katowice 2021
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA
ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa
tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12
dystrybucja.liber.pl
www.liber.pl
© Copyright by wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2021
ISBN 978-83-66573-93-2
Przyjaciół trzymaj blisko, ale jeszcze bliżej trzymaj swoich wrogów.
Mario Puzo
Trzaśnięcie drzwiami rozniosło się echem po niewielkiej przestrzeni biurowej. Ewa drgnęła, wychyliła się zza ekranu monitora i spojrzała na puste pomieszczenie za szkłem. Zdziwiona, zaklęła siarczyście i zerwała się z krzesła. Chwyciła w locie dyndający na oparciu żakiet i zmieniła klapki na czerwone szpilki. Zapinając w pośpiechu guziki firmowego wdzianka, ruszyła szybko. Najchętniej by pobiegła, ale wąska spódnica i wysokie obcasy spowalniały kroki.
Na śmierć zapomniała o naradzie! Dlaczego nikt jej nie przypomniał? Zwykle podlegli pracownicy przybiegali z każdym drobiazgiem i każdą ploteczką.
Nagle uświadomiła sobie, że ostatnio jakby rzadziej.
Wsiadając do windy, usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś wpadł do jej pokoju z nowinami, i musiała przyznać, że od ponad tygodnia nikt… Fakt, w firmie od pewnego czasu atmosfera stała się dusząca. Informacje szeptane na korytarzach odbijały się od ścian i zatruwały biurową przestrzeń, na dodatek nasuwały niepokojące wizje. Ewa Pokora niezbyt chętnie słuchała plotek, bo po pierwsze nie pozwalał jej na to nadmiar obowiązków, a po drugie szefowej działu marketingu i sprzedaży nie wypadało ich słuchać, teraz jednak nabrała podejrzeń, że coś dzieje się poza nią. Najnowsza plotka, którą najwyraźniej żyła firma, dotarła do Ewy, ale ona w nią nie uwierzyła. Jeśli była prawdziwa, to powinna o tym wiedzieć jako pierwsza!
Drzwi windy rozsunęły się bezszelestnie i Ewa stanęła przed salą konferencyjną. Spojrzenia podwładnych nieco ją zaniepokoiły. Zawsze nadgorliwi w kontaktach, teraz przyglądali się jej jakby ukradkiem. Byli dużo młodsi, na pewno bardziej przebojowi, drapieżni, nieco zachłanni i okropnie zadufani w sobie. Przychodzili, odchodzili, niektórych zwalniano, nieliczni sami porzucali pracę dla atrakcyjniejszej posady w innej korporacji. Ona trwała na posterunku. I to już prawie dziesięć lat.
Kawał czasu – pomyślała.
– Ewa, a ty co? Potrzebujesz specjalnego zaproszenia? – Paweł Niewiadomski, dyrektor działu kadr zwany Personalnym, spojrzał na nią znad okularów.
– Właściwie zostało jeszcze pół minuty. – Uspokoiła oddech, zdobyła się nawet na rozciągnięcie ust w grymasie od biedy przypominającym uśmiech i ostentacyjnie wskazała zegar ścienny.
– No tak, jak zawsze perfekcyjna. – Również zmusił się do uśmiechu, poczekał kilka sekund, aż zajmie miejsce, i zwrócił się do załogi: – Moi drodzy, trudno mi zacząć, bo sytuacja nie jest komfortowa… Zaraz, moment, proszę o ciszę. – Podniósł ręce, bo po sali przeszedł nerwowy szmer. Westchnął i palcem wskazującym poprawił okulary.
Niedawno zatrudniona młoda sekretarka mocowała się chwilę ze zbyt ciasno zawiązaną apaszką, sapiąc przy tym głośno. Przedstawiciele handlowi kręcili się niespokojnie. Ewie coraz bardziej udzielał się ich niepokój. Próbowała odczytać z wyrazu twarzy mówiącego coś więcej, ale ten wciągnął głęboko powietrze i zamilkł. Cykanie zegara drażniło uszy, sala naelektryzowała się oczekiwaniem.
– Wszystkich nas zwolnią? – Informatyk z dredami do połowy pleców nie wytrzymał.
Dla ludzi zgromadzonych w sali konferencyjnej świat na chwilę się zatrzymał. Ewa nieświadomie zacisnęła palce tak mocno, że poczuła ból od wpijających się w skórę dłoni paznokci.
A jednak zwolnienia? – pomyślała zdumiona.
– Nie, oczywiście że nie – wyrzucił z siebie Personalny. – Żadnych zwolnień nie będzie, chyba że wiecie coś, czego ja nie wiem. – Rozejrzał się po zebranych, nikt jednak nie kwapił się, by zabrać głos. – To… zebranie… dotyczy… podsumowania… rocznej działalności… każdego z działów – wyjąkał nieskładnie. – I, być może, podkreślam, być może… pewnych zmian w umowach…
Ewa nagle zrozumiała, że prawdopodobnie Paweł wie tyle co ona i gra na zwłokę albo sytuacja jest megatrudna. Niepewność w jego oczach zaskoczyła ją i zasmuciła jednocześnie. Jeśli ten zawsze pewny siebie i umiejący odnaleźć się w każdej sytuacji mężczyzna miota się nieporadnie, to w firmie jest gorzej, niż przypuszczała. Tylko dlaczego prezes nie zawołał do siebie dyrektorów i nie poinformował ich osobiście o sytuacji, jak czynił to dotychczas? – zastanawiała się.
– E, nie wierzę. Nigdy aż tak oficjalnych podsumowań nie było. Chcemy wiedzieć, ilu z nas poleci na zieloną trawkę! – krzyknął któryś z handlowców.
– Chwila, moment, dajcie powiedzieć. – Dyrektor starał się przemawiać mniej oficjalnym niż zwykle tonem. – To nie tak, jak myślicie…
– A jak? Mów w końcu po ludzku! – rzuciła władczym i nieco zniecierpliwionym tonem zastępczyni Ewy Renata Kowalska.
Od razu skupiła na sobie uwagę zgromadzonych. Mimo że zwracanie się do siebie per ty było w firmie naturalne i wręcz pożądane, nigdy dotąd nie zdarzyło się, by do przełożonego odezwano się w ten sposób.
Dyrektor przygryzł dolną wargę, zmrużył oczy i unikając wzroku pytającej, rozejrzał się po pracownikach z ponurym wyrazem twarzy. Wyprostował plecy, ale nim otworzył usta, rozdzwoniła się leżąca na stole komórka.
– Przepraszam, zapomniałem wyłączyć. – Spojrzał na wyświetlacz i natychmiast skierował się do wyjścia. – Proszę o cierpliwość. Muszę odebrać. To ważne.
Po jego wyjściu w sali zawrzało. Ewa skorzystała z okazji i upomniała swoją przyjaciółkę i jednocześnie zastępczynię, że ta wychodząc, nie przypomniała jej o zebraniu:
– Renata, co to za zwyczaje? Szłaś na zebranie i słowem nie wspomniałaś?
– Sorki. – Renata poprawiła granatowo-czerwoną firmową apaszkę, której tylko dyrektorki działów nie miały obowiązku nosić. – Całkiem wyleciało mi to z głowy – rzuciła beztrosko.
– Szkoda. A przecież siedziałam nad twoją robotą, którą powinnaś wczoraj skończyć.
Renata zrobiła ruch, jakby odganiała natrętną muchę, wzruszyła ramionami, odrzuciła zdecydowanym ruchem gęste, czarne, długie włosy i wyprostowała się nieznacznie.
– Nieładnie postąpiłaś. W sumie twoja sprawa. To ciekawe jednak, że zawsze tyle gadasz o przyjaźni, gdy czegoś potrzebujesz. – Ewa zerknęła na koleżankę. – Guzik ci się rozpiął – rzuciła z przekąsem.
– Coś taka złośliwa? Okres masz czy co? – Renata zabrała się nieudolnie za zapinanie guzika na wydatnych piersiach. Bluzka w tym miejscu napięła się nieestetycznie.
– Robię za ciebie całą robotę, a ty ostatnio nie dość, że zwaliłaś na mnie wszystkie obowiązki, to jeszcze zachowujesz się jak udzielna księżna. W ogóle nie można na tobie polegać.
– Też mi coś! – prychnęła hardo koleżanka. – Dzieci nie masz, chłopa nie masz, to i obowiązków nie masz tyle co inne kobiety. Możesz dłużej w robocie posiedzieć. Zresztą nikt na ciebie w domu nie czeka – dodała kąśliwie.
– No wiesz! – Ewa nie kryła oburzenia. – Niezłe podziękowanie za notoryczne ratowanie twojego tyłka przed prezesem. – Chciała coś jeszcze dodać, ale drzwi się otworzyły i rozmowy natychmiast umilkły.
– Przepraszam, już jestem. – Paweł Niewiadomski czerwony i lekko zdyszany podszedł do stołu, drżącą dłonią chwycił szklankę wody i wypił jednym haustem. Rękawem marynarki prosto spod igły Hugo Bossa otarł usta, odstawił naczynie z hukiem i roześmiał się nerwowo. – No dobra, kochani, spytam bez owijania w bawełnę. Macie plan B? Nie? Ja też nie. Błąd, wielki błąd! Zawsze trzeba mieć plan B. Właśnie dostałem cynk, że połowę z nas wykopią jednak na zieloną trawkę.
***
Renata biegła korytarzem, przedzierając się przez tłum sfrustrowanych kolegów i koleżanek. Kilkoro niezdarnie szturchnęła łokciem, ale pochłonięci rozmowami nie zwracali na nią uwagi albo rzucali pod nosem kilka niecenzuralnych słów. Dyszała ciężko. Guzik na wysokości piersi w niebieskiej firmowej koszuli nie wytrzymał ciężaru podskakującego rytmicznie biustu i odpadł, pozostawiając po sobie dziurę, spod której wyjrzał koronkowy, czerwony biustonosz. Gdy zasapana dobiegła do schodów, złapała się chromoniklowej poręczy i krzyknęła:
– Paweł! Paweł! Stój! Zaczekaj!
Paweł Niewiadomski zatrzymał się, ale nie odwrócił głowy. Zeszła więc kilka schodów, by się z nim zrównać. Przeraziła ją bladość jego twarzy i nieobecny, nieco błędny wzrok.
– Paweł… – złapała go za rękaw marynarki – biegnę za tobą, a ty się nawet nie obejrzysz – rzuciła niemal gniewnie.
– Nie masz prawa mówić do mnie takim tonem przy podwładnych, rozumiesz? To, co się wydarzyło między nami, jest teraz bez znaczenia – powiedział beznamiętnym głosem.
– Ciiiii… – Nie pozwoliła mu dokończyć. Rozejrzała się, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Nie tutaj.
Stał ze spojrzeniem utkwionym w jakiś punkt na ścianie pomalowanej na modny popielaty kolor.
– Jak sobie życzysz… – Zacisnął szczękę.
– Paweł, chcę tylko zapytać… – Przerwała, by złapać w miarę równy oddech, językiem zwilżyła usta, poprawiła apaszkę, uspokoiła się nieco i dopiero po chwili wypaliła bez krygowania się: – Do odstrzału w razie czego jest Ewka, prawda? Tak jak się umawialiśmy… – Milczał, więc krzyknęła: – Błagam cię, nie stój tak, porozmawiaj ze mną! Jesteś mi to winien, nie sądzisz?
– Renata, zastanów się, co mówisz. Niczego nie jesteśmy sobie wzajemnie winni. Oboje tego chcieliśmy. Jesteś dorosła. Ja też. Tak wyszło.
– Co ty gadasz? Według ciebie nic się nie stało?
– Chodzi ci o seks? – Ściszył głos. – Co ty, dziecko jesteś? To był normalny biurowy romans bez zobowiązań. A ty co? Z księżyca się urwałaś? Nic wielkiego się nie stało między nami, czy to jasne?
– Powiedz to swojej żonie i dzieciom. Na pewno się ucieszą – syknęła.
– Dzieci zostawmy w spokoju. I twoje, i moje. Tak będzie najlepiej. – Poczerwieniał ze złości.
– Paweł, przepraszam, masz rację. To przez te nerwy.
Zamilkli. Jej pierwszej zaciążyła ta cisza.
– Proszę, powiedz… Zwalniają cię? No wykrztuś to, bo oszaleję.
– A co? Będziesz tęskniła? – zakpił.
– Nie wygłupiaj się – powiedziała łagodniej. – Po prostu się martwię.
– O mój tyłek czy o własny? – Poprawił okulary, które zsunęły się mu do połowy nosa.
– O nas. Czy jest w tym coś złego?
– Nie zwolnili mnie na razie. – Westchnął. Wyjął z kieszeni białą chusteczkę z mikrofibry, zdjął okulary, chuchnął na szkła i starannie wytarł. Dopiero gdy założył je z powrotem i włożył złożoną równo chusteczkę do kieszeni spodni, rzucił z goryczą: – Ale wiem, że zwolnią masę ludzi.
Jego lakoniczność i nieobecny wzrok doprowadzały ją do wściekłości i agresji, jakiej u siebie nie podejrzewała. Złapała go za poły marynarki i potrząsnęła jak bezwolną kukłą. Miała ochotę zdzielić go po twarzy. Ten zawsze elegancki mężczyzna z nieco ironicznym dystansem do ludzi, twardo stąpający po ziemi zachowywał się teraz, jakby narobił ze strachu w gacie.
– Obudź się, do cholery! Co się, kurwa, z tobą dzieje?!
Poskutkowało nieco, bo pierwszy raz uważniej na nią spojrzał.
– Aleś ty wulgarna. – Skrzywił się z niesmakiem.
– Też nie jesteś święty. Zresztą to nie czas na piękne słówka. Mów, kiedy będziesz wiedział, kogo zwalniają? Przecież muszą ci powiedzieć. Bo komu innemu, jeśli nie tobie? – spytała retorycznie.
– To ja mam wybrać ludzi do zwolnienia. – Wypuścił z siebie powietrze.
– I tym się tak martwisz? – Odetchnęła z ulgą i roześmiała się perliście. Spojrzała na dziurę po brakującym guziku. Energicznymi ruchami dłoni rozwiązała firmową apaszkę i odpięła górne guziki koszuli, odsłaniając imponujący dekolt.
– Ładny stanik. – Wbił wzrok w wylewający się z czerwonej bielizny biust.
– Podoba ci się, Pawełku? – zmieniła ton i rzuciła mu zalotny uśmiech. – Możemy gdzieś pójść, żebyś mógł się lepiej przyjrzeć.
– Może jutro…
– Jutro?! – fuknęła nadąsana, ale zaraz przybrała niewinną minę. – Jutro też możemy zgłębiać walory moich atrakcyjnych piersi, ale po co czekać? – Chwyciła jego dłoń i pomasowała nią swoje krągłości.
– Zwariowałaś?! Nie w biurze! – Odskoczył.
Uśmiech natychmiast zniknął jej z twarzy.
– Wszystko w firmie jest niepewne, a ty kusisz los takimi sytuacjami jak ta. Jeszcze nas ktoś zobaczy. A poza tym nie mam dzisiaj nastroju – powiedział bez entuzjazmu.
– Tak się przejmujesz tym, że musisz wyznaczyć ludzi do odstrzału? Oni by się tobą nie martwili, zapewniam cię.
– Może i nie – przyznał. – Jednak nie tylko tym się martwię.
– A czym jeszcze?
– Nie chcę rozmawiać o tym tutaj. To nie pora ani miejsce. Szczególnie teraz. Mają nas na oku.
– To możemy gdzieś iść po pracy. – Nie dawała za wygraną.
– Nie mam nastroju, mówiłem ci. W dodatku żona może zacząć coś podejrzewać…
– Uważaj, bo popadniesz w paranoję – przerwała mu zgryźliwie.
– Daruj sobie. Jesteś wredna, wiesz?
– To dlatego, że się boję. Tobie łatwo. Ty raczej nie masz się czego obawiać. Zdolny, wykształcony, przebojowy… Co ci mogą zarzucić? A ja? Mąż fajtłapa i kredyt na nowy wóz na głowie.
– Nie słyszałaś o maksymie Andrieja Wyszyńskiego?
– Kogo?
– Mniejsza z tym. – Machnął ręką.
– Jakiego znowu Andrieja? Pracuje u nas?
– Nie, skąd. Facet po prostu mówił: „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”. Nie znasz tego? – Znów poprawił okulary.
– Mają coś na ciebie czy tylko tak głupio gadasz? – Weszła dwa stopnie wyżej, by popatrzeć mu prosto w oczy, i nagle ją olśniło. – Kto do ciebie dzwonił? Ceglasty?
– Prezes? Nie, skąd. Czy on ostatnio do kogoś osobiście zadzwonił? – Pomachał jej przed oczami trzymanym w ręku smartfonem. – Ludzi ma od tego.
– I oni do ciebie dzwonili? – Szarpnęła go za rękaw, bo znów utkwił wzrok w jakimś niewidocznym punkcie.
Po długiej chwili ledwo zauważalnie przytaknął ruchem głowy.
– Matko święta, gadaj wreszcie do rzeczy, bo mnie zaraz tu szlag jasny trafi. Co ci powiedzieli ludzie prezesa?
– Że mają haki – wyznał ściszonym głosem.
– Na ciebie?
Długo milczał. Z głębi korytarza nie dochodziły już żadne odgłosy. Słyszała niespokojne bicie jego serca, czuła na sobie przyspieszony oddech.
– Proszę, powiedz mi, na kogo mają haki? Na ciebie?
– Nie…
– No to czym się martwisz? Na Ewkę? – W jej oczach pojawiły się lekkie błyski.
– Na ciebie…
– Co takiego?! – Pobladła nagle i wbiła w niego strwożony wzrok. – Mówili ci, co na mnie mają?
Zaprzeczył ruchem głowy.
– A dlaczego zwrócili się z tym do ciebie?
– Dobre pytanie. Sam je sobie zadaję. – Westchnął. – I to mnie właśnie martwi, bo może dotyczy również i mnie…
– Nasze spotkania? – Zamyśliła się, ale zaraz machnęła ręką. – E, nie, niemożliwe. Byliśmy ostrożni. Jezus Maria! Co oni mogą na mnie mieć? I co teraz będzie?
– Jutro w południe szef chce mnie widzieć. Pewnie w tej sprawie.
– Dlaczego od razu nie powiedziałeś?
– A co? Miałem cię publicznie poinformować podczas zebrania?
Mierzyła go wzrokiem bez słowa, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
– Mam nadzieję, że cokolwiek na mnie mają, staniesz po mojej stronie – powiedziała w końcu, cedząc każde słowo.
– Nie wiem. Zależy, co mają.
– Masz za mną stanąć murem! – fuknęła rozdygotana.
– Wybacz, ale jeśli to rzeczywiście dotyczy tylko ciebie, nie będę narażał własnej skóry. Mam rodzinę na utrzymaniu – rzucił i zbiegł ze schodów, pokonując po dwa stopnie naraz.
Popatrzyła za nim, czy się odwróci. Zaklęła siarczyście i zagryzając wargę, zastanawiała się, co ma teraz robić i co ludzie prezesa mogą na nią mieć.
Nagle przypomniała sobie pewien drobny incydent sprzed dwóch lat.
Nie, wszystko, tylko nie to! – przemknęło jej przez myśl.
Pobiegła w stronę windy. Postanowiła załatwić sprawę po swojemu. I to jeszcze dziś.
***
Od narady minęło zaledwie kilka godzin, a Ewa już zdążyła uporządkować dokumenty na biurku. Na szarym blacie, na którym zawsze piętrzyła się sterta papierów czekających na przejrzenie, teraz leżały dwie równo ułożone teczki w szarych oprawach z granatowo-czerwonym logo firmy Uroda. Dotyczyły ostatniego projektu, nad którym powinny pracować wspólnie z Renatą, ale Renata wykręcała się albo niewiedzą, albo natłokiem rodzinnych problemów, albo mnóstwem innych przeszkód.
Ewa westchnęła. Nadal zastanawiała się, co się mogło stać. Dlaczego firma, która świetnie radzi sobie na rynku, nagle, bez ostrzeżenia zwalnia pracowników. Wróciła wspomnieniami do dnia, gdy przyszła tu szukać pracy. Przyjął ją osobiście Ceglasty. Nie miał wtedy sztabu sekretarek, odźwiernych i nie nazywał siebie prezesem, tylko szefem. W większości firm nie przywiązywano wówczas wagi do budowania marki w social mediach, które dopiero się tworzyły, ale on jej zaufał, choć była dopiero co upieczoną absolwentką marketingu.
Uśmiechnęła się. Doskonale pamiętała swój pierwszy dzień w pracy. Chuda jak szkapa, z gęstą kitą jasnych włosów, w obcisłych dżinsach i w białej koszulowej bluzce przekonywała szefa, jak bardzo potrzebne jest budowanie wizerunku. Od pierwszych dni godzinami dyskutowali o wizji firmy. Kłócili się czasem, bo każde obstawało przy swoim zdaniu. Kilka lat temu, być może nawet za sprawą jej pomysłów i działań marketingowych, firma wskoczyła na wyższy poziom. Szef nazwał wówczas siebie prezesem i otoczył się murem sekretarek wyższego i niższego szczebla. Z dyrektorami działów spotykał się już tylko przy szczególnych okazjach. Szeregowi pracownicy z prezesem nie mieli do czynienia właściwie nigdy.
Teraz, po dziesięciu latach, nie brakowało na jej koncie spektakularnych sukcesów. Dawna przebojowość i spontaniczność ustąpiły miejsca rozwadze i doświadczeniu. Nie znaczy to, że nie miała tyle zapału do pracy co dawniej. Przeciwnie. Pracę w swoim dziale uważała za sens życia, ale nauczyła się dzielić obowiązkami, choć nadal osobiście kontrolowała efekty każdego przedsięwzięcia. Kiedy trzy lata temu zarekomendowała w firmie Renatę Kowalską, przyjaciółkę ze studiów, była szczęśliwa, że ta odciąży ją przy niektórych projektach. Zdolna, bystra, wesoła, w krótkim czasie awansowała do rangi zastępczyni.
Lubiły się, choć Renata była całkowitym przeciwieństwem Ewy. Jednak od momentu awansu przyjaciółka zaczęła się zmieniać. Cechy, które uchodziły za jej zalety, wypaczyły się, stały wadami. Zrobiła się harda, pyskata, czasami agresywna, niedająca sobie w kaszę dmuchać i do tego wiecznie opowiadała o swoim fajtłapowatym mężu i nienawidzącej jej teściowej. Na szczęście okraszała swoje perypetie czarnym humorem i swoistym wdziękiem. Ogólnie rzecz biorąc, dobrze im się pracowało. Ewa była mózgiem wszelkich pomysłów, natomiast Renata, choć sama nie wyrywała się do pracy, potrafiła wymusić na podwładnych skuteczne działanie. Taki podział ról odpowiadał obu kobietom. Teraz jednak ta hardość skierowana bezpośrednio na Ewę budziła w niej poirytowanie i niepokój.
Ewa rozejrzała się po pomieszczeniu. Gabinet był mały, ale dla niej idealny. Biurko stało na wprost przeszklonej ściany, przez którą miała oko na podległych sobie pracowników i zastępczynię. Jasne biurko, wielki czarny fotel na kółkach, na którym często wieszała służbową marynarkę, i dwa nowoczesne jasnoszare regały służyły Ewie za całe wyposażenie. Minimalistyczne umeblowanie rekompensował widok z ogromnego okna, rozpościerający się na Gdańsk. Kochała to miasto i kochała swoje biuro.
Czy rzeczywiście przyjdzie mi pożegnać się z tym miejscem? – myślała.
Odepchnęła się od biurka i podjechała fotelem do okna. Z dziesiątego piętra biurowca popatrzyła na miasto. Przeprowadziła się do Gdańska z pobliskiego Elbląga tuż po zdaniu matury. Początkowo zarzekała się, że po skończeniu studiów wróci w rodzinne strony, ale Gdańsk ją oczarował i postanowiła tu zostać.
Zdjęła szpilki, chwilę pomasowała obolałe stopy, wstała i oparła czoło o chłodną szybę. Mimo późnej pory miasto tętniło życiem. Gdzieś w dole zgrzytnął tramwaj, a kierowca stojący w korku trąbił wściekle na grupkę młodych ludzi bez pośpiechu przechodzących w niedozwolonym miejscu. Nawet nie zauważyła, kiedy zapadł zmierzch. Rozbłysły latarnie.
Naraz przypomniała sobie słowa przyjaciółki: „Nikt na ciebie nie czeka”. Słowa zabolały tak mocno, jak tylko może zaboleć nagle odkryta prawda.
Rzeczywiście, nikt na mnie nie czeka – przyznała. Dotąd Ewa nie nazywała swojej samotności po imieniu. Czuła się potrzebna i spełniona. Wśród tylu projektów, pomysłów i planów firmowych nie widziała miejsca na mężczyznę, a tym bardziej na dziecko.
– Lubię swoją samotność – powiedziała na głos, by zagłuszyć myśli. – Jestem z firmą dziesięć lat. Moje pomysły przyniosły setki tysięcy złotych zysku. Szef przyjął mnie, gdy nie szło mu najlepiej. Przecież nie zwolni mnie teraz, gdy firma działa na najwyższych obrotach.
Nieoczekiwanie jarzeniówki w sali za szybą zatrzeszczały i rozświetliły pomieszczenie. Ewa odwróciła się od okna i zamarła. Środkiem biura dziwnym pokracznym krokiem i boso wlokła się Renata. W jednej ręce trzymała szpilki, w drugiej czerwony stanik i komórkę. Ona też najwyraźniej nie spodziewała się zastać kogoś w biurze, bo zatrzymała się niepewnie.
– Matko kochana, co ci się stało? Napadł cię ktoś?
– Odwal się! Nie twoja zasrana sprawa! – wrzasnęła i ruszyła energiczniej w stronę swojego biurka.
Jej rozmazana szminka wokół ust sprawiała upiorne wrażenie. Rozpięta błękitna koszula odkrywała goły biust.
– Renata, na miłość boską! Mów, co się stało. Dzwonię po policję! – Ewa odblokowała telefon i drżącą dłonią próbowała wystukać numer alarmowy.
– Ani się waż! – Renata rzuciła buty i stanik na podłogę, podbiegła i wyrwała koleżance aparat z dłoni. – Nigdzie nie dzwoń i najlepiej odwal się ode mnie.
– Co się z tobą dzieje? Gdzieś ty była?! – Nie doczekawszy się odpowiedzi, pokręciła głową z dezaprobatą. – Nie poznaję cię i naprawdę poważnie zaczynam się o ciebie martwić.
– Niepotrzebnie – skwitowała. Położyła komórkę na swoje biurko, wyciągnęła z leżącej na krześle skórzanej torby paczkę chusteczek i starła rozmazany makijaż.
Ewa chciała jeszcze coś powiedzieć, ale dała za wygraną. Podeszła do szafy, sięgnęła po granatową kurtkę, owinęła się chustą w identycznym kolorze, przewiesiła torebkę przez ramię i zgasiła światło w swoim gabinecie.
– Nie chcesz, nie mów, ale ja naprawdę się martwię – rzuciła już w drzwiach.
Zażenowana i zniesmaczona zastanawiała się nad sceną, której właśnie była świadkiem. Renata nigdy nie uchodziła za autorytet moralny. Na studiach ostro imprezowała, ale od tego czasu minęło dziesięć lat. Owszem, nie dało się ukryć, że flirtowała w biurze, choćby z Niewiadomskim, jednak to były raczej niewinne flirty.
Co ma znaczyć to nieostrożne i lekceważące dzisiejsze zachowanie? Przecież z tego może wyniknąć niezły skandal – rozmyślała Ewa.
Otworzyły się drzwi windy. Popatrzyła w metalowe wnętrze kabiny, lecz nie wsiadła. Przed oczami stanęła jej poczciwa twarz Piotra, męża Renaty, z którego ta wielokrotnie drwiła. Ewie zrobiło się nagle żal tego człowieka. Postanowiła pomóc koleżance i spróbować z nią porozmawiać.
Winda zamknęła się, dając krótki dźwiękowy sygnał ostrzegawczy, i ruszyła w dół. Ewa zrobiła dwa kroki w stronę biura.
– Ty się lepiej martw o siebie – usłyszała szyderczy głos przyjaciółki, nieco stłumiony przez dzielącą je ścianę.
Ewę zatkało. Stała, zastanawiając się, czy zdradzić swoją obecność, czy jednak zejść po cichu schodami i udawać, że niczego nie słyszała. Nim zdążyła się zdecydować, Renata nagle stanęła w drzwiach. Zaskoczone kobiety zmierzyły się wzrokiem.
– Tak, dobrze słyszałaś – odzyskała natychmiast butę Renata i ruszyła w stronę windy. Pewnym ruchem nacisnęła guzik i przerzuciła czarne włosy na lewe ramię. – Niech od teraz każda z nas martwi się o siebie. Tak będzie najlepiej dla nas obu. I radzę ci zostawić dla siebie to, co tu widziałaś – oświadczyła.
Ewa nie wierzyła w to, co widzi i słyszy.
– Odsuń się, jeśli nie wsiadasz. – Renata minęła przyjaciółkę i wsiadła do windy.
Pewność i lekceważenie w głosie jej zastępczyni zszokowały Ewę. Długo jeszcze stała w pustym, chłodnym holu. Niepokój, który tak niedawno zakiełkował, teraz całkowicie wypełnił jej duszę.
***
Renata wyszła z windy i energicznym krokiem opuściła budynek Olivia Star. Zaskoczona obecnością koleżanki, skierowała teraz na nią całą złość.
– Głupia pindzia, że też musiała zostać i podsłuchiwać! Dobrze jej tak!
Z całych sił pragnęła odsunąć od siebie wydarzenia ostatnich godzin, ale nie potrafiła zatrzeć obrazu sapiącej, nalanej twarzy nowego doradcy Ceglastego. Usprawiedliwiała się przed sobą, że choć za pozostanie w firmie zapłaciła wysoką cenę, było warto. Jednak wzdrygała się z obrzydzenia.
Od rześkiego, marcowego powietrza zakręciło jej się w głowie. Mimo że nie padało, zarzuciła na głowę kaptur. Roztrzęsiona i pochłonięta ponurymi myślami uszła kilka kroków. Minęła halę sportową i dopiero gdy wtargnęła na czerwonym świetle na ulicę Bażyńskiego, o mało nie wpadając pod nadjeżdżające auto, przypomniała sobie, że przyjechała do pracy samochodem.
– Niech to szlag jasny trafi! – mruknęła do siebie.
Nie zawróciła jednak do firmy. Nie chciała też w takim stanie wrócić do domu. Musiała ochłonąć. Postanowiła wejść do McDonalda, żeby wszystko spokojnie poukładać sobie w głowie. Wolałaby uniknąć tłumów, ale nie miała wyboru. Pocieszała się, że o tej porze w tym lokalu przesiadywali zazwyczaj studenci pobliskiej uczelni, tak zajęci sobą, że nie zwracali na nikogo uwagi.
Poczuła głód. Nie zdziwiła się, bo od kiedy pamiętała, zajadała kłopoty. Zamówiła colę i duże frytki. Z tacą w ręku minęła kilka stolików, by zająć zwalniające się właśnie miejsce przy oknie. Odwróciła się i dyskretnie rozpięła kurtkę. Oceniła straty wizerunkowe. Wymięta koszula bez guzika na piersiach nie nadawała się do pokazywania światu. Westchnęła i pozostała w kurtce. Gapiąc się na własne odbicie w szybie, pomyślała o synu. Dochodziła dwudziesta. Od co najmniej trzech godzin powinna być w domu. Nie martwiła się szczególnie swoim spóźnieniem. Mąż ufał jej bezgranicznie, w dodatku świetnie opiekował się synem. Pewnie teraz czytał Michałkowi bajkę o dinozaurach.
– Wolne tutaj? – Dwie młode kobiety stanęły tuż obok niej z tacami w rękach.
– Wolne – przyznała niechętnie i od razu odwróciła się w stronę okna.
Studentki rozlokowały się, omawiając coś zażarcie. Renata bezwiednie jadła frytki i rozmyślała o wydarzeniach sprzed godziny. Aż podskoczyła na dźwięk telefonu komórkowego. Dzwonił Piotr. Odebrała dopiero po czwartym sygnale, gdy poczuła na sobie zniecierpliwione spojrzenia sąsiadek.
– Coś się stało, żabciu?
Normalnie na dźwięk tej zbyt opiekuńczej nuty w głosie męża wpadała w furię, ale teraz ku własnemu zaskoczeniu rozpłakała się jak skrzywdzone dziecko.
– Żabciu, co się dzieje? – Głos Piotra zadrżał ze zdenerwowania. – Miałaś wypadek?
Nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Od tamowanego łkania trzęsły jej się ramiona i plecy. Dwie młode dziewczyny wpatrywały się w nią wytrzeszczonymi oczami i z ustami pełnymi jedzenia. Zresztą nie tylko one. Rozmowy przycichły i ludzie bezceremonialnie się jej przyglądali. Jedni ze współczuciem, inni ze zdziwieniem, a jeszcze inni z obojętnym zainteresowaniem.
Chwyciła torebkę i z telefonem przy uchu zerwała się od stolika. Potrąciła jedną z młodych kobiet, poszarpała się z drzwiami wejściowymi i wybiegła, nie tamując już płaczu.
– Żabuniu, co się dzieje?! Mów natychmiast, proszę! – słyszała histeryczne wołanie w telefonie. – Rozbiłaś samochód? To nic, mamy autocasco. To tylko samochód. Uspokój się, żabciu.
– Nie, nie rozbiłam samochodu… – wychlipała w końcu w słuchawkę.
– To powiedz mi, żabciu, bo umieram z niepokoju o ciebie – błagał mąż. – Gdzie jesteś?
– W… Mc… Do… nal… dzie… To… to… znaczy… wy… szłam z Mc… Do… nal… da – łkała.
– Matko jedyna, żabciu, nie wsiadaj do samochodu. Och, co robić? Michałek już zasnął. Zostań tam. Wróć do McDonalda, a ja zaraz po ciebie przyjadę taryfą.
– Nie! – krzyknęła.
– Nie chcesz, żebym przyjechał? – W jego głosie wyraźnie pobrzmiewał żal.
– Nie chcę wracać do McDonalda. – Uspokoiła się nieco i zaczęła myśleć. Gdyby mąż po nią przyjechał, nie czekałby jak zawsze w drzwiach, a zatem nie zauważyłby jej potarganej garderoby.
– Przyjedź po mnie – wyszeptała zbolałym głosem.
– Już jadę, skarbie. Proszę cię, żabciu, nie stój na ulicy. Wróć do McDonalda. Tam jest ciepło i są ludzie.
– Nie chcę tam wracać! – krzyknęła może zbyt agresywnie. – Ci ludzie będą się na mnie gapić! Widzieli, jak płakałam – dodała nieco łagodniejszym tonem.
– To zróbmy tak, przejdziesz jeszcze kilka kroków, miniesz budynki Uniwersytetu Gdańskiego i zobaczysz stację BP. Wejdź tam, zamów sobie herbatkę, a ja za sekundkę będę po ciebie i razem wrócimy do domu. Pójdę teraz i poproszę panią Węgrowską, by posiedziała z Michałkiem.
– Tę starą babę? Wiesz, że jej nie cierpię. To plotkara! – obruszyła się.
– Wiem, wiem, żabciu, ale naprawdę nie ma wyjścia. Idź na stację BP, a ja już po ciebie jadę – powiedział i od razu się rozłączył.
Nie weszła na stację paliw, jak radził mąż, tylko czekała na niego na parkingu. Ani przez chwilę nie zastanawiała się, co mu powie. Kłamstwo miała we krwi. Cieszyła się dziś, że Piotr jest życiowym fajtłapą i każde, nawet najgłupsze tłumaczenia łyka jak pelikan. Boleśnie zapragnęła znaleźć się w ciepłej przytulnej sypialni. Wtulić głowę w poduszki i po prostu o niczym nie myśleć.
Zrobiło się naprawdę chłodno. Nawet na Grunwaldzkiej, zwykle tętniącej życiem ulicy, ruch powoli zamierał. Dochodziła dwudziesta pierwsza.
Gdzie on jest? Ileż można jechać z Niedźwiednika? – pomstowała w myślach na męża.
Naraz tuż przed nią zatrzymała się taksówka i wyskoczył z niej Piotr. Przytulił żonę i nie pytając o nic, podprowadził do taksówki. Wtulił jej twarz w swoje ramię i pogłaskał po głowie jak małą dziewczynkę.
– Niedźwiednik. Tam, skąd przyjechaliśmy – rzucił kierowcy.
Dusiła się od tej mężowskiej nadopiekuńczości, ale nie zmieniła pozycji. Przy skręcie w prawo domyśliła się, że znajdują się na wysokości Galerii Bałtyckiej i że do domu jest już bardzo blisko.
Po zatrzymaniu się mąż wyskoczył z taksówki i podał jej ramię, by się na nim wsparła.
– Żabciu, daj kluczyki, pojadę po samochód. Jest mi bardzo potrzebny. I to z samego rana. No, idź do domu, nie marznij tutaj. Popchnął ją lekko w stronę klatki schodowej. Sam wsiadł do taksówki. – Jeszcze raz na Grunwaldzką – rzucił w stronę kierowcy.
– Klient nasz pan. – Taksówkarz uśmiechnął się grzecznościowo, skończył bawić się smartfonem i ruszył w stronę centrum Wrzeszcza.
Renata pogrzebała w torebce, by znaleźć klucze od domu. Dziękowała w duchu za taki obrót sprawy. Zaraz spławi tę plotkarę i pójdzie pod prysznic.
Zapukała cicho, by nie zbudzić syna.
– Dobry wieczór, pani Reniu – przywitała ją Węgrowska ubrana w gruby bordowy szlafrok frotté. Widać Piotr wyciągnął ją z głębokich wieczornych pieleszy.
– Dobry wieczór. – Renata skrzywiła usta w grzecznościowym uśmiechu. – Dziękuję za opiekę nad Michałkiem.
– E, co to za opieka. Nie mogłam odmówić panu Piotrusiowi, a Michałek śpi jak aniołek. Toż kilka minut zaledwie posiedziałam. – Machnęła ręką.
– Jeszcze raz dziękuję. – Renata stała w korytarzu, nie ściągając kurtki.
– To ja już sobie pójdę. Dobranoc, pani Reniu. – Sąsiadka nacisnęła klamkę, a Renata zrobiła krok, by zamknąć za nią drzwi. – Ojej, byłabym zapomniała. – Puknęła się w czoło. – Stara baba jestem, to i o sklerozę nietrudno. Przyszła jakaś szara koperta. Leży na stole.
– Jak to przyszła? O tej porze?
– E, no ktoś dzwonkiem zadzwonił, jakieś dosłownie pięć minut temu. Nawet zła byłam, że Michałka obudzi ten dzwonek. Myślałam, że to pan Piotruś już wraca. Otworzyłam drzwi, a tam nikogo. Rozejrzałam się, ale ani widu, ani słychu. Winda też nie jechała. No to se myślę, że głupi żart, ktoś nacisnął i uciekł po schodach. Toż schody tuż-tuż. Ale patrzę, a na wycieraczce szara koperta leży. I to spora. Niezaklejona, ale ja nie zaglądałam. O co to, to nie. Mnie już mamusia świętej pamięci przestrzegała, że cudzej korespondencji się nie czyta, więc ja ją grzecznie na stół odłożyłam.
– Dzię… – Renata odchrząknęła. – Dziękuję pani.
– A nie ma za co, nie ma za co. Ja niczego nie oglądałam. – Kobieta zaczerwieniła się i wyszła z mieszkania.
– Stara klępa – syknęła po jej wyjściu, przekręcając zamek w drzwiach.
Nie zdejmując butów ani kurtki, poszła do dużego pokoju.
Na środku pustego białego stołu leżała szara koperta. Renata wsadziła rękę, wyjęła z niej trzy kolorowe zdjęcia i aż usiadła z wrażenia. Ktoś uwiecznił jej wieczorne negocjacje z doradcą szefa. Miała na sobie jedynie stanik i spódnicę, w dodatku zadartą prawie do pasa. A tłuścioch… Nie chciała na to patrzeć. Podarła zdjęcia na drobne kawałki i wyrzuciła do śmietnika, zagrzebując ręką na samo dno.
Kto mógł to zrobić? I kto, do cholery, je tu przyniósł? Milion myśli kłębiło jej się w głowie. Ciężko dysząc, ściągnęła pikowaną kremową kurtkę. Zsunęła zamszowe czarne kozaki i poszła do łazienki pod prysznic. Pozwoliła ciepłemu strumieniowi płynąć. Dopiero po chwili sięgnęła po żel i za pomocą miękkiej gąbki namydliła ciało. Najpierw powoli, a potem energicznie, jakby chciała zmyć z siebie wydarzenia całego dnia.
Gdy otulona w gruby szlafrok męża wyszła z łazienki, Piotr już był i kręcił się po kuchni.
– Chodź, żabko, przygotowałem ci herbatkę z rumem i z soczkiem malinowym. Musisz się rozgrzać, bo zmarzłaś, czekając na mnie.
– Idę do sypialni. Przyniesiesz mi? – poprosiła, choć wiedziała, że i bez tego Piotr weźmie drewnianą tacę, ustawi na niej herbatę, przekąski i zaniesie jej do łóżka.
– Żabuniu, daj mi ten szlafrok, ja go powieszę w łazience, a ty wskakuj do łóżka i pij, póki gorąca. Zaglądałaś do Misia? Widziałaś, jak zasnął z dinem pod głową?
– Tak – skłamała. – Kochany jest.
– Biedny, nie mógł się doczekać twojego powrotu, bo sam narysował dla ciebie laurkę. – Mąż czekał z tacą w ręku, aż się wygodnie usadowi.
– Jutro mu to wynagrodzę. – Poprawiła poduszkę i dała wzrokiem znać, że może już stawiać tacę.
– Żabko, chcesz mi opowiedzieć, co się stało?
– Nie, nie mam siły. Jestem padnięta. Wypiję herbatę i idę spać. Jutro ci opowiem.
– Dobrze, żabko, jak wypijesz, to odstaw na szafkę nocną albo mnie zawołaj. Ja muszę jeszcze chwilę popracować. Ten projekt, który robię dla Inwestbudu, jest na jutro rano, a mam jeszcze kilka poprawek.
– Dobrze, odstawię, dobranoc.
– Dobranoc, żabciu. Ach, byłbym zapomniał. Węgrowska czekała na schodach i powiedziała mi, że ktoś wsunął pod drzwi jakiś list. Co to było?
– Au! – Ręka jej zadrżała i poparzyła się herbatą.
– Ostrożnie, żabciu. – Zjawił się natychmiast przy łóżku i odebrał tacę od żony. – Żabko, kochanie, nie płacz. Nie płacz, proszę. Oparzyłaś się?
– Nie… To przez ten… list… To… to… Ewka… zasypuje mnie robotą… – kłamała bez mrugnięcia okiem. – Na… nawet tu… przyszła i przy… nio… sła… dokumenty do… do… do wypełnienia – wykrztusiła przez łzy.
– Och, nie płacz, żabko. No, współczuję ci. Myśli, że jak załatwiła ci pracę, to teraz może cię wykorzystywać. Ale wiesz co? Dość tego. Ja z nią porozmawiam.
– Nie!!! – krzyknęła tak głośno, że usłyszeli z pokoju płacz syna. – Zostań tu! – Zatrzymała męża za rękaw, bo ten zrobił ruch, jakby miał zamiar lecieć do pokoju dziecięcego. – Nic jej nie mów! Bo zacznie mnie jeszcze bardziej gnębić! – Renata rozpłakała się na cały głos. – Ja tego nie przeżyję!
– Cicho, cicho, żabciu. – Usiadł przy niej i próbował ją uspokoić. – Chcę tylko twojego dobra.
– To przyrzeknij, że nic jej nie powiesz!
– Przyrzekam, kochanie.
– Sama to załatwię – powiedziała nagle twardo. – A teraz idź, uśpij Michałka.
***
Ewa tej nocy nie zmrużyła oka. Nie pomogły napar z melisy i długa kąpiel. Żałowała, że nie ma w domu środków nasennych. Choćby ziołowych. Nie pomogły też książka i telewizja. Po prostu nie potrafiła się skupić. Myślami wracała do ostatnich wydarzeń w firmie. Prześladował ją obraz Renaty, której ordynarne zachowanie prorokowało zapowiedź końca jej własnej kariery. Z bezsilności miotała się między sypialnią a salonem i aneksem kuchennym.
Skąd we mnie ten niepokój? – pytała siebie.
Prezes wielokrotnie dawał Ewie do zrozumienia, że jest dla firmy cennym pracownikiem, ale to harde zachowanie przyjaciółki i te ukradkowe spojrzenia młodych martwiły ją. Czy oni wiedzieli coś więcej? Nie… niemożliwe… Młodzi poczuli wiatr zmian i pewnie nie wiedzą, pod kogo się podczepić. A Renata? Zawsze była pozerką. Boi się, że zostanie zwolniona, i chce swój strach przerzucić na innych – uspokajała lęk, który od wielu godzin zatruwał jej duszę.
Otulona niebieską jedwabną podomką przeszła przez salon, po drodze gasząc lampę, i po ciemku podeszła do okna. Rozchyliła rolety i ze zdziwieniem odkryła, że na dworze zaczynało świtać. Odwróciła się i spojrzała na wyświetlacz dekodera. Dochodziła piąta rano. Znów popatrzyła w okno. W bloku naprzeciwko światło nie paliło się w żadnym oknie. Taki widok tutaj należał do rzadkości. Na Garnizonie mieszkali raczej zapracowani ludzie. Dyrektorzy i biznesmeni, których życie dwadzieścia cztery godziny na dobę kręciło się wokół korporacji lub własnych firm. Marzyła o mieszkaniu w tej dzielnicy Gdańska. By je kupić, sprzedała spore lokum po babci i dobrała trochę kredytu, który na szczęście zdążyła dawno spłacić.
Odeszła od okna. Zapaliła lampę i przeszła do aneksu kuchennego. Nastawiła ekspres do kawy. W oczekiwaniu na napój poszła do łazienki i nałożyła samoprzylepne płatki pod oczy. Miała świadomość, że niewiele pomogą. Nieprzespana noc odbiła się sinymi cieniami na jej twarzy.
Kawa i kąpiel nieco ją orzeźwiły. Tego ranka szykowała się staranniej niż zwykle. Długie, jasne, gęste włosy sięgające do połowy pleców umyła szamponem z fioletowym barwnikiem, by nabrały platynowego odcienia, wysuszyła na grubej okrągłej szczotce i wyprostowała prostownicą. Nałożyła staranny, nieco mocniejszy niż zazwyczaj makijaż. Usta przeciągnęła bardzo ciemną bordową pomadką, by odciągnąć uwagę od zmęczonych oczu. Całości dopełniła popielata dopasowana garsonka i wysokie cieliste szpilki. Rzadko rezygnowała z firmowych garsonek. W przeciwieństwie do Renaty lubiła utożsamiać się z firmą i być przykładem dla podwładnych.
Pierwszą osobą spotkaną po wyjściu z windy był prezes. Nie widziała go kilka tygodni. Ewę zaskoczyły zmiany w jego wyglądzie. Ten wysoki, energiczny, dobrze zbudowany mężczyzna przypominał własnego dziadka. Szedł korytarzem przygarbiony, od czasu do czasu przyglądając się czemuś z nieco większym lub mniejszym zainteresowaniem.
– Dzień dobry, panie prezesie. – Uśmiechnęła się.
– Ewa, miło cię widzieć. – Zatrzymał się kilka kroków przed nią.
– Pana również, panie prezesie. Dawno pana nie widziałam…
– Zobacz, jak wiele wspólnie zrobiliśmy. – Zignorował jej uwagę i rozejrzał się po obszernym holu. – Pamiętasz, w jakiej norze zaczynaliśmy? Dobre to były czasy… Z pasją… Z pomysłami… Eh…
– Mam nadzieję, że niejednego jeszcze razem dokonamy. – Spojrzała mu w oczy.
– Taaaaak. – Przeciągnął to słowo na długość wydechu i odwrócił głowę.
Właśnie zastanawiała się, jak dyskretnie podpytać go o plany firmy, gdy z drugiej windy wysiadł łysy, dość niski i szeroki w barach mężczyzna koło czterdziestki, ubrany w skórzaną czarną kurtkę. Na szyi spod rozchełstanej czarnej koszuli połyskiwał mu gruby złoty łańcuch.
– O, widzę, że pan prezes już działa. To dobrze, to bardzo dobrze. – Uśmiechnął się nieszczerze. – Powiadomił pan pannę Ewę, to jest panią dyrektor, o naszych sprawach?
– A tak, rzeczywiście, byłbym zapomniał. – Ceglasty sprawiał wrażenie zakłopotanego. – Ewa, przyjdź, proszę, za godzinę do mojego gabinetu.
– Oczywiście, panie prezesie. – Zerknęła odruchowo na zegarek.
– Punkt dziewiąta – rzucił mięśniak.
Spiorunowała go wzrokiem. Jeszcze tego w firmie nie grali, żeby ochroniarz mi rozkazywał – oburzyła się w myślach i jednocześnie zdziwiła, że szef nie zareagował na tę jawną bezczelność.
Idąc do swojego działu, zdejmowała płaszcz i szary szal. Dochodziła ósma. Część pracowników siedziała już przy biurkach, a część okupowała firmowy ekspres. Witali się z nią, ale bez tej wylewności, która towarzyszyła jeszcze do niedawna każdemu porankowi.
Przed wejściem do gabinetu zerknęła w przegródkę, do której sekretarka wkładała skierowane do jej działu pilne pisma. Zazwyczaj były upchnięte do granic możliwości. Zamarła. W przegródce nie było ani jednego dokumentu. Rozejrzała się po pracownikach, ale ci unikali jej wzroku. Weszła do swojego gabinetu i od razu spostrzegła, że brakuje dwóch teczek z ostatnim projektem. Zostawiła je na biurku, wychodząc.
Usiadła i popatrzyła przed siebie. Pracownicy wyraźnie nie mieli zajęcia. Widziała to w ich rozbieganych oczach i pochylonych zbyt nisko głowach. Przyglądała się tym młodym ludziom, choć obraz jej się nieco zaszklił. W kąciku lewego oka poczuła czającą się łzę. Wstała i podeszła do okna. Czuła na plecach wlepione w nią spojrzenia. Opuszkiem palca wytarła łzę i wklepała po omacku rozmazany puder.
Z zamyślenia wyrwał ją stukot szpilek. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła Renatę. Nie zatrzymała się przy swoim biurku, tylko weszła wprost do jej gabinetu. Przekrwione białka i sińce pod oczami pozwalały domyślać się, że też ma za sobą nieprzespaną noc.
– Słuchaj, Ewka, nie gniewaj się za wczoraj. Za ostro ci odpowiedziałam, ale wiesz, jaki mam niewyparzony jęzor – próbowała żartować, wpatrując się w Ewę, jakby chciała ją prześwietlić na wylot. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszyła ramionami i zrobiła ruch w kierunku wyjścia.
– Renata, czekaj. Ty wiesz, co się dzieje? Masz jakieś informacje?
– A co? Dopiero dziś się zainteresowałaś? Przecież każdy już chyba wie, że mają ludzi zwalniać. Cała firma aż huczy. Od ponad miesiąca ludzie plotkują o tym i owym, ale ty nie chciałaś słuchać.
– Sama dobrze wiesz, że nie słucham plotek.
– Czasami warto. Zwłaszcza jeśli tylu ludzi mówi wciąż o jednym. Nawet nie mieli w tobie oparcia, bo ty tylko: „projekt kończymy, projekt kończymy” – przedrzeźniała ją piskliwym głosem.
– To, że zwalniają, już wiem. W końcu Paweł mówił o tym na zebraniu. Ale co się stało? Skąd ta nagła zmiana? Przecież firma doskonale funkcjonuje. Wiesz coś bliżej?
– A niby skąd mam wiedzieć? – obruszyła się.
– Od Niewiadomskiego chociażby…
– Ten głupek sam nic nie wie.
– Głupek? Myślałam, że jesteście blisko… – wyrwało jej się.
– To źle myślałaś – ucięła.
Ewa przemilczała agresję w głosie koleżanki. Przyjrzała się uważniej Renacie. Czarne długie włosy upięte wysoko dodały jej nieco lat, a zmęczenie na twarzy i wyraźnie wypisane w oczach zmieszanie połączone z butą zniechęcały do dalszej rozmowy.
Mimo tego rzuciła:
– Dziś rano mijałam prezesa. Wyglądał na przybitego. Był w towarzystwie niskiego grubego ochroniarza. Już na pierwszy rzut oka widać, że to typ spod ciemnej gwiazdy. No po prostu ohydny gość.
– Ja tego nie powiedziałam. I w ogóle… Daj mi spokój. Nic nie wiem. – Koleżanka odwróciła się na pięcie i w popłochu opuściła pomieszczenie.
Ewa nie rozumiała jej zachowania. W normalnych warunkach roześmiałaby się albo popukała w czoło. No właśnie, w normalnych…
Odwiesiła do szafy szary płaszcz, który wcześniej starym zwyczajem rzuciła na oparcie krzesła, i spojrzała na zegarek. Dochodziła ósma trzydzieści.
Druga kawa dobrze mi zrobi – zdążyła pomyśleć, nim do jej pokoju wsadziła głowę młodziutka sekretarka.
– Pani Ewo, pan prezes prosi panią do siebie.
– Teraz? – zdziwiła się, ale sekretarki już nie było. Zniknęła równie cicho, jak się pojawiła.
Ewa wyjęła z torebki kosmetyczkę, by poprawić rozmazany tusz, jednak makijaż nie wymagał korekty. Puder skutecznie przykrył cienie pod oczami, tylko zgaszone spojrzenie zdradzało, że ma za sobą nieprzespaną noc. Ruszyła pewnym siebie krokiem przez biurową przestrzeń, odprowadzana wzrokiem przez podległych sobie pracowników.
Gabinet szefa urządzony z pietyzmem i niebywałą elegancją nie zatracił przyjemnego ciepła, którego często pozbawione są zbyt nowatorskie projekty. Ściany w kolorze kości słoniowej wydawały się jeszcze jaśniejsze w słońcu wpadającym przez olbrzymie szyby. Skórzane kanapy w tym samym kolorze i biały dywan, choć wielkie, tworzyły zaledwie wyspę w tym olbrzymim pomieszczeniu. W wysokich białych donicach ustawiono storczyki.
Ostatnio była tutaj dawno temu. Zakładowe spotkania od momentu przeniesienia firmy do biurowca Olivia Star odbywały się na trzydziestym drugim piętrze w ogromnej sali konferencyjnej mogącej pomieścić czterysta osób.
– Siadaj, Ewo. – Szef wskazał jej kanapę i sam usiadł naprzeciwko. – Jak się pewnie domyślasz, w firmie nastąpiły pewne zmiany…
– Wczoraj na zebraniu Paweł poinformował nas o redukcji zatrudnienia. Nie rozumiem, z czego miałaby wynikać. Według mnie firma prosperuje bez zarzutów. Rozwijamy się dynamicznie, zdobywamy nowe rynki…
– No właśnie – westchnął.
– Jeśli przeinwestowaliśmy, to myślę, że znajdzie się na to jakaś rada. W końcu marka firmy jest znana, szanowana, każdy bank udzieli nam kredytu.
– Tak, tak… – Machnął ręką, jakby to, o czym mówi, było bredzeniem przedszkolaka. – Nie w tym rzecz.
Nagle ktoś chrząknął. Masywny fotel prezesa dotychczas odwrócony w stronę okna zadrgał. Nie byli w gabinecie sami.
– No dobra, koniec zabawy. Trzęsiesz się nad nią jak nad cnotliwą panienką. – Fotel odkręcił się w ich stronę. Siedział na nim typ, którego spotkała rano. Najwyraźniej nie odstępował prezesa na krok.
Spojrzała pytająco na Ceglastego, ale ten czerwony jak burak skurczył się na dźwięk głosu towarzysza.
– Dość tego cackania się, prezesie. – Cmoknął, dłubiąc językiem w zębie. Zamilkł na chwilę, bo najwyraźniej cmokanie nie pomogło, i ostentacyjnie wpakował paluch do ust. Dłuższy czas coś gmerał, wyjął mikroskopijny niedojedzony kęs, przyjrzał mu się, po czym wsadził z powrotem do buzi i zamlaskał. – Czasu szkoda, a spraw wiele. Słuchaj no, panienko…
– Wypraszam sobie ten ton. – Ewa odwróciła głowę z obrzydzeniem.
– W firmie, jak już wiesz, dojdzie do redukcji etatów. Zwalniamy w pierwszej kolejności dyrektorów, bo wasze wynagrodzenia generują największe koszty. – Prezes podniósł się z kanapy.
Ewie zlodowaciały koniuszki palców. Dziękowała w duchu, że jest dziś ubrana w elegancką prywatną garsonkę.
Cokolwiek usłyszę, zachowam klasę do końca – postanowiła.
– Rozumiem. Dziękuję, panie prezesie, za te dziesięć lat. Wiele się przy panu nauczyłam. Podczas trzymiesięcznego wypowiedzenia wprowadzę wskazaną osobę w obowiązki.
– To znaczy… – Prezes najwyraźniej miał kłopot z wyartykułowaniem tego, co chciał przekazać. – Jakby ci, Ewo, powiedzieć… Nie masz okresu wypowiedzenia…
– Jak to?
– Tak to, lalunia. Krótka piłka: albo podpisujesz papier, że odchodzisz za porozumieniem stron, albo dyscyplinarka. – Gość w czarnej skórze najwyraźniej nie owijał rzeczy w bawełnę. – Zawsze jakieś haki się znajdą. Już moja w tym broszka.
– Panie prezesie, co to ma znaczyć? Chyba mam prawo do poważnej kulturalnej rozmowy po, bądź co bądź, dziesięciu latach pracy? I to bardzo dobrych latach pracy – dodała.
– Nie. Nie masz. – Typ nie dawał za wygraną. – A wiesz, dlaczego nie masz? Bo ja od dwóch tygodni jestem tu prezesem. I nie mam zamiaru płacić nikomu odprawy. I co mi zrobisz?
– Słucham? – Myślała, że się przesłyszała. – Panie prezesie, to prawda? – zwróciła się do Ceglastego.
– Ewo, pan Mietek przejrzał listy płac i wybrał ludzi do zwolnienia – wyjąkał Ceglasty ze wstydem.
– Swoją drogą, lalunia, doiłaś z firmy po dwadzieścia patyków miesiąc w miesiąc. Ciekawe za co? – Zagwizdał. – Nie licz na żadną odprawę. Tu od dziś każdy dostanie tyle, ile jest wart. Kto będzie chciał więcej, musi się u mnie wykazać. A tak na marginesie, to o tobie wczoraj niezgorsze kawałki słyszałem. – Zarechotał, ale po chwili chrząknął i wypluł: – Także podpisuj papier za porozumieniem stron i żegnam.
– Nie życzę sobie rozmawiać w ten sposób – zwróciła się do szefa, nie zaszczyciwszy uzurpatora ani jednym spojrzeniem.
– Podpisujesz czy nie? – Facet najwyraźniej się zniecierpliwił.
– Nie podpisuję i nie godzę się na porozumienie stron. Nie mam zwyczaju porozumiewać się z typami spod ciemnej gwiazdy, w dodatku wbrew własnej woli. Zaraz złożę w kadrach wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym. Bez odprawy. – Zrobiła krok w stronę drzwi.
– Przykro mi – bąknął prezes, tym razem blady jak ściana.
Gdy była w połowie gabinetu, usłyszała:
– No, brawo, laska! Odprawy się zrzec! To żeś mnie zaimponowała! No, no… Widzę, że masz plan B. To mi się podoba. – Spojrzał na nią ze swoistym zainteresowaniem.
– Nie, nie mam planu B. Mam za to plan A. – Zmierzyła intruza pogardliwym wzrokiem.
– O, chętnie posłucham. – Kiwnął głową z uznaniem. – Zdradź nam, jeśli możesz.
– Plan A jest prosty: nie mieć z takim prostakiem jak ty nic wspólnego.
Miała wielką ochotę trzasnąć drzwiami, ale postanowiła nie dawać im tej satysfakcji. Wyprostowała ramiona, uniosła głowę i nie oglądając się, wyszła z gabinetu.
Idąc korytarzem, zgarbiła się. Ręce jej drżały, a w głowie przelatywały setki myśli.
Skąd ja wezmę plan B na resztę życia? – westchnęła.
***
Renata drżącą dłonią dogasiła papierosa. Po krótkim zebraniu, a właściwie monologu nowego prezesa większość pracowników firmy Uroda udała się do palarni. W pomieszczeniu było już szaro od dymu. Gryzł w oczy i nie pozwalał oddychać. Korciło ją, by zapalić kolejnego, ale przestraszyła się konsekwencji, nie zdrowotnych, lecz zawodowych. Nie ona jedna. W zazwyczaj gwarnym pomieszczeniu panowała posępna cisza. Ludzie palili w pośpiechu i wychodzili bez słowa, nie patrząc sobie w oczy.
Mieczysław Siąpała przed godziną zarysował zszokowanym podwładnym nowe porządki. Nadal dudnił jej w uszach ochrypły gardłowy głos, który nie tak dawno poznała w dość nieprzyjemnych okolicznościach.
– Za każdą sekundę spędzoną poza biurkiem potrącam z wynagrodzenia, czy to jasne?! – wrzeszczał.
Przypomniała sobie szarą kopertę podrzuconą pod drzwi i zrobiło jej się niedobrze. Ktoś ewidentnie przyłapał ją, jak nieudolnie próbowała ratować swój tyłek. Wzdrygnęła się.
– Pani dyrektor, wszystko OK? – Młody handlowiec spojrzał na nią z udawanym zaniepokojeniem w oczach.
– Nie mów do mnie pani dyrektor – warknęła.
– To jak mam się zwracać? – Wzruszył ramionami. – Pan prezes Siąpała wyraźnie życzył sobie, byśmy przestali mówić do siebie po imieniu. Nie słyszała pani?
– To mów „proszę pani”. – Wyjęła z napoczętej paczki slima i wsadziła do ust. Ktoś podał jej ogień i zaciągnęła się papierosem z takim zaangażowaniem, jakby łapała ostatni łyk powietrza. Dopiero kiedy wypuściła dym, rzuciła: – Zresztą mów, jak chcesz. W każdym razie nie jestem jeszcze dyrektorem.
– No właśnie… Jeszcze… – Handlowiec zaśmiał się nerwowo.
– Słuchaj, pijesz do czegoś konkretnego czy tylko tak głupio gadasz? – Podniosła głos.
– OK… OK… – Zgasił niedopałek. – Wychodzę, bo nawet w palarni zrobiło się nerwowo, aż nieprzyjemnie.
– A idź w cholerę – rzuciła pod nosem, gdy mężczyzna opuścił palarnię.
– Ty, słuchaj… To znaczy pani… To znaczy… Renata, co z nami teraz będzie? – Informatyk popatrzył na nią pytająco. – Co to się u nas wyprawia? Mam już szukać roboty?
– A skąd ja niby mam wiedzieć? Co, na zebraniu nie byłeś? Nie słyszałeś, o czym była mowa? – Renata zgasiła dopiero co napoczętego slima i ostentacyjnie wyszła na korytarz. Miała dość.
– Ej, nie wkurzaj się. – Informatyk wybiegł za nią. – Chodzą słuchy, że awansowałaś na dyrektora, więc chciałem się wypytać, co i jak, a ty się wściekasz.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – próbowała uciąć rozmowę.
– Nie wierzę.
– Twoja sprawa. – Wzruszyła ramionami.
– To dlaczego nie nosisz już apaszki? – Wskazał na rozpiętą pod szyją koszulę.
Renata dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie zawiązała służbowej apaszki.
– Przypadek – bąknęła.
– Jak to mówią: nie ma przypadków. – Uśmiechnął się ironicznie, lecz widząc jej zniecierpliwienie, dodał: – Ale oczywiście szanuję pani milczenie, pani dyrektor.
Klnąc w duchu, przyspieszyła kroku. Miała serdecznie dość zaczepek. Sama nie wiedziała jeszcze, na czym stoi. Zadawała sobie wciąż pytanie, czy awansuje, czy wyleci. Zlodowaciałe palce dłoni co chwilę zaciskała w pięści, by je trochę rozgrzać.
Uniosła dumnie głowę i szybkim krokiem przeszła w stronę windy akurat w momencie, gdy z kartonem w rękach wychodził z niej Paweł Niewiadomski.
– Co robisz z tym pudłem? – spytała zaskoczona.
– Jak to co? Wychodzę. – Minął ją.
– Paweł… Stój, poczekaj. – Złapała go za łokieć. – Zwolnili cię?
– Wiesz co… Puść mnie. Nie chce mi się z tobą gadać.
– Od dwóch tygodni obiecujesz, że porozmawiasz w mojej sprawie. Rozmawiałeś?
– Dobre! Naprawdę dobre! Niezłą idiotkę strugasz! Sama… rozmawiałaś. – Roześmiał się.
Czekała, aż coś dopowie. Niewiadomski jednak milczał.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała.
– Myślę, że wiesz aż za dobrze.
– Dowiedziałeś się w końcu, co na mnie mają?
– A co? Pan Siąpa czy Siąpała, jak mu tam, zresztą mniejsza o to, był zbyt zajęty, żeby cię oświecić? – Podrzucił karton, który ciążył mu w rękach. – A może oboje byliście zbyt zajęci? – zadrwił. – Nie zapominaj, że tu ściany mają uszy, a plotki rozchodzą się szybciej, niż ci się wydaje.
– Paweł, nie wiem, dlaczego cię zwolnili, nie wiem też, dlaczego jesteś chamski, współczuję ci… – Serce tłukło jej się w klatce piersiowej. Chciała wyciągnąć jak najwięcej informacji, a jednocześnie bała się, że ten zawsze opanowany mężczyzna – przynajmniej tak o nim myślała – dowiedział się, co się wydarzyło między nią a Siąpałą i wygarnie jej to prosto w twarz.
– A ja współczuję tobie, więc jesteśmy kwita. A teraz zejdź mi z oczu, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
– Nie spodziewałam się, że będziesz się na mnie mścił. Właściwie za nic…
– Nie, nie mszczę się. Ja po prostu się tobą brzydzę.
– Myśl, co chcesz. Mam tego dość. Nie chcesz gadać, nie gadaj. Wszystko mi jedno. Myślałam, że to, co było między nami, coś dla ciebie znaczy… – Potarła dłonią czoło i zrobiła krok w stronę windy.
Paweł wolno ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, ale nagle się odwrócił i rzucił ironicznie:
– Ładna fotka.
Doskoczyła do niego jak tygrysica. Karton wypadł mu z rąk i biurowe szpargały rozsypały się po podłodze.
– Co powiedziałeś? – Szarpnęła go.
– Widzisz, co zrobiłaś? – Przykucnął i podniósł z podłogi ramkę ze zdjęciem żony. Szkło popękało, tworząc brzydką pajęczynę. – Coś ty narobiła? – Delikatnie przejechał dłonią po fotografii.
– Trochę za późno na małżeńskie wyrzuty sumienia, nie uważasz? – zadrwiła, widząc, jak pieczołowicie przeciera ramkę i odkłada z powrotem do kartonu.
– Ty lepiej ratuj swoje małżeństwo, póki możesz. Dobrze ci radzę. Na biurku tego… bandyty, bo prezesem go nie nazwę, leży nieco specyficzna prywatna galeria. Ty też jesteś na jednej fotce. Fajnie wyszłaś. – Podniósł głowę i zmrużył oczy. Przez chwilę patrzył na nią, ale zaraz schylił się i zaczął zbierać pozostałe rozrzucone przedmioty. Ułożył je w kartonie, ale go nie podniósł.
Renata również milczała. Z emocji zatoczyła się na ścianę.
Co ja najlepszego zrobiłam? – pytała siebie w duchu.
– Intrygi, knowania – w tym jesteś najlepsza. Bruździsz w firmie od pierwszego dnia. Pod każdym dołki kopiesz. Swoją drogą zastanawiam się, dlaczego tak nienawidziłaś Ewki. Załatwiła ci pracę, a ty, odkąd pamiętam, wygadywałaś na nią wyssane z palca dyrdymały, w które nikt nie wierzył. No, może poza nielicznymi nowo zatrudnionymi wyjątkami. Nie uważasz, że powinnaś być jej wdzięczna?
– Co? – Zdezorientowana nie od razu zrozumiała, co do niej mówi.
– Powinnaś być wdzięczna Ewce.
– Wdzięczność, mój drogi, to najpodlejsze z uczuć – usłyszała własny głos. Brzmiał normalnie, gdy tymczasem wszystko w niej drżało.
– No tak. To by wiele wyjaśniało. Trzymaj się – rzucił przez ramię i skierował się do wyjścia z budynku.
Nie wiedziała, co ma zrobić z rękoma. Trzęsły się jak w febrze. Najchętniej zawróciłaby do palarni, ale wstydziła się. Odnosiła wrażenie, że każda napotkana osoba zna jej sekret. W firmie zawsze huczało od plotek. Pewnie teraz plotkują w najlepsze.
Nie namyślając się długo, skierowała się do gabinetu prezesa. Niedawno zatrudniona sekretarka wstała na jej widok. Zaczerwienione oczy i lekko rozmazany tusz wskazywały, że płakała.
– Prezes jest u siebie?
– Tak, u siebie, ale nie przypominam sobie, żeby była pani umówiona. – Pociągnęła dyskretnie nosem i sięgnęła po paczkę chusteczek leżących na biurku. Wyciągnęła jedną i wytarła czubek nosa.
– Byłam, nie byłam. Muszę natychmiast rozmawiać z prezesem. – Podniosła głos.
Sekretarka zawahała się, ale nie dane jej było podjąć decyzji, bo drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Mieczysław Siąpała.
– Ty jeszcze tutaj? – zwrócił się do sekretarki. – Streszczaj się, lalka. Już tu nie pracujesz i masz pięć minut na opuszczenie budynku.
Renata spuściła głowę, by nie patrzeć na przygnębienie młodej dziewczyny. Obiło jej się o uszy, że samotnie wychowuje niepełnosprawne dziecko.
– Ty do mnie czy na ploty przyleciałaś?
Obie aż podskoczyły na dźwięk ordynarnego głosu.
– Muszę… z… tobą… prezesem… porozmawiać – wykrztusiła zbita z tropu. Nie wiedziała, jak ma się zwracać do tego człowieka.
– Z panem prezesem, chciałaś powiedzieć. – Zgrzytnął nieprzyjemnie zębami. – Właź!
Weszła za nim sparaliżowana strachem i stanęła niedaleko drzwi, jakby miała zamiar zaraz uciec.
– A w sumie dobrze, że przyszłaś. Może od razu wyjaśnimy sobie kilka rzeczy. – Klapnął na fotelu należącym jeszcze niedawno do Ceglastego. – Co tak sterczysz? Chodź, siadaj.
Usiadła przy jasnym stole. Buńczuczne nastawienie, które jeszcze przed chwilą jej towarzyszyło, ulotniło się. Próbowała ogarnąć wzrokiem biurko, by sprawdzić, czy nie leżą na nim kompromitujące zdjęcia. Jednak wśród sterty różnych papierów i szpargałów nie dostrzegła żadnej fotografii.
– Słuchaj, powiem tak, możemy współpracować. Prześwietliłem cię i wiem, że kiedyś podrobiłaś kilka dokumentów przy umowie sponsoringu. Przytuliłaś niezgorszą sumkę, co?
– Ja… – Pobladła. Nie spodziewała się, że jej tajemnica tak szybko wyjdzie na jaw. Przestraszyła się na myśl o procesie karnym.
– Uszło ci to płazem, to znaczy, że jesteś dobra w te klocki. Ale ze mną taki numer nie przejdzie. Rozumiemy się?
– Tak, oczywiście… ja… – Zastanawiała się z przerażeniem, jak Siąpała tak szybko wykrył jej przekręt i czy ktoś jeszcze o tym wie.
– Nie! – przerwał jej brutalnie. – Nie chcę słyszeć kłamliwych tłumaczeń. Nie obchodzą mnie pobudki twoich działań. A nawet powiem ci, że cenię takich ludzi. No, powiedzmy, zaradnych… – Zawiesił głos. – Pod warunkiem że nie okradają mnie.
– Ja… – wykrztusiła z trudem.
– Nie przerywaj! Czekaj, co to ja chciałem? A, już wiem. Ten gnój rzucił robotę… Jak mu tam…?
– Paweł Niewiadomski.
– Taaaa… No nic, nie miałem jeszcze nic na niego. No trudno. Ty zajmiesz się jego działką.
– A kto się zajmie marketingiem i sprzedażą? – spytała.
– Ty oczywiście.
– Przecież nie dam rady. Kadry to ogromny i odpowiedzialny dział. Sprzedaż i marketing też. Nie podołam temu.
– Ja tu żadnego marketingu nie przewiduję. Handlowcy przejdą na prowizję od sprzedaży, więc będą wciskać ludziom wszystko, co popadnie, żeby wyjść na swoje. Po prostu ich rozliczysz, a kadry to… – machnął ręką i zamilkł, szukając właściwego słowa – bułka z masłem. Zresztą każdego wyślę na prywatną działalność. Nie będę im płacił przecież postojowego za urlopy czy chorobowe. Nie ma głupich! I ty im to zakomunikujesz. Jesteś w końcu kadrową.
– Ja nigdy nie prowadziłam kadr i nie znam się na przepisach.
– To się poznasz i to migiem. Kochana, wyjaśnimy sobie coś. – Otworzył szufladę biurka i wyciągnął kilka kopert. – O, jest – ucieszył się. – Jak mężowi podobały się twoje wdzięki? – Rzucił jej fotki, które dostała pamiętnego dnia.
– Jak śmiałeś? – Uniosła się z fotela zbulwersowana.
– A śmiałem, śmiałem. – Mlasnął lubieżnie. – Spokojnie, wiedziałem, że mężulka nie ma w domu. Mój człowiek to wyśledził. Zatem zrobimy tak: ty grzecznie wykonasz swoje obowiązki, a fotki na zawsze pozostaną w tej oto szufladzie. Tę mam schować czy zabierasz do rodzinnego albumu? – Zarechotał, pokazując zdjęcie, na którym było widać jej gołe pośladki.
Usiadła zdruzgotana. Zacisnęła usta, ale zaraz uniosła dumnie głowę i spytała:
– Co mam robić?
– No, brawo, to rozumiem! – Klasnął z uznaniem. – Od dziś mianuję cię dyrektorem kadr i sprzedaży. Rozliczysz tych młokosów z utargu. Aha, i jeszcze jedno. Jako kadrowej twoim głównym zadaniem będzie zbieranie haków na tę bandę idiotów. Jak nic nie znajdziesz, to stwórz taką sytuację, żebyś znalazła. Rozumiemy się? O, na przykład jakieś foty albo coś w tym guście.
Milczała.
– I co, rozumiesz już, co masz robić?
– Jaka będzie moja pensja? – spytała ze spokojem.
– Taka, na jaką zapracujesz. W umowie wpiszę ci najniższą krajową. Na resztę będziesz musiała zapracować i dostaniesz ją na czarno, pod biurkiem.
Przyjrzała mu się spod lekko spuszczonych powiek.
Zero klasy, wulgarny, prostacki, ale i z takim też można przecież sobie poradzić – oceniła w myślach. Skoro już mają to być stosunki nieformalne, to na moich warunkach – postanowiła.
– No cóż, panie prezesie, jestem otwarta na propozycje, powiedzmy… innego typu, ale nie ukrywam, że chcę dwóch rzeczy… – Zawiesiła głos, a on wstał od biurka, przyglądając jej się z niepokojącym rozbawieniem.
– No… Mów, mów, nie przerywaj sobie. – Przeszedł przez gabinet i rozsiadł się wygodnie w białym skórzanym fotelu.
– Zatem myślę, że praca pracą, ale pozostałe usługi, które wykraczają poza obowiązki… potraktuję jak… – zniżyła głos i uwodzicielsko przesunęła ręką po udzie, odsłaniając więcej ciała – pewien bonus, ale i zapłata musi być większa… I nie mam na myśli tylko gratyfikacji finansowej… ale…
– Ale? – wszedł jej w słowo.
– No, powiedzmy, partnerskiej. Też chcę mieć coś do powiedzenia w firmie.
– Cha, cha, cha! – Śmiejąc się, klepał się po udach, jakby usłyszał wyjątkowo dobry dowcip. Gdy się uspokoił, wstał i rzucił brutalnie: – Za stara jesteś. Jutro przyjdzie nowa sekretarka. Ona się na tym podobno zna jak nikt inny. Ty zajmij się kadrami i handlem. No już, do roboty.
Podniosła się, zacisnęła zęby i skierowała w stronę drzwi. Choć seks z tym prostakiem, jak w duchu określała Siąpałę, był ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, poczuła dziwną zazdrość o tę nową sekretarkę.
Pewnie to tleniona, głupia blondi o inteligencji wróbelka – pomyślała mściwie i opuściła gabinet prezesa.
***
W Ewie emocje opadły. Pozostało tylko obrzydzenie do typa, który krążył jak ćma wokół prezesa. Martwiła ją utrata pracy, a jednocześnie czuła ulgę na myśl, że nie będzie musiała uczestniczyć w tym chamskim spektaklu, który z pewnością rozegra się w firmie. Gniew na Ceglastego zamienił się w coś na kształt współczucia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wyniki finansowe nie mają nic wspólnego z obecną sytuacją. To, co się działo, dotyczyło wyłącznie prezesa. To znaczy byłego prezesa – poprawiła się w myślach.
– Tak to jest, jak człowiek zada się z mafią – westchnęła.
Za oknem szarzało. Dochodziła dwudziesta. W oknach w bloku naprzeciwko paliły się światła. Ewa lubiła ten widok. Bliskość ludzi dawała jej złudne poczucie bezpieczeństwa. Pierwszy raz od dawna nowe projekty nie zaprzątały jej myśli i pierwszy raz od dziesięciu lat nie analizowała zadań podległych jej pracowników. Czuła się dziwnie. Jakby była zbędna na świecie. Nikomu niepotrzebna. Uczucie pustki wpełzło w nią i pogłębiało się z każdą minutą.
Ubrana w szarą satynową piżamę, z kieliszkiem czerwonego wina siedziała w fotelu na wprost drzwi balkonowych i obserwowała życie sąsiadów. Rzadko które okno zasłaniała roleta. Ludzie w wielkich miastach chyba przestali się krępować lub zwyczajnie nie zaprzątali sobie głowy pytaniem, co pomyślą sąsiedzi, i robili wszystko otwarcie. Zajmowali się swoimi sprawami, siedzieli przy komputerach albo oglądali telewizję. W mieszkaniach życie toczyło się prawie jednakowo. Jedynie para na parterze przeżywała własne chwile szczęścia, ona w czerwonej obcisłej sukience, on w błękitnej koszuli. Siedzieli przy małym okrągłym stole przy świecach, pochłonięci rozmową. Mężczyzna wyciągnął rękę i czule dotknął dłonią twarzy partnerki.
Ewę wzruszył ten ciepły gest i nagle boleśnie zdała sobie sprawę ze swojej samotności. Nigdy nie miała chłopaka. Wstydziła się sama przed sobą, że w wieku trzydziestu czterech lat wciąż jest dziewicą. Kiedyś, dawno temu, rozpierała ją ambicja, wielki zapał i chęć uczestniczenia w czymś wielkim. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Jej koleżanki przebierały nogami, by dobrze wyjść za mąż, ustawić się przy facecie. Ona marzyła, by firma dzięki jej zdolnościom wskoczyła na wyższy poziom.
– No i wskoczyła! – skomentowała ironicznie i wypiła łyk wina.
Na dźwięk telefonu zerwała się z fotela. Kilka czerwonych kropli kapnęło na biały dywan. Syknęła z niezadowolenia. Odstawiła kieliszek na stolik i choć telefon wciąż dzwonił, zapaliła światło i poszła do łazienki po środki czystości. Telefon po kilku dźwiękach ucichł. Dopiero kiedy udało jej się zmyć plamy i odnieść rzeczy do łazienki, podeszła zobaczyć, kto to był. Skrzywiła się. Nie miała nastroju na rozmowę z matką, ale wiedziała, że ta nie da za wygraną i będzie bombardować ją telefonami aż do skutku. Wzięła głęboki oddech i oddzwoniła.
– Cześć, mamo, co słychać? – starała się nadać głosowi normalny ton.
– U nas z ojcem wszystko w porządku. Dzwonię, żeby się upewnić, czy przyjeżdżasz na święta.
– Tak, mamo, przyjeżdżam. Przecież nie spędzę Wielkanocy sama w Gdańsku.
– W ubiegłym roku nie przyjechałaś, pamiętasz?
– Miałam pilny projekt.
– Dwa lata temu też miałaś coś pilnego w pracy i też nie przyjechałaś. Trzy lata temu też… – wyliczała. – Tylko Boże Narodzenie spędzamy razem.
– Przyjadę, mamo, zapewniam cię.
– Skąd wiesz, że nie zwalą na ciebie jakiejś niespodziewanej roboty? Robią tak od lat.
– Nie, mamo, nie robią tak. To ja zabiegałam o te projekty.
– Co? Przecież mówiłaś, że zawalają cię robotą.
– Tak, przyznaję, tak mówiłam. Nie chciałam się tłumaczyć, bo i tak byś nie zrozumiała.
– Skąd wiesz? Nawet nie próbowałaś…
Wyraźny wyrzut w głosie matki wzbudził w niej poczucie winy.
– Przepraszam, mamo. Myślałam, że jak firma się rozwinie, to mnie docenią – powiedziała przez ściśnięte gardło.
– No i miałaś rację. Docenili cię przecież. Dobrze zarabiasz, jesteś dyrektorem. – Kobieta wymówiła to słowo dobitnie, wyraźnie się nim delektując. – Jesteśmy z ojcem z ciebie dumni.
– Mamo…
– Wszyscy gratulują nam takiej mądrej, zaradnej córki.
– Mamo…
– Ale praca pracą, a ja ci szczerze powiem, Ewuniu, jak już sobie tak gadamy, że chciałabym mieć wnuki. Andrzej poszedł na księdza, to od niego wnuków na pewno nie będzie.
– Nigdy nie wiadomo…
– Nie mów takich niemądrych rzeczy.
Była pewna, że matka przeżegnała się przezornie.
– Żartuję. Mamo, zwolnili mnie z pracy.
– Gdybyś miała dzieci…
– Mamo, słyszysz mnie?
– Jak to? Co ty mówisz? Zwolnili cię? Co żeś przeskrobała?
– Nic. Zupełnie nic. – Ewę dotknęła niewiara matki w jej możliwości. Tak jak w dzieciństwie wiecznie ją porównywała do kogoś lepszego, tak i teraz od razu obwiniła o całą sytuację.
– Przecież nie wmówisz mi, że można za nic zwolnić człowieka.
– A jednak można. Mamo, nie będę czekać do świąt. Przyjadę teraz. Chcę odpocząć. Nabrać dystansu.
– A po czym ty właściwie chcesz odpoczywać? Siedziałaś za biurkiem, to się nie zmęczyłaś.
– Tak ci się tylko wydaje. Praca za biurkiem potrafi być męcząca. I to bardzo.
– I co ty zamierzasz tu robić tyle czasu? Przecież do świąt jeszcze dwa tygodnie. Co ja ludziom powiem?
– To ludzie cię bardziej obchodzą niż ja?
– Nie zadawaj głupich pytań. Pewnie, że mnie obchodzisz. W końcu jesteś moją córką, ale pracować trzeba. Weź się w garść. Odłożyłaś trochę pieniędzy, to masz z czego żyć. W dwa tygodnie na pewno znajdziesz nową pracę. Skończyłaś studia, zdobyłaś doświadczenie, no i byłaś dyrektorem. Muszą się z tobą liczyć.
– Może i masz rację…
– No pewnie, że mam rację. Masz doświadczenie, jesteś niezależna, pracowita. Takich ludzi wciąż potrzeba. Idź za ciosem i od razu szukaj pracy. Jak zaczniesz odpoczywać, to skapcaniejesz.
– Tak zrobię. Od jutra zacznę szukać pracy.
– Nie od jutra, tylko od dziś.
– Mamo, wiesz, która jest godzina?
– Co tam godzina, zajrzyj do Internetu. Sama mówiłaś, że tam wszystko można znaleźć. Pewnie pracę też.
– Tak, można tam znaleźć pracę, ale dziś sobie odpuszczę.
– Dwudziestej jeszcze nie ma. Szkoda marnować czasu.
– Kończę, mamo.
– Pa, córka, widzimy się w święta. I zacznij jeszcze dziś szukać roboty, to akurat do świąt znajdziesz.
– Pa. – Uśmiechnęła się do telefonu, ale po zakończeniu rozmowy uśmiech natychmiast zniknął jej z twarzy.
A może matka ma rację? – pomyślała. Może nie powinnam odpoczywać, tylko kuć żelazo, póki gorące? Potem faktycznie mogę wypaść z rytmu.
Podeszła do wyspy kuchennej i włączyła laptop. Zanim się uruchomił, zaparzyła w dzbanku melisę, nalała jeszcze jeden kieliszek czerwonego wina i dopiero wtedy usiadła.
Ogłoszeń o pracy w Trójmieście było całkiem sporo, ale jeśli chodzi o marketing i media, przeważała praca zdalna, w dodatku na śmieciówkach. Gdy kończyła studia, praca marketingowca nie była aż tak popularna jak teraz. Dziś każdy uważał się za znawcę i najczęściej nie miał o tej branży zielonego pojęcia.
Zrobiło jej się chłodno. Wyjęła z szafy grafitowy kaszmirowy szal od Coco Chanel i otuliła się nim. Nalała melisy do filiżanki i sącząc ciepły napar, wpatrywała się w ekran. Na wino straciła ochotę. Czuła lekkie ssanie w żołądku, ale od jakiegoś czasu wystrzegała się wieczornego podjadania.
Czy to na skutek stresu, czy melisy dopadła ją senność. Powieki zaciążyły ołowiem i ogarnęło ją potworne zmęczenie.
Nie mam głowy ani nastroju do przygotowania porządnego CV. Jutro od samego rana się tym zajmę – przyrzekła sobie.
Chciała zgasić komputer, ale wzrok jej padł na ostatnie ogłoszenie na stronie. Firma z branży hotelarskiej potrzebowała specjalisty do spraw marketingu z co najmniej pięcioletnim doświadczeniem na kierownicze stanowisko. Spełniała wszystkie wymagania. Poklepała się po policzkach, by wyrwać się z otępienia. Poszła do łazienki opłukać twarz zimną wodą. Odstawiła melisę i zaparzyła sobie małą kawę.
– Dasz radę, Ewka! – mobilizowała się na głos.
Gdy zegar wskazywał kilka minut po trzeciej nad ranem, z nadzieją wysyłała imponujące CV i perfekcyjnie napisany list motywacyjny.
Matka miała rację, da się znaleźć pracę w dwa tygodnie – pomyślała, moszcząc się w wielkim wygodnym łożu.