Black Tangled Heart - Samantha Young - ebook + audiobook

Black Tangled Heart ebook i audiobook

Samantha Young

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Od przyjaciół do kochanków, od kochanków do śmiertelnych wrogów – Samantha Young porywa wielowarstwową, hipnotyzującą powieścią o miłości, która pali za sobą wszystkie mosty.

Jane Doe tuła się po rodzinach zastępczych, rozpaczliwie szukając odrobiny ciepła. Gdy poznaje Lornę i jej przystojnego brata Jamiego, ma wrażenie, że wygrała los na loterii. Wreszcie czuje, że ma dom.

Jest tylko jeden warunek, Lorna postawiła sprawę bardzo jasno: Jane nie wolno zakochać się w Jamiem. Problem w tym, że to już się stało. A ich uczucie pochłonie wszystko.

Lata później, po tym, jak ich świat legł w gruzach, Jamie jest gotów wyrównać rachunki z każdym, kto w niezwykłym i magicznym, a jednocześnie mrocznym i pełnym przemocy Hollywood skrzywdził jego samego i jego rodzinę.

Lista jest długa, a na samym jej szczycie znajduje się Jane.

I nawet dawne, ale wciąż żywe uczucie nie skłoni go, by okazał jej litość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 421

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 28 min

Lektor: Anna Matusiak

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Część pierwsza

Prze­szłość

Rozdział 1

1

•••

Jane

Trzy­na­ście lat

W powie­trzu uno­sił się kosz­marny smog. Gdy Willa jechała do mia­sta, nie­kiedy zabie­rała mnie ze sobą, ale tego dnia powie­trze było wyjąt­kowo zanie­czysz­czone, więc zosta­li­śmy w naszym miesz­ka­niu w ład­nym bloku w Glen­date. Nudzi­łam się. Willa była za bar­dzo zajęta moim młod­szym przy­szy­wa­nym rodzeń­stwem, żeby mnie zaba­wiać. Flo miała pół­tora roku i fascy­no­wały ją gniazdka elek­tryczne oraz włącz­niki. Trzy­letni Tarin uwiel­biał nisz­czyć wszystko wokół sie­bie.

Słu­cha­nie wrza­sków Tarina i ryków Flo nie nale­żało do naj­przy­jem­niej­szych.

– Pomóc ci? – spy­ta­łam z przed­po­koju.

Willa odpra­wiła mnie mach­nię­ciem ręki i posa­dziła Flo na wyso­kim krze­sełku.

– Dziew­czyno, jest lato. Idź się poba­wić z kole­żan­kami.

Willa i Nicho­las Green byli naj­lep­szymi jak do tej pory rodzi­cami zastęp­czymi. Opie­ko­wali się mną od ponad dwóch lat i mia­łam nadzieję, że zostanę u nich do osiem­na­stego roku życia. Do tego czasu zostało mi jesz­cze pięć lat, więc wie­dzia­łam, że muszę się przy­zwy­czaić do nie­ustan­nego stresu, lęku, że przyj­dzie pra­cow­nik socjalny, który powie, że znowu prze­no­szą mnie do innej rodziny.

Chcia­łam, żeby Willa i Nick mnie zatrzy­mali, więc sta­ra­łam się jak naj­wię­cej im poma­gać.

Byli zaab­sor­bo­wani młod­szymi dziećmi, więc Willa jesz­cze nie zauwa­żyła, że nie mam żad­nych kole­ża­nek. Ale za to nie pili alko­holu, nie wyzy­wali mnie i ni­gdy nie ude­rzyli.

– Na pewno?

Moja mama zastęp­cza uśmiech­nęła się z lek­kim zasko­cze­niem.

– Jane, nie pra­cu­jesz tu. Są waka­cje. Pobaw się – powie­działa.

Ski­nę­łam głową i poszłam do małej sypialni w głębi miesz­ka­nia. Nicho­las był mene­dże­rem pro­duk­cji w dużym stu­diu fil­mo­wym, dla­tego mógł sobie pozwo­lić na wyna­ję­cie takiego pięk­nego miesz­ka­nia z trzema sypial­niami, jed­nego z więk­szych w tym budynku. Młod­sze dzieci dzie­liły pokój, a ja zaj­mo­wa­łam naj­mniej­szą sypial­nię.

Willa i Nick może i nie poświę­cali mi zbyt dużo czasu, ale kupo­wali książki i przy­bory do ryso­wa­nia. Zła­pa­łam szki­cow­nik i puszkę z węglem, wyję­łam z lodówki butelkę wody i wyszłam na bal­kon. Mia­łam wra­że­nie, że zna­la­złam się w roz­ża­rzo­nej bańce. Roz­grzane powie­trze oble­piało skórę. Wyj­rza­łam na basen i zoba­czy­łam paru sąsia­dów na leża­kach oraz grupkę dzie­cia­ków ze szkoły, które plu­skały się w wodzie.

Nie kole­go­wa­łam się z nimi. Ni­gdy nie byłam dobra w nawią­zy­wa­niu przy­jaźni.

Kiedy mija­łam kolejne drzwi, z ostat­niego miesz­ka­nia przy scho­dach dobie­gły mnie pod­nie­sione głosy, w któ­rych pobrzmie­wał cie­kawy akcent. Pomy­śla­łam, że może miesz­ka­jący tam loka­to­rzy pocho­dzą z Bostonu. Roz­ma­wiali bar­dzo gło­śno, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć muzykę.

Zauwa­ży­łam, że drzwi ich miesz­ka­nia są sze­roko otwarte.

– Lorna, jesz­cze się nie roz­pa­ko­wa­li­śmy. Wsta­waj, Lor. Chcę skoń­czyć przed obia­dem. Potem będziesz mogła na cały wie­czór wal­nąć się na kanapę.

Zwol­ni­łam. Teraz wyraź­nie usły­sza­łam bostoń­ski akcent.

– Nie chce mi się – odpo­wie­działa dziew­czyna z takim samym akcen­tem. – Możemy zro­bić prze­rwę?

– Naj­le­piej zabrać się do tego od razu. Twój brat już się roz­pa­ko­wał.

Sprze­czały się dalej. Usia­dłam na pierw­szym schodku i otwo­rzy­łam szki­cow­nik. Ich głosy wto­piły się w tło, kiedy zaczę­łam ryso­wać sąsia­dów nad base­nem.

Jak zawsze cał­ko­wi­cie się wyłą­czy­łam. Dzięki ryso­wa­niu wszystko zni­kało. Samot­ność. Moje lęki. Poczu­cie braku więzi. Ryso­wa­nie było moim spo­so­bem na nawią­za­nie kon­taktu, ale z bez­piecz­nej odle­gło­ści. Lubi­łam skrzy­pie­nie węgla po papie­rze i to, jak bru­dził mi dło­nie. Podo­bało mi się, że mogę roz­ma­zy­wać kre­ski, żeby two­rzyć cie­kawe cie­nie i kształty. Dzięki temu dzieci bawiące się w base­nie oży­wały. Mogłam przed­sta­wić ich ruch. Ener­gię. Pod­czas ryso­wa­nia czu­łam, jak­bym była tam razem z nimi.

Tak się sku­pi­łam na szki­co­wa­niu, że nie usły­sza­łam, jak pode­szła, i zoba­czy­łam ją dopiero, kiedy usia­dła obok mnie na schodku.

– Ale ty genial­nie rysu­jesz.

Prze­stra­szy­łam się tak, że aż pod­sko­czy­łam i prze­je­cha­łam węglem po rysunku.

– Prze­pra­szam.

Spoj­rza­łam na dziew­czynę, która uśmiech­nęła się do mnie prze­pra­sza­jąco. Miała oczy koloru oce­anu i krót­kie, jasno­brą­zowe włosy.

– Twój rysu­nek. – Wska­zała na szki­cow­nik. – Jest genialny.

– Może być – mruk­nę­łam, pró­bu­jąc wytrzeć kre­chę.

– Gdzie się nauczy­łaś tak ryso­wać?

Wzru­szy­łam ramio­nami, bo szcze­rze mówiąc, ni­gdy się tego nie uczy­łam. Po pro­stu… ryso­wa­łam i już.

– Jak masz na imię? – kon­ty­nu­owała.

– Jane.

– Jane. Ja jestem Lorna McKenna. – Wycią­gnęła rękę nad moim szki­cow­ni­kiem.

Miała drobną dłoń z krót­kimi paznok­ciami poma­lo­wa­nymi jasno­ró­żo­wym lakie­rem z bro­ka­tem. Pod­nio­słam wzrok i uśmiech­nę­łam się do niej. Wyglą­dało na to, że jest zde­cy­do­wana się ze mną zako­le­go­wać. Moja nie­śmia­łość zazwy­czaj znie­chę­cała inne dzieci.

Poka­za­łam jej ubru­dzoną węglem dłoń.

Wzru­szyła ramio­nami i zde­cy­do­wa­nym ruchem wysu­nęła brodę.

– Otrzep ją drugą ręką.

Zro­bi­łam to. Jej dłoń była chłodna, jakby Lorna chwilę wcze­śniej sie­działa przy kli­ma­ty­za­cji.

Kiedy poda­ły­śmy sobie ręce, uśmiech­nęła się sze­roko, a ja odwza­jem­ni­łam uśmiech. Potem spoj­rzała na mój lewy poli­czek.

– Masz dołe­czek w policzku! – wykrzyk­nęła, jakby ni­gdy w życiu nie widziała cze­goś rów­nie nie­zwy­kłego.

Odru­chowo dotknę­łam dołeczka brudną dło­nią.

– To wygląda słodko. Też bym chciała mieć dołeczki. Ile masz lat?

– Trzy­na­ście.

Kiw­nęła głową, jakby się tego spo­dzie­wała.

– Ja skoń­czę trzy­na­ście za trzy tygo­dnie.

– Skąd przy­je­cha­łaś? – Cie­ka­wość wzięła górę nad moją nie­śmia­ło­ścią.

Musia­łam się dowie­dzieć, czy rze­czy­wi­ście pocho­dzi z Bostonu.

– Z Dot.

Zmarsz­czy­łam brwi.

– To skrót od Dorche­ster. W Bosto­nie.

Czyli mia­łam rację. Już kilka razy obej­rza­łam film Bun­tow­nik z wyboru, bo Willa kochała się w Mat­cie Damo­nie.

– Ład­nie tam? – spy­ta­łam.

Lorna zmarsz­czyła nos.

– Boston jest ładny, ale Dorche­ster, gdzie miesz­ka­łam, nie bar­dzo. Fatalna oko­lica. Parę mie­sięcy temu przed moim domem zastrze­lono męż­czy­znę. – Wzru­szyła ramio­nami, jakby to nie było nic nad­zwy­czaj­nego.

A mnie aż szczęka opa­dła.

– Dla­czego nie bawisz się z innymi dziećmi w base­nie? – spy­tała.

Podą­ży­łam za jej zacie­ka­wio­nym spoj­rze­niem i spoj­rza­łam na dwie dziew­czynki i dwóch chłop­ców, któ­rzy z piskiem ochla­py­wali się wodą. Dziew­czynki były moimi sąsiad­kami, a chłopcy miesz­kali nie­opo­dal. Wie­dzia­łam o tym dla­tego, że w gim­na­zjum byli­śmy w tej samej kla­sie.

– To Sum­mer i Greta. Naj­bar­dziej lubiane dziew­czyny w mojej kla­sie.

– Tak? No i co z tego?

Zaru­mie­ni­łam się. Wie­dzia­łam, że po tym, co za chwilę powiem, Lorna na pewno się do mnie zrazi.

– Ja nie jestem zbyt lubiana.

Lekko trą­ciła mnie ramie­niem i w kon­spi­ra­cyjny spo­sób kiw­nęła głową. W jej zacho­wa­niu była pewna zaży­łość. Poczu­łam się tak, jak­by­śmy przy­jaź­niły się od lat. Zro­biło mi się bar­dzo miło.

– Ci lubiani i ci nie za bar­dzo lubiani? Jak w tele­wi­zji, nie? W mojej szkole nie było takich klik. U nas byli ucznio­wie, który pró­bo­wali jakoś się prze­czoł­gać do następ­nej klasy, i cwa­niaki, które już wpa­ko­wały się w nie­złe gówno i lepiej było ich uni­kać.

– Miesz­ka­łaś w get­cie?

Roze­śmiała się.

– W get­cie? Poważ­nie? Nieee. – Znowu trą­ciła mnie ramie­niem, jakby dawała mi znać, że jestem fajna. – Ale byli­śmy biedni. Tak samo jak wszy­scy nasi zna­jomi. Mama czę­sto powta­rzała, że ludzie robią różne głu­pie rze­czy, żeby zapo­mnieć o swoim bez­na­dziej­nym życiu, albo jesz­cze głup­sze, żeby wyrwać się z biedy.

Nie zna­łam się na pie­nią­dzach, ale wie­dzia­łam, że koszty wyna­ję­cia miesz­ka­nia w naszym bloku nie są niskie, bo Willa zawsze na to narze­kała.

– Wpro­wa­dzi­li­śmy się tu do mojej star­szej sio­stry, Skye – powie­działa Lorna, jakby czy­tała mi w myślach.

Jak na sygnał z miesz­ka­nia dobiegł nas kobiecy głos:

– Lorna! Water­boysi!

Jej twarz się roz­pro­mie­niła.

– Chodź. – Zła­pała mnie za rękę i pocią­gnęła, więc nie mia­łam wyj­ścia i musia­łam za nią pójść.

Zosta­wi­łam szki­cow­nik na gór­nym schodku i dałam się zapro­wa­dzić do jej miesz­ka­nia. Nie pamię­ta­łam, kiedy ktoś ostat­nio trzy­mał mnie za rękę.

Prze­szył mnie przy­jemny dresz­czyk.

Miesz­ka­nie było tej samej wiel­ko­ści co nale­żące do Willi i Nicka. Wszę­dzie stały nie­roz­pa­ko­wane pudła.

Wysoka, osza­ła­mia­jąco piękna młoda kobieta koły­sała rękami w powie­trzu przy dźwię­kach jakiejś nie­zna­nej mi pio­senki, która dobie­gała z tele­wi­zji. Na nasz widok uśmiech­nęła się pro­mien­nie.

– Kto to?

– Jane! – Lorna pró­bo­wała prze­krzy­czeć muzykę. – Jane, to moja star­sza sio­stra Skye.

– Bar­dzo mi miło – powie­działa Skye takim tonem, jakby rze­czy­wi­ście tak czuła.

Potem schy­liła się, wzięła pilot, wyce­lo­wała nim w tele­wi­zor i zro­biła jesz­cze gło­śniej.

Lorna puściła moją dłoń i zaczęły z sio­strą tań­czyć na środku pokoju. Pomy­śla­łam, że jest wysoka jak na swój wiek. Z wprawą robiła obroty. Obie śpie­wały na całe gar­dło, że ta druga zoba­czyła peł­nię księ­życa, cho­ciaż na nie­bie wid­niał jego sierp. Nie zna­łam tej pio­senki, ale od razu ją polu­bi­łam.

Kiedy Lorna uświa­do­miła sobie, że tylko stoję i się przy­glą­dam, poma­chała do mnie.

Zbyt nie­śmiała, żeby się do nich przy­łą­czyć, nie ruszy­łam się z miej­sca.

W końcu Skye na chwilę zosta­wiła sio­strę i wycią­gnęła mnie na śro­dek pokoju.

– Po pro­stu się wylu­zuj! – zawo­łała. – Zoba­czysz, spodoba ci się.

Byłam zdu­miona, gdy moje stopy same zaczęły się poru­szać, a bio­dra koły­sać. Lorna zła­pała mnie za jedną dłoń, Skye za drugą i tań­cząc w kółku, unio­sły­śmy ręce. Śmia­łam się, a sio­stry dalej śpie­wały. To było dziwne i wspa­niałe: poczu­łam, że należę do jed­nej grupy z tymi dwiema obcymi prze­cież dziew­czy­nami.

Kiedy pio­senka się skoń­czyła, zaczę­ły­śmy chi­cho­tać. To uczu­cie więzi i tego, że zosta­łam zauwa­żona, wpra­wiało mnie w eufo­rię.

– Pierw­szy raz sły­sza­łam tę pio­senkę – przy­zna­łam się, kiedy Skye ści­szyła dźwięk.

– To Peł­nia księ­życa Water­boy­sów, zespołu z lat osiem­dzie­sią­tych – poin­for­mo­wała mnie Lorna. – To była ulu­biona pio­senka naszej mamy.

– A teraz to nasza pio­senka. – Skye wycią­gnęła rękę, objęła sio­strę i ją przy­tu­liła.

Lorna zachi­cho­tała i żar­to­bli­wie ją ode­pchnęła.

Jej star­sza sio­stra zwró­ciła się do mnie.

– Lemo­niady?

Kiw­nę­łam głową. Po tańcu zaschło mi w gar­dle.

Salon i kuch­nia były ze sobą połą­czone. Skye prze­szła do kuchni, a Lorna ruchem ręki zapro­siła mnie na kanapę, jedyny niczym nie­za­sta­wiony mebel w pokoju.

Teraz już cał­kiem się roz­luź­ni­łam. Zasko­czyło mnie, jak szybko poczu­łam się swo­bod­nie w towa­rzy­stwie tych dziew­czyn. Lorna ener­gicz­nie klap­nęła na kanapę obok mnie. Obie mia­ły­śmy na sobie szorty i T-shirty. Moje nogi ledwo doty­kały par­kietu, a ona swo­bod­nie oparła stopy na pod­ło­dze. Była bled­sza niż ja czy Skye, ale wie­dzia­łam, że dzięki zimie w Kali­for­nii to się szybko zmieni.

– Kiedy się wpro­wa­dzi­łaś? – zapy­ta­łam.

– Wczo­raj wie­czo­rem. Jesteś pierw­szą osobą, którą tu pozna­ły­śmy.

Skye przy­nio­sła nam po szklance lemo­niady. Prze­su­nęła różne przed­mioty leżące na ławie, usia­dła na niej przo­dem do nas i zaczęła sączyć zimny napój.

– Jane, miesz­kasz tu? – spy­tała.

Teraz, kiedy sie­działa spo­koj­nie, znowu ude­rzyła mnie jej wyjąt­kowa uroda. Poczu­łam wielką ochotę, żeby ją nary­so­wać. Tak samo jak Lorna miała oczy barwy oce­anu i jasno­brą­zowe włosy, które opa­dały mięk­kimi falami do połowy ple­ców i były prze­ty­kane zło­tymi pasem­kami. Lorna miała dość wydatny nos, a nosek Skye był deli­kat­niej­szy. Jak guzi­czek. Nie można im było odmó­wić podo­bień­stwa, ale rysy twa­rzy Skye były ide­alne, Lorna zaś miała parę cech szcze­gól­nych i nie­do­sko­na­ło­ści, dzięki czemu była jesz­cze bar­dziej inte­re­su­jąca. Pomy­śla­łam, że obie mają cudowne twa­rze – świet­nie by się je ryso­wało.

– Tak – odpo­wie­dzia­łam na pyta­nie Skye. – Na tym samym pię­trze.

– Z rodzi­cami?

– Zastęp­czymi.

Na jej twa­rzy poja­wiło się współ­czu­cie.

– Mnie zostali już tylko Jamie i Skye – powie­działa Lorna.

Spoj­rza­łam na nią ze zmarsz­czo­nymi brwiami.

– Kto to jest Jamie?

– Mój star­szy brat. We wrze­śniu koń­czy pięt­na­ście lat. Nasza mama zmarła trzy mie­siące temu, a tata nas porzu­cił, kiedy byłam jesz­cze mała. – Uśmiech­nęła się z gory­czą. – W ogóle mnie nie lubił.

Skrę­po­wana, nie wie­dzia­łam, co powie­dzieć.

Skye naj­wy­raź­niej to wyczuła, bo wycią­gnęła rękę i pokle­pała Lornę po kola­nie.

– Kocha­nie, wiesz, że to nie­prawda. – Rzu­ciła mi szyb­kie spoj­rze­nie. – Prze­pra­szam, Jane. Ostat­nio jest nam dosyć ciężko.

– Nie, nie­prawda. – Lorna ode­pchnęła rękę sio­stry. – Ni­gdy nie było lepiej.

Sze­roko otwo­rzy­łam oczy. Jej mama nie­dawno zmarła, a ona ni­gdy nie czuła się lepiej?

– Co Jane sobie pomy­śli? – obu­rzyła się Skye.

– Prawdę. – Lorna spoj­rzała na mnie, a w jej wzroku zoba­czy­łam upór i zde­cy­do­wa­nie, które, jak zaczę­łam przy­pusz­czać, stale gościły na jej twa­rzy. – Jane zosta­nie moją nową naj­lep­szą przy­ja­ciółką, a przy­ja­ciółki zawsze wszystko sobie mówią.

Skye zaśmiała się cicho, a ja poczu­łam, że serce na chwilę mi sta­nęło.

Od dru­giej klasy nie mia­łam przy­ja­ciółki.

– Skye parę lat temu prze­pro­wa­dziła się do Los Ange­les, żeby zostać aktorką, i wła­śnie dostała rolę w tym genial­nym serialu Cza­ro­dziejka.

Znowu wytrzesz­czy­łam oczy. W Los Ange­les wiele osób chciało być akto­rami, ale jesz­cze ni­gdy nie pozna­łam kogoś, kto by wystę­po­wał w tak popu­lar­nym serialu.

– To mój ulu­biony serial.

Skye uśmiech­nęła się pro­mien­nie. Jej uśmiech, tak samo jak u sio­stry, był zaraź­liwy. Mor­skie oczy Lorny były zimne i jak na trzy­na­sto­latkę nieco zbyt poważne, nato­miast Skye patrzyła cie­płym wzro­kiem, a jej oczy skrzyły się niczym fale w pro­mie­niach słońca.

– Super, że jesteś fanką! Będę grała nową postać pierw­szo­pla­nową.

Zauwa­ży­łam, że ma nieco słab­szy akcent niż jej sio­stra.

– To cudow­nie. – Byłam pod ogrom­nym wra­że­niem.

– Ty też chcesz zostać aktorką? – Lorna opacz­nie zro­zu­miała mój podziw.

Gwał­tow­nie pokrę­ci­łam głową.

„Ni­gdy w życiu. Kamery skie­ro­wane na moją twarz, kiedy udaję kogoś innego. Ludzie obser­wu­jący mój każdy ruch. Moje zdję­cia w tablo­idach. Już bym wolała zjeść obrzy­dli­wego śli­maka bez sko­rupy”.

– A może… malarką?

Zaru­mie­ni­łam się i wzru­szy­łam ramio­nami. Co ozna­czało „tak”.

– A ty chcia­ła­byś grać w fil­mach? – spy­ta­łam Lornę.

– Nie. Zarobki są zbyt nie­pewne. – Wypro­sto­wała plecy. – Zamie­rzam skoń­czyć stu­dia i zostać pro­ce­su­alistką. To ktoś w rodzaju praw­nika. Zara­biają mnó­stwo kasy.

– Na pewno jej się uda. – Skye czule uśmiech­nęła się do sio­stry, a potem prze­nio­sła wzrok na mnie. – Ni­gdy nie poznasz nikogo tak ambit­nego jak twoja nowa naj­lep­sza przy­ja­ciółka.

– No cóż, w rodzi­nie, w któ­rej są aktorka i humo­rza­sty pisarz, przyda się ktoś ambitny.

Sio­stra Lorny lekko się skrzy­wiła.

– Nie nabi­jaj się z Jamiego. Wiesz, że to go dener­wuje.

Ich brat jest pisa­rzem. Ale czad.

– Kocham książki – powie­dzia­łam.

– Teraz uwa­żaj, Jane. – Skye wska­zała na mnie, wsta­jąc. – Jeżeli Jamie się dowie, że roz­po­wia­dasz wszyst­kim o jego pisa­niu, wybuch­nie tu trze­cia wojna świa­towa, a ja nie mam na to czasu.

– Jane umie docho­wać tajem­nicy. Prawda, Jane? – Lorna spoj­rzała na mnie.

Gor­li­wie kiw­nę­łam głową.

– A nie mówi­łam? – zawo­łała.

Skye uśmiech­nęła się do mnie miło.

– Jane, kocham swoją sio­strę, ale nie pozwól, żeby kazała ci przy­ta­ki­wać każ­demu jej słowu – powie­działa. – I nie rób dla niej rze­czy, któ­rych wola­ła­byś nie robić.

– Wcale bym jej tego nie kazała – obu­rzyła się Lorna.

Jej sio­stra prze­wró­ciła oczami.

– Muszę lecieć do pracy. Na bla­cie w kuchni zosta­wi­łam pie­nią­dze na pizzę. Niech Jane zje razem z wami. Popro­szę Jamiego, żeby kupił dwie, ina­czej nie wystar­czy dla wszyst­kich. Ten chło­pak mógłby zjeść konia z kopy­tami.

Skye wyszła do przed­po­koju. Usły­sza­łam, że z kimś roz­ma­wia.

Na pewno z Jamiem. Pomimo nie­śmia­ło­ści bar­dzo chcia­łam go poznać. Wie­dzia­łam, że jeżeli choć tro­chę przy­po­mina sio­stry, pew­nie natych­miast się w nim zako­cham.

Kiedy Jane poszła do pracy, Lorna odwró­ciła się do mnie i przy­cią­gnęła kolana do klatki pier­sio­wej.

– Skye mieszka w Los Ange­les od paru lat, ale dopiero teraz, kiedy dostała nową pracę, mogła się tu prze­pro­wa­dzić z nory, którą wynaj­mo­wała z kolegą. Powie­działa, że w oko­licy jest dużo skle­pów. To prawda?

Przy­tak­nę­łam i opo­wie­dzia­łam jej o Brand Boule­vard, ulicy peł­nej skle­pów i restau­ra­cji. Było tam też kino i pla­no­wano zbu­do­wać cen­trum han­dlowe. Doda­łam, że tylko w Glen­dale można zjeść praw­dziwe ormiań­skie potrawy. Dość rzadko jada­li­śmy poza domem, ale jedze­nie na tele­fon zama­wia­li­śmy na tyle czę­sto, że mogłam jej pole­cić dobre restau­ra­cje. Zapro­po­no­wa­łam też, że zapro­wa­dzę ją do swo­jej ulu­bio­nej.

Lorna wysłu­chała mnie uważ­nie, a kiedy skoń­czy­łam, prze­chy­liła głowę i bacz­nie mi się przyj­rzała.

– Wyglą­dasz na wię­cej niż trzy­na­ście lat. Wiem, dla­czego ja jestem nie­sa­mo­wi­cie doj­rzała jak na swój wiek. – Dra­ma­tycz­nym gestem wska­zała na serce. – Ale co z tobą?

Ta zmiana tematu nieco wytrą­ciła mnie z rów­no­wagi. Zasta­no­wi­łam się jed­nak nad odpo­wie­dzią i przy­po­mniało mi się, że kie­dyś pod­słu­cha­łam, jak Willa i Nick roz­ma­wiali o mnie. Było to wkrótce po tym, jak z nimi zamiesz­ka­łam.

– Zacho­wuje się jak doro­sła – szep­nęła Willa do Nicka.

Sie­dzieli w kuchni. Ja byłam w przed­po­koju. Wsta­łam z łóżka, żeby pójść po szklankę wody.

– To prawda. Dzieci wycho­wy­wane w rodzi­nach zastęp­czych szybko doj­rze­wają.

– Tracą całe dzie­ciń­stwo. Dla­tego wolę wycho­wy­wać młod­sze dzieci. Jeżeli nam się poszczę­ści, może zostaną u nas na tyle długo, żeby­śmy zdo­łali im zapew­nić praw­dziwe dzie­ciń­stwo.

– Żału­jesz, że wzię­li­śmy Jane?

– Nie, cie­szę się. Wiele prze­szła. Przy­naj­mniej wiemy, że u nas jest bez­pieczna.

Ta roz­mowa mnie nie uspo­ko­iła. A jeżeli któ­re­goś dnia Willa stwier­dzi, że mając dwójkę malut­kich dzieci, nie radzi sobie z nasto­latką?

Przy­szło mi do głowy, że to pew­nie rów­nież przez te tro­ski zacho­wuję się, jak­bym miała dwa­dzie­ścia lat wię­cej, niż mam.

– Jestem w rodzi­nie zastęp­czej – odpar­łam. – Ja też sporo prze­ży­łam.

Lorna przez chwilę zasta­na­wiała się nad moimi sło­wami, po czym poki­wała głową.

– Kiedy tylko się pozna­ły­śmy, poczu­łam, że jeste­śmy brat­nimi duszami. Wiesz, co to zna­czy?

Przy­tak­nę­łam. Dużo czy­ta­łam.

Uśmiech­nęła się.

– Chcesz zoba­czyć mój pokój?

Ruszy­łam za nią przez przed­po­kój, ale zwol­ni­łam i na chwilkę zatrzy­ma­łam się przy pierw­szych otwar­tych drzwiach. To był naj­mniej­szy pokój, w któ­rym na wąskim łóżku przy ścia­nie pod oknem leżał chło­pak. Jak na nasto­latka cał­kiem porząd­nie roz­pa­ko­wał swoje rze­czy. Nad wez­gło­wiem łóżka wisiał pla­kat przed­sta­wia­jący okładkę płyty Emi­nema The Mar­shall Mathers LP. Na prze­ciw­le­głej ścia­nie zoba­czy­łam jakiś prze­ra­ża­jący pla­kat z roz­ma­za­nymi twa­rzami i czaszką mającą kły. Na górze wid­niał napis „Richard Mathe­son”, a wyżej „Jestem legendą”.

Cho­dziło o książkę?

Prze­nio­słam wzrok z powro­tem na chło­paka i poczu­łam, że na całym ciele poja­wia mi się gęsia skórka.

Potar­gane jasno­brą­zowe włosy opa­dały mu na czoło, w uszach miał słu­chawki, z któ­rych docho­dziła stłu­miona muzyka. Miał zde­cy­do­wany pro­fil, lekko wysta­jące kości policz­kowe i wyraź­nie zary­so­waną szczękę. Jedną rękę oparł na nodze zgię­tej w kola­nie. Trzy­mał pod­nisz­czoną książkę w mięk­kiej okładce. Miał mocno zaci­śnięte wargi, jakby był bar­dzo sku­piony.

Poczu­łam motyle w brzu­chu.

Zatrze­po­tały skrzy­deł­kami jesz­cze szyb­ciej, kiedy chło­pak powoli odwró­cił głowę i spoj­rzał na mnie.

Spod chmur­nego czoła gniew­nie wpa­try­wały się we mnie oczy barwy oce­anu.

Przez chwilę gapi­li­śmy się na sie­bie bez słowa. Dla mnie ta chwila trwała całą wiecz­ność. Czu­łam, że oble­wam się rumień­cem.

Chło­pak nagle odrzu­cił książkę i spu­ścił nogi z łóżka.

Na jego czar­nym T-shir­cie wid­niał napis The Black Keys. Serce zabiło mi nie­równo. Lubi­li­śmy ten sam zespół. Do koszulki wło­żył dżinsy, które kie­dyś musiały być z ciem­nego denimu, ale zdą­żyły już cał­kiem wyblak­nąć. Wyjął słu­chawki z uszu.

– Kim jesteś? – wark­nął i zaraz potem strze­lił oczami na lewo ode mnie.

Obok sta­nęła Lorna.

– Co ty robisz? – spy­tał ją.

Wzru­szyła ramio­nami.

– Poka­zuję Jane miesz­ka­nie. To moja nowa przy­ja­ciółka. Jane, to mój star­szy brat Jamie.

Jamie prze­niósł roz­gnie­wane spoj­rze­nie z powro­tem na mnie.

– Niech Bóg ma cię w swo­jej opiece.

– Hej! – wykrzyk­nęła Lorna z obu­rze­niem.

– Nie życzę sobie, żeby twoje kole­ża­neczki zaglą­dały mi do pokoju.

Zro­bi­łam się czer­wona jak burak. Poczu­łam się upo­ko­rzona.

– Przez te twoje humory Jane czuje się skrę­po­wana – wark­nęła Lorna. – Jamie, wbrew temu, co wyczy­ta­łeś w tych swo­ich książ­kach, zacho­wy­wa­nie się jak ponury skur­wiel wcale nie jest fajne. To bar­dzo w stylu lat dzie­więć­dzie­sią­tych, a jeżeli nie zauwa­ży­łeś, to ci przy­po­mnę, że jest dużo póź­niej.

– Ojej, naj­moc­niej prze­pra­szam, że zawsty­dzi­łem twoją wścib­ską psiap­siółkę – prych­nął i pod­szedł do drzwi. – I prze­stań prze­kli­nać, mała. Nie zacho­wu­jesz się jak twar­dziel, tylko tak, jak­byś się za bar­dzo napi­nała. – Zatrza­snął nam drzwi przed nosem.

„Ojej, naj­moc­niej prze­pra­szam, że zawsty­dzi­łem twoją wścib­ską psiap­siółkę”.

Policzki zapie­kły mnie jesz­cze bar­dziej.

– Nie przej­muj się nim. – Lorna zła­pała mnie za rękę i pocią­gnęła do swo­jego pokoju. – Tak naprawdę to on bar­dzo mnie kocha.

Pokój Lorny był tej samej wiel­ko­ści co pokój Tarina i Flo u moich rodzi­ców zastęp­czych. Pró­bo­wa­łam prze­stać myśleć o Jamiem i sku­pić się na wnę­trzu. Pomiesz­cze­nie oka­zało się więk­sze od pokoju Jamiego, co wydało mi się dziwne, zwa­żyw­szy na to, że Jamie był star­szy.

Stało tam kilka pudeł, ale Lorna wyraź­nie nie miała wielu rze­czy oso­bi­stych. Zupeł­nie jakby czy­tała w moich myślach, wzięła się pod boki i oznaj­miła:

– Skye obie­cała, że przed począt­kiem roku szkol­nego weź­mie mnie na zakupy. Potrze­buję nowych rze­czy. I to wielu. Teraz ją na to stać. – Zro­biła chy­trą minkę. – Kupię sobie parę ład­nych pla­ka­tów, nie takich jak u Jamiego. Widzia­łaś tę cza­chę?

Kiw­nę­łam głową.

– Straszna, nie? To okładka jego ulu­bio­nej książki.

W myślach doda­łam Jestem legendą do swo­jej listy ksią­żek do prze­czy­ta­nia.

W pokoju Jamiego pod ścianą stało kilka sto­si­ków ksią­żek, które naj­wy­raź­niej cze­kały na regał. Widocz­nie brat Lorny był molem książ­ko­wym tak samo jak ja. Motyle w moim brzu­chu nie chciały odle­cieć. Jakie to wszystko dziwne!

– Na pewno gdzieś ukrywa tę swoją pisa­ninę. – Lorna uśmiech­nęła się prze­bie­gle, jakby pla­no­wała zakraść się do jego pokoju i zna­leźć kry­jówkę. – Pisze ręcz­nie, bo nie stać nas na lap­top. A raczej nie było nas stać. Teraz Skye na pewno mu kupi. Widzia­łaś jego książki? Przed prze­pro­wadzką nie trzy­mał ich na widoku.

– Dla­czego?

Wzru­szyła ramio­nami i odwró­ciła się do mnie.

– Gdyby jego kum­ple dowie­dzieli się, że lubi czy­tać, a na doda­tek pisze wła­sne książki, sko­pa­liby mu dupę.

– Fajni kum­ple.

Lorna par­sk­nęła.

– Prawda? Nie rozu­miem, dla­czego tak się wścieka, że się prze­pro­wa­dzi­li­śmy. Prze­cież tutaj może być sobą. Mój pokój to nic spe­cjal­nego. Na razie. – Znowu zła­pała mnie za rękę, zapro­wa­dziła z powro­tem do salonu i zapro­siła na kanapę.

Klap­nęła obok z kola­nami skie­ro­wa­nymi w moją stronę.

– Czyli będziemy się przy­jaź­nić, tak?

Kiw­nę­łam głową z poczu­ciem, że nie mam żad­nego wyboru.

– W przy­jaźni trzeba się sto­so­wać do pew­nych zasad. Zasada numer jeden: zawsze się wspie­ramy.

To mi odpo­wia­dało.

– Zasada numer dwa: nie kry­ty­ku­jemy swo­ich upodo­bań. Na przy­kład: ty uwiel­biasz ryso­wać i w ogóle inte­re­su­jesz się sztuką, a ja lubię kupo­wać ciu­chy. W każ­dym razie myślę, że będę lubiła, kiedy w końcu będzie mnie na to stać.

Uśmiech­nę­łam się sze­roko.

– Zasada numer trzy: nie zako­chu­jemy się w tych samych chłop­cach. Przy­jaźń jest waż­niej­sza od chło­pa­ków. To zna­czy, jeżeli ich lubisz.

Zwa­żyw­szy na to, że w szó­stej kla­sie zadu­rzy­łam się w Zio­nie Rey­nold­sie, a teraz serce wciąż nie chciało zwol­nić po pozna­niu Jamiego, mogłam być pewna, że lubię chłop­ców. Znowu kiw­nę­łam więc głową.

– Super. Cho­ciaż nie prze­szka­dza­łoby mi to, gdy­byś wolała dziew­czyny.

Ta zasada szcze­gól­nie mi się spodo­bała. Lojal­ność była dla mnie bar­dzo ważna. Co prawda nie mia­łam zbyt dużego doświad­cze­nia w tej kwe­stii, ale ucie­szy­łam się, że teraz będę mogła udo­wod­nić, że jestem lojal­nym czło­wie­kiem.

– Zasada numer cztery. – Spoj­rzała na mnie zmru­żo­nymi oczami, jakby pró­bo­wała zaj­rzeć w głąb mojej duszy. – Bar­dzo ważna. Z jej powodu stra­ci­łam wiele przy­ja­ció­łek.

– Tak?

– Nie wolno ci zako­chać się w Jamiem ani zaprzy­jaź­nić ze Skye. Jesteś tylko moją przy­ja­ciółką.

Zaru­mie­ni­łam się. Czyżby zauwa­żyła, że Jamie mi się spodo­bał? W każ­dym razie on na pewno ni­gdy nie zwró­ciłby na mnie uwagi. Jeśli zaś cho­dzi o Skye… polu­bi­łam ją, ale była ode mnie star­sza. Nie sądzi­łam, że chcia­łaby zaprzy­jaź­nić się z kole­żanką młod­szej sio­stry.

– Zgoda.

Lorna uśmiech­nęła się sze­roko i kla­snęła w dło­nie.

– No to czad!

Uśmiech­nę­łam się, znowu czu­jąc motyle w brzu­chu, ale tym razem było to ner­wowe ocze­ki­wa­nie. Może mój ostatni rok w gim­na­zjum jed­nak nie będzie taki zły – teraz, kiedy zna­la­złam przy­ja­ciółkę? I to nie jakąś tam zwy­kłą uczen­nicę gim­na­zjum, tylko wyga­daną dziew­czynę z Bostonu, która wyda­wała mi się wyjąt­kowo ener­giczna i zde­cy­do­wana.

Rozdział 2

2

•••

Pół­tora roku póź­niej

Jamie

Szes­na­ście lat

Sygnał z mojego tele­fonu wdarł się w dźwięki kawałka zespołu Silver­chair, któ­rego wła­śnie słu­cha­łem. Pew­nie to jeden z moich kum­pli. Kiedy wyją­łem komórkę, oka­zało się, że się myli­łem.

SMS był od dziew­czyny.

Cześć, Jamie, tu Julie. Tre­witt. Co pora­biasz wie­czo­rem?

Pla­no­wa­łem umó­wić się na wie­czór z jakąś laską, więc ten SMS uła­twił mi sprawę. Julie cho­dziła do ostat­niej klasy i wyraź­nie mnie obser­wo­wała. Nie mia­łem poję­cia, skąd wzięła mój numer, ale nic mnie to nie obcho­dziło. Wszy­scy wie­dzieli, że Julie jest łatwa i nie zależy jej na poważ­nym związku. Chciała się tylko zaba­wić – jak mógł­bym jej odmó­wić?

Moje palce zawi­sły nad kla­wia­turą. Już mia­łem napi­sać, gdzie mogli­by­śmy się spo­tkać, kiedy coś mięk­kiego ude­rzyło mnie w tył głowy. Poduszka.

Odwró­ci­łem się gwał­tow­nie, gotowy wrza­snąć na Lornę, ale w drzwiach pokoju zoba­czy­łem Skye.

Poka­zała, żebym wyjął słu­chawki z uszu. Zro­bi­łem to i Ana’s Song prze­mie­niła się w ciche brzę­cze­nie.

– Co tam? – Nie mia­łem cier­pli­wo­ści do iry­tu­ją­cej młod­szej sio­stry, ale dla star­szej zawsze zna­la­zł­bym czas.

Począt­kowo byłem wście­kły, że wypro­wa­dzi­li­śmy się z Bostonu. Wszystko mnie wku­rzało. Moja mama przez całe życie była zgorzk­niałą ego­istką, a tata odszedł, bo nie mógł już tego wytrzy­mać. Zmarła, zanim zdą­ży­łem się z nią pogo­dzić, a potem musia­łem zosta­wić wszystko i wyje­chać do Kali­for­nii. A w Los Ange­les było zupeł­nie ina­czej niż w Bosto­nie.

Ostat­nie pół­tora roku tutaj oka­zało się jed­nak nie takie złe. Wstą­pi­łem do dru­żyny lek­ko­atle­tycz­nej, za co kum­ple z Bostonu chyba zabi­liby mnie śmie­chem. Moi nowi kole­dzy byli fajni. Może nie na tyle, żebym im powie­dział o swoim pisa­niu, ale było z nimi bez­piecz­niej niż z tymi, z któ­rymi się wycho­wa­łem i któ­rzy już zdą­żyli wpa­ko­wać się w nie­złe bagno. W Bosto­nie mia­łem kilku dobrych kole­gów, ale reszta była do niczego. A wszy­scy byli na naj­lep­szej dro­dze do wię­zie­nia.

Cie­szy­łem się, że się stam­tąd wyrwa­łem.

Skye zro­biła to dla mnie i dla Lorny. Zapew­niła nam bez­piecz­niej­szy dom. Jesz­cze parę lat wcze­śniej byłem na nią wście­kły za to, że nas zosta­wiła, ale po śmierci mamy sta­nęła na wyso­ko­ści zada­nia.

Teraz tak dobrze zara­biała jako aktorka, że prze­pro­wa­dzi­li­śmy się z miesz­ka­nia do pobli­skiego domu z trzema sypial­niami w Glen­dale.

Do domu.

Żadne z nas jesz­cze ni­gdy nie miesz­kało we wła­snym domu.

Do tego był tu basen, a z tarasu na tyłach roz­cią­gał się widok na góry Ver­dugo.

– Mam nadzieję, że niczego sobie nie zapla­no­wa­łeś na wie­czór. – Skye spoj­rzała na mnie prze­pra­sza­jąco.

Moje szanse na speł­nie­nie mię­dzy cudow­nymi udami Julie Tre­witt malały z sekundy na sekundę.

– O co cho­dzi?

– Mam spo­tka­nie

Zmarsz­czy­łem brwi.

– Jest sobota wie­czór – jęk­ną­łem.

– Wiem, ale nie mogę go odwo­łać. To spo­tka­nie z waż­nym face­tem, który może mi pomóc w karie­rze, i to bar­dzo. – Zro­biła krok w głąb pokoju. – Co ozna­cza, że byłoby mnie stać na zapew­nie­nie wam takiej przy­szło­ści, o jakiej marzy­cie.

Dla­czego Skye nie mogła cho­ciaż tro­chę przy­po­mi­nać mamy i Lorny, które były skoń­czo­nymi ego­ist­kami? Jej naprawdę zale­żało, żeby jak naj­le­piej uło­żyło nam się w życiu.

Pró­bo­wa­łem obsta­wać przy swoim:

– Lorna może zostać sama, prze­cież ma już czter­na­ście lat.

Skye rzu­ciła mi spoj­rze­nie, które wywo­łało we mnie poczu­cie winy.

– Ni­gdy byśmy sobie nie wyba­czyli, gdyby pod naszą nie­obec­ność coś jej się stało.

– Ja pier­dolę. – Opa­dłem na łóżko. – Mia­łem plany.

– Prze­pra­szam. Wiem, że nie uśmie­cha ci się niań­cze­nie młod­szej sio­stry i jej przy­ja­ciółki, ale to tylko jeden wie­czór.

Czyli będę miał na gło­wie rów­nież Jane. Cho­lera, jakby jedna gów­niara nie wystar­czyła.

– Skye, kiedy nie ma cię w domu, Lorna zacho­wuje się okrop­nie.

– Zacho­wuje się tak samo, kiedy jestem. Ale to nasza sio­stra i ją kochamy.

– To cała mama. – Spoj­rza­łem na Skye z tro­ską. – Jest iden­tyczna.

Wes­tchnęła ciężko. Wie­działa, że mam rację. Moja młod­sza sio­stra była sku­pioną na sobie ego­istką, któ­rej zale­żało tylko na pie­nią­dzach, bo do zeszłego roku w ogóle ich nie miała. Była też wyjąt­kowo męcząca. Uwa­żała, że nie kochamy jej wystar­cza­jąco mocno, za słabo o nią dbamy i poświę­camy jej za mało uwagi.

Po pro­stu cała mama.

– Nie jestem pewna, czy to prawda. Lorna ma czter­na­ście lat, a to trudny wiek. – Wzru­szyła ramio­nami. – Jesz­cze rok temu ty sam nie byłeś anioł­kiem.

Chrząk­ną­łem.

– Ale mama z nikim się nie przy­jaź­niła – dodała Skye. – Jane ma dobry wpływ na Lornę.

Prych­ną­łem. Jane była zwy­kłym popy­cha­dłem. Tak roz­pacz­li­wie chciała, żeby komuś na niej zale­żało, że pozwa­lała Lor­nie sobą dyry­go­wać. Myśląc o tym, mia­łem lek­kie wyrzuty sumie­nia. Wie­dzia­łem, że ta mała wiele prze­żyła. W naszej rodzi­nie też nie było różowo, ale żad­nego z nas nie pod­rzu­cono jako nie­mow­lę­cia pod poste­ru­nek poli­cji.

Ni­gdy wcze­śniej nie zna­łem praw­dzi­wej Jane Doe.1

Skye uśmiech­nęła się i zer­k­nęła w głąb przed­po­koju.

– Uwiel­biam tę małą – powie­działa. – Bar­dzo się cie­szę, że Lorna przy­jaźni się z taką fajną dziew­czyną.

Już o tym wie­dzia­łem. Skye nie ukry­wała swo­jej sym­pa­tii do tej sie­rotki. Wes­tchną­łem. Jeżeli ktoś w ogóle miał szansę nieco utem­pe­ro­wać Lornę, to tylko Jane.

Mogłem zapo­mnieć o randce.

– Mam sie­dzieć z nimi w tym samym pokoju?

Skye zaśmiała się cicho.

– Bez prze­sady. Ale wola­ła­bym, żebyś prze­niósł się do salonu, zamiast się tu ukry­wać. Ina­czej mogą się wymknąć z domu.

– Niby dokąd?

– Nie znasz Lorny? Prze­cież ona jest zupeł­nie nie­prze­wi­dy­walna.

Racja.

– Dobra. – Wsta­łem z łóżka i zrzu­ci­łem buty.

Z noc­nego sto­lika zła­pa­łem Bastion Ste­phena Kinga i posze­dłem za Skye. Z pokoju na końcu kory­ta­rza dobie­gał śmiech i dźwięki On Call Kings of Leon. Uśmiech­ną­łem się lekko. Musia­łem przy­znać, że Jane miała zba­wienny wpływ na gust muzyczny mojej sio­stry.

Scho­dząc na dół, odpi­sa­łem Julie, że muszę zostać w domu z sio­strą, ale możemy spik­nąć się następ­nego wie­czoru. Mija­jąc ławę, zauwa­ży­łem otwarty szki­cow­nik i przy­sta­ną­łem, żeby popa­trzeć. Lekko go prze­su­ną­łem, trzy­ma­jąc za róg, żeby nie roz­ma­zać rysunku. Na szkicu wid­niała Skye. Patrzyła przed sie­bie z zamy­śloną miną i nawi­jała kosmyk wło­sów na palec.

Autorką rysunku była Jane.

Poczu­łem, że Skye oparła brodę na moim ramie­niu.

– Bar­dzo mi się podoba, jak ta mała mnie postrzega.

Uśmiech­ną­łem się.

– Ma taki talent, że szok. – Odsu­nęła się. – Ten szkic to zale­d­wie czu­bek góry lodo­wej. – Sta­nęła obok mnie i pod­sta­wiła mi tele­fon pod nos. – To jej praca na zali­cze­nie z wycho­wa­nia pla­stycz­nego.

Spoj­rza­łem na zdję­cia i aż zamru­ga­łem oczami. Rysu­nek przed­sta­wiał trój­wy­mia­rowe drew­niane skrzy­nie o róż­nej wiel­ko­ści. Two­rzyły coś w rodzaju pano­ramy mia­sta. Na wszyst­kich znaj­do­wały się por­trety zna­nych osób. Każda miała inną minę, co two­rzyło cały wachlarz emo­cji.

– To komicy, pisa­rze i akto­rzy, któ­rzy wystę­pują w poważ­niej­szych fil­mach. Ich twa­rze mają inny wyraz niż na ekra­nie. Komicy są smutni i zamy­śleni. Pisa­rze śmieją się albo są zako­chani. Ma to być przy­czy­nek do dys­ku­sji nad tym, że twa­rze giną w miej­skim tłu­mie, a żeby poznać kogoś tak naprawdę, powin­ni­śmy się zatrzy­mać i na niego spoj­rzeć.

Unio­słem brwi, a Skye uśmiech­nęła się sze­roko.

– Ona ma czter­na­ście lat – przy­po­mniała mi.

Cza­sami nie mogłem zro­zu­mieć, dla­czego Lorna i Jane się zaprzy­jaź­niły. Jane była doj­rzała jak na swój wiek i reflek­syjna. Co prawda Lor­nie nie można było odmó­wić ambi­cji i inte­li­gen­cji, ale była przy tym rów­nież nieco płytka.

Tele­fon zabrzę­czał, odcią­ga­jąc moją uwagę od rysunku Jane. Klap­ną­łem na wielką kanapę w salo­nie połą­czo­nym z kuch­nią i otwo­rzy­łem SMS.

Jakie to słod­kie. :*

Wes­tchną­łem. Ani słowa o jutrzej­szej randce?

Jutro nie mogę. Kola­cja ze zna­jo­mymi rodzi­ców, ble. Spo­tkamy się w pon. w szkole godz. przed lek­cjami? Nie poża­łu­jesz. ;) :*

Ten pod­tekst spra­wił, że moje kro­cze zalała fala gorąca.

Spoko.

Rzu­ci­łem tele­fon na kanapę. Już nie byłem tak wku­rzony tym, że tego wie­czoru muszę zostać w domu. Wyglą­dało na to, że warto pocze­kać do ponie­działku.

Ale może Bethany mia­łaby jutro czas? Wzią­łem tele­fon, żeby do niej napi­sać.

– Piszesz do wszyst­kich swo­ich uko­cha­nych? – zażar­to­wała Skye, zakła­da­jąc cienki swe­ter.

Wzru­szy­łem ramio­nami.

– Jamie, tylko nie złam żad­nej serca. Nie bądź taki.

Skrzy­wi­łem się, poiry­to­wany tą insy­nu­acją.

– Wie­dzą, na czym stoją. Żad­nej niczego nie obie­cy­wa­łem.

Wzięła z ławy torebkę i klu­cze i jesz­cze raz popa­trzyła na mnie z sio­strzaną tro­ską.

– Wiem, że masz dopiero szes­na­ście lat i nie trak­tu­jesz dziew­czyn poważ­nie, ale… mogę spy­tać, dla­czego nie chcesz spo­ty­kać się tylko z jedną?

Nie mia­łem ochoty na tę roz­mowę. Sio­stry potra­fią być strasz­nie męczące.

– Skye… – jęk­ną­łem.

– Tylko pytam.

– To dziew­czyny roz­ma­wiają o takich rze­czach. Faceci nie lubią takiej gadki. – Mach­ną­łem ręką, zde­ner­wo­wany.

Skye się roze­śmiała.

– Nie­któ­rzy faceci też o tym roz­ma­wiają. Nie będziesz mniej męski, jeżeli zaczniesz mówić o uczu­ciach. A może kiedy nocami piszesz na lap­to­pie, po pro­stu wsta­wiasz przy­pad­kowe słowa?

Poczu­łem się nieco skrę­po­wany tą uwagą.

No dobra. Wkła­da­łem w swoje tek­sty mnó­stwo uczu­cia. Ale to co innego. Z nadzieją, że Skye się odczepi, jeżeli odpo­wiem, wyrzu­ci­łem z sie­bie:

– To nie tak, że nie chcę się spo­ty­kać tylko z jedną dziew­czyną.

– Naprawdę?

– O Jezu. – Wes­tchną­łem. – Naprawdę ci to nie wystar­czy?

– Nie.

– Mam szes­na­ście lat. – Znowu mach­ną­łem ręką, przy oka­zji wyj­mu­jąc z książki palec, który wska­zy­wał, gdzie skoń­czy­łem czy­tać. – Po pro­stu jesz­cze takiej nie spo­tka­łem. Koniec histo­rii.

– Kogo jesz­cze nie spo­tka­łeś?

Czy sio­stro­bój­stwo to prze­stęp­stwo?

– Dziew­czyny, dla któ­rej prze­stał­bym się uga­niać za innymi. Czy możemy już skoń­czyć tę roz­mowę?

Skye wyglą­dała na bar­dzo zado­wo­loną z sie­bie.

– Wie­dzia­łam, że każdy pisarz to roman­tyk. Ale pamię­taj, że nie musisz zbyt szybko ukła­dać sobie życia. Baw się, dopóki możesz, ale rób to odpo­wie­dzial­nie. Zabez­pie­czaj się i nie zacho­wuj jak dupek. – Wypo­wie­dziaw­szy tę iry­tu­jącą uwagę, poma­sze­ro­wała do drzwi. – Zamów coś do jedze­nia. Pamię­taj, żeby naj­pierw spy­tać dziew­czyn, na co mają ochotę.

– Dobra, dobra.

– I dzię­kuję.

– Wisisz mi przy­sługę.

– Wiem.

Pod­nio­słem głowę znad książki.

– Powo­dze­nia na spo­tka­niu.

Skye uśmiech­nęła się sze­roko, poma­chała mi i wyszła.

Nie­ła­two było mieć star­szą sio­strę, z którą każdy mój kum­pel chciałby się prze­spać, która cią­gle wtrą­cała się w moje sprawy i nie wie­działa, kiedy odpu­ścić.

Ale w głębi serca byłem pewien, że nie zamie­nił­bym jej na żadną inną.

Pry­cha­jąc i krę­cąc głową, otwo­rzy­łem książkę i pogrą­ży­łem się w lek­tu­rze, by zapo­mnieć o tym, że tego wie­czoru nici z seksu.

Wkrótce potem zabur­czało mi w brzu­chu. Kusiło mnie, żeby zamó­wić pizzę, nie pyta­jąc Lorny i Jane, na co mają ochotę, ale wtedy moja sio­stra maru­dzi­łaby przez cały wie­czór. Wola­łem więc pójść na górę i to z nimi uzgod­nić, niż potem wysłu­chi­wać jej jęków.

Muzykę usły­sza­łem dopiero, kiedy zbli­ży­łem się do pokoju Lorny. Ści­szyły ją, żeby móc poroz­ma­wiać. Strasz­nie dużo gadały, a ja rów­nież dla­tego nie chcia­łem mieć jed­nej dziew­czyny. Nie wie­dzia­łem, czy wytrzy­mał­bym takie nawi­ja­nie non stop.

– To zasada numer dwa. – Zza drzwi dobiegł mnie głos Lorny.

Zatrzy­ma­łem się, sły­sząc ten nie­zno­szący sprze­ciwu ton. Nie chcia­łem z nią roz­ma­wiać, kiedy była w takim nastroju. Kocha­łem ją, ale prze­waż­nie jej nie lubi­łem. Nie obcho­dziło mnie, jak to o mnie świad­czy. Skye wiele razy powta­rzała, że Lorna z tego wyro­śnie i jesz­cze będzie z niej fajna dziew­czyna, z którą się zaprzy­jaź­nię. Taaa, jaaasne.

– To nie jest zasada numer dwa – powie­działa Jane cicho, ale sta­now­czo, co mnie zasko­czyło.

– A wła­śnie, że jest – upie­rała się Lorna. – Mamy być wobec sie­bie lojalne i wspie­rać się w tym, co lubimy robić.

– Ale żądasz też, żebym wspie­rała cię w tym, co mi się nie podoba. Nie lubię Grety. Roz­sta­wia wszyst­kich po kątach, a ja nie mam czasu dla takich osób. – Jane nie pod­nio­sła głosu, ale na­dal mówiła z prze­ko­na­niem.

Już mia­łem zapu­kać i im prze­rwać, kiedy Lorna wark­nęła:

– To tylko impreza. Mam dość tego, że nikt mnie nie zapra­sza, bo ty zacho­wu­jesz się jak dziecko!

Skrzy­wi­łem się. Jezu, co za upier­dliwy bachor.

– Nie jestem dziec­kiem. – Głos Jane lekko zadrżał. – Po pro­stu nie chcę się przy­jaź­nić z ludźmi, któ­rzy obga­dują innych za ple­cami i nie zro­zu­mie­liby słowa „lojal­ność”, nawet gdyby Gucci wydru­ko­wał je na jed­nej ze swo­ich tore­bek. Popu­lar­ność nie jest mi potrzebna do szczę­ścia. Nie zamie­rzam brać udziału w owczym pędzie.

Ze zdzi­wie­niem pod­nio­słem brwi. Kim jest ta mała?

– Nazy­wasz mnie owcą?

– Uderz w stół…

Mia­łem ochotę przy­bić piątkę tej całej Jane Doe.

– Przy­naj­mniej nie jestem sie­rotą i ofiarą losu! Jane, oprócz mnie nikt cię nie chce. Pomyśl o tym, zanim powiesz coś, czego będziesz żało­wała.

Zalała mnie fala wście­kło­ści. Lorna McKenna, mistrzyni mani­pu­la­cji. A miała dopiero czter­na­ście lat.

Zbyt późno usły­sza­łem trzesz­cze­nie par­kietu. Drzwi się otwo­rzyły i z pokoju wypa­dła Jane, nie­omal się ze mną zde­rza­jąc. Wycią­gną­łem ręce, żeby ją pod­trzy­mać. Moja złość na sio­strę jesz­cze się nasi­liła. Po zaru­mie­nio­nych policz­kach Jane pły­nęły łzy.

No super.

Zapła­kana nasto­latka. Nie cier­pia­łem takich sytu­acji.

Jane otarła łzy, wyrwała mi się i ode­szła szyb­kim kro­kiem.

Uświa­do­mi­łem sobie, że do jej domu idzie się stąd z pół godziny. Skye mnie zamor­duje, jeżeli pusz­czę tę małą samą.

A ja mia­łem ochotę zamor­do­wać Lornę.

Wes­tchną­łem z iry­ta­cją i zaj­rza­łem do jej pokoju. Sie­działa na łóżku, gapiąc się w ścianę, policzki miała czer­wone z wście­kło­ści.

Kiedy Skye nie oddała jej naj­więk­szej sypialni, Lorna dostała takiego ataku histe­rii, że ta prze­zna­czyła dla niej więk­szą z dwóch pozo­sta­łych. Naj­więk­sza nale­żała do Skye. Logiczne. W końcu to ona płaci czynsz. Ale Lor­nie nie dało się tego prze­tłu­ma­czyć. Nie mia­łem poję­cia, jak to moż­liwe, że wycho­wała się w tych samych warun­kach co my, a jed­nak była tak roz­pusz­czona. Ustą­pi­łem i zają­łem naj­mniej­szy pokój, cho­ciaż Skye uwa­żała, że jako star­szemu należy mi się więk­sza sypial­nia.

– Odpro­wa­dzę Jane do domu.

Prze­nio­sła wzrok na mnie.

– Co?

Dosłow­nie goto­wa­łem się ze zło­ści.

– Odpro­wa­dzę Jane. Jeżeli w tym cza­sie wyj­dziesz z domu, będziesz miała prze­chla­pane, dopóki nie wyjadę na stu­dia. – Się­gną­łem ręką do klamki i zatrza­sną­łem drzwi.

Bie­gnąc scho­dami za Jane, pomy­śla­łem, że powi­nie­nem wziąć klu­czyki do samo­chodu i ją odwieźć, ale potrze­bo­wa­łem czasu na ochło­nię­cie przed powro­tem do domu.

Kiedy wypa­dłem na ulicę, zoba­czy­łem ją idącą chod­ni­kiem.

– Jane, zacze­kaj! – zawo­ła­łem.

Odwró­ciła się, zasko­czona. Dłu­gie brą­zowe włosy omio­tły jej ramiona. Przy­sta­nęła.

Kiedy do niej pod­sze­dłem, zoba­czy­łem, że w jej orze­chowo-zie­lo­nych oczach odbi­jają się ostat­nie pro­mie­nie słońca i ni z tego, ni z owego – jakby tra­fił mnie grom z jasnego nieba – uświa­do­mi­łem sobie, że przy­ja­ciółka Lorny jest piękna.

Kom­plet­nie zasko­czony tą myślą, sta­ną­łem jak wryty.

Jesz­cze rok wcze­śniej Jane Doe była nie­zdar­nym stwo­rzon­kiem. Wiel­kie oczy, duże uszy, wydatne usta. Wyglą­dała jak postać z kre­skówki.

Ale teraz dostrze­głem, że rysy jej twa­rzy wyostrzyły się i stały doj­rzal­sze.

Wyra­stała na piękną dziew­czynę.

Pomy­śla­łem, że nie­długo będzie z niej zaje­bi­sta laska.

Hm.

Potrzą­sną­łem głową, żeby prze­gnać te myśli.

– Odpro­wa­dzę cię do domu. – Ują­łem Jane pod łokieć i ruszy­li­śmy.

Na szczę­ście nie pro­te­sto­wała – nie mia­łem ochoty przez pół godziny jej do tego prze­ko­ny­wać.

Zwol­ni­łem, kiedy zoba­czy­łem, że z tru­dem dotrzy­muje mi kroku.

Od chłod­nego wia­tru na moich rękach poja­wiła się gęsia skórka. Szkoda, że nie wzią­łem bluzy. W poło­wie paź­dzier­nika w Los Ange­les wciąż jesz­cze było cie­pło, ale wie­czo­rami tem­pe­ra­tura spa­dała. Nie było zimno, ale na tyle chłodno, że dżinsy oka­zy­wały się lep­sze od szor­tów, a bluzy od T-shir­tów. Jane miała na sobie let­nią sukienkę, ale nie trzę­sła się z zimna, skoro więc czter­na­sto­latce z Kali­for­nii nie prze­szka­dzał wiatr, to tym bar­dziej nie powi­nien odstra­szyć chło­paka, który wycho­wał się na Wschod­nim Wybrzeżu.

Zer­k­ną­łem na nią z góry i na widok jej przy­gnę­bio­nej miny raz jesz­cze zblu­zga­łem w myślach swoją młod­szą sio­strę. Wes­tchną­łem.

– Nie słu­chaj Lorny. Ona po pro­stu zawsze musi posta­wić na swoim.

Szcze­rze mówiąc, nie wie­dzia­łem, że Jane ma w sobie dość siły, żeby się jej prze­ciw­sta­wić.

– Wiem. – Spoj­rzała na mnie tymi swo­imi ślicz­nymi oczami. – Ale ostat­nio jest dla mnie bar­dzo nie­miła, a ja mam już tego dosyć.

Byłem face­tem, a faceci lubią myśleć, że nie przej­mują się takimi głup­stwami, ale wiele razy zetkną­łem się z zazdro­ścią kum­pli, nawet tych, z któ­rymi wycho­wa­łem się w Bosto­nie, więc wie­dzia­łem, jak łatwo znisz­czyć przy­jaźń. Może Lorna była zła, że jej nie­śmiała, nie­po­radna przy­ja­ciółka wyra­sta na ładną, uta­len­to­waną dziew­czynę, za którą nie­długo zaczną się oglą­dać chłopcy? O ile już teraz tego nie robią.

– Nic dziw­nego. Nie dawaj jej sobą dyry­go­wać. – Głu­pio to zabrzmiało, ale nie wie­dzia­łem, co innego powie­dzieć.

W ciągu ostat­niego roku zamie­ni­łem z Jane może ze dwa­dzie­ścia słów.

– Wszy­scy trak­tują mnie jak popy­cha­dło. Nawet Lorna. – Spoj­rzała na mnie, po czym odwró­ciła wzrok, kiedy tylko nasze spoj­rze­nia się spo­tkały. – A ja wcale nim nie jestem.

Jakiś czas temu uświa­do­mi­łem sobie, że w mojej obec­no­ści ta mała czuje się skrę­po­wana. Kiedy znaj­do­wa­li­śmy się w tym samym pomiesz­cze­niu, rzadko patrzyła pro­sto na mnie.

Nie­wiele mogłem na to pora­dzić.

Szli­śmy chod­ni­kiem wzdłuż cichej ulicy, mija­jąc domy w stylu hisz­pań­skiego kolo­nia­li­zmu z pal­mami w nie­mal każ­dym ogro­dzie. Było tu zupeł­nie ina­czej niż w Dorche­ster.

– Piszesz coś nowego? – spy­tała nagle.

Pra­wie się potkną­łem.

Zmru­ży­łem oczy.

Lorna, zamor­duję cię.

– Yyy… to nie… zna­czy, nie wie­dzia­łam… – Jane zaci­snęła powieki, a ja na widok jej uro­czo zawsty­dzo­nej minki nieco się opa­no­wa­łem.

Wciąż jesz­cze wzbu­rzony, ale nie na nią, mach­ną­łem ręką.

– Wpo­rzo.

– Nikomu nie powiem.

Wzru­szy­łem ramio­nami, jak­bym się tym nie przej­mo­wał, cho­ciaż przej­mo­wałem się jak cho­lera.

Szli­śmy dalej w mil­cze­niu.

Aż do chwili, kiedy powie­działa:

– Prze­czy­ta­łam tę książkę. Jestem legendą Richarda Mathe­sona.

Tym razem nasze spoj­rze­nia się spo­tkały, a ona nie odwró­ciła wzroku. Uśmiech­ną­łem się lekko, kiedy uświa­do­mi­łem sobie, że zoba­czyła okładkę na pla­ka­cie w moim pokoju. Czyżby się mną inte­re­so­wała?

– Tak? I co?

– Dobra. Cie­kawa. I smutna. – Wes­tchnęła, a w tym dźwięku dało się sły­szeć drże­nie zdra­dza­jące nie­pew­ność. Pra­wie jej współ­czu­łem, ale z dru­giej strony spodo­bało mi się, że tak na nią dzia­łam. – Potem prze­czy­ta­łam Stir of Echoes. Też mi się podo­bała.

– Nie wie­dzia­łem, że czy­tasz takie książki.

– Czy­tam wszystko, co dobre.

Uśmiech­ną­łem się.

– Jasna sprawa – przy­tak­ną­łem.

Kiedy znowu zamil­kli­śmy na dłu­żej, przy­szło mi do głowy, że może Jane zużyła cały zapas odwagi na ten wie­czór. W innej sytu­acji nie pró­bo­wał­bym pod­trzy­mać roz­mowy, ale w jej spo­koju, cichej obec­no­ści było coś, co mi się podo­bało. Co mnie zacie­ka­wiło.

– Dla­czego nie popro­si­łaś rodzi­ców, żeby po cie­bie przy­je­chali? Nie powin­naś sama cho­dzić po nocy.

Przy­gry­zła dolną wargę.

– Prze­pra­szam za fatygę.

– Dla mnie to żadna fatyga. Ale nie odpo­wie­dzia­łaś na pyta­nie.

– Nie chcia­łam zawra­cać im głowy.

Zawra­cać głowy? Prze­cież jest ich przy­bra­nym dziec­kiem. Powinna zawra­cać im głowę.

– Dostają pie­nią­dze za to, że się tobą opie­kują, prawda? – Od razu zro­zu­mia­łem, że nie powi­nie­nem o to pytać. Mina jej zrze­dła, a mnie ogar­nęło poczu­cie winy. – Nie to mia­łem…

– Wszystko w porządku. Ja po pro­stu… Po pro­stu nie chcę dokła­dać im obo­wiąz­ków. Do osiem­nastki zostały mi jesz­cze cztery lata i muszę przez ten czas zostać z nimi. Nie chcę znowu zmie­niać rodziny.

– Jak długo u nich jesteś?

– Pra­wie cztery lata.

Zmarsz­czy­łem brwi.

– U kogo miesz­ka­łaś wcze­śniej?

Wzru­szyła ramio­nami.

– U paru rodzin.

– Gre­eno­wie są z nich naj­lepsi?

W Dorche­ster mia­łem kum­pla, Lipa, który też był w rodzi­nie zastęp­czej. Więk­szą część życia miesz­kał u jed­nej dobrej kobiety, Mag­gie. Jej mąż był pie­przo­nym leniem, a Mag­gie wiecz­nie miała na gło­wie pię­cioro innych przy­bra­nych dzieci, więc Lipowi wiele rze­czy ucho­dziło na sucho.

Jane się zawa­hała, a ja poczu­łem dziwny ucisk w sercu.

– Tak.

– Skąd to waha­nie?

– Oni są po pro­stu… są w porządku. Rzadko ze mną prze­by­wają, ale zapew­niają mi wszystko, czego potrze­buję, nie krzy­czą na mnie ani… nie robią nic innego.

– Nic innego? Czy ktoś ci robił „coś innego”? – Dla­czego nagle tak się zde­ner­wo­wa­łem?

Jane pod­nio­sła głowę i popa­trzyła na mnie. Jej lekki uśmiech i zna­czące spoj­rze­nie spra­wiły, że poczu­łem się jak naiwne dziecko.

– Jamie, ten sys­tem ma mnó­stwo wad. Za dużo dzieci potrze­buje opieki, jest zbyt mało pra­cow­ni­ków socjal­nych i zde­cy­do­wa­nie za mało rodzi­ców zastęp­czych. Zazna­łam i dobra, i zła.

Na chwilę zapo­mnia­łem, że nie roz­ma­wiam z doro­słą osobą, tylko z czter­na­sto­latką. W jej oczach zoba­czy­łem zmę­cze­nie życiem i poczu­łem się fatal­nie. Nie tylko ja musia­łem szybko doro­snąć – rów­nież Jane, która dora­stała w samot­no­ści. Co za nie­spra­wie­dli­wość.

– Przy­kro mi.

Przez chwilę mil­czała, po czym głę­boko zaczerp­nęła powie­trza, jakby się do cze­goś przy­go­to­wy­wała, i wypa­liła:

– Wyda­jesz mi się inny niż zwy­kle. Mniej roz­złosz­czony.

Taaak, Jane Doe mnie obser­wo­wała. Zmarsz­czy­łem brwi.

– To zna­czy?

– Byłeś taki…

– Jaki?

Jej usta zadrżały. Rzu­ciła mi roz­ba­wione spoj­rze­nie, po czym znowu spoj­rzała przed sie­bie.

– Humo­rza­sty.

Mia­łem wra­że­nie, że nie tego słowa szu­kała. Ale rze­czy­wi­ście byłem humo­rza­stym sukin­sy­nem.

– Ty też byś taka była, gdyby ojciec zosta­wił cię z taką matką jak moja, która zresztą zmarła. – Zmarsz­czy­łem brwi, zasta­na­wia­jąc się, po co to powie­dzia­łem.

Tym razem na dłu­żej zatrzy­mała na mnie wzrok, co wywo­łało we mnie pewien nie­po­kój. Mądrość w jej oczach spra­wiała, że czu­łem się przy niej, jak­bym to ja był młod­szy.

– Mogę ci coś powie­dzieć? Coś, czego nie powie­dzia­łam nawet Lor­nie?

Kiw­ną­łem głową. Wie­dzia­łem, że to musi być coś waż­nego. Nie rozu­mia­łem tylko, dla­czego chciała powie­dzieć to mnie ani dla­czego chcia­łem to usły­szeć.

– Jako nie­mowlę zosta­łam adop­to­wana.

Co takiego?

Na widok dez­orien­ta­cji na mojej twa­rzy poki­wała głową z takim smut­kiem, który przy­pra­wił mnie o szyb­sze bicie serca.

– Kiedy mia­łam dzie­więć mie­sięcy, zosta­łam adop­to­wana przez Marissę i Calvina Hig­gin­sów. Nazy­wa­łam się Mar­got Hig­gins.

– Nie rozu­miem.

– Nie mogli mieć dzieci. Nie mieli żad­nej rodziny oprócz mamy Calvina, która nie lubiła Marissy. Nie lubiła rów­nież mnie. Nie cier­piała każ­dego, kogo Calvin kochał bar­dziej niż ją. Wtedy tego nie rozu­mia­łam. – Uśmiech­nęła się ze smut­kiem. – Wiesz, takie rze­czy dopiero po latach skła­dają się w całość. Kiedy już nie jesteś dziec­kiem, wspo­mnie­nia nabie­rają innej tre­ści.

– Jane… ja nie… – Jak to moż­liwe, że została adop­to­wana, a potem znowu wylą­do­wała w rodzi­nie zastęp­czej?

– Kochali mnie – szep­nęła z żalem. – Byli dla mnie jak praw­dziwi rodzice. Mia­łam sie­dem lat, kiedy to się stało. Wypa­dek samo­cho­dowy. Byłam wtedy w szkole. Jechali do pracy. Po ich śmierci dowie­dzia­łam się, że mnie adop­to­wali. Nie byli moimi bio­lo­gicz­nymi rodzi­cami.

Serce ści­snęło mi się ze współ­czu­cia.

– Kie­dyś uczy­łam się tańca – mówiła, zato­piona w myślach. – Baletu. Ale lek­cje były dro­gie, a mnie prze­rzu­cano z jed­nej rodziny zastęp­czej do dru­giej. Nie było szans, żeby ktoś za to pła­cił. Przez jakiś czas mogłam tylko ryso­wać. Balet­nice. Do tej pory cza­sami je rysuję. Za każ­dym razem, kiedy widzę, jak ktoś tań­czy, przy­po­mina mi się, że moje życie mogło wyglą­dać ina­czej. – Zaśmiała się ze smut­kiem. – Ale uło­żyło się wła­śnie tak. Jest, jakie jest, i trzeba je jak naj­le­piej wyko­rzy­stać. Tak czy siak, lubię sobie poma­rzyć o tam­tym innym życiu. Marissa, moja mama, obie­cała, że kiedy pod­ro­snę, zabie­rze mnie na praw­dziwy balet. Do tej pory ni­gdy nie oglą­da­łam baletu na żywo.

– Kie­dyś na pewno ci się to uda. – Te słowa popły­nęły z moich ust, zanim zdą­ży­łem się powstrzy­mać. Obiet­nica. Pew­ność. – Dla­czego nazy­wasz się Jane Doe?

– Matka mojego taty nie chciała mnie wziąć do sie­bie, cho­ciaż była moją naj­bliż­szą krewną. Willa sądzi, że moi rodzice zosta­wili wszystko, łącz­nie ze mną, mamie Calvina. I że ona postą­piła wbrew ich woli. O adop­cji dowie­dzia­łam się po ich śmierci. Matka mojego taty nie życzyła sobie, żebym nosiła jego nazwi­sko. Opiece spo­łecz­nej nie chciało się o to wal­czyć, a ja mia­łam zale­d­wie sie­dem lat. Moje nazwi­sko praw­nie zmie­niono na Jane Doe i wró­ci­łam do sys­temu.

Ja pier­dolę.

– Tak mi przy­kro.

Ski­nęła głową. Miała zaru­mie­nione policzki.

– Jamie, powie­dzia­łam ci o tym, żebyś wie­dział, że nie jesteś sam. W szkole pew­nie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, przez co prze­szli­śmy, ale każdy ma jakiś sekret. Każdy nosi w sobie ból, o któ­rym nikomu nie mówi.

Gar­dło zaci­snęło mi się z emo­cji, które ude­rzyły we mnie z taką siłą, jak­bym sta­ra­no­wał ścianę. Serce waliło mi jak osza­lałe; poja­wił się we mnie zalą­żek poczu­cia winy. Od roku okrop­nie trak­to­wa­łem Skye. Cza­sami musia­łem wyła­do­wać na kimś gniew i żal. Porzu­ca­łem dziew­czyny. Dener­wo­wały mnie, bo zacho­wy­wały się tak, jak­bym na samym początku nie oznaj­mił, że nie chcę sta­łego związku. Dobrze się uczy­łem, ale nie­kiedy byłem bez­czelny w sto­sunku do nauczy­cieli. I zda­rzało się, że mia­łem ochotę komuś przy­je­bać.

A to wszystko z tego samego powodu.

Mała Jane Doe tęsk­niła za swoim daw­nym życiem, a jed­nak trak­to­wała wszyst­kich cier­pli­wie, uprzej­mie i z sza­cun­kiem.

Pierw­szo­kla­sistka dała mi nie­złą lek­cję życia.

Widząc moje zmie­sza­nie, posłała mi słodki uśmiech. W jej lewym policzku poja­wił się dołe­czek, któ­rego wcze­śniej nie zauwa­ży­łem. Uro­czy. Nie­ocze­ki­wa­nie poczu­łem falę gorąca w kro­czu.

O kurwa.

Odwró­ci­łem wzrok i napo­mnia­łem się w myślach, że Jane jest nie tylko pierw­szo­kla­sistką, ale i przy­ja­ciółką mojej sio­stry.

– Przy­śpieszmy tro­chę – powie­dzia­łem bez­na­mięt­nym tonem. Nie mia­łem poję­cia, jak zare­ago­wać na wszystko, co mi powie­działa. – Mam w domu nie­zły zapier­dol.

Zaczer­wie­niła się, a mnie zro­biło się głu­pio, że zacho­wa­łem się jak palant.

Mil­czała już do końca drogi. Mia­łem wielką ochotę popro­sić, żeby powie­działa o sobie coś wię­cej. Bar­dzo mnie to cie­ka­wiło. Inte­re­so­wała mnie jej opi­nia na temat ksią­żek, muzyki… i innych rze­czy.

Zabo­lało mnie, że się nie poże­gnała, tylko od razu pobie­gła scho­dami do miesz­ka­nia Gre­enów. Prze­stra­szy­łem się, że mogłem zra­nić jej uczu­cia po tym wszyst­kim, co mi powie­działa. Przez całą drogę powrotną opier­ni­cza­łem samego sie­bie, żału­jąc, że nie zare­ago­wa­łem ina­czej.

Mogłem ją przy­tu­lić.

Cho­lera. Wyklu­czone.

Nie mogłem tego zro­bić. Jane była poza moim zasię­giem. Była jesz­cze dzie­cia­kiem. Nie powi­nie­nem dać się oma­mić tym wiel­kim, zamy­ślo­nym oczom czy tej doj­rza­ło­ści, z jaką ze mną roz­ma­wiała – ani wra­że­niu, jakie na mnie zro­biła jej smutna opo­wieść.

A zresztą może przy­jaźń Jane i Lorny wła­śnie się zakoń­czyła, więc już ni­gdy jej nie zoba­czę.

Ta nadzieja roz­wiała się, kiedy wsze­dłem do domu i zoba­czy­łem Lornę na kana­pie z tele­fo­nem przy­ci­śnię­tym do ucha.

– Nie, to była moja wina. Jane, tak bar­dzo cię prze­pra­szam. Zacho­wa­łam się okrop­nie. Nie musisz iść na tę imprezę. Nie chcę tylko, żebyś była zła, jeżeli pójdę bez cie­bie.

Na ten wie­czór mia­łem dosyć jej histe­rii, ale serce nieco mi zmię­kło, kiedy usły­sza­łem te prze­pro­siny. Może Skye się nie myliła i Jane rze­czy­wi­ście ma dobry wpływ na Lornę? Idąc do kuchni po coś do picia, zwi­chrzy­łem sio­strze włosy, a ona spoj­rzała na mnie z taką nabożną czcią, że ogar­nęło mnie poczu­cie winy.

Powi­nie­nem się sta­rać być lep­szym star­szym bra­tem.

Tele­fon w mojej kie­szeni zabzy­czał. Bethany.

Tak, możemy się jutro spo­tkać. Rodzice wyje­chali i mam wolną chatę. :***

Mia­łem coraz lep­sze widoki na nie­dzielę i ponie­dzia­łek. Co prawda dziś zosta­łem uzie­miony, ale sprawy przy­brały wła­ściwy obrót.

– Co zamó­wić do jedze­nia? – spy­ta­łem Lornę, kiedy skoń­czyła roz­mowę.

Oczy jej zabły­sły.

– Mogę wybrać?

– Możesz.

Zesko­czyła z kanapy.

– To dla­tego, że sta­ną­łeś po stro­nie Jane, a nie po mojej?

To tyle, jeśli cho­dzi o dobre samo­po­czu­cie.

Wła­śnie takie rze­czy mnie w niej wku­rzały.

– Nie sta­ną­łem po stro­nie Jane. Nie staję po niczy­jej stro­nie w tej two­jej dzie­cin­nej przy­jaźni. Ona ma czter­na­ście lat, więc nie mogłem pozwo­lić, żeby wra­cała do domu sama. I tyle.

– Ale mnie zosta­wi­łeś samą. – Lorna splo­tła ręce na piersi i spio­ru­no­wała mnie spoj­rze­niem.

Popa­trzy­łem na nią i zoba­czy­łem matkę. Kiedy byłem dziec­kiem, zadrę­czała mnie w taki sam spo­sób: dawa­łem z sie­bie wszystko, ale na końcu zawsze się oka­zy­wało, że nie kocham jej wystar­cza­jąco mocno. Prze­sta­łem się tym przej­mo­wać, dopiero kiedy doro­słem i zmą­drza­łem. Było to bar­dzo wyczer­pu­jące.

– Dobra – wark­ną­łem, wci­ska­jąc na komórce kla­wisz szyb­kiego wybie­ra­nia. – Zama­wiam pizzę.

– Jamie!

Zigno­ro­wa­łem jej jęki i zamó­wi­łem to, na co, kurwa, mia­łem ochotę. Nastrój już ofi­cjal­nie mi się zepsuł.

Ale kiedy tej nocy poło­ży­łem się spać, usły­sza­łem w gło­wie głos Jane.

„W szkole pew­nie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, przez co prze­szli­śmy, ale każdy ma jakiś sekret. Każdy nosi w sobie ból, o któ­rym nikomu nie mówi”.

Pro­ste, ale mądre słowa. Czu­łem, że zostaną ze mną. Pozwolą mi widzieć dalej niż czu­bek wła­snego nosa. Słowa, dzięki któ­rym stanę się lep­szym pisa­rzem… i – co waż­niej­sze – lep­szym czło­wie­kiem.

Kiedy tak leża­łem w ciem­no­ści, poczu­łem, że prze­staję być wiecz­nie wkur­wiony na cały świat, bo zro­zu­mia­łem, że są ludzie, któ­rzy prze­żyli o wiele gor­sze rze­czy niż ja.

Prze­sta­łem się czuć tak cho­ler­nie samotny.

Dzięki niej.

Rozdział 3

3

•••

Dwa lata póź­niej

Jane

Szes­na­ście lat

Kiedy moje serce ści­snął potworny żal, uświa­do­mi­łam sobie, że jestem zła nie dla­tego, że Chri­sto­pher Cruz cało­wał się z Lorną.

Zabo­lało mnie to, że Lorna go pod­ry­wała, dosko­nale wie­dząc, że się w nim zako­cha­łam.

Już stra­ci­łam rachubę, ile razy zła­mała zasady, które sama usta­no­wiła, kiedy mia­ły­śmy po trzy­na­ście lat.

Nie byłam głu­pia. Wie­dzia­łam, że nasza przy­jaźń z jed­nej strony jest piękna, ale z dru­giej – tok­syczna. To powinno wystar­czyć, żebym dała sobie z nią spo­kój. Nie chcia­łam jed­nak tego robić, bo Lorna bywała dla mnie kochana, wspie­ra­jąca i opie­kuń­cza. Trzy­ma­łam się jej rów­nież dla­tego, że kocha­łam Skye jak rodzoną star­szą sio­strę, a moje uczu­cia do Jamiego były nie­zwy­kle inten­sywne. Ich dom z trzema sypial­niami w Glen­dale stał się moim dru­gim domem. Gdy­bym zerwała z Lorną, stra­ci­ła­bym rów­nież jej brata i sio­strę.

Nie żeby Jamiego i mnie łączyła jakaś szcze­gólna rela­cja.

Kocha­łam się w nim z daleka.

Ale Skye… ją po pro­stu uwiel­bia­łam.

To ja dzie­więć mie­sięcy wcze­śniej namó­wi­łam Jamiego, żeby poga­dał ze Skye, kiedy zauwa­ży­łam, że ta za dużo pije. Wyglą­dała na taką smutną. Jamie poroz­ma­wiał z nią i przy­znała, że za czę­sto impre­zuje. To była część jej życia. Po tej roz­mo­wie prze­stała cho­dzić na imprezy i pić. Rzu­ciła się w wir pracy.

Widy­wa­łam ją bar­dzo rzadko, ale było to lep­sze niż nic.

Żyłam myślą o tych paru sło­wach, które co tydzień zamie­nia­łam z Jamiem.

Miał już osiem­na­ście lat, był jesz­cze przy­stoj­niej­szy niż wcze­śniej i – ku mojej uldze – nie wyje­chał na stu­dia do jakie­goś odle­głego mia­sta. Zdo­był sty­pen­dium spor­towe na Uni­wer­sy­te­cie Połu­dnio­wej Kali­for­nii i wła­śnie był na pierw­szym roku. Ku nie­za­do­wo­le­niu Lorny wybrał filo­lo­gię angiel­ską, co uznała za idio­tyczne, bo – jak to ujęła – „Jamie do końca życia pozo­sta­nie przy­mie­ra­ją­cym gło­dem pisa­rzyną”.

Wielką radość spra­wiła mi jego decy­zja, żeby w ramach oszczęd­no­ści zostać w domu, bo ozna­czała, że na­dal mogę go widy­wać.

Potwor­nie bałam się tylko dnia, w któ­rym Jamie zako­cha się w jakiejś inte­li­gent­nej i sek­sow­nej stu­dentce.

Zawsze trak­to­wał mnie wyłącz­nie jak dener­wu­jąco nie­śmiałą przy­ja­ciółkę młod­szej sio­stry. Wciąż jesz­cze nie­kiedy drża­łam na myśl o tym, że opo­wie­dzia­łam mu o swo­jej prze­szło­ści. Nawet Lorna o tym nie wie­działa. Kiedy wyja­wi­łam mu swój sekret, zare­ago­wał iry­ta­cją. Do tej pory zda­rzało się, że na myśl o tej bole­snej chwili kwe­stio­no­wa­łam swoje uczu­cia do niego. Podob­nie dzia­łały na mnie jego zmienne nastroje. Raz był wesoły i taki nor­malny, a innym razem zacho­wy­wał się jak palant.

Mniej wię­cej mie­siąc temu Lorna zosta­wiła mnie samą przy base­nie, żeby ode­brać tele­fon od jakie­goś stu­denta, któ­rego poznała w cen­trum han­dlo­wym. Aku­rat były ferie. Po kąpieli w base­nie suszy­łam się na leżaku, kiedy padł na mnie czyjś cień.

Kiedy otwo­rzy­łam oczy, zoba­czy­łam Jamiego, który patrzył na mnie z wście­kło­ścią.

– Co ty masz na sobie?

Zdez­o­rien­to­wana, popa­trzy­łam na swoje bikini ze strin­gami.

– Yyy…

– Nic. Odpo­wiedź brzmi: nic. Idź do domu i załóż coś na sie­bie.

Jego auto­ry­ta­tywny ton nie­źle mnie wku­rzył. Wsta­łam, marsz­cząc brwi, a on gwał­tow­nie się cof­nął, jakby się bał, że go ugryzę.

– Mam na sobie bikini – powie­dzia­łam. Byłam wście­kła, ale nie pod­nio­słam głosu. Uwa­ża­łam, że wrzesz­cze­nie na sie­bie jest bez sensu. Lorna wydzie­rała się za nas obie. – Poży­czy­łam je od two­jej sio­stry.

Zer­k­nął na moje piersi, po czym natych­miast odwró­cił wzrok. Mię­sień w jego szczęce zadrżał.

– Ona jest drob­niej­sza. Taki fason ci nie pasuje, wyglą­dasz w nim nie­przy­zwo­icie. Idź się prze­brać.

Czy on wła­śnie powie­dział, że jestem gruba?

Policzki mnie zapie­kły, ale nie zamie­rza­łam ustę­po­wać.

– Zacho­wu­jesz się nie­do­rzecz­nie.

Jamie gwał­tow­nie odwró­cił głowę w moją stronę. Jego mroczne spoj­rze­nie nieco mnie onie­śmie­lało, mimo to patrzy­łam na niego z hardo pod­nie­sioną głową.

– Jak się zacho­wuję? – W jego gło­sie poja­wiła się zapo­wiedź gniewu.

Dobrze go zna­łam. Ten cichy, groźny głos tuż przed wybu­chem.

Zadrża­łam lekko.

– Zacho­wu­jesz się nie­do­rzecz­nie – powtó­rzy­łam cier­pli­wie. – Jamie, nie jesteś moim bra­tem. Nie możesz mi mówić, jak mam się ubie­rać. Szcze­rze mówiąc, żad­nej kobie­cie, czy to będzie twoja sio­stra, czy kto­kol­wiek inny, nie powi­nie­neś naka­zy­wać, co ma nosić. Zacho­wu­jesz się tak, jakby kobiety na­dal nie miały żad­nych praw. Nie przy­pusz­cza­łam, że jesteś taki zaco­fany.

Z roz­cza­ro­wa­niem wzru­szy­łam ramio­nami, wymi­nę­łam go i weszłam do domu. Byłam z sie­bie dumna. W obec­no­ści Jamiego zazwy­czaj zapo­mi­na­łam języka w gębie. A naj­wy­raź­niej wystar­czyło, żeby mnie porząd­nie wku­rzył, i już mogłam być sobą.

Tego wie­czoru przy kola­cji nie ode­zwał się do mnie ani sło­wem, a ja znowu zwąt­pi­łam w swoje uczu­cia do niego. Czy nie powin­nam marzyć raczej o chło­paku, który odwza­jem­nia moje zain­te­re­so­wa­nie? Który nie spo­nie­wiera mnie emo­cjo­nal­nie?

Tak oto roz­po­czę­łam poszu­ki­wa­nia nowego obiektu wes­tchnień.

Mój wybór padł na Chri­sto­phera Cruza. W szkole bry­lo­wał w krę­gach towa­rzy­skich. Był sur­fe­rem. Wylu­zo­wany, miły dla każ­dego, uro­czy kali­for­nij­ski chło­pak z wypło­wia­łymi od słońca wło­sami i krzy­wym, sek­sow­nym uśmiesz­kiem.

Kiedy już się zde­cy­do­wa­łam, zro­bi­łam to, co robią wszyst­kie dziew­czyny – zwie­rzy­łam się przy­ja­ciółce. Przez następne cztery tygo­dnie zasta­na­wiała się, co zro­bić, żeby Chris zwró­cił na mnie uwagę. Kul­mi­na­cją naszych wspól­nych wysił­ków miała być impreza w domu jego rodzi­ców, który znaj­do­wał się przy plaży w Malibu.

Pod­czas imprezy przy­ła­pa­łam przy base­nie swoją rze­komo naj­lep­szą przy­ja­ciółkę na cało­wa­niu się z chło­pa­kiem, w któ­rym niby byłam zako­chana.

To zabrzmi dziw­nie, ale uwa­ża­łam, że Lorna nie zro­biła tego, żeby odbić mi faj­nego chło­paka. Zro­biła to, bo nie chciała, żebym miała kogo­kol­wiek oprócz niej.

Zawsze narze­kała, że Jamie bar­dziej kocha Skye. Że matka kochała jej rodzeń­stwo moc­niej niż ją. Że ojciec jej nie zno­sił, nato­miast uwiel­biał Jamiego i tole­ro­wał Skye. I że nawet ja kocham Skye bar­dziej niż ją.

W jej pokrę­co­nym umy­śle każdy kochał ją naj­mniej.

Nale­ża­łam do niej.

I do nikogo innego.

To wła­śnie chciała mi poka­zać.

Zacho­wała się paskud­nie. Mia­łam do niej żal za tę zazdrość i zabor­czość.

Odwró­ci­łam się od basenu, przy któ­rym Lorna wpy­chała Chri­sowi język do ust, prze­ci­snę­łam przez tłum lice­ali­stów i poszłam do wyj­ścia.

Z Malibu do Glen­dale jechało się godzinę. Mia­łam się zabrać z Lorną, która od pół­tora mie­siąca miała prawo jazdy. Ja też zda­łam egza­min na prawko, ale nie było mnie stać na samo­chód.

Wyszłam, prze­kli­na­jąc pod nosem, wyję­łam komórkę z kie­szeni szor­tów i spoj­rza­łam ze zło­ścią na ekran. Wie­dzia­łam, że Willa się wku­rzy, jeżeli popro­szę, żeby po mnie przy­je­chała. Nie powin­nam być w Malibu na impre­zie w tłu­mie pod­pi­tych mało­la­tów.

Została mi tylko jedna osoba, do któ­rej mogłam zadzwo­nić. Lorna chyba pad­nie tru­pem.

Stwier­dzi­łam, że nie zamie­rzam się tym przej­mo­wać.

Po pię­ciu dzwon­kach Skye ode­brała.

– Cześć, złotko, czy mogę oddzwo­nić… – Par­sk­nęła śmie­chem i zaczęła kogoś uci­szać. – Prze­pra­szam, Jane, jestem tro­chę zajęta. Mogę zadzwo­nić póź­niej?

– Skye, utknę­łam w Malibu. Lorna miała mnie odwieźć, ale chcę już wra­cać, a… a ona nie.

– Pocze­kaj chwilę. – Przez jakiś czas sły­sza­łam tylko dud­nie­nie muzyki w tle. Po paru chwi­lach przy­ci­chła. – No dobra – powie­działa Skye. – Już jestem. Co ty, do cho­lery, robisz w Malibu?

– Kolega ze szkoły zro­bił imprezę. Jego rodzice mają dom przy plaży. W każ­dym razie chcę już wra­cać do domu, ale Lorna miała mnie odwieźć i…

– Chyba ją zamor­duję – wark­nęła Skye. – Dobra, przy­ślij mi adres. Posta­ram się przy­je­chać jak naj­szyb­ciej. – Roz­łą­czyła się, zanim zdą­ży­łam się ode­zwać.

Drżą­cymi pal­cami, bo było mi bar­dzo źle z tym, że wku­rzy­łam Skye, wysła­łam jej SMS z adre­sem. Kiedy odpi­sała pięć minut póź­niej, zmar­twia­łam.

Nie mogę pro­wa­dzić. Piłam. Jamie jest u kum­pla w Rese­dzie, a to bli­żej. Już jedzie. Powiedz Lor­nie, że ma zbie­rać dupę w troki. I TO JUŻ. :***

Lorna pode­szła do mnie sama. Zna­la­zła mnie na końcu pod­jazdu, gdzie cze­ka­łam na Jamiego. Patrzy­łam na nią zło­wrogo, ale nie zamie­rza­łam się awan­tu­ro­wać.

Widząc mój wyraz twa­rzy, wes­tchnęła i sta­nęła obok z wysu­nię­tym bio­drem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Jane Doe – w USA jest to nazwi­sko uży­wane w celu okre­śle­nia kobiety o nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nej lub ukry­tej toż­sa­mo­ści, odpo­wied­nik pol­skiego N.N. [przyp. tłum.] [wróć]