Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwy świat przestępstw i zbrodni bez cenzury. Po raz pierwszy tak szczerze o policjantach z ulicy!
Kim tak naprawdę są? Brutalami w starciu z ofiarą czy najbardziej wszechstronnymi funkcjonariuszami w Polskiej Policji? Pierwsi na miejscu zbrodni, oko w oko z agresją, bezradnością, śmiercią. Widzą więcej, choć jadąc na wezwanie – nie wiedzą nic. To od szybkości i słuszności ich decyzji zależy dalsze postępowanie.
Katarzyna Puzyńska - psycholog i autorka bestsellerowej sagi kryminalnej o Lipowie, w rozmowach z policjantami ogniw patrolowo-interwencyjnych, wydziału ruchu drogowego i oddziałów prewencji Policji. Postawni mężczyźni w mundurach. Sprawne kobiety. Na pasach broń, pałka, gaz i paralizator. Zapach krwi, błysk lecącej petardy, chłód ostrza noża w ręku domowego kata, huk wystrzału służbowej broni. Przeczytaj! Poznaj prawdę!
Kupując tę książkę, wspierasz rodziny funkcjonariuszy, którzy słowa roty ślubowania wypełnili do końca. W dowód uznania autorka połowę swojego honorarium przekazuje na Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Copyright © Katarzyna Puzyńska, 2018
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© whitelook/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Charitonow
Korekta
Maciej Korbasiński
Opinie wyrażone w wywiadach
są opiniami konkretnych osób,
niekoniecznie Wydawcy i Autorki.
ISBN 978-83-8123-782-6
Warszawa 2018
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
PODZIĘKOWANIA1
Po pierwsze bardzo dziękuję Dorocie, Robertowi, Arturowi, Karolowi, Jakubowi, Adamowi i Marcinowi (zmieniłam Wasze personalia, ale wiecie, że to do Was!). Jestem zaszczycona, że mi zaufaliście i że podzieliliście się ze mną Waszymi historiami. Jesteście niesamowitymi, pełnymi pasji ludźmi!
Serdecznie dziękuję zwłaszcza Robertowi, który od początku był niezwykle zaangażowany w proces powstawania tej książki, a także Maćkowi, który nie udziela w niej wywiadu, ale nauczył mnie wszystkiego, co wiem na temat policji. Przede wszystkim pomógł zrozumieć, jak to tak naprawdę jest być policjantem. Dziękuję Krzyśkowi, który (mimo rozmaitych trudności, w tym mandatów!) zjeździł ze mną Polskę wzdłuż i wszerz, żebym mogła dotrzeć do wszystkich rozmówców. Bez Was trzech ta książka na pewno by nie powstała.
Dziękuję wszystkim policjantkom i policjantom z ulicy – z patroli, z Oddziałów Prewencji oraz Wydziału Ruchu Drogowego – za Waszą niełatwą, niestety często niedocenianą służbę. Ogromny szacunek za to, co robicie! Ta książka jest dla Was.
Dziękuję mojemu Wydawcy za to, że uwierzył w ten projekt.
I wreszcie dziękuję Wam, Drodzy Czytelnicy. Również dlatego, że kupując tę książkę, wspieracie policyjną Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach, czyli pomagacie rodzinom tych funkcjonariuszy, którzy – w chwili ostatecznej próby – nie wahali się wypełnić roty ślubowania do końca.
Katarzyna Puzyńska
1 Imiona i nazwiska funkcjonariuszy udzielających wywiadów w tej książce zostały zmienione, podobnie jak inne dane mogące służyć do identyfikacji konkretnych zdarzeń i opisanych osób. Bez zmian pozostały jedynie imiona Maćka i Krzyśka, które pojawiają się w podziękowaniach. (Wszystkie przypisy pochodzą odautorki).
Przed podjęciem służby policjant składa ślubowanie według następującej roty:
Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, świadom podejmowanych obowiązków policjanta, ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia. Wykonując powierzone mi zadania, ślubuję pilnie przestrzegać prawa, dochować wierności konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej, przestrzegać dyscypliny służbowej oraz wykonywać rozkazy i polecenia przełożonych. Ślubuję strzec tajemnic związanych ze służbą, honoru, godności i dobrego imienia służby oraz przestrzegać zasad etyki zawodowej.
Art. 27 ust. 1 Ustawy z dnia 6 kwietnia 1990 r. o Policji.
Sierżant sztabowy
Robert Wojciechowski
dwanaście lat służby
Ogniwo Patrolowo-Interwencyjne
Opowiedz, jak poznałeś swoją żonę.
Wylegitymowałem ją. Chodziłem akurat po rynku i zauważyłem śliczną dziewczynę, która pięknie się uśmiechała. A że mogłem ustalić sobie dane…
To było nadużycie. (śmiech)
Taka miłość od pierwszego wejrzenia?
Dla mnie tak.
Jak zareagowała ona?
Była wtedy z siostrą. Śmiała się do niej, gdy odchodziły. „Ale byłby numer, gdyby on kiedyś został moim mężem!”, powiedziała.
No widzisz! Jednak!
Tak.
Jak twoja żona traktuje to wszystko? Mam na myśli twoją pracę w policji.
Rozumie, choć z drugiej strony wolałaby pewnie, żebym przynajmniej pracował regularnie.
Przyzwyczaiła się, ale bardzo nie lubi braku stabilizacji, tych ciągłych zmian. Bo nieraz jest tak, że człowiek się z kimś umówi, coś chce załatwić. I nagle telefon, żeby przyjechać. Nie możemy niczego zaplanować. Bo wyjazd, bo zadzwoni dyżurny, że jest jakiś niewybuch czy cokolwiek innego. Poza tym u mnie już się zaczęła tak zwana peselica.
Czyli?
Czuję, że przez tę pracę się starzeję, chociaż mam dopiero koło trzydziestki. Do pewnego momentu było dla mnie bez różnicy, czy pracuję w dzień, czy w nocy. Na porządku dziennym były służby, które trwały po czternaście godzin. Kiedy wracasz nad ranem do domu, miasto dopiero się budzi, wszyscy wstają, zero ludzi na ulicy. Słyszysz śpiewające ptaki. Dla innych są budzikiem, dla mnie są oznaką kolejnej nieprzespanej nocy.
Ile czasu najdłużej byłeś na służbie?
Dobę.
Bez przerwy?
Bez przerwy. To było związane z poszukiwaniami.
Żona martwi się o twoje bezpieczeństwo?
Oczywiście. Mamy ustalony taki mały system – jeśli przedłuża mi się służba, to piszę do niej esemesa, że będę później. Bo jeżelibym nie napisał, to ona by zadzwoniła. A jak bym nie odebrał, to ona by się denerwowała. Zdarzyło się parę takich sytuacji. Ostatnio na przykład z pożarem.
Opowiedz mi o tym.
Jechaliśmy ulicą i zauważyliśmy, że z domu, który właśnie mijamy, wydobywa się gęsty dym. To znaczy najpierw myśleliśmy, że ktoś coś dziwnego wrzucił do pieca, bo z komina szły białe kłęby. Ale potem patrzymy, a spod dachu wydobywa się czarny dym. Więc nawrotka.
Dom był podzielony – z jednej strony mieszkali normalni ludzie, z drugiej była taka melina. I to tam się paliło.
Jeździliśmy tam już wcześniej na interwencje, więc przypuszczaliśmy, że w środku może być człowiek. Byliśmy we trzech: ja, taki kolega i mój kierownik. Świetny gość, każdemu życzę takiego przełożonego. Siła spokoju, na ulicy zjadł zęby.
On pobiegł do drugiej części domu, żeby ewakuować mieszkającą tam rodzinę. A ja z kolegą do drzwi meliny. Ogień je bierze, więc obiegam dom dookoła. A ten kolega cały czas mówi: „Nie wchodź, zostaw! On tam na pewno nie żyje. Nie dotykaj, bo się poparzysz!”.
I to gość, który pracuje dwadzieścia lat! Rozumiesz?
W każdym razie obiegłem ten dom, wypchnąłem okno. Ale nie mogłem wejść do środka, bo zaczęło wylatywać strasznie dużo dymu. Więc z powrotem do radiowozu, gaśnica i znów do drzwi. Ugasiłem. Potem je wykopałem, bo rękami nie dało się niczego zrobić. Za gorące.
Wszedłem do takiego przedsionka, a tam płonie boczna ściana. I drugie drzwi, te w środku.
W tym czasie przyjechali chłopaki z drugiego patrolu. Ale oni byli ubrani w niebieskie mundury.
Te, które ponoć się topią?
Tak.
Ja byłem ubrany na czarno i tak sobie pomyślałem, że jak chłopaki wejdą, to te mundury na nich popłyną. I ich poparzą. Więc zabrałem gaśnicę z ich radiowozu. Ugasiłem te drugie drzwi. I też je wykopałem.
W środku wypatrzyłem łóżko. Pomyślałem, że tam, na tym łóżku może być taki jeden gość. Tylko jak tam dojść? Myślę sobie: dym idzie górą, przejdę na kolanach. Ale z drugiej strony to melina – szkło, porozbijane butelki. Jakieś dziadostwo totalne, syf straszny. Ale straż już wtedy przyjechała z butlami z tlenem. Wynieśli gościa przez to okno, które otworzyłem.
Wszedłeś tak po prostu w ten pożar? I nic ci się nie stało?
Jak po wszystkim wyszedłem na zewnątrz, to tak mnie odcięło, że ukląkłem i nie miałem siły iść. Dwóch kolegów mnie odprowadziło trochę dalej.
– Chcesz wody? – pytają.
– No chcę.
Pamiętam, że to chyba była jakaś taka smakowa, truskawkowa.
– Chcesz mnie tym zabić?! – mówię do jednego kolegi.
A on na to:
– No, debil, no!
Ledwie człowiek wyszedł z płomieni, a przejmuje się, że ma się napić niezdrowego napoju! (śmiech)
Chłopaki wzięli mnie pod pachy, zaprowadzili do radiowozu i posadzili na podłodze. Tam mi strażacy dali tlen. Siedziałem pod tym tlenem i było okej.
A po chwili do gościa z tej meliny przyjechał lekarz.
Gość przeżył?
Przeżył. I okazało się, że oprócz tego, że jest pijany, to nic mu nie jest.
Pożar wybuchł od niedopałka papierosa. Facet siedział sobie w środku. Ściana płonęła, dach płonął, a jemu nic nie było. Ja byłem bardziej poszkodowany niż on. Kiedy go ocucili, to jeszcze miał pretensje.
Wchodząc tam, nie myślałeś, że to niebezpieczne?
Równie dobrze można było czekać na straż pożarną. Ale nie myśli się wtedy o czymś takim. Naprawdę się nie myśli. Po prostu się działa.
Miałeś jeszcze na służbie inne sytuacje, w których twoje życie i zdrowie były zagrożone?
Miałem jedną. Można powiedzieć, że dałem się wtedy ponieść adrenalinie.
Jak budowali tu w okolicy autostradę, to dochodziło często do kradzieży z włamaniem. No i kiedyś właśnie kończyliśmy z koleżanką służbę. Tankujemy samochód i słyszę na stacji, że jest pościg. Jakiś gość przebił się przez blokadę i jedzie. Za chwilę słyszę, że wlecze policjanta za samochodem i że policjanci strzelają. No to my w radiowóz i jazda!
Przyjechaliśmy na miejsce. Okazało się, że goście, którzy pracowali na tej budowie, przyjechali, żeby ściągnąć paliwo. Złapał ich na tym ochroniarz. No to go pobili i uciekli z tym paliwem. Chłopaki, którzy mieli w pobliżu służbę, zaczęli za nimi gonić.
Kierowca ominął blokadę i potrącił lekko policjanta. Dojechał do miejsca, w którym wydawało się, że nie ma już wyjazdu, a kiedy zatrzymał się na chwilę, to kumpel dobiegł i wybił szybę w tym samochodzie, żeby wyciągnąć gościa. Wtedy tamten dodał gazu. A kolega nie mógł cofnąć ręki, która utknęła między kierującym a fotelem. No i facet zaczął go ciągnąć. W kierunku takiego drzewka.
Uderzył nim o to drzewo?
Tak.
Za chwilę policjanci zaczęli strzelać. To uciekinier po gazie i jedzie w kierunku betonowego słupa. A kumpel nadal wisi na tych drzwiach. W końcu resztką sił podciągnął się, chwycił gościa za szyję i odciął mu prąd. Skręcił kierownicą i wjechali na pobocze. Dobiegliśmy i wyciągnęliśmy tamtego.
Auto stało na lekkim zboczu, trochę powyżej drogi. Kluczyki zostały zabrane ze stacyjki, ale nie zaciągnięto ręcznego.
Samochód zaczął zjeżdżać?
Zaczął. A na dole był dom. No to ja, głupi, podbiegłem do tego auta. Próbowałem wsiąść, ale kierowca był o wiele niższy ode mnie, więc się nie mieściłem. W końcu jakoś dałem radę, próbowałem wbić bieg, ale skrzynia tylko zazgrzytała. Samochód był już tak rozpędzony, że ręczny nie hamował.
Podniosłem głowę i zobaczyłem radiowóz. I pomyślałem, że lepiej, jeśli uderzę w niego niż w dom. Skuliłem się, ile mogłem, ale nogę nadal miałem na zewnątrz. Nie wiem, jak to się stało, że mi jej wtedy nie obcięło.
Nieźle. A ten kolega? Ten wleczony za samochodem?
Odklejona siatkówka, uszkodzona szyja i bark. Długo był na zwolnieniu lekarskim.
Wiesz, ja na przykład w takiej sytuacji nie chciałbym, żeby żona się dowiedziała, gdzieś tam, od kogoś, że stało się coś takiego.
Dlaczego w ogóle poszedłeś do policji?
Zawsze mnie to kręciło. Mój dziadek był żołnierzem. A tato policjantem.
Taka tradycja rodzinna?
Poniekąd.
Chciałbyś, żeby kontynuowały ją twoje dzieci?
Nie. Raczej nie. Wychodzę z założenia, że ważne, żeby były szczęśliwe. Nieważne, co będą robić, z kim, w jaki sposób. Byleby były szczęśliwe.
A jeżeli będą chciały wstąpić do policji, będziesz je zachęcać i wspierać czy raczej im odradzać?
Jeżeli będą szczęśliwe… Ale nie, nie! Wiem, że tam nie będą szczęśliwe, jak się przyjmą, więc… (śmiech)
A tak na serio – lubisz w ogóle tę pracę?
Bardzo. Czuję się policjantem. Policjantem, a nie pracującym w policji. To duża różnica.
Od początku chciałeś iść w ślady ojca?
Tak. Odrabiałem wojsko w Oddziałach Prewencji, chociaż już parę lat po śmierci taty. Zmarł w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Ja gdzieś tam się do niego porównuję i coraz częściej mam z tyłu głowy, że wieko trumny już na mnie czeka. Ale to mnie motywuje, żeby dzieciom poświęcać jak najwięcej wolnego czasu, żeby im tego nie zabrakło. Jak tato odszedł, miałem trzynaście lat. Taki, wiesz, najgłupszy okres. Ojca na pewno mi brakowało. A dziadek ojca nie zastąpi.
Dużo się działo, jak byłeś w Oddziałach Prewencji?
Była na przykład zadyma z Młodzieżą Wszechpolską. Miałem wtedy wrażenie, że jestem w zupełnie innym świecie.
Stoimy w potrójnej tyralierze. I nagle, dosłownie w jednej chwili, zaczyna w nas lecieć wszystko, co na rynku i w zasięgu ręki: stoliki, filiżanki, szklanki, kufle, butelki. Wszystko fruwa. W pewnym momencie jeden z tych gości zaczął biec w naszym kierunku. Wtedy padło hasło, żeby się rozstąpić. I nagle kolega z plecakowym miotaczem pieprzu… Wiesz, jak to wygląda?
Nie do końca.
Dwie butle, podobne do tych, jakich używają nurkowie. A do tego lanca jak do mycia samochodu. Ciśnienie też jest podobne, duże. I ten kolega strzelił w faceta gazem. Gość jak był narodowościowo biały, tak nagle zrobił się brązowy. Od stóp do głów w żelu. A to świństwo naprawdę mocno piecze. Ale jak się gra w głupie gry, to się wygrywa głupie nagrody.
Pewnie nieraz zdarzało ci się zabezpieczać mecze?
Jak odrabiałem wojsko, to był chleb powszedni.
Bywało niebezpiecznie?
Zdarzały się przeróżne rzeczy. Raz dostałem kamieniem w taki sposób, że wiązadło w kolanie mi się rozleciało. Pomimo że miałem ochraniacz.
Ale pamiętam też fajną sytuację. Mieliśmy wtedy dwóch dowódców – jeden taki stary wyga, który generalnie miał już wszystko w dupie, potem przyszedł drugi, jego zastępca. Ten z kolei totalny luzak. Dla niego wszystko miało być zrobione tak, żeby było dobrze, a dopiero później się martwimy o papiery i jak to umocować prawnie.
No ale wracając do rzeczy. Przychodzi ten dowódca i mówi:
– Zabezpieczamy mecz taki a taki. O tej godzinie przyjeżdżają, o tej odjeżdżają. Mam rozpoznanie. To są leśne dziadki, nic się nie będzie działo.
I nagle kibice wbiegają na murawę, a nasz pluton ma ich ściągnąć z płyty. Biegniemy tyralierą w ich kierunku. Na skrzydle dowódca, a to taki, wiesz, gościu z brzuszkiem. Pałkę szturmową skierował w bok, żeby trzymać linię tyraliery.
– Trzymać linię! – wrzeszczy. – Trzymać linię! Trzymać linię!
I tak przez całą płytę.
A na końcu, jak zobaczył, że ci kibice są już odcięci, to powiedział, taki zadowolony:
– Nie brać jeńców.
Chyba się wtedy spełnił zawodowo. (śmiech)
Bo faktycznie to chyba trochę przypomina bitwę.
Zdecydowanie jest adrenalina. Zwłaszcza jak człowiek jest młody. No i czasami robi się przez nią jakieś głupie rzeczy.
Na przykład?
Wyrywa się z tyraliery w tłum, żeby kogoś tam złapać. Na szczęście są ci starsi, którzy trzymają. Bo stoi się w taki sposób, że jeden drugiego trzyma za kamizelkę. Choćby po to, żeby tamci nie wciągnęli żadnego z nas pomiędzy siebie.
Uderzenie adrenaliny jest tak niesamowite, że w ogóle nie czuje się bólu ani strachu. Stoisz na wprost tych gości. Oni krzyczą, plują, a człowiek się nakręca.
Wasze stosunki z kibicami, czy raczej pseudokibicami, bywają, łagodnie mówiąc, napięte?
Pseudokibice nie mają z kibicami nic wspólnego. Kibole zawsze są poszkodowani, zawsze niewinni, zawsze chcą dobrze. A policja zawsze prowokuje.
A jak jest naprawdę?
Jest akcja, jest reakcja. Gdyby nie było ich zachowań, my byśmy nie interweniowali.
Czyli oskarżanie policji o brutalność jest nieprawdą?
Wyobraź sobie taką sytuację… Taka głupota, chociaż mnie strasznie drażni. Idę przez park i widzę, że gość siedzi na oparciu ławki, nogi na siedzeniu. Brudne buciory. Wiadomo, park, starsi ludzie, dzieci, rodziny. Podchodzę do niego i proszę go, żeby zszedł. A on na to, że nie zejdzie. No i zdarzyło się, że złapałem takiego za ciuchy i ściągnąłem z tej ławki. I wtedy on, że to „nadużycie siły”.
Każde użycie środków przymusu jest przez obywateli odbierane jako brutalność policji. Tymczasem w ustawie o środkach bezpośredniego przymusu jest jasno napisane, że policjant ma prawo je zastosować do wyegzekwowania wymaganego prawem zachowania zgodnie z wydanym przez uprawnionego poleceniem. Czyli wykorzystać środki przymusu bezpośredniego w ramach swoich obowiązków. Oczywiście jest coś takiego jak skalowanie – powinno się je stosować adekwatnie do sytuacji. Aby interwencja przebiegła profesjonalnie, musi być przeprowadzona stanowczo, szybko i bez patyczkowania się. Jeżeli każesz komuś zrobić to i to, a on tego nie zrobi – zwłaszcza kiedy jest w grupie – to pozostali zaraz zaczną pajacować. Trzeba szybko uciąć taką sytuację.
Nie spotkałeś się nigdy z tym, że policjant przesadził?
Mówisz w kontekście, że użycie siły sprawiło komuś satysfakcję?
Na przykład.
Mnie osobiście nigdy nie zdarzyło się pracować z taką osobą. Poza tym wyobraź sobie, że mam na przykład interwencję od razu po odprawie. Wyjeżdżam i od razu z kimś się szarpię i tarzam. A potem – taka błahostka! – mam jeździć osiem godzin spocony. Albo w porozciąganej koszulce, albo brudny. Lepiej tego uniknąć, czyli nie uciekać się bez potrzeby do stosowania siły. Staram się kierować zasadą: lepsza siła argumentu niż argument siły.
Tyle że czasami się nie da.
Jakiś czas temu, od razu na początku służby tamtego dnia, pojechaliśmy z kolegą do takiej miejscowości, tu niedaleko. I zauważyliśmy dwóch gości, którzy zaczęli się dziwnie zachowywać na widok radiowozu. To byli bracia. Jak się później okazało, obaj poszukiwani. Każda interwencja w ich domu to był istny armagedon.
Kiedy wysiedliśmy z auta, od razu zaczęli uciekać. Złapałem jednego, przewróciłem i przykułem do ogrodzenia. Drugi szarpał się z moim kolegą. W końcu udało się nam go obezwładnić, ale byliśmy cali w błocie. Tak jak mówiłem, zaraz po odprawie, może z pół godziny, a trzeba było jechać i się przebrać, bo człowiek uświniony, mokry. Ale robota była zrobiona.
Pamiętasz swoją pierwszą interwencję?
Mój pierwszy kontakt z tym całym światem z marginesu miałem w takiej jednej szemranej dzielnicy. W głowie jakieś filmy gangsterskie z lat dziewięćdziesiątych, wiesz, jakiś Nowy Jork, dymiące studzienki kanalizacyjne, żule, narkomani, nawaleni goście, zasrane i zaszczane klatki schodowe. Przyszedłem właśnie do czegoś takiego. Z dzielnicowym. On tam wchodził tak po prostu, jakby tego wszystkiego nie było. A ja sobie pomyślałem: „Co to w ogóle jest? ”. Wiesz, człowiek spod klosza wyciągnięty i od razu tak.
Zawahałeś się wtedy, że to jednak nie dla ciebie?
Nie, raczej nie. Po prostu stwierdziłem, że nie będę dzielnicowym. (śmiech)
Skoro już o tym mowa, wytłumacz różnicę między kompetencjami dzielnicowych i policjantów z patrolówki.
Najważniejsza jest ta, że dzielnicowy jest przypisany do danego rejonu. A patrol przyjeżdża, raz tutaj, raz tam. Dzielnicowy prowadzi sprawę od A do Z. Pracuje na przykład przy grupach roboczych odnośnie do niebieskich kart, przemocy domowej czy alkoholizmu. Czyli to taki anioł stróż. Taka osoba, która ma sprawować pieczę nad rejonem. No i takie właśnie pierdółki nie pierdółki to najlepiej do dzielnicowego. Bo wiesz, przyjedzie patrol i zrobi coś, co dzielnicowy zrobiłby zupełnie inaczej. Bo jemu zależy, żeby pogodzić pewne rzeczy po swojemu. Jakieś niesnaski sąsiedzkie próbować wyjaśnić, załatwić polubownie, zamiast chodzić z tym do sądu.
Dzielnicowym nie zostałeś, ale w ramach patrolu na pewno często jeździsz na różne domówki.
Jasne.
Jakieś przykłady?
Przypomina mi się jedna sytuacja, awantura domowa, jak setki innych. Przyjeżdżamy, taki budynek socjalny. Pukamy. Gość wychodzi.
– Co tu się dzieje? – pytamy.
– Nic.
– Jesteś właścicielem mieszkania?
– Nie.
– To gdzie właściciel?
– A śpi.
– No to zawołaj.
– Nie. Nie będę nikogo budził.
– No to my wejdziemy do środka.
– Ale panowie, po co zaraz budzić ludzi?
Ogólnie wydało się nam to podejrzane, więc wchodzimy. Gościa zabieramy do środka, no, trochę wbrew jego woli. W mieszkaniu ciemno, później okazało się, że przez niepłacone rachunki. Idziemy, świecę latarką i słyszę jakieś charczenie. Takie, wiesz, ciężkie oddychanie. Świecę po łóżku – nie ma. Po szafach, też nie ma. Nie ma, nie ma. Do kuchni – nie ma. W końcu patrzę pod nogi, leży zwinięty dywan. A w środku babka.
Facet zawinął ją w dywan?
Tak. Sprał ją strasznie, powyrywał jej włosy i tak dalej. No to my go gleba, dyby i do lochu. W ryja dostał od razu. Tyle że babka nie chciała nic na niego składać.
Kobiety często nie zgłaszają przemocy?
Niestety.
Jakiś czas temu na przykład byłem na takim wydarzeniu: sąsiadka z końca korytarza słyszała, jak druga wzywa pomocy. Przyjeżdżamy, a tu nawalony gość siedzi na dziewczynie i ją tłucze. A ona w dziewiątym miesiącu ciąży. Gościa żeśmy zawinęli, wiadomo.
Już na komisariacie ona się rozpłakała i powiedziała, że nie będzie nic składać. Choć facet i tak został zatrzymany do wytrzeźwienia. Trzeba go było jakoś odizolować.
Teraz policjant, który stwierdza przemoc domową, może zatrzymać agresora na podstawie obawy o bezpieczeństwo ofiar. Wtedy jeszcze nie było takiej możliwości. Na szczęście to się zmieniło.
A bywają odwrotne sytuacje? Że to kobieta atakuje?
Wiesz, na interwencjach kobiety bywają bardziej agresywne niż mężczyźni. Są strasznie zawzięte i mają pazury. (śmiech) A tak na serio, potrafią wpaść w taki szał, że…
Możesz ją wtedy zatrzymać czy musi to zrobić policjantka?
Mogę zatrzymać, ale przyjęło się, że do przeszukania kobiety jedzie kobieta od nas, na dyżurze. Chociaż ostatnio zatrzymywałem jedną taką. Za amfetaminę. Szczekała, szczekała, szczekała. No to ja kajdanki, a tu nagle zaczyna się płacz.
Najczęściej jest właśnie tak. Bo panie bardzo lubią grać na emocjach.
Kiedy zaczynałem pracę w policji, myślałem, że wiem, gdzie jest granica absurdu. A takiej granicy nie ma. O, taka sprawa – jedziemy na interwencję, bo sąsiedzi zgłaszają, że w nocy umarł facet. Jest popołudnie, a ciało nadal nie zostało zabrane. Pukamy. Otwiera nam pani, zaspana, ale nie pijana. Próbujemy z nią rozmawiać, dlaczego to ciało wciąż jest w domu. Mówi, że dzwoniła do zakładu pogrzebowego, ale jeszcze nie przyjechali. No i się okazało, że ona sobie śpi na łóżku, a jej konkubent, trup, leży obok niego. I tak od dwunastu godzin. Potem okazało się, że ten pan ma nadprogramową dziurę…
Zabiła go?
Wyszło, że upadł na szklankę. Nie mnie to oceniać.
Powiedziałeś mi kiedyś, że domówki mogą być bardziej niebezpieczne niż akcje SPAP-u2?
Ja nie chcę umniejszać zasług antyterrorystów, bo chłopaki robią kawał dobrej roboty. To profesjonaliści w każdym calu. Ale moim zdaniem taki zwykły piechur, zwykły policjant, na domówce naraża się bardziej.
Chłopaki ze SPAP-u wchodzą po rozeznaniu. Najczęściej mają plan, może nie każdego budynku, ale na przykład w blokach mniej więcej wiedzą, jaki jest rozkład pomieszczeń. No i wchodzą w co najmniej kilku. Z granatami hukowymi, taranem, tarczą, paralizatorami. Jest tylu ludzi, że nie ma gdzie uciec. (śmiech)
A na domówce nigdy nie wiadomo, co się stanie. Otwiera ci drzwi, powiedzmy, pani, ale nie wiesz, czy za drzwiami nie stoi jakiś facet. Kiedyś zdarzyło mi się na jednej z interwencji, że gość miał nad futryną przyklejony nóż. No i teraz wyobraź sobie: twój partner wchodzi przed tobą, dostaje tym nożem, na przykład w ramię czy gdzieś tutaj, w obojczyk. I co teraz? Ciągnąć go z powrotem? Strzelać do tych ludzi? Co zrobić?
No właśnie: co robić?
Przede wszystkim myśleć. Cały czas trzeba myśleć i analizować sytuację. Najmniejsze słowo, gest.
Ci ludzie znają rozkład swojego domu, oni wiedzą, gdzie co może być pochowane. Czy w którymś pomieszczeniu jest pies, czy nie ma tego psa. Gdzie są noże, gdzie jest tłuczek do mięsa, wałek do ciasta. Czy inne rzeczy. Bo tak naprawdę nie wiadomo, co kto ma w mieszkaniu.
Na interwencji zawsze pierwsze jest, jak my to nazywamy, „krojenie tortu”.
Czyli?
Otwierasz drzwi i starasz się ogarnąć całe pomieszczenie. Patrzysz, czy możesz wejść, bo nadziać się nie jest trudno. Jeśli na przykład awantura jest w kuchni, a ja wchodzę i widzę jakiś nóż czy cokolwiek innego, wkładam go do szuflady. Albo wyciągam ze zlewu i odkładam tam, gdzie domownicy nie są w stanie szybko sięgnąć. Tak, żebym to ja miał go w zasięgu wzroku, a nie oni.
Poza tym dzielę towarzystwo. „Pan pójdzie z kolegą. Powie pan, co się stało. Ja tutaj z panią porozmawiam”. Bo inaczej to oni się nakręcają na siebie. A my musimy dbać, żeby oni w stanie emocjonalnego poruszenia nie zrobili jakiejś głupoty. Różne rzeczy się dzieją.
Na przykład?
Babka awanturowała się z gościem, a ja musiałem porozmawiać z nim za drzwiami. Więc zostawiłem młodego policjanta, żeby jej pilnował. Po prostu miał na nią patrzeć. I nagle słyszę, że ten młody krzyczy przerażony. Biegnę, a on z tą babeczką na balkonie.
Wiesz, powiedziała mu, że chce się przewietrzyć. I wyskoczyła przez ten balkon. Na szczęście to był parter i wisiały linki na pranie. Także w sumie to położyła się na tych linkach.
Ktoś ci kiedyś jeszcze próbował wyskoczyć przez okno?
Raz mi się zdarzyło informować rodzinę o śmierci bliskiego. Gość nawet czterdziestki nie miał. Zmarł podczas meczu siatkówki. A ja jeszcze młokos. Poszedłem z takim starszym kolegą.
Dla mnie to była strasznie ciężka sytuacja. Bo jak przedstawić sprawę? Tym bardziej że ta pani, żona tego gościa, starsza ode mnie. Czułem silny dyskomfort. Kolega był bardziej doświadczony, więc to on rozmawiał. Pani usłyszała, co się stało, i mówi: „Okej”. Po czym odwraca się i idzie na balkon. I łapie za barierkę. A mieszkanie na jedenastym piętrze.
A ja jak stałem, tak stałem dalej. Nie byłem w stanie zareagować. Tak mnie wryło.
Wyskoczyła?
Na szczęście nie.
A tak w ogóle to mamy tu takiego „rezerwowego” samobójcę. A właściwie seryjnego samobójcę.
Seryjnego samobójcę?
Autentyk. Tyle już miał prób.
Ostatnio przychodzę do niego, bo połknął dwa plastrony jakichś leków. Ze mną trzech medyków, bo on jest taki rosły chłop.
– Rysiek, zbieramy się – mówię. – Albo idziemy normalnie, albo cię niesiemy. Jak chcesz.
On na to wstaje i próbuje mi uciec z kuchni. A ja do niego:
– Gdzie idziesz?
– Moje mieszkanie, mogę chodzić!
– Zostań, zostań…
– Bo co?
– Bo ja cię proszę.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi i zupełnie nie wiedział, jak zareagować.
– No i co? – mówi w końcu. – Pojedziemy na szpital, dadzą mi jakiś lek. Ja będę oporował, bo ja mam swoje zdanie. Zamkną mnie na dwa tygodnie, wyjdę. No i co? Chciałem kulturalnie, tabletkami, to nie. To teraz będziecie mnie, kurwa, zbierać po torach!
Dotrzymał słowa?
Dzień czy dwa później pojechałem na komisariat zawieźć jakieś papiery i słyszę, że dyżurny wysyła chłopaków: „Jedź tutaj i tutaj, gość wbiegł przed lokomotywę. Wyskoczył z krzaków. Jakiś facet tam był i widział”. No to ja mówię: „Na pewno Rysiek”.
Myślisz, że on chce się zabić? Tak naprawdę?
Jakby chciał się zabić, to już dawno by się zabił. Mieszka w wieżowcu.
W pracy na pewno często spotykasz się ze śmiercią.
W ciągu dwóch dni zdarzyło mi się być na trzech zgonach. Każdy z tych ludzi był zupełnie inny.
Pierwszy – mieszkaniec małej wsi. Pił od wielu lat. Rodzina znalazła go po powrocie do domu. Uznała, że to dla niej ogromna ulga, bo nie dawał bliskim spokojnie żyć. Leżał w pokoju na dywanie, a oni przechodzili ponad nim i załatwiali swoje sprawy, jakby w ogóle go tam nie było. Nie powiem, że to normalne, ale z drugiej strony wiem już, że w takiej sytuacji każdy reaguje inaczej. Zwłaszcza na śmierć domowego tyrana.
Drugi przypadek dotyczył świetnego faceta, kochającego męża i ojca. Zasłabł w domu, uderzył głową o krawędź stołu, stracił przytomność i się wykrwawił. Dramat domowników, którzy nie mogą dostać się do zamkniętego mieszkania, spodziewają się najgorszego. Chcą stwierdzić, że zamek się zepsuł, dom jest pusty, a ojciec wyszedł na chwilę bez telefonu. Nadzieja mieszała się z tragedią i świadomością najgorszego. Takim ludziom nie jesteś w stanie pomóc. Jedynie złożyć kondolencje i milczeć.
Trzeci przypadek był wyjątkowy. Starszy pan mieszkający na wsi. Kochał gospodarstwo, ale wskutek choroby nie mógł się już nim zajmować. Dla człowieka tak związanego z własnym domem, ziemią, była to katorga. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Pod nieobecność domowników wyszedł z domu, rodzina rozpoczęła poszukiwania. Znaleziono go wiszącego w opuszczonych zabudowaniach gospodarczych. Odszedł po cichu. Widać było, że przygotował się na tamten świat, bo ubrał się w wyjściowy garnitur, wypastował buty, ogolił. Nie chciał być dla nikogo problemem. Nawet po śmierci.
A swojego pierwszego trupa pamiętasz?
Są takie interwencje, które zostają człowiekowi w głowie. Tę na pewno będę pamiętać do końca życia.
Był wybuch gazu, my przyjechaliśmy zabezpieczyć spalone mieszkanie. Technicy kończyli robotę i wynosili zwłoki dziecka. No… Ja może dwadzieścia dwa lata wtedy miałem. Ruszyło mnie. To mnie ruszyło…
A potem pierwszy dorosły trup. Tu mnie ruszyła znieczulica. Wiesz, miałem nockę, a dyżurny mówi:
– Jedźcie na obwodnicę, facet coś potrącił.
To stwierdzenie mnie, wiesz, uderzyło.
Przyjeżdżamy na miejsce. Pamiętam: rozbita lampa z przodu, rozbita szyba czołowa, błotnik z prawej strony, lusterko i wybita prawa szyba. Wszystko od strony pasażera.
– Co się stało? – pytam.
– No, jechałem. I w coś uderzyłem.
– Ale w co? Jeleń, sarna, dzik, pies?
– Jakaś postać.
Jak już usłyszałem „postać”, to sama wiesz.
Rozpieprzone rzeczy, a ja szukam, gdzie to się stało. Gość mówi, że kawałeczek wcześniej. Przeszedłem ponad dwieście metrów i dopiero zobaczyłem rozbite szkło. Zacząłem łazić po rowie, w takiej wysokiej trawie. No i znalazłem.
Pamiętam, że miał odciśniętą sprzączkę od paska. Levi’s. Leżał na brzuchu z przekręconą głową, o tak. Czyli miał skręcony kark, a ja go w tym ferworze reanimowałem jeszcze ze czterdzieści minut.
To mi też siadło w głowie. Pamiętam do dzisiaj.
Jeszcze jedna taka sytuacja, gdzie naprawdę… To chyba w pierwszej trójce powinno być.
Zgłoszenie, jakieś trzy ulice stąd. Rodzina mówi, że nie może się skontaktować z gościem. Przyjeżdżamy. Z mieszkania nie śmierdzi, a jest lato. Czyli wiesz, jest dobrze. Może nikogo nie ma? No ale drzwi zamknięte, rodzina niespokojna. Strażacy przyjechali, wypchnęli drzwi. Choć w sumie, jakbym ja je pchnął, to też by ustąpiły.
W takich sytuacjach wzywacie strażaków?
Aha. Wiesz, jeśli jest zagrożenie życia i zdrowia, to wtedy można z buta, ale tam, póki co, nie było podejrzenia.
Podważyli, drzwi puściły.
Wchodzę do tego mieszkania, rozglądam się. No i widzę: gość stoi w przedpokoju, oparty o futrynę. I patrzy na mnie. Mówię do niego, ale nie reaguje. Myślę sobie: „Co jest, kurwa?”. Obchodzę go, a on wisi na lince.
O matko…
No, zareagowałem podobnie. (śmiech) Wyminąłem go ostrożnie, żeby sprawdzić, czy w mieszkaniu nie ma innych zwłok, bo różne rzeczy się dzieją. Chodziłem i wiesz, otwierałem każde drzwi.
To właśnie ta adrenalina.
Wszystko sprawdzone, wersalki nie wersalki, wszystkie pomieszczenia. Odcięliśmy gościa, ale trzeba ustalić kilka rzeczy. Próbuję znaleźć jego dokumenty, szukam po szafkach. I nagle patrzę – na półce zdjęcie mojej byłej dziewczyny! Okazało się, że to jej wujek. Nie skumałem na początku, że to on. Nie poznałem go, jak tak wisiał.
A z tym otwieraniem drzwi przez strażaków… Była taka śmieszna historia. Babka zadzwoniła, że jest sama w domu. Córka wyjechała za granicę, opiekunka nie przychodzi, a ona jest przykuta do łóżka. Nie może nic zjeść, nie może się załatwić. I tak dalej. No, trzeba jej jakoś pomóc.
Przyjeżdżamy, domek jednorodzinny. I drzwi do otwarcia. Młody strażak, pamiętam, strasznie chciał je wybić w całości. Ale one były z takich małych szkiełek. No to wybił tylko takie jedno małe szkiełko. (śmiech)
I od wewnątrz otworzył ręką zamek.
Wchodzimy. Faktycznie jest ta babka. Lekarz się nią zajął, a ja wchodzę na piętro, bo słyszę stamtąd jakieś dźwięki. Idę na górę, dwa pokoje. Pukam do jednego, pukam do drugiego. Wychodzą jacyś goście.
– Dobry wieczór.
– Dobry wieczór.
– Panowie, zdajecie sobie sprawę, że na dole jest teraz jakieś piętnaście osób?
No wiesz, strażacy, medycy, my.
– A po co?! – oni na to.
– Wasza matka dzwoniła, że jest przykuta do łóżka, że nie je…
– Ale przecież ona dopiero co jadła! Przecież jesteśmy!
Schodzimy na dół, a oni patrzą na tę rozbitą szybkę. No i jeszcze ten młody strażak, co sprząta to szkiełko… (śmiech)
A co z tą kobietą?
W porządku. To się akurat fajnie skończyło.
Jakieś inne historie z happy endem?
Pojechaliśmy kiedyś na poszukiwania. Wczesna wiosna, gość ponad siedemdziesiąt lat, alzheimer. Wyszedł z domu, jak stał, w kapciach i tak dalej. Wezwano nas jakieś półtorej godziny po jego wyjściu. Wokół las, ciężki teren. Poza tym ciemno się już zrobiło.
Początkowo pies prowadził dosyć ładnie, ale w końcu się pogubił. No więc chodziliśmy i szukaliśmy. Rodzina też. Policjantów było zaangażowanych chyba ze dwudziestu. Mój kolega wypatrzył ślad klapka na kupce nierozpuszczonego jeszcze śniegu.
Znaleźliśmy tego faceta trochę dalej. Siedział przy drzewie, umęczony i zziębnięty. Obydwaj ściągnęliśmy kurtki i opatuliliśmy go. Tylko że byliśmy z kilometr, półtora od jego domu. W środku lasu. I tylko we dwóch.
Ja na dodatek byłem wtedy kontuzjowany; wiesz, mam dosyć poważne problemy z plecami. Więc wołam dyżurnego przez stację, żeby mi przysłał kogokolwiek, kto pomoże nieść tego faceta. A dyżurny:
– Gdzie jesteś?
– Kurwa, no gdzie jestem? No, w lesie jestem! Niech nas pozostali szukają z latarkami!
I znaleźli was?
Wzięliśmy z kolegą tego gościa za ręce i za nogi i nieśliśmy go obaj całą drogę. Powiem ci, że dochodziliśmy już do tego domu, zostało może z pięćdziesiąt metrów, kiedy kawaleria się zleciała. Musieli nas doskonale widzieć już wcześniej, ale żadnemu nie chciało się dupy ruszyć, żeby podejść i pomóc. Ani jednemu! To my do nich: „Teraz to spierdalajcie!”.
Donieśliśmy gościa, karetka zabrała go do szpitala. Hipotermię miał, ale udało się go odratować. A kilka dni później w podzięce dostaliśmy od jego syna bimber. Okropny! Nie dało się tego pić.
Właśnie. Jak to jest, twoim zdaniem, z tym piciem w policji?
Dawniej po jakiejś akcji – typu, że coś się odwaliło, ale tak na poważnie, i nic się nie stało – to człowiek czasami się resetował. Po skończonej służbie zdarzało się coś wypić. Nie powiem, że nie. Ale nigdy to nie było takie…
Policjanci często wpadają w wir pracy. Nie mają czasu dla rodzin, dla swoich pasji, żyją tylko pracą. Jeżeli nie ma innej odskoczni, no to kieliszek, bo tak najprościej. Luz jest na początku, potem się to pogłębia i pogłębia. Nie tędy droga.
Masz jakąś odskocznię od pracy?
Rodzinę. Moje dzieciaki, żonę. Jak widzę ich uśmiechniętych, to się odstresowuję. Bez oparcia w rodzinie naprawdę byłoby bardzo trudno.
Poza tym lubię też wyskoczyć na strzelnicę.
Dużo strzelasz hobbystycznie. A na służbie wyciągnąłeś kiedyś broń?
Zdarzyło się. Jak nas gość próbował samochodem przejechać.
Powiedz coś więcej.
Pojechaliśmy do takiej małej miejscowości na końcu powiatu. Tam gdzie sołtys gawrony kijem zawraca. Naprawdę koniec świata. Organizowano tam turnieje piłki nożnej, a miejscowi tłukli wszystkich przyjezdnych. Dosłownie – począwszy od piłkarzy, przez trenerów, aż po sędziów. Pojechaliśmy tam zrobić trochę porządku. W dwa nieoznakowane samochody.
Pierwsze co, to stanęliśmy pod sklepem. Koledzy zaczęli pisać mandaty, ja pojechałem za jakimś autem. Potem spotkaliśmy się u organizatora zawodów. No i on nas pyta:
– Panowie, byliście w sklepie, prawda?
– Tak.
– Takiemu i takiemu pisaliście mandat?
– No tak.
– Ale on podał dane brata. Sam jest poszukiwany. Wszyscy tu o tym wiedzą.
No to my szybko z powrotem.
Wpadamy do tego sklepu, ale gościa już, niestety, nie ma. Jest za to jego kumpel, który potwierdza dane, więc też nam potrzebny. Wciągnęliśmy go do samochodu i w tym samym momencie ktoś czmychnął między domami.
Wbiegł w taki ślepy zaułek, więc go złapaliśmy i zakuliśmy. I prowadzimy do auta. A tymczasem pod sklepem już się wrzawa zrobiła, że zaczynają zawijać miejscowych. Wyzwiska, gwizdy. No i wychodzi naprzeciw nas trzech takich lujów. A wiesz, to jest wieś. Goście, którzy jednak dosyć dużo krzepy mają. Zaczęli biec w naszym kierunku. I krzyczeć, oczywiście: wy tacy, wy owacy, wy sracy.
Gaz to się wtedy lał jak z jakichś laserowych działek w Gwiezdnych wojnach. Przy okazji my też się pogazowaliśmy. Bo wiesz, zawsze coś ci skapnie. No ale w końcu zatrzymaliśmy tych trzech. I do samochodu z nimi. A tu nagle pojawiają się ich rodziny, no i kolejny dym. Nas jest czterech, a tu wieś zaczyna się zbierać i piętrzyć. Próbujemy sobie jakoś poradzić.
Nagle widzę beemkę. Kierowca po gazie i próbuje nas potrącić. Uciekamy z kolegą za samochód, a on zawraca, znowu na gaz i czeka. No i nie było innego wyjścia, tylko wyciągnąć broń, boby nas w końcu pozabijał. Jak gość zobaczył, że do niego celujemy, to zaczął się szybko cofać i uciekł. Później został zatrzymany.
Jest takie hasło: „Policjant potrzebuje pomocy”. Jak je usłyszysz na stacji3, to świętość. Rzuca się wszystko i jedzie się tam, gdzie ten potrzebujący. No więc krzyknęliśmy wtedy, że potrzebujemy. I sobie wyobraź… Chyba ci kiedyś mówiłem, że czasem jest tylko dwóch na wielki nawet powiat? Czterdzieści minut czekaliśmy na to wsparcie, ale oni zasuwali z drugiego końca rejonu.
Nie strzeliłeś wtedy?
Nie. Na szczęście jeszcze nigdy nie musiałem strzelać na służbie.
Policjanci często mówią mi, że ich wyszkolenie strzeleckie jest niewystarczające. Zgadzasz się z tym?
Owszem. Ja wiem, jak strzelałem, zanim wziąłem się do tego na poważnie. W filmach zawsze gdzie gość celuje, tam trafia. A tak naprawdę, żeby trafić w miejsce, w które się celuje… Po pierwsze: jeśli patrzysz w miejsce, gdzie chcesz strzelić, i w tym momencie naciskasz spust, to możesz być pewna, że zanim ty podejmiesz decyzję o strzale – zanim pójdzie impuls, zanim palec naciśnie spust, iglica uderzy w spłonkę i padnie strzał – to ty już nie mierzysz w to samo miejsce. To jedno. A po drugie te strzały bardzo prosto zerwać.
To znaczy?
Jest wyprzedzanie odrzutu, zwłaszcza u początkujących strzelców. Na jednym kursie robiono nam takie zawody: przebiec dwadzieścia metrów, włożyć nabój do magazynka, załadować, przeładować i strzelić. Przegrany pompuje. Czy tam na początku też były pompki? Już nie pamiętam. W każdym razie gros osób nie trafiło w ogóle w tarczę. A to była odległość pięciu metrów.
Nie chodziło o uświadomienie nam braku umiejętności, ale o to, jak łatwo jest nie trafić.
Policjanci powinni mieć więcej czasu na szlifowanie tych umiejętności. A przez natłok pracy w jednostkach go nie mają. Zdarzają się różne przypadki. W jednej ze szkół, bodajże dwa lata temu, instruktor podczas kursu niechcący postrzelił gościa w klatkę piersiową. No, zmęczenie materiału. On ma iluś tam kursantów, ileś grup zupełnie zielonych.
Ale wracając do twojego pytania. Po pierwsze wyszkolenie nie jest wystarczające, a po drugie jest przestarzałe. Myślę, że powinno iść w innym kierunku. To znaczy jesteśmy uczeni na zasadzie: idziemy na strzelnicę i strzelamy do nieruchomych celów, bez dynamiki sytuacji. A później musisz sobie dopasować w głowie, czy strzeliłaś zgodnie z przypadkami użycia broni, czy nie, czy twoja rodzina będzie miała wypłatę przez pół, czy nie. Czy będziesz się trzęsła za każdym razem, kiedy dostaniesz telefon od prokuratora, czy nie.
Zdarzają się próby odebrania broni policjantowi?
Próba zaboru broni to jeden z warunków jej użycia.
Kojarzysz takiego gościa, którego matka została skazana przez jakiś peerelowski sąd? Niedawno w Sądzie Najwyższym była rozprawa i jeden facet zaczął właśnie startować do policjantów. Próbowali go obezwładnić, a on wyciągnąć im broń z kabury. Nie wyszła, miała zabezpieczenia.
Widziałam, że są takie linki…
To prywatnie chłopaki zakładają. Ale moim zdaniem to niepotrzebne. Linki są używane przez jednostki specjalne, przy skokach spadochronowych czy przez nurków. A tutaj, w najlepszym wypadku, można się o coś zahaczyć. Dawniej policja wyposażała nas w parciane kabury, kompletnie bezsensowne. Teraz już widzę, że poszli po rozum do głowy i dają kabury z zabezpieczeniami.
Generalnie niepokoi mnie takie podejście do broni. Słyszałem ostatnio, jak ktoś mówił młodemu policjantowi, że są dwie zasady jej użycia: „Jedna – nie użyć, druga – nie zgubić”. Więc niektórzy młodzi, ale także ci starsi, traktują broń trochę jak młotek – po prostu ją noszą. Ja im tłumaczę, że jeżeli już przyjdzie im użyć broni, to wyciągną ją po to, żeby użyć. Nie wyciąga się na pusto. Bo jeżeli wyciągniesz ją tylko po to, żeby gościa postraszyć, to jedyny efekt, jeżeli trafisz na kozaka, będzie taki, że będziesz mieć zajęte ręce. Nic innego nie zrobisz, a jeszcze kozak zabierze ci broń.
Dla mnie strzelanie to takie drugie życie poza pracą. Taki konik. Prywatnie w zeszłym roku wystrzelałem kilka tysięcy sztuk amunicji. Czyli, co za tym idzie, zainwestowałem w siebie kilka tysięcy złotych. Ale wychodzę z założenia, że szkolę się nie dla przełożonych, tylko dla siebie, swojej rodziny, swoich bliskich. Żeby w sytuacji zagrożenia dać sobie jak największą szansę wyjścia cało z opresji. Ale są też i tacy, którzy idą na strzelnicę, ale najchętniej przekazaliby komuś broń, żeby za nich strzelił. Bo im się nie chce.
Jakiś czas temu głośno było, że broń jest awaryjna. Wymieniono wam te wadliwe walthery?
Wyglądało to tak, że była akcja serwisowa i wymieniano zaślepkę iglicy, ale różnie eksperci mówią. Jedni, że to wystarcza, a drudzy, że ta odlatująca zaślepka to nie jest przyczyna, tylko skutek. Ogólnie większość policjantów, jak gdzieś rozmawiam, chciałaby mieć glocki. Niestety jest ich o wiele mniej od waltherów. Pewnie z racji tego, że P99 są robione na licencji u nas. W Polsce.
Miałam okazję strzelać i z walthera, i z glocka. Faktycznie, zdecydowanie lepiej strzelało mi się z tego drugiego. Choć, oczywiście, doświadczonym strzelcem zdecydowanie nie jestem.
No właśnie.
A wracając jeszcze do szkoleń, powinno się trenować więcej sposobów działania w zależności od sytuacji. Na przykład wchodzisz na interwencję, a w domu jest nożownik. Widzisz gościa w drzwiach i masz problem: wyciągnąć broń i strzelić czy nie? Albo jak gość próbuje cię przejechać. Żeby mieć wyrobione odruchy, żeby policjanta nie paraliżował strach, żeby wiedział, jak się zachować. Żeby umiał dobyć tej broni, przeładować ją w sytuacji, kiedy jest trzymany albo duszony. Takie rzeczy powinny być w szkołach. Nad tym powinni pracować policjanci.
A tego się nie uczy?
Tego nie ma. Bo mówienie na szkoleniach, że gość idzie z nożem, a ja go – o tak – złapię ręką, to bzdura. Są w sieci fajne filmiki, pokazujące sposoby ochrony przed nożem, a za chwilę ten sam instruktor pokazuje na nich, jak atak nożem wygląda naprawdę. Na nóż jest albo broń, albo ucieczka. Nic innego. Nie ma kozaka, który z nożem wygra jeden na jeden. Bo tak jak nie złapiesz czyjejś pięści, tak samo nie złapiesz noża. To są bzdurne opowieści.
Koledzy zatrzymali kiedyś auto do kontroli drogowej. Nie pamiętam już wszystkich okoliczności, w każdym razie policjant wskoczył gościowi do samochodu, a tamten odjechał z nim w kierunku lasu. Tam się zatrzymał i uciekł. Policjant zebrał się i zaczął za nim biec. Ciemno jak diabli i nagle nie ma gościa. A szukanie go w tym lesie to masakra.
No i co dalej?
Facet po prostu zniknął. Potem się okazało, że wpadł do wąwozu. A jak wpadł, to się poturlał na dół. Tam się pozbierał i czekał na tego policjanta, aż on też wpadnie.
Wpadł?
Wpadł. A uciekinier zaszedł go od tyłu i zaczął dusić. Ten kolega opowiadał, że był już w takim stanie, że przysłowiowe życie zaczęło mu przelatywać przed oczami. Na szczęście gość nagle jakby stracił siły albo chciał poprawić chwyt. Jak odpuścił, to policjant się odgiął i wyciągnął broń. Przeładował o pasek i strzelił pod pachą. Trafił gościa w brzuch. Dzięki temu uratował własne życie.
No ale potem nastąpiła długa batalia u prokuratora. A w jaki sposób przeładował tę broń? Dlaczego tak, a nie inaczej? A czy on przypadkiem nie strzelił w ten brzuch z odległości? Czy to było z przyłożenia, czy nie było? Sytuacja jeden na jeden, czyli słowo przeciwko słowu. Gość, ten uciekinier znaczy, oczywiście twierdził, że jest poszkodowany.
Analizuje się tak każde użycie broni?
Jest analizowane pod kątem prawnym, pod kątem dowodowym.
Wiesz, co mnie bawi? Jak słyszę wtedy w mediach, że prokuratura wszczęła postępowanie „w sprawie przekroczenia lub niedopełnienia obowiązków”. Bardzo ładne określenie, prawda?
Ale w realu każdy oddany strzał to informacja do dyżurnego. Jest też informowany komendant i wszczynane postępowanie odnośnie do zasadności użycia broni. Zależy, czy to jest użycie skutkowe, czy bezskutkowe.
Bo my mamy rozróżnienie pomiędzy „użyciem” a „wykorzystaniem” broni. Użycie to właśnie strzał w kierunku osoby. A wykorzystać ją można na przykład do dobicia zwierzęcia, do pokonania przeszkody. Typu przestrzelenie zamka w drzwiach. Albo do zasygnalizowania miejsca, w którym się znajdujesz.
Co się dzieje, jeżeli użycie broni było skutkowe? Tak jak w tym przypadku?
Najczęściej policjant jest pozbawiany broni. I idzie gdzieś do biura przewegetować.
Na jak długo?
Na czas postępowania. Jeżeli trwa ono do roku, dobrze. Jeżeli gość jest zawieszany na dłużej niż rok, to się go zwalnia. Po dwunastu miesiącach.
Za każdym razem sprawę prowadzi prokurator?
Jeżeli mamy zranienie, czyli użycie skutkowe, to za każdym razem. Sprawdza się, czy była zachowana proporcja przy użyciu środków. Bo mamy warunki użycia broni, prawda? Broń to ostateczny środek przymusu, jeśli inne nie zadziałały albo nie były możliwe.
Kolejnym aspektem jest to, czy zachowało się bezpieczeństwo podczas strzału. Zatem zasadność, legalność, prawidłowość użycia. W moim mniemaniu najważniejsze jest, czy atak na policjanta był bezpośredni. Bo ta bezpośredniość jest najbardziej interpretowana przez prokuratora. Na przykład gość dobiega z nożem do policjanta i padają strzały. Nawet jeśli on biegnie i bierze zamach ręką, prokurator może interpretować to różnie.
Na przykład?
Że był gotów, ale nie wyprowadzał ciosu. Ale to takie, jak my mówimy brzydko, rozbijanie gówna na atomy. Taki prokurator czy inny ekspert siedzi sobie w biurze albo na kanapie, jak my tu przy kawie, i analizuje sekundę po sekundzie. Czy to z nagrania, czy z zeznania. A mogłeś tak, a mogłeś inaczej. A mogłeś w taki sposób.
Czyli co? Interpretuje najczęściej przeciwko policjantowi?
Wiesz co, im więcej pracuję, tym bardziej rozumiem, że on też musi wykonywać swoją robotę. Ale trzeba mieć świadomość, że może zdarzyć się sytuacja, w której policjant zginie właśnie w wyniku tego, że nie użył broni.
Masz wrażenie, że policjanci niechętnie wyciągają broń właśnie w obawie o późniejsze postępowania?
Myślę, że tak.
W Stanach jest duży problem, jeżeli chodzi o przestępczość, zwłaszcza tę z użyciem broni palnej. Czytałem gdzieś ostatnio, że w jednym roku policjanci zastrzelili w trakcie interwencji tysiąc osób.
A w Polsce?
Trudno powiedzieć. W Polsce policjanci nie strzelają do ludzi, tylko „używają środków przymusu bezpośredniego”. Dobór takiego środka zależy od zachowania gościa.
Czego ty używasz najczęściej?
Siły fizycznej, rąk. Później chyba idzie gaz.
Czyli często musisz się bić, że tak powiem, na pięści…
Coraz częściej.
Na przykład kilka lat temu strażnicy miejscy szarpali się tu niedaleko z jakimiś kolesiami. Jak myśmy dojechali na miejsce, to wyglądało to mniej więcej tak, jakby ci strażnicy próbowali wynurzyć się z wody i zaczerpnąć powietrza. Ale byli wciągani z powrotem w tłum. Nie wiem, ile tam było osób.
Wszystko zaczęło się, gdy dwie laski się pobiły o to, która powinna wchodzić pierwsza do klubu. Jedna drugiej strzeliła z pięści w ryj. No a jak się pobiły damy, to panowie też zaczęli do siebie sapać. Strażnicy próbowali ich rozdzielić, ale nie dawali rady. Myśmy trochę porozpychali tych ludzi. Nagle widzę, że biegnie na mnie jakiś gościu, taki postawny, kawał cielaka. Stwierdziłem, że nie będę w stanie go złapać. Nie będę miał tyle siły. Więc postanowiłem uderzyć w niego jak futbolista.
Odbił się od elewacji i się przewrócił.
Ale wracając jeszcze do Stanów. Myślę, że dobrą rzeczą, którą można by przenieść stamtąd na nasze podwórko, jest karanie za niewykonanie poleceń policjanta czy stawianie oporu przy zatrzymaniu. To powinno być usankcjonowane jako zarzut karny. Czyli jak policjant powie: „Ty idziesz ze mną”, a gość powie: „Nie”, i trzeba się z nim szarpać, bić go i tak dalej, to ten opór nie może pozostać bez echa. On powinien zostać za to ukarany. Bo jeżeli policjant tak mówi, to tak powinno być.
To również kwestia wizerunku policji i jej autorytetu w społeczeństwie.
Miałeś jakieś sprawy u prokuratora?
Tak. Zostałem pomówiony przez gościa o pobicie. Miałem się stawić w prokuraturze, ale byłem na urlopie.
Zadzwonił do mnie kolega.
– Robert, pani prokurator powiedziała, że lepiej, żebyś był następnym razem…
Zepsuło mi to całe wakacje. Siedziałem i myślałem. Wiedziałem, że jestem niewinny. Wiedziałem, że to pomówienie, ale mimo wszystko to się jednak wiązało ze sporym stresem.
No tak…
Najczęściej te grubsze sytuacje zaczynają się od bzdury. Bardzo często bywa tak, że idzie sobie ktoś, chcesz z nim normalnie porozmawiać i nagle zaczyna się dym.
Staliśmy kiedyś z kolegą przy takiej budce, może przecznicę stąd. No i idzie sobie dwóch panów, piwkują. Wołam ich do siebie. Jeden się zatrzymuje, a drugi idzie dalej. Wołam raz, drugi, żeby się zatrzymał.
– A bo co? – on na to.
– Bo policjant do ciebie mówi i masz wykonywać polecenia.
– Chcesz, to sobie sam przyjdź.
No to idę do niego.
Staję na wprost, on był taki mojej postury, i zaczyna się pyskówka. On głupio gada, próbuje mnie prowokować. Wtedy podchodzi ten mój kolega. Gość odwraca się do niego, no i wiesz, nosek do noska.
Chciał kumpla uderzyć z główki, ale nie zdążył. Kamil obszedł go trochę z boku, chwycił za szyję, kopnął pod kolano, a gość się złożył. Wzięliśmy go do radiowozu i zawieźliśmy na komisariat.
Tam stwierdził, że nie ściągnie łańcuszka, bo na nim jest Bóg, a on nie będzie się z Bogiem rozstawał. I że on jest poszkodowany, że skakaliśmy mu po głowie, po gardle i tak dalej. A na komendzie była taka policjantka, która bandytę widziała chyba tylko w telewizorze. Strasznie ją ta jego historia wzruszyła. Pomogła mu napisać skargę. I od tego się zaczęło.
Później, jak ci mówiłem, przesłuchiwano mnie w prokuraturze. Wiesz, łapanie za każde słówko. Potem było coś w stylu wizji lokalnej, czyli na podstawie zeznań tych dwóch gości ustawiono nasz samochód tam, gdzie według nich miał stać. My mieliśmy robić to, co według nich mieliśmy robić. No i prokuratorka stwierdziła, że według tego, co oni mówią, to zdarzenie nie mogło mieć w ogóle miejsca. No ale wiesz, pół roku musiałem się bujać w stresie.
Często się zdarza, że zatrzymani próbują prowokować?
Często4. Ale ja, jak ci mówiłem, wolę siłę argumentów niż argument siły.
Nigdy nie zdarzyło ci się stracić panowania nad sobą?
Czasem aż się w człowieku gotuje. Ja zauważyłem, że mam taki pstryczek, kiedy ta granica zostaje przekroczona. Nie wiem, czy mi się twarz zmienia, czy cokolwiek. Miałem na przykład takich cwaniaków typu HWDP i jeden coś kozaczył do mnie. Już nie pamiętam, o co chodziło. Byłem wtedy w patrolu z taką policjantką, taką drobinką. Gość zaczął uciekać, pobiegła za nim. Złapała go za kurtkę, ale on biegł dalej. Tyle że go spowalniała. (śmiech) Bo ona ma metr pięćdziesiąt pięć wzrostu i tak ze czterdzieści pięć kilo wagi. Wiesz, bardzo fajna dziewczyna, ma serce do tej roboty. Chciała, no ale nie miała warunków.
No właśnie, jak to jest z kobietami w prewencji? Dają radę?
To według predyspozycji. Bo nie można powiedzieć, że wszystkie kobiety się nie nadają. Generalnie podejście jest takie, że kobieta jest słabsza, ale w wielu sytuacjach potrafi załagodzić spór, z którym facet może sobie nie poradzić. Czy to jakaś domowa sytuacja, czy nawet kiedy trzeba pogadać z mężczyzną. Wtedy jest inne podejście niż w rozmowie faceta z facetem. Bo gość z gościem to jednak siła kontra siła. Któryś musi być wyżej.
Niektórzy mówią, że kobieta się przestraszy i trzeba będzie wszystko robić samemu, bo ona…
To nie jest kwestia płci.
A co było dalej z tym facetem od HWDP? Przerwałam ci, przepraszam.
No więc włożyłem tego gościa do samochodu. I pytam go, w stylu:
– Masz mi coś do powiedzenia?
Ta koleżanka mi potem mówiła, że zrobiłem taaaką minę. Gość aż się otrząsnął. Później, analizując to sobie, doszedłem do wniosku, że trybik mi przeskoczył, on to zrozumiał i już wiedział, że żarty się skończyły. Chociaż ja generalnie jestem spokojną osobą.
A mimo to reagujesz na hasła typu „Jebać policję” czy „HWDP”.
Wiesz co? To mnie powoli przestaje ruszać. Gdzieś nawet mam zdjęcie… Tu niedaleko ktoś napisał to HDWP na budynku. To świadczy o tym kimś. (śmiech) W twarz mi nikt tego nie powie, a że sobie pokrzyczy? Zdarzyło mi się, że gość się popłakał, kiedy podjechałem do niego, bo miał bluzę z takim napisem. Przepraszał, chciał ją szybko ściągać.
Albo taka historia. (śmiech) Ciemna noc, interwencja na głębokiej wsi. Radiowóz zostawiamy przy drodze i idziemy kilkadziesiąt metrów do domu. Typowa patologia. Dom drewniany, lekko pochylony. W środku podłoga tak nierówna, że gdyby dziecko bawiło się piłką, to zawsze turlałaby się w ten sam kąt. Temat załatwiony szybko, wracamy do radiowozu.
– Jebać policję! – dobiega z ciemności.
– Zamknij się.
– Jebać policję!!!
– Jebać biedę – odpowiadam.
Głos, wyraźnie zbity z tropu:
– Spierdalaj…
A tak na marginesie – masz wrażenie, że policja jest postrzegana raczej pozytywnie czy negatywnie?
Zależy od warstwy społecznej. No i od tego, jakie kto miał wcześniej doświadczenia z policjantami. Jak jestem gdzieś na jakimś spotkaniu towarzyskim z żoną i ktoś się dowiaduje, jaką mam pracę, to od razu jest mowa typu: a bo jest taki a taki policjant, a bo mnie zatrzymali tak i tak. Często się wtedy pytam: „A ty gdzie pracujesz?”. On na przykład: „Jestem przedstawicielem handlowym”. No to mówię mu na to: „A mnie kiedyś taki jeden zajechał drogę”. Bo nie można generalizować.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że nie wszyscy policjanci są jak ty. Niektórzy czasem trochę przesadzają, prawda?
Dlatego nie mogę odpowiadać za wszystkich.
Zauważyłam, że ludzie często pytają, dlaczego niby policjanci mają prawo do wcześniejszej emerytury, a inne grupy zawodowe nie. Jak na to odpowiadasz?
No to zapraszamy w nasze szeregi! (śmiech)
Pierwsza sprawa: emerytura jest wcześniejsza, aczkolwiek teraz idzie się na nią, gdy ma się dwadzieścia pięć lat w mundurze i co najmniej pięćdziesiąt pięć lat. Więc jak ktoś się przyjął jako dwudziestolatek, to będzie nosić mundur jeszcze przez trzydzieści pięć.
A po drugie to myślę, że zbiór naszych opowieści, które znajdą się w tej książce, będzie dobrze przedstawiał, dlaczego policjanci powinni przechodzić na emeryturę wcześniej. Chociażby ze względu na śmiertelność wśród policjantów, taką niezwiązaną bezpośrednio ze służbą.
Jest wysoka?
Jest niesamowicie dużo nagłych zgonów wśród policjantów. U nas to się tłumaczy tak, że jak z człowieka zejdzie ta pompa, zejdą te emocje, i zaczyna funkcjonować normalnie, to organizm w końcu musi odreagować i się poddaje.
Jak to jest służyć w policji w czasach takich podziałów politycznych jak obecnie?
Tym, co mnie tak najbardziej ruszyło przez te lata, był któryś tam z kolei Marsz Niepodległości. Butelka półtoralitrowa, do niej przywiązana taśmą raca. Tym rzucano w policjantów. Boli mnie, że skrajne środowiska są wspierane przez polityków. I czują się przez to bezkarne.
Czy ktoś po pracy czepiał się ciebie, że jesteś policjantem? Napaści na policjantów się zdarzają?
Bardzo często. A z roku na rok jest ich coraz więcej. Ja mam różne interwencje, a potem idę ulicą z dziećmi. I ludzie wiedzą, kto ja jestem.
Miałem takie zdarzenie po służbie… O ile dobrze pamiętam, to były pierwsze urodziny mojego synka. Usłyszałem wieczorem przez okno hasło pod tytułem: „Jebać policję!”. I nagle coś rypło pod moim oknem. A ja tam miałem zaparkowany samochód. Więc kurtkę założyłem, latarkę wziąłem i wyszedłem na balkon, żeby zobaczyć. No, lusterko w samochodzie złożone. Za chwilę – jeb jedna szyba. Potem jeb druga.
Zadzwoniłem do dyżurnego i wyszedłem do tych łebków. Jeden, jak zobaczył, że za nimi idę, to uciekł w stronę centrum. A drugi wszedł na takie poletko, taka jest tu łąka niedaleko, stanął przy drzewie. Podszedłem do niego i przyświeciłem mu w twarz. Wiesz, w nocy to on już nic nie widział. I nagle z partyzanta stał się potulny.
A druga strona medalu – jakieś pozytywne ludzkie reakcje?
Ja mam specyficzne podejście, staram się nie zaogniać sytuacji. Jakoś dławić ją w zarodku. Przedstawiam się, pełna kultura, bo jakie przyjęcie, taka obsługa, prawda? To działa w dwie strony.
I nawet jak zatrzymuję gdzieś gościa, to się staram, żeby on mnie odebrał jak takiego kumpla. Czy daję mu papierosa, czy cokolwiek innego. Wiadomo, jak nie zasługuje, to nie zasługuje. Ale zdarza się, że wypiszę jakiś mandat i gość zrozumie, co zrobił. A największa pochwała dla mnie to jak ludzie mi mówią, że chcieliby mieć zawsze kontakt z takim policjantem jak ja. To coś zajebistego!
Poza tym, wiesz, takie fajne błahostki. Zdarzyło mi się parę razy być w przedszkolach. Tłumaczyłem dzieciakom, co na czym polega. I mówiłem im jedną bardzo ważną rzecz – jak będą widzieć policjanta w radiowozie, to niech zawsze mu pomachają. Że policjant, jeśli tylko będzie mógł, to im odmacha. Bo ja, jak w cudzysłowie „nic nie robię”, jak jadę po jakimś osiedlu, a tu idzie mama z dzieckiem i widzę, że ona pokazuje mu ten radiowóz, to się zatrzymuję. Włączę sygnały, to dzieciakowi dzióbek się od razu otwiera. I to jest zadowolony klient!
Niektórzy rodzice, niestety, straszą dzieci policją.
To jest jedna z większych głupot, jakie popełniają! Jak słyszę gdzieś: „Bądź grzeczny, bo policjant cię zabierze”, to od razu tłumaczę, że tak się nie powinno robić.
– Jak zginie pani dziecko i zobaczy radiowóz, to ucieknie – mówię. – Zamiast przyjść do nas i powiedzieć, że się zgubiło.
Zawsze staram się mieć przy sobie coś dla dzieciaków. Na przykład na interwencje domowe targam w plecaku jakiegoś małego misia, lizaka, naklejki. Policja nie zawsze myśli o takich drobnostkach, a one robią dobrą robotę. Tak jak pomachanie dziecku przez szybę. Przecież to nic nie kosztuje.
Zmieniając temat. Gdyby policjant popełnił przestępstwo, zgłosiłbyś to?
Podam ci przykład takiego jednego kolegi. Spotkała go przykra historia. Trafił do ogniwa, gdzie jeździ się ze sobą w stałych patrolach. No i na którejś służbie partner pyta go, ile ten mój kolega zarabia. Na której jest grupie finansowania. No i już szło wiadomo w jakim kierunku. Zdarzały się takie dwuznaczne sytuacje, kiedy tamten próbował go przekabacić. A może on by coś wziął? Znaczy łapówkę. Badał go, po prostu.
I ten kolega powiedział wtedy przełożonemu, że nie chce już z tym gościem jeździć. Bo jest taka, a nie inna sytuacja i on nie chce się narażać. Wtedy dopiero zaczynał, a tu od razu na głęboką wodę. Taka trochę patowa dla niego sytuacja.
Rozdzielono ich?
Gdzieś tam był przykaz, żeby ten mój kolega dalej jeździł z tym gościem. No i zdarzyło się, że mieli mieć patrol centrum, a tamten wyjechał poza miasto. Zatrzymał samochód, wystartował z łapami i mówi:
– Jak pójdziemy siedzieć, to razem.
I wyobraź sobie, że oni się pobili! Przy tej drodze, przy radiowozie. Afera się z tego zrobiła.
Kolega pojechał od razu do przełożonego, powiedział: „Była taka i taka sytuacja, ja to zgłaszam oficjalnie. A co ty z tym zrobisz, to już twoja sprawa”.
Jak to się skończyło?
Tamtego gościa ostatecznie zwolniono. No ale mojego kolegę też wzięto w obroty, bo przecież jeździł z nim tyle czasu. Wizje lokalne, nagrywanie zeznań, szkice, sprawdzanie od A do Z. Czy on przypadkiem też nie wziął. Trwało to długie miesiące, aż właśnie w końcu tamtego policjanta skazano.
A do tego mojego kolegi odezwał się kierownik dzielnicowych i powiedział, że on chciałby mieć taką osobę u siebie. I on poszedł na tego dzielnicowego, ale mówi mi teraz, że połowa osób w komendzie pochwala to, co zrobił, a druga ma mu za złe. I on u połowy jest teraz tą czarną owcą, która wsadziła kij w mrowisko. Bo przez niego cała komenda była pod lupą.
No ale albo się przyzwala na takie zachowania, albo nie. Powiem brutalnie: jak ktoś się raz łapówką zeszmaci, to już szmatą pozostanie.
Inny kolega powiedział mi kiedyś: „Słuchaj, za pięćdziesiąt złotych to ja nie pozwolę sobie na strach przed odebraniem telefonu z nieznanego numeru”. Bo kilka lat temu w ościennej jednostce zaczęto po trosze zawijać za łapówki. I jeden taki, który brał, jak się dowiedział, że są takie akcje, to wyobraź sobie, że codziennie rano od szóstej rano siedział na ławce przed blokiem. W razie jakby po niego przyszli. Żeby nie robili rumoru w domu.
Dla takich ludzi nie ma miejsca w naszych szeregach.
Miałeś podobne sytuacje?
Nie. I bardzo się z tego cieszę. Tu u nas dałbym sobie przysłowiową rękę uciąć, że nikt by w łapę nie wziął. Po prostu tu od początku była młoda kadra i nam za bardzo zależało na tej pracy, żeby przez taką głupotę wylecieć.
Jaki jest wasz stosunek do BSW5?
Z założenia BSW jest złe. (śmiech) Aczkolwiek ja się bardzo cieszę, że robi jakąś tam weryfikację i tych nieodpowiednich policjantów odsuwa się od służby. Dopóki zajmują się tymi czarnymi owcami, to bardzo dobrze. Bo jednak ktoś weryfikować musi, prawda?
Mam dwóch kolegów, którzy twierdzą, że goście z BSW bardzo im pomogli. Ci koledzy byli właśnie pomówieni. Gorzej, jeśli… Bo tak, jak ci mówiłem, jeżeli jest dobrze, to jest dobrze. Ale jeżeli coś się wypieprzy, to jakaś ofiara musi się znaleźć. Niestety, tak jest.
Wiadomo, każdy obawia się takiej kontroli od A do Z. Bo nasza praca jest na tyle specyficzna, że każdemu jesteś w stanie coś wytknąć. Czy chodzi o jakąś nieścisłość z notatnika z tym, co się faktycznie robiło, czy o inne pierdoły.
Zajmujesz się także rozpoznaniem minersko-pirotechnicznym. Często zdarza ci się jeździć do materiałów wybuchowych?
Bardzo często jeździmy na niewybuchy, jeszcze z czasów wojny. Poza tym też do zabezpieczeń VIP-owskich, czyli prezydent, premier, sprawdzenie pirotechniczne budynków, sprawdzenie detektorowe osób wchodzących. Jeździmy też do zgłoszeń typu, że ktoś coś znalazł. Wiesz, jakąś paczkę. I nie wiadomo, co to jest. Czy to nie bomba.
A jak macie zgłoszenie o takiej paczce, to co wtedy?
Jeżeli nie ma możliwości bezinwazyjnej identyfikacji, to się wzywa psa. Pies zaznacza albo nie zaznacza.
Ostatnio miałem zabawną sytuację. Dyżurny mówi, żebym pojechał na taką stację benzynową, bo tam walizka stoi. Przyniósł ją jakiś taki śniadawy gość, zapytał, czy może ją tam zostawić. Jak pracownicy stacji powiedzieli mu, że nie, to on ją rzucił i uciekł.
Nieźle. Pies zaznaczył czy nie?
Nie. Okazało się, że tam były tylko jakieś ciuchy. (śmiech)
I okazało się, że ten gość był ze wsi, tu niedaleko. Wracał właśnie z Warszawy z pracy. A że był wypity, to się zachowywał trochę dziwnie. Nie chciało mu się nosić tej walizki, to ją zostawił na stacji. A później zapomniał o niej i pobiegł, bo jego autobus jechał.
Pamiętasz jakieś inne zabawne historie?
Taka klasyka wśród policjantów: dwóch pijanych siedzi sobie na ławeczce. No to ściąga się stację i gość dmucha w antenę. Jeden już przedmuchany, a na ekranie stacji kanał 332, czyli niby trzy promile trzydzieści dwa. (śmiech)
– Panie, wczoraj piłem, przedwczoraj piłem… Ale dzisiaj to nic nie piłem! – gość na to.
Kolega daje tę stację drugiemu. A ten się przygląda, cofa twarz i mówi:
– Chwileczkę, ale zmieniłeś ustnik?
Wracając do spraw poważnych. Zgadzasz się z twierdzeniem, że policjantem jest się również po służbie?
Oczywiście.
Miałeś sytuacje, że reagowałeś w czasie wolnym?
Raz na przykład wracałem z pracy.
Dojeżdżam do mojego bloku i słyszę wołanie:
– Ratunku! Pomocy!
Tak sobie pomyślałem, że pewnie jakieś małolaty biegają, bo tutaj dużo szkół jest. Wszedłem już do klatki, ale to wołanie nie dawało mi spokoju. Bo, tak sobie myślę, dzieciak to jednak ma trochę inny głos.
Wyszedłem z powrotem na ulicę.
Przy sąsiednim bloku stoi kobieta z zakupami. Wygląda na to, że nie może otworzyć drzwi. Podchodzę.
– Słyszała pani, że ktoś wzywał pomocy? – pytam.
– Nie.
– A mieszka tu ktoś, kto może jej potrzebować?
– Nie. Ale wie pan co, ja tu mieszkam z kolegą. Myśmy ze Stanów przylecieli, a on mi teraz nie otwiera drzwi.
– A na którym piętrze mieszkacie?
– No, na drugim.
Patrzę po oknach i jedno jest otwarte. Właśnie na drugim piętrze, czyli możliwe, że stamtąd słyszałem wcześniej wołanie. To dawaj wciskać wszystkie domofony, żeby ktoś nam otworzył.
Udało się.
Wbiegam na to drugie piętro. Tam drzwi otwarte, mieszkanie rozwalone. Wchodzę, a gość siedzi, cały zakrwawiony. Ułożyłem go w bezpiecznej pozycji i wezwałem pogotowie. Tej pani dałem swój numer telefonu, że w razie czego jej pomogę, bo ona sama jest.
No i po jakimś czasie nagle odzywa się telefon. Gość z takim amerykańskim akcentem.
Ten, którego uratowałeś?
Tak. No i mówi, że on jest Thomas i że był komendantem straży pożarnej gdzieś tam w Stanach. I że chce się spotkać, bo chciałby mi podziękować.
Wciąż mam z nim kontakt.
To była taka fajna sytuacja.
Tak, reaguje się na różne rzeczy. No bo jak nie my, to kto?
Ale zdarza się, że interwencje poza służbą kończą się tragicznie. W tym roku mija ósma rocznica śmierci Andrzeja Struja6.
Jak ja wtedy usłyszałem, co się stało, to nie mogłem się pozbierać. Chyba przetworzyłem sobie w głowie, jak reagowałem w tych różnych sytuacjach po służbie i że ze mną mogło być tak samo. Musimy, niestety, brać na to poprawkę. Myślę, że szczególnie młodzi policjanci mają z tym problem. A trzeba pamiętać, że mundur to nie nieśmiertelność.
To nie jest tak, że przychodzi chłopak po szkole, zakłada go i klękajcie narody. Część myśli, że jak są policjantami, nie może się im nic stać. Ale oni się mylą. Właśnie gdy chodzi o niby zwykłe domówki, te niby rutynowe kontrole drogowe i tak dalej.
Młodzi policjanci nie zachowują ostrożności?
Chodzi mi o to, że przekazy medialne kreują policjantów na superbohaterów. Młodzi, jak się naoglądają W11 Wydział Śledczy, to myślą, że zaraz po szkole będą biegać po dachach i ganiać przestępców. A prawda jest zgoła inna. W tej robocie na szacunek trzeba sobie zapracować.
I trzeba brać poprawkę na to, że jak podchodzimy do kogoś ot tak, to nie można patrzeć bezmyślnie w notatnik, tylko trzeba uważać, co gość robi. Na podstawie jego zachowania czy jego sposobu wypowiedzi czy gestykulacji obczaić to, co za chwilę może się stać. Wiadomo, tego trzeba się nauczyć. Ale nie można twierdzić, że jak jest się policjantem, to nic nie może się stać.
Czy w twojej pracy jest coś, czego cywil nie zrozumie nigdy?
Śmiechu z poważnych rzeczy. (śmiech)
No i tego, że normalny człowiek widzi zwyczajną ulicę, a ja do każdej dopowiem historię. No i jeszcze jak to tak naprawdę bywa na interwencji.
Ostatnio miałem nockę. Jedziemy pomiędzy dyskotekami, a tu dwóch gości się szarpie. Zatrzymuję gwałtownie samochód, wybiegamy. Ledwie dotykamy stopami chodnika, a goście podnoszą ręce i mówią, że są kolegami, że to wygłupy. Czyli niby nic się nie dzieje.
Wsiedliśmy z powrotem do radiowozu, a ja tak sobie pomyślałem, że gdy będę dziś z tobą rozmawiać, to nie dam rady przekazać ci, ile adrenaliny potrafi uderzyć do głowy w ciągu takich trzech sekund. Jak analizuje się każdy element: z której strony podbiec, gdzie podchodzi partner, gdzie jest jezdnia, czy ktoś nie zajdzie mnie od tyłu. I tak dalej, i tak dalej. Może zabrzmi to głupio, ale w moim przypadku jakby czas zwalnia. Świadomość, ile tak naprawdę rzeczy bierze się pod uwagę, dochodzi do człowieka dopiero później. Jak ta adrenalina już zejdzie.
Wykonując ten zawód, spotykamy się z bardzo różnymi reakcjami na stres. Na interwencjach widziałem u ludzi, którym chciałem przecież pomóc, wybuchy furii, ataki paniki, totalne zamknięcie się na otoczenie, paniczny płacz, utratę świadomości wskutek stresujących sytuacji. Osoby pracujące na pierwszej linii, które mają takie widoki na co dzień, są szczególnie narażone na PTSD7. Myślę, że większość policjantów po kilkunastu latach służby dotyka kilka syndromów tej przypadłości. To nie jest tak, że jesteśmy ze stali, że nic nas nie rusza. Czasami słyszę, że jesteśmy obojętni, że znieczulica, brak empatii. Czasem z zewnątrz może to tak wyglądać, ale musimy być przecież profesjonalni i opanowani, nie możemy tracić zimnej krwi. Owszem, często nie okazujemy emocji, nie mówimy o nich, ale one zostają gdzieś w nas. Ciężko jest wrócić do domu po kilku godzinach pracy przy wypadku komunikacyjnym, w którym ktoś stracił życie, po naoglądaniu się ciał rodziny, która w nim zginęła. Jeśli widzisz śmierć dziecka, a sama masz dzieci w podobnym wieku, to nie ma takiej możliwości, żeby przejść obok tego obojętnie. Myślę, że czas najwyższy, żeby ktoś pochylił się nad tym zagadnieniem w kontekście policjantów.
Co jest dla ciebie najtrudniejsze w tej robocie?
To, że jednak cały czas spotykasz się z ludzkim nieszczęściem. Czasami to takie pierdoły, że jak człowiek zamyka drzwi w radiowozie, to ręce opadają. Ale niekiedy są to naprawdę bardzo poważne rzeczy, a ty nie jesteś w stanie pomóc.
Dam ci taki przykład. Z półtora roku temu był tu wypadek na autostradzie. Zginęło dwoje młodych ludzi. Dziewczyna, która prowadziła samochód, straciła panowanie nad kierownicą. Odbili się najpierw od prawej bariery, potem poszli w lewą i auto zaczęło dachować. Wyrzuciło ich z samochodu. Silnik leżał w odległości jakichś dziewięćdziesięciu, stu metrów.
Pojechaliśmy z kolegą to zabezpieczyć. Miejsce wypadku było zlokalizowane mniej więcej na wysokości MOP-u8. Pamiętam, że zrobiliśmy taki by-pass – ludzie zjeżdżali na MOP i jechali dalej bocznymi drogami.