Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Do Lipowa przybywa tajemnicza kobieta. Daniel Podgórski zgadza się pomóc jej w śledztwie dotyczącym mężczyzny niesłusznie oskarżonego o cztery morderstwa. Mieszkańcy maleńkiego Puszczykowa boją się zapuszczać do lasów wokół wsi. Kryje się tam wąwóz od lat uważany za nawiedzony. W dziewiętnastym wieku schwytano tam pewną kobietę i oskarżono ją o czary. Mówi się, że zanim spłonęła na stosie, rzuciła klątwę na potomków swoich dręczycieli. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku w Puszczykowie ginie mała dziewczynka. Nawet śledczy nie mogą oprzeć się wrażeniu, że rany na jej ciele przypominają zadane przez strzygę. Czy dziewczynka jest ofiarą dawnej klątwy? Kilkadziesiąt lat później grupa nastolatków próbuje rozwikłać zagadkę jej śmierci. Wydaje się to jedynie niewinną zabawą na długie letnie dni, ale ma swoje konsekwencje. Nie wszyscy przecież chcą, żeby prawda wyszła na jaw. Mikołaj Zieliński wraca po latach do miejscowości, gdzie spędzał wakacje. Tym razem – żeby szukać zaginionego ojca. Towarzyszy mu dziewczyna. Razem próbują rozwikłać tajemnicę, ale Sara wkrótce umiera. Zostaje odnaleziona w nawiedzonym wąwozie. Leży niemal dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed kilkudziesięciu laty spoczywało ciało zabitej dziewczynki. W wąwozie ukrytych jest więcej trupów. Wszyscy zabici zdają się być związani z Mikołajem. Mężczyzna trafia do więzienia. Daniel Podgórski robi wszystko, żeby wśród mieszkańców maleńkiej wsi znaleźć prawdziwego sprawcę. Czy sam uniknie pułapki? Kim jest tajemnicza kobieta, która wciągnęła byłego policjanta do śledztwa? Czy na pewno ma dobre intencje?
„Zgłoba” to piętnasty tom sagi kryminalnej o policjantach z Lipowa. Opowieści o Lipowie łączą w sobie elementy klasycznego kryminału, powieści obyczajowej z rozbudowanym wątkiem psychologicznym oraz bajkowość klasyki gatunku, jak „Twin Peaks” czy „Stranger Things”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 592
W serii ukazały się:
Motylek
Więcej czerwieni
Trzydziesta pierwsza
Z jednym wyjątkiem
Utopce
Łaskun
Dom czwarty
Czarne narcyzy
Nora
Rodzanice
Pokrzyk
Śreżoga
Martwiec
Żadanica
Copyright © Katarzyna Puzyńska, 2023
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Małgorzata Grudnik-Zwolińska
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8352-510-5
Warszawa 2023
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
But within the expanse, I finally see
A world without you isn’t meant for me
Lorna Shore,
Pain Remains I: Dancing Like Flames
(Adam De Micco / Andrew O’Connor / Austin Archey /
Michael Yager / Will Ramos)
Ktoś powiedział jej kiedyś,
że wspomnienia bolą, a najbardziej te dobre.
Z biegiem lat zdała sobie sprawę,
że to szczera prawda.
Harlan Coben, Chłopiec z lasu
Dla Arka Biedulskiego
w podziękowaniu za wsparcie
31. Finału Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy!
Ale!
Ze względu na jej charakter,
tę książkę pozwalam sobie zadedykować również
prawdziwej „Emilii” i prawdziwemu „Danielowi”,
na pamiątkę ich historii.
PROLOG
W dole wąwozu.
Wtorek, 31 grudnia 1822 roku. Noc.
Wiedźma
Pędziła przez pogrążony w ciemności las. Mróz kłuł ją w twarz. Nie zważała na to. Nie było czasu. Wiedziała, że mieszkańcy osady ją gonią, i czuła, że tym razem nie zdąży uciec. W dole słyszała krzyki i złowrogie trzaskanie ognia. Płomienie objęły już chyba dużą część przysiółka. Nawet tu wyżej, niedaleko od wąwozu, w powietrzu czuć było duszący dym. Starała się nie kaszleć. Mogliby ją usłyszeć, zanim zdoła się skryć. Byle tylko dobiec do wąwozu!
Nagle w ciemności dojrzała czarną sylwetkę. Mężczyzna wyszedł spomiędzy drzew na ścieżkę. Zagradzał jej teraz drogę. A więc rozdzielili się, żeby ją otoczyć! Nie mogła już się wycofać. Była jak zwierzyna zapędzona w pułapkę.
– Stój, wiedźmo! – zawołał mężczyzna i uczynił znak krzyża. – Ani kroku dalej w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
Splunęła wściekle. Trafiła w śnieg, a nie w niego, ale i tak sprawiło jej to trochę satysfakcji. Byli tacy zadufani w sobie. Mierziło ją to.
– Wycieracie sobie wasze parszywe gęby imieniem swojego Boga – zawołała. – A przecież podobno nie powinniście przyzywać jego imienia nadaremno!
– Milcz!
– Na tym wam najbardziej zależy, prawda? – syknęła. Było tak zimno, że z jej ust unosiły się kłęby pary. – Żebym milczała?! Boicie się wiedzy? Boicie się słów prawdy?
– To wy w magiczny sposób podpaliłyście kolejny raz naszą wieś, kobieto – warknął mężczyzna. – Jesteście demonem! Zasługujecie na śmierć!
– Nic nie podpaliłam. To wy nie umiecie posługiwać się ogniem. Sami podpalacie swoje domy, ty i reszta. Przez nieuwagę i zaniedbanie. Jeden z drugim popije, fajkę kopci, aż iskry lecą, a do tego przyśnie i nieszczęście gotowe. Nie mam z tym nic wspólnego!
– Łżecie, suko szatana!
Chciało jej się śmiać. Nie wiedzieli nic nawet o własnych wierzeniach. Zaraz jednak powrócił lęk. Może i byli okrutnikami i głupcami, ale mogli ją skrzywdzić. Rozważała, czy nie zawrócić do wsi. Wiedziała jednak, że to jej nie pomoże. Tam byli inni. Jedyny ratunek stanowił wąwóz. Tam miała szansę się ukryć. Nie odnajdą jej. Bali się mocy tkwiącej w tym miejscu. Mówiło się, że mieszka tam pradawne przekleństwo. Strzyga. Potwór od dawna pogrążony był we śnie, ale mógł się przebudzić. Wiedźma również się bała. Wiedziała wszelako, że ta pierwotna siła sprzyjała bardziej jej, nie mieszkańcom osady.
– Nie mam nic wspólnego z waszym szatanem – warknęła.
– Doprawdy? Czy zaprzeczycie, kobieto, żeście leczyły czarami i ziołem? Że spędzałyście płody naszych żon?!
Zaśmiała się cierpko. Teraz nie mogła się już powstrzymać.
– Nie wszystkie chciały takich tatusiów dla swoich dziatek. Robiłam to, bo wy je gwałciliście i narzucaliście im swą wolę. Niedoczekanie. Drzwi mej chaty zawsze były otwarte i jestem z tego dumna.
– Wasza chata już płonie, wiedźmo – zawołał mężczyzna. – Tak jak spłoniecie i wy. Za to, żeście urokiem wywołały pożar.
Chciała zaprzeczać, ale nie było sensu. Spośród drzew słychać już było coraz wyraźniejsze odgłosy nawoływań i szczęk żelaza. Reszta goniących była już bardzo blisko. Wiedźma znalazła się w potrzasku. Zrozumiała, że nie zdąży dotrzeć do wąwozu. A skoro tak, będzie zmuszona użyć drastycznych metod. Wcale tego nie chciała. Wiedziała, że są siły, z którymi nie powinna igrać nawet ona. Zwłaszcza ona. Zwłaszcza w gniewie, kiedy czuła się zaszczuta. Nie chciała jednakowoż poddać się bez dania im nauczki. Może którykolwiek z nich się opamięta? Może choć jeden.
– Puść mnie, panie – poprosiła ostatni raz. Teraz już delikatniej. – Twojej żonie nie raz pomogłam, kiedy wasze dziatki chorowały.
Myślała, że może w ten sposób go przekona. Poruszył się gniewnie.
– Tykałyście moje dzieci, suko szatana?!
Nie tylko nie pomogło, ale chyba jeszcze pogorszyło sytuację. Zrobił krok w jej stronę. Zostało jej tylko jedno.
Pozwoliła, żeby gniew zawładnął jej ciałem. Oskarżali ją o korzystanie ze złych mocy, niech i tak będzie. Zaczęła szeptać. To były dawne słowa, prastara mowa, i las szeptał je razem z nią. Echa takich słów nigdy nie milkną. Nawet kiedy miną wieki, one zawsze będą szumieć wśród drzew tego miejsca.
Mężczyzna skulił się przerażony, słysząc nieznany sobie język. Zaraz jednak otrząsnął się i ruszył w jej stronę zdecydowanym krokiem. Nie zamierzał już czekać na resztę.
– Co tam szepczecie, wiedźmo?!
– Powinieneś był mnie puścić, panie – zawołała wzburzona.
Całe życie pomagała tym ludziom, a oni chcieli spalić ją na stosie. Za ogień, którego nie zaprószyła. Pożałują tego. Spojrzała na mężczyznę. On tego pożałuje, poprawiła się. Nie chciała sprowadzać nieszczęścia na całą wieś. Gniew nie zawładnął nią aż tak. Byli tam też dobrzy ludzie. Obudzi duchy, ale nie zaszkodzą one wszystkim.
Mężczyzna rzucił się w jej stronę. Uniosła ręce. Wiatr się wzmógł, niosąc tumany śniegu i szepty pradawnych słów.
– Bądź przeklęty – zawołała w stronę nacierającego. – Ty i twój ród po tobie. Niech spadnie na was zło, którego tak się boicie. Bądźcie przeklęci! Wasze dobro zawsze zmieni się w zło!
Rozczapierzyła palce. Mężczyzna próbował iść w jej stronę, ale skulił się ze strachu. Czuł moc, która z niej płynęła.
– MALEDICTIO! – krzyknęła najgłośniej, jak umiała. Przekleństwo.
To nie było słowo z jej mowy. Niech jednakże przekleństwo zabrzmi w języku, który ten mężczyzna uważa za święty. Zgłoba i tak spadnie na ich głowy. Niepomna na język, którym władają ludzie. Ma własną moc.
A zakończyć ją można tylko w jeden sposób.
CZĘŚĆ 1
TERAZ
(2022)
ROZDZIAŁ 1
Lipowo.
Piątek, 23 grudnia 2022. Popołudnie.
Malwina Górska
Malwina Górska spojrzała na nagrobek.
Daniel Podgórski
24.09.1980 – 28.11.2021
Minął już ponad rok, a pisarka ciągle nie mogła uwierzyć, że Daniel nie żyje. Mężczyzna, z którym dzieliła życie, odszedł, a ona nawet nie miała możliwości się pożegnać. To było chyba najgorsze. Jednego dnia był, drugiego już nie. Tak po prostu. Szczerze mówiąc, nie potrafiła się z tym pogodzić. Był w niej gniew, rozżalenie, smutek, rozpacz, pustka. Wszystko. Jak mogła zaakceptować, że tak po prostu już go nie było. Tak nagle. Jakby otworzyła wyczekaną książkę, a główny bohater nie żył. Bez żadnej zapowiedzi i bez żadnej możliwości, żeby się na to przygotować.
Westchnęła. Co gorsza, ich ostatnia rozmowa była kłótnią. Nigdy nie mieli szansy się pogodzić. Ciach. Cała ich relacja urwana w zupełnie bezsensownym miejscu. Jakby los z nich zakpił. Jakby czas, który spędziła z Danielem, nic nie znaczył. Mężczyzna, którego kochała, został brutalnie wykasowany. Jakby ktoś wcisnął kilka razy backspace na klawiaturze życia. Tak jak robiła ona, pisząc powieści, kiedy nie spodobała jej się jakaś scena. Klik, klik, klik. I już. W miejscu, gdzie przedtem było napisane Daniel, zostawał tylko migający kursor. Czyjeś życie przestało istnieć. A ona pozostała z pytaniami bez odpowiedzi i bez ostatniego spojrzenia, które mogłaby zapamiętać. Bez niczego. Czuła się ograbiona. To było chyba najlepsze słowo.
Nie chodziło jednak tylko o to, że nie miała szansy się pożegnać. Daniel niedługo przed śmiercią wysłał jej wiadomość z przeprosinami, więc i nie to ją męczyło. Znała oficjalny powód jego śmierci. Cały czas miała jednak poczucie, że coś się nie zgadza. Męczyło ją to przez cały ten rok.
Zawiał wiatr. Rozwiał jej różowe włosy i brzęknął dużymi kolczykami. Jak na grudzień, było bardzo ciepło. Miało się wręcz wrażenie, że zaraz nadejdzie wiosna. Na pewno nie, że właśnie zaczęła się kalendarzowa zima. Jutro Wigilia. Druga, podczas której jego uparcie nie będzie.
Narzuciła na głowę kaptur ciemnozielonej parki. Ukucnęła i strzepnęła kilka liści, które upadły na mogiłę szarpane podmuchami wiatru. Świeczka na grobie obok zamigotała.
Emilia Strzałkowska
15.03.1980 – 21.02.2018
Daniel tylko o trzy lata przeżył kobietę, którą tak pokochał. Malwina dobrze wiedziała, że nigdy nie przestał jej kochać, i nie protestowała, gdy odwiedzał dawną partnerkę na cmentarzu. A kiedy nadszedł czas, zdecydowała, że ta dwójka powinna spocząć obok siebie. Nie obchodziło jej, co inni sobie pomyślą. Czuła, że jest to winna Danielowi i Emilii. Może winna nie było najlepszym słowem. Chciała to dla nich zrobić. Nawet jeśli czuła nieprzyjemne ukłucie zazdrości, przychodząc tu, żeby zapalić znicz.
Świeczka na nagrobku policjantki nadal migotała. Malwina zadrżała, mimo że wiatr był ciepły. Podczas śledztwa dotyczącego Żadanicy działy się tu dziwne rzeczy. Czyżby to znów powracało? A może było to jakieś… ostrzeżenie?
Pisarka wstała i ostatni raz spojrzała na dwa przytulone do siebie groby. Świeczki migotały teraz na obu. Może pod wpływem wiatru, a może nie. Nawet jeśli było to ostrzeżenie, nie zamierzała się wycofać. Włożyła rękę do kieszeni, żeby sprawdzić, czy na pewno ma tam telefon. Zawsze go ze sobą zabierała, ale dziś upewniała się co chwilę, jakby po raz pierwszy mogła o nim zapomnieć. Miała na nim dowód, że się nie myliła. Daniel nie umarł tak, jak wszyscy próbowali jej wmówić.
Ktoś kłamał i ona zamierzała to udowodnić.
ROZDZIAŁ 2
Lipowo.
Piątek, 23 grudnia 2022. Popołudnie.
Klementyna Kopp
Klementyna Kopp zatrzymała swoją małą czarną skodę pod domem Marii Podgórskiej. Starsza-pani zaprosiła je na coś, co nazwała wigilią-wigilii. Kopp nigdy o czymś takim nie słyszała. Ale! W sumie w ogóle się nie znała na świętach i ich obchodzeniu. Odkąd nie było Teresy, przestała zwracać uwagę na takie rzeczy. To kochanka zawsze pilnowała, żeby stół był nakryty, kwiatki podlane, zakupy zrobione. Codzienność to była jej domena, bo Kopp skupiała się przecież głównie na łapaniu przestępców. Zdarzało się, że nie wracała do domu całymi dniami, mimo że ich mieszkanie znajdowało się jakieś dwieście metrów od komendy.
Drzwi małego schludnego domu Podgórskiej otworzyły się, wyrywając Klementynę z zamyślenia. Maria wyszła na oświetlony ganek ubrana w czerwony fartuch w kropki. Siwe włosy miała poskręcane w duże loki. Najwyraźniej przed chwilą zdjęła wałki. Kopp przejechała ręką po ogolonej na jeżyka czaszce. Uśmiechnęła się pod nosem. Zabiegi fryzjerskie również nie należały do spraw, którymi zwykła zaprzątać sobie głowę.
Owinęła szyję szarym szalem i podwinęła rękawy przykrótkiego skórzanego żakietu. Nosiła go przez cały rok. Twierdziła bowiem, że pogoda nie będzie jej dyktowała warunków. Klementynie Kopp nikt warunków nie dyktował. Proste.
– Klementynko! – zawołała Maria.
Starsza-pani wydawała się czymś mocno zaaferowana. Pulchne policzki miała zaróżowione. Niosła ze sobą woń cynamonu i piernikowej przyprawy. Pewnie dopiero co odeszła od piekarnika.
– Klementynko!
Kopp wzdrygnęła się na ponowne zdrobnienie swojego imienia. Maria była jedyną osobą, która ją tak nazywała. Głównie dlatego, że jeśli ktoś inny by spróbował, zapewne byłby to jego pierwszy i jednocześnie ostatni raz w życiu. Kopp nienawidziła takiej formy swojego imienia chyba jeszcze bardziej niż obrzydliwie formalnego „pani Kopp”, którym zawsze raczył ją tutejszy medyk sądowy, kiedy była jeszcze w czynnej służbie.
Uśmiechnęła się na wspomnienie dawnych czasów. Kochała tę robotę. Emerytura to był jeden z najgorszych tworów, jakie człowiek kiedykolwiek wymyślił. Kopp nie nadawała się na emerytkę. Na cywila zresztą też.
– Pozwól mi chociaż wysiąść, co? – powiedziała cierpko.
Zamknęła ostrożnie drzwi samochodu. Sprawy doczesne mało ją interesowały. Ale! O swoje auto zawsze dbała. Czarna skoda była stara-ale-niezawodna. Zupełnie jak sama Klementyna.
– Dobrze, że jesteś – powiedziała konspiracyjnym szeptem Maria.
Kopp spojrzała na nią pytająco, marszcząc brwi. Obie dobiegały siedemdziesiątki. Ale! Trudno byłoby wyobrazić sobie dwie bardziej różniące się od siebie kobiety. Podgórska bardzo dbała, żeby nigdy nie utracić swojej starszopaniowości. Klementyna nigdy nie planowała odnaleźć swojej.
Nadal nosiła bojówki, glany i skórzany żakiet. Do tego stare tatuaże, które pokrywały niemal całe jej ciało, i ogolona głowa. Wielokrotnie spotykała się z docinkami. Czasy, kiedy się nimi przejmowała, minęły jakieś pięćdziesiąt lat temu. Było jej wszystko jedno. Gadali, gadają i będą gadać.
– Stało się coś, co? – zapytała, kiedy Maria nieoczekiwanie zamilkła wyraźnie zafrasowana.
– Malwinka właśnie przyszła.
– Zgaduję, że ją zaprosiłaś – odparła Kopp ze słodkim uśmieszkiem. – Co w tym zaskakującego, co?
– Oczywiście, że ją zaprosiłam. Głupoty gadasz, Klementynko. Jak mogłabym jej nie zaprosić? Zaprosiłam was dziś, bo jutro obiecałam posiedzieć z Łukaszkiem.
Zabrzmiało to, jakby syn Daniela miał góra dziesięć lat. Tymczasem skończył już co najmniej dwa razy tyle i z sukcesem pracował na brodnickiej komendzie. Poszedł w ślady ojca i matki.
– Do Weroniczki też jutro zajrzę. Bo przecież jest moja wnuczka…
Maria powiedziała to niemal przepraszająco. Zdaniem Klementyny dobrze zrobiła, nie zapraszając tu dziś Weroniki. Relacje Daniela z kobietami były wystarczająco skomplikowane za jego życia. Teraz, kiedy go zabrakło, mogły przynajmniej spróbować trzymać się od afer z daleka.
– Więc w czym problem, co?
Maria westchnęła. Wyjęła z kieszeni pierniczek i podetknęła Klementynie niemal pod nos. Cała Maria. Nie potrafiła wytrzymać choćby pięciu minut bez karmienia wszystkich wokoło. Kopp nauczyła się najpierw ją tolerować, później lubić, a potem…
Klementyna nadal nie mogła jej wybaczyć tego, co Maria zrobiła, kiedy zajmowały się sprawą Żadanicy. Po co jednak w tym grzebać. Lepiej po prostu trzymać się od niej z daleka. Dlatego od śmierci Daniela emerytowana komisarz rzadko bywała w Lipowie. Wystarczająco wiele razy została zraniona, żeby znowu to przechodzić.
Dziś postanowiła zrobić wyjątek właśnie dlatego, że na wigilii-wigilii miała zjawić się Malwina. Kopp nie potrzebowała przyzwoitek, żeby przebywać w towarzystwie Marii. Co to, to nie. Ale! Czuła, że zaniedbała pisareczkę. Daniel był przyjacielem. Na pewno chciałby, żeby Klementyna bardziej się zajmowała kobietami, które pozostawił. Tak właśnie robili towarzysze broni.
– Malwinka twierdzi, że ma dowód, że Danielek nie umarł tak, jak powiedzieli tamci policjanci – szepnęła Maria. – Bóg mi świadkiem, to był mój synek. Bardzo go kochałam. Nadal kocham. Ale minęło już tyle czasu. Rok! Ona powinna odpuścić. Nie uważasz?
Kopp wzruszyła ramionami. Nadal wspominała Teresę, mimo że kochanka zmarła w dwa tysiące dwunastym roku. Klementyna była więc ostatnią osobą, która mogła udzielać komuś rad w sprawie odpuszczania.
– Czekaj. Stop. Każdy chyba przeżywa żałobę w inny sposób. Daj jej czas – mruknęła. – Ale! Co to za dowód, co?
– Obawiam się, że jest gorzej – szeptała Maria dalej. – Klementynko, ja też kochałam Daniela. To był mój jedyny syn. Nie ma kobiety, która kochała go bardziej. Ale nawet ja nie rozkładam jego śmierci na czynniki pierwsze. Trzeba się pogodzić z wolą Boga. Pochowałam męża, pochowałam syna. Zostałam sama. Ale nie siedzę i nie zastanawiam się codziennie, jakie uknuto tam spiski. To nie jest dobre, Klementynko. Na pewno nie chcesz pierniczka?
Kopp zignorowała ją i ruszyła po schodach do domu. Zerknęła na drzwi sutereny. Daniel mieszkał w niej, zanim wplątał się w skomplikowane relacje z kobietami. Synek-mamusi. Może gdyby Maria wypuściła go spod swoich skrzydeł w porę, lepiej ułożyłby sobie życie.
Kopp weszła do domu i od razu skierowała się do saloniku. Z paplaniny Marii i tak nic nie wynika. Musiała pomówić z Malwiną. Podgórski zmarł w wyniku zatrucia alkoholem. Po długim okresie abstynencji wrócił do picia i przesadził. Nie była to piękna śmierć w chwale, jakiej pewnie chciałby każdy policjant, gdyby mógł wybierać. Raczej wręcz przeciwnie.
Malwina od początku mówiła, że nie wierzy w taką wersję wydarzeń. Nikt jej nie słuchał. Kopp musiała przyznać, że ona też. Pisareczka kochała Podgórskiego i nie chciała dopuścić do siebie prawdy. Jednak ta informacja to było coś nowego. Malwina ani razu przez cały ten rok nie twierdziła, że ma dowód. Może było tam jednak coś na rzeczy, co? Kopp z chęcią oczyściłaby imię przyjaciela. Tym razem zamierzała więc jej wysłuchać.
Kopp ruszyła wyłożonym sosnową boazerią korytarzem, odchylając ręką zwisające wszędzie świąteczne łańcuchy. Zapachy piernika, makowca i innych świątecznych specjałów rozchodziły się po całym domu. Były tak intensywne, że aż kręciły w nosie.
Weszła do saloniku. Maria stworzyła w nim naprawdę przyjemną bożonarodzeniową dekorację. Jeśli lubiło się przepych, dziergane serwetki, przystrojone świątecznie krasnale ogrodowe i inne takie. Kopp nie lubiła. Ale! Nigdy nie uważała też siebie za przyjemną osobę.
– O, Klementyna! – zawołała Malwina wyraźnie zadowolona na jej widok.
– Słyszałam, że masz jakieś dowody – zaczęła Kopp bez przywitania.
Zawsze mówiła prosto z mostu. Owijanie w bawełnę było zwykłą stratą czasu. Każdy przecież wiedział, o czym tak naprawdę wszyscy chcą pomówić. Na twarzy pisarki wymalowało się zaskoczenie, zaraz jednak skinęła głową.
– Dostałam anonimowego maila od kogoś, kto twierdzi, że Daniel został zamordowany – oznajmiła.
ROZDZIAŁ 3
Lipowo.
Piątek, 23 grudnia 2022. Popołudnie.
Malwina Górska
Malwina poczekała, aż we trzy usiądą wokół okrągłego stołu. Odblokowała telefon i wyszukała aplikację z pocztą. Czuła, że gardło jej się ściska. Bała się ich reakcji. Nie chciała znów usłyszeć, że nie potrafi się pogodzić z odejściem Daniela. Zresztą tak naprawdę wszystko jedno, co powiedzą. Zamierzała doprowadzić sprawę do końca. Z ich pomocą czy bez. Warto jednak chociaż spróbować przekonać je, że powinny jej pomóc.
– Mam taki oficjalny adres e-mail do kontaktu z czytelnikami – wyjaśniła. – Nie nadążam odpisywać na wszystkie, ale staram się chociaż czytać te wiadomości. No i dziś dostałam na ten adres anonim. Zaraz wam przeczytam.
– Malwinko… – zaczęła Maria dobrotliwie.
Pisarka nienawidziła tego dobrodusznego, kojącego spojrzenia matki Daniela. Wiedziała, że starsza pani chce dobrze, ale to nie pomagało. Ucieszyła się, że Klementyna uciszyła starszą panią krótkim syknięciem.
– Dzień dobry! Piszę w sprawie Daniela Podgórskiego – zaczęła czytać. Głośno i wyraźnie. Jakby to mogło nadać listowi jeszcze więcej mocy. – Być może będzie Pani zainteresowana. Nie chcę, żeby mnie w to mieszano, więc powiadamiam Panią anonimowo. Proszę o uszanowanie mojej decyzji. W sprawie śmierci Daniela Podgórskiego jest mała nieścisłość. Nie wiem, czy ona cokolwiek znaczy. Prawdopodobnie nie. Być może to tylko fałszywy alarm, ale nie daje mi to spokoju. Mały ślad pominięty w dokumentacji. Ostatnio znaleziono u nas kolejnego trupa. Sprawę szybko zamknięto. To może, ale nie musi być powiązane. Dziwne jest też, że siostra Mikołaja tak szybko się wycofała. Nie wróciła do Puszczykowa od zeszłego roku, a niby taka była nastawiona na odkrycie prawdy. Nie powiadamiam jej, bo jej nie ufam. Pani nie znam, ale czuję, że warto komuś powiedzieć. To wszystko. Proszę nie tracić czasu i do mnie nie pisać. Żadnych wiadomości nie odczytam i się nie odniosę. Pozdrawiam.
W saloniku Marii Podgórskiej zapadła cisza, przerywana tylko tykaniem dochodzącym z kuchni. To był staromodny minutnik, który Maria zawsze nastawiała, kiedy piekła ciasta. Zdaniem Malwiny było to niepotrzebne. Matka Daniela i bez tego bezbłędnie wyczuwała, kiedy jej wypieki są gotowe. Miała jakąś magiczną intuicję, której pisarce zdecydowanie brakowało. Kiedy Malwina usiłowała coś piec, zawsze wychodził jej zakalec.
– Co o tym sądzicie? – zapytała w końcu, kiedy milczenie zaczęło się przeciągać. Nie mogła znieść tej ciszy.
– Myślę, że powinnaś już zamknąć temat jego śmierci – powiedziała w końcu Maria.
Ta znowu swoje. Malwina poczuła, że ogarnia ją gniew.
– Zamknąć temat jego śmierci? – zapytała ze sztucznym spokojem. – A może to wy nie macie odwagi się z tym tematem zmierzyć? Podobno Daniel się zapił. Ale ja w to nie wierzę. Obiecał mi, że nie będzie pił. Wiem, że dotrzymał obietnicy. A teraz ten mail.
– Malwinko… – szepnęła Maria. – Nie widziałaś Daniela, kiedy… no kiedy miał te problemy. Jeszcze go nie znałaś. Jestem jego mamą i bardzo go kochałam, ale wtedy… on się zmieniał. To jest choroba. Oszukiwał, kłamał, ukrywał nałóg. No i najwyraźniej ta słabość znów go dopadła.
– Po co w takim razie ten ktoś do mnie napisał? – zapytała Malwina. Uniosła telefon. – A może sugerujesz, że sama to sobie wysłałam?
– Ależ nie…
– To jak wytłumaczysz maila? – zaatakowała Malwina.
Może nie powinna mówić do starszej pani tym tonem, ale nie mogła się powstrzymać. Zerknęła w stronę Kopp, żeby sprawdzić, co emerytowana komisarz o tym myśli, ale twarz Klementyny była nieprzenikniona. Błąkał się po niej tylko niewiele mówiący krzywy uśmieszek.
– Pokłóciliście się… No i była ta kobieta. Ta Katarzyna – powiedziała Maria.
Tak naprawdę się nie pokłócili. Nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Daniel stwierdził, że się wyprowadza, bo potrzebuje czasu, żeby wszystko przemyśleć. W Lipowie pojawiła się bowiem pewna tajemnicza kobieta. Kryła się pod wymyślnym makijażem wiedźmy. Kiedy go zmyła, okazało się, że wygląda niemal identycznie jak Emilia Strzałkowska. Malwina nie znała dawnej partnerki Daniela. Widziała jednak reakcje Podgórskiego i reszty. Zachowywali się, jakby zmarła policjantka powróciła.
– Katarzyna Katarzyną – zaatakowała pisarka. – Ktoś do mnie napisał, czyli ktoś jeszcze, oprócz mnie, uważa, że Daniela zamordowano.
Kopp odchrząknęła głośno. Spojrzały na nią.
– Czekaj. Stop. W tym liście nie napisano, że go zamordowano – oznajmiła. Słowa jak zwykle wypluwała niczym z karabinu maszynowego. Trzeba się było do tego przyzwyczaić, żeby ją zrozumieć.
– Jakie to ma znaczenie, czy napisano to wprost, czy tylko zasugerowano? – zapytała Malwina. Tym razem bez gniewu. W tonie Klementyny nie słyszała protekcjonalności. To ją uspokoiło.
– Wszystko może mieć znaczenie – odparła emerytowana komisarz. – Nie zapominajmy o tym, bo wtedy można coś przeoczyć. Nie popełnijmy tego błędu.
Liczba mnoga. To jeszcze bardziej uspokoiło pisarkę. Może jednak nie będzie z tym sama. Mówiła sobie, że podoła sama, ale nie zmieniało to faktu, że chciała, żeby jej pomogły.
– Ta Katarzyna od początku mi się nie podobała – mówiła dalej Kopp. – Nie ufam jej. Nie wiemy na przykład, po co w ogóle przyjechała do Lipowa. Zjawiła się ot tak.
Tajemnicza kobieta przewinęła się przez ich ostatnie śledztwo. Kupiła dom nad Jeziorem Szramowskim i kryła się tam pod pretekstem pracy nad motankami, czyli magicznymi laleczkami. Sprzedawała je przez Internet. Wiedźmi makijaż może i był częścią jej roboczego image’u, ale Malwina podejrzewała raczej, że miał on na celu ukrycie jej twarzy. Być może nie chciała, żeby wszyscy od razu zauważyli jej niesłychane podobieństwo do zmarłej Emilii Strzałkowskiej.
– Musiała mieć jakiś powód – powiedziała pisarka. – To nie może być przypadek, że zjawia się tu kobieta o wyglądzie Strzałkowskiej. Akurat u nas. Potem rozmawia z Danielem i on niedługo później umiera.
– Katarzyna zabrała Daniela do swojej rodzinnej wsi, gdzieś pod Warszawą. Tyle wiem – odezwała się Maria. Minutnik w kuchni zaczął głośno dźwięczeć, ale starsza pani zupełnie go zignorowała. – Pojechał z nią i tam to się stało. W tym Puszczykowie.
Pisarka skinęła głową. Tyle to i ona wiedziała. Katarzyna przyjechała do Lipowa na pogrzeb Podgórskiego i powiedziała im, jak to się odbyło – a przynajmniej swoją wersję. Pojechali jakoby do jej rodzinnej wsi, pokłócili się i Daniel poszedł do swojego pokoju hotelowego. Tam się upił i Katarzyna znalazła go rano martwego. Zajęła się tym oczywiście tamtejsza policja i prokuratura. Wykonano sekcję zwłok, wykluczono udział osób trzecich. Medyk sądowy orzekł, że Daniel zatruł się alkoholem. Tak to wyglądało w skrócie.
Malwina tysiąc razy obiecywała sobie, że pojedzie do Puszczykowa i spróbuje dowiedzieć się więcej. Ciągle jednak brakowało jej siły, mimo że oficjalna wersja zupełnie jej nie przekonała. Teraz nie zamierzała siedzieć bezczynnie. Nie po otrzymaniu takiego maila.
– Spoko. Ale! Zastanawiam się, dlaczego ten ktoś napisał akurat teraz – powiedziała Kopp, jakby słyszała myśli pisarki. – Daniel umarł w listopadzie zeszłego roku. Trochę wody od tego czasu upłynęło, co?
– Najwyraźniej pojawiły się jakieś nowe fakty. W archiwum X nawet po latach odkrywają różne rzeczy.
Kopp potarła ogoloną na łyso głowę, jakby sprawdzała, czy włosy trochę już odrosły.
– A o co chodzi z tą siostrą Mikołaja? – zapytała Maria. – Co to w ogóle za Mikołaj? Katarzyna nic nie wspominała.
Minutnik nadal brzęczał uparcie. W powietrzu dało się wyczuć lekki zapach spalenizny. Maria zerwała się na równe nogi, jakby dopiero teraz usłyszała ten irytujący dźwięk – chyba po raz pierwszy w życiu przypaliła ciasto – i pobiegła do kuchni. Dało się stamtąd słyszeć przytłumione przekleństwa. W końcu Maria pojawiła się w drzwiach z miną winowajczyni.
– Przepraszam, przepraszam – powtarzała. Postawiła na stole dymiącą blachę z ciastem. – Makowczyk stracony!
Zabrzmiało to, jakby za sekundę świat miał się skończyć. Malwina nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Kopp wytrwała tylko moment dłużej. Po chwili śmiały się już wszystkie. To było przyjemne i oczyściło napiętą atmosferę.
– Jeśli chodzi o tego Mikołaja – zaczęła pisarka, kiedy już się uspokoiły – to pogrzebałam trochę w Internecie, bo oczywiście mnie też to zainteresowało. Już po wpisaniu Mikołaj i Puszczykowo wyskakuje cała masa artykułów. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego. Chodzi o morderstwo. A właściwie kilka morderstw. W Puszczykowie znaleziono cztery trupy. Ciała ukryte były w pobliskiej studni i obok niej. Trzy kobiety i mężczyzna. Skazano za to niejakiego Mikołaja Z. Obecnie trzydzieści dwa lata. No i uważam, że ta nasza tajemnicza Katarzyna jest właśnie siostrą Mikołaja Z.
– Skąd ten wniosek, co? – zapytała Kopp.
– Pod jednym z artykułów, w sekcji komentarzy, ktoś napisał, że „siostra przytargała policjanta, ale braciszka z tego nie wyciągnęła”. Coś w tym stylu. Brzmi wystarczająco przekonująco? Siostra przytargała policjanta. To musi być o niej i o Danielu.
– Lepiej nigdy niczego nie zakładać – upomniała ją Kopp.
– Katarzyna zabrała tam Daniela, żeby pomógł oczyścić tego Mikołaja? – zapytała Maria. Oderwała kawałek spalonego makowca i spróbowała. Skrzywiła się, ale przełknęła kilka kęsów. – To nie były zwykłe odwiedziny w rodzinnej wsi? Oszukała nas?
– Albo przemilczała prawdę.
– Danielek nic mi o tym nie wspomniał – poskarżyła się Maria. – Pojechał i tyle.
– Mnie też nic nie powiedział – mruknęła Kopp zamyślona.
– Mnie tym bardziej. No ale to było już po tym, jak się ode mnie wyprowadził… W każdym razie można powiedzieć, że z jakiegoś powodu trzymał to w tajemnicy przed nami wszystkimi. Dlaczego?
– Może to pomysł tej Katarzyny – zastanawiała się Klementyna. – Przekonała go, że nie powinien mówić, o co chodzi. Może szantaż, może pogrywanie na emocjach. Jej wygląd na pewno mógł to ułatwić.
Kopp najwyraźniej nie ufała tajemniczej sobowtórce Strzałkowskiej. Malwina miała podobne odczucia. Jeśli Katarzyna zabrała Podgórskiego do Puszczykowa, żeby rozwiązać jakąś sprawę, dlaczego nie wspomniała im o tym ani słowem na jego pogrzebie? Odpowiedź była bardzo prosta: nie chciała, żeby ją winiły za jego śmierć. Czy to oznaczało, że się do niej przyczyniła? Pisarka nie mogła z czystym sumieniem potwierdzić. Nie mogła też jednak tego wykluczyć.
– Znów wracamy do podobieństwa Katarzyny do Emilii – powiedziała. – To nie może być przypadek. Może więc cała sprawa jest związana ze Strzałkowską? Może dlatego Daniel milczał?
– Uważasz, że to może być prawdziwa Emilia? – zapytała Maria powoli. – Znaczy, że Katarzyna to Strzałkowska? To chyba niemożliwe. Przecież na cmentarzu jest grób Emilii.
Starsza pani zrobiła znak krzyża na piersi. Palce miała w maku i lukrze ze spalonego ciasta.
– Czekaj. Stop. Strzałkowska nie żyje. Widziałam jej ciało. Zresztą ta kobieta nigdy nie twierdziła, że jest Emilią – przypomniała Kopp. – Ale! Nic też nie tłumaczyła.
– Tylko że tak naprawdę jej nie pytałyśmy. – Maria podsunęła im makowiec. Tym razem chyba bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznej chęci poczęstowania ich spalonym wypiekiem. – Chyba ani razu. A przynajmniej ja nie pytałam, co ją łączy z Emilią. A wy?
Żadna nie odpowiedziała.
– Chyba uznałyśmy, że będzie jeszcze czas, prawda? – podjęła więc Maria. – A potem był pogrzeb… ona tylko wpadła i wyjechała… Powinnyśmy były zapytać.
– Dziwne jest też, że siostra Mikołaja tak szybko się wycofała. Nie wróciła do Puszczykowa od zeszłego roku, a niby tak była nastawiona na odkrycie prawdy – przeczytała Malwina z maila. – Nie wiem, jaki to ma związek z Emilią, ale jeśli mam rację, to Katarzyna pojechała do Puszczykowa oczyścić brata z zarzutów i wplątała w to Daniela. Tylko że zrezygnowała z poszukiwań, kiedy Daniel umarł. Może wpadli na jakiś trop? Przestraszyła się i nie chciała też ucierpieć? Czy może od początku chciała zapędzić go w pułapkę?
Ostatnie pytanie zabrzmiało dramatycznie. Pisarka żałowała trochę, że je zadała. Obawiała się, że znów będą patrzeć na nią jak na histeryczkę. O dziwo, nic takiego się nie stało. Zarówno Klementyna, jak i Maria pogrążone były w myślach.
– Ta Katarzyna od początku mi się nie podobała – przypomniała Kopp. – Nie ufam jej ani trochę. W tym akurat się zgadzam z twoim Anonimem. Zauważ, że ta osoba nie chciała powiadamiać Katarzyny. Być może więc uważała, że ona jest w to zamieszana.
– O tym właśnie mówię – przyznała Malwina. Widziała, że Klementyna zainteresowała się sprawą. Czuła wielką ulgę. Wreszcie nie była z tym sama.
– Ten Anonim to ktoś stamtąd? – zapytała Maria. – Z tego Puszczykowa?
– Chyba tak. Ten ktoś napisał przecież: ostatnio znaleziono u nas kolejnego trupa. – Pisarka podkreśliła u nas, uderzając w ekran telefonu. – Próbowałam szukać, ale tym razem w Internecie nic nie znalazłam. O Mikołaju Z. było mnóstwo artykułów, więc gdyby ktoś znów tam umarł, chyba zostałoby to opisane. A tu cisza.
– Czekaj. Stop. Chyba że niewiele osób o tym wie. Ale! Wtedy to również stawia przed nami pytanie, jaka jest rola autora tego e-maila w całej sprawie.
– Wie o tym, bo morduje? – zasugerowała Malwina. Zadrżała na samą myśl, że być może napisał do niej morderca.
– Kto wie. – Kopp wzruszyła ramionami. – Może tak, może nie. Może trwa jeszcze śledztwo i policja nie ujawniła szczegółów. Może nawet poprosiła prasę o niepisanie o tym dla dobra śledztwa. Choć pismaki rzadko respektują takie prośby.
Pisarka wiedziała, że Kopp nie darzy przedstawicieli czwartej władzy sympatią. Nie zaskoczył jej więc ostry ton emerytowanej policjantki.
– Jeśli ta osoba jest z Puszczykowa, to może wiedzieć o trupie, bo tam mieszka i na przykład go widziała – wtrąciła się Maria. – To tak jak u nas: w małych wioskach wszyscy wszystko wiedzą.
Malwina zdążyła już odszukać Puszczykowo w Internecie. To było niewielkie miasteczko. Większe jednak niż Lipowo. Obok znajdowała się mniejsza miejscowość, która nazywała się Puszczykowo kolonia. To tam znaleziono w studni trupy.
– Tylko po co morderca by do mnie pisał? Katarzyna chce oczyścić brata, nie udaje jej się. Umiera Daniel. Medyk stwierdza, że to rezultat powrotu do nałogu. Nikt nie jest podejrzany. Po co w takim razie ten ktoś by do tego wracał? Mordercę chyba możemy wykluczyć.
Kopp wzruszyła ramionami. Jej mina mówiła, że widziała już naprawdę wiele. Przedwcześnie postarzała skóra stanowiła doskonałą ilustrację tego, jakie życie wiodła emerytowana komisarz.
– Ten ktoś pisze anonimowo i nie chce, żeby go w to mieszano – kontynuowała swoje przemyślenia Malwina. – Najpewniej się boi. Czyli morderca nadal może być w Puszczykowie. I bardziej niż prawdopodobne, że zabił też Daniela. A żyje tam sobie spokojnie jakby nigdy nic. Wigilia czy nie, zamierzam tam pojechać i go znaleźć.
– Przeczytaj mi to zdanie o dokumentacji – poprosiła Kopp, ignorując jej deklarację.
Pisarka znów odblokowała telefon.
– W sprawie śmierci Daniela jest mała nieścisłość. Nie wiem, czy ona cokolwiek znaczy. Prawdopodobnie nie. Być może to tylko fałszywy alarm, ale nie daje mi to spokoju. Mały ślad pominięty w dokumentacji.
– Policjant? – zastanawiała się Maria. – Bo kto inny wiedziałby, co jest w papierach i że coś pominięto?
– Jeśli tak, to wdepniemy w jakąś większą aferę – powiedziała Kopp.
Wcale nie wyglądała na niezadowoloną.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI