Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwsza herstoryczna antologia Ośrodka KARTA! Ponad sto lat temu Polki uzyskały prawa wyborcze i zaczęły wkraczać w obszary życia zarezerwowane wcześniej dla mężczyzn. Mimo że proces równouprawnienia trwa już tak długo, patriarchat – oparty na dogmacie „wiekowych” tradycji – wciąż jest tu silny. W publikacji kobiety z różnych epok i środowisk opowiadają o ostatnich stu latach życia w naszym kraju – w rzeczywistości patriarchatu obecnego w sferze prywatnej, zawodowej, społecznej.
Poza kilkudziesięcioma świadectwami przedstawiono osiem manifestów, które postulują kierunek zmian. Głos zabierają m.in. Zofia Nałkowska, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Irena Krzywicka, Zofia Moraczewska, Barbara Labuda, Małgorzata Tarasiewicz, Inga Iwasiów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 415
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ponad sto lat temu zdobyłyśmy prawa wyborcze. Możemy studiować na wszystkich kierunkach i pracować we wszystkich zawodach. Przez ostatnie stulecie rzeczywistość i życie kobiet w naszym kraju zmieniły się diametralnie. Ale – co bardzo dobitnie wybrzmiewa w świadectwach zgromadzonych w tej książce – proces równouprawnienia wciąż się tu nie zakończył. Mamy przed sobą daleką drogę.
System patriarchalny zakorzeniony jest bowiem dużo głębiej niż w przepisach prawa, a jego mechanizmy nadal tkwią niemal w każdej i w każdym z nas. W naszej świadomości, wychowaniu, nawykach i przekonaniach.
Czytając zebrane w tej antologii relacje, możemy się przekonać, jak powszechne są przejawy patriarchatu, jak silnie obecne w każdej dziedzinie naszego życia – zawodowej, prywatnej, publicznej. Wsłuchując się w głosy bohaterek, możemy przejrzeć się w ich doświadczeniu, przyłożyć je do swojego życia i zadać sobie pytanie: czy ja kiedyś znalazłam się w takiej sytuacji? Czy potraktowałem/potraktowałam kobietę w taki sposób?
Czasem dyskryminacja kobiet ma wymiar brutalny i agresywny. Ale częściej jest to na pozór niegroźne umniejszanie – uwaga rzucona mimochodem, gest, do którego nie przywiązujemy wagi. Wszystkie te zachowania wciąż mocno pozycjonują kobietę w społeczeństwie. Jako tę, która może mniej zarabiać. Jako tę, która ma być miła, grzeczna i z uśmiechem przyjmować niechciane komplementy czy aluzje seksualne. Jako tę, której życiowym celem powinien być dom, rodzina i dzieci. Jako tę, która nie powinna garnąć się do „męskich” zawodów – policji, wojska czy chirurgii. Jako tę, która nie ma prawa się buntować i dobitnie wyrażać swojego zdania.
Kobiety, których głosy znalazły się w tej książce, stawiają temu opór. Mówiąc głośno i odważnie o swoich – często bardzo trudnych – doświadczeniach, buntują się przeciwko roli narzucanej im przez rodzinę, przełożonych, opinię społeczną.
Ich osobiste opowieści zestawiłyśmy z ośmioma tekstami o charakterze manifestów, w których są zawarte postulaty na przyszłość. Mamy nadzieję, że taki zabieg pomoże nam wszystkim nie tylko zacząć dostrzegać dyskryminujące zachowania, ale też – zastanowić się, jak możemy je zmienić w naszym najbliższym otoczeniu i szerzej, w wymiarze społecznym.
Potrzebujemy mieć w sobie gotowość i odwagę do nazywania rzeczywistości wokół nas z jej słabościami i do postulowania koniecznych przeobrażeń.
Wierzymy, że wsłuchanie się w relacje kobiet z różnych środowisk pozwoli nam zobaczyć, jak patriarchalne mechanizmy na przestrzeni ostatnich stu lat były i wciąż są obecne w naszym życiu. To szansa na refleksję, na ile uwikłane i uwikłani jesteśmy w system, który deprecjonuje kobiety. I co możemy zrobić, by to zmienić. By kobiece głosy – na równi z męskimi – usłyszeć.
Luty 2022
Zespół
(1867–1932) Działaczka społeczna i publicystka. Doprowadziła do utworzenia pierwszego na ziemiach polskich gimnazjum dla dziewcząt z egzaminem maturalnym. Zainicjowała akcję pisania indywidualnych i zbiorowych podań kobiet o prawo do studiów. Była zaangażowana w walkę o prawa wyborcze kobiet.
W średnich wiekach, w czasach rozkwitu tak zwanej scholastycznej nauki, rozmaici uczeni zastanawiali się głęboko nad pytaniem: Czy kobieta ma duszę, czy jest w ogóle człowiekiem? Dziś na tak postawione pytanie już nie uczeni, ale zupełnie prości ludzie odpowiadają śmiechem. Pojawiły się natomiast pytania inne, ot chociażby takie: „Czy kobieta powinna mieć te same prawa co mężczyzna?”. Właściwie pytanie to w treści swej nie różni się niczym od owego średniowiecznego pytania. Zmieniły się tylko czasy, sposób myślenia i sposób formułowania zagadnień branych pod rozwagę. […]
Kobieta już jest człowiekiem. Ale czy takim samym jak mężczyzna? A może jest tylko jego dopełnieniem, uzupełnieniem? Może nie jest jednostką samoistną? Może jest od niego mniej rozwinięta, mniej zdolna? Może jest istotą za czyny swe nieodpowiedzialną, może sama sobą rządzić nie potrafi, może jest za słaba, by się bez opieki męskiej obejść potrafiła? Te i tym podobne pytania zajmują jeszcze dziś umysły ludzi od życia stojących z dala. Mierzą oni i ważą mózgi męskie i kobiece, aby się przekonać z tej wagi i z tej miary, czy kobieta jest równie zdolna, jak mężczyzna. Rezultaty tych pomiarów wypadają na korzyść kobiety. Tak samo na korzyść kobiety przemawia życie.
Jedne z najtrudniejszych gałęzi wiedzy to bezsprzecznie matematyka i chemia. I oto mamy tutaj dwa głośne nazwiska: Zofii Kowalewskiej (Rosjanki) i Marii Skłodowskiej-Curie (Polki), które dzięki swym wybitnym zdolnościom posady profesorów na uniwersyteckich katedrach zdobyły. Tak samo na korzyść kobiety przemawia życie, jeśli idzie i o inne pytania. Te całe miliony panien i wdów zarabiających na swoje, a często i rodzin swoich utrzymanie, nie tylko bez pomocy mężczyzny, ale często w konkurencyjnej z nim walce i w stokroć trudniejszych warunkach – wystarcza chyba na odpowiedź, że kobieta jest istotą samoistną, samodzielną, dostatecznie silną, by sobie w trudnych zapasach z życiem poradzić, że jest sama za swoje czyny i życie odpowiedzialna.
Skąd się zatem biorą takie pytania […]? Powiedziałam już: stawiają je ludzie od życia stojący z daleka. Każdy, kto patrzy na kobietę przez cały dzień schyloną nad balią, warsztatem, rozbijającą kopaczką twarde grudy ziemi, dźwigającą na plecach ciężkie snopy zboża, by potem w domu gotować strawę, oporządzić dziatwę i męża, kto, powtarzam, patrzy na pracę kobiety, dla [kogoś] takiego pytanie, czy kobiecie należą się prawa, jest pytaniem pozbawionym wszelkiego sensu.
Inaczej musi się ta kwestia przedstawiać tym, dla których kobieta jest zabawką, lalką, ozdobą, uprzyjemnieniem życia. Turek, utrzymujący w swym haremie kilka lub kilkanaście próżniaczek, za całe swe zajęcie mających troskę o przypodobanie się swojemu właścicielowi; bogaty filister, dla którego kobieta jest manekinem służącym do obwieszania modnymi gałgankami i kosztownymi świecidełkami; bezwzględny egoista, starający się za wszelką cenę wyzyskać całą istotę kobiety dla swego osobistego pożytku – tacy ludzie muszą na kobietę patrzeć inaczej i mogą stawiać dziś jeszcze pytanie, czy kobiecie należą się prawa. Ale ponieważ ci ludzie stoją poza życiem, przejdzie życiowa fala mimo nich i kobiety pomimo ich protestu prawa dla siebie zdobędą. […]
Jest faktem, że w zamierzchłych czasach kobieta i mężczyzna równymi ludźmi byli. Nawet fizycznie kobieta nie była istotą tak nędzną, drobną, źle rozwiniętą, jaką na ogół jest dzisiaj. Mężczyzna zajmował się pasterstwem, rybołówstwem, myślistwem; kobieta gospodarstwem domowym, przemysłem, a często i zarządem wewnętrznym gminy. Dla wykonania wszystkich tych prac potrzeba było siły i sprawności umysłowej, toteż rozdziału tego między kobietą i mężczyzną, jaki widzimy dzisiaj, nie było. Dopiero z biegiem czasu zaczęło się różnicowanie.
Mężczyzna w zewnętrznych walkach z wrogiem zyskiwał na sile, nauczył się zwyciężonych traktować jak rzecz, jak przedmiot martwy. Dzięki wyzyskanym siłom niewolników zyskiwał wygody, dobrobyt. Dzięki temu kobieta również gnuśniała, leniwiała, słabła. Gdy mężczyzna to spostrzegł – z kobiety zrobił sobie niewolnicę, zaczął ją również traktować jak rzecz, jak przedmiot ku zadowoleniu swego instynktu rozmnażania jedynie i wyłącznie służący. Im słabsza, im głupsza była kobieta, im mniej „człowieka” w niej było, tym większą wartość zaczęła przedstawiać w oczach mężczyzny.
I tak jest po dzień dzisiejszy w niektórych warstwach i sferach. Kobiety pracujące, rzecz prosta, czując swoją siłę i wartość z tytułu swej pracy, swych zasług – o równorzędne, samoistne stanowisko w społeczeństwie upominają się i walczą. Władza dzisiejsza jednakże spoczywa, jak dotąd, w rękach tych ludzi, których już przedtem jako „poza życiem stojących” określiłam. Ci ludzie w kobietach, które ich otaczają, nic innego prócz próżnujących samiczek widzieć nie przywykli; głosu świadomej, pracującej kobiety zrozumieć nie są w stanie, a pod naporem coraz to głośniej wołających zewsząd głosów kobiecych: „ludzkich praw żądamy”, odwlekając załatwienie tej sprawy jeszcze bodaj o chwilę, tymczasem wysuwają teoretyczne pytania: czy kobieta powinna mieć te same prawa co mężczyzna? […]
Kobieta, raz obudzona, nie cofnie się z drogi i należne w społeczeństwie stanowisko zdobędzie. Tymczasem zdobywa piędź po piędzi z wydartych sobie terenów; walczy o prawo oświaty, o poprawę ekonomicznych warunków bytu, o prawo miłości, o prawo macierzyństwa, o prawo rozporządzania swoją osobą i decydowania o swoim losie, słowem: o swobodę rozwoju, o wolność istnienia. […]
Krakowski oddział Czytelni dla Kobiet, noszący nazwę „Oddział ochrony praw kobiety”, wydał celem pomnożenia funduszu agitacyjnego […] tak zwany elementarz kwestii kobiecej […]:
Każda uświadomiona kobieta powinna siędomagać:
1. zupełnego równouprawnienia politycznego kobiet,
2. wyzwolenia ekonomicznego przez zrównanie płacy za równą pracę, przez dostęp do wszystkich zawodów, przez wyszukanie nowych dróg zarobkowych oraz reformę gospodarstwa domowego,
3. równouprawnienia kobiet w kodeksie cywilnym (prawo świadczenia, prawo opieki nad dziećmi, prawo małżeńskie itp.),
4. bezpłatności nauczania oraz otwarcia dla kobiet wszystkich szkół istniejących,
5. ochrony macierzyństwa przez odpowiednie ustawy ochronne, zabezpieczające kobietom w ostatnim miesiącu ciąży oraz pierwszym po porodzie całkowite utrzymanie oraz pomoc lekarską,
6. ochrony dziecka przez zabezpieczenie każdej matce odpowiedniej pomocy na wychowanie dziecka oraz przez zrównanie w prawach dzieci naturalnych z dziećmi ślubnymi,
7. zniesienia administracyjnie uprawnionej prostytucji,
8. zniesienia wszystkich przywilejów płci, wyrażających się w prawach zarówno skodyfikowanych, jak i obyczajowych.
[…] Wszystkie dotychczasowe ustawy, wszystkie tak zwane prawa i kodeksy, zarówno kryminalne, jak cywilne, zostały obmyślone i napisane przez mężczyznę. Nie jest wobec tego rzeczą dziwną, że mężczyzna przy tworzeniu ustaw swój własny interes miał przede wszystkim na względzie, a z krzywdą kobiety się nie liczył. Wykonawcą wszystkich tych przez siebie stworzonych ustaw zrobił mężczyzna znowu wyłącznie tylko siebie samego. Sprawowanie wszelkich rządów spoczywa dotychczas w rękach męskich, z małymi tylko wyjątkami.
Dopiero w ciągu ostatnich dwudziestu lat udało się kobietom zrobić wyłom w tym względzie. […]
Wraz z politycznym równouprawnieniem przyjdzie jako proste następstwo usunięcie całego szeregu pokrzywdzeń kobiety, która sama o nie upomnieć się będzie w możności. Te kraje, gdzie kobiety już zasiadają w parlamentach, rozpoczęły reformy w kierunku wprowadzenia ustawodawstwa ochronnego wobec macierzyństwa kobiety, zrównania w prawach dzieci nieślubnych, dalej w kierunku unormowania kobietom pracy zarobkowej, która dziś w tak nienormalny sposób przez nie zdobywana być musi, wreszcie na polu szkolnictwa. Poza tym biorą kobiety czynny udział w walce z militaryzmem, alkoholizmem, prostytucją; słowem – podejmują wszystkie sprawy dotąd zaniedbane, a dla rozwoju ludzkości tak ważne. Wobec tego można się spodziewać, że zmiany w kierunku kulturalno-humanitarnym w tych krajach […] niedługo każą na siebie oczekiwać. […]
Dzisiejsza ludzkość stoi w bardzo wielkiej liczbie wypadków na tak niskim poziomie moralnym, że za kęs chleba bliźniemu dostarczony żąda od niego zupełnego zaprzedania w niewolę, nie wyłączając nawet wewnętrznej treści człowieka, to jest jego myśli i przekonań. Mężczyzna „utrzymujący kobietę”, jak się to mówi powszechnie, żąda od niej za to całkowitego oddania z ciałem i duszą. Kobieta nie śmie mieć własnego zdania, wypowiedzieć własnego sądu, bez pozwolenia męża rozporządzić swoją osobą. Korna, uległa zdobywa „łaskę” w oczach pana, bardziej samodzielna naraża się często na prześladowania. Ludzka godność kobiety wymaga zatem jej ekonomicznego uniezależnienia, a raczej, powiedziałabym, jasnego i ścisłego obliczenia wartości pracy kobiecej.
O kobietach zarobkujących poza domem w tej chwili nie mówię; pracują one bowiem często nawet więcej niż mężczyzna, ale i te kobiety, które tylko pracy domowej się oddają, jako „będące na utrzymaniu” męża nie mogą być uważane. Gdyby bowiem mężczyzna na dozorczynię swych dzieci i zarządczynię gospodarstwa domowego wynająć musiał obcą kobietę, musiałby przecież dawać jej za te usługi wynagrodzenie. Kwestia ta powinna być stawiana jasno, aby te niemoralne podstawy, na jakich się opiera dzisiejszy stosunek mężczyzny do kobiety w małżeństwie, raz wreszcie obalone zostały.
Nie ulega wątpliwości, że znajdują się wśród kobiet liczne próżniaczki, które w istocie zupełnie się nie przyczyniają do pracy zarobkowej męża; owszem, przeciwnie – obciążają jeszcze jego budżet kosztem utrzymania swej nieprodukcyjnej osoby. Takie kobiety są istotnie „utrzymankami” swoich mężów, ale też cień ich nie powinien padać na ogół kobiet pracujących. […]
Wszystkie zyskowniejsze, lepiej płatne zawody są dotąd wyłącznie w rękach mężczyzn, a praca kobieca zawsze jest gorzej opłacana. Zaczynają się organizować poczciarki, urzędniczki, nauczycielki – niezrozumienie jednak własnego interesu powstrzymuje jeszcze wiele, zwłaszcza lękliwych natur od korzystania z organizacji, tej na dziś jedynie skutecznej broni dla wywalczenia lepszych ekonomicznych warunków. […]
Przechodząc do sprawy równouprawnienia kobiet w kodeksie cywilnym, zaznaczyć wypada przede wszystkim, że kodeks ten kobietę-pannę traktuje inaczej niż kobietę-mężatkę. Prawo tak zwane małżeńskie zawiera przepisy, które zamężną kobietę pozbawiają nawet tej samodzielności, którą posiada wówczas, kiedy jest w stanie wolnym. Do takich przepisów należy przede wszystkim niemożność rozporządzania swoją osobą, decydowania o miejscu zamieszkania. Mąż może żonie odmówić wydania paszportu, a w razie niezgodnego pożycia małżonków i opuszczenia przez żonę domu mężowskiego może ją przez żandarma do domu swego sprowadzić. Dalej mąż może (według Kodeksu Napoleona, obowiązującego we Francji i w Królestwie Polskim) rozporządzać samodzielnie majątkiem żony, a nawet jej własnym przez nią samą zarobionym groszem. Znane są przypadki, że mąż przepija ciężko uciułane oszczędności żony, składane przez nią na książeczkę kasy oszczędności, bo według ustawy mąż na podjęcie pieniędzy pozwolenia żony nie potrzebuje, gdyż jest jej prawnym opiekunem. Jest „głową domu”, jak to formułuje ustawa. Nawet w wychowaniu dzieci ma zastrzeżony głos decydujący.
Kobieta obowiązana jest troskać się o „fizyczne” wychowanie dziecka, mężczyzna jego wykształceniem kieruje, a potem decyduje o losie. Życie wprawdzie co krok wskazuje nam odwrotne stosunki: ojcowie najczęściej o wychowaniu dzieci nic a nic wiedzieć nie chcą, całą troskę zwalając na głowę kobiety, prawo jednak orzeka inaczej. Gdy w małżeństwie panuje zgoda, wówczas przepis ten nie przeszkadza nikomu, gdy jednak przyjdzie do niesnasek, mąż bardzo często robi żonie na przekór, wyzyskując paragraf ustawy. O zupełne zrównanie tedy obojga małżonków w prawie małżeńskim upominają się dziś kobiety: o zniesienie ograniczeń w sprawie opieki nad dziećmi (konieczność przydania męskiego opiekuna po śmierci ojca), o pozwolenie zasiadania w radach opiekuńczych, o zniesienie przepisu, mocą któregomąż może matce odebrać dziecko, skoro dojdzie ono do pewnego określonego wieku...
Tak samo starają się kobiety o zniesienie przepisu, mocą którego kobieta, choćby najbardziej wykształcona, za świadka prawnego na przykład przy sporządzaniu testamentu nie może być uznana, natomiast analfabeta mężczyzna takim świadkiem zostać może. Zachodzą wobec tego zabawne wprost kolizje. Kobieta-lekarz, która, pisząc receptę albo wystawiając akt zejścia, wyrokuje przecież o życiu człowieka, świadkiem prawnym, jeśli idzie o jakąś nagłą śmierć na ulicy (przy czym potrzebny jest formalny urzędowy protokół), nie może zostać, natomiast jej posługacz, niosący skrzynkę z opatrunkami, tę czynność urzędową spełnić może. Te wszystkie i temu podobne przestarzałe już dziś przepisy z kodeksów muszą być wyrzucone.
Natomiast powinny być wstawione przepisy inne, na przykład co do możności wykonywania przez kobietę urzędu sędziowskiego i adwokatury. Już dzisiaj na ogół zrozumiano i przekonano się, że kobiety mogą być nie tylko równie dobrymi lekarzami jak mężczyźni, ale nawet, że są bardziej na miejscu tam, gdzie idzie o leczenie kobiet i dzieci. Z czasem dojść muszą do zrozumienia, że i w sprawach sądowych, w rozmaitych zatargach między małżeństwem, wobec przestępców małoletnich, wobec spraw o dzieciobójstwo – kobieta subtelniej wniknąć potrafi w dusze oskarżonych i łatwiej je zrozumieć i odczuć potrafi niż mężczyzna. Już dzisiaj są kraje, w których kobiety są adwokatkami, a nawet sędziami. […]
Rozmaici przeciwnicy równouprawnienia kobiet od czasu do czasu szermują argumentem, że kobieta tych samych praw co mężczyzna mieć nie może, gdyż nie wypełnia tych samych co on obowiązków, a mianowicie służby wojskowej. Czy i o ile argument ten jest słuszny? Czy służba wojskowa w samej swej zasadzie jest rzeczą słuszną, o tym tu mówić nie pora i nie miejsce, zaznaczę jedynie, że kobieta jest społecznie bardziej od mężczyzny zasłużona przez to, że jako matka obywateli przymnaża, niż mężczyzna, który jako żołnierz tych obywateli podczas wojen ujmuje, oraz że dziesiątki milionów mężczyzn, do służby wojskowej niezdatnych, w najdrobniejszej nawet mierze praw swych przez to nie tracą.
Ile kobiet podczas porodów ginie, tego tu nie poruszam, nie są to bowiem rzeczy normalne, tak samo jak nienormalnymi rzeczami są wojny. Wspomniałam o tym jedynie dlatego, żeby odeprzeć tak pospolity, a tak pozbawiony treści argument przeciwników równouprawnienia kobiety.
Wychodząc z założenia, że państwo rozumiejące swój własny interes powinno starać się o dobrobyt i zabezpieczenie swych obywateli, domagają się kobiety zabezpieczenia matkom rodzącym kilkutygodniowego odpoczynku od pracy zarobkowej, przynajmniej na miesiąc przed porodem i na miesiąc po nim.
Podobnie los dziecka powinien być prawnie zabezpieczony. Dziecko, jako istota za swoje przyjście na świat niemogąca ponosić odpowiedzialności, nie może tym samym pokutować za swoje urodzenie w tej lub innej sferze społecznej. Wszystkie niemowlęta jednakie prawo do życia posiadają. […]
Wszystko to, co mówiłam, odnoszę, rzecz prosta, do ogółu ludzkości, a nie tylko do jej połowy, jak to się czyni dotychczas. Przecież kobietom dotąd oświata, poza elementarną, była wzbroniona. Szkół średnich dla kobiet właściwie nie ma wcale, a do wyższych uczęszczać nie wolno albo wolno tylko wyjątkowo. Kobiety w ciągu ostatnich lat trzydziestu staczać musiały wprost niesłychanie ciężkie walki, ażeby sobie zdobyć prawo kształcenia. Co za ironia! Władze powiadają: „Nie damy ci praw, bo nie jesteś do nich przygotowana, nie jesteś równie jak mężczyzna wykształcona”, ale gdy kobieta uczyć się pragnie, te same władze drzwi szkół średnich i wyższych zamykają kobiecie przed nosem. […]
Wiemy przecież, że oświata, wiedza są najskuteczniejszą bronią w walce życiowej; ciemny, niewykształcony musi z konieczności ulec światlejszemu. „Słabsza jesteś, kobieto, bądźże w dodatku ciemna”. A jednak, mimo tych wszystkich przeszkód i zapór, ta „słaba” kobieta ciągle idzie naprzód i zdobywa sobie swoimi słabymi siłami różne szkoły, różne zawody i urzędy, dotąd tylko mężczyznom dostępne. Mamy już dzisiaj lekarki, profesorki, aptekarki, prawniczki, w niczym męskim swym kolegom nieustępujące. I jeśli mimo tych utrudnień kobieta do tych rezultatów, które widzimy, dojść potrafiła, widocznie ani jej siły nie są tak słabe, ani zdolności tak małe, jak to sądzili ci, którzy jej dostępu do wiedzy i światła bronili. […]
Za granicą istnieją szkoły średnie tak zwane koedukacyjne, to znaczy takie, gdzie się wspólnie uczą chłopcy z dziewczętami. Szkoły takie już od lat kilkunastu istnieją w Finlandii, Szwecji, Holandii, częściowo w Szwajcarii, a nawet w Niemczech. U nas tylko szkoły elementarne są wspólne dla chłopców i dla dziewcząt, gimnazja są już tylko dla chłopców przeznaczone. […]
Wiemy dobrze, że inną moralność przypisuje mężczyzna sam sobie, a innej wymaga od kobiety. „Porządny” mężczyzna może być równocześnie kłamcą, oszustem i krzywdzicielem w stosunku do kobiety. „Poszumiał trochę za młodu” – z pobłażliwością mówią ojcowie i matki o synach swoich. Ile łez kobiecych z powodu tego „szumienia” popłynęło, tego się w rachubę nie bierze. Nie oblicza się również tych krzywd moralnych i fizycznych, jakie są bezpośrednim następstwem owego „szumienia”. Choroby weneryczne są zaraźliwe, często nieuleczalne i dziedziczne. Nasi „porządni” mężowie w 75 procentach przypadków zarażają swe „ukochane” żony chorobami od prostytutek w czasie owego „szumienia” nabytymi. Ustawiczne charłactwo żon, kwitnących zdrowiem w czasach dziewczęcych, bezpłodność, ślepota u dzieci, często niedołęstwo całkowite lub częściowe potomstwa – oto przez lekarzy stwierdzone skutki owego „pozwalania sobie” przez mężczyzn. Ale najcięższą krzywdą przez mężczyznę kobiecie wyrządzoną jest zepchnięcie jej, żyjącej, równej jemu istoty, do roli zwykłego narzędzia, służącego do zaspokajania zmysłowych potrzeb, a mówiąc ściśle – podrażnień.
„Prostytutka” – to wyraz hańbiący. „Prostytutkę” wyrzucono poza społeczeństwo. Ale mężczyźni z tej prostytutki korzystający to nasi „ukochani” ojcowie, mężowie, bracia, to nasi „szanowani” posłowie, lekarze, kupcy, adwokaci. Toteż o zniesienie tej podwójnej moralności, tej obłudy obyczajowej walczy uświadomiona kobieta. […]
Wielkie nadzieje, jeśli idzie o środki zaradcze, pokładamy we wspomnianej wyżej koedukacji, czyli wspólnym kształceniu obu płci. I to nie tylko kształceniu, lecz wychowaniu. To bowiem, co się dziś praktykuje, jest jak gdyby umyślnym drażnieniem obu płci. Otaczamy zazwyczaj sprawy rozmnażania głęboką tajemnicą, a równocześnie uczymy dziewczęta, jak się wobec chłopców zachowywać, aby ich zmysły jak najskuteczniej podrażnić. Chłopcom, odwrotnie, pozwalamy na wszystkie wybryki i ekscesy. Wspólne wychowanie w rodzinie i szkole elementarnej przerywa się, jakby naumyślnie, w szkole średniej, żeby ciekawość zaostrzyć, a tajemniczością zmysły pobudzić. Na bale chodzić razem wolno, obejmować dziewczynę w tańcu również, dowcipkować i flirtować na zebraniach towarzyskich także, tylko do szkoły razem chodzić i uczyć się razem nie wolno. To jest strasznie niebezpieczna i gorsząca rzecz!
Umiejętnie przeprowadzona koedukacja wiele dobrego zdziałać może. Chłopiec zacznie patrzeć na dziewczynę przede wszystkim jak na koleżankę, towarzyszkę pracy, a nie jako na istotę płci odmiennej; przyzwyczai się do jej towarzystwa i przez to mniej zagadkową, mniej nęcącą istotą będzie dla niego kobieta. Przez ciągłe obcowanie z dziewczętami nabędzie chłopak miękkości w obejściu, nabędzie słodyczy i łagodności charakteru, czyli cech, których mu dziś tak bardzo na ogół brakuje. Prócz tego, i to jest rzecz najważniejsza, nabierze dla kobiety szacunku i nie będzie mógł jej traktować jako przedmiotu rozkoszy, jako towaru, który można dostać za pieniądze. Następstwem musi być większa czystość uczuć i myśli mężczyzny.
Jednako bowiem czysty winien być ojciec przyszłych pokoleń, jak i ich matka. Cechy ojca przechodzą jednako na dziecko, jak i jego rodzicielki. Czyż jednostka moralnie zdeprawowana może zdrowej moralnie jednostce dać początek? […]
Świadomość w kobiecie budzić się już wszędzie zaczyna. Świadome, wolne matki wychowają świadomych, wolnych synów, a ci już przeciwnikami praw kobiety nie będą. Już dziś znajdują się mężczyźni, którzy swój stosunek do kobiety tylko jako współżycie dwu równych jednostek rozumieją i którzy upośledzenie kobiety jako osobiste upokorzenie odczuwają. Wewnętrznie odrodzony mężczyzna obok wolnej, świadomej kobiety nowemu życiu dadzą początek.
Kraków, 1909Źródło: Kazimiera Bujwidowa, Czy kobieta powinna mieć te same prawa co mężczyzna?, Towarzystwo Wydawnicze „Encyklopedyi Ludowej”, Kraków 1909.
(1874–1951)Pisarka, publicystka, działaczka pedagogiczna. Przewodnicząca Towarzystwa Klubów Kobiet Pracujących, członkini założonej w 1913 roku i związanej z ruchem niepodległościowym Ligi Kobiet Polskich.
O rządzie w Polsce stanowić będzie Sejm Ustawodawczy. […] Mówi się o tym, że do Sejmu Ustawodawczego wybierać będą i kobiety, że nawet będą mogły być wybrane na posłów. Ale wielu jeszcze mamy przeciwników. Powiadają, że powinno być jak dawniej: niechże już wybierają robotnicy, chłopi, nawet analfabeci, ale zbrodniarzom, wariatom i kobietom głosu dać nie można. Drogie czytelniczki, w ładnym jesteśmy towarzystwie! I dlaczego? Nie szkodzimy społeczeństwu, jak zbrodniarze i wariaci, owszem, wiele pracy pożytecznej spełniamy i ciężary życia dzielimy z mężczyznami, często nawet tak, że na naszą stronę szala przeważa. I brakiem rozumu Bóg nas też nie pokarał. Owszem, bywają kobiety bardzo mądre i słusznie w Polsce powiadają, że chłop sam nic nie zrobi, póki się baby nie poradzi. Dlaczegóż więc mamy być w takiej poniewierce i pohańbieniu, że się nas stawia na równi ze zbrodniarzami i głupimi?
Nie jest to bez przyczyny. Mówiono kobiecie: pilnuj domowego ogniska, a więc gospodarstwa, męża, dzieci, a już o resztę się nie kłopocz. Był podział pracy: mężczyzna zarabiał na dom, kobieta groszem gospodarowała, mężczyzna szedł na wojnę, a w czasie pokoju stanowił o rządach w całym państwie, a żony co najwyżej poradził się jak dobrej przyjaciółki, gdy miał wiele trudności i kłopotów. Tak było dawniej, ale czy jest tak dzisiaj? Ileż to kobiet na chleb zarabia jako wyrobnice, najemnice, po fabrykach, w szkołach i urzędach, ba, teraz to nawet w tramwajach, na kolejach, w kopalniach pod ziemią, w fabrykach broni, w szpitalach polowych... Spełniają prace wymagające i wielkich sił fizycznych, na przykład tragarki na kolejach, pielęgniarki w szpitalach, i wielkiego rozumu, i wykształcenia, na przykład bywają lekarkami, profesorkami, piszą książki, artykuły do gazet i tym podobne. W czasie wojny, gdy brakło mężczyzn, całe gospodarstwo domowe i państwowe spoczęło w rękach kobiet. Gdy oni się tam wyrzynali, myśmy wytwarzały bogactwo narodowe. […]
Pytam się więc, czy to sprawiedliwe od praw nas odsądzać? Do pracyśmy mądre, a do rady głupie?
E, bo powiadają, jak będą baby głosować, to się męt wielki zrobi – i po co, żeby było więcej kartek do liczenia? A jeszcze będą się kłóciły, krzyczały, może się i niezgoda do małżeństwa zakraść, bo ona tak zechce głosować, a on inaczej – chciałby jej nie pozwolić, a tu nie może.
Cóż na to powiemy? Najmniej by z głosowaniem było kłopotu, gdyby tylko bardzo mądrzy a bogaci panowie głosowali, boby ich było najmniej, a przecie się chłopi i robotnicy do wyborów cisną. I słusznie, ale zastanówmy się – dlaczego? Oto choć jest pan bardzo mądry, to może biedy i krzywdy chłopskiej nie znać. Otóż to samo dotyczy kobiet. Najlepsi, najmądrzejsi mężczyźni nie odczuwają tak jak my różnych naszych bied i kłopotów, choćby tych najbardziej kobiecych z dziećmi i z gospodarstwem, któremu rady dać nie możemy, jeśli równocześnie musimy chodzić na zarobek, zawsze źle płatne i przemęczone. Mężczyźni rządzą, więc się nam krzywda dzieje. Mówią nam: wy dzieci wychowujcie, w waszych rękach przyszłość narodu. Ale dopiero w czasie wojny, gdy brakło mężczyzn, postanowiono, że kobieta może być opiekunką dziecka-sieroty – dotychczas tylko o opiekunach słyszeliśmy. Do własnego dziecka nie matka, tylko ojciec ma prawo; on o jego losie i przyszłości decyduje. Nie jest że to krzywda? I takie, i tym podobne niesłuszne prawa mają być w niepodległej Polsce dla większości ludzkości! Więcej nas niż mężczyzn, zwłaszcza teraz, a bez nas nazywa się głosowanie powszechne. Nie jest szczerą demokracja, co się na to zgadza. Szczęściem, wielu ludzi w Polsce, całe już stronnictwa uznają, że do sejmu polskiego kobiety powinny wybierać i być wybierane. Mamy nadzieję, że się tak stanie i będziemy na równi z mężczyznami pełnoprawnymi obywatelkami w naszej Polsce ukochanej, w której sprawiedliwość znajdzie się dla wszystkich.
Kraków, 10 listopada 1918Źródło: Władysława Weychert-Szymanowska, Sejm polski ustawodawczy a kobiety, „Na Posterunku. Tygodnik Kobiecy Poświęcony Sprawom Społecznym, Ekonomicznym, Pedagogicznym i Etycznym”, nr 33/1918.
(1899–1984) Urodziła się w rodzinie ziemiańskiej w Ociesękach na Kielecczyźnie. W 1917 roku ukończyła gimnazjum w Kijowie, rok później rozpoczęła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Pewnego razu znalazłam w bibliotece Kodeks Napoleona. […] Sama niewiele jeszcze rozumiałam, więc prosiłam babcię, aby mi czytała i tłumaczyła. Z tego wszystkiego dowiedziałam się, że kobietom dzieje się krzywda, że ja kiedyś muszę być posłuszna jakiemuś obcemu panu, czyli memu mężowi, że jeśli on mi nie pozwoli iść do teatru, to ja muszę zostać w domu, że on będzie rozporządzał moimi pieniędzmi... To mnie, jako bardzo samowolną jedynaczkę, oburzyło. Myślałam o tych rzeczach i marzyłam, żeby kiedyś być prawniczką, żeby samej jakiś nowy kodeks napisać. To było moje pierwsze spotkanie z prawem. […]
Zdawało mi się wówczas, że wszystko musi się ułożyć tak, jak ja chcę. Nie zdawałam sobie sprawy, na ile trudności natrafię, zanim swój cel osiągnę, ale że byłam młoda i uparta, więc pewnego październikowego dnia 1918 roku zjechałam do Krakowa, aby zapisać się na prawo. Już na schodach w Collegium Novum doznałam pierwszego rozczarowania. Mianowicie, widząc schodzącego ze schodów starszego pana w tabaczkowym surducie, z teką wyładowaną papierami, podeszłam do niego i spytałam: „Gdzie ja się mam zapisać na prawo?”. Odpowiedź, mrożąca krew w żyłach, padła: „My panienek na prawo nie przyjmujemy”, po czym oddalił się i już z odległości kilku kroków dorzucił: „Niech się pani nie martwi. Proszę iść do pana dziekana, on na pewno coś poradzi”. […]
Pobiegłam na górę do dziekanatu i tu po raz pierwszy zobaczyłam pana dziekana [Stanisława] Estreichera, któremu bardzo dużo zawdzięczałam w czasie mych studiów. Dziekan, zdaje się, spostrzegł moje zdenerwowanie czy strach, niepozwalający mi z początku słowa przemówić, bo tak poczciwie na mnie popatrzył, że strach odleciał, a ja przytomnie opowiedziałam, że od dzieciństwa marzę, aby skończyć prawo, że jakiś pan (pewnie bardzo ważny!) poinformował mnie, że z mojego prawa nic nie będzie, i dlatego nieprzytomna wpadłam. Dziekan uśmiechnął się i powiedział, że wprawdzie uniwersytety małopolskie nie przyjmują kobiet na prawo, ale sytuacja nie jest beznadziejna, bo wszędzie na Zachodzie przyjmuje się kobiety na prawo jako słuchaczki zwyczajne, że u nas też do tego przyjść musi, ale ja muszę na razie, aby nie tracić roku, zapisać się na Wydział Filozoficzny, a w indeksie wpisać wszystkie obowiązujące na pierwszym roku prawa przedmioty.
Po zapisaniu się – zgodnie z radą pana dziekana – na Wydział Filozoficzny, znów udałam się do dziekanatu prawa. Pan dziekan bardzo serdecznie się do mnie odniósł, zapewniając mnie, że tak on, jak inni profesorowie będą radzi, że będzie jedna słuchaczka, że moja obecność powinna wychowawczo wpłynąć na kolegów; „Bo pani rozumie, to młodzież przeważnie prosto z frontu”. Zdaje mi się, że była to również uwaga pod moim adresem, abym się odpowiednio poważnie zachowywała.
Na odchodnym jeszcze usłyszałam, że jest pan profesor [Bolesław] Ulanowski (którego prawo kościelne miałam wpisane w indeksie), który jest zaprzysiężonym wrogiem kobiet, i z nim muszę przed wykładem omówić moją sprawę, aby uniknąć wyproszenia mnie przez niego za drzwi. Zastosowałam się do rady pana dziekana i przed wykładem prawa kościelnego zajęłam pozycję na korytarzu blisko sali wykładowej. Tymczasem w sali szumiało jak w ulu. Sensacją była moja osoba. Chłopcy oczekiwali, co się stanie: wylecę za drzwi czy nie wylecę. Ja tymczasem – nie chcąc, aby moi przyszli koledzy byli świadkami mojej ewentualnej klęski (chociaż jakoś pewna byłam zwycięstwa) – na wszelki wypadek zmieniłam pozycję i ulokowałam się przy schodach. Otoczyli mnie chłopcy i na wyścigi zaczęli opowiadać różne zdarzenia panien, które chciały słuchać wykładów, choćby prawa małżeńskiego. I tak dowiedziałam się, że jeśli profesor Ulanowski, wchodząc do sali wykładowej, zauważył w ławce słuchaczkę, zwykł był mówić: „Mnie nie trzeba, tam [prof. Stanisław] Kutrzeba, jemu trzeba”, potem gest wskazujący drzwi i panna wylatywała za nie. Jeśli chciała mimo to wysłuchać wykładu i nie ruszała się z ławki, profesor rzucał w kierunku takiej upartej kulą drewnianą, którą się podpierał, nie mając nogi.
Nasłuchałam się dużo podobnych opowieści, prawdopodobnie częściowo zmyślonych, zanim ujrzałam profesora, wspartego z jednej strony na kuli […], a z drugiej strony na lokaju. Serce mocniej zabiło, nogi trochę się ugięły, jednocześnie przyszła myśl: ani nie będę wyrzucona za drzwi, ani kulą nie dostanę, no i pewna siebie wyszłam naprzeciw profesora. O ile sobie przypominam, rozmowa moja z profesorem miała przebieg następujący:
Ja: Bardzo przepraszam pana profesora, ja zapisałam się wprawdzie na Wydział Filozoficzny, ale pan dziekan pozwolił mi uczęszczać na wykłady prawnicze, zanim sprawa przyjmowania kobiet na prawo będzie załatwiona. Ja chcę tylko studiować prawo, bo do tego mam zamiłowanie, podczas gdy na nauczycielkę czy lekarkę nie nadaję się. Mój los zależy tylko od pana profesora.
Profesor zmierzył mnie od stóp do głów, ja odważnie patrzyłam w jego oczy.
Profesor: Dlaczego to pani tak koniecznie chce studiować prawo i popiera pani swą prośbę rzekomym zamiłowaniem, w które niezupełnie wierzę? Natomiast proszę się szczerze przyznać, czy pani nie spodobało się prawo dlatego, że będzie pani miała dużo kolegów, a więc szanse na flirt i złapanie w następstwie męża? A może jest pani sufrażystką, choć na to pani nie wygląda?
Ja: Nie jestem sufrażystką. Chcę studiować prawo i skończyć je, ale przecież uniwersytet nie jest klasztorem, a jestem młoda, a więc w wolnych od nauki chwilach może będę trochę flirtować i tańczyć.
Zdaje się, że moja szczera odpowiedź i pewnie głupia mina zrobiła na profesorze dobre wrażenie, bo ruszył naprzód do sali, zajął miejsce na katedrze i bardzo uprzejmym tonem kazał mi usiąść w środku pierwszej ławki naprzeciw katedry, dodając: „Tu proszę zawsze siedzieć, bo chcę panią i jej prawnicze zamiłowania obserwować”.
Uszczęśliwiona zajęłam wskazane miejsce i z uwagą wysłuchałam pierwszego wykładu. Pod koniec profesor kazał mi powtórzyć treść wykładu, a gdy powtórzyłam dokładnie, profesor opuścił salę ze słowami zwróconymi do mnie: „Oby tak dalej”. […]
Mój los jako prawniczki był ciągle niepewny. Dopiero w maju 1919 pan dziekan Estreicher udał się specjalnie w mojej sprawie do Warszawy i przywiózł zezwolenie na przyjęcie mnie na Wydział Prawa na drugie półrocze 1918/19 w charakterze słuchaczki zwyczajnej. Pierwsze półrocze zaliczono mi do studiów prawniczych. Wkrótce potem, bo w czerwcu 1919, przyszło Rozporządzenie Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, mocą którego kobiety zostały dopuszczone w charakterze słuchaczek zwyczajnych do studiów prawniczych w uniwersytetach małopolskich. Gdy na podstawie owego rozporządzenia na pierwsze półrocze 1919/20 szereg abiturientek gimnazjalnych zapisało się na prawo, ja już miałam za sobą rok studiów. […] Przy końcu roku 1918/19 zdałam bardzo dobrze wszystkie kolokwia i beztrosko pojechałam na wakacje.
Nie spodziewałam się, że w ciągu krótkich wakacji stracę podstawę mego bytu, że odtąd będę zmuszona liczyć tylko na własne siły. Moim bliskim wydawało się wówczas, że ja potrafię zagrać, zaśpiewać, ale pracować na chleb? To nonsens! Tymczasem ja powiedziałam sobie, że nie zrezygnuję ze studiów i po wakacjach przyjechałam do Krakowa, zapisałam się na drugi rok prawa, dałam ogłoszenie do gazety „Ilustrowany Kurier Codzienny”, że poszukuję lekcji języka francuskiego i gry fortepianowej. Uczniowie się znaleźli. Znalazł się też mały pokoik, a więc zwycięstwo na początek. Młodość, a więc optymizm!
Gdy nadszedł dzień egzaminu, bez tremy zasiadłam przy stole nakrytym zielonym suknem i zdałam egzamin z odznaczeniem. […] Gratulowano mi sukcesu, a na drugi dzień w „IKC” ukazała się wzmianka w rubryce „Z uniwersytetu”, że pierwsza kobieta z dopuszczonych do studiów prawniczych zasiadła do egzaminu historycznego i zdała go z odznaczeniem. […]
W nowej sali [na trzecim roku] znów siedziałam w pierwszej ławce naprzeciw katedry. Koledzy z pierwszej ławki w komplecie. Nikt przy egzaminie nie padł. Szybko przyzwyczaiłam się do nowych profesorów i nowej sali. Byłam znów jedynaczką, gdyż słuchaczki zostały jeszcze w sali 66. Profesorowie odnosili się do mnie bardzo serdecznie. Prof. [Edmund] Krzymuski miał, zdaje się, jakieś wątpliwości w stosunku do mych zdolności i pilności, lecz gdy kilkakrotnie w czasie wykładu zapytał mnie, a ja rezolutnie odpowiedziałam, nabrał do mnie zaufania i potem dawał mnie za przykład, mówiąc: „Widzicie, panowie, jak dobrze odpowiada”, na to ja „mruczando”, ale tak, że mnie pan profesor słyszał: „Chociaż kobieta”. Wówczas profesor zaczynał się śmiać […].
Skończył się rok trzeci i zaczął ostatni – rok czwarty. Trzeba było pomyśleć o swej przyszłości. Chodziłam do sądu, do Izby Adwokackiej – wszędzie to samo: kobiet nie przyjmuje się. W tym czasie ministrem sprawiedliwości był pan profesor Wacław Makowski, profesor prawa karnego na Uniwersytecie Warszawskim. Skorzystałam raz z bytności pana ministra w Krakowie i udałam się na audiencję do Sądu Apelacyjnego, gdzie przyjmował. Wchodząc, ujrzałam bardzo wytwornie wyglądającego pana ministra. Jego miły uśmiech ośmielił mnie tym bardziej, że gdy przedstawiłam się, powiedział, że zna mnie ze słyszenia i rad jest poznać mnie osobiście. Wyrecytowałam jednym tchem, że zostałam przyjęta na prawo prowizorycznie w 1918 roku, że na podstawie Rozporządzenia Ministra Wyznań i Oświecenia Publicznego z czerwca 1919 przyjęto mnie jako słuchaczkę zwyczajną na rok drugi, podczas gdy na rok pierwszy zapisało się dużo kobiet. Ponieważ dopuszczono nas do studiów prawniczych, należałoby przyjąć, że jeśli kobietom otwarto dostęp do studiów przygotowujących do zawodów adwokackiego i sędziowskiego, to po ich ukończeniu kobiety posiadają te same kwalifikacje co mężczyźni prawnicy i z tych samych praw co oni mogą korzystać. Dalej mówiłam, że byłam w Sądzie, byłam w Izbie Adwokackiej, lecz i tu, i tam przed kobietami są drzwi zamknięte.
Przez cały czas mego przemówienia pan minister czarująco się uśmiechał, nie przerywając mi ani jednym słowem. Gdy skończyłam stwierdzeniem, że słuszność jest po mojej stronie, że stosowanie ograniczeń jest sprzeczne z duchem czasu, że na Zachodzie ograniczenia dawno zostały usunięte, zatem i w Polsce powinno się jak najprędzej usunąć istniejące ograniczenia, bo przecież interes publiczny i interes klienta na tym nie straci, jeśli adwokatem czy sędzią będzie kobieta – pan minister oświadczył, że sprawa ta będzie pozytywnie załatwiona, ale nie zaraz, więc aby czasu nie tracić, powinnam wyjść za mąż. Po tej odpowiedzi powiedziałam „dziękuję” i wściekła wyleciałam na ulicę.
Pierwszymi osobami, jakie spotkałam, byli Jadwiga Migowa i Stanisław Stwora z „IKC”, których znałam już z wywiadu po egzaminie historycznym. Opowiedziałam im o przebiegu mojej audiencji, a na drugi dzień ukazał się w „IKC” na ten temat artykuł Niech pani wyjdzie za mąż. […]
Na razie zrezygnowałam ze starań o przyjęcie mnie do Sądu, odkładając tę sprawę do doktoratu. W dalszym ciągu latałam z lekcji na lekcję i jakoś się żyło. Wreszcie skończył się rok czwarty, otrzymałam absolutorium i po kilku miesiącach zdałam egzamin i rygorozum sądowe. […]
Między egzaminem i rygorozum sądowym a egzaminem i rygorozum politycznym miałam dłuższą przerwę, bowiem zostałam przyjęta do izby skarbowej jako praktykantka referendarska (znów pierwsza!). Roboty miałam mnóstwo, a ponadto była to praca zupełnie mnie nie interesująca. Wzięłam tę bardzo źle płatną posadę, bo trochę sprzykrzyło mi się to ciągłe latanie z lekcji na lekcję, a przy tym niepewność, że dziś lekcja jest, jutro może jej nie być. Pragnęłam ustabilizować się i mieć pewność, że każdego pierwszego przyniosę pobory służbowe, ale nauka bardzo na tym ucierpiała. Byłam zbyt zmęczona po powrocie z biura, aby się uczyć.
Z powyższych przyczyn egzamin i rygorozum polityczne zdałam dopiero na wiosnę 1923, a ostatnie rygorozum historyczne zdałam 8 października 1923 w czasie szalejącej burzy nad Krakowem. Pamiętam, że strasznie się bałam i tylko obawa przed kompromitacją wstrzymała mnie od wejścia pod stół. Tak więc „burzliwie” skończyłam moje studia prawnicze. Po dwóch dniach uroczysta promocja. Ja w czarnej sukni. Aula wypełniona po brzegi. Rektor Estreicher – promotor – wzruszony długo przemawia. Ja również wzruszona słyszę tylko głos i czuję łzy cisnące się do oczu.
Po zakończeniu uroczystości pierwsi państwo rektorostwo Estreicherowie wręczają mi olbrzymi bukiet białych chryzantem, potem profesor Krzymuski też wręcza mi kwiaty od profesorów. Znów życzenia od profesorów, przyjaciół, kolegów. Na korytarzu już czekali dziennikarze: wywiady, fotografie. Potem w domu skromne przyjęcie, a na drugi dzień moja fotografia w pismach. Wszędzie podkreślano, że po raz pierwszy w Polsce tytuł doktora praw przyznano kobiecie.
Kraków, październik 1923Źródło: Zofia Majmeskuł-Mastalerzowa, Moje wspomnienia: wspomnienia pierwszej absolwentki Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, oprac. Urszula Perkowska, „Krakowski Rocznik Archiwalny”, t. 12, 2006.
(1896/1897 – 1987) Aktorka teatralna i filmowa, międzynarodowa gwiazda kina niemego. W 1919 roku poznała i poślubiła komendanta Straży Granicznej, podporucznika Eugeniusza Dąmbskiego.
„Zostaniesz moją żoną” – szept tulącego mnie w ramionach hrabiego Eugeniusza Dąmbskiego brzmiał niemal jak rozkaz. Czułam, że dzieje się między nami coś niezaprzeczalnie magicznego. Chwilę później hrabia złożył na moich ustach pocałunek, po czym nagle poczułam, że wypuszcza mnie z ramion. Oparłam się o ścianę nieco oszołomiona. Hrabia spojrzał na mnie i w tej sekundzie wiedziałam już, że pocałunek ów nie przyniósł ani jemu, ani mnie nic prócz rozczarowania. Daleko mu było do żarliwości, a przecież zawsze wyobrażałam sobie, że pocałunek, który następuje po takim wyznaniu, powinien płonąć od gwałtownych uczuć wypełniających nasze serca.
„Czuć cię winem! – zarzucił mi. – Gdzie poszłaś po teatrze? Czy podczas gdy ja czekałem tu na ciebie, ty zabawiałaś się z innym mężczyzną?”. […] „Jesteś zazdrosny!” – wykrzyknęłam, bo jakże inaczej mogłam zareagować na jego insynuacje. To rozładowało napięcie i hrabia się uśmiechnął. Potem, zanim zdołałam go powstrzymać, wyjął z kieszeni dużą białą jedwabną chusteczkę i mocno wytarł mi nią usta. Na jedwabiu pojawiły się ciemnoczerwone smugi.
Gdy znów się odezwał, jego głoś brzmiał spokojnie: „Tak czy owak, Polu, podjąłem już decyzję. Wyjdziesz za mnie za mąż”. Czułam, jak cała magia w jednej chwili pryska jak bańka mydlana. „Ależ ja nie mogę…” – zaczęłam, ale w tym momencie matka, która wciąż nam towarzyszyła, gwałtownie chwyciła mnie za ramię. Na widok błagalnego wyrazu jej oczu słowa uwięzły mi w gardle. Wiedziałam, że takie małżeństwo zapewniłoby nam bezpieczeństwo, o które matka modliła się nieustannie od czasu, kiedy rosyjscy żołdacy wywieźli z domu mojego papę. […] Po raz pierwszy zrozumiałam ogrom trudu i poświęcenia, na jakie od tamtego strasznego wydarzenia codziennie zdobywała się dla mnie mama. Jakże mogłabym ją teraz zawieść? „Dobrze, mamo! – krzyknęłam przez łzy, obejmując moją rodzicielkę. – Zrobię to, czego ode mnie oczekujesz”.
Nie mogłam jednak zbyt długo rozczulać się nad moim losem. Mama i Eugeniusz wyglądali na takich szczęśliwych! Ja zaś patrzyłam na jego przystojną twarz i pragnęłam, aby ponownie wróciła magiczna więź, jaka przez krótką chwilę zdawała się między nami istnieć. „Może i moje uczucia zmienią się z czasem” – wmawiałam sobie, ale podświadomie czułam, że łudzę się na darmo. Kolejne dni, wypełnione przygotowaniami do wielkiego wesela, przeżyłam niczym w transie. Czy mogłam przechytrzyć los, broniąc się przed mężczyzną, który mnie kochał? Czy próbowałam zbudować wokół siebie mur obronny, unikając go przy każdej sposobności, mimo że pojawiał się on w naszym domu przynajmniej kilka razy dziennie?
Ślub miał nastąpić tak szybko, że niemal zabrakło czasu na wykończenie mojej sukni ślubnej, uszytej z kremowej satyny, z długim trenem. Przed samym ślubem, kiedy stałam już ubrana, a krawcowa nanosiła ostatnie poprawki, hrabia otworzył nagle drzwi, wszedł do pokoju i dał mi duże aksamitne pudełko. Powoli podniósł wieko i moim oczom ukazał się widok, jaki dotychczas dane mi było oglądać jedynie w muzeum. Szczerozłota, wysadzana brylantami tiara! Jej widok zaparł mi dech w piersi, a hrabia wyciągnął klejnot z pudełka i umieścił na mojej głowie. „Jest przepiękna, przepiękna!” – zasłoniłam twarz welonem. Wtedy hrabia bez słowa uniósł mój welon i dwoma palcami ująwszy mój podbródek, przycisnął policzek do moich ust. „Ależ hrabio Dąmbski! – krzyknęła jedna z pokojówek. – Nie należy całować panny młodej przed ślubem! To przynosi pecha!”. „Nonsens!” – przerwał jej, do ostrego tonu dołączając pełne pogardy spojrzenie.
Kiedy jednak zobaczył przerażenie w moich oczach, ton jego głosu nieco złagodniał. „Mnie przyniesie to wyłącznie szczęście”, zapewnił, po czym poprawił się szybko: „Namprzyniesie to wyłącznie szczęście”. Nieco później, kiedy w rozedrganym świetle świec, wśród łagodnych brzmień muzyki organowej, staliśmy przed tonącym w kwiatach ołtarzem, otoczeni morzem uważnych, przyglądających się nam w milczeniu twarzy, z których większość była mi całkowicie obca, czułam, jak moja własna twarz, zamiast płonąć rumieńcem, pogrąża się w lodowatym paraliżu.
Przy wymianie przysięgi małżeńskiej mój głos drżał nie ze wzruszenia, lecz z przerażenia. W dłoni trzymałam bukiet z białych lilii i róż, który zamówił hrabia, na przekór mojemu przesądowi, bo dla mnie kwiaty te były jak zły omen. Kiedy Eugeniusz przyciągnął mnie do siebie i pocałował, nie mogłam opanować wzbierającego w mej piersi lęku. Jego pocałunek był tak brutalny, że aż posiniaczył mi usta. […]
Zaczęłam się zastanawiać, czy w przyjęciu weselnym na zamku wezmą udział wszyscy goście zgromadzeni w kościele podczas ceremonii. Tak naprawdę wśród tłumu tych arystokratów szczególnie pragnęłam zobaczyć znajome twarze moich przyjaciół z teatru.
– Czy trupa pojawi się dziś wieczorem w zamku? – zapytałam Eugeniusza.
– Trupa? Jaka trupa? – zdziwił się mój zaślubiony właśnie mąż.
– […] Aktorzy, z którymi gram – odparłam, choć znałam już odpowiedź. – Przecież byli w kościele, prawda?
– Ależ skąd, moja droga, żadnego z twoich aktorów nie było w kościele. I nie będzie ich również na zamku. To przyjęcie wydaję dla moich – to znaczy naszych – krewnych, by stworzyć im sposobność poznania cię i powitania w rodzinie.
Poczułam głębokie rozczarowanie. Nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy z tego, że Dąmbski odizoluje mnie od wszystkich moich byłych współpracowników. […]
Przeciąg targał moim welonem i suknią. Czułam się przemarznięta do szpiku kości, a widok pokoi, rzucających złowrogie cienie w świetle wszechobecnych płonących świec, potęgował tylko przeszywające mnie dreszcze. Eugeniusz wziął mnie na ręce i przeniósł przez próg jednego z pomieszczeń. Pośrodku pokoju, w którym się znaleźliśmy, pyszniło się ogromne łoże z baldachimem. Nad stojącym w rogu rzeźbionym fotelem wisiało wielkie lustro. Ściany pokrywały kolorowe gobeliny i wielkie obrazy olejne, a wszędzie wokół stały wazony pełne białych kwiatów. „A oto gniazdo naszego szczęścia i miłości!” – oznajmił z dumą pan młody.
Ponownie ogarniając pokój wzrokiem, desperacko starałam się wymyślić, co mogłabym mu odpowiedzieć. Ani jedna kwestia z rozmaitych ról, jakie odegrałam w mojej karierze, nie wydawała się tu na miejscu. Podeszłam do szezlonga, na oparciu którego leżało białe futro. „Strasznie mi zimno” – powiedziałam, okrywając nim ramiona. Eugeniusz podszedł do mnie, zrzucił futro na podłogę i wziął mnie w objęcia. „Gdyby to zależało ode mnie, nigdy nie wychodzilibyśmy z tego pokoju – oznajmił. – Marzyłem o chwili, kiedy się tu z tobą znajdę, i teraz, teraz...”. Jego pożądanie napawało mnie strachem.
Dopiero wtedy zrozumiałam, dlaczego się ze mną ożenił. Brakowało mi słów, by wyrazić emocje. Moim sercem ścisnął niewyobrażalny ból. Eugeniusz najwyraźniej uważał, że głowę zaprzątają mi jedynie dziewczęce marzenia i romantyczne tęsknoty, on zaś w swojej niezachwianej pewności siebie wierzył, że jest ich ucieleśnieniem. Próbowałam odepchnąć go od siebie, kiedy nagle do pokoju weszła ładna, młoda kobieta o blond włosach. „Polu, poznaj moją siostrę Ludmiłę” – powiedział Eugeniusz. Kobieta podeszła do mnie i ścisnęła moje dłonie w geście pozdrowienia, jednak po chwili wyraz jej twarzy zmienił się nie do poznania. „Jesteś strasznie blada! Czy aby dobrze się czujesz?” – zatroskała się. „Ależ tak, oczywiście. Nic mi nie jest – zapewniłam żarliwie. – Czy wszyscy goście już przybyli?”.
Niepokój, jaki dostrzegłam w jej oczach, sprawił jednak, że ukradkiem spojrzałam w lustro. Wyglądałam jak zjawa! Z przerażającą jasnością dotarło do mnie, że oto biorę udział w najbardziej spektakularnym przedstawieniu ze wszystkich na scenie mojego życia i że rola ta okazuje się najbardziej wyczerpująca ze wszystkich.
Eugeniusz poprowadził mnie za Ludmiłą z powrotem w dół po niekończących się szerokich marmurowych schodach. Weszliśmy do salonu, gdzie powitały mnie muzyka i śmiech. Wodziłam wzrokiem po zaciekawionych twarzach zebranych. Rozpoczęło się tradycyjne całowanie panny młodej, podczas którego Eugeniusz nie odstępował mnie na krok; cały czas trzymał mnie za rękę, całym sobą wskazując pragnienie posiadania mnie i niechęć w stosunku do wszystkich, którzy składali pocałunki na moim policzku. Niespodziewanie pociągnął mnie za rękę i wyprowadził z tłumu w stronę jadalni. Za nami ruszyli wszyscy goście, by zasiąść wokół długiego stołu, na którym w otoczeniu srebrnych świeczników – i kwiatów, bez wyjątku białych – stał dumnie nasz tort weselny.
Podniosłam oczy ponad płomienie oświetlających salon świec i spojrzałam na zdobione gobelinami ściany, gdzie w centralnym punkcie wisiał ogromny olejny portret. Widniejący na nim mężczyzna zdawał się przeszywać mnie wzrokiem. Niczym zahipnotyzowana, nie byłam w stanie oderwać od niego oczu. Jego spojrzenie miało taką samą magnetyzującą siłę, z jaką czasami patrzył na mnie Eugeniusz, przejmował wtedy nade mną kontrolę, pozostawiał mnie bezwolną. Nigdy nie zapomnę tej przystojnej twarzy o silnych, męskich rysach i hipnotyzującym spojrzeniu. Nagle dał się słyszeć rozdzierający odgłos – to ogromny portret, na który właśnie spoglądałam, zerwał się z mocowania i pod własnym ciężarem z łoskotem runął ze ściany. Z przerażenia aż zaschło mi w gardle.
Nie byłam w stanie krzyknąć, nawet kiedy wielkie malowidło w całej swojej okazałości runęło na stół. Ciężka, złocona rama prawie strąciła z mojej głowy drogocenną tiarę! Wszyscy zgromadzeni goście wydali chóralny okrzyk przerażenia. Zerwałam się zza stołu i z głośnym: „To zły znak!” – rzuciłam się do ucieczki. Nie wiedziałam, dokąd biegnę, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od jadalni, przemierzając w szalonym pędzie kolejne pomieszczenia. Za plecami słyszałam wołanie mojego męża, krzyki mojej matki, ale teraz nic, nawet ona, nie było w stanie mnie powstrzymać. Biegłam, niczym tropione zwierzę, za wszelką cenę starając się zostawić myśliwego w tyle.
W pewnym momencie zobaczyłam szerokie spiralne schody. Zaczęłam wspinać się na nie, ale wtedy Eugeniusz dopadł mnie, szarpiąc za tren, przyciągnął do siebie i zaniósł do naszej małżeńskiej sypialni. Ta nieudana próba ucieczki stanowiła początek prześladującego mnie w najstraszniejszych snach doświadczenia – nocy poślubnej, podczas której lęk przed nieuchronną tragedią odebrał mi nadzieję na romantyczne miłosne uniesienia czy jakiekolwiek pożądanie.
Tak rozpoczął się mój przedziwny miesiąc poślubny. Jakże mam opisać, co tak naprawdę przydarzyło mi się podczas tej – i kolejnych – nocy? W jak wielkie oszołomienie wprawiła mnie świadomość, że mój mąż oczekuje, iż niezwłocznie powiję mu dziedzica. I że jego pożądanie za nic miało to, jak ja się na to zapatruję. Byłam wtedy taka młoda, a Eugeniusz budził we mnie wyłącznie przerażenie. Gdyby tylko potrafił zrozumieć, na czym polega czułość. Być może, gdyby pojawiło się dziecko, nasze wspólne życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Mam też świadomość, że przekonana o nieomylności przesądów, tak naprawdę nie dałam hrabiemu Dąmbskiemu szansy, by przekonał mnie do swojego sposobu myślenia i trybu życia.
Dni w tym nawiedzonym zamku zlewały się w jedno nieskończone pasmo udręki. Po nich zaś następowały jeszcze gorsze, wypełnione kłótniami noce. Gdy wracam myślami do tamtego roku, trudno mi uwierzyć w ogrom poświęcenia, jakie włożyłam w małżeństwo, które już w noc poślubną okazało się całkowitą porażką.
Eugeniusz nie potrafił zrozumieć, że mimo iż obsypywał mnie strojami, klejnotami, zabierał do teatrów i na przyjęcia, gdzie obracałam się w towarzystwie śmietanki polskich i zagranicznych arystokratów, to myśl o znalezieniu się z nim sam na sam napawała mnie wyłącznie grozą.
– Unikasz mnie, jak tylko możesz – zauważył pewnego dnia mój małżonek. – Nie chcę ci się narzucać, ale z drugiej strony – dlaczego nasze kontakty miałyby się do tego sprowadzać? W końcu jesteś moją żoną... Nie możesz cały czas traktować mnie jak nieznajomego. Uosabiasz wszystko, o czym marzy mężczyzna, roztaczasz wokół siebie cudowną kobiecą aurę, w środku jednak przepełniają cię tylko zabobony i lęk. Czy to się kiedykolwiek zmieni?
Próbowałam jakoś wybrnąć, wytłumaczyć mężowi moje zachowanie.
– Strasznie doskwiera mi samotność, Eugeniuszu. Żyję tu niczym więzień. Nie pozwalasz, aby odwiedził mnie którykolwiek z moich przyjaciół.
Moment, w którym zdobyłam się na to wyznanie, miał okazać się momentem przełomowym, bo oto po raz pierwszy i ostatni mój mąż podjął próbę sprawienia mi przyjemności zgodnie z moim życzeniem.
– W takim razie dziś zaproszę na kolację twoich przyjaciół z teatru – powiedział i z satysfakcją zauważył, że udało mu się wywołać uśmiech na mojej twarzy.
Muszę przyznać, że artystyczny charakter strojów i zachowania moich przyjaciół w zestawieniu z chłodną i surową atmosferą zamku prezentował się nieco dziwnie, nikt jednak się tym nie przejmował. Na kolację przybyła cała obsada sztuki, w której grałam, kiedy wyszłam za Eugeniusza. Aktorzy przyprowadzili też muzyka – Cygana, który grał na tamburynie. Wszyscy zapewniali mnie o swojej tęsknocie i sympatii; nikt nie zwracał uwagi na fakt, że mój mąż nieszczególnie udzielał się towarzysko.
Podano jedzenie i wino. Gwar rozmów i muzyka, zamiast podnosić mnie na duchu, sprawiły, że mój nastrój stopniowo się pogarszał. W pewnym momencie wstałam więc od stołu, chwyciłam tamburyn i zaczęłam tańczyć. Pozbywszy się wszelkich hamulców, wirowałam po parkiecie jadalni, miarowo kołysząc biodrami i wyśpiewując na cały głos ulubioną cygańską pieśń. W pewnym momencie mój małżonek podniósł się z krzesła pod ścianą i stanął na środku pokoju. Muzyka zamilkła. Pośród ciszy, która nagle zapadła, głos Eugeniusza brzmiał nienaturalnie głośno: „Próbowałem zrobić z ciebie damę, widzę jednak, że ty w głębi duszy na zawsze pozostaniesz prymitywną Cyganką!”. Po tych słowach zwrócił swoją wykrzywioną grymasem wściekłości twarz ku moim przyjaciołom: „Proszę nam wybaczyć, ale czas się pożegnać”.
Wśród moich gości zapanowało pełne zdumienia poruszenie. Chciałam się odezwać, powiedzieć im, że nie muszą wychodzić, że to również mój dom... Nigdy jednak nie usłyszałam od hrabiego, że jego zamek jest naszym wspólnym. Nie przyszły mi do głowy żadne słowa, które mogłyby poprawić tę patową sytuację. Poniżona i zdruzgotana, w milczeniu patrzyłam, jak moi przyjaciele w pośpiechu zbierają się do wyjścia. Kiedy cygański muzyk podszedł do mnie i wyjął tamburyn z mojej ręki, zdałam sobie sprawę, że przez cały ten czas bezwiednie zaciskałam na nim palce. Cygan spojrzał na mnie dziwnie, po części zaciekawionym, po części nieprzeniknionym wzrokiem. „Biada ci – powiedział hardo. – To nie jest miejsce dla ciebie. Lepiej wróć do pracy i podziel się ze światem talentem, który bez wątpienia posiadasz. Żyjąc tak jak teraz, nigdy nie zaznasz szczęścia”. […] Wiedziałam, że ma rację. Muszę stąd odejść.
Mój mąż mówił coś podniesionym głosem, do mnie jednak nie docierało ani jedno jego słowo. W mojej głowie z nieprawdopodobną jasnością krystalizował się pewien plan.
Kilka godzin później, pośrodku nocy, wyśliznęłam się z łóżka, narzuciłam na koszulę nocną moje sobole futro, odziałam stopy w futrzane kozaczki i wymknęłam się z zamku przez tylne wejście dla służby. Poczułam się tak, jakby ktoś zdjął z mojej duszy ogromny ciężar. Przebiegłam przez spowity ciemnością dziedziniec i skierowałam się w stronę mostu. Z każdym krokiem jakby ubywało mi lat. Nie wiem, jak długo i jak daleko biegłam — wiedziałam tylko, że muszę uciec jak najdalej, zanim nastanie dzień.
O świcie wsiadłam do pociągu i dziewięć godzin później znalazłam się w Berlinie. Tam udało mi się dostać pokój w hotelu, kiedy przekonałam recepcjonistkę, że moja matka jest w drodze z bagażami.
Nigdy nie zapomnę zdumienia w głosie mamy, kiedy do niej zadzwoniłam. Nie mogła uwierzyć, że uciekłam od mojego arystokratycznego męża. Nie rozumiała mojego postępowania, ale obiecała mi, że wsiądzie w najbliższy pociąg i przywiezie mi trochę ubrań oraz gotówkę. […]
Pamiętam, z jaką obawą otwierałam drzwi, niepewna, jak zareaguje na to, co miałam jej do powiedzenia. Jednak, gdy je otworzyłam, w progu zobaczyłam… mojego męża! Matka przyjechała z Eugeniuszem! „Przyjechałem, by zabrać cię do domu – oznajmił stanowczo mój mąż, nie siląc się nawet na przywitanie. – Mam po swojej stronie prawo i mogę zmusić cię, żebyś natychmiast wróciła ze mną tam, gdzie twoje prawowite miejsce!”. Na to moja matka wtrąciła pokornie: „Polu, kochanie, przywiozłam ci trochę ubrań. Ubierz się, proszę. Wyjeżdżamy, jak tylko będziesz gotowa”.
Poczułam, jak wzburza się we mnie krew. „Nigdy!” – krzyknęłam. Następnie, patrząc hardo w oczy Eugeniusza, dodałam: „Jeśli mnie zmusisz, do końca życia będziesz mieć na sumieniu moją śmierć!”. W mojej desperacji gotowa byłam na wszystko, aby tylko uwolnić się raz na zawsze od tego człowieka. Rzuciłam się w stronę okna, otworzyłam je szeroko i wspięłam się na parapet. Ale Eugeniusz chwycił mnie i wciągnął z powrotem do pokoju. Szloch mojej matki przywrócił mi zmysły.
– Nie mogę z tobą wrócić! Zrozum, Eugeniuszu, proszę cię, raz w życiu cię proszę, spróbuj mnie zrozumieć!
– Ależ Polu, ja nie mogę bez ciebie żyć! Nie rozumiesz, maleńka, że cię kocham? – mąż próbował ratować sytuację, ale ja już płakałam.
– Udowodnij to! Udowodnij, że mnie kochasz i zostaw mnie w spokoju! Ja podjęłam już decyzję – wracam do pracy i do świata, do którego należę!
Eugeniusz próbował jeszcze obstawać przy swoim, ale ja nie pragnęłam niczego więcej, niż samodzielnie stawić czoła przyszłości. W końcu udało mi się go przekonać, że nie żartuję i że jedyne, co może zrobić, to zostawić mnie w spokoju.
Źródło: Pola Negri, Jak zatraciłam się w miłości. Hrabia Dąmbski, [w:] Pola Negri własnymi słowami, oprac. Mariusz Kotowski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
© Fundacja Ośrodka KARTA, 2022© Dom Spotkań z Historią, 2022REDAKTORKA PROWADZĄCA Aleksandra Bellwon
KWERENDY TEKSTOWE, NAGRYWANIE WYWIADÓW Aleksandra Bellwon, Dorota Łubińska, Swietłana Rudowicz
WSPÓŁPRACA Dagny Kurdwanowska, dr Katarzyna Olszewska
WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA Małgorzata Sopyło
KOREKTA Lena Marciniak-Cąkała, Słowne Babki
WYBÓR ZDJĘCIA NA OKŁADKĘ Ewa Kwiecińska
ZDJĘCIE NA OKŁADCE Warszawa, 1 października 2016. Uczestniczki manifestacji pod Sejmem odbywającej się w ramach tzw. Czarnego Protestu. Fot. Maciej Jeziorek / Napo Images
PROJEKT GRAFICZNY, SKŁAD I PRZYGOTOWANIE DO DRUKU Agnieszka Prus WorksWydawca oświadcza, że dołożył wszelkich starań, aby ustalić wszystkich właścicieli i dysponentów praw autorskich. Osoby, do których nie udało nam się dotrzeć, prosimy o kontakt z wydawnictwem.DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW:
Gmina Miasta Sopotu Fundacja Teresy Sahakian Green Caffè Nero
Wydanie IWarszawa 2022ISBN 978-83-66707-42-9
WYDAWCY:
Ośrodek KARTAul. Narbutta 29, 02-536 Warszawatel. (48) 22 848-07-12kontakt do wydawnictwa: [email protected]: [email protected]ęgarnia internetowa: ksiegarnia.karta.org.plwww.karta.org.pl
Dom Spotkań z Historią ul. Karowa 20, 00-324 Warszawatel. (48) 22 [email protected]