Bezgłos - Katarzyna Puzyńska - ebook + audiobook + książka

Bezgłos ebook

Katarzyna Puzyńska

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Julia Wilk przyjeżdża do niewielkiej miejscowości pod Brodnicą, mając nadzieję, że tu nikt nie rozpozna w niej morderczyni i będzie mogła pozbyć się poczucia winy. Nie wie, że miasteczko Wieszcze ma więcej sekretów niż ona sama. Już pierwsza noc przynosi przerażającą wizytę i burzy idylliczną wizję rozpoczęcia nowego życia. Wydaje się, że wystarczy przetrwać do rana. Czy na pewno? Wschód słońca nad Wieszczami jest wyjątkowo piękny. Tylko że rankiem jest już za późno na ucieczkę. Julia jeszcze o tym nie wie, ale kto raz wjedzie do miasteczka, już go nie opuści. Julia znajduje ciało zamordowanej kobiety. Kilka godzin później wszelkie ślady po jej śmierci zostają dokładnie usunięte. A może w ogóle nigdy jej w miasteczku nie było? Wkrótce okazuje się, że nie tylko cała społeczność Wieszczy skrywa zadawnioną mroczną tajemnicę, ale również każdy z mieszkańców ma na sumieniu własne grzechy. Jednak żeby uciec z pułapki, trzeba będzie komuś zaufać. Tak łatwo popełnić fatalny w skutkach błąd, kiedy nie można wierzyć nawet własnym zmysłom! Julia nie jest bezpieczna ani w swoim nowym domu, ani tym bardziej w lesie. W ciemności czai się coś, czego nie spodziewała się w najgorszych koszmarach. Czy ktoś odważy się złamać zmowę milczenia i wyjawić skrywany przez lata krwawy sekret? Kto z miasteczka naprawdę jest zdrajcą? I dlaczego na ukrytym w najdalszym zakątku lasu starym cmentarzyku ciągle kwitną jabłonie? Tylko uważaj, ich piękny zapach niesie śmierć, a jeśli w nocy usłyszysz kroki na schodach, najpewniej jest już za późno…

„Bezgłos” to mroczniejsza odsłona charakterystycznej dla Katarzyny Puzyńskiej opowieści o pozornie sielskim małym miasteczku. Horror miesza się tu z kryminałem i wątkami słowiańskimi. Jak zwykle jednak najważniejsi są ludzie. To oni skrywają najgorsze sekrety.

Książki autorki tworzą uniwersum, w którym fani jej twórczości wytropią intertekstualne nawiązania, a nowi czytelnicy znajdą wciągające, pełne tajemnic i grozy opowieści z mocną podbudową psychologiczną, ale też nutą czarnego humoru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 392

Oceny
3,7 (789 ocen)
309
167
163
91
59
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
majbin

Nie polecam

Nie polecam. Nie udało mi się dobrnąć do końca.
120
TygrysiaMorfeusz
(edytowany)

Nie polecam

Niestety nie udało mi się doczytać do końca. Prócz tego, że infantylne, naiwne, nieciekawe, wręcz nudne to po prostu kiepsko napisane.... jakby to był kiepski debiut, liczne powtórzenia - częste tego samego, co kilka zdań wcześniej, pogrubienia przypadkowych słów, przez co ciężko się czyta..... ogromna szkoda. Starałam się kontynuować, bo cenię autorkę, ale niestety.... :(
90
ewciaimichas
(edytowany)

Nie polecam

Porównując do serio o Lipowie to ta ksiazka słaba. I lektor, ktory zupełnie nie pasuje do tej ksiazki. Tesknie za Laura Breszka, ktora czytała lipowo :(
80
AleksandraPilarczyk

Nie polecam

Nie rozumiem, po co pogrubiono niektóre słowa - ani nie były ważne ani się nimi nie stały. Przekombinowana fabuła. Nie polecam
50
IRENAN

Dobrze spędzony czas

Przepraszam ale mi się nie podobała.
40

Popularność




Copyright © Katarzyna Puzyńska, 2023

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce

archiwum M. Banachowicz

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Małgorzata Grudnik-Zwolińska

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8352-638-6

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

ROZDZIAŁ I

1

Julia Wilk

Julia Wilk oparła się o samochód i raz jeszcze spojrzała z zadowoleniem na dom. Nie mogła wprost uwierzyć, że od dziś będzie tu mieszkała. Uwielbiała taki styl! Budynek musiał być kiedyś częścią jakiegoś zakładu produkcyjnego. Może dawnego PGR-u? Już na pierwszy rzut oka widać było, że czerwona cegła jest w dużej mierze oryginalna. Gdzieniegdzie zdawała się jakby poczerniała, nadpalona. Wyglądało to świetnie! Dodawało niespotykanego w nowych budynkach klimatu.

Do tego dawnego sznytu właściciel dodał nowoczesne elementy. Współgrały z tradycyjnymi wprost idealnie. Na przykład olbrzymie okno na frontowej ścianie domu. Ciągnęło się przez całą fasadę. Julia wniosła już do środka dużą część bagaży i widziała, jaki niesamowity efekt przestrzeni i jasności daje to okno. Nie mogła przestać się zachwycać. Wychodziło na zachód. Teraz słońce zbierało się już do snu. Był to więc idealny moment, żeby docenić tę architektoniczna perłę. Ciepłe promienie mieniły się na wielkich szybach niczym stare złoto. Potem, kiedy spektakl na niebie zabarwią róże, czerwienie i fiolety, zrobi się jeszcze piękniej.

Odetchnęła pełną piersią usatysfakcjonowana. Jej nowy dom stał na końcu ślepej uliczki. Tuż pod lasem. Oprócz niego był tu jeszcze jeden, dużo nowszy budynek. Zapewne zbudowany już po dwutysięcznym roku. Nie był uroczy jak ten, który miała teraz zająć Julia. Najważniejsze jednak, że znajdował się dobrych dwieście metrów od jej działki. Wścibstwo sąsiadów jej więc nie groziło. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście!

Kiedy przeczytała ogłoszenie, że szkoła w Wieszczach, małym miasteczku pod Brodnicą, poszukuje nauczycielki języka polskiego, nie zastanawiała się, tylko od razu wysłała swój życiorys. Dopiero potem przypomniała sobie, że w Internecie krążyły informacje o tym, że pobliskie Lipowo, choć malownicze, wcale nie jest zbyt bezpieczne. Nie przejęła się tym. Bądź co bądź będzie mieszkać jakieś dwadzieścia kilometrów stamtąd.

To ogłoszenie spadło jej jak z nieba, a darowanemu koniowi nie zagląda się przecież w zęby. Nie tak często zwalnia się miejsce w trakcie trwania roku szkolnego. Przynajmniej tak jej się wydawało. Końcówka kwietnia to nie był czas, kiedy nauczyciele decydowali się nagle odejść. Ciekawe, co skłoniło dawnego polonistę do takiej decyzji? Uznała, że i tym nie będzie się zajmowała. Po co kusić los, zadając zbyt wiele pytań? Było dobrze tak, jak jest, prawda?

Choć swoją drogą dyrektorka szkoły musiała być zdesperowana. Nie zadawała właściwie żadnych pytań. Julia bardzo się obawiała skrupulatnego przepytywania. Wbrew temu, co napisała w CV, nie miała pojęcia ani o nauczaniu, ani nawet o praktycznym funkcjonowaniu szkoły. Nowa szefowa nie czytała chyba dokładnie sfabrykowanego życiorysu, którym Wilk ją uraczyła. Inaczej może dopatrzyłaby się nieścisłości, które Julia dostrzegła dopiero, kiedy przeglądała plik już po wysłaniu i było za późno na poprawki. Ale to przeoczenie nowej szefowej też było darem od losu, a nie powodem do zastanawiania się dlaczego.

Wilk odgoniła uporczywie powracającą myśl, że jest zadobrze. Ciągłe szukanie dziury w całym było jej problemem również w poprzednim życiu. Nie potrafiła się niczym beztrosko ucieszyć. Zawsze się martwiła, że coś złego może się wydarzyć. Większość z tych zagrożeń była wyimaginowana. Oczywiście do czasu…

Odetchnęła znów zapachem lasu, żeby odegnać złe wspomnienia. Był czas, że wszystko, czego doświadczyła, wracało i stawało jej przed oczami. Teraz jednak nic już jej nie groziło, prawda? Zaczynała od nowa w miejscu idealnym.

Wątpiła, żeby ktoś ją tu rozpoznał. Nikt nie będzie wiedział, że jest morderczynią. Czysta karta.

Odetchnęła znów głębiej. Las zaczynał się dosłownie za jej działką. Czuła więc przyjemny zapach rozgrzanej trawy, igliwia i liści. Zostało jeszcze kilka dni do weekendu majowego, ale pogoda dopisywała i miało się poczucie, że jest lato, a nie wiosna. Naprawdę nie mogła sobie wyobrazić lepszej aury, żeby się tu wprowadzić.

Wzięła ostatnie torby i zatrzasnęła bagażnik czerwonego mini coopera. To był malutki samochód, ale jakoś zmieściła większość potrzebnych jej rzeczy. Kluczem okazało się spakowanie ich w małe paczki i układanie jak cegiełki. To było znacznie efektywniejsze niż wciskanie wielkiej walizy do małego bagażnika. Wtedy na pewno by się nie udało. Skądinąd to uzmysłowiło jej, jak wiele rzeczy gromadziła zupełnie na próżno. Większości w swoim nowym życiu w ogóle nie potrzebowała. Pozbycie się tego wszystkiego działało wyzwalająco. Jakby zrzucała starą skórę.

Weszła do domu. Pachniał nowością. Najpewniej niedawno zakończono remont. Miejsce poleciła jej dyrektorka szkoły. Z tego, co Julia zrozumiała, właścicielem był jakiś znajomy nowej szefowej. Może przygotował dom pod wynajem letnikom? W sumie dziwny pomysł. Okolice Brodnicy to była wprawdzie kraina jezior, ale Wieszcze znajdowały się akurat z dala od wszelkich zbiorników wodnych. Były tu lasy, ale turyści woleli chyba wylegiwać się na plażach, prawda? Może dlatego dyrektorka szkoły przekonała właściciela, żeby wynajął Julii ten dom. Samego kamienicznika Wilk nie spotkała. Klucz znalazła pod wycieraczką. Tak, jak miało być. Wszystko więc w porządku, prawda?

– Prawda – powiedziała sama do siebie, żeby dodać sobie otuchy.

Mimo to znów powróciła uporczywa myśl, że jest za dobrze, żeby to była prawda. Za dobrze. Odgoniła niechcianą refleksję. Wręcz przeciwnie, jest dobrze i będzie dobrze. Trzeba przestać maltretować się myślą, że wydarzy się coś złego. Julia będzie teraz porządną nauczycielką w małym miasteczku. Żadnych nowych przygód i przeżyć.

A to, że nie widziałaś nawet dyrektorki? Nie tylko właściciela tego domu, nawet swojej przyszłej szefowej! Odbyłaś tylko rozmowę przez telefon!

– I bardzo dobrze – ucięła Wilk, znów odganiając natrętne myśli.

Rozmowa telefoniczna była Julii na rękę. Odbyła się bowiem, jeszcze zanim obcięła swoje charakterystyczne czarne loki i przefarbowała włosy na blond. Potrzebowała kilku podejść, ale się udało. Farba z drogerii zniszczyła kosmyki. Musiała je drastycznie skrócić. To jeszcze lepiej, bo wszyscy kojarzyli ją z długimi puklami. Była teraz nie do poznania. Dobrze, że do sfabrykowanego CV nie wkleiła zdjęcia, bo ta przemiana mogłaby zrodzić pytania. Za bardzo się jednak bała, że pracodawczyni mogłaby ją rozpoznać z telewizji albo innych mediów.

Julia przeszła przez salon. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie przystanąć na chwilę i nie spojrzeć przez wielkie okno wychodzące prosto na spektakularny zachód słońca. Słońce było już ledwo widoczne nad drzewami po lewej, ale za to mieniło się nadal purpurami i fioletami po prawej nad polem. Dobrze, że dom stoi na obrzeżu miasteczka, ucieszyła się znów Julia. Las, pola, tylko jeden dom w sąsiedztwie. Dla kogoś, kto – jak ona – się ukrywa, to naprawdę wymarzona sytuacja.

Nagle kątem oka zobaczyła jakieś poruszenie blisko lasu. Nie, nic tam nie ma, stwierdziła, przyglądając się dokładniej. Zdawało jej się tylko. Wzruszyła ramionami i poszła do kuchni. Wyjęła z torby nieliczne naczynia, które ze sobą zabrała. Dom był najwyraźniej przygotowany pod wynajem, bo w pełni go wyposażono. W szafkach znalazła talerze i garnki. Doskonale. Nawet nie będzie musiała nic kupować. Choć i tak wątpiła, że czegoś z tej zastawy kiedykolwiek użyje. Nie była mistrzynią kuchni. Wręcz przeciwnie. Unikała pichcenia, jak czasem mówiła na gotowanie jej mama (która z kolei brylowała w kuchni i uwielbiała to).

Julia odkręciła kran i przepłukała swój ulubiony kubek z lordem Vaderem z Gwiezdnych wojen. Bezwiednie się zaśmiała. To płukanie było nawykiem z dawnych czasów. Nie mogła pracować bez tego kubka. I zawsze przemywała go na szybko wodą, bo nie chciało jej się dokładnie myć. Kiedy pracowała, i tak najczęściej piła jedynie wodę. Co tu szorować?

Teraz zrobiła to samo, mimo że dawne życie zostawiła za sobą. Przysunęła metalową suszarkę bliżej kranu i postawiła kubek dokładnie pośrodku. Taka drobnostka, a sprawiła, że wnętrze wreszcie zdawało się zamieszkane. Jeszcze chwila i wszystko się przybrudzi, nabierze swojskości. Na razie jednak sylwetka Julii odbijała się w dokładnie wyczyszczonych chromowanych elementach kuchni.

Patrzyła na siebie ciągle zaskoczona fryzurką na zapałkę. Sama obcięła sobie włosy, ale musiała przyznać, że wyszło całkiem nieźle. No może odrobinkę awangardowo. Zawsze można jednak powiedzieć, że to taki styl. Nie mogła przecież pójść do fryzjera. Uciekinierzy nie chadzają do salonów piękności, żeby zmienić wygląd. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w błyszczących listwach piekarnika rozbawiona tą konstatacją.

Niedługo ta nowa twarz stanie się znajoma. Jej nowiutkie imię i nazwisko też jej odpowiadało. W sfałszowanym CV wpisała Wilk pod wpływem chwili. Dobrze jej się kojarzyło. Wilki były odważne, a Julia taka właśnie chciała być. Koniec z baniem się własnego cienia i odwracaniem na ulicy, kiedy tylko usłyszy za sobą kroki.

Chciała przestać uciekać przed tym, co zrobiła. Nie planowała, że zabije tamtego mężczyznę. Wszyscy mordercy pewnie tak mówią, ale w jej przypadku to naprawdę stałosięsamo. Co więcej, doskonale wiedziała, że temu człowiekowi należało się wszystko, co najgorsze, ale i tak wracało to do niej niczym jakiś upiorny bumerang. A powinna zapomnieć!

Miała więc nowe nazwisko. Pozostawało wybrać imię. Kiedyś, dawno temu, nadała sobie takie miano, które jej się podobało. Sama siebie ochrzciła w tajemnicy. Korciło ją więc, żeby wpisać je w sfabrykowany dokument i wreszcie niejako uprawomocnić. Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. To było imię, które znała tylko ona. Coś bardzo prywatnego. Niech tak zostanie.

Musiała więc znaleźć inne. Rozważała, czy wybrać podobne do tego, które miała wpisane w dowodzie z poprzedniego życia. Może wtedy łatwiej byłoby na nie reagować. Przecież jak ktoś w nowej pracy ją zawoła, to powinna podnieść głowę. Inaczej wzbudzi podejrzenia. Podobne imię równa się łatwa reakcja. Logiczne.

Potem jednak i w tej kwestii dopadły ją wątpliwości. A jeśli przez podobne imię ktoś ją skojarzy? Nie, za duże ryzyko. Musi wybrać zupełnie inne. Padło więc na Julię. Jak u Szekspira. Nie była to co prawda literatura krajowa, ale do rzekomej polonistki pasowało chyba książkowe imię? Dziewczyna z rodziny Capulettich nie skończyła wprawdzie najlepiej, ale to była jedynie fikcja, pocieszała się JuliaWilk.

Wzięła resztę rzeczy, żeby zanieść je na górę. Torba laptopa uwierała ją w ramię, jakby komputer był cięższy od góry tobołków z ubraniami. Schody znajdowały się z tyłu domu. One też bardzo jej się podobały. Prawie na równi z oknem ciągnącym się przez całą ścianę zamiast cegieł. Wyglądały, jakby przeniesiono je do tego domu z jakiejś starej fabryki. Superefekt.

Za schodami znajdowały się wąskie rzeźbione drzwi. Julia podejrzewała, że prowadzą do ogrodu z tyłu domu. Jeszcze z nich nie korzystała. Były tak wąskie, że z bagażami na pewno by się nie przecisnęła. Ktoś pewnie dodał je do projektu w ostatniej chwili, żeby ułatwić sobie wychodzenie na zewnątrz, a szersze by się tu nie zmieściły. Schody były zbyt obszerne.

Zaczęła wspinać się na górę. Stopnie miały ażurową konstrukcję. Dawało to wrażenie głębi i przestrzeni. Dobrze się komponowało z wiszącymi na ścianach ramami. Dziesiątki plakatów z klasycznych filmów. Lśnienie, Forrest Gump, Edward Nożycoręki, Lot nad kukułczym gniazdem, Czas apokalipsy i wiele innych. Ktoś zgromadził tu niezłą filmową kolekcję. A przede wszystkim naprawdę zrobił dobrą robotę, jeśli chodzi o design. A przynajmniej trafił dokładnie w gust Julii.

Jedynie dudnienie każdego kroku na schodach robiło trochę niesamowite wrażenie. Wywoływało podskórny niepokój. Tym jednak nie ma co się przejmować, pomyślała znowu Wilk. Przyzwyczai się do odgłosów tego domu, jak trochę tu pomieszka. Nowe miejsce zawsze odrobinę przeraża.

Na piętrze znajdowało się tylko jedno pomieszczenie. A właściwie dwa. Otwarta na schody sypialnia i przylegająca do niej łazienka. W skośnym dachu też pyszniły się okna. Jednak tu, w przeciwieństwie do salonu, gdzie nie było żadnych zasłon, zamontowano rolety. Pewnie dekorator stwierdził, że akurat w tym pomieszczeniu przyda się trochę intymności, albo uznał po prostu, że w ciemności lepiej się śpi.

Okna w skośnym dachu wychodziły na las. Julia wyjrzała na zewnątrz. Jedno z drzew sięgało szyb i niemal ich dotykało. Uśmiechnęła się. Tu co najwyżej lisy czy sarny mogły kogoś podglądać. Bajka!

Usiadła na łóżku i od razu zapadła się w miękki materac. Przygotowano dla niej świeżą pościel. Pachniała cudownie. Pewnie suszono ją na dworze. Ależ będzie się spało! Przymknęła oczy. Uczucie było tak wspaniałe, że na chwilę ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że będzie udawała porządną nauczycielkę języka polskiego. Z nienagannym CV. Lokalsi zadbali, żeby poczuła się tu dobrze już od pierwszego momentu. A tymczasem ona będzie ich oszukiwała. A co gorsza, ukrywała przed nimi ten drobnyfakt, że była morderczynią.

Zerwała się jak oparzona. Jakby to mogło zagłuszyć poczucie winy. Jej wzrok padł na opartą o nogę łóżka torbę z laptopem. Miała ochotę ją podnieść i roztrzaskać komputer. Uznała więc, że bezpieczniej będzie taktycznie się oddalić i zejść na dół.

Wróciła do salonu, żeby jeszcze chwilę pozachwycać się widokiem z wielkiego okna. Może to ją uspokoi. Po lewej miała las, po prawej pole, a w oddali miasteczko, które było teraz jej domem. Wieszcze. Co za dziwna, intrygująca nazwa…

Zaraz, a to co? Czyżby znów zobaczyła jakieś poruszenie? Przedtem myślała, że tylko jej się wydawało. Teraz jednak była prawie pewna, że wśród pierwszych drzew kryło się jakieś zwierzę. I to całkiem spore. Duży pies? Pokręciła głową. Nie, to było coś większego. Może to nomen omen wilk? Ale one chyba nie podchodzą tak blisko do siedzib ludzi? Gdzieś kiedyś o tym czytała.

Opanował ją atawistyczny strach, ale jednocześnie ciekawość. Zobaczyć wilka to jednak rzadkość. Zbliżyła się do okna, by lepiej się przyjrzeć. Jeśli to był wilk, to bardzo potężny i dziwnie nieforemny. Może dzik? Zaśmiała się pod nosem. Nie znała się na leśnej faunie, ale nawet laik powinien chyba rozróżnić wilka od dzika. Tymczasem jej się zdawało, że zwierzę co chwilę wygląda inaczej. Może dlatego narastał w niej niepokój. Uczucie robiło się coraz bardziej nieprzyjemne. Zaczęła żałować, że dom nie jest otoczony płotem.

Nagle oczy dziwnego zwierzęcia skierowały się prosto na nią. Wydawały się błyszczeć, mimo że słońce skryło się już za horyzontem i jego promienie nie mogły się w nich odbijać. Zdawało jej się, że przeszywają ją na wylot, a zwierzę wie wszystko na jej temat. Na jej ustach pojawił się nerwowy uśmiech. To przecież idiotyczne, powtarzała sobie, mimo to wycofała się w głąb pokoju. Że też to okno jest takie duże i pozbawione jakiejkolwiek zasłony… Złowieszcze ślepia zdawały się podążać za nią dalej i dalej, mimo że zwierzę chyba nie mogło jej już widzieć.

– Oj, daj spokój.

Nawet jeśli wilkodzik ją widzi, nie przyjdzie mu do głowy przebić szkła. Ale czy na pewno? Na szybach nalepiano czasem naklejki, które miały sprawić, że ptaki nie wpadną w okno. Czy ten wilk, dzik, czy co to było, zdawał sobie sprawę, że tu w ogóle jest okno?

W wyobraźni słyszała już trzask wielkiej szklanej tafli pękającej, kiedy zwierzę wbije się w nią w pełnym pędzie. Kto w ogóle wymyślił okno zamiast ściany?! Znów zaśmiała się nerwowo. Co za idiotyzm. Przecież jeszcze przed chwilą zachwycała się tym salonem i perłą architektury, jaką stanowiło to okno. Teraz dla odmiany wydawało jej się niebezpieczne i złowrogie. Wszystkie te zmiany doznań w marne pół godziny. Chyba rekord szybkości!

– Oj, szalejesz, Julio. Szalejesz – powiedziała znów sama do siebie.

Próbowała obrócić to wszystko w żart, ale i tak wiadomo było, jaka jest prawda. Bała się. Przystanęła za wielką kanapą. Z tego miejsca nie widziała już dokładnie zwierzęcia. Wiedziała jednak, co zobaczyła wcześniej. Trzeba powiedzieć to wprost. To nie był ani wilk, ani dzik. To coś było dziwnie nieforemne. Dopiero teraz dochodziło do niej, jak bardzo niekształtna była jego sylwetka. Stawy zdawały się powykręcane, a całość przypominała worek wypełniony wrzuconymi byle jak kośćmi. Jakby to było dzieło jakiegoś szalonego taksydermisty, który wypchał zwierzę, nie bacząc, jaka jest jego prawidłowa anatomia.

A co najgorsze, w pysku tego czegoś było coś nienaturalnie ludzkiego. Jakby pysk stanowił jednocześnie twarz.

– Nie, teraz to już żeś poleciała – zakomunikowała sama sobie Julia.

A kontury tego skórzanego… czegoś? Czy nie były jakby… rozmazane? Nie, to już czyste szaleństwo. Brzegi zwierząt nie są rozmazane. Przydadzą ci się okulary, moja droga, przebiegło jej przez myśl. To wszystko. Mimo to zaczęła się gorączkowo zastanawiać, czy zamknęła drzwi wejściowe. Na klamkę na pewno, ale czy na klucz?! To było doprawdy jeszcze głupsze. Zwierzę nie otworzy sobie przecież drzwi. W okno może wbiec (choć oczywiście tego nie zrobi), ale drzwi sobie nie otworzy! Ot co!

Mimo to postanowiła dla świętego spokoju się upewnić. Starała się robić małe kroki i nie poruszać za bardzo górną połową ciała, aż znalazła się poza salonem. Uznała, że w ten sposób nie sprowokuje zwierzęcia, jeśli faktycznie było ją w stanie dostrzec przez szybę. Dopiero kiedy znalazła się w holu, rzuciła się pędem. Dopadła drzwi wejściowych i nacisnęła klamkę. Były zamknięte na klucz. Stary nawyk jej nie zawiódł. Zawsze niemal automatycznie zamykała za sobą, kiedy wchodziła do mieszkania czy domu.

Nacisnęła klamkę raz jeszcze, żeby przypieczętować uczucie ulgi. Nie ma się czego bać. Wieszcze to miasteczko, ale tak naprawdę prawie wieś. Poza tym ona mieszka na samym obrzeżu. Na pewno wiele tu niepozamykanych bram, jak to zwykle w gospodarstwach, i psy biegają luzem. To był jeden z nich. Nic więcej. A jednak uczucie niepokoju, które wywołały w niej iskrzące się ślepia, nie mijało. Oparła się o stojący w holu kredensik, żeby złapać oddech i odzyskać panowanie nad sobą.

Wróciła do salonu i wyjrzała jeszcze raz. Zmrok przejął już świat w swoje władanie, ale była praktycznie pewna, że między drzewami nic nie ma. O ile w ogóle wcześniej było! Zaśmiała się głośno sama z siebie. Chyba i wcześniej nic się tam nie czaiło. Albo co najwyżej jakiś wiejski kundel, który zerwał się z uwięzi. Wyobraźnia dopowiedziała swoje. Przez tę ucieczkę ze starego życia Julia zrobiła się zdecydowanie za nerwowa.

2

Agnieszka Szymańska

Agnieszka Szymańska podeszła do okna swojego specjalnego pokoju. Wychodziło na sąsiedni dom – niegdyś nazywany Stróżówką. Przygotowała aparat. Umieściła długi obiektyw na parapecie. Kupiła go niedawno. Jeszcze nie miała okazji go użyć. Dziewiczy rejs.

Starała się stopić w jedno z zasłoną. Całe szczęście, akurat tak się złożyło, że włożyła ubranie w podobnym kolorze złota i błękitu. Wątpiła wprawdzie, żeby nowa zorientowała się, że ktoś robi jej zdjęcia. Jednak przezorny zawsze ubezpieczony, jak to się kiedyś mówiło. Przytrzymywała też story tak, żeby lustro stojące w kącie nie rzuciło jakiegoś refleksu. Naprawdę radziła sobie świetnie.

Suka, pomyślała o nowej Agnieszka. W tej myśli czaiła się zajadłość. Szymańska wiedziała, że powinna trzymać takie emocje na wodzy. Przynajmniej w teorii. Tylko że dość już miała przejmowania się tym, co powinna, a czego nie powinna. Całe życie zachowywała się układnie. Chciała, żeby rodzice byli z niej dumni. Mimo to matka ciągle szturchała ją w ramię, sycząc: powinnaś to, powinnaś tamto. Ojciec kiwał głową. Bał się chyba przeciwstawić. Wolał żyć gdzieś w swoim świecie, zostawiając Agnieszkę w szponach matki.

Wszystko, co mówiła matka, na pierwszy rzut oka zdawało się miłe i uprzejme, ale tak naprawdę zazwyczaj było przytykiem. Weźmy takie dobrze wyglądasz na przykład. Oznaczało oczywiście, że matka była zdania, że Agnieszka znów przytyła i powinna coś z tym zrobić. Albo słynne „ale”. Pięknie to zrobiłaś, ale… To było wszystko, co Szymańska słyszała, kiedy przyszła z nowym rysunkiem, nad którym tak długo pracowała na lekcjach plastyki. A przecież wszystko, co jako dziecko chciała usłyszeć, to choć jedno dobre słowo pozbawione trybu warunkowego, przypuszczenia albo ukrytych podtekstów.

Oczywiście teraz to już nie miało większego znaczenia, bo była dorosła, a oboje rodzice nie żyli. Przez wybory, rzecz jasna. Najpierw ojciec, a kilka miesięcy później matka. Można powiedzieć, że Agnieszka z jednej strony odetchnęła, ale z drugiej czuła gniew. Przez pewien czas starała się odchudzać, jakby mogła jeszcze odwiedzić dom rodzinny i usłyszeć pełne uznania: ale zeszczuplałaś. Cóż, matka nigdy tego nie doczeka, a przez to Agnieszka nigdy chyba nie zazna spokoju. Zawsze będzie już nad nią wisiało to ale. A może nie? Teraz przecież wszystko się zmieni.

Zerknęła ostrożnie przez okno. Z miejsca znienawidziła nową za szczupłą sylwetkę i piękne ciało – choć nawet jej nie znała. Nie czuła się już jednak taka bezwolna jak wcześniej. Rytuał, który zaczęła ostatnio odprawiać, dodawał jej sił. Był może troszkę mroczny, troszkę dziwaczny i zapewne gdyby ktoś się o nim dowiedział, miałaby kłopoty. Ale nikt się nie dowie, zaśmiała się gniewnie. Nikt. Dla innych pozostanie uśmiechniętąAgnieszką. Jakby żadne przytyki dotyczące wagi nie dotyczyły jej, tylko kogoś innego. A już na pewno nie raniły. Och, jacy ludzie potrafią być głupi. Uważają, że jak z siebie żartujesz, to cię nie boli, jak ktoś znów mówi: kochanego ciała nigdy za wiele?

Po śmierci rodziców poszła nawet na terapię. Przejrzała listę psychologów w Brodnicy. Znała kilka osób, które zdecydowały się sobie pomóc. Postanowiła jednak nie pytać ich o opinię na temat terapeutów. Wtedy wszyscy dowiedzieliby się, że i ona potrzebuje pomocy. A przecież była uśmiechniętą, wesołą Agnieszką, prawda? Po co jej terapia?

Jak się później okazało, lepiej byłoby zapytać o opinię, bo trafiła do osoby, która uważała, że wszelkie przejawy inności to fanaberia, a odmienna orientacja seksualna to coś, co trzeba leczyć. Agnieszka wyszła ze spotkania zdegustowana i ruszyła przed siebie bez wyraźnego celu. Samochód zostawiła na parkingu przy supermarkecie. Nogi poniosły ją na rynek, gdzie spotkała tamtą dziwną kobietę.

Wydawało się, że czekała właśnie na Agnieszkę, choć może wypatrywała tylko osób z desperackim wyrazem twarzy. Kogoś, kto nie ma nic do stracenia. Tamtego dnia Szymańska faktycznie nie miała nic do stracenia. A przynajmniej tak jej się wydawało. Trafiła na złą psycholożkę. Zacofaną i potencjalnie szkodliwą dla pacjentów. No ale co z tego? Nawet jeśli Agnieszka trafiłaby na najlepszego specjalistę, i tak nie mogłaby powiedzieć mu nic o tym, jak naprawdę zginęli jej rodzice i co oni wszyscy tu w Wieszczach musieli robić, żeby przeżyć. A co po takiej terapii, kiedy trzeba ukrywać prawdę? Odnosiła wrażenie, że nie zostało jej nic innego, tylko ze sobą skończyć.

Wtedy właśnie spotkała tamtą kobietę.

– Czuję, że jesteś z Wieszcz – szepnęła starucha i tym ostatecznie zaintrygowała Agnieszkę. Może jednak czekała właśnie na nią?! Nawet jeśli początkowo nie miała takich planów i na siebie wpadły. Może to było im pisane?

Koniec końców dziewczyna zapłaciła jej za instrukcje, które mogły okazać się szarlatanerią, a nie prawdziwą czarnąmagią. To określenie nigdy nie padło, ale Agnieszka doskonale wiedziała, że do tego się to sprowadza, i wcale jej to nie przeszkadzało. Starucha odwiedziła ją nawet tu w domu i wszystko jej pokazała. Kiedy skończyły, poszła pod Stróżówkę i długo przyglądała się domowi. W końcu podeszła do samej ściany i do niej przylgnęła. Jej zachowanie było niepokojące i nieprzyjemne. Jakby wiedźma oszalała, a co gorsza, wiedziała zbyt wiele o tym miejscu. A przecież mieszkańcom nie wolno było nic zdradzać ludziom z zewnątrz. Jeszcze ktoś pomyśli, że Agnieszka miała za długi język!

Ale ja jej nic nie zdradziłam, uspokoiła samą siebie Szymańska. Nie patrzyła już, jak wiedźma odeszła. Co jej po tym. Miała teraz swoją tajemnicę i swoje rytuały. A inni niech nadal postrzegają ją jako uroczą grubaskę. Proszę bardzo. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Odpowiadała jej rola czarnego charakteru. Co więcej, nawet jeszcze nie rozwinęła skrzydeł. Była na to gotowa.

Szefowa Agnieszki, Wiktoria, w wielu sprawach jej ufała. W innych zaś zupełnie nie. Na przykład nie wyjaśniła kwestii remontu ani nie powiedziała właściwie nic o nowej. To było doprawdy wkurzające.

Kiedyś Szymańska unikała gniewu, bo porządne kobiety nie powinny go czuć. Tak twierdziła matka. Teraz go w sobie wręcz pielęgnowała. Zrobiła nowej jeszcze kilka zdjęć. Poczekała, aż tamta wyjęła wszystkie swoje rzeczy z tego fikuśnego autka i zniknęła w Stróżówce. Dopiero potem odchyliła firankę i wtedy go zobaczyła. Krył się wśród drzew. Dokładnie tak, jak podejrzewała – chyba nie zrezygnowałby z zobaczenia potencjalnej nowej ofiary, prawda? Poza tym czekali na wyniki. Ciekawe, co się okaże, bo czas dokonania nowych wyborów się kończył, a zdaje się, że jeszcze nie zapadła decyzja. To było doprawdy niespotykane!

Agnieszka ruszyła do biurka. Ostrożnie przestępowała nad przedmiotami porozkładanymi na podłodze specjalnegopokoju. W końcu bezpiecznie położyła aparat na blacie. Dopiero wtedy włączyła podgląd i na małym ekraniku zobaczyła fotografie. Nowa. Och, jak Szymańska pragnęła zacisnąć dłonie na jej chudej szyi. Jak najszybciej, już. Ukarać ją za tak piękny wygląd.

Pozwoliła sobie, żeby ta wizja na chwilę nią owładnęła. Zaraz jednak odetchnęła głębiej. Czuła, że mogłaby natychmiast wyjść z domu, pójść do Stróżówki i zabić tę ostrzyżoną na jeżyka chudą dziwkę. To byłoby takie łatwe, takie sycące. Przedtem Agnieszka nie rozumiała, o co chodzi w tych wyborach, a teraz już trochę tak. Chodziło o władzę. I teraz chętnie by po tę władzę sięgnęła.

Odłożyła aparat. Spojrzała w stojące w kącie lustro. Kiedyś nienawidziła swojego odbicia, a teraz? Czyżby już się zmieniała? Rysy miała wyostrzone. To na pewno. Uśmiechnęła się zadowolona. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

3

Julia Wilk

Zapadła już całkowita ciemność. Przy kanapie paliła się zdobiona lampa. Julia przygotowała sobie kolację, ale kanapki nadal leżały na talerzu, jedna ledwo skubnięta. Obejrzała do końca nowy serial na Netfliksie. Wcześniej, w poprzednim życiu, nie miała czasu tego zrobić. Teraz wreszcie będzie mogła zacząć spędzać wieczory jak wszyscy i nadrobi zaległości.

Zerknęła ukradkiem w stronę wielkiego okna. Przez cały wieczór starała się na nie nie patrzeć. Teraz to, że tak jej się początkowo podobało, wydawało się wręcz zabawne. Najpierw to dziwne zwierzę, a teraz ściana ciemności i ona sama oświetlona na tej kanapie jak na scenie. Jeśli ktokolwiek (albo cokolwiek) krył się w mroku na zewnątrz, widział ją doskonale. Ona zaś nie widziała nic. Tylko swoje odbicie w tafli szkła. Tak się wcześniej cieszyła, że dom sąsiadów znajduje się daleko. Teraz dałaby wiele, żeby budynki stały tuż obok siebie. Gdyby zaczęła krzyczeć, ktoś przyszedłby jej z pomocą.

Wzdrygnęła się. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jest obserwowana.

– To niedorzeczne, nikogo tam nie ma i nie będziesz krzyczeć – powiedziała do siebie stanowczo.

W tym domu rozmowy samej ze sobą zaczynały jej wchodzić w krew. Jak tak dalej pójdzie, zacznie prowadzić długie monologi, a potem już krótka droga do kaftana bezpieczeństwa. Znów się zaśmiała. Starała się ignorować złe przeczucia i powtarzać sobie, że pierwsza noc w nowym domu jest najtrudniejsza. Wszystko jest obce, a każdy dźwięk wyolbrzymia wyobraźnia. Tak, jak potrafiła zmienić zwyczajnego lokalnego burka w jakiegoś bezkształtnego potwora.

Tylko że jeśli coś by jej się stało, to kogo mogłaby poprosić o pomoc? Do kogo zadzwonić? Nie znała tu absolutnie nikogo. Nie widziała nawet na oczy właściciela tego domu ani swojej przyszłej szefowej. Nie poznała sąsiadów. Dawne życie zostawiła za sobą. Nie miała żadnych przyjaciół ani rodziny. Była absolutnie przerażająco zdana na siebie.

Przedtem myśl o rozpoczynaniu nowego życia solo wydawała jej się słodka i odświeżająca. Teraz dopiero dochodziło do niej z pełną mocą, że wiązało się ono z samotnością. Absolutnie nikt by jej nie pomógł, gdyby potrzebowała albo chociażby chciała zwyczajnie pogadać.

– Przestań – skarciła się.

Jutro pozna koleżanki i kolegów nauczycieli. Może nawet zawrze jakieś bliższe znajomości. Przede wszystkim jednak będzie musiała dobrze się przysłuchiwać ich rozmowom, żeby zorientować się, jak szkoła funkcjonuje, i już pierwszego dnia nie popełnić jakiejś gafy. A przynajmniej nie na tyle dużej, żeby wszyscy się zorientowali, że nie ma najmniejszego pojęcia o pracy nauczycielki.

Na studiach musiała wyrobić praktyki i to było całe jej doświadczenie w tej materii. Poza tym uwielbiała film Młodzi gniewni, no i przede wszystkim sama kiedyś chodziła do szkoły. Weźmie podręcznik i będzie improwizowała. A jak poruszy jakieś kwestie niezwiązane z planem nauczania, to uczniowie będą pewnie bardziej zadowoleni. Jakoś da radę.

Zamknęła klapę komputera. Wszystko pięknie. Może samą siebie przekonywać, że jest w porządku. Tylko że nadal miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Znów się wzdrygnęła. Zerknęła w stronę ciemnego okna, ale paradoksalnie w tym momencie to nie ono stanowiło problem. Intuicja podpowiadała jej, że osoba, która na nią patrzy, znajduje się w salonie razem z nią. Pokręciła głową. To było absolutnie niemożliwe. Była tu sama.

Dotknęła ręką policzka w irracjonalnej potrzebie strzepnięcia cudzego dotyku ze swojej twarzy. Wyprostowała się na kanapie i niby od niechcenia zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Styl industrialny mieszał się tu ze skandynawskim. Gdzieniegdzie dodano jakąś nutkę koloru. Nie widziała absolutnie niczego podejrzanego. A przede wszystkim nikogo. A jednak wrażenie bycia obserwowaną nie znikało.

– Jest tu kto? – zapytała więc w końcu na próbę.

Oczywiście odpowiedziała jej cisza. Niczego innego nie można było się spodziewać. Czy na pewno? Opanowało ją nieprzyjemne wrażenie, że to ten rodzaj ciszy, kiedy ktoś nie odpowiada, ale znajduje się tuż obok. Kłopotliwa, nieprzyjemna cisza, którą ma się ochotę czymś wypełnić.

Otworzyła klapę laptopa i włączyła muzykę. Wszystko byle nie ta cholerna głusza. Wybrała jedną ze swoich ulubionych w ostatnim czasie piosenek. Song to Say Goodbye zespołu Harakiri for the Sky. Niestety melancholijne tony jedynie spotęgowały posępność nastroju. Dobór repertuaru niezbyt dobry na tę okazję…

Żeby dodać sobie otuchy, Julia spróbowała zaśpiewać razem z wokalistą. To też nic nie dało. Nie tylko dlatego, że nie umiała wydawać z siebie takich dźwięków, nawet kiedy była najbardziej wyluzowana. Gardło miała zaciśnięte. Tak samo zresztą całe ciało. Instynktownie oczekiwała na atak. Dom zdawał się pochylać nad nią, jakby nigdy nie miał jej stąd wypuścić.

Ściszyła muzykę, a potem zupełnie ją wyłączyła. Wydawało jej się, że coś usłyszała. Nasłuchiwała. W domu panowała teraz głęboka cisza. Niezmącona najmniejszym nawet odgłosem. Gdyby budynek był drewniany, pewnie skrzypiałby teraz złowieszczo, ale stare mury tkwiły niewzruszenie na swoim miejscu. Tylko ten dudniący intensywny bezgłos i wrażenie bycia obserwowanym. Bezgłos? Czy takie słowo w ogóle istniało? Nie była pewna. Uznała jednak, że idealnie oddawało to, co ją teraz otaczało. Wszystkie odgłosy umilkły. Została pustka – brak głosu, a nie cisza. Dla niej to była różnica.

Spojrzała raz jeszcze w stronę ogromnego okna. Znów nic tam nie widziała – poza własnym odbiciem, oczywiście. Skulona na wielkiej kanapie kobieta obcięta na zapałkę. Oczy spłoszone jak u łani, która umyka przed drapieżnikiem. Julia wzdrygnęła się. Starała się przybrać inny wyraz twarzy. Najlepiej pewny siebie. Jakby lęk malujący się na jej obliczu mógł sprawić, że ściągnie na siebie jakiegoś prześladowcę. Kolejnego.

Wstała z kanapy, żeby nie patrzeć dłużej w okno. Zerknęła na zegarek. Była dopiero dwudziesta druga. Nigdy nie chodziła tak wcześnie spać, ale może to było teraz najlepsze wyjście? Położy się, odpocznie. Ten dzień to było dużo emocji, a jutro czeka ją jeszcze więcej. Nowa praca to zawsze jest stres, a jeśli jeszcze nie masz o niej pojęcia, a musisz udawać coś wręcz przeciwnego, tym bardziej.

Znów coś usłyszała? Jakby kroki? Nie, chyba jej się wydawało. Napewno jej się wydawało. Próbowała jeszcze przez chwilę sama siebie o tym przekonać. Ciężko było jednak rozluźnić spięte do granic możliwości mięśnie.

Zaklęła pod nosem zirytowana własną strachliwością, ale poszła do drzwi wejściowych, żeby znów sprawdzić, czy są zamknięte. Musiały być. Przecież już wcześniej się upewniała. Poruszyła kilka razy klamką. Wszystko w jak najlepszym porządku.

Znowu kroki! Teraz słyszała już wyraźnie, że dochodzą z klatki schodowej. Potem nastała cisza. Zaklęła jeszcze raz. Wąskie drzwi obok schodów! Ich nie sprawdziła! Ktoś chyba tamtędy wszedł do środka!

4

Damian Kowalczyk

Damian Kowalczyk przysiadł na murku i zapalił papierosa. Nie palił często. Tylko kiedy ogarniała go ochota na małą przerwę od wszystkiego. Czasem miał wrażenie, że równie dobrze mógłby trzymać w ustach wykałaczkę. Wkładać ją i wyjmować. Chwila dla siebie, przyzwyczajenie. A może jedynie łudzi się, że nie wpada w nałóg? Pewnie wszyscy palacze sobie mówili, że umieją w dowolnej chwili przerwać. Od czasu, kiedy lata temu zapalił pierwszego papierosa, nigdy nie próbował z tym skończyć. Skąd więc mógł wiedzieć, że by mu się udało?

Zaśmiał się pod nosem. Palenie to był teraz jego najmniejszy problem. Zgasił papierosa i spojrzał w niebo. W ostatnich dniach zrobiło się naprawdę pięknie. Wieczorami słońce urządzało podniebne spektakle ze wszystkimi kolorami tęczy w roli aktorów. Można było patrzeć i patrzeć. Lubił to bardzo, ale dziś nic nie sprawiało mu przyjemności. Mimo to siedział aż do końca i jeszcze dłużej, kiedy zapadła już noc.

Lata temu wplątał się w coś, w co nie powinien. A właściwie wplątanogo, poprawił się. Tym razem naprawdę się nie tłumaczył. Miał wtedy sześć lat. Był dzieckiem. Zdecydowano za niego. Potem oczywiście tkwił w tym. Teraz dobiegał czterdziestki i zupełnie nie umiał się z tego wyplątać. A poza tym czy w ogóle mógł? Zważywszy na to, kim tak naprawdę był, chyba nie…

Przez chwilę wsłuchiwał się w odgłosy miasteczka. Wieszcze nie były duże, ale ich serce biło mocno. Aż za mocno i chyba w tym cały problem. Każda miejscowość miała serce i żyła według swojego rytmu. Mieszkańcy nie zawsze zdają sobie z tego sprawę, ale podskórnie wyczuwają puls tej życiodajnej pompy. Śmiechy dzieci, pojedyncze odgłosy gaźnika w jakimś starym samochodzie, porykiwanie krów na polach, szczekanie wyjątkowo natrętnego psa u sąsiadów, dzwonek w drzwiach sklepu i tak dalej. Odgłosy, których na co dzień się nie słyszy, bo tak powszednieją. Sprawiają jednak, że człowiek czuje, że jest na właściwym miejscu. A tu w Wieszczach bardziej niż gdziekolwiek indziej. Serce miasteczka biło bowiem tak mocno, że nie pozwalało stąd odejść. Uzależniało. Na zawsze.

– Dobry wieczór, Damianie! – krzyknęła pani Koterska spod pięćdziesiątki. Zawsze chodziła na spacer ze swoim yorkiem punkt dwudziesta druga. Jak w zegarku.

Skinął głową z uśmiechem. Tu wszyscy się znali. Mogli się ze sobą nie zgadzać. Mogli być odrobinę zacofani w poglądach, ale byli swoi. Połączeni wspólnym losem. Damian wcale nie chciał stąd odchodzić – nawet gdyby mógł. Może właśnie dlatego brnął w układ, którego był więźniem? Teoretycznie mógłby wyznać prawdę i poszukać pomocy, ale czy na pewno by ją uzyskał? Bardzo wątpił. Więcej: zostałby uznany za zdrajcę i za potwora. Może nawet dokonano by na nim jakiegoś samosądu?

A on miał dobre intencje. Godził się na to wszystko przez lata tylko dlatego, że kogoś kochał. A czy to nie usprawiedliwi nawet najgorszego? Damian był nieuleczalnym romantykiem i uważał, że tak, miłość wszystko usprawiedliwia. Mimo to wątpliwości powracały – zwłaszcza z każdą śmiercią spadającą na miasteczko. Czy on na pewno powinien brać udział w tym przelewaniu krwi? Ile jeszcze osób zginie? Co będzie później? Czy on też zacznie zabijać?

Codziennie ćwiczył, aż zrobił z siebie niemal kulturystę. Prawie każdego dnia biegał. Podczas treningów miał sporo czasu na rozmyślania. Coraz częściej dochodził do wniosku, że faktycznie jest potworem. Nie ma co się oszukiwać. Ludzie tu umierali, a on nie tylko nie próbował tego powstrzymać, ale wręcz brał w tym udział. A potem będzie jeszcze gorzej.

Słońce skryło się za horyzontem i zapadł zmrok. Stało się to nagle, jakby ktoś nacisnął wyłącznik. Lepiej nie kręcić się tu w nocy. Damian wdrapał się po schodach na górę do mieszkania.

– Cześć, skarbie. Dobrze, że już jesteś. Zrobiło się późno.

– Cześć – rzucił lakonicznie.

Miał nadzieję, że w jego głosie nie słychać fałszywej nuty. Nie mógł pozwolić, żeby prawda wyszła na jaw. Najpierw musi chociaż spróbować jakoś sam się z tego układu wyplątać. Dowolnymkosztem. Nawet kolejny przelew krwi wydawał się dopuszczalny, jeśli będzie tym ostatnim.

Każdy lubi myśleć o sobie, że jest człowiekiem dobrym. Do szpiku kości sprawiedliwym. Ale czy ktokolwiek taki był? Damian został w to wciągnięty jako dziecko. Czy miał wybór? Wtedy może nie. Ale nie oszukujmy się, potem miał dobrych dwadzieścia lat, żeby coś z tym zrobić. Nie zrobił. A teraz raptem wyrzuty sumienia i biadolenie? Kiedy stał się takim mięczakiem?

No nic. Jest jak jest. Jutro wyniki wyborów. I jeszcze jedna niewiadoma. Co z tą nową? Czuł, że otacza ją jakaś tajemnica. Będzie musiał dojść do prawdy, bo bardzo, ale to bardzo nie lubił sekretów. Wieszcze stanowiły jeden wielki sekret. A on sam też za wiele ukrywał, żeby tolerować nowe tajemnice.

– Gdzie byłeś tak długo?

– Poszedłem pobiegać na pola – skłamał Damian gładko. – Potem przysiadłem, żeby sobie podumać.

Kłamstwo przychodziło łatwiej, kiedy już weszło w krew. Nie mógł powiedzieć swojej drugiej połówce, gdzie poszedł, zanim skusił się na wieczornego papierosa. Ani tym bardziej komu opowiedział o nowej mieszkance miasteczka. Zresztą on już na pewno poszedł sam zobaczyć.

Jestem gotów ją poświęcić, stwierdził Damian bez większego żalu. Bądź co bądź nowa była obca. Tylko że nie był głupi. Wiedział, że ona nie znalazła się tu przypadkiem. Teraz jego zadaniem było wybadanie, po co tu przyjechała.

Potem Damian opowie o tym komu trzeba. Postawi jednak warunek. Robi to ostatni raz. Chyba zasłużył już na wolność.

5

Julia Wilk

Osoba, która dostała się do domu przez wąskie drzwi z tyłu, wyraźnie nie chciała zostać usłyszana. Ale Julia usłyszała. Przez chwilę chciała wrócić na kanapę i udawać, że nic a nic się nie dzieje. Tylko że przecież nie mogła tak zwyczajnie zignorować faktu, że ktoś wszedł do jej nowego domu w środku nocy. Ale co powinna teraz zrobić?

Czy miała jakąkolwiek broń? Nic nie przychodziło jej do głowy. Włożyła rękę do kieszeni. Telefonu nie było. Musiał zostać na kanapie w salonie. Zresztą i tak nie miała do kogo zadzwonić. Była tu sama, przypomniała sobie z goryczą swoje wcześniejsze rozważania.

Skrzypnięcie drzwi z tyłu. Dziwne, przecież przedtem słyszała kroki na schodach. Czyżby do środka weszła teraz jeszcze jedna osoba? Doszły ją wyraźne stąpnięcia. Zdawały się inne od tych wcześniejszych. Tamte były jakby eteryczne, a te cięższe. A więc naprawdę są tu dwie osoby! Serce biło jej jak oszalałe. Weszli na jej teren. Do miejsca, które uznała już za swój dom. Zaanektowała go chyba wtedy, kiedy wypłukała kubek z lordem Vaderem i postawiła na suszarce do naczyń. Ot, zwyczajna codzienna czynność sprawiła, że budynek zmienił się w przystań. Naruszenie tej prywatnej przestrzeni było niczym gwałt. A kto wie, jakie intencje mieli ci ludzie. Przecież nikt tak po prostu nie wchodzi do cudzego domu – a już zwłaszcza w nocy. Może dojdzie i do naruszenia nietykalności cielesnej. Aż zadrżała. Mężczyzna, którego zabiła, ją zgwałcił. Wiedziała już, jak to jest, i na samą myśl jej ciało oblało się zimnym potem.

Odetchnęła głębiej, zbierając się na odwagę. Nie była pewna, czy dobrym pomysłem jest dać znać, że wie o intruzach. Może powinna zaczaić się i ich zaskoczyć? Za bardzo się jednak bała. Całe jej ciało zastygło, jakby zmieniła się w rzeźbę.

– Kto tam? – zawołała w końcu. – Halo!

Żadnej odpowiedzi. Może znów mówiła do siebie. To wprawiło ją w gniew. Sama nie wiedziała na kogo. Na tajemniczych intruzów? A może na siebie? To nie miało znaczenia, bo wzburzenie sprawiało, że bała się jakby nieco mniej. Sparaliżowane dotąd lękiem mięśnie rozluźniały się i mogła wreszcie wykonać jakiś ruch. Po pierwsze telefon, przebiegło jej przez myśl. Albo lepiej nóż, poprawiła się. Będzie miała czym się bronić. To zdecydowanie lepszy pomysł. Jeśliby nawet zadzwoniła na policję, nie dojadą tu tak szybko, żeby jej natychmiast pomóc. Intruzi są tuż obok. Z drugiej strony telefon jest po drodze. Może go chwycić, idąc po nóż…

Oj przestań już i działaj, upomniała się i popędziła przez salon. Komórka faktycznie leżała na kanapie. Julia chwyciła ją i skoczyła w kierunku kuchni. Zatrzymała się w drzwiach jak wryta. Pośrodku pomieszczenia stała jakaś kobieta. Była niewysoka, ciemnowłosa, a przez jej czoło przebiegała linia zrośniętych brwi. Skojarzyła się Julii z malarką Fridą Kahlo. Tym bardziej że ubranie nieznajomej pyszniło się całą feerią barw. Trochę jak ludowe stroje Meksykanów.

Intruzka zaciskała w dłoniach nóż. Najwyraźniej właśnie go wyjęła, bo szuflada była odsunięta. Kobieta wpatrywała się w Julię uważnie, ważąc broń w dłoniach. Być może rozważała, czy powinna zaatakować. Była mniejsza od Julii. Niewątpliwie nie chciała ryzykować. Tym bardziej że ktoś był na górze. Najpewniej jej pomocnik.

– Co pani tu robi?! – zawołała Julia.

Początkowo nie była w ogóle przekonana, czy tamta ją usłyszała. Nagle jednak nieznajoma uniosła rękę, jakby mówiła: Stop.

– Przyszłam sprawdzić, czy drzwi są zamknięte – oznajmiła, zupełnie Julię zaskakując. Tego się nie spodziewała.

– Nie były – mruknęła niechętnie. – Na pewno nie powtórzę tego błędu w przyszłości. A teraz proszę wyjść.

Nie wyglądało na to, żeby Frida miała posłuchać. Stała nadal z wielkim nożem zaciśniętym w dłoniach. Tylko zrośnięte brwi zmarszczyły się nieznacznie.

– To niebezpieczne – oznajmiła w końcu przybyszka.

Przejechała przy tym palcem po ostrzu noża. Trudno było stwierdzić, czy odnosi się do zostawiania otwartych drzwi, czy zabawy ostrymi przedmiotami. Na czubku jej palca zalśniła kropelka krwi. Spadła na czarno-białe płytki podłogi, niszcząc ich monochromatyczność. Julia nie mogła oderwać wzroku od tej odrobiny czerwieni. Z jakiegoś powodu zdawała się bardziej przerażająca, niż gdyby wylała się tu cała jej kałuża.

Choć pewnie to nie w tej drobince krył się przerażający mrok tej sytuacji. Julia podejrzewała, że chodzi raczej o niepewność, co wydarzy się dalej. Niepewność zawsze ją przerażała. Tkwiły w bezruchu, ale ile to może trwać? I kto jest na górze? Zaczęła nasłuchiwać, ale nie usłyszała więcej kroków na piętrze. Ten ktoś musiał więc stać tam i czekać. Kroki na schodach były eteryczne, ale tak wyraźne, że nie sposób mówić o pomyłce. Ktoś tam wszedł.

Milczenie przedłużało się i Julia czuła, że w gardle narasta jej coraz większa gula. Chciała wołać o pomoc, ale jej ciało zastygło – z jednej strony gotowe do działania, z drugiej sparaliżowane lękiem.

– Nie powinna pani zostawiać otwartych drzwi – pouczyła Frida.

– Zapamiętam – zapewniła szybko Julia. – A teraz naprawdę proszę wyjść.

Tamta uśmiechnęła się półgębkiem. Żadna z nich się nie ruszała. Zapanował dziwny impas. Julia widziała jednak coraz większe napięcie na twarzy nieznajomej. Bała się, że jakikolwiek gwałtowniejszy ruch sprowokuje tamtą do ataku.

– Dziękuję za pani pouczenie – spróbowała ugrzecznionym tonem, choć bez większych nadziei na powodzenie fortelu „na podliz”. Chciało jej się płakać, ale to nie był moment, żeby się nad sobą rozczulać.

– Nazywam się Bibiana – oznajmiła tamta.

Znów coś, czego Julia się nie spodziewała. Kobieta mówiła teraz tonem pogawędki. Jakby nie stała właśnie z nożem w ręku w obcej kuchni. A może kuchnia nie była dla niej obca, przebiegło nagle Julii przez myśl. Przecież nic o tej Bibianie nie wiedziała. Kobieta najwyraźniej znała dom. Nie próbowała wejść od przodu, tylko poszła do wąskich drzwi z tyłu. Chyba że to przypadek i po prostu znalazła otwarte wejście. Nie nadinterpretujmy, upomniała się w duchu Julia.

– Bibiana Zielińska – uściśliła nieznajoma.

– Piękne imię i nazwisko – pochwaliła Julia idiotycznie, bo zupełnie nie miała pomysłu, co jeszcze mogłaby powiedzieć.

Na pewno nie zamierzała się przedstawiać. Przyszło jej za to do głowy, że chyba musi jakoś zyskać na czasie. Sama nie wiedziała po co, bo przecież nie czekała na gościa, który przyszedłby o wyznaczonej godzinie i wyratował ją z tej kabały. Była sama. Już to ustaliła. Nadal zaciskała telefon w garści. Może warto spróbować wybrać numer alarmowy? Tylko jak wtedy zachowa się Bibiana? Intruzka była tak blisko. Gdyby skoczyła z nożem… No i ten ktoś na górze…

– Ja również bardzo lubię moje imię. Jest takie inne. Nie znam żadnej Bibiany oprócz siebie.

Sytuacja stawała się groteskowa. Stały tak sobie i rozmawiały. Julia i nieznajoma kobieta z nożem. A pomiędzy nimi intensywnie czerwona kropelka krwi. Teraz ta drobina zdawała się wręcz krzyczeć. Jakby była zapowiedzią tego, co ma się tu zaraz wydarzyć. Julia czuła, że dłużej tego nie wytrzyma. Do licha z ostrożnością, ugrzecznionymi konwersacjami i zyskiwaniem na czasie. Uniosła telefon i pokazała go Bibianie.

– Zadzwoniłam na policję, jak tylko usłyszałam, że ktoś wchodzi! Zaraz tu będą.

Tamta przyjrzała jej się uważniej. Przez chwilę stała w całkowitym bezruchu. Nawet nie mrugała. Oczy miała wytrzeszczone pod linią zrośniętych brwi, jakby miały wyjść z orbit. Potem chyba się uspokoiła. W każdym razie jej spojrzenie nieco złagodniało.

– Nie sądzę – oznajmiła. – W każdym razie lepiej, jeśli pani tego nie zrobiła. Lepiej dla pani. Zapewniam.

– Czego pani chce?! – nie wytrzymała znów Julia.

Słyszała drżenie w swoim głosie. Tamta na pewno też zwróci na to uwagę. Wilk nic jednak nie mogła na to poradzić. Bała się. Lepiej dla pani, żeby nie dzwoniła pani na policję. To była wyraźna groźba. Mimo to Julia z całych sił żałowała, że tego nie zrobiła. Czemu wbiegła do kuchni, zamiast wybrać numer alarmowy? Co za głupota! Albo mogła uciec na zewnątrz.

– Pani się mnie boi? – zapytała Bibiana Zielińska jakby w nagłym olśnieniu. Odłożyła nóż do zlewu. – Niepotrzebnie. Ja tylko przyszłam… panią ostrzec, bo to nie jest bezpieczne miejsce. Porozmawiajmy.

To powiedziawszy, kobieta ruszyła w stronę Julii. Nie miała już broni, ale Wilk i tak uchyliła się instynktownie, antycypując jakiś atak. Nie miała pojęcia, czego może się po tamtej spodziewać. Bibiana jednak minęła ją po prostu i jakby nigdy nic poszła do salonu. Julia odblokowała ekran telefonu i zaczęła wpisywać numer.

– Naprawdę bym nie radziła – dobiegło ją z salonu. – Jeżeli przyjechaliby z naszego komisariatu, wpadłaby pani z deszczu pod rynnę. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Julia zablokowała ekran i weszła do pokoju. W głosie Bibiany było coś dziwnego. Ni to groźba, ni ostrzeżenie. Wilk nie chciała wzywać policji, jeśli to nie było absolutnie konieczne. Mogliby zacząć zadawać za dużo niewygodnych pytań. A przecież była morderczynią. Policjanci na pewno zorientowaliby się, że nie przedstawia się swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem. W gruncie rzeczy nie umiała kłamać. Uchwyciła się więc nadziei, że jednak nie dzieje się – przynajmniej na razie – nic strasznego. Ot, nieco zwariowana kobieta weszła do jej domu, bo Julia głupio nie zamknęła drzwi. Może Bibiana to lokalna wariatka, która wcale nie jest groźna.

Nieznajoma przechadzała się po pomieszczeniu i przeglądała drobiazgi. W końcu podeszła do kanapy, gdzie nadal leżał laptop Julii.

– Chce pani zabrać komputer? – zapytała Wilk. – To rabunek?

Bibiana zaśmiała się jak z najlepszego dowcipu. Jej śmiech dziwnie zlał się z delikatnym tykaniem zegara w rogu pomieszczenia.

– Niech pani odłoży ten telefon – poinstruowała kobieta w końcu, kiedy już się uspokoiła. – Tak na wszelki wypadek.

Nieznajoma nie miała już noża, ale w jej głosie było coś takiego, że Julia posłusznie rzuciła komórkę na kanapę.

– Na pani miejscu szybko bym się stąd wyniosła – poradziła Bibiana z uśmiechem.

– A co? Nie chce mnie tu pani? – zapytała zaczepnie Julia. Przestała już dbać o pozory.

Tamta nie odpowiedziała. Nadal przeglądała rzeczy Wilk. W torbie na laptopa znalazła notes z kilkoma planami lekcji, które Julia szykowała jakiś czas temu. Początkowo miała pomysł, że nie zacznie od przerabiania materiału, tylko spróbuje zainteresować uczniów na modłę Michelle Pfeiffer w Młodych gniewnych. Potem przyszło zwątpienie i w końcu decyzja, że jednak spróbuje trzymać się podręczników. Im mniej będzie się wychylać, tym mniejsza szansa, że ktoś zdemaskuje, że nie jest prawdziwą nauczycielką.

– Czego pani chce? – zapytała znowu.

– Już powiedziałam. Proszę stąd szybko wyjechać.

– Próbuje mnie pani zastraszyć, żebym się stąd wyprowadziła?

Kim była ta Bibiana? Nauczycielką, która chciała dostać posadę zajętą przez Julię? A może najemczynią, której wymówiono umowę tego domu, bo dyrektorka załatwiła po znajomości lokum dla swojej nowej nauczycielki?

Bibiana milczała. Patrzyła tylko na Julię uważnie. Nagle zrobiła kilka szybkich kroków i w mgnieniu oka znalazła się obok dziewczyny. Twarz niemal przy twarzy. Julia czuła na policzku jej oddech. Pachniał czosnkiem i jakimiś przyprawami. Zebrało jej się na mdłości.

– Na pani miejscu… – szepnęła Bibiana. – Na pani miejscu bym się stąd wyprowadziła, i to jak najszybciej. Najlepiej jeszcze dziś. Niepotrzebnie tu pani przyjechała. Dla większości ludzi nie ma stąd ucieczki. Ale dla pani może nie jest jeszcze za późno. Jest tu pani tak krótko. Może jeszcze jest szansa. Proszę spróbować!

Słowa wypływały teraz z jej ust bardzo wolno. Jakby bawiło ją popadanie ze skrajności w skrajność. Przedtem karabin maszynowy, a teraz każda litera stanowiła niemal oddzielną całość. Wibrowała w ciszy i niosła się aż do sufitu.

Julia pomyślała znów o krokach na schodach. Gdzieś tam u góry czaił się ktoś jeszcze. Co tam robił? Ogarnęła ją nagle pewność, że intruzka próbuje zyskać na czasie – tak jak Wilk jeszcze przed chwilą. Może po to, żeby jej znajomek na piętrze zdążył zrobić swoje. Ale to nie miało sensu, bo przecież na górze nie było nic cennego. Przynajmniej nic, co przywiozła ze sobą Wilk. Kto jednak wie, co trzymał tam właściciel budynku. Może gdzieś jest jakiś sejf? Ale czy zostawiłby coś cennego w domu do wynajęcia? Nie, to też zupełnie idiotyczny pomysł.

– Nie mam ze sobą żadnych pieniędzy – poinformowała.

Tamta zaśmiała się, jakby usłyszała kolejny dowcip. Potem machnęła ręką i ruszyła do holu. Julia poszła za nią. Bibiana nacisnęła klamkę, ale drzwi frontowe były zamknięte. Przekręciła więc gałkę zamka i otworzyła sobie jakby nigdy nic.

– Pani mnie w ogóle nie słucha i pewnie nie posłucha. Nie ma sensu dalej rozmawiać. Niestety – oznajmiła.

Potem skinęła Julii głową na pożegnanie i wyszła w ciemność, zamykając za sobą drzwi niczym najnormalniejszy w świecie grzeczny gość. Julia nie czekała. Podbiegła do drzwi i przesunęła dźwignię, zamykającą zamek. Potem popędziła z powrotem po telefon. Nie chciała dzwonić na policję, wolała jednak mieć komórkę przy sobie. Tak na wszelki wypadek.

Tylko że telefon nie leżał na kanapie. A przecież rzuciła go tam zaledwie chwilę wcześniej. Odgarnęła poduszki. Może wpadł gdzieś pomiędzy nie. Nic. Zaklęła pod nosem. Ręce drżały jej z napięcia i niepokoju. Bibiana sobie poszła, ale jej towarzysz czaił się na piętrze.

Julia przerzucała kolejne poduszki rozlatanymi rękami, jednocześnie nasłuchując kroków na górze. Bała się, że je usłyszy, a jednocześnie wytężała słuch coraz bardziej. Czekała na to stąpanie potęgowane echem na metalowych schodach. Nic jednak się nie działo. To było jeszcze gorsze. Jakby włamywacz na piętrze sobie z niej drwił. Jakby chciał, żeby pot płynął jej po ciele. I tak właśnie było. Julia miała wrażenie, że spociła się cała od stóp do głów. Śmierdziała strachem.

Ogarnęła ją ochota, żeby przeklinać, ale nie chciała dać tej dwójce satysfakcji. Gdzie jest ten cholerny telefon?! Może w kuchni? Była praktycznie pewna, że rzuciła go na kanapę, kiedy Bibiana jej kazała. Nieznajoma nie miała możliwości go zabrać. A więc gdzie zniknął?

Julia rozejrzała się po salonie nerwowo. Może w takim razie ten ktoś zszedł na dół, kiedy one poszły do drzwi wejściowych. Wydawało się, że w pokoju jest pusto, ale znów miała wrażenie, że jest obserwowana. Za wielkim ozdobnym oknem niezmiennie królowała ciemność. Julia znów czuła się jak na scenie. Oderwała wzrok od mroku za szybą i wycofała się powoli do kuchni. Może coś jej się pomyliło i jednak tam zostawiła telefon. Nawet jeśli nie, to chociaż weźmie nóż.

Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się szybko. Wszystko wydawało się w porządku. To znaczy poza odsuniętą przez Bibianę szufladą. Julia przeskoczyła nad zastygłą kroplą krwi tej wariatki i sięgnęła po nóż. Wcale nie była pewna, czy byłaby w stanie go użyć. Raz już zabiła, ale nie w ten sposób…

Zatrzymała się. Chyba znów usłyszała kroki na górze. Tak! Ten ktoś nadal znajdował się na piętrze! Czy w takim razie nie lepiej po prostu wyjść z domu i uciec? Ale na zewnątrz czaiła się Bibiana. Julia uzmysłowiła sobie nagle, że być może na tym właśnie polegał plan tej dwójki. Albo wpadnie w ręce jednego, albo drugiego – czy postanowi zostać w domu, czy wyjść. To dlatego ta wariatka tak po prostu poszła sobie w ciemność. Chcieli odciąć Julii jakąkolwiek drogę ucieczki. Nie była bezpieczna ani w środku, ani na dworze. Co teraz?

Po chwili namysłu uznała, że woli nie wychodzić. Odezwał się w niej jakiś pierwotny lęk przed ciemnością, który wpisany jest chyba w podświadomość większości ludzi. Wolała zostać w domu, mimo że nie wiedziała, kto czai się na górze. Paradoks, bo Julia wiedziała za to doskonale, że Bibiana była mała. A tam na górze mógł równie dobrze grasować wielki mężczyzna. Ale przynajmniej paliły się tu lampy. Poza tym, jak się nad tym zastanowić, kroki na schodach zdawały się lekkie. To nie był gigant – raczej ktoś nie wyższy niż nieznajoma.

No dobrze, a więc pójdzie na górę. Przede wszystkim musi uniemożliwić Bibianie powrót. Jedne drzwi były już na pewno zamknięte. Teraz pora na te wąskie na klatce schodowej i będzie można działać dalej. To brzmiało jak dobry plan. Wilk wiedziała już, co robić. A to dodawało animuszu.

Dobrze, że miała na nogach tylko skarpetki. Stąpała więc prawie bezszelestnie. Weszła ostrożnie do holu i zaczęła przesuwać się krok za krokiem wzdłuż ściany. Wąskie drzwi przycupnięte pomiędzy ceglanym murem a metalowymi schodami wydawały się nie na miejscu. Jakby ktoś je tam wkleił po to, żeby Bibiana mogła tu wejść. Julia wyciągnęła rękę i położyła spoconą dłoń na gałce zamka. Wystarczyło ją przekręcić. Skupiła cały wysiłek woli, żeby ruchy jej dłoni były jak najdelikatniejsze. Oby zamek był naoliwiony. Nie chciała, żeby ten ktoś na górze usłyszał głośne szczęknięcie.

Znów kroki? Chyba tak! Tylko że teraz zdawało jej się, że słyszy je na dole. Nie, to było niemożliwe. Nikt nie zdążyłby zejść tak szybko. Przekręciła gałkę. Nie wydała prawie żadnego odgłosu. Julia pozwoliła sobie na głębszy oddech, żeby uspokoić rozbiegane tętno.

Zacisnęła dłoń na rękojeści kuchennego noża i zaczęła wspinać się na górę. Próbowała stąpać tak cicho jak ta osoba wcześniej. Niestety jej kroki niosły się w górę głośnym echem. Trudno. Do konfrontacji i tak musiało dojść.

Weszła na piętro i rozejrzała się po otwartej przestrzeni sypialni. Nikogo tu nie było. Pochyliła się, żeby zajrzeć pod łóżko. To było idiotyczne, ale nie chciała, żeby ten ktoś chwycił ją za nogę, kiedy będzie przechodziła obok, żeby sprawdzić łazienkę. Nikogo. Żadnych potworów pod łóżkiem.

No a szafa? Odwróciła się w stronę ściany. Drzwi szafy nadal były otwarte. Tak jak je zostawiła, kiedy rozpakowywała rzeczy. Nikt się tam nie krył. Pozostawała więc tylko łazienka przylegająca do pokoju.

Julia wystawiła przed siebie nóż. A może trzeba było trzymać go przy ciele, żeby wziąć większy zamach i zaatakować, jak zobaczy przeciwnika? Nie miała bladego pojęcia. Krok za krokiem znalazła się przy drzwiach do łazienki i nie było już czasu do namysłu. Pchnęła czubkiem ostrza drewniane skrzydło. Nie skrzypnęło rzewnie, jak w horrorze. Wszystkie zawiasy w tym domu były dobrze naoliwione.

Rozejrzała się po niewielkiej łazience. Zasłona prysznica była odsunięta. Nikogo. Reszta pomieszczenia nie obfitowała w dogodne kryjówki. Żadnych wnęk, szaf. Niczego. Tylko pralka, sedes i kilka półek na kosmetyki. Nie było gdzie się schować. Ale przecież słyszała kroki kierujące się na górę. Była tego absolutnie pewna. I to jeszcze zanim Bibiana wślizgnęła się przez wąskie drzwi.

Julia wyszła ostrożnie z łazienki i rozejrzała się raz jeszcze. Nikogo. Uklękła i zajrzała powtórnie pod łóżko. Pusto. Wstała z kolan, otrzepując się. Wtedy zobaczyła, że na środku łóżka leży jej komórka. Jakby nigdy nic.

Tylko że Julia była pewna, że wcześniej jej tam nie było.

6

Bruno Machulski

Bruno Machulski wyjął z torby to, co udało mu się dziś podwędzić ze szkoły. To był kolejny raz, kiedy wykradł coś z sali chemicznej. Co najlepsze, nikt chyba się nie połapał!

Nastolatek od miesiąca próbował i próbował. Mieszał, ważył, sprawdzał w Internecie co i jak. Na razie całkowita klapa. Był jednak pewny, że uda mu się w końcu znaleźć odpowiednią recepturę.

Sieć pełna była przepisów na wszystko. Czuł się trochę jak Walter White i Jesse Pinkman z Breaking Bad. To był stary serial, ale i tak mu się podobał. Mama lubiła go oglądać i jak był mały, siadywał z nią czasem przed telewizorem. Choć zawsze powtarzała, że nikt w jego wieku nie powinien patrzeć, jak ktoś produkuje metamfetaminę. Potem się śmiała i klepała go w ramię, pokazując, że mimo wszystko uważa Brunona za prawie dorosłego. Dało się w tym geście jednak wyczuć smutek. Pewnie myślała sobie o tym, że kto mieszka w Wieszczach, napatrzył się i tak na zbyt wiele. Nigdy tego nie powiedziała na głos. Aczkolwiek Bruno był dobry w czytaniu między wierszami. Bardzo dobry. Jako najstarszy z rodzeństwa musiał szybko się tego nauczyć.

Urządził sobie stanowisko pracy na strychu ich domku. Śmierdziało tu teraz różnymi odczynnikami. Otworzył małe okienko, ale to niewiele dało. Wlatywały tylko komary wabione gołą żarówką przy niskim nieocieplonym suficie.

W szkole nigdy nie lubił chemii i teraz trochę żałował, że zawsze wolał polski. W obecnej sytuacji wiedza dotycząca wszelkich reakcji, pierwiastków i tak dalej bardziej by mu się przydała niż lektury szkolne. Spojrzał na buteleczkę, którą wyniósł dzisiaj z pracowni. Ile powinien tego wlać?

Podłoga skrzypiała pod jego stopami przy najmniejszym nawet ruchu. Dom był w takim stanie, że włażenie na strych równie dobrze mogło się zakończyć tym, że przegniłe deski nie wytrzymają jego ciężaru (choć był bardzo drobny) i runie prosto do sypialni mamy. Wzdrygnął się przestraszony tą myślą.

No i musiał zachowywać się cicho, bardzo cicho. Przecież na dole byli jego młodsi bracia. Wolał, żeby nie wiedzieli o nowym warsztacie chemicznym na strychu. Te wszystkie specyfiki zapewne były trujące. A już najgorzej byłoby, gdyby dach zawalił się akurat wtedy, kiedy nieostrożni malcy zaczęliby sobie tu urządzać wyścigi.

Bardzo, bardzo powoli dolał jednego odczynnika do drugiego. Zamknął oczy i zakrył uszy. Pamiętał z którejś lekcji chemii delikatny wybuch, który specjalnie spowodowali. Nauczyciel dobrze chyba wiedział, jak ich to rozbawi. Stary pan Tadek zapewne widział te same zachwycone miny kolejnych pokoleń uczniów. Przyglądał im się z pełnym zadowolenia pobłażaniem. Ciekawe, co by powiedział, gdyby zobaczył teraz najstarszego z braci Machulskich.

Bruno odważył się otworzyć oczy. Nic nie wybuchło, tylko śmierdziało. Nie był już jednak pewny, czy to nowa mieszanka wydzielała ten odór. Od dłuższego już czasu starał się ignorować fetor. Oddychał przez usta, bo czasem aż zbierało mu się na wymioty. Ale musiał wytrzymać! Nie było wyjścia.

Niedobrze robiło mu się też w szkole. Jakby ten ostry zapach wszędzie za nim szedł. Rozglądał się trwożnie, pewny, że ktoś może się zorientować, co ukrywa. Pana Tadka się nie bał. On na pewno nie zauważył, że cokolwiek znika. Był naprawdę stary. Nie zorientowałby się nawet, gdyby zdjęto mu buty, kiedy miał je na sobie. Dyrektorka Eliza Kowalczyk, oj, to co innego. Jakby go nakryła na tych kradzieżach, to… Bruno wolał nawet o tym nie myśleć.

Pani Eliza przemykała cicho korytarzami szkoły w tych swoich miękkich adidasach i miała zwyczaj pojawiać się znikąd tuż za tobą. Jakby właśnie najspokojniej w świecie wyrosła spod ziemi. I to zawsze w najgorszym momencie. No a sala chemiczna znajdowała się tak blisko pokoju nauczycielskiego. Tam więc chłopak był na jej pojawienie się szczególnie narażony. Zawsze uważał, ale niebezpieczeństwo było bardziej niż realne.

No i w miasteczku rozeszła się plotka, że od jutra będzie w szkole nowa nauczycielka. Zamiast pana Feliksa, którego ostatnio zabrały wybory. Dyrektorka sprowadziła nową na tę resztkę roku szkolnego, która im została. Pewnie nie chciała, żeby ktoś w kuratorium zorientował się, że uczniowie w Wieszczach nie mają lekcji języka polskiego. W przeciwnym razie być może tak by to zostawiła. Najważniejsze jednak dla mieszkańców było się nie wychylać, nie wywoływać pytań ani niepotrzebnego zainteresowania. Tego uczono ich tu od najmłodszych lat i każdy z uczniów miał to dobrze wbite do głowy. Nikt jeszcze nie wiedział, czego się po tej nowej spodziewać. To napawało Brunona niepokojem. A jak okaże się taka jak dyrektorka? Co, jeżeli będzie węszyć?

Młody Machulski obiecał sobie, że musi być naprawdę bardzo ostrożny. Jeżeliby został nakryty, miałoby to naprawdę poważne konsekwencje. Musi koniecznie wydać się wzorowym uczniem. Już on się o to postara. Potrafił być czarujący, kiedy chciał. I dobrze o tym wiedział, mimo że był dopiero w ósmej klasie. Trzeba było się tylko odpowiednio postarać. A człowiek zrobi wiele, żeby uniknąć bardzo nieprzyjemnych konsekwencji, prawda? On był prawie dorosły i o tym też dobrze wiedział.

Odsunął od siebie efekty swoich dzisiejszych poczynań. Było już późno. Spróbuje jutro. Bo dziś to chyba znów się nie udało. Ale nie podda się! Byli zbyt biedni, żeby mógł pozostawić sprawy własnemu biegowi. Wiedział, że jeśli on nic nie zrobi, stracą wszystko. Ojciec nie żył, też przez te pieprzone wybory. A to oznaczało, że Bruno był teraz głową rodziny. A głowa rodziny musi o rodzinę dbać. Proste.

I dokładnie to zamierzał zrobić. Nie pozwoli, żeby stracili wszystko. Co to, to nie.

7

Julia Wilk

Julia sprawdziła raz jeszcze cały dom. Już chyba z piąty raz. Cały czas zaciskała w spoconych dłoniach telefon, który jakby znikąd pojawił się na łóżku, chociaż miał być na kanapie na dole. Powtarzała sobie, że to da się jakoś wyjaśnić i nie powinna panikować. Była jednak niebezpiecznie blisko utraty kontroli nad sobą.

– Spokojnie! – szepnęła, próbując opanować sytuację.

Najważniejsze, że w domu była sama. Na wszelki wypadek zrobiła jeszcze jedną rundkę po wszystkich pomieszczeniach. Sprawdziła też drzwi – te z przodu i te zdradzieckie wąskie z tyłu, a także wszystkie okna. Zamknięte. Tym razem nie zamierzała niczego przeoczyć. Zaczynała nienawidzić wielkiego okna w salonie, choć początkowo tak bardzo jej się podobało. Teraz nie mogła wprost znieść myśli, że Bibiana być może czai się gdzieś w ciemności i obserwuje tę jej krzątaninę. Widzi, jaki zamęt wprowadziła do życia Julii, jak ją przestraszyła. I zapewne triumfuje. Kimkolwiek była i czegokolwiek chciała intruzka, na pewno teraz uśmiecha się zadowolona.

W domu zrobiło się nieprzyjemnie duszno. Julia postanowiła jednak dzisiejszej nocy nie wietrzyć. Na dworze na pewno było bardzo przyjemnie, ale gdzieś tam w ciemności być może nadal czaiła się Bibiana. I może ktoś jeszcze. Przecież Julia wyraźnie słyszała kroki na schodach, mimo że potem nikogo na górze nie zastała. Wydawało się więc, że znajomek tej wariatki również opuścił dom wąskimi drzwiami na klatce schodowej, a Wilk tego nie usłyszała.

Nagle w salonie rozległo się pojedyncze uderzenie. Julia aż podskoczyła. Zaraz jednak przypomniała sobie, że stał tam staromodny zegar. Tylko że on chyba nie wybijał godzin? Przynajmniej do tej pory nie zwróciła na to uwagi. Zerknęła na wyświetlacz telefonu. Była dwudziesta trzecia trzydzieści. Może to pojedyncze uderzenie na mijające pół godziny. Niektóre stare zegary tak działały.

– Tylko że przedtem nie było żadnych uderzeń – mruknęła do siebie. Rozmawianie ze sobą naprawdę zaczynało jej wchodzić w krew. – No, dziewczyno, późno, pora spać. Jutro wczesna pobudka!

Miała nadzieję, że ten powrót do przyziemnych spraw trochę ją uspokoi. Niezbyt to zadziałało. Nie miała jednak wyjścia. Bo co? Pakować wszystko z powrotem w samochód i wyjechać? Zrobić tak, jak powiedziała ta cholerna Bibiana? Julia poczuła narastającą irytację. Nie da się stąd wykurzyć. Musi położyć się spać, wypocząć, jutro dobrze odegrać rolę nauczycielki, a do tego spróbować wybadać, o co chodziło Bibianie. Sporo do zrobienia. Naprawdę pora spać.

Poszła na górę. Czysta pościel, którą dla niej przygotowano, pięknie pachniała świeżością i wiatrem. Nagle opanowało ją zmęczenie. Miała ochotę paść na to miękkie posłanie tak jak stała, nie zawracać sobie głowy piżamą. Albo zrzucić ubranie i położyć się nago, poczuć na skórze tę miękkość piernatów. Potem przez myśl przeszło jej, że Bibiana albo jej znajomek mogliby wejść tu w nocy i tak ją zastać na łóżku. Nagość to bezbronność.

Julia zaśmiała się nieco histerycznie. Najwyraźniej bowiem nie tylko rozmawianie ze sobą wchodziło jej w krew, ale również oczekiwanie, że ktoś tak po prostu wejdzie do jej domu. A to zakrawało na szaleństwo.

Przebrała się szybko w piżamę z Myszką Miki, którą kupiła wieki temu, i dla świętego spokoju jeszcze raz zeszła na dół, żeby sprawdzić okna i drzwi. Wszystko zamknięte. Dobrze. Zmusiła się, żeby jak najspokojniej wejść po schodach na górę. Tak naprawdę chciała biec, przeskakiwać po kilka stopni i od razu wskoczyć pod kołdrę. Zakryć głowę, jak dziecko, które wierzy, że wtedy nie dopadną go potwory. Na górze zajrzała raz jeszcze pod łóżko, potem do szafy i do łazienki. Na koniec znowu pod łóżko.

Kolejne dziecinne lęki, mógłby ktoś powiedzieć. Tylko że inaczej się na to wszystko patrzyło, jak siedziało się samemu w zupełnie obcym domu, najbliżsi sąsiedzi byli daleko, wokół noc i już raz ktoś wkradł się do domu. W tej sytuacji szukanie potworów pod łóżkiem jest jak najbardziej uzasadnione.

Zwłaszcza że znów miała poczucie, jakby coś delikatnie muskało ją po twarzy. Jak babie lato na jesiennym spacerze. No właśnie, to pewnie pajęczyny. Dom był wprawdzie świeżo wyremontowany, ale jednak stary.

– Nikogo tu nie ma – oznajmiła samej sobie na głos.

Słowa te miały dodać jej otuchy, ale zabrzmiały nieprzyjemnie w pustym domu. Podkreśliły, jak bardzo jest w tym momencie samotna. Uczucie, że jest obserwowana, też jej nie opuszczało. Mimo to zasnęła, kiedy tylko przyłożyła głowę do pachnącej świeżością poduszki. I wtedy zaczęło się dziać.

***

Śniło jej się, że jest na małym cmentarzyku. Była przeświadczona, że to wczorajszy wieczór. To była pewność, jaką można mieć tylko w snach. Przechadzała się pomiędzy obrośniętymi mchem nagrobkami. Przejeżdżała po nich dłonią, muskając delikatnie zimne kamienie. Napisy też były częściowo zarośnięte mchem. Nad całym tym tajemniczym miejscem unosiła się delikatna, błyszcząca poświata. Mimo mroku dało się więc odczytać niektóre imiona i nazwiska, a także daty śmierci. Bardzo dziwne, oni wszyscy zmarli w 1955 roku. Zaskakujące. Trafiła się w Wieszczach jakaś zaraza, która ich wszystkich zabrała? Młodzi, starzy, kobiety i mężczyźni, dzieci. Julia szła pomiędzy grobami, odczytując nazwiska i daty. Naprawdę bardzo osobliwe. Teraz widziała już, że nie tylko rok jest ten sam. Oni gromadnie zmarli jednego dnia! Nie na wszystkich pomnikach była dokładna data, ale na tych, gdzie ją wyryto, powtarzała się ciągle ta sama. Co tu zaszło szóstego czerwca 1955?!

Ciemność robiła się stopniowo coraz bardziej nieprzenikniona, ale łuna nadal pozwalała jej zorientować się, gdzie idzie. Nieco dalej, przy murze cmentarzyka, dostrzegła kwitnące jabłonie. Kwiaty zdawały wręcz opalizować wśród czerni. Jakby to nie były drzewa, tylko jakieś osobliwe wielkie pochodnie. Pachniały cudowanie. Słodko i przyzywająco. Julia ruszyła w ich stronę. Nogi jakby same ją tam niosły. Drzewa wydawały się nieskończenie piękne. Niczym czarodziejskie panny młode.

Dziwny pomysł, zakładać sad tuż przy cmentarzu, miała ochotę powiedzieć Julia. Ostatnio ciągle do siebie mówiła. Powstrzymała się niemal siłą. W tym dziwnym miejscu panowała niczym niezmącona cisza. Nie chciała jej zakłócać. A raczej czuła, że niepowinna.

Kolejnych kilka kroków i zrobiło jej się zimno w stopy. Spojrzała pod nogi. Była bosa, ubrana tylko w piżamę z Myszką Miki, w której położyła się spać. Dobrze, że spodenki były krótkie, bo zabrudziłyby się błotem. Alejki pomiędzy starymi pomnikami przypominały w tym miejscu bagno. Gdzieniegdzie nagrobki zaczynały się zapadać. Zadrżała na myśl o tym, że pod tą gąbczastą ziemią zakopane są ciała. Czyżby deptała po rozmokniętych szczątkach? Miała ochotę rzucić się do ucieczki przerażona tym, że mogłaby dotknąć bosą stopą starych kości. Albo, co gorsza, rozkładających się tkanek. Ale po takim czasie chyba niewiele z nich zostało.

Tym bardziej że w tej części cmentarza daty na nagrobkach były inne. Ci, którzy byli tu pochowani, zmarli w latach trzydziestych. Dziwne, znów tyle osób na raz? Za późno jak na ofiary pierwszej wojny światowej, za wcześnie jak na poległych w drugiej.