Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najpoważniejsze przestępstwa i najbrutalniejsze zbrodnie to ich codzienność. Funkcjonariusze operacyjni i dochodzeniowi wydziałów kryminalnych oraz Centralnego Biura Śledczego Policji, technik kryminalistyki, medyk sądowy i psycholog policyjny zdradzają swoje sekrety. Zabójstwa, rozboje, zorganizowane grupy przestępcze, terroryzm, narkotyki, sekcje zwłok to tylko część tego, z czym muszą się mierzyć. Jakie konsekwencje ma praca na pełnej adrenalinie? Ile prawdy jest w stereotypach dotyczących policjantów? Co tak naprawdę dzieje się za murami jednostek? Jak cienka jest bariera, którą każdego dnia można przekroczyć?
Katarzyna Puzyńska - psycholog i autorka bestsellerowej sagi kryminalnej o Lipowie w kolejnych rozmowach z policjantami. Tym razem ukazuje funkcjonariuszy, dla których codziennością są sytuacje ekstremalne.
Kupując tę książkę, wspierasz rodziny funkcjonariuszy, którzy słowa roty ślubowania wypełnili do końca. Autorka połowę swojego honorarium przekazuje na Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Copyright © Katarzyna Puzyńska, 2019
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© Straight 8 Photography/Shutterstock.com;
kilukilu/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Charitonow
Korekta
Maciej Korbasiński
Opinie wyrażone w wywiadach są opiniami konkretnych osób,
niekoniecznie Wydawcy i Autorki.
ISBN 978-83-8169-622-7
Warszawa 2019
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
PODZIĘKOWANIA
Kiedy mój przyjaciel policjant zaproponował mi, żeby ta książka nosiła podtytuł Bez munduru, początkowo nastawiona byłam sceptycznie. Dopiero później zrozumiałam, że rzeczywiście pasuje on idealnie (zatem podziękowania i ukłony za pomysł – wiesz, że to do Ciebie!). Nie tylko dlatego, że ta część serii przedstawia pracę funkcjonariuszy operacyjnych, dochodzeniowców, techników kryminalistyki, medyków sądowych oraz psychologów policyjnych, czyli wszystkich tych, którzy zazwyczaj wykonują swoją służbę nieumundurowani. Przede wszystkim dlatego, że tak jak w przypadku pierwszej części – Policjanci. Ulica1 – najważniejsi są w niej ludzie i ich uczucia. To, co kryje się pod spodem, czasem między wierszami. Policjanci opowiadają mi o tym, co w swojej służbie kochają, ale też o tym, co jest dla nich najtrudniejsze i z jakimi problemami się mierzą. Szczerze. Bez upiększania i koloryzowania ani tym bardziej szukania sensacji na siłę. Jestem zaszczycona, że moi rozmówcy mi zaufali. Agnieszka2, Edyta, Magdalena, Martyna, Dawid, Janusz, Paweł, Tomasz – bardzo Wam dziękuję! Dziękuję również serdecznie wszystkim innym Policjantom, którzy pełnią służbę bez munduru. Ta książka jest dla Was!
Serdecznie dziękuję także mojemu mężowi. Bez jego pomocy i wsparcia nie zrealizowałabym tego projektu. Podziękowania należą się także mojemu Wydawcy, bo po raz kolejny uwierzył, że warto poruszać tematy, o których nie wszyscy chcą mówić. Obalać stereotypy, pokazywać niektóre rzeczy od drugiej strony.
Dziękuję też z całego serca wszystkim Czytelnikom. Kupując tę książkę, po raz drugi wspieracie policyjną Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. Pomagacie rodzinom tych, którzy wypełnili słowa roty ślubowania do końca.
Po wydaniu pierwszej książki z tej serii dostałam bardzo dużo wiadomości zarówno od Policjantów, jak i osób cywilnych. Pisaliście, że była dla Was ważna. To niesamowicie wzruszające, tak dla mnie, jak i dla moich Rozmówców. Dziękujemy! Mam ogromną nadzieję, że część druga, którą macie teraz przed sobą, również spełni Wasze oczekiwania. Dawajcie znać!
Katarzyna Puzyńska
1K. Puzyńska, Policjanci. Ulica, Prószyński Media 2018.
2Imiona i nazwiska funkcjonariuszy udzielających wywiadów w tej książce zostały zmienione, podobnie jak inne dane mogące służyć do identyfikacji konkretnych zdarzeń i opisanych osób, chyba że rozmówca życzył sobie inaczej. Wszystkie przypisy pochodzą od autorki, podobnie jak uwagi w tekście dotyczące niewerbalnych reakcji rozmówców.
Łowcy cieni
NADKOMISARZ AGNIESZKA LISOWSKA
czternaście lat służby
Centralne Biuro Śledcze Policji
Centralne Biuro Śledcze Policji zajmuje się przestępczością zorganizowaną.
Tak. Komendy wojewódzkie i Centralne Biuro Śledcze Policji prowadzą najpoważniejsze sprawy. Z tym że właśnie CBŚP tym się różni od komend wojewódzkich, że to my zawsze stawiamy zarzut za udział w zorganizowanej grupie przestępczej bądź kierowanie taką grupą.
Czyli nie zajmujecie się pojedynczymi sprawcami?
Najczęściej musi być grupa. Chociaż powiem tak: czasem zdarzają się sprawy, gdzie nie ma może zorganizowanej grupy przestępczej, ale przestępstwo jest takie… – raz, że skomplikowane, dwa, że na przykład terytorialnie w kilku województwach. Bo CBŚP ma taką możliwość, że możesz pracować w jednym mieście, a nagle wychodzi ci, że coś się dzieje na drugim końcu Polski. Wtedy nie ma problemu – bierzesz radiowóz, jedziesz tam i w ramach delegacji robisz czynności operacyjne. No, jednak policjanci z komend powiatowych czy nawet wojewódzkich tak nie mogą. Mają trudniej niż CBŚP.
À propos twojego pytania. Mieliśmy na przykład taką sprawę… Kiedyś dość powszechne były fałszywe alarmy bombowe, społeczeństwo nie wie o wszystkich. Nie było dnia bez fałszywych powiadomień. Borykaliśmy się z tym wtedy bardzo. Ktoś powie: „Aaa, pierda taka, fałszywy alarm”. Ale to nie jest pierdoła. Bo na przykład trzeba ludzi ewakuować ze szpitali, z centrów handlowych czy z innych jednostek, które są, że tak powiem, problematyczne. Bo na przykład sąd czy prokuratura mogą być w godzinach pracy ewakuowane stosunkowo łatwo; panie i panowie sobie po prostu wychodzą. Ale już, na przykład, żeby dyrektor centrum handlowego zamknął je przed świętami i wyrzucił wszystkich klientów? Takie sprawy w CBŚP też się zdarzały, a to już nie jest proste. To są gigantyczne pieniądze.
Ale do czego zmierzam – kilka lat temu mieliśmy dużo takich spraw. Nie o wszystkich, oczywiście, społeczeństwo wie. Mejle przychodziły z zagranicznych serwerów, ludziom wydawało się, że są anonimowi. Ale rozpracowanie cyberprzestępczości w CBŚP jest na naprawdę wysokim poziomie i oni sobie z tym radzili.
Pojechaliśmy na realizację do takiej właśnie sprawy, ustalonej dzięki policjantom z cyberprzestępczości. Mieszkanie było wielkości tego pokoju. Całe. Totalna melina. Sprawcą był małolat. Naście lat. Rozpłakał się i w ogóle. Chłopczyk miał może w pasie tyle, co ja w udzie, a uda jakiegoś wielkiego przecież nie mam. (śmiech) To był szok dla nas, bo spodziewaliśmy się czegoś naprawdę poważnego, bo różne scenariusze mogą być w takich sytuacjach. A tu po prostu dziecko wywołało paraliż. Musieliśmy wtedy ewakuować kilka szpitali, a to naprawdę jest ogrom. Przecież pacjenci są w trakcie leczenia i tak dalej. Poza tym sama ewakuacja: ludzie się boją, może wybuchnąć panika. To już jest bardzo groźne. Tym bardziej że wtedy za granicą były zamachy bombowe, więc atmosfera od razu jeszcze bardziej napięta.
Ktoś powie: „Nikt nie zginął”. Ale mógł.
A miałaś kiedyś sytuację, że coś się stało podczas takiej ewakuacji? Ja na przykład byłam niedawno na koncercie. Ogłoszono alarm, ale nie wszyscy zaczęli od razu wychodzić. A potem ludzie się przestraszyli…
To jest właśnie bardzo dobre pytanie. Szkoda, że nie jest zadawane częściej i całemu społeczeństwu.
Mój kolega pracował w jednym z państw ogarniętych działaniami wojennymi. I on mówi, że ostatnio był w galerii handlowej, tutaj, w Polsce. Była akcja: „Proszę państwa, proszę natychmiast opuścić sklep!”. I on, nauczony doświadczeniem po tym, gdzie był… Bo tam, jak coś, to od razu uciekało się do schronu. A on do mnie: „Ale wiesz, Aga, co z tego, że ja miałem na dwa tygodnie żarcia, jak przecież tlenu by mi zabrakło?”. (śmiech)
Ale wracając do rzeczy – on mówił, że w tej galerii nie to, że wpadł w panikę, ale chciał wychodzić. A ludzie? Ten książkę czytał, tamten coś tam.
No i ten kolega twierdzi, że nasze społeczeństwo jest całkowicie nieprzygotowane do takich sytuacji.
Zgadzasz się z nim?
Tak. Uważam, że nie jesteśmy przygotowani. Ale tak z drugiej strony: czy którykolwiek kraj jest przygotowany na coś takiego? Wydaje mi się, że nie. U nas cały czas są śmiechy: „Ha, ha, jaki kraj, tacy terroryści!”. A ja ciągle powtarzam: obyśmy śmiali się z tego zawsze. Bo tak na dobrą sprawę to nikt z nas nie wie, jak to jest przeżyć prawdziwy zamach terrorystyczny.
Ja wielokrotnie uczestniczyłam w międzynarodowych spotkaniach policji z różnych krajów. I wiem, że jest duży problem z nielegalną bronią. Ta broń gdzieś krąży po Europie i za jej pomocą dokonuje się zamachów. Weźmy Francję czy Belgię. Oni tam mają ogromny problem.
Te międzynarodowe spotkania są na różnym szczeblu, różnie wyglądają. Ale część jest takich, że ty z tamtymi policjantami po prostu rozmawiasz face to face, tak jak my teraz. Oni mają łzy w oczach, jak opowiadają, jak to u nich wyglądało, co ludzie przeżywali. To właśnie ta panika. My sobie z tego nie zdajemy sprawy. Dlatego uważam, że nasze społeczeństwo powinno być edukowane w tej kwestii. Bo myślę, że wcześniej czy później u nas też może nastąpić atak terrorystyczny.
Oby jak najdłużej nie. Nie chciałabym, żebym ja czy moje dzieci, my wszyscy… Żebyśmy nie doświadczyli tego i żebyśmy nigdy nie przestali się śmiać „jaki kraj, tacy terroryści”.
Zdarzyło się już w Polsce coś, co przypominałoby poważny atak terrorystyczny? Jakaś nieznana medialnie sytuacja? Nie mówię o tych fałszywych mejlach o podłożonych bombach.
Jakiś czas temu był w Polsce ważny zagraniczny gość. Akurat przyjechała do mnie mama. Miałam mieć wolne, ale mój ówczesny naczelnik dzwoni do mnie po południu i mówi:
– Przyjeżdżaj do pracy.
– Ale co się stało, Bogdan? – pytam. – Bo mi to cholernie nie pasuje.
Bo naprawdę mi bardzo nie pasowało. (śmiech) Akurat byłam w trakcie przygotowań, jechałam odebrać ciasto i w ogóle.
A on na to:
– Przyjeżdżaj. Nie mogę ci powiedzieć przez telefon.
Wtedy pomyślałam, że to musi być coś ważnego. No i pojechałam do tej pracy.
Okazało się, że godna zaufania osoba powiadomiła nas, że prawdopodobnie widziała znanego terrorystę. Kogoś, kto dokonał kilku zamachów, w różnych miejscach.
No i wtedy się zaczęło.
Powiem ci, że mieliśmy do dyspozycji naprawdę wszystkie środki, żeby zweryfikować, czy to faktycznie ten gość. A ustalenie takiej rzeczy jest bardzo trudne. Z jednej strony można powiedzieć, że monitoring, że możesz kogoś śledzić, za monitoringiem chodzić, i w ogóle. Ale to nie takie proste. Naprawdę. Bo niby mamy kamery i trzeba się liczyć z tym, że jak idziesz, to twoją drogę jesteśmy w stanie odtworzyć bardzo dokładnie. Tylko że to jest naprawdę żmudna praca wielu osób. Bo jest tego megadużo. Co prawda są teraz coraz bardziej zaawansowane systemy i kamery coraz więcej mogą wyłapać same.
Zdarzyła się wtedy taka zabawna sytuacja, bo rozpytywaliśmy między innymi kierowców autobusów. Nie zapomnę, jak mój kolega, naprawdę taki (gest oznaczający, że facet jest duży, potężnie zbudowany), a tu biegnie, machając legitymacją, żeby zatrzymać autobus. (śmiech) No śmieszne to było, ale z drugiej strony gdyby okazało się, że naprawdę był tym prawdziwym terrorystą, to byłby dramat.
Do takich spraw polska policja podchodzi naprawdę serio.
Co w swojej pracy lubisz najbardziej? Właśnie realizacje, gdy wkraczacie już gdzieś na miejsce?
Realizacja to jest w CBŚP coś najfajniejszego. Poprzedzona bywa zazwyczaj bardzo długą i żmudną robotą. To taka wisienka na torcie. Końcóweczka. Coś, co pozwala zweryfikować całą twoją pracę. Czasami wieloletnią.
Gdy prowadzę jakąś sprawę operacyjną, mam wytypowanych podejrzanych. Przed samą realizacją jest bardzo dużo papierów, bo muszę wszystko posprawdzać. Wszystkie adresy, wszystkie osoby, przygotować zdjęcia i tak dalej. Im lepiej to wszystko pozbieram, tym lepiej jest wytypowany adres. Bo na przykład ktoś może być w jednym miejscu zameldowany, a mieszkać zupełnie gdzie indziej. Są różne sposoby na ustalenie, że dana osoba przebywa pod tym, a nie pod innym adresem.
Jeśli jestem prowadzącą, nigdy nie robię tego sama. Do tego jest zaprzęgnięty cały wydział, a nieraz zarząd. Albo nawet kilka zarządów. Bo nieraz jest tak, że jakaś grupa działa w kilku województwach.
No więc realizacja jest najfajniejsza, bo po niej widać efekty twojej pracy. A później w telewizji pokazują, że policjanci CBŚP coś zabezpieczyli. Jeśli się uda, masz satysfakcję, że twoja robota nie poszła na marne. Że tyle i tyle przepracowałaś, ale jest rezultat.
Wytłumacz może, jak to dokładnie wygląda. Jak w filmach?
(śmiech) To nie do końca jest tak jak w filmach, ale zdarza się całkiem dużo i filmowych akcji. Generalnie realizacja jest wtedy, kiedy policjanci z CBŚP, najczęściej z policjantami z Biura Operacji Antyterrorystycznych czy z innych pododdziałów antyterrorystycznych, pukają do kogoś o szóstej rano. (śmiech) I to niekoniecznie tak, jak chciałyby osoby, do których pukamy. Czyli na przykład pojawiają się granaty hukowe, tarany. Nieraz trzeba użyć siły czy strzelać.
Strzelanie zdarza się często?
Zdarza się. Ostatnio, na przykład, byłam na realizacji, na której zastrzeliliśmy psa. Jakoś tak zostało mi to w pamięci, bo nam wszystkim było go żal. Ale to był taki byk, wytresowany do walk. Właściciel nas nim szczuł. A później miał do nas pretensje, choć sam był sobie winien. Kiedy wchodzą policjanci ubrani na czarno, myślą zero-jedynkowo. I dobrze, bo takie jest ich zadanie. On szczuje ich psem, to trzeba reagować. No i skończyło się w przykry sposób. Trzeba pamiętać, że takie sytuacje są bardzo dynamiczne.
Na trudniejszą realizację zawsze wchodzicie w towarzystwie SPAP-u3?
Jeżeli mamy wytypowane, że ktoś naprawdę może być groźny – na przykład ma broń palną albo może nam zagrażać z innego powodu, a my możemy nie być w stanie odpowiednio zareagować – to prosimy o pomoc SPAP. Bo policjanci ze SPAP-ów są lepiej wytrenowani i nam pomagają. Ja nie potrafię tego, co potrafią oni. Oni są jakby naszą tarczą.
Generalnie wygląda to tak, że oni wchodzą pierwsi. My się im nie pchamy pod nogi, bobyśmy tylko przeszkadzali. Do naszych obowiązków należą ustalenia, zgromadzenie materiału dowodowego, do ich – zatrzymanie. Po prostu potrafią zrobić to lepiej. Oni są do tego ćwiczeni.
Musiałaś kiedyś wyciągać broń na realizacji?
Zdarzyło się, ale do człowieka nie strzelałam nigdy. Na szczęście.
Jeżeli ktoś mi czegoś życzy w służbie, to ja mówię, że ja nie potrzebuję awansów i tak dalej. Najważniejsze, żebym nigdy nie musiała strzelać do człowieka. To jest coś, przynajmniej w moim odczuciu, czego można życzyć każdemu policjantowi. Żeby nie musiał podejmować tej decyzji.
Strzeliłabyś, gdyby było trzeba?
Jeżeli byłaby taka sytuacja, przypuszczam, że tak. No bo chcę żyć.
Czy w naszym kraju jest nielegalna broń? Chociaż stykacie się ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, więc pewnie tak…
Jest. Mój telefon jest zawalony zdjęciami takiej broni. Bardzo dużo przerabiane jest z gazówek. Różne są konfiguracje. Jeżeli ktoś chce broń mieć, zarówno legalną, jak i nielegalną, to nie ma, niestety, problemu.
Powiem tak: w Polsce jest dużo legalnej broni. To nieprawda, że dostęp do niej jest jakoś szczególnie trudny. Jeżeli chciałabyś, to nie miałabyś kłopotu z pozwoleniem. Prym wiodą chyba myśliwi, którzy mają po kilkadziesiąt jednostek broni palnej.
Niektórzy krzyczą, że powinna być liberalizacja ustawy o broni i amunicji. Ja uważam, że to byłby bardzo duży błąd. Stany Zjednoczone, stawiane za przykład, to wcale nie jest jakieś wow. Ile tam jest incydentów z bronią!
Jak byłam w USA u znajomych, poszliśmy na strzelnicę. To było w jednym ze stanów, gdzie prawo jest dość liberalne, na strzelnicę idziesz ze swoją bronią. Obok mnie taki wielki wydziarany facet. Macha bronią półautomatyczną. I ja, nauczona, jak u nas wygląda strzelanie na strzelnicy. Od razu jakiś taki strach się we mnie obudził. Bo przecież, kurde, ten człowiek może wystrzelać nas tu wszystkich, jeżeli tylko zechce!
Dlatego jeżeli w Polsce byłaby liberalizacja ustawy… No nie wiem, czy nasze społeczeństwo, ani czy jakiekolwiek społeczeństwo, do tego dorosło. Poza tym Polacy to jest dosyć krewki naród. A jak jeszcze popiją… (śmiech)
Służbową broń zabierasz do domu?
Ja nie. Trzymam ją w szafie w swoim pokoju w pracy. Ustawa jest tak skonstruowana, że możemy mieć ją w domu, ale sporo osób pisze do komendanta, że prosi o wyrażenie zgody na przechowywanie broni w pokoju numer taki, w szafie pancernej numer taki. Mogłabym ją trzymać w domu. Tylko po co mi to? Żeby mieć problem? Żebym cały czas musiała z tyłu głowy myśleć, że cholera, mam tę broń? Oczywiście, miałabym sejf, odpowiednio przytwierdzony do podłoża, pierdu-pierdu. Ale mnie to nie jest potrzebne.
CBŚP kojarzy się też z podsłuchami.
Ludziom się wydaje, że podsłuchiwanie jest fajne. Wow, możesz kogoś słuchać!
Ale zacznijmy od tego, że założenie podsłuchu to wcale nie jest taka prosta sprawa. To naprawdę skomplikowana procedura. Trzeba najpierw wykonać szereg czynności. Więc bez obaw, to nie tak, że policjanci wszystkich słuchają. (śmiech)
Przy naprawdę newralgicznych sprawach, takich, które się dzieją na gorąco, musisz jako policjant prowadzący osobiście jeździć i robić te odsłuchy. Powiem ci tak: na początku może i jest to fajne, ale z czasem robi się trochę inaczej. Bo na przykład słuchasz trzecią godzinę, jak ktoś opowiada o remoncie łazienki. (śmiech) Ale musisz tego wszystkiego odsłuchać, bo w trakcie głupiej rozmowy może trafić się coś istotnego. Więc słuchasz cały czas, któryś dzień z rzędu. Na przykład w sobotę, niedzielę jedziesz i słuchasz, jak ktoś gada bzdury. To, powiem szczerze, nie jest już fajne. Ludziom się wydaje, że my zaczynamy słuchać, i już na pierwszym nagraniu ktoś mówi: „Jadę z tą kokainą. Będę tu i tu”. (śmiech) No niestety.
W pewnym momencie masz wrażenie, że znalazłaś się w lekkim matriksie, bo nagle żyjesz życiem kogoś innego. Naprawdę można bardzo dobrze poznać osobę przez to, z kim ona rozmawia, jak rozmawia, ale na dłuższą metę to nieciekawe. (śmiech)
W każdym razie faktycznie – podsłuchy zdarzają się w CBŚP dosyć często.
Zdarzyło się wam dzięki nim odkryć coś przez przypadek? Gdy podsłuch założono w związku z zupełnie inną sprawą?
Na przykład jeden pan opowiedział o zabójstwie, do tamtej pory niewykrytym. Pokrzywdzonego zastrzelono, a ten bandzior powiedział wtedy, gdzie jest ukryta broń. Więc był punkt zaczepienia. Potem okazało się, że to większa międzynarodowa afera. Jak widać, z takich przypadków wychodzą nieraz bardzo ciekawe sprawy.
Okazało się, że ta broń została nielegalnie sprowadzona z zagranicy. Oficerowie łącznikowi stamtąd naprawdę robią bardzo dużo i nam pomagają.
To też jedna z rzeczy, która różni CBŚP od innych jednostek. Bardzo dużo spraw międzynarodowych.
Jak owocna jest ta współpraca?
To zależy. Jakiś czas temu miałam na przykład taką sprawę, która poszła naprawdę mega. Kolega mnie poprosił o pomoc, bo ustalił, że koleś poszukiwany europejskim nakazem aresztowania – chyba za narkotyki; już nie pamiętam za co – jest w jednym z krajów ościennych. Wszystko zostało ustawione: dziewczyna tego gościa miała do niego jechać, spotkać się z nim, a on miał zostać zatrzymany. A tu w ciągu dwóch, trzech godzin po kontakcie telefonicznym z oficerem łącznikowym z tamtego kraju facet został zatrzymany. Tak że superwspółpraca! Ten oficer zrobił zajebistą robotę.
Więc w tym przypadku współpraca poszła świetnie.
A sprawy, w których w ogóle się nie układała?
No są i takie. Bo wiesz, polscy policjanci to jeszcze w wielu przypadkach policjanci z ideałami. Tacy, którzy zostają po tych godzinach, tak w sumie – ku chwale ojczyzny. Więc jak jest jakaś obserwacja czy coś, to oni zostają. A na przykład policjanci z jednego z sąsiednich krajów to zamykają o szesnastej. Bo już skończyli robotę. (śmiech)
À propos – moja koleżanka, która pracuje w CBŚP w pościgach, w „łowcach cieni”, powiedziała mi akurat wczoraj: „Aga, ja jestem za stara. Ja stąd odchodzę, bo ja już mam, kurwa, dość sikania do butelki”. Wiesz, jak siedzisz na jakiejś zasadzce czy na innej obserwacji, to czasami nie możesz wyjść z samochodu. Mężczyźni mają łatwiej.
Kwestia sikania pojawiła się już w pierwszej książce. (śmiech)
No właśnie. Ta moja koleżanka dlatego, między innymi, odchodzi. (śmiech) Fajna laska, przed czterdziestką. Zajebista, z jajem dziewczyna. Zresztą podobna do ciebie. I ona mówi: „Nie no, mam tego, kurwa, dość!”? Jej ekipa naprawdę miała superwyniki, w ogóle dobrze im się pracowało, ale Olka odchodzi.
Wiadomo, że nie sikasz do tej przysłowiowej butelki codziennie, ale frustracja tych nadgodzin, tego wszystkiego, w tobie narasta.
„Łowcy cieni”. Kim oni właściwie są?
To Wydział Operacji Pościgowych. Ci od, na przykład, Kajetana P.4. Jeżdżą – również po całym świecie – i szukają osób, najczęściej takich poszukiwanych już od dłuższego czasu. Mają bardzo zaawansowane metody pracy operacyjnej.
Muszą się zawziąć i postawić sobie za cel, że kogoś znajdą. Ludzie zmieniają wizerunek, miejsce zamieszkania. Bardzo ciekawa praca. Ten wydział jest okryty sławą, chyba największą w CBŚP. Każdy chciałby być „łowcą cieni”.
Ty też? Właściwie gdzie ty teraz jesteś?
Teraz w ekonomii. Ale nie na długo. Takie tam, wiesz, VAT-y, fajki i tak dalej. „Ręce do góry, dawaj faktury!”. Ekonomia mnie jakoś nie kręci. (śmiech) Ale powiem ci szczerze, nie wiem, co bym chciała robić dalej. Biję się z myślami. Na pewno coś bardziej w stronę kryminalu…
Chociaż w dzisiejszych czasach statystykę w policji robią właśnie faktury. I narkotyki. To najbardziej prężnie rozwijające się działalności przestępcze w naszym kraju. Gigantyczne pieniądze. W ekonomii, na przykład, są to głównie nielegalne fabryki papierosów. Bo trochę z paliwem się skończyło.
A z papierosami to jest tak, że przy nich jest odpowiedzialność karna z kodeksu karnego skarbowego. W przeciwieństwie do narkotyków, gdzie masz ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii, czyli coś poważniejszego. Zobacz, jak to działa psychologicznie: produkujesz sobie te papierosy, zarabiasz dobrze i przede wszystkim masz poczucie, że nie robisz nic złego. Państwo nie dało ci pracy, a tu ci Kowalski czy Nowak dobrze płacą. A że papierosy? Palą przecież wszyscy. Przecież od tego się nie umiera, jak od narkotyków czy dopalaczy.
Może ja tak tę ekonomię źle przedstawiłam na początku… Jest bardzo ważna, bo Skarb Państwa bardzo dużo traci na takiej lewej produkcji. I ciężko jest wykryć coś takiego, bo te fabryki są dosyć dobrze zamaskowane. No i dochodzi jeszcze solidarność zaangażowanych w nie osób.
Większość towaru idzie na Zachód. Paczka papierosów w UK kosztuje… Nie wiem ile, ale na pewno dużo łabędzi5. (śmiech)
À propos nielegalnej produkcji. Była jakiś czas temu w CBŚP afera z nielegalnymi perfumami6…
To dla mnie masakra. Kurewstwo pierwszej wody. Jest mi przykro, że do czegoś takiego dochodzi w policji, że osoby, które mają ścigać przestępców, same się nimi stają. I to w CBŚP! Taka jednostka, niby wielkie wow, a tu co? Połasili się na podróbki perfum? Prawie cały wydział miał przeszukania w domu. Dostali zarzuty.
Odnośnie do takich afer: może to zabrzmi dziwnie dla niektórych, ale ja uważam, że Biuro Spraw Wewnętrznych7 jak najbardziej powinno działać. Oczywiście, nie powinno być tak, że zasadza się na jakiegoś funkcjonariusza, który przeszedł na czerwonym świetle albo dostał mandat za spowodowanie kolizji i nie poinformował o tym przełożonego. Nie. Ale jeżeli zdarzają się takie patologie jak ta z perfumami, to dobrze, że wychodzą na światło dzienne. Bo nie może tak być, że policjanci łamią prawo.
No i należałoby się, moim zdaniem, zastanowić, dlaczego tak się w ogóle stało.
Zbyt niskie zarobki w stosunku do wykonywanej pracy?
Każdemu się wydaje, że CBŚP to jest elita i że my zarabiamy bardzo duże pieniądze. Mamy wprawdzie dodatek, ale to od dziesięciu do trzydziestu procent. Maksymalnie może wynosić czterysta pięćdziesiąt złotych. Przyznasz, że nie są to pieniądze, które rekompensują ci trudy pracy.
Nawet CBŚP boryka się z problemami finansowymi. Brakuje nam chociażby głupiego papieru do drukarki. Ale to się ludziom nie wyobraża. Albo musisz lecieć na swoim internecie z komórki, bo nie masz służbowego.
Wszyscy policjanci powinni zarabiać więcej, nie tylko my w CBŚP. A ja jestem daleka od stwierdzenia, że CBŚP to elita. Uważam, że jestem takim samym policjantem jak inni.
A jak w ogóle trafiłaś do CBŚP?
Przedtem pracowałam w Wydziale Kryminalnym i stamtąd trafiłam. W sumie to tak trochę przez przypadek. Bo potrzebowali kogoś z angielskim. A ja mówię po angielsku bardzo dobrze.
Generalnie przedtem pracowałam w kilku jednostkach. Zaczynałam najniżej, czyli na komisariacie. W jednym z dużych miast. I powiem ci, że jakby mnie ktoś zapytał, gdzie była najcięższa robota, to właśnie na komisariacie. W dochodzeniówce. Pracowałam tam jeszcze przed służbą operacyjną. Masakra. Choć w sumie uważam, że tamta praca nauczyła mnie najwięcej.
Dochodzeniówka jest chyba trochę okryta złą sławą wśród policjantów? Służba za biurkiem i tak dalej.
Jest strasznie ciężko, zwłaszcza na początku. Część osób wie, że się nie nadaje do dochodzeniówki, i nie chce tam pracować. Ja to rozumiem. Ale część narzeka na nią ze zwykłego lenistwa. Marudzą, a boją się podjąć rękawicę. Bo to ciężki kawałek chleba.
Czy ta niechęć nie wynika z tego, że to służba jednak w dużej mierze za biurkiem? A może z ogromnej liczby spraw?
Przede wszystkim spraw jest naprawdę od cholery. Dużo drobnicy i od groma niepotrzebnej papierologii. Czekam, który reżyser wreszcie podejmie temat i nakręci serial, na przykład Kryminalni. Jak zwał, tak zwał. Odcinek pierwszy: Wszczęcie dochodzenia (śmiech), i szeroki kadr na pokój dochodzeniowca. Potem kadr zawężony, najazd kamery, dochodzeniowiec klepie „wszczęcie” i zaraz potem „umorzenie”.
Bardzo duża część roboty tak wygląda. Są sprawy z góry skazane na umorzenie.
Na przykład jakie?
Na przykład porysowanie samochodu. Monitoring, owszem, często pomaga, ale nie zawsze. Bardzo często jest kiepskiej jakości. Albo na przykład auto stoi tydzień, a ty przychodzisz i zgłaszasz mi, że jest porysowane. W sumie to nie wiesz kiedy, bo ostatnio ruszałaś samochód w piątek, a ujawniłaś rzecz we środę. Cztery dni. Dla dwustu czy trzystu złotych przeglądać wiele godzin monitoringu?… Który nie zawsze wnosi cokolwiek? Bo obok tego twojego samochodu mogło przechodzić mnóstwo osób. Którakolwiek z nich mogła mieć w ręku gwóźdź. Tego nawet by nie było widać.
Przykro mówić, ale właśnie takie sprawy są skazane na porażkę. Choć z drugiej strony, umówmy się, jest ubezpieczenie. Szkody ci pokryje. Więc dla mnie, oczywiście, szkodliwość społeczna jest duża, ale nie taka, żeby z jej powodu kopie kruszyć. Nie chcę, żeby wyszło, że są przestępstwa gorsze i lepsze, ale w dochodzeniówce dużo czasu traci się na takie duperele.
Ale powiem tak: na szczeblu CBŚP czy komendy wojewódzkiej dochodzeniowcy nie mają takiej przewalonej roboty jak ci na komisariacie. Mają jedną, dwie konkretne sprawy. Fakt, mają dużo więcej papierologii, ale mogą się skupić. I to nie jest już tak jak na komisariacie, że ty musisz umarzać większość postępowań. Więc w jednostkach wyższego szczebla dochodzeniówka nie jest zła. Ja nie pracuję w CBŚP w dochodzeniówce, ale gdybym nagle musiała albo została przeniesiona, nie byłby to dla mnie koniec świata.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że operacyjny/kryminalny nie może działać bez dochodzeniowca. Że oni się wzajemnie uzupełniają.
Tak. Uzupełniają się w taki sposób, że operacyjnie to ja sobie mogę jechać, coś ustalić, zobaczyć. Z kimś porozmawiać. Nawet teraz, w CBŚP, jak prowadzimy sprawę, to też jest dochodzeniówka i jest operacyjny. Bardzo często na różne ustalenia jeździmy razem i razem ogarniamy robotę. Później, jak mamy realizację i przydzielamy się do „drużynki” – tak się to nazywa na realizacji – to dbamy, żeby był w niej i jakiś dochodzeniowiec, i operacyjny.
Bo na przykład krótka piłka: jak się komuś wchodzi z drzwiami, to potem trzeba zrobić oględziny tych drzwi. To nie kończy się tak jak w filmie, że pan jest wyprowadzany w kajdankach, i tyle. Trzeba zrobić oględziny zniszczonych drzwi, trzeba przeszukać mieszkanie, trzeba przesłuchać wszystkich, doprowadzić kogoś do jednostki. Dochodzeniowcy są zwyczajnie potrzebni, bo kwitów na takim zdarzeniu bywa naprawdę dużo. A to protokoły zatrzymania, przesłuchania, przeszukania.
Najlepszy operacyjny to, moim zdaniem, taki, który ma podłoże z dochodzeniówki. Bo czasami operacyjnie jesteś w stanie powiedzieć, że Kowalski coś zrobił. Masz gdzieś jakieś dotarcie czy coś. Tyle że potem ni cholery nie możesz tego przełożyć na proces – żeby dochodzeniowiec sporządził kwity, prokuratura akt oskarżenia, a na końcu sąd.
Kryminalny, operacyjny… To pewnie rozbudza wyobraźnię. Taki trochę jak z filmów. (śmiech)
I wracamy do filmów. (śmiech) Faktycznie tak byś to porównała? Że operacyjny jest trochę jak taki główny bohater z filmów policyjnych?
(śmiech) Trochę. Ale to też nie tak jak w niektórych filmach, że on sobie chodzi i coś tylko na gębę ustala. Zastosowanie pewnych form pracy operacyjnej musi być bardzo dobrze udokumentowane. Też są papiery, choć jest ich mniej niż w dochodzeniówce.
Pamiętasz jakieś szczególne sprawy z czasów, kiedy w niej jeszcze byłaś?
Zawsze pamięta się pierwszego trupa. Ja w każdym razie pamiętam. Dopiero co przyszłam po szkole. To znaczy najpierw, zanim jeszcze wylądowałam w dochodzeniówce, pracowałam w prewencji. Jak każdy. Później miałam epizod w wykroczeniach. Tam bardzo dobrze mi się pracowało, bo była superekipa i zajebisty kierownik. Pracowałam na trzeciej grupie8, czyli dosyć niskiej, ale i tak było super.
Jak pracujesz w wykroczeniach, to sporządzasz wnioski do sądu o ukaranie. I był u nas taki zwyczaj, że chodziło się do komendanta, żeby podbić te kwity. Któregoś razu poszłam, a on w pewnym momencie pyta:
– Pani to by nie chciała do dochodzeniówki?
– Ale co pan ma na myśli?
– Normalnie. Proponuję pani pracę w dochodzeniówce.
– No ale jak? Na trzeciej grupie mam tam być?
– Nie. Dam pani piątą grupę.
Byłam bardzo zaskoczona. Dla mnie wtedy ta piąta grupa oznaczała przedterminowy awans na stopniu. Bo jeszcze kiedyś było tak, że cały korpus można było przeskoczyć9. Więc z sierżanta mogłam od razu zostać młodszym aspirantem.
Jak było w twojej poprzedniej książce10, policjanci z prewencji to najczęściej pewnie drugie albo trzecie grupy. Te najniższe. A w dochodzeniówkach są trzecie i piąte. W CBŚP – piąte, szóste i dziewiąte, czyli już wysokie. CBŚP ma wyższe etaty, bo generalnie dziewiąta grupa w komendzie miejskiej jest jedna na wydział, a w CBŚP może ją mieć, powiedzmy, pół wydziału. Z CBŚP jest też trochę łatwiej iść na oficerkę. Bo żeby iść na szkołę oficerską, to poza tym, że musisz mieć studia, musisz jeszcze mieć co najmniej szóstą grupę specjalisty. A na komisariacie, w takiej jednostce najniższego szczebla szóstą grupę ma może w dochodzeniówce jedna osoba i najczęściej pełni funkcję kierownika. Czy takiego, wiesz, p.o. kierownika. No są trzecie i piąte grupy, które nawet ci nie dają możliwości napisania raportu, że chcesz iść na szkołę oficerską. W CBŚP jest pod tym względem łatwiej.
Ale wracając do rzeczy. Tamta propozycja to był dla mnie naprawdę duży przeskok. I tak sobie myślę: „Kurczę, o co chodzi?”. Wracam z tymi podbitymi wnioskami do mojego kierownika i się śmieję:
– Ty chcesz się mnie pozbyć czy jak?
A on:
– Ale kurwa, że o co ci chodzi?
No to mu opowiadam całą sytuację.
– Idź do naczelnika – mówi kierownik. – Jego zapytaj, bo ja nie wiem.
Naczelnikiem był taki Tomek, teraz już emeryt. No to poszłam do niego i mówię, że dostałam taką propozycję od komendanta. Tomek gość w porządku, powiedział, że jest ze mnie zadowolony, i zapytał się, jak mi się pracuje w prewencji. Ja na to, że fajnie i w ogóle. A on, że muszę pomyśleć, co bym chciała robić w policji. Bo jeżeli chcę się rozwijać, to trzeba się przenieść do Wydziału Kryminalnego. Albo właśnie do – co najmniej – dochodzeniowego. Do służb śledczych. Bo w prewencji są dużo niższe grupy. On mi powiedział wprost, że u niego piątej grupy nie dostanę. I żebym się zgodziła na propozycję komendanta.
Niezbyt chciałam, bo dochodzeniówka nie cieszyła się dobrą sławą. U mnie na komisariacie cały czas były tam wakaty. Ale od słowa do słowa podjęłam decyzję, że przechodzę.
Trafiłam tam na takiego starego dochodzeniowca. To było moje szczęście, bo on mnie bardzo dużo nauczył. Wiesz, tam młody policjant zostaje wrzucony na głęboką wodę, i to tak od razu. Bo dochodzeniówka to sterty akt. I nie tylko tak, że prowadzisz sobie swoje sprawy. Przyjmujesz też zdarzenia, czyli masz tak zwane dyżury zdarzeniowe. Musisz na przykład przyjąć zawiadomienie o rozboju czy o zgwałceniu. Albo pojechać choćby na pierwszego trupa.
Tego mojego nie zapomnę do śmierci.
Miałam właśnie dyżur zdarzeniowy. Ile ja wtedy w tej dochodzeniówce pracowałam? Krótko, może z miesiąc. Z reguły ma się takiego farta. No i dzwoni dyżurny, że technik za chwilę po mnie przyjedzie.
U mnie na komisariacie było to tak zorganizowane, że my mieliśmy dyżury jako dochodzeniowcy, ale technicy byli z komendy miejskiej. Mieli własny radiowozik i jeździli po całym mieście. Ich tam było dwóch czy trzech, zależało od zmiany. Czyli po prostu przyjeżdżał po ciebie technik, ty zbierałaś dokumenty i jechałaś z nim na miejsce zdarzenia. Tam już, oczywiście, czekali policjanci z prewencji. Bo oni najeżdżają na tego trupa w pierwszej kolejności.
No i przyjechał po mnie ten technik. Taki bardzo spokojny, pomocny. Znaczy jak wszędzie – jak trafisz na dobrego człowieka, to on ci pomoże. Sytuacja była taka, że idziemy na drugie piętro. W dawnym hotelu robotniczym, nie w zwykłym bloku. Generalnie idziesz i długi korytarz, a wzdłuż niego takie pojedyncze wejścia. Całe mieszkanie wielkości może siedemnastu metrów kwadratowych.
No i leży sobie tam pan. Na pewno od kilku dni, bo taaaki wielki. No, na pewno nie był taki napuchnięty za życia, chociaż strasznie gruby też był. (śmiech) I on w takiej dziwnej pozycji leży. Bo tam była meblościanka – Gierek, Gomułka, można sobie wybrać okres – i nie wiadomo, czy gościa ktoś uderzył w głowę, czy przewrócił. Albo on sam się przewrócił. Z tyłu miał całą rozciętą głowę.
No i dzwoni do mnie dyżurny:
– Agnieszka, to jest zgon naturalny czy są jakieś cechy przestępstwa?
Oględziny wyglądają tak, że na zgon powinien przyjechać prokurator. Ale bardzo często nie przyjeżdża. Tak też było w tym przypadku. A ja, młody dochodzeniowiec, mam dyżurnemu odpowiedzieć na pytanie, czy to jest naturalne, czy nie, bo pani prokurator nie chce się przyjechać.
Co zrobiłaś?
Wprost powiedziałam:
– Ja nie wiem. Ale facet ma rozwaloną głowę. Gadaj z technikiem.
Technik niechętny. Wiesz, każde z nas bało się odpowiedzialności. Powiem, że zgon naturalny, a potem się okaże, że nie. I będzie problem. No i był to mój pierwszy raz. (śmiech) No i leży ten monstrualny gość w tym małym pokoju, rozwalony. A oględziny wyglądają tak, że ja robię kwity. Nie ma prokuratora, więc podpisuję się swoim imieniem i nazwiskiem. Ten technik mi pomaga. Ale żeby on coś tam opisał, pomierzył i w ogóle, to ja muszę wziąć i obracać tego trupa.
O matko…
No właśnie.
A to nie tak, że przyjeżdża lekarz?
Nie. Akurat na moim komisariacie robili to czasem tacy zwykli policjanci jak ja. A dla mnie było to po prostu straszne. Cała ta sytuacja. Bo teraz to ja rozmawiam pół żartem, pół serio, ale wtedy… Moje pierwsze zetknięcie z czymś takim. Myślę: „O kurwa, co ja mam zrobić?”.
Nie miałam wtedy takiej świadomości prawnej, jakie grożą mi konsekwencje, jak już teraz, po tych kilkunastu latach pracy.
Nie wiedziałam w sumie, jak ja mam się zachować. Bo to, że ja na szkole sporządzałam protokół z oględzin zwłok, wcale nie nauczyło mnie obcowania z tymi zwłokami. Ja nawet byłam wcześniej na sekcji zwłok. Bo na studiach mogliśmy sobie wybierać przedmioty, więc poszliśmy ze znajomymi na medycynę sądową ze studentami prawa. Więc sekcję widziałam, ale to było zupełnie co innego. Ja sobie wtedy grzecznie z boku stałam i to była całkiem inna sytuacja w mojej świadomości. A tu trup, którego musisz wziąć i „oprawić”, że tak się wyrażę.
Z kolei moja koleżanka była na innej sprawie. Też z trupem. Też jako młoda policjantka, w patrolówce jeszcze wtedy. Mówi, że dyżurny ich wysłał, bo coś komuś śmierdziało w bloku. Pojechali. Ona do tej pory bigosu nie jest w stanie zjeść.
Idą do tego mieszkania. Im wyżej wchodzą – na drugie piętro czy tam trzecie, już nie pamiętam – to tym silniej czuć ten charakterystyczny słodkawy zapach. A że nie mogą się dobić do tego mieszkania, to przyjeżdżają strażacy. Zaglądają przez okno – no rzeczywiście, pan oparty o drzwi wejściowe. To już taki dziadziuś był. Wiedział chyba, że coś jest nie tak, ale nie zdążył otworzyć tych drzwi…
A skąd ten bigos? Przyjechali panowie, żeby wziąć czarny worek i zapakować tego pana. Oni pakują cię albo w worek, albo w taką wanienkę. Ale tu im się nie chciało wnosić tej wanienki. I pan się rozlał na klatce, jak go znosili. Więc sobie wyobraź, jak to wyglądało…
O podobnej sprawie opowiadał mi też inny policjant.
No właśnie. Policjanci są świadkami takich rzeczy. I to wszystko zostaje w głowie. Poza tym nikt nie bierze pod uwagę, że to są zarazki, smród.
Widzisz, jak na przykład miało się dyżur zdarzeniowy, przynajmniej na moim komisariacie tak było, mieliśmy taką zasadę, że na zgon na zdarzeniu to się przebieramy zawsze w czarnucha11. Bo jako policjant służby kryminalnej czy dochodzeniowej pracuje się normalnie, w cywilnych ciuchach. Ale siedź potem do końca dyżuru w takim śmierdzącym ubraniu! No, nie ma szans. Dlatego lepiej było założyć ten mundur.
Czasem zdarzały się megahardkorowe sprawy. Na przykład kolega z pokoju pojechał na zdarzenie, gdzie facet leżał chyba ze cztery miesiące w wersalce. Wtedy była zima, pozamykane wszystko. Ja tego trupa widziałam tylko na zdjęciu. I tylko dlatego, że byłam młoda i głupia i chciałam zobaczyć. Teraz, jak by mi ktoś powiedział, że był na takim zdarzeniu i ma zdjęcia, wcale bym nie chciała oglądać. No, po prostu te wielkie białe robaki… I te muchy. I wtedy zrobiła się mała afera. Bo kolega, jak zobaczył, co tam jest, to powiedział, że on to pierdoli i tam nie wchodzi. Bo nie ma żadnej maseczki, a tam ten trupi jad, to wszystko.
Bo policjanci nie mają niczego. Jeździ się na zdarzenie bez zabezpieczenia.
A przecież coś może się stać…
Oczywiście, że tak. Choroby? Nikt o tym nie myśli.
Niektórzy wypowiadają się o dochodzeniowcach lekceważąco. Zwłaszcza ci pracujący w prewencji. A ja uważam, że to bardzo niesprawiedliwe. I zawsze powtarzam: policjant prewencji jest policjantem pierwszego kontaktu. Jak lekarz rodzinny. On bezsprzecznie buduje wizerunek policji. Ma bardzo ciężką pracę; było o tym dużo w twojej pierwszej książce. I to jest niebezpieczna robota. Bo na dobrą sprawę my jako CBŚP wchodzimy na realizację po rozpoznaniu. Ja prowadzę sprawę i wiem, że Kowalski może mieć broń albo coś innego. Ja się na to przygotowuję. I jest ze mną SPAP. A policjant prewencji, jadąc na interwencję, takiego rozpoznania nie ma, różne rzeczy mogą się zdarzyć.
Więc policjanci z ulicy mówią czasem lekceważąco o dochodzeniowcach. Nie wiem, z czego to wynika, bo wielu z nich nie chce pracować w dochodzeniówce, za przysłowiowym biurkiem. Na taką propozycję, jaką wtedy mi złożył komendant, niejeden by powiedział: „Nie, ja nie chcę tej piątej grupy. Mam w dupie te wszystkie papiery”. Ale praca w dochodzeniówce też bywa niebezpieczna.
Dlaczego?
Pamiętam, jak kiedyś – na tym pierwszym komisariacie – przesłuchiwałam jakiegoś małolata. No i koleś mnie zaatakował.
Zdarza się, że jesteś z takim gościem sama. Różnie to bywa. A jak wyglądają pokoje? Generalnie na biurku masz wszystko: klawiaturę, monitor, dziurkacz. Ty piszesz, a on złapie dziurkacz i da ci w łeb, mówiąc kolokwialnie. No i problem.
Chociażby coś takiego…
Moim zdaniem dzielenie środowiska na lepszych czy gorszych policjantów jest bardzo złe. Dlatego zawsze będę podkreślać, że policjant – CBŚP, dochodzeniówki czy prewencji – to po prostu policjant, i już. Policjanci prewencji czy ci ze SPAP-u potrafią zrobić coś, czego ja nie byłabym w stanie. Bo trzydziestokilogramowy taran wynieść? Oczywiście, jak zawsze, na piąte piętro bez windy. (śmiech) Więc wynieść taki taran i jeszcze przywalić nim w drzwi? No, nie ja. I nie to, że jestem gorszą czy lepszą policjantką. Ja mam inne umiejętności niż oni. Ale to, że policjant z takiej dochodzeniówki nie jeździ na interwencje, wcale nie znaczy, że on nie jest w ogóle narażony na niebezpieczeństwo.
Policjanci prewencji często mają do czynienia także z osobami z marginesu społecznego. Mam tu na myśli, nieładnie mówiąc, różnego rodzaju meneli. Osoby nadużywające alkoholu i innych używek. Ogólnie, co bardzo smutne i trudne, można powiedzieć, że upadek człowieka.
Większość klientów dochodzeniówki, tak jak i prewencji, nie pachnie ładnie. Ale nawet w ekonomii, już tu, w CBŚP, są przecież tak zwane sprawy na słupa. Jak ktoś jest mózgiem jakiejś piramidy finansowej, to przecież nie ma konta na siebie. Umyje takiego pana, ubierze go, zaprowadzi do banku, da tysiąc złotych i ma konto na niego. Więc my bardzo często pracujemy z takimi ludźmi. Nawet w CBŚP.
Albo na przykład wchodzisz na realizację do mieszkania. A właściwie lepiej powiedzieć: na melinę. Stoisz i tylko patrzysz, żeby nic na ciebie nie skoczyło. Jakiś robak. Bo tam jest tego pełno. Społeczeństwo tego nie wie. I to jest takie cholernie przykre, bo jak pomyślisz, że musisz potem iść do domu i na przykład przytulić dziecko…
Generalnie policjant jest pozostawiony sam sobie, jeśli o to chodzi. Z tym trupem w wersalce to kolega wszczął straszne larum. To się wtedy trochę rozdmuchało. Bo wiesz, sąsiedzi, no, nie byli głupi. Smród, policja, zamieszanie. Wiedzieli, o co chodzi.
Nieraz się zdarza, że ktoś przecieka przez sufit. Ale wtedy to już sanepid wchodzi. A sanepid ma zdecydowanie większe możliwości – jeśli chodzi o ochronę – w kontakcie z takim trupem. Oni mają na przykład takie maseczki. A ten mój kolega – dwójka małych dzieci. I on mówi: „No i co? I jakiegoś trypla przyniosę do domu?”.
Przyznam, że myślałam, że dochodzeniowcy nie wychodzą za często w tak zwany teren.
Oczywiście, że wychodzą.
Na tamtym komisariacie prowadziłam takie sprawy wnuczków. To znaczy wyłudzenia na wnuczka. Uważam, że to bardzo smutny rodzaj przestępstw. Bardzo wielu Polaków starszego pokolenia, nasze babcie, dziadkowie… Oni oszczędzają pieniądze na starość, dla wnuków, dla dzieci. Żyją o kromce chleba z margaryną, bo nawet nie z masłem. A ktoś ich tak oszukuje! No i jak prowadziłam takie sprawy, to bardzo często musiałam chodzić w teren i dosłuchiwać, bo oni bardzo często nie byli w stanie przyjść na komisariat. Ta cała trauma, to wszystko…
Jeżeli są jakieś zabezpieczenia, różne mecze nie mecze, to policjanci z dochodzeniówki też w nich czasem biorą udział. W tych żółwikach12 i tak dalej. Albo takie patrole, że operacyjnie jeździsz po mieście. Albo normalnie, po prostu w mundurze.
Jakoś na niektórych komisariatach nikt nie ma z tym problemu, że policjant z dochodzeniówki czy z kryminalnego zakłada mundur. Zdarza się tak. Nie wszędzie, nie zawsze, ale się zdarza. Dlatego nie zgodzę się, że dochodzeniówka jest raz, że gorsza, dwa, że mniej naraża policjanta. Co więcej, jak ci wspominałam, dochodzeniówka to był najcięższy okres w mojej pracy. Ale najwięcej mnie nauczył. I z perspektywy tych czternastu lat w służbie wiem, że jeśli ktoś przeszedł przez dochodzeniówkę na komisariacie w dużym mieście, to on sobie da radę wszędzie.
O, jeszcze pamiętam taką sprawę z czasów dochodzeniówki! To było zabójstwo. Ja tam byłam na oględzinach. Przy napadzie na sklep doszło do jakiejś szarpaniny. Ofiarą był złodziej. Właściciel sklepu taki roztrzęsiony. Zupełnie niepotrzebnie bronił za wszelką cenę mienia i doszło do tragedii. Przekroczenie granic obrony koniecznej. Nie do końca typowe, bo ten złodziej miał atrapę broni. Przyjechali policjanci z wyższych jednostek, kryminalni z komendy wojewódzkiej. Ja byłam z komisariatu, więc de facto tylko im pomagałam. Oni sprawdzali cały background. Prokurator też przyjechał, więc wszystko było tak, jak miało być. Ale do tej pory pamiętam, że to było takie… No, to nie powinno było się wydarzyć. Nie musiało.
A miałaś w dochodzeniówce jakieś zabawne sytuacje?
Jasne. Ludzie przychodzą do ciebie z różnymi pierdołami. Na przykład jakaś pani i mówi, że przez kontakt wchodzą jej ufoludki.
(śmiech)
No właśnie. Ty się śmiejesz. A ja, przyjmując zdarzenie od tej pani, musiałam mieć poważną minę. A pani mówi mi jeszcze, że te ufoludki ją podłączają prądami i te prądy coś powodują. Na przykład to, że jej mąż nie ma erekcji.
I mówi ci to osiemdziesięcioletnia babcia!
Jeszcze miałam tak, że przez pewien czas dostawałam kwiaty. Na komisariat. Ale to, powiem ci, była masakra. Nagle dyżurny woła mnie i mówi, że ktoś coś dla mnie przyniósł. To schodzę. A tam bukiet, dwadzieścia jeden róż. Taki wypasiony. Na bileciku, że „Dla Agnieszki”.
– Ale co to jest? – pytam.
– No przyniósł kurier z poczty kwiatowej i poszedł.
– Ale jak to: poszedł? Nie zapytałeś, od kogo te kwiatki?
No kurde, trochę byłam zdziwiona, ale postawiłam je u siebie w pokoju. Siedziałam wtedy w pokoju z takim starym Władkiem. A on tak patrzy na ten bukiet róż i mówi:
– Boże, ile to puszek piwa! (śmiech)
Ja tych bukietów w końcu chyba dostałam z pięć. I w pewnym momencie komendant zaczął mówić, że chyba zaraz mnie ktoś uprowadzi. Wiesz, to z jednej strony było śmieszne, ale ja zaczęłam się przerażać, o co tu chodzi. Powiedziałam dyżurnemu, że jest zakaz przyjmowania jakichkolwiek kwiatków dla mnie. (śmiech) Wiesz, jak to kobieta – z jednej strony połechtana próżność, ale też zaczynasz się zastanawiać, o co chodzi.
A ostatecznie dowiedziałaś się, od kogo to było?
Ostatecznie przyszedł liścik z numerem telefonu i ja zadzwoniłam. Umówiłam się. Oczywiście w miejscu megapublicznym i oczywiście miałam za sobą zaplecze. (śmiech) Bo nie wiedziałam, kto to jest, a chciałam jakoś tę sytuację zakończyć. To był taki biznesmen, człowiek całkowicie z innej bajki niż ja. On był na komisariacie z kolegą, jak ten kolega coś tam zgłaszał. Wtedy mnie zobaczył i mu się spodobałam.
Ale on był normalny, że tak powiem?
Tak. Nie był freakiem. (śmiech) Ale naprawdę z zupełnie innej bajki. Widzieliśmy się raz. Było miło, sympatycznie, i tyle.
Wróćmy jeszcze do tego, czym przede wszystkim zajmuje się CBŚP, czyli do przestępczości zorganizowanej. Zmieniła się jakoś przez lata? Policjanci mówią, że nie jest już jak w latach dziewięćdziesiątych, zarówno w samej policji, jak i wśród przestępców. Zgadzasz się z tym?
Tak. To nie jest taka przestępczość jak wtedy, kiedy podkładano bomby, strzelano do siebie. Nie. Teraz ludzie są bardziej wyrafinowani. Jest multiprzestępczość. Wiadomo, że bardzo dużą rolę odgrywają narkotyki i ekonomia. Ale bardzo często te światy się przenikają. Ktoś prowadzi legalną, wydawałoby się, działalność, a potem się okazuje, że dodatkowo gdzieś jakieś narkotyki, jakiś przemycik, może jakaś broń. Teraz jest też dużo łatwiej poruszać się po świecie niż w latach dziewięćdziesiątych, więc przestępczość zrobiła się międzynarodowa. Przestępcy bardzo często z tego korzystają. Bo wiedzą, że łatwiej pewne rzeczy ukryć, jeśli działa się w różnych miejscach na świecie.
Ale nie ma już gangów, mafii?
Nie, tego już nie ma. Może się odrodzi, ciężko powiedzieć, ale się już skończyło. Teraz generalnie ludzie mają inne sposoby. Nie dają sobie po pysku i nie zastraszają się, tylko raczej skupiają się na zarabianiu pieniędzy w inny sposób, bardziej wyrafinowany. Z tego są gigantyczne pieniądze. Jesteś na realizacji i widzisz… No, krótko mówiąc, widzisz wypchaną nimi szafę.
Zapytam wprost – nie kusi wtedy, żeby trochę tych pieniędzy wziąć? Pytam tak à propos perfum, o których rozmawiałyśmy przedtem.
Jak to mówią: jak kraść, to miliony, jak kochać, to księcia. (śmiech)
Nie no, tak na poważnie to dla mnie słabe. Poza tym wiesz, to nie jest też tak, że tak łatwo można coś do kieszeni przytulić. Tam, z tymi perfumami, to był układ kilku osób. Bo na realizacji nie jesteś sama. Nie może być tak, że ja robię przeszukanie sama w kuchni u kogoś, a tam leży worek złota. Nie. Bo zawsze policjant dokonujący przeszukania jest z osobą upoważnioną do tego, żeby czuwać nad mieniem. Nie ma więc możliwości, żeby policjant w jakiś sposób te pieniądze przywłaszczył.
Aczkolwiek powiem ci, że jest taki dysonans. Bo jednak widzisz wielkie pieniądze. Ktoś uszczuplił Skarb Państwa na wiele milionów, a policjant dostaje premię, na przykład, tysiąc złotych. Ja wiem, w skali kraju, w prewencji, tysiąc czy dwa premii to jest bardzo duża suma. No ale jak pomyślisz sobie, że cholera, dzięki tobie Skarb Państwa ma tyle i tyle szpitali, przedszkoli, czegokolwiek, a ty dostajesz tysiąc złotych, a na przykład nad sprawą siedziałaś rok? Albo i dłużej. Po godzinach i w ogóle.
To znaczy, że trzeba jednak mieć powołanie do tej roboty?
Trzeba. Ale moim zdaniem trzeba by jakoś bardziej motywować policjantów. Wiadomo, czynnik finansowy, ale można też w inny sposób. Nie wiem… Możesz dać komuś dodatkowy urlop. No, nie mamy pieniędzy, to chociaż niech sobie, cholera, ten ktoś, kto siedział po godzinach, dostanie tydzień wolnego i spędzi wreszcie czas z rodziną. Bo możesz pracownika jak śrubkę wkręcać, ale w końcu się gwint urwie, tak?
U nas w CBŚP nie ma przynajmniej problemu z odbieraniem nadgodzin13. Nie powiem złego słowa, bo w innych jednostkach różnie z tym bywa. Zawsze staram się przynajmniej z tych nadgodzin schodzić, odbierać je. Bo jednak trzeba jakoś to wszystko odreagować i odpocząć.
Osobiście nienawidzę nocek. Jak jeszcze w nocy coś się cały czas dzieje, masz tę adrenalinę, to wszystko jest okej. Ale jak w pewnym momencie, tak koło trzeciej, czwartej nad ranem, zejdzie to wszystko, a ty masz siedzieć…
W CBŚP masz normalne nocki?
Nie ma czegoś takiego, że ja mam z urzędu nockę. Tak jak na przykład dyżur zdarzeniowy na komisariacie, kiedy w nocy przyjmuję wszystkie zdarzenia. Czy jak w prewencji, że mam służbę nocną i jeżdżę po mieście. U nas częściej jest tak, że jak jest robota, to trzeba pracować. Jak jest taki troszeczkę oddech, to przychodzisz od ósmej do szesnastej. I dłubiesz sobie przy swoich sprawach. Ale jak coś z tych twoich spraw ci wychodzi albo przestępcy mają specyficzne godziny pracy, albo masz podejrzanego, tak zwanego figuranta, że on prowadzi jakiś taki styl życia, wymuszający na tobie pracę w nocy, no to pracujesz. Generalnie trzeba się dostosować do sprawy. Od tego zależy grafik.
Ufasz w pracy intuicji?
Trzeba mieć nosa. Intuicji, czy takiej czutce, czy jak to zwał. To też jest ważne. Ja nie mówię, że trzeba ślepo za tym iść, ale jak coś ci mówi: zostańmy pięć minut dłużej, na przykład na jakiejś obserwacji, to się może akurat udać. Czasem też trzeba mieć fart. Bo nieraz jeździsz dziesięć razy pod jeden adres i nic. A czasem pojedziesz raz i wow, zaskoczy! No ale oczywiście trzeba też myśleć. I czasem trochę kombinować. (śmiech)
Mieliśmy taką sprawę z kolegą, że chcieliśmy porozmawiać z pewną panią. To była ekskluzywna prostytutka. Wiedzieliśmy, gdzie mieszka i w ogóle. Zamknięte osiedle. Standard taki, że szczena opada. Zaczęliśmy w internecie grzebać. No i patrzymy wyświetla się nam, że pani chce garaż wynająć. Dzwonimy.
Legenda była taka, że ja i kolega jesteśmy małżeństwem, mieszkamy w tym samym bloku, co ona, i chcemy od niej ten garaż wynająć. Bo jak jest dziewczyna i chłopak, to najczęściej odgrywa się jakąś parę albo małżeństwo.
Po jakiejś tam chwili rozmowy powiedzieliśmy pani, po co tak naprawdę przyszliśmy. Pani się lekko zgrzała.
Ale z drugiej strony patrz – ona sama była, a wpuściła dwoje obcych ludzi do mieszkania. My oczywiście przyszliśmy w dobrej wierze, ale pomyśl o tej nauczycielce, którą zabił Kajetan P. Wszyscy się w mediach nim podniecali. Ścigali go łowcy cieni, i w ogóle. Tylko dlaczego na tę okoliczność media, które, uważam, robią bardzo złą robotę – nie mówię, że zawsze, ale często – więc czemu media nie nagłośniły: „Droga młodzieży, drodzy nauczyciele, dajecie korki w domu, fajnie, że uczycie i zarabiacie, ale trzeba uważać”. Tamta dziewczyna mieszkała, zdaje się, z jakąś tam współlokatorką. Czemu nie powiedziała: „Słuchaj, przychodzi do mnie koleś. Pierwszy raz. Weź, proszę cię, siedź w pokoju obok”? Wiesz, takie zapraszanie obcych ludzi może się skończyć tragicznie…
Społeczeństwo powinno być uświadamiane. Bo, cholera, zginęła młoda dziewczyna. Przez swoją łatwowierność, żeby nie powiedzieć naiwność. Nie chcę powiedzieć, że ludzie z natury są źli, ale należy zawsze mieć dystans. W pracy się tego nauczyłam.
I co? Ta prostytutka przyjmowała klientów u siebie, w tym wypasionym mieszkaniu?
Ona miała sponsora. Z góry opłacił to mieszkanie na cały rok, przelew jednorazowy. Ona powiedziała właścicielowi, że to tata zapłacił.
Tam się potem dłuższy temat nawiązał. Trochę tam do niej chodziliśmy.
Wspomniałaś mi kiedyś, że lubisz przesłuchiwać.
A wiesz dlaczego? Bo ja lubię rozmawiać z ludźmi.
Każde przesłuchanie możesz potraktować jak wyzwanie. Są różne, do różnych spraw. Na przykład przy takich bardziej skomplikowanych naprawdę jest ciężko wgryźć się w temat. Czasem jest dużo wątków pobocznych. Przesłuchujesz kogoś do jakiejś sprawy, na przykład VAT-u, paliwa czy czegoś, i nagle zgadasz się, niby przypadkiem, na całkiem inny temat.
Spotykasz też bardzo wielu różnych ludzi. Jak są sprawy na słupa, to czasem rozmawiasz z osobami, które niekoniecznie umieją się podpisać i ledwie czytają. Podpisują się, naprawdę, niemalże krzyżykiem. Albo są takimi nałogowymi alkoholikami, że nie dają rady utrzymać długopisu w rękach.
Przesłuchania to taka umiejętność poprowadzenia rozmowy z każdym. No bo to, że ktoś jest bezdomny, że alkoholik albo ma jakieś inne dysfunkcje, nie czyni go gorszym człowiekiem. Zresztą bardzo często jest kluczowy dla twojej sprawy. Musisz go tak przesłuchać, żeby można to było dalej pociągnąć.
Jakieś przesłuchanie zapamiętałaś szczególnie?
To była moja ostatnia sprawa, jeszcze w dochodzeniówce, dawno. Ale wciąż jestem z niej dumna. (śmiech) Miałam dyżur zdarzeniowy. Już wiedziałam, że będę przechodzić do innej jednostki, więc większość spraw pozamykałam. Nie miałam szafy, z której wysypywały się akta, jak to z reguły bywa w dochodzeniówce. (śmiech) Słowem: miałam trochę więcej czasu. I tylko dlatego tak dobrze poszło.
Taka typowa sprawa, rozbój. Portfel i komórka. No i ja miałam dyżur. W sumie nawet nie dyżur, tylko zetkę. Bo wiesz, jest jeszcze coś takiego jak zetka.
Polega na tym, że jak, na przykład, dzień wcześniej policjanci prewencji przywiozą najebanego pana, który się znęcał nad żoną, to na drugi dzień obrabiasz zatrzymanego. Przesłuchujesz całą klatkę. Wszyscy mówią, że nic nie słyszeli, że czemu im zawracamy głowę. Dzieci też są w to wmieszane. Po czym żona przychodzi i mówi, że ona nic nie chce. Że ona go kocha i żebyśmy go wypuścili.
Zetka, znęty, alimenty. To najgorsza część pracy dochodzeniowca. Przynajmniej w moim odczuciu.
No więc mam tę zetkę. I dzwoni do mnie naczelnik, że kolega zaraz przyniesie mi kwity, a ja mam przesłuchać gościa na świadka. Z uprzedzeniem. Że później może być podejrzany, choć generalnie najczęściej guzik z tego wynika. A w protokole było jasno napisane, że poszkodowany nie rozpozna sprawcy. Że nie wie, kto to jest, i nie jest w stanie.
Policjanci w dochodzeniówce mają za mało czasu. Ja jak miałam jakąś chwilę wolną, to zaraz otwierałam tę swoją szafę i szybko robiłam jakąś sprawę, żeby podgonić. Ale wtedy już wiedziałam, że odchodzę, więc tej szafy, z której wysypywały się akta, nie było. Więc mogłam przesłuchaniu poświęcić więcej czasu, na spokojnie.
Żaden z kolegów nie sądził, że cokolwiek z tego wyjdzie. To miało być do umorzenia. No ale przyprowadzono mi tego sprawcę. Taki młody siurek. A ja pomyślałam: a zobaczymy.
Biorę ten protokół i niby czytam temu gościowi zeznania pokrzywdzonego: „Byłbym w stanie rozpoznać sprawcę”. I tak patrzę na tego gościa, i niby dalej czytam, że blondyn taki i taki. Czyli opisuję go po prostu. I mówię do niego, że najlepiej się przyznać. Trzy trzy pięć14 będzie, czyli dobrowolne poddanie się karze. I pytam, gdzie są fanty.
I on się przyznał. Jeszcze premię za to dostałam. To w ogóle był szok. (śmiech)
A to wszystko tylko dlatego, że miałam na to czas. I miałam taką fantazję. Ale policjantom brak czasu i przez to te dochodzeniówki, komisariaty. I w ogóle policja zniechęca. Bo jakbyś miała więcej czasu, to miałabyś możliwość bardziej kreatywnego myślenia.
Masz swoje metody, żeby w trakcie przesłuchania rozpoznać, że ktoś kłamie?
Każde przesłuchanie zaczyna się od takiej fazy swobodnej wypowiedzi. Czyli ty mówisz: „No wie pani, wezwałam panią w sprawie takiej i takiej”. No i ona ci mówi, co chce, całkowicie na lajciku. Wtedy mniej więcej widzisz, jak ten ktoś się zachowuje. No i są oczywiście konkretne metody. Tego uczymy się na kursach.
Ale wszystko zależy od sprawy, od osoby. Też od policjanta. Od tego, jaki ma dzień – zeznający czy wyjaśniający. Bo przesłuchujemy nie tylko podejrzanych, ale i świadków. Czasem bywa naprawdę ciężko. Bo na przykład kogoś przesłuchujesz już piątą godzinę i jest środek nocy.
To faktycznie trwa aż tyle godzin?
Zdarza się. A ludzie różnie się zachowują.
Bywa, że tracą nad sobą kontrolę?
W przypadku niektórych spraw tak. Czasem bardzo płaczą. Pamiętam, że przesłuchiwałam taką kobietę. Trochę to już trwało i nagle ona wpadła w panikę, że natychmiast musi pojechać do matki. Była w takim stanie, że musieliśmy przerwać przesłuchanie. Ona musiała zobaczyć tę matkę i dopiero potem mogliśmy kontynuować.
Jakie przesłuchania są szczególnie trudne?
Dzieci. Chociaż robi to raczej sąd.
Albo przesłuchania do gwałtów, dwa rodzaje. Przychodzi dziewczyna, która zaszalała, twierdzi, że została zgwałcona, i trzeba jakoś odkręcić sytuację. Ale są dziewczyny, które naprawdę zostały zgwałcone. Wtedy dobrze, gdy przesłuchuje policjantka. Bo ciężko opowiadać o wszystkim mężczyźnie, będąc przez mężczyznę zgwałconą.
Wtedy nawet jak nie masz dyżuru zdarzeniowego, bo ma chłopak, to dzwonią po ciebie i przyjmujesz zgwałcenie. Nawet jak tu do nas, do CBŚP, przychodzi informacja, że jest handel ludźmi, prostytucja czy coś, to prawdopodobnie pójdzie dziewczyna. Albo dziewczyna i chłopak.
Popełniłaś kiedyś błąd podczas przesłuchania?
To nie było podczas przesłuchania. Przez pewien czas w jednej z jednostek, w których pracowałam, byłam negocjatorem. Pojechałam na takie zdarzenie, że facet stoi na wiadukcie kolejowym i chce skoczyć. Tam jakaś zdrada była. Typowy konflikt, że tak powiem, damsko-męski.
W takiej sytuacji to raczej chłopak rozmawia z gościem, ale tamten facet jakoś złapał ze mną kontakt. No i rozmawiamy tam już jakiś czas. Ten pan był oczywiście drinknięty trochę, ale jednak coraz bliżej tego, żeby z wiaduktu zejść. I ja nagle, taka głupia pipa, mówię:
– Wiem, co czujesz.
A on wpadł w furię.
– Nie, ty nie wiesz, co ja czuję! Ciebie facet nie zdradził.
Totalnie się zamknął i już w ogóle nie chciał ze mną gadać. Pewnie sam by mnie chętnie zepchnął z tego wiaduktu. A ja się tam nauczyłam, że nie mówi się pewnych rzeczy. Stwierdzenia „Wiem, co czujesz”, nikt już ode mnie nie usłyszy.
Najczęściej mówi się tak na pogrzebach. A ty słuchasz i myślisz: „Nie, ty nie wiesz, co ja czuję. Bo twój ojciec, matka, babcia żyją”.
Ludzie nadużywają pewnych stwierdzeń.
Ja byłam na tym wiadukcie w o tyle komfortowej sytuacji, że na negocjacjach nigdy nie jesteś sama. Miałam zaplecze, kolegę, który mnie odciągnął. Może nie fizycznie, ale zabrał mnie i sam zaczął z gościem dalej rozmawiać. A na komisariacie czy na komendzie podczas przesłuchania nie zawsze jest ktoś, kto to przejmie. Jak zrobisz błąd, to musisz wybrnąć na własną rękę. I nieraz jest to cholernie ciężkie.
Pamiętasz jeszcze jakieś sprawy z czasów, gdy byłaś negocjatorką?
W Polsce mamy głównie sprawy zakładnicze. Ale nie takie, że napad na bank, tylko mąż i żona. Ja na przykład byłam u takiego chłopaka… To sprawa, która siedzi mi w głowie do teraz. Jego dziewczyna była nieletnia i jeszcze do tego w ciąży. Gość był poszukiwany. Jak policjanci po niego przyszli, to on wpadł na pomysł, że się z nią zamknie i będzie mówić, że ją zabije. Był totalnie sfiksowany po prochach, korba centralna. Później oczywiście został zatrzymany, psychiatryk i w ogóle. Ale sytuacja wydawała się porażkowa. Tam już było tak, że miał przyjechać SPAP i wchodzić do środka na siłę.
Dlaczego oni właściwie nie przyjeżdżają od razu, tylko najpierw się negocjuje?
Lepiej pokojowo takie rzeczy rozwiązywać. Bo te zatrzymania czy obezwładnianie ludzi… Różnie się kończą. Choćby te cholerne rozwalone drzwi i ta pani, co potem mówi: „Ale czemu wy rozwaliliście drzwi, ja go kocham”. I policjanci mają problem w sądzie. Więc lepiej takie rzeczy załatwiać na spokój, jeżeli się da.
Albo jest samobójca, który siedzi w takim miejscu, skąd ciężko byłoby go fizycznie ściągnąć bez ryzyka, że on w tym czasie skoczy.
A co, oczywiście, robią w tym czasie widzowie? Krzyczą: „Skacz! Dajesz, dajesz!”.
Naprawdę?
Oczywiście, że tak. Albo: „Skacz! Tyle już czekam!”. To jest na porządku dziennym. Wtedy jest ważne, żeby oddalić tych gapiów. Ale nieraz jest ciężko. Robi się tłum, a ludzie w tłumie są bezwzględni. Im się wydaje, że jak ich dużo, to nikt nie wyłapie, kto krzyczał. A jeszcze w dzisiejszych czasach… Każdy wyciąga komórkę i kręci.
No to jesteś pod niezłą presją.
Tak. I musisz na wszystko uważać. Dosłownie.
Jakiś czas nosiłam bluzę z napisem „Negocjator”. Fajna, ciepła i w ogóle. Tylko że potem taka sytuacja: stoisz ileś tam czasu, jest jakiś moment przerwy. Podchodzi kolega i coś mówi, a ty się uśmiechasz. W tym momencie ktoś ci robi zdjęcie i daje podpis, że pani negocjatorka śmieje się od ucha do ucha, a przecież obok na słupie samobójca. I robi się z ciebie potwór bez ludzkich uczuć.
Policjanci często mówią o nagraniach wyrwanych z kontekstu. Internet pełny jest takich fragmentów interwencji. Brak początku, końca.
Dokładnie. Ludzie robią takie rzeczy specjalnie. A inni to podchwytują, zupełnie bezrefleksyjnie. Potem, oczywiście, media mają pożywkę. Bo co się sprzedaje najlepiej? Sensacja! Bo policjant uderzył kogoś pałką. Ale jeżeli ten ktoś jest naćpany czy na dopalaczach i wpada w amok, to ja zapraszam pana redaktora jednego czy drugiego i niech on taką osobę – a nawet pięciu takich panów redaktorów! – weźmie i obezwładni gościa! Wyrwie się taki filmik z kontekstu, no i jest pożywka w mediach.
Wspomniałaś o bluzie i o tym, że jasno widoczna funkcja bywa niejako wykorzystywana przeciwko tobie. Uważasz, że umundurowanym policjantom jest pod tym względem trudniej niż, na przykład, tobie w służbie kryminalnej? Na co dzień nie nosisz munduru. Nie od razu widać, kim jesteś.
Taka prawda. Ludzie są najczęściej zaskoczeni, że jestem policjantką. Chodzę we własnych cywilnych ciuchach. Broń mam w kaburze operacyjnej. Jest niewielka, więc ludzie jej zazwyczaj nie widzą. Poza tym chyba faktycznie trochę inny jest odbiór policjantów służby kryminalnej, a inny patrolówki.
Bo ja na przykład nie wystawiam mandatów. Nie mam nawet bloczka mandatowego, bo mi niepotrzebny. Oczywiście, gdybym na przykład zauważyła, że ktoś jedzie pod wpływem alkoholu albo coś, to wiadomo, że zareaguję.
A ludzie odbierają policjantów prewencji czy drogówki jak takie zło najgorsze. No bo mandaty dają. No ale dzięki takiemu patrolowi w ich okolicy jest bezpieczniej. Twoje dziecko może iść normalnie do szkoły albo ty możesz o dwudziestej drugiej iść do kina i nie dostać w głowę. Jakoś nikt o tym nie myśli.
Oprócz tego, że ogólnie jest ciężko, to to bardzo negatywne nastawienie…
Dlaczego w takim razie w ogóle poszłaś do policji?
Przez przypadek. Pamiętam, że były wakacje. Przedtem pracowałam dorywczo. No bo normalna rodzina, bez jakichś tam, wiesz, pieniędzy, na co chcę. Przejeżdżałam obok komendy wojewódzkiej i zaatakował mnie baner, że przyjmują do policji. No to sobie myślę: „A co tam, złożę papiery”.
To była taka lekko ułańska fantazja.
Jadę za kilka dni, a tu kolejka taka, że jak stanę na jej końcu, to nie ma szans, że dziś w ogóle złożę te papiery. Ale na drugi dzień się zacięłam i pojechałam z samego rana. To wyglądało jak komitet kolejkowy. (śmiech) Działał już nowy system naboru, taki mniej więcej jak teraz: że masz test wiedzy, test sprawności, MultiSelect15, rozmowę z psychologiem. A potem już tylko rozmowa z kadrami.
Dziewczyny czasem mają podobno trudności z tym testem na sprawność.
Testy sprawności i wiedzy zdałam. Oczywiście, uczyłam się, bo tam były jakieś dziwne pytania z kosmosu. To nie tak, że poszłam z marszu i zdałam. Do egzaminu z wuefu też się przygotowywałam. To był ten tor przeszkód. Tylko on był troszeczkę inny i tam bardzo dużo osób uwalano. Paradoksalnie to tam było tak, że na końcu zostało nas pięć dziewczyn i trzech chłopaków.
Teraz jest coraz więcej kobiet w policji. Ja nie mam, oczywiście, nic przeciwko, wiadomo. (śmiech) Ale czasem dochodzi do dziwnych sytuacji.
Na przykład?
Na przykład kiedy na komisariacie są same kobiety. Ja miałam kiedyś zdarzenie, że w święta… No wiesz, jak to jest, dyżury telefoniczne, przychodzi tylko ten, co musi, i tylko jak coś się stanie. No i mieliśmy zgwałcenie dziewczyny. I trzeba było doprowadzić pana do prokuratury. Już po zarzucie. A na komisariacie trzy kobiety. Trochę słaba sytuacja, nie?
No i co wtedy?
Naczelnik ściągnął kolegę.
Powiem ci tak: trzeba mierzyć zamiar podług sił. Ja jestem przeciwniczką skrajności. I feministek, i osób działających w drugą stronę, że kobieta ma tylko leżeć i pachnieć. Nie, nie. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek. No bo w umundurowanym patrolu dwie policjantki?
Nie ma co się czarować. Mężczyźni są silniejsi fizycznie. Ja nie mówię, że w stu na sto przypadków, ale każdy wyjątek potwierdza regułę. Są takie kobiety, że ja bym wolała na robotę z taką jechać, ale dwie dziewczyny i patrol w mundurze? Wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie to raczej wzbudza kpinę. Ale wiem, że naczelnicy tłumaczą się brakami kadrowymi.
Co innego jechać na ustalenia z dziewczyną w CBŚP. Mam sobie coś operacyjnie ustalić, pogadać, ale znam sytuację, wiem, gdzie jadę. Na przykład do jakiejś firmy czy do jakiegoś świadka. Wtedy nie ma żadnego problemu. Ale we dwie na interwencję domową? Gdzie na przykład jest przemoc domowa? Przecież jak agresywny facet zobaczy jeszcze dwie baby, to już jest całkiem armagedon. Bo się jeszcze bardziej nakręca.
Muszę oczywiście zadać to pytanie: miałaś kiedykolwiek sytuację, że płeć w jakikolwiek sposób zadziałała na twoją niekorzyść? Mam na myśli kontekst seksualny.
Tak, miałam coś takiego. To znaczy: to może się zdarzyć w różnych kontekstach. Bo i podejrzany, i świadek mogą powiedzieć: „A pani to…”, i robić różne sugestie. Zwłaszcza jak jest młoda policjantka, zaraz walą jakieś teksty.
No i niestety może cię to spotkać i ze strony przełożonego. Nie tylko zresztą w policji. Są ludzie i ludzie. Ale to jest, moim zdaniem, kwestia ustawienia relacji. Chociaż z przykrością stwierdzam, że kobieta w takich sytuacjach jest przegrana.
Ja na przykład miałam tak w jednej z poprzednich jednostek, że musiałam radzić sobie z podtekstami mojego naczelnika. Niestety, nie dość, że był babiarzem, to w dodatku kolegą komendanta. Po tym, jak zdecydowanie odrzuciłam jego zaloty, zostałam czasowo przeniesiona. Centralnie po złości. Porażka na maksa. Ostatecznie jakoś z tego wybrnęłam, ale sytuacja była dramatyczna. Po nocach spać nie mogłam. Staram się wymazać ten epizod z mojej służby z pamięci. Na szczęście nie mam już kontaktu z tamtymi ludźmi.
Tak, kobieta jest w takich sytuacjach na straconej pozycji.
To jest bardzo krzywdzące dla policjantek. Bo każdy uważa, że jak kobieta awansuje, to łóżko. Tylko i wyłącznie przez łóżko. Nie że sama sobie na to zapracowała. I to gadanie: „Taaak, kobietom jest łatwo awansować, zaraz uciekają za biurko”. Okej, ale ja zadam inne pytanie: ile kobiet było komendantami głównymi policji? Ile kobiet jest dyrektorami biur? Garstka. Więc gdzie to łatwiej, o którym wszyscy tak trąbią?
Są jeszcze jakieś krzywdzące stereotypy o policjantkach?
Na przykład takie gadanie: „Ooo, zaciążyła i sobie na zwolnienie pójdzie. A potem to sobie będzie dzieciaka wychowywać na urlopie”. No ale przepraszam bardzo, czy żona tego pana policjanta, co gada, nie wychowuje dzieci?
Kobiety w policji mają trudno, godzą dzieciaka ze służbą. Tak samo jak we wszystkich służbach mundurowych. To mocno męskie zawody. A kobieta musi udowadniać, że jest tak samo dobra jak kolega z patrolu.
Służba w policji jest w ogóle trudna do pogodzenia z życiem rodzinnym. Nie tylko w przypadku kobiet. Wszyscy policjanci mi o tym mówią.
Tak. Dyżury. Nadgodziny. To, że jednak jest niebezpiecznie. To wszystko, co widzisz na służbie, z czym się stykasz…
Czy twoim zdaniem wśród kobiet w policji jest solidarność?
To zależy. Znam takie, które pomagają sobie nawzajem, ale i takie, pod którymi w życiu nie chciałabym pracować. Bo jeśli już dochodzi do zgrzytu, kobiety chyba są bardziej wyrafinowane w swojej przemocy. Tak to nazwijmy. Bo facet z facetem to sobie powiedzą parę kurew, dadzą sobie po pysku, ale zaraz idą na piwo i jest po temacie. A kobiety jednak nie. Może to wynika z tego, że kobiet jest mniej w policji, że im trudniej? Że one muszą tak jakoś bardziej walczyć o wszystko?
Twój mąż też jest policjantem. To łatwiej czy trudniej?
Uważam, że trudniej.
Dlaczego?
Chociażby dlatego, że się gada o pracy. Chociaż akurat ja ucinam te tematy. Nie chcę mówić o pracy w domu. Ja tam swoją lubię, ale nie aż tak bardzo, żeby nią żyć.
Jest bardzo dużo policjantów, zwłaszcza takich starszych, którzy nie widzą życia poza policją. Odchodzą na zasłużoną emeryturę, trzy miesiące i umierają. I wszyscy się zastanawiają dlaczego. A dlatego, że taki nie łowił ryb, nie miał choćby ogródka i nie lubił sadzić kwiatków, czy co kto lubi. Skończyła się praca, skończyło się życie. Wylew, zawał. Dużo nie potrzeba.
Uważam, że to duży problem części policjantów. Że brak takiego czegoś poza policją. Bo ja uważam, że w życiu musisz mieć pracę, która jest ważna – niewątpliwie jest ważna – ale musisz też mieć coś jeszcze. Nie wiem, lubisz biegać, wędkować, piec ciasta, nawet szydełkować… Coś innego. Dlatego właśnie nie lubię gadać o pracy w domu. Bo ja w domu staram się robić inne rzeczy. Staram się nie myśleć o tym wszystkim tutaj, chociaż nie zawsze się daje.
Na każdej imprezie policyjnej, nawet jak zakładamy, że nie rozmawiamy o pracy, mija trzydzieści minut i zaraz jest wałkowany temat. To chyba jest taka potrzeba, żeby się wygadać. I ludzie męczą tę samą sytuację enty raz. Jakiś czas temu byłam na takim spotkaniu, gdzie byli informatycy, i tam w ogóle nie było rozmowy o ich pracy. Tylko o wakacjach, o wszystkim innym. (śmiech)
Ale to nie tak, że mąż policjant rozumie więcej? Chociażby ze specyfiki służby.