83,00 zł
Książka „Biblia Inwestowania” to MUST HAVE dla każdego, kto chce rozpocząć swoją przygodę z inwestycjami, ale również dla osób, które szukają nowych sposobów pomnażania majątku. Zawiera ona w sobie różne spojrzenia na temat tego, czym jest inwestowanie oraz jak można się w nie zaangażować.
Dla wielu osób inwestowanie kojarzy się z wielkimi pieniędzmi i dużym ryzykiem. Jednak tak naprawdę inwestowanie to nic innego jak po prostu dobrze rozplanowane gospodarowanie pieniędzmi i zabezpieczenie ich przed inflacją. Być może uważasz, że potrzebujesz wielotysięcznych oszczędności, aby móc inwestować? Nic bardziej mylnego! Inwestowanie jest dla każdego, a do tego nie wymaga wcale wielkich pieniędzy. Wprost przeciwnie – warto zacząć od mniejszych kwot i systematycznie je powiększać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 358
Biblia Inwestowania
Potężne metody pomnażania majątku
Kosma Bisanz, Jan Fijor, Paweł Gemra, Lech Kaniuk,
Phil Konieczny, Filip Kowarski, Tomasz Kwieciński, Grzegorz Kusz, Ryszard Lipiński, Janusz Palikot, Przemysław Słomski, Trader21, Maciej Wieczorek
Wydanie pierwsze
© copyrights 2020 by wydawnictwo Expertia
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, reprodukowanie, cytowanie, przeredagowywanie części lub całości publikacji bez zgody autora zabronione. Autorzy dołożyli wszelkich starań, aby zawarte w niniejszej publikacji informacje były jak najbardziej rzetelne, wartościowe merytorycznie i sprawdzone. Za błędy w publikacji autorzy nie odpowiadają.
Niezależnie od pogody może dziś być słoneczny dzień
Okładka: Artur Szlesinger
Redakcja: Kacper Bisanz i Maciej Wieczorek
Korekta: Paulina Słaby, Beata Bisanz
ISBN: 978-83-939530-7-3
Każdemu z naszych autorów - za to, że zechcieli podzielić się swoją wiedzą, aby innym żyło się lepiej.
Arturowi Szlesingerowi - za przygotowanie przepięknej minimalistycznej okładki.
Paulinie Słaby i Beacie Bisanz – za poprawienie lingwistyki tam, gdzie nasze umiejętności autorskie okazały się niewystarczające :)
Kacprowi Bisanz – za zorganizowanie tego projektu i przeprowadzenie go od ambitnego planu na stworzenie największego kompendium o inwestowaniu w tym kraju po jego skuteczną realizację.
Wiewiórkom – za to, że pokazują nam, że zawsze po lecie nadchodzi jesień i zima i należy zawczasu przygotować sobie zapas orzeszków… Oby jak najwięcej ludzi też to zrozumiało…
Dedykujemy tę książkę tym, którzy rozumieją, że są w życiu rzeczy ważniejsze od konsumpcji...
Każda forma inwestowania wiąże się z ryzykiem utraty nawet 100% kapitału.
Autorzy niniejszej książki nie są doradcaami finansowymi. Żadnej części tego dzieła nie należy traktować jako poradę inwestycyjną. Autorzy niniejszym nie ponosi odpowiedzialności za efekty zastosowania zawartej tutaj wiedzy.
Przed zainwestowaniem jakichkolwiek pieniędzy przeprowadź własną dogłębną analizę tematu oraz skonsultuj się z profesjonalnym doradcą inwestycyjnym.
Nigdy nie inwestuj środków, na których ewentualną stratę Cię nie stać (np. pożyczonych od bliskich lub od banku lub odłożonych na rachunki).
Świat inwestowania zmienia się bardzo szybko, dlatego przed podjęciem jakichkolwiek działań, upewnij się, że wiedza, którą tu zdobyłeś, jest nadal aktualna, np. w świetle obowiązującego w danym momencie prawa w państwie, w którym mieszkasz.
Życie jest piękne!
Gotowy? Ruszajmy!
Cześć. Witam cię w Biblii Inwestowania – w imieniu swoim, jak i pozostałych autorów, którzy zgodzili się podzielić z Tobą zdobywaną przez lata wiedzą.
Na początku należą Ci się gratulacje. Otóż, większość ludzi na tej planecie nigdy nie decyduje się na inwestowanie swoich pieniędzy. Dla większości pieniądze są tylko po to, żeby opłacać nimi konsumpcję. Dla mniejszości pieniądze są po to, żeby je pomnażać, aby później można było konsumować więcej i po to, aby zawsze zabezpieczyć swoją przyszłą konsumpcję.
Muzyk Krzysztof Skiba powiedział, że wielu ludzi jest głupszych od wiewiórki, ponieważ nawet wiewiórka wie, że trzeba schować sobie orzeszki na zimę...
Może i przekaz ten brzmi brutalnie, ale każdy kryzys finansowy obnaża skalę tej smutnej prawdy.
W każdym kryzysie pojawia się niespotykana ilość nowych milionerów. Są to ci ludzie, którzy mają środki, aby inwestować również w czasie kryzysu, czyli wtedy, kiedy pojawia się wiele wyjątkowych okazji.
Okazje te często wiążą się z tym, że zakredytowani ludzie zmuszeni są do sprzedawania swoich mieszkań, samochodów czy całych firm.
Jest to może i przykre, ale z drugiej strony - póki żyjemy w wolnym kraju, póty to nasza odpowiedzialność, aby zabezpieczać się na cięższy czas zamiast bawić się w kredyty konsumpcyjne i przejadać wszystkie pieniądze.
W tej książce uzyskasz wiedzę od bardzo różnych ludzi. Zaplanowaliśmy to w taki sposób, abyś mógł sam wybrać to, co najbardziej Cię pociąga.
Jakby nie było, słowo „inwestowanie” zawiera w sobie mnóstwo przeróżnych możliwości – od nieruchomości przez akcje, kryptowaluty, surowce, po mniej typowe formy typu kolekcjonerstwo.
Warto, abyś notował najważniejsze rzeczy i zaznaczał najważniejsze fragmenty – ołówkiem lub długopisem. Każdy doświadczony czytelnik wie, że robienie notatek lub zaznaczanie ważnych fragmentów powoduje, że zapamiętujemy dużo więcej informacji.
Nawet, jeśli wcale nie zaglądamy do tych notatek. Po prostu sam fakt zwracania na coś bacznej uwagi powoduje, że nasz mózg uznaje to za ważniejsze i tym samym za warte zapamiętania.
Dlatego czytając Biblię inwestowania miej przy sobie ołówek w ręku. Temat inwestowania jest bardzo szeroki. Dlatego autorów tej książki jest tak wielu. Każdy opowie Ci o tym, na czym zna się najlepiej.
Jednocześnie podeszliśmy do sprawy demokratycznie. Oznacza to, że nie bawimy się w cenzurę. Z niektórymi rzeczami zawartymi w tej książce sam się nie zgadzam. Tak samo, jak pewnie któryś z pozostałych autorów nie zgadza się z czymś, o czym ja powiedziałem w swoich rozdziałach. To zupełnie naturalne i dlatego nie chcieliśmy na siłę ujednolicać naszych opinii, ponieważ uważamy, że ich różnorodność stanowi wartość dla czytelnika.
Dlatego też każdy z autorów podpisuję się z imienia i nazwiska pod tym, co napisał. Jednocześnie nie oznacza to, że zgodziłby się też pod tym, co napisał inny autor.
Jeden będzie uważał, że nieruchomości to jedyna słuszna droga, inny uważa, że akcje przebijają je pod każdym względem.
Jeden powie, że nawet w inwestowaniu należy bardzo ostrożnie się kredytować lub najlepiej w ogóle unikać kredytów (ja należę do tej grupy), a drugi (np. Janusz Palikot) powie, że należy pożyczać tyle kasy, ile się tylko da.
Jeden zaleci regularne szukanie okazji, a drugi skupienie się na tylko jednej branży i opanowaniu jej do perfekcji.
Mówi się, że z prawdą jest jak z pupą – każdy ma swoją. Dlatego ta książka pokaże Ci wiele prawd. Po to, abyś miał wystarczająco szeroką perspektywę, aby utworzyć Twoją własną prawdę.
Dlatego też w imieniu wszystkich autorów zapraszam Cię do zapoznania się z Biblią Inwestowania i utworzenia prawdy, która będzie prowadziła Cię przez świat pomnażania Twojego majątku.
Siłą rzeczy na tej drodze popełnisz dużo błędów i niewątpliwie wtopisz też trochę pieniędzy.
Ale w inwestowaniu nie chodzi o to, żeby nigdy nie przegrywać, ani nawet o to, żeby mieć więcej zwycięstw niż porażek.
W inwestowaniu chodzi tylko o to, aby finalnie efekt Twojego zwycięstwa przebił efekty wszystkich Twoich porażek.
Do tego potrzebna jest wiedza, odwaga i szeroki punkt widzenia. W tej książce wspólnie z całą naszą ekipą chcemy dać Ci te trzy rzeczy.
Miłej zabawy!
Przedsiębiorca z ponad 15-letnim doświadczeniem. Tworzy rozmaite projekty biznesowe, głównie z branży edukacyjnej i marketingowej. Możesz go znać m.in. z programu „Expert w Bentley’u” na YouTube, w którym przeprowadza inspirujące wywiady z osobami najlepszymi w swoich dziedzinach. Maciej jest też autorem 5 innych książek, z których najbardziej znane to „48-godzinna doba” oraz „Nawyki 2.0”.
Stary frazes mówi, że inwestowanie wiąże się z ryzykiem. Często jednak zapominamy o tym, że ryzyko z kolei wiąże się z emocjami. I od tych emocji zależy to, czy podejmujemy mądre czy głupie ryzyko.
Niestety wielu inwestorów nie zdaje sobie sprawy z powagi powyższej obserwacji. Natomiast tzw. „duzi gracze” bardzo dobrze rozumieją to, co napisałem przed chwilą.
Tworzy to wysoce niebezpieczną sytuację, w której początkujący inwestorzy kierują się bazowymi instynktami, a zaawansowani inwestorzy mają te instynkty rozpracowane co do szczegółu, przez co w tej grze może być tylko jeden zwycięzca.
Dlatego właśnie ludzie zostawiają majątki swojego życia w kasynach, na giełdzie czy w super-biznesach, które mają zarabiać 20% miesięcznie.
Musimy pamiętać, że różne części naszego mózgu mają różne supermoce. Jedna jest bardziej emocjonalna, inna bardziej racjonalna. I bardzo dobrze. Ale tylko pod warunkiem, że potrafimy zrozumieć, jak to wszystko działa.
Nikt nie dał nam instrukcji do mózgu, a jest to narzędzie trochę bardziej skomplikowane niż zmywarka, do której instrukcję mamy. Dlatego w tej części Biblii Inwestowania chciałbym dać Ci najważniejsze elementy tego typu „mózgowej instrukcji”.
Zrozumienie tych zasad zaoszczędzi Ci licznych błędów inwestycyjnych i potężnych strat finansowych.
Część z tych zasad poznałem na studiach psychologicznych. Większość jednak musiałem zdobyć w boju, podczas inwestowania w biznes, nieruchomości, kruszce i kryptowaluty.
Czasem nauka była bolesna, ale zawsze wychodziła mi na dobre.
Na pewno zaoszczędziłbym sobie sporo bólu, gdybym szybciej korzystał z porad ludzi, którzy byli bardziej doświadczeni. To już nieważne. Ważne, że teraz mogę zaoszczędzić bólu Tobie. A to jest wielka pociecha.
Oczywiście, abym mógł to zrobić, potrzebujesz poważnie podejść do tematu i wziąć sobie do serca poniższe zasady. Nawet najlepsza wiedza nie działa, gdy się jej nie stosuje.
Na szczęście ludzie, do których dociera to, czym się zajmuję, są wyselekcjonowaną grupą osób przedsiębiorczych i pragmatycznie podchodzących do życia.
Dlatego jestem przekonany, że Tobie i wielu innym czytelnikom tej książki, opanowanie tych zasad zajmie znacznie mniej czasu niż mi.
Inwestuj tylko tyle, ile możesz stracić
Na każdym kanale zajmującym się inwestycjami na YouTube, w każdej książce oraz w każdym artykule przeczytasz, że nigdy i pod żadnym pozorem nie powinieneś inwestować więcej pieniędzy, niż ewentualnie jesteś w stanie stracić.
Niektórzy wręcz piszą kolokwialnie, że już robi im się niedobrze od ciągłego czytania tych ostrzeżeń. Mimo to praktyka pokazuje, że bardzo wielka liczba inwestorów nie traktuje tego ostrzeżenia poważnie.
A szkoda, bo zazwyczaj doprowadzi to do bankructwa, problemów ze zdrowiem, rozwodów i depresji…
I nie przesadzam ani trochę! Naprawdę niedostosowanie się do tej rady jest finansowym samobójstwem. Co oznacza inwestowanie tyle, ile możemy ewentualnie stracić?
Po pierwsze oznacza to, że inwestujesz pieniądze Twoje. Mówiąc „Twoje” mam na myśli pieniądze, których jesteś jedynym i pełnoprawnym właścicielem, i których nie musisz nikomu oddać.
Poniżej kilka przykładów łamania tej zasady.
Przykład pierwszy: osobiście zgłosił się do mnie inwestor prowadzący sklep sportowy, który zainwestował pieniądze przeznaczone na opłacenie towaru (przy okazji pozdrawiam, bo pewnie będzie to czytał:).
Założenie było optymistyczne (jak zawsze), czyli: „po co mam teraz płacić za kupiony już przez klientów sprzęt i przelewać pieniądze do dostawcy, skoro mogę wejść w kryptowaluty, podwoić pieniądze, oddać część dostawcy, a resztę zostawić dla siebie?”.
Ten nadmierny optymizm zgubił już wielu ludzi. Dzisiaj człowiek ten rozważa, czy zamknąć swój sklep oraz jeździ do swych dostawców, błagając o przedłużenie terminów płatności. Z inwestycji pozostało bowiem niewiele, a dostawcy stracili cierpliwość.
Trzymam kciuki za pozytywne zakończenie całej akcji, niemniej jednak na pewno nie jest to nic przyjemnego.
Przykład drugi: para młodych ludzi oszczędzała pieniądze na swoje wesele. Jak wiemy, żyjemy w kraju, w którym inteligencja finansowa nie jest zbyt popularną dziedziną i nadal obowiązuje durna zasada: „zastaw się, a postaw się”.
Nikt zatem nie będzie Cię pytać czy stać Cię na organizację wesela, a nawet gdyby było Cię stać, nikt nie będzie zastanawiać się czy jest to w ogóle mądre, aby wydać kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy złotych na jednodniową imprezę, której i tak za rok już nikt nie będzie wspominać. Spróbuj się przeciwstawić, a połowa rodziny uzna Cię za czarną owcę.
I kiedy już niektórzy mają na tyle rozwagi, że przynajmniej oszczędzają na tę uroczystość już od wielu miesięcy, to część z nich wpada na pomysł, że może by wejść tymi pieniędzmi w wysoce ryzykowne inwestycje typu giełda czy kryptowaluty i sprawdzić, co się stanie:)
Bo przecież nie może się nie udać, prawda? To niestety nie jest hipotetyczny przykład, a prawdziwa historia wielu par, z których część miałem okazję poznać.
W najgorszych przypadkach sytuacja wyglądała tak, że on inwestował pieniądze, które odkładali na ślub, podczas gdy ona nawet o tym nie wiedziała!
Oczywiście efektu możesz się domyślić. Pieniądze szlag trafił, a w niektórych przypadkach związek również. W najlepszych kończyło się pożyczką na wesele, opóźnieniem tegoż wesela lub po prostu spektakularną awanturą.
A wszystko przez niezrozumienie jednej prostej zasady.
Przykład trzeci: pożyczanie pieniędzy od rodziny lub z banku. Jeżeli naprawdę nie lubisz swojej rodziny, złam zasadę, o której mówię w tym rozdziale.
Dzięki temu szybko się jej pozbędziesz. Po prostu pożycz pieniądze od swojej mamy, siostry, brata, córki, tłumacząc, że oto przed Tobą biznes życia, inwestycja, która nie może się nie udać, szansa wejścia w nieruchomości, złoto lub dziwną firmę oferującą „paczki reklamowe”, które mogą jedynie rosnąć na wartości.
Jeżeli członkowie Twojej rodziny wykażą się naiwnością podobnego kalibru, wojna domowa gotowa! Odczekaj tylko kilka miesięcy i wyślij mamie sms-a o treści: „mamo, nie mogę Ci oddać pieniędzy:( przepadły”.
Fajnie by było, gdyby opisywać takie sytuacje tylko w ramach żartu. Niestety one często zdarzają się w realnym świecie. Emocje bowiem potrafią zastąpić logikę bardzo szybko.
Kiedy tylko pojawiają nam się dolary w oczach, zaczynamy tracić kontakt z ziemią. Zaczynamy zakładać, że nasza inwestycja po prostu musi wyjść.
Jest jednak takie perfidne prawo wszechświata. Nie mam pojęcia, jak ono działa, ale działa prawie zawsze. Otóż, prawo to mówi, że jeśli inwestujesz swoje pieniądze, inwestycja często wychodzi, a jeśli inwestujesz cudze pieniądze, cały świat spiskuje przeciwko Tobie i robi wszystko, co możliwe, aby szlag Cię trafił.
Gdy tylko słyszę o koncepcji inwestowania cudzych pieniędzy, od razu wpadam w stan przedzawałowy. Wiele znam podobnych sytuacji i praktycznie w każdej z nich prędzej czy później (zazwyczaj prędzej) coś się sypało.
Jest w tym zresztą dużo logiki. Jeśli wiemy bowiem, że najlepsi inwestorzy to ci, którzy posługują się chłodną kalkulacją, a najgorsi inwestorzy to ci, którzy kierują się gorącymi emocjami, to zastanówmy się, do której grupy należą ludzie, których nie stać na utratę kapitału?
To przecież oczywiste. Jeśli mam na koncie 10 000 zł zapasu i kupię za 1000 zł Bitcoina czy złota, to stanowi to zaledwie 10% mojego kapitału. Dzięki temu mogę spokojnie sobie kalkulować, obliczać, kombinować i działać.
Natomiast jeżeli mam na koncie 1000 zł i pożyczę od znajomych 9000 zł, to nagle okazuje się, że inwestowanie nie jest już możliwością zwiększenia swojego kapitału. Ono stało się koniecznością zarobku.
No bo przecież nie mogę stracić tamtych pieniędzy. Automatycznie włączają się emocje, gdy tylko mój kapitał stopnieje z 9000 na 8000 złotych. Jestem już wtedy całkiem spanikowany. Mam wizję oddawania 1000 zł nadwyżki.
Taka wizja boli, dlatego też postanawiam podjąć bardziej ryzykowne ruchy - po to, żeby odrobić stracony tysiąc i zarobić dwadzieścia.
Oczywiście domyślasz się, do czego to prowadzi. W którymś momencie mój kapitał wynosi już 5000 zł, a ja nie śpię po nocach. Zastanawiam się, czy wychodzić z inwestycji teraz i pogrzebać 4000 zł, które będę musieć oddać czy próbować jeszcze coś ugrać i jakimś cudem przywrócić stan na 9000 zł.
Na tym etapie toczy się walka pomiędzy paniką i naiwnością. Obie te rzeczy prowadzą do porażki. Jeśli wybiorę panikę, wychodzę z pięcioma tysiącami i jestem świeżo upieczonym dłużnikiem.
Jeśli wybiorę naiwność, bo znów ktoś mi naopowiada, że na 100% teraz dane aktywo wystrzeli w kosmos, to najprawdopodobniej z 5000 zł zrobię 1000 zł i ostatecznie i tak spanikuję będąc jeszcze poważniejszym dłużnikiem.
Każda opcja to beznadzieja i każdą z opcji wybierają co roku dziesiątki tysięcy ludzi.
Już z definicji inwestowanie polega na lokowaniu gdzieś nadwyżki Twoich pieniędzy. Zwróć uwagę na dwa kluczowe słowa: nadwyżka i Twoje.
Jeżeli zastanawiasz się, ile powinieneś zainwestować w kryptowaluty, nieruchomości, akcje i złoto, w momencie, gdy spłacasz jeszcze kredyty i jesteś winny przyjacielowi pieniądze, jedyna słuszna odpowiedź brzmi: zero!
Inwestowanie jest dla ludzi, którzy mają nadwyżki finansowe. Nie dla ludzi, którzy mają niedobory. Jeżeli czujesz, że musisz koniecznie inwestować, bardzo dobrze - będziesz bardziej zdeterminowany, żeby spłacić swoje zaległości i później móc wejść w inwestycje.
I co z tego, że istnieją przypadki ludzi, którzy wzięli kredyt na kupno Bitcoina kilka lat temu i dzisiaj dzięki temu są multimilionerami? Fantastycznie! Istnieją też ludzie, którzy jadąc na monocyklu utrzymują na swoim czole akrobatkę…
Może pora zrozumieć, że szansa, że dołączysz do tak niszowej grupy ludzi jest zbyt mała. Z Twoim kapitałem powinno się postępować, jak dobry lekarz z pacjentem, czyli „po pierwsze: nie szkodzić!”.
Po czym zatem poznać, ile Twoich pieniędzy możesz zainwestować? Ano po tym, że wyobrażasz sobie, że jeżeli stracisz 100% tych pieniędzy, to nic to nie zmienia w Twoim życiu, poza ewentualnym gorzkim poczuciem nieudanej inwestycji.
Oznacza to, że po takiej stracie dalej żyjesz tak, jak żyłeś wcześniej, dalej jeździsz tym samym samochodem, dalej pracujesz w tym samym miejscu, dalej Twoje dzieci chodzą do tych samych szkół i dalej realizujesz inne Twoje plany finansowe.
Jeśli utrata kapitału miałaby zmusić Cię do sprzedaży samochodu, przeprowadzki, wypisania dzieci z prywatnej szkoły lub rezygnacji z wyjazdu na Majorkę, na który już oszczędziłeś 80% pieniędzy, to taka inwestycja nie ma najmniejszego sensu.
Zarówno dlatego, że w przypadku porażki czekają Cię znacznie większe problemy, niż tylko brak pieniędzy, jak również dlatego, że inwestując tego typu środki automatycznie odpalasz hormon stresu i mnóstwo złych emocji, zyskując tym samym gwarancję podejmowania beznadziejnych decyzji.
Zastanów się zatem, co w tym momencie Twojego życia oznacza sformułowanie „nadwyżka pieniędzy”. I tylko taką kwotę inwestuj!
Niektórzy doświadczeni inwestorzy, jak np. Phil Konieczny, który zajmuje się kryptowalutami i z którym przeprowadziłem przeciekawy wywiad w programie „Expert w Bentleyu” doradza wręcz, aby tak uzyskaną kwotę podzielić przez dwa.
Jeżeli zatem po wszelkich wyliczeniach dojdziesz do wniosku, że możesz zainwestować w kryptowaluty 20 000 zł, bo taka strata wcale by Cię nie zabolała, to zainwestuj 10 000 zł.
Wówczas możesz inwestować z pełnym spokojem, wiedząc, że w razie czego tracisz „tylko” pieniądze. Oczywiście nikt nie lubi tracić pieniędzy, ale zawsze lepiej stracić pieniądze niż stracić pieniądze, przyjaźń, miłość, radość, szczęście, zdrowie i poczucie sensu życia…
I nigdy nie inwestuj po tajniacku. Jeżeli mieszkasz z kimś, nie możesz udawać przed tą osobą, że nie ma tematu. Nie możesz inwestować potajemnie.
Jeżeli macie wspólny budżet, to musisz informować drugą stronę o tym, że wchodzisz w daną inwestycję.
A jeśli boisz się powiedzieć Twojej dziewczynie o tym, że chcesz wejść w kryptowaluty, to może stań przed lustrem, obniż je na wysokość miednicy i zastanów się, czy w ogóle jesteś facetem… Bo facet powinien bać się tygrysów, rekinów i niedźwiedzi, a nie rozmawiania.
Celowo zwracam się do facetów, bo z mojego doświadczenia wynika, że kobiety rzadko kiedy boją się rozmawiać o pomysłach inwestycyjnych ze swoimi partnerami.
Mówi się nawet, że powinieneś ryzykować tyle, żeby strata nie przekroczyła możliwości Twojego układu nerwowego.
Podsumowując, oblicz, ile masz nadwyżek finansowych, absolutnie nie biorąc pod uwagę pieniędzy, które ewentualnie możesz pożyczyć albo takich, które musisz w najbliższym czasie komuś oddać.
Następnie podziel tę kwotę przez dwa i w ten sposób uzyskasz kwotę, którą realnie możesz zainwestować. Jeżeli ta kwota wydaje Ci się mniejsza niż byś chciał, to spokojnie - jest na to lekarstwo! Po prostu… zarób więcej!
I przeczytaj jeszcze raz. Nie napisałem: „pożycz więcej”, ani „wydaj pieniądze, które odłożyłeś na spłatę raty lub na wczasy”. Nie napisałem też: „zrób fundusz, zbierając pieniądze od inwestorów, którym obiecasz wysokie zyski”.
To, co napisałem, to po prostu: „zarób więcej”. I tyle!
To jest tak proste, że aż niesamowicie skomplikowane…
Ubezpiecz się od sukcesu inwestycji
Chciałbym teraz przedstawić Ci bardzo ciekawą koncepcję, która być może odwróci Twoje spojrzenie na inwestowanie. Na to, jak można inwestować w różne aktywa i jak można na tym zarabiać.
Potraktujemy dla przykładu jako inwestycję coś, co zazwyczaj nie jest tak traktowane i coś, na co ludzie patrzą zupełnie inaczej, a w praktyce to coś działa dokładnie tak samo, jak każda inna inwestycja…
Mam na myśli… ubezpieczenia. Każdy z nas ubezpiecza się od czegoś i większość z nas nigdy nie dostanie od ubezpieczyciela ani złotówki (i całe szczęście!). Można powiedzieć, że ubezpieczenia to taki swoisty zakład między Tobą a ubezpieczycielem. Ty dajesz pieniądze i obstawiasz, że coś Ci się przydarzy, a ubezpieczyciel bierze te pieniądze i obstawia, że Ci się to nie przydarzy.
Oczywiście wiemy, że statystycznie ubezpieczyciel jest zawsze na wygranej pozycji, ponieważ ma u siebie statystyki i nie przyjmuje nigdy zakładów, na których nie mógłby wygrać. Ty jednak jesteś jednostką i nie interesuje Cię, jaka jest ogólna statystyka. Ciebie interesuje wyłącznie własne bezpieczeństwo, jak również bezpieczeństwo Twoich rzeczy, samochodu, domu czy schowanego pod kanapą złota.
Jeśli w Waszym zakładzie to Ty masz rację i rzeczywiście coś się stanie, czyli ukradną Twój samochód, ubezpieczyciel przegrywa zakład i ma obowiązek wypłacenia Ci odszkodowania.
Nie chciałbym teraz poruszać tutaj tematu związanego z tym, że ubezpieczyciele robią wszystko, co mogą, aby nigdy nie wypłacić tego odszkodowania, bo to byłby temat na zupełnie inną książkę (w momencie, gdy piszę te słowa mijają 2 lata od kradzieży mojego samochodu, a odszkodowania ze strony Ergo Hestia nie zobaczę nigdy).
Załóżmy jednak na potrzeby tej książki idealną wersję rzeczywistości, że kiedy to Ty masz rację i coś się stało, dostajesz odszkodowanie, a kiedy to ubezpieczyciel ma rację i nic się nie stało, nie dostajesz odszkodowania.
Zazwyczaj nie płaczemy na koniec roku, że w danym roku nic nam się nie stało… „Ojej! Wydałem na ubezpieczenie podróżne, a nie zostałem w podróży zamordowany, nie miałem żadnego wypadku, nikt nie ukradł mi plecaka, nie rozbiłem samochodu, nie spłonął mi dom, co za pech!”.
Tak naprawdę cieszysz się, że tak jest, pomimo że można uznać Twoje pieniądze za całkowicie stracone. Nigdy nie odzyskasz już ani złotówki z kwoty, którą opłaciłeś za ubezpieczenie. Czy jest to problem? Uważam, że nie, ponieważ każdy zna zasady gry.
Dopóki zatem każda strona wywiązuje się ze swoich zobowiązań, czyli ubezpieczyciel wypłaca ubezpieczenie, uważam, że gra jest w pełni uczciwa.
Zarówno ubezpieczyciel jest świadomy podejmowanego ryzyka, jak i Ty wiesz, że jeśli nic się nie stanie, wszystkie pieniądze odejdą na zawsze.
Co by było, gdyby podejść do tematu inwestowania dokładnie w taki sam sposób? Zazwyczaj inwestorzy na rynku „spinają się” swoimi inwestycjami. Wybierają sobie aktywo, w które chcą zainwestować, a następnie sprawdzają jego cenę dniami i nocami. Denerwują się przy najmniejszym nawet spadku. To dlatego, że bardzo zależy im na wygranej.
Potraktowali oni bowiem swoje pieniądze jako narzędzie, które dosłownie musi doprowadzić ich do sukcesu. Brak tego sukcesu byłby dla nich scenariuszem niewyobrażalnym. Wiem jednak z doświadczenia wielu znajomych inwestorów, że emocje nie są najlepszym doradcą. A tak naprawdę to powinniśmy powiedzieć, że są doradcą najgorszym.
To właśnie w stresie podejmujemy najgłupsze decyzje, panikujemy i zupełnie zmieniamy naszą strategię inwestycyjną. Nawet jeśli mieliśmy wcześniej dokładnie ułożony plan i obiecaliśmy samemu sobie nie zmieniać kierunku działania pod żadnym pozorem.
Co by się jednak stało, gdybyś potraktował inwestycje jako różnego rodzaju ubezpieczenia? Przykładowo, inwestycja nr 1 to ubezpieczenie na wypadek zalania domu, inwestycja numer 2 to ubezpieczenie na wypadek kradzieży samochodu, inwestycja numer 3 to ubezpieczenie na wypadek stłuczki.
Oznaczałoby to, że w momencie wyboru danego aktywa inwestycyjnego, niemalże zakładasz, że szanse na jego powodzenie są bardzo niewielkie - dokładnie tak samo, jak szanse na wystąpienie wydarzenia, od którego się ubezpieczasz.
Dzięki temu inwestujesz dużo bardziej świadomie, ponieważ wiedząc, że działa to podobnie do ubezpieczenia, inwestujesz tylko tyle, na ile Cię stać.
Nikt nie pożycza pieniędzy z banku albo od najlepszego przyjaciela, aby opłacić ubezpieczenie podróżne. A przynajmniej nikt nie powinien tego robić…
Gdy wybierasz aktywa, inwestujesz kwotę, na którą Cię po prostu stać. Dane aktywo staje się Twoim ubezpieczycielem.
Po prostu ubezpieczasz się od jego sukcesu. Zakładasz zatem na pełnym luzie, że ten sukces może nigdy nie nastąpić i nie ma to najmniejszego znaczenia. Zgadzasz się na to, wiesz, że tak może być.
Jeśli jednak pojawi się ten sukces i dane aktywo urośnie na cenie 2 razy, 5 razy, 10 razy czy 1000 razy, to bardzo dobrze! Dla Ciebie to taka wypłata od ubezpieczyciela (i bez wypadku!). Najlepsze ubezpieczenie świata!
Zamiast zatem traktować inwestycje jako konieczną i jedynie skuteczną drogę do wolności finansowej, która prowadzi wyłącznie przez krainę mlekiem i miodem płynącą, warto założyć, że wszystkie aktywa to różnego rodzaju ubezpieczenia i oceniać je na zasadzie: czy dane wydarzenie jest bardziej czy mniej prawdopodobne?
Przykładowo, ja nie będę ubezpieczać się od stania się ofiarą zamachu terrorystycznego. Nie dlatego, że jest to niemożliwe, lecz dlatego, że jest to wysoce nieprawdopodobne.
Tak między nami mówiąc, istnieje dużo wyższe prawdopodobieństwo, że zamordują mnie frytki niż terrorysta. Nie spotkałem jeszcze w życiu żadnego terrorysty. A wiesz, ile spotkałem w życiu frytek? Bardzo dużo. Frytki wprawdzie zabijają na raty, a terrorysta od razu.
Niemniej jednak, jeśli prześledzimy wszelkie statystyki zgonów na choroby, na których wystąpienie mają wpływ frytki (między innymi niezdrowymi pokarmami oczywiście), to okaże się, że idąc tym tropem można by stwierdzić, że terroryści są zupełnie niegroźni.
Dlatego chętnie opłacę ubezpieczenie zdrowotne na wypadek konieczności leczenia problemów z sercem niż na wypadek uciekania przed szaleńcem z karabinem.
Oczywiście być może Twoja analiza ryzyka będzie inna i stwierdzisz, że w Twoim wypadku lepiej ubezpieczyć się od zamachu terrorystycznego niż od chorób serca. I bardzo dobrze!
Na tym polega wolny rynek i nasza dojrzała możliwość podejmowania świadomych decyzji. Niektóre z tych decyzji będą trafione, inne nietrafione i nikt nie powinien płakać, że tak to działa, ponieważ jest to jak najbardziej uczciwy układ.
Zastanawia mnie tylko, gdzie jest Komisja Nadzoru Finansowego, kiedy 99% dorosłych Polaków opłaca swoje ubezpieczenia? Dlaczego taka komisja chętnie ostrzega nas przed ryzykowną inwestycją w kryptowaluty, mówiąc, że większość inwestorów straci swoje środki?
Przecież w tym samym czasie opłacamy ubezpieczenia, na których ubezpieczyciel zarobi grube miliony, a 99% z nas nie dostanie z tego ani złotówki.
Dlaczego ubezpieczenie, czyli wysoce ryzykowna inwestycja jest w porządku, a inna wysoce ryzykowna inwestycja wymaga specjalnego nadzoru i odbierania ludziom prawa podejmowania decyzji na własne ryzyko – tak, jakby osoba, która ukończyła 18. rok życia dalej była dzieckiem i trzeba było ją pilnować.
Ten pomysł już sam w sobie jest niedorzeczny, bo wyobraź sobie 30-latka, któremu mama mówi, co może kupić, a czego kupić nie może.
Rzeczywistość poszła jednak w zdecydowanie bardziej zaawansowany absurd. Tym razem to już nawet nie mamusia mówi ludziom, co mogą zrobić, tylko jakieś obce typy w położonej wiele kilometrów od nas instytucji. Czyż nie wydaje Ci się to dziwne?
Ja tam osobiście uważam, że gdy inwestuję swoje własne pieniądze, to ode mnie zależy, na ile rzetelnie zbadam daną inwestycję, a następnie czy w nią wejdę czy też nie - będąc w pełni świadomym ryzyka.
Bo gdybym przecież nie był świadomym ryzyka, to chyba nie powinienem nigdy w życiu w nic inwestować.
To przecież podstawowa informacja, że na każdej inwestycji świata możemy stracić wszystkie pieniądze.
Dlatego po prostu potraktuj inwestycje jako ubezpieczenia od określonego rodzaju wydarzeń i wybierz te, które wydają Ci się rozsądne.
Od teraz - zamiast spinać się tym, że koniecznie dana inwestycja musi zarobić dla Ciebie miliony i płakać później po nocach, że jej wartość spadła dziesięciokrotnie - możesz po prostu przejrzeć wszystkie „ubezpieczenia” na rynku, wykupić te, które uznajesz za rozsądne, a następnie czekać, aż któreś z nich wypłaci Ci „odszkodowanie za sukces”.
Tak naprawdę wystarczy, że stanie się tak tylko z jednym, a już odniesiesz duży finansowy sukces.
A w najczarniejszym scenariuszu, gdyby nie zadziałało żadne i gdybyś stracił większość środków, to i tak jesteś w stanie przełknąć tę gorycz, ponieważ były to środki, z którymi pożegnałeś się już na samym początku.
Podejdź do inwestowania w ten sposób, a zobaczysz, jak szybko zaczynasz podejmować dużo bardziej racjonalne decyzje.
Jak oszczędzać?
Częstym problemem psychologicznym, który pojawia się w początkach naszego inwestowania jest to, że nie potrafimy oszczędzać pieniędzy.
Jak tu zatem dorobić się nadwyżki kapitału, jeżeli mamy tę niesamowitą moc wydawania wszystkiego, co wpłynie na nasze konto? Większość osób jest w stanie wydać każde pieniądze i zjeść wszystkie kluski – niezależnie, ile ich otrzymają.
Ja również przez większość życia należałem do tej grupy osób. I to jest w jakimś sensie pocieszające, bo skoro już do tej grupy nie należę, oznacza to, że z pomocą odpowiednich technik można to zmienić.
W programie „Biznes 2.0” na moim kanale na YouTube znajdziesz pełen odcinek o tym, jak oszczędzać pieniądze. Tutaj natomiast dam Ci najprostszą technikę „oszukania samego siebie”.
Otóż, aby nie pozbywać się błyskawicznie wszelkich pieniędzy i w efekcie nie mieć już czego inwestować, wystarczy wymienić polską walutę na obcą – najlepiej taką, której nie da się użyć w sklepie.
Dlatego raczej odpada Euro, ponieważ wiele sklepów w Polsce przyjmuję tę walutę.
Najbezpieczniejszym wyborem będzie chyba dolar amerykański, ponieważ z jednej strony nie można nim płacić w polskich sklepach, a z drugiej jest walutą najbardziej odporną na kryzys.
Tak naprawdę upadek dolara oznaczałby pewnie koniec systemu finansowego, jaki znamy. Dlatego też oszczędzanie pieniędzy w dolarze jest relatywnie bezpieczne.
Oczywiście standardowo wiemy już, że prawdziwe bezpieczeństwo naszych pieniędzy możemy zapewnić tylko my, trzymając je w gotówce.
Dolar na zagranicznym koncie walutowym jest zawsze gorszym dolarem niż ten w Twoim portfelu.
Zagraniczna waluta pozwala Ci być bardziej odpornym na różnego rodzaju pokusy.
Kiedy na rynku pojawi się nowy iPhone, którego wcale nie planowałeś kupić, może pojawić się lista niesamowicie istotnych powodów, dlaczego po prostu musisz go mieć. Większy ekran, lepsza kamera i w sumie to jak tu być szczęśliwym człowiekiem bez najnowszego iPhone’a?
Wtedy silna wola może nie wystarczyć. Natomiast wizja, że musisz wyjąć z Twojego sejfu dolary, pojechać do kantoru, wymienić je na złote, a następnie wpłacić we wpłatomacie, by później wejść na Allegro i kupić iPhone’a, to wizja niezbyt przyjemna.
W większości przypadków okaże się, że po prostu nie chce Ci się tego robić. Utrudnianie samemu sobie impulsywnych zakupów spowoduje, że będziesz ich robić zdecydowanie mniej. W ten sposób nauczysz się oszczędzać.
Jest jeszcze jeden fantastyczny efekt uboczny oszczędzania w dolarach. Otóż, za każdym razem, gdy otwierasz swój portfel i widzisz tam dolary, mniej lub bardziej świadomie buduje się w Tobie poczucie, że jesteś międzynarodowym przedsiębiorca, człowiekiem bogatym.
To wzmacnia pewność siebie i odwagę w podejmowaniu decyzji. Powiedzmy sobie też wprost, że widok pieniędzy poprawia samopoczucie. Fajnie jest widzieć pieniądze za każdym razem, gdy otwierasz portfel.
Oczywiście jeśli oszczędzasz pieniądze na inwestycje w nieruchomości, to nie będziesz nosić 50 000 dolarów w portfelu. Niemniej jednak sam fakt, że Twoje pieniądze będą w dolarach znacznie zmniejszy szanse, że przed czasem wpadniesz na genialny pomysł typu zakup nowego BMW.
A przecież każdy z nas jest mistrzem w tworzeniu racjonalnych uzasadnień: „tak dawno nie zmieniałem auta, a nowe BMW mniej pali, więc jest oszczędne. Ponadto jest takie bezpieczne, a ja mam małe dzieci, bla bla bla”.
Tak, jakby cała reszta dzieci świata, których rodzice nigdy nie kupią BMW, była już dziś skazana na niechybną śmierć na drodze.
Przetestuj zatem na sobie oszczędzanie w dolarach i zobaczysz, że sposób ten pomimo swojej prostoty jest bardzo skuteczny.
Nie wybieraj tylko jakieś waluty, która wydaje się ciekawa np. forintów węgierskich, rupii indyjskich czy batów tajskich, bo szansa, że kiedyś te papierki zmienią się w papier toaletowy z powodu hiperinflacji jest znacznie większa.
Oczywiście można powiedzieć, że złoto jest dużo bezpieczniejsze od dolarów, ale nie mówimy tutaj o zabezpieczaniu swojego kapitału, tylko o oszczędzaniu na inwestycje, które zamierzasz realizować w ciągu najbliższych kilku miesięcy.
Dlatego też amerykańska waluta może tutaj być najbezpieczniejsza, gdyż jest również bardzo płynna.
Do boju! Zdobądź swoje pierwsze dolary. Pamiętaj tylko, że w każdym kantorze można, a wręcz należy targować się o cenę. Zbicie jej nawet o kilka groszy pozwoli docelowo oszczędzić setki lub tysiące złotych.
Strach i chciwość
Inwestorzy kierują się dwiema głównymi emocjami. Z jednej strony są chciwi, ponieważ chcą pomnożyć swój majątek i zarobić jak najwięcej pieniędzy. Z drugiej strony się boją, ponieważ nie chcą stracić tego, co już mają.
Obie te emocje są zupełnie naturalne i pomimo negatywnych konotacji nie ma w nich nic złego.
Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że obie te emocje mogą wpuścić nas w maliny. W niektórych branżach (akcje czy kryptowaluty) nasi rynkowi przeciwnicy celowo wykorzystują nasze słabości, abyśmy inwestowali źle.
W innych branżach (np. złoto czy nieruchomości) sami sobą manipulujemy i doprowadzamy do złych decyzji. Strach i chciwość prowadzą do dwóch popularnych w świecie inwestowania zjawisk – FOMO i FUD.
FOMO. Jest to skrót stojący za fear of missing out, co oznacza lęk przed tym, że coś nas ominie. Nie trzeba daleko szukać przykładów tego zjawiska w naszym życiu.
Inwestorzy giełdowi bardzo często wchodzą w akcje lub kryptowaluty właśnie wtedy, gdy walory te rosną. Niby wydawałoby się logiczne, że kupuje się wtedy, gdy jest tanio, a sprzedaje wtedy, gdy jest drogo.
W praktyce jednak, gdy tylko ludzie widzą, że coś rośnie, automatycznie zakładają, że pewnie zaraz urośnie jeszcze bardziej i że jest ostatni moment na wchodzenie w daną inwestycję.
Tak powstają przeróżne bańki. Człowiek myśli sobie „ojej, zostały tylko trzy kawalerki w Warszawie poniżej 200 tysięcy złotych, muszę szybko kupić jedną z nich”.
Czy będzie to dobra decyzja? Czas pokaże.
Natomiast niewątpliwie samo podejmowanie decyzji w oparciu o to, że „uciekają okazje” jest już wysoce ryzykownym zagraniem.
Bardzo niewielu inwestorów rozumie to, co powiedział Richard Branson, założyciel holdingu Virgin, który skupia ponad 400 różnych przedsiębiorstw. Rzekł on, że okazje są jak autobusy - gdy tylko jeden odjeżdża, już za moment podjeżdża kolejny...
Zastanów się, skąd się biorą okazje biznesowe i inwestycyjne. Odpowiedź jest prosta: tworzą je ludzie. Oznacza to, że aby przestały pojawiać się nowe okazje, muszą przestać istnieć ludzie...
A zatem, dopóki żyjemy, każdego dnia na świecie będą pojawiały się tysiące okazji.
Ze smutkiem patrzę na różnego rodzaju sprzedawców, którzy próbują przekonać ludzi do swojego biznesu lub do swojej inwestycji, podając jako główny argument to, że jest to jedyna taka okazja i że za chwilę pociąg odjedzie bez nich.
Byłem kiedyś na dworcu i okazało się, że jest tam więcej pociągów niż jeden. Mało tego, okazało się też, że jak dziś nie wsiądziesz do pociągu, to możesz jutro ponownie przejść na dworzec.
Dlatego zdecydowanie warto być świadomym faktu, że istnieje coś takiego jak FOMO, aby zaobserwować u siebie to zjawisko zanim byłoby za późno.
Gdy następnym razem przeczytasz w „internetach”, że koniecznie trzeba właśnie teraz kupić nieruchomości, kryptowaluty, złoto czy cokolwiek innego, od razu zadaj sobie pytanie: „a jak nie, to co?”.
Być może okaże się, że przez brak podejmowania impulsywnych decyzji faktycznie kiedyś ucieknie Ci jakaś okazja. Ale co z tego? Nie ma to znaczenia, skoro za chwilę pojawi się 100 kolejnych.
Jeden z moich znajomych lubi powtarzać, że człowiekowi w ciągu życia trafiają się trzy naprawdę prawdziwie zmieniające życie okazje i jak nie wykorzysta żadnej z nich, to więcej wybitnych możliwości już nie będzie.
Uważam to za kompletną bzdurę. Trzy ciekawe okazje mogą Ci się trafić jutro do obiadu. Do kolacji pojawia się kolejne trzy.
A jak jeszcze pomożesz swojemu szczęściu i zaczniesz sam wyszukiwać nowe okazje, to może się okazać, że problem spieszenia się na pociąg zmienia się w problem nadmiaru wagoników do wyboru.
Na świecie jest bowiem obfitość możliwości. Zmień FOMO na JOMO, czyli joy of missing out. Oznacza to radość z tego, że omija Cię jakaś okazja, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
Gdy jednak zrozumiesz, jak wiele jest okazji na świecie, to będziesz radosny, że nie wchodzisz w nie wszystkie, ponieważ nie masz takich mocy przerobowych, czasowych i finansowych. Ignorowanie okazji będzie dla Ciebie przyjemnością.
Z drugiej strony tego samego spektrum mamy FUD, czyli fear, uncertainty and doubt, co oznacza strach, niepewność i zwątpienie. Zjawisko to może nas dotknąć, gdy kupimy Bitcoina za 10 000 $, a po tygodniu zobaczymy, że jego aktualna cena wynosi tylko 6000 $.
Albo gdy kupimy uncję złota za 7000 zł, a potem widzimy, że jej cena spadła do 5000 zł.
Lub też, gdy kupimy nieruchomość za pół miliona złotych, po czym nagle bańka na nieruchomościach pęka i spadają one na wartości o 40%.
Wtedy pojawia się niepewność i strach. A one z kolei mogą nas sprowokować do podjęcia głupich decyzji. Dlatego tak bardzo warto być tego świadomym. Ryzyko bowiem polega na tym, że odejdziemy od własnej strategii inwestycyjnej.
Inwestor planuje kupić Bitcoina po to, żeby sprzedać go za 10 lat, gdy tymczasem już po sześciu miesiącach panicznie wyprzedaje go za pół ceny, gdyż boi się, że cena spadnie jeszcze bardziej.
Trudno się temu dziwić – strata boli. Ale jak to powiedział kiedyś twórca sztuki walki Taekwondo: ból jest naszym przyjacielem. A przynajmniej czasami może nim być.
Lepiej poczuć trochę mentalnego bólu związanego z tym, że nasze aktywa w teorii straciły na wartości (w teorii, bo przecież dopóki ich nie sprzedamy, to nie ma żadnej realnej straty, ani realnego zysku) niż zmienić nasze chwilowe uczucia w realną finansową porażkę.
Na niektórych rynkach FUD jest celowo wywoływany przez tzw. dużych graczy.
Wielkie fundusze inwestycyjne dysponujące setkami milionów dolarów bez problemu mogą spowodować zawirowania cenowe poprzez różne dziwne akcje, np. masową wyprzedaż własnych aktywów albo celowe skupowanie wszystkiego po to, by cena wzrosła.
Wtedy tysiące niedoświadczonych inwestorów popada w zależności od sytuacji w FUD albo w FOMO i staje się w dawcami kapitału.
Pamiętaj zatem, że po to tworzy się strategię inwestycyjną, aby potem się jej trzymać - niezależnie od emocji. Nie zostajesz przecież inwestorem dla emocji, tylko dla konkretnych rezultatów finansowych.
Nie ma nic złego w strachu lub chciwości - pod warunkiem, że jesteś świadomy tych uczuć i tego, jak na Ciebie wpływają.
Oczywiście czasem najłatwiej jest uniemożliwić sobie podejmowanie głupich decyzji, zamiast walczyć samemu ze sobą.
Przykładowo, jeśli trzymasz swoje złoto w sejfie, ale klucz trzyma Twój najlepszy przyjaciel, który ma również kartkę, na której zadeklarowałeś się, że nie chcesz mieć dostępu do tego złota przez najbliższe 10 lat, to sprawa jest dużo prostsza.
Musiałbyś spotkać się z przyjacielem i godzinę przekonywać go, dlaczego zmieniłeś zdanie.
A Twój przyjaciel (jeśli ma trochę oleju w głowie), szybko zauważy, że Twoje motywy są idiotyczne i po prostu klucza Ci nie odda. Albo przynajmniej zechce najpierw przekonać Cię, że to nie jest najlepszy pomysł.
Tak samo można zrobić z tzw. portfelem Bitcoin, czyli pendrive’m, na którym trzymasz kody dostępu do Twoich Bitcoinów. Możesz ukryć je samemu przed sobą i znacznie utrudnić sobie działanie pod wpływem przelotnych emocji.
Co więcej, jeśli traktujesz inwestowane przez siebie pieniądze nie jako środki, które koniecznie muszą zarobić, lecz jako środki, z którymi żegnasz się w momencie ich zainwestowania, to każda udana inwestycja staje się dla Ciebie niejako pozytywnym zaskoczeniem.
Straty natomiast bolą mniej i stajesz się mniej podatny na podejmowanie dziwnych decyzji. Im bardziej bowiem jesteśmy zdesperowani, tym bardziej pałętamy się w naszych decyzjach i tym częściej zmieniamy naszą strategię.
Tymczasem w świecie inwestycji niekonsekwencja jest najlepszym gwarantem regularnego tracenia pieniędzy. Wypisz zatem poniżej, w jaki sposób możesz utrudnić samemu sobie działanie pod wpływem FOMO i FUD:
............................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................
Zapłać najpierw sobie
Jedną z podstawowych zasad inwestycyjnych, jaką powtarza każdy nauczyciel inwestycyjny jest zasada, że powinniśmy realizować inwestycje przed zrealizowaniem jakichkolwiek innych płatności.
Oznacza to, że gdy otrzymujesz na konto jakiekolwiek pieniądze, powinieneś błyskawicznie wziąć 10% z nich i w coś zainwestować. Lub wymienić na dolary i schować aż do momentu, kiedy będziesz mógł kupić dane aktywa, ponieważ nie zawsze 10% z przelewu przychodzącego wystarczy Ci na jakąś interesującą Cię inwestycję.
Bardzo często podchodzimy do tematu inwestowania w taki sposób, że gdy pojawiają się na naszych kontach pieniądze, najpierw je konsumujemy, czyli kupujemy coś dla siebie. Później, gdy przyjdą rachunki na maila, opłacamy je, a następnie zakładamy optymistycznie, że zaoszczędzimy resztę.
Jest to dokładnie odwrotna kolejność do prawidłowej. Wiemy przecież z doświadczenia, że na koniec miesiąca w magicznych okolicznościach nadwyżka finansowa zawsze znika.
Niektórzy mają nawet problem z opłaceniem rachunków, bo kupili sobie jakiś zbędny gadżet.
Dlatego też należy najpierw odłożyć pieniądze na inwestycje, później opłacić wszystkie rachunki i dopiero z ewentualnych nadwyżek szaleć.
Oczywiście wyjątkiem może być sytuacja, kiedy stan Twoich finansów jest tak tragiczny, że ledwo wystarcza Ci na opłacenie rachunków.
Być może w takim momencie faktycznie mądrzej będzie jeszcze nie inwestować, zamiast być w stałym kontakcie z komornikiem.
W każdym jednak innym wypadku inwestowanie jest rozsądnym traktowaniem Twoich pieniędzy. Obojętnie, czy zarabiasz 3000 zł miesięcznie 30 tysięcy zł. 10% z tej kwoty wystarczy, aby stabilnie budować Twój majątek.
Wiadomo, że im większa kwota, tym większy ten majątek będzie. Okazuje się jednak, że mnóstwo osób zarabiających nawet 30 000 zł miesięcznie przez ostatnie 10 lat nie wygenerowało żadnego majątku, a mogliby już mieć milion złotych w różnych aktywach.
To dałoby im ogromne poczucie bezpieczeństwa, prawdopodobnie większe niż ich wysoki przychód, ponieważ łatwiej jest stracić przychód niż aktywa.
Dlatego proponuję, abyś już w tym momencie wszedł na swoje konto i wypłacił z niego 10%, które wykorzystasz na interesującą Cię inwestycję. Jeśli 10% tej kwoty wystarczy, przejdź do działania od razu i szybko zamów złoto czy Bitcoina czy cokolwiek innego, co Cię interesuje.
A jeśli z tych 10% jeszcze nie jesteś w stanie kupić danego aktywa, to po prostu wypłać je i zamień na dolary, aby kasa nie zniknęła w tajemniczych okolicznościach.
Proces ten powtarzaj tak długo, aż będziesz mógł wymienić te dolary z powrotem na złotówki i poczynić jakąś inwestycję w całości.
Oczywiście ktoś powie, że kupienie dolarów i sprzedanie ich po pół roku spowoduje utratę pewnej części tej kwoty, bo wiadomo, że waluty sprzedaje się taniej niż się je kupiło.
Jest to prawda, ale lepiej jest stracić 3% z danej kwoty poprzez zabezpieczanie jej w innej walucie niż stracić 100% z tej kwoty, kupując rzeczy, o których i tak za kilka tygodni nie będziesz już nawet pamiętać.
To jest właśnie jeden z wielu przykładów, kiedy nie możemy kierować się w życiu samym Excelem, ale musimy też zwrócić uwagę na psychologię.
Dlatego też już teraz sprawdź stan Twojego konta i przejmij 10% na poczet inwestycji.
Zadziwiające poczucie straty
Jedną z rzeczy, które są absolutnie pasjonujące pod kątem psychologii inwestowania jest to, jak dziwnie działa poczucie tracenia pieniędzy.
Otóż, człowiek, który kupuje samochód za 100 000 zł i wie, że sprzeda go za cztery lata za 40 000 zł absolutnie nie odczuwa z tego powodu straty 60 000 zł. Mimo, że realnie faktycznie takie pieniądze traci.
Ktoś powie, że może i traci, ale w zamian jeździ, a jeździć przecież musi. To prawda, ale prawdą też jest, że równie dobrze mógłby kupić starego i sprawnego Mercedesa w gazie za 10 000 zł i sprzedać go za cztery lata również za 10 000 zł.
Nawet gdyby musiał włożyć kolejne 10 000 zł w naprawy, to w dalszym ciągu straciłby tylko 10 000 zł w porównaniu do 60 000 zł straty naszego pierwszego bohatera.
Jak więc widzisz, poczucie straty niekoniecznie musi iść w parze z tym, czy i ile realnie tracimy.
Czasem jest nawet tak, że zyskujemy, a i tak czujemy stratę. Gdybym zadzwonił do Ciebie i powiedział Ci, że wygrałeś 100 000 zł, cieszyłbyś się.
Po 5 minutach zadzwoniłbym ponownie i przeprosiłbym Cię za pomyłkę i poinformowałbym, że tak naprawdę wygrałeś 10 000 zł. Mimo, że w praktyce jesteś o 10 000 zł do przodu, to czułbyś stratę.
Tymczasem ludzie korzystają z tak absurdalnych usług, jak najem długoterminowy samochodu i często nie czują straty - mimo że dokładają do interesu w najlepszym wypadku kilkanaście tysięcy złotych.
Tak samo mają ludzie, którzy kupują nowy telefon w czasie, gdy poprzedni ma się jeszcze całkiem nieźle. Nie czują, że stracili 1000 czy 2000 złotych.
Mimo to dokładnie ci sami ludzie poczują ogromną stratę, gdy wartość ich złota lub Bitcoinów spadnie z 10 000 zł na 5000 zł.
Mimo że i tak nie planowali tych walorów sprzedawać, więc ich aktualna tymczasowa cena nie ma przecież żadnego znaczenia.
Wiele razy przyłapałem sam siebie na tym samym absurdzie. Bałem się wejść w jakąś inwestycję, bo myślałem: „no dobra, ale co jeśli stracę i z 10 000 złotych zostaną mi tylko 2000zł?”.
Oczywiście moje obawy były słuszne, ponieważ inwestowanie rzeczywiście wiąże się z ryzykiem. Dlaczego jednak nie miałem podobnych obaw, gdy kupowałem lodówkę, komputer i drukarkę? Na te rzeczy również wydałem pewnie z 10 000 zł i jest duża szansa, że w przyszłości nie dostanę za nie nawet 2000 złotych. Mimo to, nie czuję żadnej straty.
Zauważ zatem, że nasze poczucie straty wiąże się nie z samą stratą, tylko z naszymi niespełnionymi oczekiwaniami.
Nie oczekiwałem przecież, że sprzedam kiedyś mój komputer z zyskiem. Oczekiwałem tylko, że będzie działał i pozwalał mi np. pisać książki czy sprawdzać maila. I te funkcję spełnia. Dlatego nie czuję straty, mimo że w kwestii finansowej ona nastąpiła.
Natomiast gdy kupuję złoto, to oczekuję, że będę mógł je sprzedać drożej i gdy liczby tymczasowo sugerują, że mój plan nie wyjdzie, mogę czuć stratę, mimo że realnie wcale ona nie musi nastąpić.
Idąc dalej tym tropem, właśnie między wierszami podałem Ci konkretny sposób na zwiększenie chęci oraz odwagi do inwestowania pieniędzy. Chodzi najzwyczajniej w świecie o… pozbycie się oczekiwań.
Wyobraź sobie, że kupujesz złotą monetę po to, żeby sobie na nią patrzeć i czuć się bogatym inwestorem.
Wtedy na 100% zrealizujesz swój cel. Nie ma zatem już aż takiego znaczenia, czy jutro ta moneta jest warta trochę mniej.
Zadziwiającą tajemnicą świata finansów jest bowiem to, że lepiej jest zainwestować 100 000 zł, z których zostanie później tylko 50 000 zł, niż wydać 100 000 na konsumpcję, z której nie zostanie nic albo jakieś grosze, gdy będziesz sprzedawać już niepotrzebne sprzęty.
Innymi słowy, często lepsza jest nieudana inwestycja niż udana konsumpcja.
Potrzebujemy tylko przestawić się na właściwy tor. Jakby nie było, cały świat nakłania nas do kupowania towarów i usług, do pokazywania innym naszych samochodów, domów i zegarków, aby na tej podstawie zbudować swoją wartość.
Gdy reporter pyta ludzi, co by zrobili, gdyby wygrali 1 000 000 zł, prawie nikt nie odpowiada, że kupiłby kilka kawalerek na wynajem, Bitcoina albo złoto. Prawie wszystkie odpowiedzi opierają się o czystą konsumpcję.
Równie dobrze można by było przeformować pytanie na: „na co przepieprzyłbyś 1 000 000 zł?”. Wyszłoby na to samo.
Dlatego być może warto traktować inwestowanie tak samo, jak konsumpcję: „a teraz mam kaprys i kupię sobie złotą monetę, będę sobie na nią patrzeć”, „co za miły dzień! Przewalę trochę hajsu na Bitcoina”, „nazbierało mi się 200 000 zł, zmarnuję je na jakąś kawalerkę na wynajem, bo lubię się czuć właścicielem nieruchomości”.
To na początku może brzmieć dziwnie, ale organizowanie wesela za 40 000 zł, żeby nie obraziła się na Ciebie ciotka, którą widzisz raz na 10 lat jest dużo dziwniejsze - mimo że dużo bardziej popularne.
A zatem trikiem, który warto wykonywać na naszym umyśle, jest pozwolić sobie „marnować” swoje pieniądze. Tylko, że tym razem zmarnujesz je na walory inwestycyjne, a tylko część pieniędzy będziesz marnować na konsumpcję, z której przecież rezygnować wcale nie chcemy. Stosując to podejście, będziesz podejmować dużo bardziej racjonalne decyzje i nigdy nie będziesz już wyprzedawać swych inwestycji w popłochu. To na co przewaliłbyś trochę kasy?
Dieta nisko-informacyjna
Jedną z technik zarządzania czasem, o jakich często mówię, jest tzw. dieta nisko-informacyjna. Chodzi w niej o to, aby odciąć się od negatywnych informacji, z których nic dla Ciebie nie wynika poza pogorszeniem Twojego samopoczucia.
Nie ma bowiem sensu marnować czasu na oglądanie wieczornych wiadomości czy na ciągłe odświeżanie liczby ofiar nowego niebezpiecznego wirusa. Nie masz z tego żadnego pożytku, a do tego Twojemu dobremu samopoczuciu zagraża niebezpieczeństwo.
Jeśli negatywne informacje naprawdę będą dotyczyć też Ciebie w jakikolwiek sposób, to wierz mi, że na pewno do Ciebie w jakiś sposób dotrą.
Mogłeś to przećwiczyć podczas słynnej epidemii koronawirusa w 2020 roku. Nawet, gdybyś wyłączył w tym czasie wszystkie wiadomości, dzienniki i portale społecznościowe, i tak dowiedziałbyś się, kiedy zamknięte są szkoły, bary czy restauracje oraz jakie są zasady kwarantanny.
To zupełnie normalna sprawa. Gdy dzieje się coś, co realnie wpływa na Twoje życie, nie zabraknie ludzi, którzy w ten lub inny sposób przekażą Ci wszystkie kluczowe wiadomości. Czasem nawet życzyłbyś sobie, aby tego typu wiadomości negatywnych docierało do Ciebie mniej.
Tym bardziej nie ma sensu czytać portali informacyjnych i zatruwać swojego organizmu kortyzolem, czyli hormonem stresu, który obniża skuteczność działania naszego układu immunologicznego.
Po co być człowiekiem nieszczęśliwym i w dodatku bardziej podatnym na choroby, gdy można być człowiekiem szczęśliwym i odpornym?
Pytanie niby idiotyczne, a jednak kilkaset milionów ludzi powinna sobie je natychmiast zadać.
Co ma jednak dieta nisko-informacyjna do inwestowania? Bardzo dużo. Mówiliśmy wcześniej o FOMO i FUD. Zjawiska te są napędzane niczym innym, jak właśnie informacjami.
Oznacza to, że inwestor kryptowalutowy, który odświeża cenę Bitcoina 5 razy dziennie, jest znacznie bardziej podatny na pochopną sprzedaż kryptowaluty lub zbyt impulsywny jej zakup niż człowiek, który kupił Bitcoina, po czym zapomniał o temacie na pół roku.
Spotkałem w życiu wiele osób, które żaliły się, że gdyby słyszały o Bitcoinie w momencie, gdy ten kosztował 1 dolara, to dzisiaj byłyby miliarderami. Otóż, nie byłyby.
Dlatego, że przy wzroście ceny Bitcoina na 2 dolary, zaczęliby się obawiać, że za chwilę wszystko szlag trafi i trzeba błyskawicznie sprzedać kryptowalutę, inkasując 100% zysku.
Być może jedna osoba na 100 000 byłaby w stanie emocjonalnie doczekać czasów, kiedy cena Bitcoina wyniosła 20 000 $. Jednak najbogatsi inwestorzy kryptowalutowi, jakich znam, to ci, którzy kupili niegdyś Bitcoina, a potem… zapomnieli o tym przez lata.
Dopiero później dowiedziały się od znajomych, że ten Bitcoin kosztuje teraz 1000 razy więcej niż gdy go kupowali. Wtedy dopiero odkopywali swoje hasła i zaczynali go sprzedawać.
Podobną strategię powinno się stosować zawsze