Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
47 osób interesuje się tą książką
Paryż – miasto miłości i szaleństw. Miasto mody, wspaniałej kuchni i wielu możliwości!
Inka Brzeska wychowuje samotnie sześcioletniego syna. Ojciec wypomina córce stracone szanse, a także nieodpowiedzialność. Inka spragniona uznania w oczach bliskich, a także w swoich własnych, porzuca bezpieczną pracę w sklepie i zatrudnia się w agencji reklamowej. Ta praca to spełnienie jej marzeń. W krótkim czasie firma kieruje dziewczynę na szkolenie w Paryżu.
Na lotnisku Inka poznaje sympatycznego młodego mężczyznę - Oskara Roznera. Chłopak patrząc na jej barwną sukienkę stwierdza, że zapewne jest stylistką mody, a ona nie zaprzecza. Młodzi podczas lotu rozmawiają o filmach, książkach, spędzają ze sobą kilka fantastycznych godzin. Dziewczyna postanawia zostawić Oskarowi swój numer telefonu…
Pełna ciepłych emocji i niespodziewanych zwrotów akcji historia, w której świat zawiruje od kolorowych świateł, francuskiej muzyki i małych uliczek Paryża, w których każdy chciałby choć na chwilę się zgubić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Grzanki wyskoczyły z tostera akurat w momencie, gdy Inka układała sobie włosy w łazience. Odłożyła prostownicę na pralkę, przy okazji parząc się w palec. Zaklęła pod nosem i złapała za koniuszek ucha, babcia jej kiedyś mówiła, że to przynosi ulgę przy oparzeniu. Była na siebie zła, bo Iwo nie lubił przypalonych tostów i ona o tym wiedziała. Pośpiech, pośpiech, wciąż się śpieszę – pomyślała, wbiegając do kuchni. Przy stole siedział jej sześcioletni synek i bawił się z kotką, z czajnika na płycie indukcyjnej buchała para, skraplając się na górnych szafkach.
– Sieroto, ogarnij się – fuknęła na siebie.
Wyłączyła płytę, wyjęła gorące grzanki z tostera i wyrzuciła je na blat, po czym chwyciła wiszącą na poręczy piekarnika ścierkę kuchenną i wytarła starannie białą politurę wiszących mebli.
– Jeszcze tego brakuje, by ten szajs się odkleił – mruknęła w złości. Kobieta, od której Inka wynajmowała maleńkie mieszkanie na poddaszu, raz w miesiącu, odbierając czynsz, skrupulatnie sprawdzała każdy mebel i każdy kąt.
– Mamo, co ty? Znów gadasz do siebie? – Ubrany w niebieską piżamkę chłopiec przerwał zabawę z kotem.
– Nie „gadasz do siebie”, tylko „mówisz do siebie” – poprawiła go. Przykryła gorące kromki plasterkami żółtego sera i posmarowała po wierzchu truskawkowym dżemem. – Proszę, jedz, skarbie, i nie wtykaj jedzenia Misi.
– Dlaczego? – Mały przyglądał się tostom, czy aby nie są zbytnio przypieczone. Sprawdzian najwyraźniej przeszedł pozytywnie, bo włożył pierwszą kromkę do ust.
– Bo kotki mają kotkowe jedzenie – tłumaczyła cierpliwie. – Jedz grzecznie, a ja idę do łazienki, zostawiam otwarte drzwi i wszystko słyszę. – Uśmiechnęła się do chłopca.
– Ty też jesteś sierotą? – zainteresował się malec.
– Słucham? – Zatrzymała się raptownie w kuchennym przejściu.
– No, sama powiedziałaś: „sieroto, ogarnij się”. To ty też jesteś sierotą? – wyjaśnił, zdziwiony, że mama nie pamięta własnych słów sprzed chwili.
Inka poczuła ukłucie w sercu. Podeszła do Iwa, pocałowała go w czoło, a potem przysiadła na krześle obok. Nagle przestała się spieszyć, choć wskazówki zegara bezlitośnie parły naprzód. Nie mogła przecież dopuścić do tego, żeby mały czuł się gorszy z powodu jej samotnego macierzyństwa.
– Nie jestem sierotą. Tak tylko się głupio mówi do siebie w złości, gdy coś nie wychodzi. Ale już nigdy tak nie powiem, obiecuję. Nie jestem sierotą, mam ciebie, a ty jesteś całym moim światem. – Cmoknęła go w nos, a on się roześmiał. – Ty też nie jesteś sierotą, Iwciu, bo masz mnie.
– Ale nie mam taty – odparł między jednym kęsem a drugim.
– Masz mnie – powtórzyła z naciskiem. – Czujesz, jak mocno cię kocham? – Przechyliła się i zamknęła chłopca w swoich ramionach z taką siłą, że zapiszczał radośnie. Obsypała go całuskami, a potem połaskotała po pleckach. Śmiał się, wypluwając drobinki.
– Ja też cię kocham, mamusiu. Jak chcesz, to się z tobą ożenię – zaoferował wielkodusznie.
– To jesteśmy umówieni. – Tym razem to Inka się roześmiała. – A teraz wsuwaj śniadanko, bo jak zwykle się spóźniliśmy.
– I znów będziemy pędzić? – ucieszył się.
– I to jeszcze jak! – Zerwała się z krzesła i pobiegła do łazienki dokończyć prostowanie niesfornych jasnych loków.
Inka Brzeska codziennie obiecywała sobie, że już od jutra będzie bardziej zorganizowana, wstanie wcześniej, bez pośpiechu zjedzą śniadanie, bez stresu i niepotrzebnych nerwów minie korki na Sikorskiego, odwiezie małego na Różaną do przedszkola i zjawi się w agencji reklamowej Zodiak co najmniej dziesięć minut przed czasem. Obwiniała się, że nerwowość spowodowana porannym codziennym pośpiechem udziela się synkowi. Pragnęła być dobrą matką i wciąż targały nią wyrzuty sumienia, że daleko jej do ideału. Każdego ranka wpadała do agencji reklamowej, w której od kilku miesięcy pracowała, na sekundę przed siódmą, a bywało, że kilka minut po. Bała się, że szef pracoholik któregoś dnia straci cierpliwość i wyrzuci ją na zbity pysk. A ona dla tej pracy zrobiłaby naprawdę wiele. Dla posady w agencji reklamowej Zodiak porzuciła intratny etat w sklepie mięsnym, gdzie była zatrudniona przez ostatnie cztery lata.
Wierzyła, że złapała Pana Boga za nogi. Pensja wprawdzie była dużo niższa, a miejsce pracy na drugim końcu Braniewa, ale przebywanie w agencji wśród kreatywnych luzaków uważała za awans społeczny. Zaczęła inaczej się ubierać, bardziej kolorowo, fantazyjnie, tak jak kiedyś w liceum, tyle że z jeszcze większą i bardziej wyszukaną nonszalancją. Cieszyła się, że nie utknęła w mięsnym na zawsze, jak w złości przepowiadał jej ojciec.
Decyzję o zmianie pracy przypłaciła ogromnym stresem, obawiała się, że na nowej posadzie się nie utrzyma. A ona nie mogła pozwolić sobie na przerwę w zatrudnieniu. Za wynajem klitki na poddaszu płaciła wprawdzie niewiele, ale i tak czynsz stanowił spore obciążenie jej domowego budżetu. Mogłaby mieszkać u rodziców w trzypokojowym mieszkaniu przy Kościuszki, jednak ojciec miał do niej ogromny żal. Nie potrafił darować jej przypadkowej ciąży i braku wyższego wykształcenia. Kochał swojego wnuka, ale do Inki nie odzywał się od niemal siedmiu lat, a jeśli już coś powiedział, to były to jedynie drwiny i złośliwości. Na szczęście mogła liczyć na mamę. Dorota Brzeska starała się łagodzić napięcia między córką a mężem, opiekowała się wnukiem, w czasie gdy nie mógł iść do przedszkola, ukradkiem wciskała Ince stówę lub dwie na podratowanie końcówki miesiąca i wspierała niemal w każdej sprawie. Usprawiedliwiała przed córką również zachowanie męża, tłumaczyła, że na stare lata zdziwaczał, choć i za młodu nie był zbytnio wylewny w okazywaniu uczuć. Kochał córkę na swój sposób, lecz pokładał w niej własne nadzieje i ambicje, których nie zrealizował w młodości przez zbyt wczesny ożenek.
Gdy Inka pchnęła szklane drzwi agencji Zodiak, w Esce Braniewo trwały właśnie wiadomości. Zaklęła w duchu, że zabrakło jej tych kilku minut, by być o czasie. Rozejrzała się niepewnie po obszernym pomieszczeniu, czy nie dostrzeże wbitego w siebie karcącego spojrzenia szefa. Jednak drzwi do jego gabinetu były zamknięte, a w pokoju siedziały dwie pracownice agencji Weronika i Lidka oraz informatyk Natan. Odetchnęła z ulgą, uśmiechnęła się i rzuciła:
– Hej.
Odpowiedziały jej trzy mruknięcia ludzi wpatrzonych w laptopy i łapczywie chłepcących poranną kawę. Powiesiła żakiet i torebkę na wieszaku i podeszła do ekspresu akurat w momencie, gdy drzwi od gabinetu właściciela otworzyły się z impetem.
– Zapraszam do siebie. Wszystkich.
Inka oraz młode kobiety i starszy stażem informatyk obrzucili się spłoszonymi spojrzeniami. Cała czwórka zachodziła w głowę, o co może biegać tym razem. Maciej Zagórny był człowiekiem nieprzewidywalnym. Potrafił chwalić, komplementować czy nawet namolnie adorować swoje pracownice, ale także zrugać z byle powodu. Inka nie czuła się pełnoprawnym członkiem zespołu. Jej zadanie polegało głównie na obdzwanianiu klientów i wciskaniu im usług agencji. Szło jej różnie. Mogłaby być nawet z siebie zadowolona, ale koleżanki z agencji często dawały jej odczuć, że jest wyłącznie ich pomocą. To one kreowały pomysły, to one tworzyły projekty i to one zbierały laury. Od czasu do czasu naszkicowała im coś, co przyjmowały z pobłażaniem, choć właściwie za każdym razem z jej szkiców tworzyły ciekawe projekty. Nie dostawała za to premii ani pochwał od szefa, bo zapewne nie miał bladego pojęcia o jej zaangażowaniu.
– Co tam nowego się urodziło, szefie? – Weronika Malec jako pierwsza usiadła przy długim stole, zajmując miejsce obok Zagórnego. Wszyscy doskonale orientowali się, że tych dwoje łączy swobodny biurowy flirt. Zagórny miał opinię kobieciarza. Żartowano, że zaliczył połowę Braniewa. Jego żona albo o niczym nie wiedziała, albo z sobie tylko znanych pobudek przymykała oczy na wybryki małżonka.
– Siadajcie – zwrócił się do reszty, a gdy zajęli miejsca, kontynuował: – Mam dwie wiadomości. Dobrą i lepszą. Którą pierwszą zaserwować?
– No to może najpierw dobrą. – Natan Długołęcki z właściwą sobie flegmą przeciągał każdy wyraz.
– Dobra jest taka, że wygraliśmy konkurs na logo. Brawo wy. Kto jest konkretnie jego autorem? – Rzucił na stół przezroczystą teczkę z dwiema odwróconymi do siebie literami R w kolorze tęczy.
– A... to... – Weronika nadęła usta. – To generalnie wspólny projekt.
– Wspólny, znaczy czyj konkretnie, bo nie wiem, jak premię rozdzielić. – Maciej zabębnił palcami po stole.
– Inka to naszkicowała i podpowiedziała kolory, a ja wrzuciłem w program. – Natan przysunął teczkę z projektem bliżej siebie.
– Inka? – Szef popatrzył na Brzeską uważniej, a uznanie w jego oczach miło połechtało jej ego. – No, no, kto by się spodziewał. Pierwsza premia, gratuluję. Wpadną ci dwie stówki przy wypłacie. A tobie, Natan, stówka. Dałbym więcej, ale byłeś tylko odtwórcą.
– Spoko, szefie. Stówka też dobra do przytulenia. – Długołęcki zatarł dłonie na znak zadowolenia.
– Inka, jak tam? Cieszysz się?
– Bardzo. Zrobiłam ten szkic właściwie ot tak, fajnie, że się spodobał.
– No i git. – Zagórny pokiwał głową z uznaniem i jakby z niedowierzaniem.
– To prosty projekt, w zasadzie wygrały kolory. – Weronika starała się umniejszyć zasługi koleżanki. – Symbol tęczy jest ostatnio na fali. Można było się spodziewać, że wygra.
– I właśnie o to chodzi. Trzeba korzystać z tego, co na fali. W prostocie siła. – Zagórny ledwie zauważalnie zmarszczył brwi, zerkając na swoją pupilkę, a ta wzruszyła ramionami.
– A co z drugą nowiną? – Natan czy to z ciekawości, czy może po to, by zażegnać budzący się konflikt, skierował rozmowę na inne tory.
– Wiadomość jest następująca: dostaliśmy zaproszenie na dwutygodniowy kurs projektowy we Francji, a konkretnie w Paryżu. Kurs jak kurs, pewnie chcą przepuścić unijną kasę. Wszystko za friko, łącznie z samolotem rzecz jasna. Mógłbym odpuścić, ale fajnie mieć francuski certyfikat. Jeśli chcemy startować w międzynarodowych projektach, przydałyby się zagraniczne rekomendacje.
– Wow, świetnie! – Natan wyraźnie się ożywił. – Kiedy wyjazd?
– Za tydzień, pierwszego czerwca. Ale ty, bracie, odpadasz. Mamy na głowie dwa przetargi i to jest dla firmy priorytet. – Szef ostudził zapędy informatyka. – Myślałem raczej o Lidce. – Spojrzał w stronę milczącej blondynki.
– O mnie? – Lidia Rybnicka przestała przyglądać się swoim wypielęgnowanym paznokciom i obrzuciła Zagórnego spanikowanym spojrzeniem. – Ja nie jadę. W życiu! To niemożliwe, szefie.
– Dlaczego?
– Nie znam angielskiego...
– Masz jechać do Francji. Tam się mówi po francusku – zakpił informatyk.
– Francuskiego tym bardziej nie znam. I w ogóle nie mogę jechać. Nawet nie ma takiej opcji – zastrzegła kategorycznie.
– Lidka, co ty mi, że tak powiem, pierniczysz? Miałaś angielski w szkole, a pewnie i na studiach, nie zasłaniaj się nieznajomością języka. Nikt od ciebie nie będzie tam wymagał cudów. Masz jechać i już. Koniec i kropka.
– Powiem wprost, mój mąż tego nie zniesie. I tak ledwo radzę sobie z jego zazdrością, jeśli zakomunikuję mu, że jadę na dwa tygodnie do Paryża, to mnie po prostu ukatrupi. – Skrzyżowała ręce na piersiach i zmarszczyła brwi. Cała jej buntownicza postawa krzyczała, żeby dać jej święty spokój.
– Dlaczego szef nie bierze pod uwagę mnie? – Weronika nerwowo obracała długopis w dłoniach, pstrykając nim co rusz. – Mówię po angielsku, a i na projektowaniu znam się nie najgorzej. Do tego nigdy nie byłam w Paryżu. Chętnie zwiedzę miasto rozpusty, a przy okazji nauczę się czegoś nowego. Będzie miło dla mnie i z korzyścią dla firmy.
– Nie, Weronka, nie ma opcji, byś ty pojechała – skwitował. – Jesteś potrzebna na miejscu.
– Nie mam żadnych zaległych spraw, zresztą od biedy mogłabym pomagać zdalnie. – Podniosła wzrok i spojrzała Maciejowi w oczy. – Proszę, szefie, rzuć jeden racjonalny argument, dlaczego nie mogę lecieć do Francji. – W jej głosie wybrzmiało poirytowanie.
– Bo lubię na ciebie patrzeć – zażartował. Zrobił to jednak w taki sposób, że Weronice ze zmieszania zabrakło słów, a pozostali, zażenowani sytuacją, spuścili głowy.
– Natan nie może, Lidka nie może, Weronika tym bardziej nie, a więc padło na Inkę. – Szef rozłożył ręce i zaśmiał się nerwowo. Pozostali również się zaśmiali, łącznie z Brzeską. Słowa szefa wszystkim wydały się zabawne. Inka też nie potraktowała ich poważnie. – Angielski znasz?
– Komunikatywnie, ot tyle, ile ze szkoły. Nawet dobrze mi szło, ale oprócz angielskiego niewiele umiem. Nie dam sobie rady. I w ogóle... A do tego mam małe dziecko...
– Poradzisz sobie. Wygrałaś konkurs na logo, więc coś tam potrafisz. A dziecko? Masz przecież rodziców w Braniewie, prawda?
– Tak, ale... Naprawdę nie wiem, czy podołam...
– Dasz radę – stwierdził autorytarnie. – No to problem się rozwiązał. – Zagórny klasnął w dłonie. – A teraz wracajcie do pracy. Weronika, ty zostań na chwilę.
Podniósł, się i skierował do biurka, dając tym samym do zrozumienia, że narada skończona. Natan i Lidka ruszyli do drzwi. Inka powoli podniosła się z krzesła, zastanawiała się, czy szef sobie żartuje, czy rzeczywiście deleguje właśnie ją na ten unijny kurs. Była przerażona pomysłem. Zatrzymała się w połowie drogi do drzwi i odwróciła.
– Szefie, szef na poważnie z tym wyjazdem? Przecież ja nie mam pojęcia o programach graficznych ani o marketingu. – Patrzyła na niego przerażona. – Tylko się zbłaźnię. Nie dam rady, naprawdę. Może jak popracuję w agencji chociaż z rok, to będę pewniejsza siebie, bo teraz to bez sensu...
– Powiedziałem, poradzisz sobie. Notuj, słuchaj, podglądaj innych. To nic wielkiego. Potraktuj to jako nagrodę. Dwa tygodnie wakacji. Pewnie będzie tylko jedno wielkie chlanie, oby ci wątroba wytrzymała. – Zarechotał, ubawiony własnym żartem. – Z lotniska ktoś cię odbierze i poinstruuje co i jak, zresztą przeczytaj sobie, nie jesteś dzieckiem. Tu masz najważniejsze informacje. – Wyciągnął rękę z plikiem kartek.
Inka wzięła od szefa materiały instruktażowe i opuściła jego gabinet. Wciąż oszołomiona, prześlizgiwała wzrok po zapisanych drobnym drukiem zdaniach.
– Ależ ci się przyfarciło. – Natan bujał się na obrotowym krześle. – Cholercia, zazdroszczę. Ja za taki wyjazd dałbym się pokroić. Wszystko, co dobre, mnie omija w tej firmie.
– Nie wiem, czy to dla mnie takie szczęście. Nie poradzę sobie, to pewne. Nie znam się na programach graficznych, nie znam technicznego języka. Będę siedziała jak na tureckim kazaniu.
– Na francuskim kazaniu – sprecyzował, a widząc przerażenie w oczach młodej kobiety, dodał: – Jakoś musisz dać sobie radę. – Machnął ręką, lekceważąc jej obawy, a potem przechylił się na krześle, zniżył głos i zwrócił się konspiracyjnym szeptem do Lidki. – Swoją drogą, Weronika ostrzyła sobie pazurki na ten Paryż, ale cóż, nie warto za głęboko wjeżdżać w tyłek szefowi, bo się zostanie w tej czarnej dupie.
– Oj, nie będzie mogła chwalić się znajomym, że była na międzynarodowym kursie. – Lidka parodiowała współczucie dla Weroniki. – Straszne, i cóż nasza lizuska zrobi? Musi bidulka trwać na posterunku, by szefuncio mógł sobie na nią spoglądać. – Powiedziała to w tak błazeński sposób, że Natan zarechotał. – Ale tego wyjazdu to ja też ci zazdroszczę – dodała z westchnieniem, zwracając się do Inki. – Gdyby nie zazdrość mojego starego, chętnie bym pojechała do Paryża.
– Nie wiem, czy jest czego zazdrościć. – Brzeska odsunęła od siebie papiery z opisem kursu i oparła się na krześle.
– Przestań się krygować. Twoje logo wygrało. No to chyba i tam sobie poradzisz, a poza tym oderwiesz się na chwilę od mamuśkowania, pieluch i od roboty.
– Mój syn już dawno wyrósł z pieluch. A serio, to nie wiem, czy rodzice zgodzą się, by Iwo mieszkał u nich aż dwa tygodnie. – Analizowała na głos. – Mój ojciec kocha wnuka, ale nie mamy najlepszych relacji. Nie wiem, jak będzie się zapatrywał na mój wyjazd. – Gorycz w jej głosie mieszała się z ironią.
– Urobisz ojca – zlekceważył jej obawy Natan. – Małemu obiecasz, że przywieziesz mu wieżę Eiffla, staruszkom wciśniesz kit, że to życiowa szansa. Proste. Ja bym się dał pokroić za dwa tygodnie gdziekolwiek. Nie cieszysz się?
– Jakoś to jeszcze do mnie nie dociera. Czuję się nie na miejscu, jakbym coś komuś... podwędziła. – Niby się zaśmiała, ale czuła gorycz.
– Nie przesadzaj. Nic nikomu nie ukradłaś. – Lidka podwinęła rękawy do łokci. – Dziewczyno, ciesz się, że wyrwiesz się do wielkiego świata. Natan ma rację, oderwiesz się od obowiązków, a po powrocie szef pewnie inaczej na ciebie spojrzy. Masz fart – podsumowała swój wywód. – Gdyby mój Piotr nie był o mnie tak potwornie zazdrosny, sama chętnie bym skorzystała. Carpe diem, chwytaj dzień, jak to mówią, i niczym się nie przejmuj. Ty nawet ubierasz się jak paryżanka. – Omiotła wzrokiem jej czerwoną sukienkę do kolan i czerwoną apaszkę zawiązaną na włosach. Ogólnie ubierasz się trochę ekscentrycznie, żeby nie powiedzieć dziwacznie – zauważyła.
– Lubię taki styl – skwitowała Inka. Nie chciała zdradzić, że z uwagi na ograniczony budżet ubiera się wyłącznie w second handach. Kolorowymi fatałaszkami tuszowała biedę, a z czasem rzeczywiście polubiła nieco ekscentryczny styl.
– Ten wyjazd naprawdę się należał mnie. I tylko mnie. Wy o programach graficznych nie wiecie nic. – Natan zgniótł plastikowy kubek, poderwał się od biurka aż krzesło odjechało na środek pokoju. – Nie warto się starać. – Wrzucił zgnieciony kubek do śmietnika i wyszedł z pomieszczenia.
Do Inki właśnie dotarło, co się właściwie wydarzyło. Paryż. Jak to słowo wciąż magicznie brzmi. – Westchnęła z niedowierzaniem. Niespodziewanie dla samej siebie mimo licznych przeciwności losu powoli zaczynała cieszyć się z tego wyjazdu. Jej myśli powędrowały do synka. Nigdy na tak długo się nie rozstawali. Będzie musiała mu wytłumaczyć, dlaczego wyjeżdża, i miała nadzieję, że dziecko zrozumie. Wierzyła, że mama pomoże jej w opiece nad Iwem. Ojciec również dołoży swoją cegiełkę, tyle że w jego przypadku bez ględzenia i awantur się nie obejdzie.
Dwa tygodnie w Paryżu brzmiało jak magiczne zaklęcie, jak klucz, który otwiera przed nią sezam niezliczonych przyjemności, jak spełnienie marzeń, których nawet nie oczekiwała. Jeszcze się wahała, czy da sobie radę. No ale skoro szef i Natan twierdzą, że to będzie jedna wielka imprezownia, to nie mam się czego obawiać – pomyślała.
Inka po pracy nie pojechała od razu po syna do przedszkola. Musiała ochłonąć i w samotności przemyśleć każdą stronę tej niespodziewanej oferty. Oprócz rozstania z Iwem nie miała nic do stracenia, a wręcz same korzyści. Odpocznę od codzienności, zobaczę trochę świata, a może po powrocie w firmie będą mnie bardziej cenić – rozmyślała.
Zaparkowała swoją starą białą corsę pod restauracją Bagatelka, przebiegła przez Świętojańską w niedozwolonym miejscu, zwolniła kroku dopiero w parku przy lapidarium. Lubiła spacery po dawnym cmentarzu Świętego Jana. Od kilkudziesięciu lat nie było już tu nagrobków i mieszkańcy, a szczególnie młodzi, nie zdawali sobie sprawy, jak ważnym symbolem dla braniewian był ten maleńki skrawek zieleni i stojący tu niegdyś kościółek, którego już dawno nie było. Zniszczony i spalony najpierw przez Krzyżaków, a potem przez Szwedów, odszedł w zapomnienie. Przeszła alejkami, usiadła na najwyższym stopniu amfiteatru i zapatrzyła się na wodę. Zieleń drzew i powiew ciepłego wiatru przynosiły lekkie odprężenie. Pachniało wiosną i obietnicą czegoś nowego, nieznanego i nęcącego. Po amfiteatrze niosła się subtelna melodia wygrywana przez młodziutką skrzypaczkę. Inka domyśliła się, że zapewne artystka robi próbę przed czekającym ją wkrótce występem. W braniewskim amfiteatrze od wiosny do jesieni występowały zarówno cenione gwiazdy, jak i muzycy dopiero marzący o wielkich karierach. Inka kochała to miasto, tu się urodziła i wychowała.
Wciągnęła w płuca świeże majowe powietrze i spojrzała w niebo. Nabierała sił do stoczenia batalii z ojcem. Czuła, że łatwo nie będzie. Odebrawszy Iwa, z bijącym sercem podjechała pod blok rodziców. Zaparkowała na jedynym wolnym miejscu obok trzepaka i kurczowo złapała synka za rączkę.
– Mamo, nie ściskaj tak, to boli. – Chłopiec wyrwał rękę i w podskokach ruszył do drzwi, by móc wystukać kod w domofonie.
– Iwuś, poczekaj, nie dzwoń jeszcze, coś ci powiem... – zaczęła ostrożnie, przyspieszając kroku. Nim dobiegł do drzwi, położyła mu dłoń na ramieniu. – Dziadek dzisiaj może trochę głośniej rozmawiać...
– Ogłuchł? – Malec zadarł głowę i wlepił w matkę zdziwione spojrzenie.
– Może i trochę ogłuchł.
– Wciąż krzyczy, prawda?
– Prawda – przytaknęła w zamyśleniu. – Iwciu, chcę poprosić dziadka i babcię, byś mógł u nich mieszkać przez dwa tygodnie.
– To długo? – Zmarszczył zabawnie nosek, jakby czynił obliczenia.
– To dość długo. Dwie niedziele. Dostałam propozycję z firmy, chcą mnie szkolić we Francji. To może być dla mnie duża rzecz. Boję się tylko, czy ty sobie beze mnie poradzisz. – Przykucnęła przy dziecku.
– Poradzę sobie. Jestem już bardzo duży.
– Tak, wiem o tym, że jesteś duży, sęk w tym, że ja będę bardzo tęskniła. – Pocałowała go w czoło.
– A co z Misią?
– Ach, no tak. Jeszcze Misię babcia i dziadek muszą wziąć do siebie. – Teraz naprawdę się zmartwiła. Ojciec i kot? To się nie uda. Zła na siebie, że nie pomyślała o kotce, przymknęła oczy, bo te nagle zwilgotniały.
– Mamusiu, nie płacz, no coś ty? Już tęsknisz? – Przywarł do niej dziecięcym ciałkiem i jął mamę pocieszać. – To tylko dwie niedziele. Z dziadkiem pójdziemy na mecz Zatoki, a potem na lody, a babcia będzie piekła naleśniki z czekoladą. – Uśmiechnął się na myśl o swoim przysmaku.
Otarła łzę, pozwoliła, by Iwo wystukał kod w domofonie, i patrzyła, jak syn, przebierając małymi nóżkami, wbiega na pierwsze piętro. Ona wlokła się, bo rozmowa, którą miała za chwilę przeprowadzić, bezgranicznie ją dołowała. Zastanawiała się, czy nie odpuścić tematu i przestać snuć mrzonki o wyjeździe. Bała się tylko, że w firmie źle przyjmą odmowę i z pewnością przyjdzie jej szukać nowej pracy.
– Babciu, mama jedzie do Francji! – zawołał Iwo od wejścia.
– Co takiego? – Ubrana w czarne legginsy i w zieloną tunikę Dorota Brzeska stanęła w przedpokoju, ale zamiast jak zawsze chwycić wnuka w objęcia, spoglądała ponad nim na córkę. – To prawda?
– Dostałam propozycję z agencji, by odbyć szkolenie w Paryżu. Wszystko za darmo w ramach dotacji unijnej. – Żałowała, że nie poprosiła syna, by zaczekał z tą informacją, aż ona pierwsza o niej powie.
– Naprawdę? To wspaniale. Kto jeszcze z firmy jedzie? – Matka patrzyła na nią z błyskiem niedowierzania i zachwytu.
– Nikt, tylko ja. – Inka położyła torebkę na komodzie i zsunęła z nóg szpilki, a potem przykucnęła, by ściągnąć synkowi trampki.
– Do Paryża? Fiu, fiu, ale cię zaszczyt kopnął. – Matka kręciła głową w podziwie.
– To teraz głąbów bez studiów szkolą za granicą? – Dariusz Brzeski, przechodząc z salonu do kuchni, obrzucił córkę ironicznym spojrzeniem. Inka mogłaby przysiąc, że ten spacerek po przedpokoju miał na celu tylko jej dokuczenie.
– Darek, nie przy dziecku – upomniała go małżonka. – Chodź do babci, skarbie – zwróciła się do wnuka. – Zjemy zupkę ogórkową, a potem usmażymy bananowe placuszki.
– Zanim babcia podgrzeje zupę, pokażę ci coś fajowego. – Dariusz Brzeski mrugnął okiem do chłopca, chwycił go za rączkę i poprowadził do salonu, ale gdy malec pobiegł do komputera, odwrócił się do córki i wysyczał: – No proszę, do Paryża. Ciekawe, jaki fagas za tym stoi, bo w to, że twoje umiejętności czy wiedza zaważyły, szczerze wątpię.
Inka westchnęła, a Dorota rzuciła w męża gniewne spojrzenie. Coraz trudniej było im się pogodzić z jego ohydnym i męczącym ględzeniem. Kiedyś był dobrym, chociaż upartym człowiekiem. Po wpadce Inki diametralnie się zmienił. Nie potrafił darować córce młodzieńczej ciąży. Przy byle pretekście wypominał jej, że nie ma pojęcia, z kim się przespała.
– Dziadku, włącz mi Psi patrol – zawołał Iwo, a Dariusz odwrócił się plecami do kobiet i poszedł szukać pilota od telewizora. Po chwili dokazywał z wnukiem, śmiejąc się i przekomarzając.
– Nie przejmuj się ojcem. Wiesz, jaki on potrafi być wredny. Opowiedz, jak to się stało, że wybrali ciebie. – Matka pstryknęła zapalarką do gazu i pod garnkiem z wystygłą zupą ogórkową pojawił się niebieski płomień.
– Czasami mam już dość. Ileż można rozpamiętywać nawet i największą głupotę. To znęcanie się nade mną nie ma końca. A tak w ogóle, to gdybym go posłuchała, to Iwo byłby wyskrobany.
– Inka, proszę... Nawet tak nie mów – jęknęła matka.
– Taka jest prawda. Nikogo nie zabiłam, nie skrzywdziłam, oprócz samej siebie – wyrzucała ściszonym głosem, by jej słowa nie doleciały do salonu.
– Wiem, kochanie. Przejdzie mu. Zapewniam cię. Bardzo cię kocham, Ineczko. – Matka objęła ją ramieniem i poprowadziła do niewielkiego mebla, który szumnie nazywali stołem. Odsunęła jeden z dwóch taboretów. – Siadaj, córuniu, i powiedz, jak do tego doszło, że ciebie wybrali.
Udobruchana kojącym głosem matki, westchnęła i zaczęła opowiadać.
– W agencji dostali zaproszenie na przeszkolenie pracownika. Natan chciał jechać, ale ma za dużo przetargów do ogarnięcia, Lidka z kolei ma zazdrosnego męża, który prędzej by ją zabił, niż puścił do Paryża.
– A Weronika? Wydawałoby się, że jej przypadnie taki zaszczyt, w końcu wije się już jakiś czas wokół Zagórnego – prychnęła Dorota, doskonale wtajemniczona w sprawy firmy.
– Wyobraź sobie, że szef publicznie oświadczył, że ona jechać nie może. Musi zostać, bo on... chce na nią patrzeć. – Dopiero kiedy Inka wypowiedziała na głos te słowa, dotarło do niej, jak idiotycznie brzmią. Uśmiechnęła się, a po chwili obie z matką chichotały w najlepsze.
– Naprawdę tak powiedział? Przy wszystkich? – Matka, tłumiąc śmiech, usiadła na drugim stołku. – No cóż, biurowy romans widać ma i ciemne strony. Cieszysz się z wyjazdu? – Pogłaskała dłoń jedynaczki.
– Z początku się nie cieszyłam. Nawet myślałam, że dostałam ten wyjazd dla beki. Oczywiście szef się uparł, że mam lecieć, bo zależy mu na certyfikacie, a nie ma kogo wysłać. Nie ma opcji, żebym zrezygnowała. Od razu musiałabym pożegnać się też z pracą. Ale w sumie się cieszę. Zanim odebrałam Iwa, poszłam do parku przy amfiteatrze, jedna dziewczyna tak pięknie grała na skrzypcach, aż zatęskniłam za czymś... sama nie wiem, za czym. Taka tęsknota się we obudziła, pomyślałam, że ten wyjazd to dar. Zobaczę coś innego, ciekawsze życie, zwyczaje, kulturę, zjem croissanta i popatrzę na Sekwanę.
– I na wieżę Eiffla. – Matka dołączyła do marzeń córki. – Nigdy nie byłam za granicą. Kiedy wylot?
– Już za tydzień. Pierwszego czerwca.
– O, to bardzo szybko. Z Gdańska czy z Warszawy?
– Z Gdańska.
Inka wstała, wyciągnęła szklankę z wiszącej szafki, nalała sobie muszyniankę i wypiła duszkiem. Okna kuchni wychodziły na południowy zachód, w słoneczne dni jak dziś, po szesnastej robiło się w pomieszczeniu nie do zniesienia gorąco. Teraz to uczucie potęgowała gotująca się ogórkowa. Żadna z zaaferowanych rozmową kobiet nie zwróciła uwagi na kłęby pary.
– Nie martw się, Inka, zaopiekujemy się Iwciem. I Misią również.
– Mamo, dziękuję ci. Zawsze mogę na ciebie liczyć. – Inka odstawiła szklankę na kuchenny blat. Nie wstawiała jej do zmywarki, bo matka miała swoje metody układania naczyń i nie lubiła, jak jej się ktoś wtrącał.
– No pewnie, skarbie, od czego masz rodziców. – Dorota się uśmiechnęła. – Jak długo będzie trwało to szkolenie?
– Dwa tygodnie – zdążyła tylko powiedzieć, bo aż się skuliła, usłyszawszy ryk za plecami.
– Czy wy, do jasnej cholery, nie widzicie, że zupa buzuje?! Chałupę spalą. A ty, wyrodna matko, wybij sobie z głowy, że będziesz się łajdaczyć dwa tygodnie za granicą. Najlepiej pozbyć się dziecka, a sama fru, do Paryża! – Dariusz zgasił gaz pod garnkiem, a potem zaczął wymachiwać rękoma czerwony z wściekłości. – Jesteś nieodpowiedzialną, głupią dziewuchą! Brak mi słów na twoje wybryki. Zaraz następnego bachora zmajstrujesz!
– Darek... – jęknęła Dorota.
Zanim jednak żona zdołała go uspokoić, do kuchni wpadł Iwo. Przerażony krzykiem dziadka, który przy nim zawsze hamował emocje, rozszlochał się histerycznie. Objął Inkę za nogi i całą dziecięcą siłą wypychał z pomieszczenia.
– Syneczku, już dobrze, uspokój się, kochanie. – Inka chciała przykucnąć, ale Iwo jej na to nie pozwolił.
– Uciekajmy stąd! Zabierzmy babcię! On ciebie nie kocha! Mnie też nie, ani babci – krzyczał w amoku chłopiec.
– Iwo... – Dariusz umilkł, twarz mu pobladła, a ramiona opadły. – Iwciu... dziadek cię bardzo kocha... – wymamrotał, wstrząśnięty gwałtowną reakcją dziecka.
– Nienawidzisz nas! Nienawidzisz mojej mamy. Zawsze jej dokuczasz. Ja wszystko słyszę. Zawsze jej mówisz złe rzeczy. Nienawidzę cię! Nienawidzę! – Małe rączki zacisnęły się w piąstki. Dziecko wciąż zasłaniało sobą matkę.
– Iwciu, syneczku, uspokój się. Proszę cię, skarbeńku. – Inka wpatrywała się w synka wstrząśnięta.
– On nas nienawidzi, mamusiu. Babciu, uciekaj z nami. U nas jest dobrze, nie zostawaj tutaj z nim. – Łkał malec, popychając matkę do przedpokoju.
Dariusz bezwolnie jak worek wypchany cementem klapnął na taboret, ukrył twarz w dłoniach i milczał. Dorota, przybita i zszokowana gwałtowną reakcją wnuka, ocierała łzy. Chciała mu pomóc założyć trampki, ale Iwo chwycił swoje i matki buty w dłonie i wyszedł na korytarz, pchając przed sobą Inkę, zdążyła tylko chwycić torebkę z komody i kluczyki od opla. Chłopiec z trudem zamknął drzwi i choć wciąż jeszcze pociągał nosem, przestał się trząść.
– Synku, dziadek cię kocha – powiedziała do niego Inka najłagodniej jak potrafiła, drżała ze zdenerwowania jak tańcząca na wietrze osika. – On po prostu... nie lubi mnie – dokończyła smutno.
– Ja też go już nie lubię.
– Nie mów tak, kochanie...
– Nie jest już moim dziadkiem – odparł stanowczo, nie dając się przekonać. Po chwili usiadł na wycieraczce i pozwolił sobie pomóc przy nakładaniu trampek, a gdy sznurówki zostały zawiązane, zerwał się i zbiegł po schodach, wciąż trzymając mamę za rękę.
Matka i syn byli głęboko poruszeni i zasmuceni tym, co wydarzyło się u dziadków. Dopiero późnym wieczorem, gdy wykąpani, ubrani w piżamy leżeli w łóżku, zamiast codziennej bajki Inka pierwszy raz wyjawiła synowi część prawdy:
– Iwo, dziadek mnie kiedyś bardzo kochał. Byłam dobrą i grzeczną dziewczynką, ale potem chyba przestał... – Przełknęła ślinę, bo w gardle zaczęło ją dusić od tłumionych słów i emocji. Tak dawno nie miała przed kim się wyżalić. Owszem, w mamie znajdowała przyjaciółkę, lecz jej też nie mogła powiedzieć wszystkiego. Zresztą, wobec Iwa również musiała uważać na słowa.
– Dlaczego przestał cię kochać? – Głos synka był dociekliwy i zbyt poważny jak na jego wiek.
– Myślę, że nadal mnie kocha... choć trochę...
– Nie, mamusiu, nie kocha cię – zaprzeczył stanowczo. – Na pewno cię nie kocha.
– Miłość bywa bardzo trudna. Dziadek chce mnie ukarać za to, co kiedyś zrobiłam.
– A co zrobiłaś, mamusiu? – Leżał na wznak przykryty kołdrą i wpatrywał się w migające na skośnym suficie złote gwiazdki padające od nocnej dziecięcej lampki. W skupieniu oczekiwał na odpowiedź.
– Jeden jedyny raz postąpiłam bardzo brzydko, nieodpowiedzialnie i źle. – Czuła ciepłą łzę, toczącą się po policzku. Nie otarła jej, bo nie chciała, by syn domyślił się, że płacze.
– Tylko jeden raz? Ja też czasami bywam zły, nawet więcej niż jeden raz. Na przykład dzisiaj w przedszkolu popchnąłem Kubę, bo się na mnie pchał. Pani spojrzała, a ja udawałem, że nie widzę jej groźnego wzroku, a potem jeszcze wystawiłem Kubie język. A ty tylko raz zrobiłaś źle i dziadek wciąż jest o to zły?
– Czasami tak bywa, że jeden zły uczynek zaważy na całym życiu – wyjaśniła łamiącym się głosem, nie nawiązując ani słowem do zwierzeń synka. Nie miała jak oddychać, bo nos jej się zapchał od powstrzymywanego płaczu.
– No, ale... żałujesz, prawda? – Iwo usiadł na posłaniu i odwrócił się do Inki.
– Nie, synku, nie żałuję. – Pociągnęła nosem, nie mogąc już powstrzymać łez.
– Nie? – Zmarszczył nosek i brwi, próbując wytłumaczyć sobie tę niekonsekwencję zdarzeń.
– Nie żałuję, kochanie, bo inaczej nie byłoby ciebie. A ty jesteś całym moim światem. – Rozpłakała się i nic już nie mogło powstrzymać puszczonej tamy łez.
Mały przytulił mamę i pocałował w policzek, a potem wyskoczył z łóżka i pobiegł do kuchni, skąd przyniósł wodę. Postawił butelkę przy łóżku, wrócił do kuchni, po chwili pojawił się ze szklanką. Mocował się z odkręceniem korka, a gdy wreszcie mu się udało, napełnił naczynie i podsunął Ince. Mimo rozpaczy i ściśniętego bólem gardła wzięła od syna wodę i szczękając zębami, wypiła kilka łyków.
– Kocham cię, mamusiu. Nie zrobiłaś źle, bo wiem, że jestem całym twoim światem, beze mnie byłabyś sama, tylko z Misią – wytłumaczył jej po dziecinnemu, a ona wzięła go w ramiona i długo kołysała, a kiedy w końcu otulony matczyną miłością zasnął, usiadła w kuchni przy stole i spojrzała w górę na szybę w dachu. Przez osiadły na niej kurz niebo widziała jak za mgłą. Stanęła na krześle i uchyliła okno. Na granatowym firmamencie migotały miliony gwiazd. Siedziała z głową zwróconą ku górze i wpatrywała się w granat nieboskłonu. Na kolana wskoczyła jej bura kotka i musnęła łebkiem policzek swojej pani, zupełnie jakby rozumiała, że ta potrzebuje wsparcia. Inka pogłaskała ją pieszczotliwie. Długo siedziała z Misią na kolanach pogodzona z tym, że zapewne straci pracę, bo wyjazd do Paryża stał się dla niej nieosiągalny.
Dochodziła północ. Już tylko w nielicznych domach na osiedlu zwanym przez mieszkańców Braniewa kolonią wojskową paliły się światła. Inka zaledwie pół godziny wcześniej położyła się spać. Nie usłyszała pukania do drzwi. Najpierw cichego, a potem nieco głośniejszego. Kot zeskoczył z łóżka i schował się pod ławą. Naraz wyrwało ją ze snu delikatne szarpanie za ramię i głos syna.
– Mamo, obudź się, ktoś puka do drzwi i rusza klamką – powiedział chłopiec przestraszonym konspiracyjnym szeptem.
– Co takiego? – Przerażona poderwała się z łóżka. Drżącymi dłońmi chwyciła leżący na brzegu fioletowy szlafrok, nałożyła na siebie i mocno zawiązała pasek. Odruchowo zasłoniła sobą synka, przytknęła palec do ust na znak ciszy i pokazała, by mały udał się do swojego pokoju, ale on ani myślał zostawić ją samą w przedpokoju.
Pukanie się powtórzyło. Było bardziej zdecydowane. Intruz upewnia się, czy ktoś jest w domu – analizowała coraz bardziej przerażona. Ich mieszkanie było jedyne na piętrze. Na wprost znajdował się już tylko strych. Nigdy jednak przez te lata nie zdarzyła się żadna niebezpieczna sytuacja. Stała o trzy kroki od drzwi, bała się zbliżyć oko do wizjera, by zerknąć, kto stoi po drugiej stronie. Serce łomotało jej jak przestraszonej myszy schwytanej w pułapkę.
– Inka, jesteś? To ja, tata – dobiegł do nich baryton Dariusza. Przełknęła ślinę i otworzyła szeroko oczy. Stojący za nią syn podbiegł do drzwi, ale nagle zmarkotniał, najwyraźniej przypomniał sobie scenę, która zdarzyła się w ciągu dnia.
Przetarła czoło, zmierzwiła dłonią czuprynę syna, by zbagatelizować jego obawy, i przekręciła klucz w zamku. Na wycieraczce z napisem „Miłego dnia” stał Dariusz Brzeski. Inka odsunęła się dwa kroki, a mały przytulił się do jej boku.
– Po co tu przyszedłeś? – spytał chłopiec.
– Iwciu, przyszedłem was przeprosić, ciebie i twoją mamę. Nie wiem, dlaczego byłem tak niedobrym człowiekiem. Za długo to trwa... – Oparł się ręką o framugę. Słowa sprawiały mu trudność. Inka nawet i ułatwiłaby ojcu zadanie i powiedziała kilka miłych słów, ale zaskoczenie sparaliżowało jej myśli i ruchy. Poza tym siedmioletnie gnębienie również zaważyło na braku jej spontanicznej reakcji. Ojciec nigdy nie był wylewny w okazywaniu uczuć, ale ona jako dziecko i potem nastolatka czuła jego miłość i dumę z niej. – Mogę wejść? – Przesunął wzrok z wnuka na córkę.
– Tak, proszę – powiedziała cicho. Odchrząknęła i dopowiedziała nieco głośniej: – Wejdź.
Iwo bez słowa przyglądał się, jak dziadek ściąga skórzaną kurtkę i zdejmuje buty. Nieznośną ciszę przerwał ryk przejeżdżającego pod blokiem motocykla. Inka przeszła do kuchni i włączyła światło. Od razu przez otwarte okno w dachu wleciała ćma. Młoda kobieta jednak nie weszła na krzesło, by zamknąć lufcik, dopiero ojciec, który wszedł za nią do kuchni, to zrobił.
– Ładnie mieszkasz. Mieszkacie – poprawił się. Omiótł wzrokiem rząd białych szafek kuchennych i stół ustawiony pod skośną ścianą.
– Siadaj, tato. Napijesz się herbaty? – spytała drętwym głosem. Wciąż nie mogła dojść do siebie. Żałowała, że nie ma z nimi mamy, która przez ostatnie lata stanowiła katalizator między nią a ojcem.
– Poproszę o szklankę wody. – Rozglądał się po niewielkim pomieszczeniu. Wytarł ręce o dżinsy, sapnął krótko, a potem spojrzał na wnuka. – Iwo, wybacz mi. Jestem stary i głupi. Naprawdę nie chciałem skrzywdzić ani ciebie, ani twojej mamy, ani babci. Wybacz mi, wnusiu. – Zsunął się z krzesła i przyklęknął na jednym kolanie. – Chodź do dziadka – poprosił.
Chłopiec przestąpił z nogi na nogę, a potem spojrzał na matkę, szukając u niej rady.
– Mamusiu, gniewamy się jeszcze? – spytał poważnie.
Uśmiechnęła się na tę bezpośredniość dziecka, a jednocześnie wzruszyła się oddaniem i solidarnością synka.
– Nie, kochanie, nie gniewamy się już. – Nalała wodę do szklanki i postawiła na stole przed ojcem.
– Iwo, jesteś mądrzejszy ode mnie, choć chodzę już po świecie ponad pięćdziesiąt lat, a ty niespełna sześć. Przytul się do dziadka. I nie bądź już na mnie zły. Bardzo smutno mi bez ciebie – przemawiał do wnuka ciepłym, łagodnym głosem, który ona sama pamiętała jak przez mgłę.
– A przeprosiłeś mamę? – upewnił się.
– Przyszedłem tu przeprosić twoją mamę i prosić, by mi wybaczyła. – Wciąż nie patrzył na córkę. Mówił do wnuka, jakby byli sami w pomieszczeniu. Inka wyobrażała sobie, ile emocji kosztuje ojca, by wyartykułował w stosunku do niej słowo „przepraszam”.
– No to przeproś teraz. – Iwo nie ustępował. – Nie można być wciąż złym na kogoś, kto tylko jeden raz w życiu postąpił źle – wyjaśnił, czym wprawił dziadka w osłupienie.
– Skąd o tym wiesz? – spytał zdziwiony.
– Mama mi powiedziała, że kiedyś ją kochałeś, ale raz była bardzo niegrzeczna i zrobiła coś złego. To było dawno, ale mama nie żałuje, bo nie byłoby mnie – perorował.
– Mama postąpiła źle, ale ja postąpiłem jeszcze gorzej, i to wiele razy. Codziennie przez siedem lat postępowałem podle, okrutnie i nie mam nic na swoją obronę. Inko, wybaczysz mi? – niespodziewanie zwrócił się bezpośrednio do córki.
Kiwnęła głową, bo nie mogła wymówić słowa. Nawet kiedy zobaczyła ojca skruszonego na wycieraczce, nawet gdy powiedział, że przyszedł ich przeprosić nie uwierzyła, że usłyszy prawdziwe, szczere przeprosiny.
– Synku, chcę cię poprosić, byś poszedł spać, bo za kilka godzin trzeba będzie wstać do przedszkola. Ja jeszcze chwilkę porozmawiam z dziadkiem i zaraz do ciebie przyjdę, dobrze? – zwróciła się do dziecka.
– Bądź dobry dla mojej mamy – powiedział na odchodne, podszedł do Inki, a ona pochyliła się i pocałowała go w czubek głowy. Zrobił ruch, jakby chciał iść do dziadka, ale jednak tego nie uczynił. Odwrócił się i wyszedł do swojego pokoju.
– Postąpiłem haniebnie – zaczął się biczować ojciec, gdy zostali sami. – Jestem idiotą. Skończonym idiotą. Gdyby nie Iwo, dalej trwałbym w tym cholernym zidioceniu. Inka... – Zamilkł, sam zaskoczony tym, że dawno nie wymawiał imienia córki tak miękko. Ba, od siedmiu lat nie wymawiał go właściwie wcale. – Inka... – powtórzył – naprawdę cholernie żałuję. Przepraszam. Po prostu szlag mnie trafił, że mogłaś tyle w życiu osiągnąć.
– A ty? Również masz tylko średnie wykształcenie. Mogłeś iść na studia, robić karierę...
– Nie – przerwał jej. – Nie mogłem, nie byłem tak zdolny jak ty. Ale nie mówmy o tym. Przyszedłem nie tylko cię przeprosić, ale powiedzieć ci, że zajmiemy się z matką Iwem tak długo, jak będzie to konieczne. I kotem też. – Uśmiechnął się. – Nie wyobrażam sobie, by Iwa nie było w naszym życiu... To ja byłem głupi, że zmuszałem cię wtedy do usu...
– Ciiii. – Zerwała się z miejsca i spojrzała w głąb korytarzyka. Z pokoju dziecięcego nie dolatywał żaden szmer. – Nie mów nigdy nic, co mogłoby zburzyć wiarę Iwa w to, że jest kochany. Sam zobaczyłeś, jak łatwo jest stracić zaufanie. Wystarczy chwila.
– Mam nadzieję, że uda mi się je odbudować. Naprawdę się postaram. Marzę, by odzyskać zaufanie Iwa i... twoje.
Uśmiechnęła się bezwiednie, ale nic nie odpowiedziała.
– Pójdę już, bo też musisz się położyć. Dziękuję, że dałaś mi drugą szansę i że w ogóle mnie wpuściłaś. – Podniósł się z krzesła, skierował do wyjścia, ale zrobił zaledwie krok i odwrócił się do córki. Podszedł do niej i pocałował w czoło. – Przepraszam, córeczko.
Zacisnęła powieki. Poczuła się znów małą kochaną dziewczynką, jakby nie było tych złych lat. Kiedy otworzyła oczy, ojciec zakładał buty w przedpokoju.
– Tato... – Jej głos zaskrzeczał przez ściśniętą krtań. Odchrząknęła, bo nie była w stanie dalej mówić.
– Tak? – Zastygł z jednym butem w ręku.
– Mama cię przysłała? – spytała zdławionym głosem.
– Nie. Mama nie wie, że tu przyszedłem. Spała, gdy wychodziłem. – Nałożył drugi but i delikatnie nacisnął klamkę.
– Wybaczam ci – powiedziała do siebie, gdy została sama. Nasłuchiwała jeszcze odgłosu jego kroków na schodach, a kiedy ucichły, podeszła, by przekręcić klucz. Położyła się do łóżka, ale długo nie mogła zasnąć.
Dopiero rano, kiedy jak zwykle w pośpiechu wyprawiała siebie do pracy i małego do przedszkola, znalazła na krześle, na którym wczoraj siedział ojciec, białą kopertę. Ku własnemu zdziwieniu wyciągnęła z niej gruby plik stuzłotowych banknotów oraz wyrwaną z zeszytu kartkę, na której rozpoznała pismo ojca. „Kup sobie coś ładnego do Paryża”. Uśmiechnęła się na to znalezisko, a po chwili roześmiała serdecznie. Iwo, który właśnie wychodził z łazienki, popatrzył na mamę zdezorientowany.
– Z czego się śmiejesz?
– Nie śmieję się, tylko cieszę z tego, że dzień jest piękny. O, popatrz, jakie śliczne słoneczko do nas zagląda. – Wskazała okno połaciowe w dachu.
– No, świeci. Mogę nie iść dzisiaj do przedszkola? Spać mi się chce. – Ziewnął głośno.
– Też bym jeszcze chętnie pospała, ale obiecuję, że zaraz po przedszkolu pójdziemy na lody, co ty na to?
– Z babcią?
– A co powiesz, by iść na lody ze mną, z babcią i z dziadkiem? – Posłała malcowi promienny uśmiech.
– Już nie gniewamy się na niego? – upewnił się.
– Nie gniewamy się, bo dziadek przeprosił nas szczerze. Nie każdego stać na taki gest.
– To ja też już się na niego nie gniewam – stwierdził wielkodusznie.
Tego dnia Inka mimo niewyspania czuła się, jakby ktoś doczepił jej skrzydła. W pracy tryskała humorem i uśmiechem. Cieszyła się, że w końcu po tylu latach będzie mogła bez niepotrzebnych nerwów i strachu iść w odwiedziny do rodziców. W najcięższych chwilach, gdy ojciec rugał ją od najgorszych, znosiła to jak karę, którą według niej słusznie jej wymierzał, ale wciąż i wciąż żal jej było mamy, która od razu jej wybaczyła. Mama kochała ją taką, jaka była. Z wadami i zaletami. Wspierała córkę we wszystkim i nie przelewała na nią własnych niespełnionych ambicji. Rozumiały się w lot. Były najlepszymi przyjaciółkami.
– Ty, a coś ty się tak zawiesiła? I to jeszcze z przyklejonym rogalem od ucha do ucha? – Natan stuknął ją łokciem. – Czas mija, a ty ani wspomnisz o pożegnalnym browarze.
– Chyba nie zamierzałaś wyjechać bez pożegnalnego żywca czy innego heinekena? – Lidka puściła oko.
– Ach, piwo! – Inka pacnęła się w czoło. – Jasne, zapraszam. Nie dziś, bo idę z Iwciem na lody, ale jutro chętnie.
– No to jesteśmy umówieni – skwitowała Weronika, czym jeszcze bardziej zaskoczyła Inkę.
– Super, ekstra, więc idziemy całą ekipą? – upewniła się Brzeska. – Szefa też mam zaprosić?
– Nie – rzuciła szybko ulubienica Zagórnego. – Wystarczy nam własne towarzystwo.
Mówi się, że złe rzeczy chodzą parami, ale te dobre również chadzają stadami – pomyślała Brzeska, wychodząc z pracy. Miło jej się zrobiło na myśl, że załoga Zodiaku ma chęć się z nią spotkać przed wyjazdem. Życie bywa piękne i nieprzewidywalne – oceniła, podśpiewując za kółkiem, gdy wjeżdżała w ulicę Kościuszki.