Brakujący obrazek - Anna Ziobro - ebook + książka

Brakujący obrazek ebook

Ziobro Anna

4,5

Opis

Ola zaszła w ciążę przed maturą i została wyrzucona z domu przez despotycznego ojca. Nieudane małżeństwo oraz samotne macierzyństwo sprawiły, że musiała szybko dorosnąć i zrezygnować z wielu marzeń. Dziś ma 34 lata i jest spełnioną mamą mądrej, choć zbuntowanej nastolatki. W jej życiu pojawił się również mężczyzna, z którym jest gotowa stworzyć nowy związek. Wygląda na to, że w końcu będzie spokojna i szczęśliwa. Tylko jedna rzecz kładzie się cieniem na jej życiu – natarczywe myśli o młodszej siostrze, Natalii, z którą przed laty straciła kontakt.



Przypadek sprawia, że udaje się jej odnaleźć siostrę. Natalia czuje jednak żal do Oli i wciąż z trudem radzi sobie ze wspomnieniami dzieciństwa. Siostry mają spotkać się w Wigilię. Czy uda im się naprawić zerwane więzi? I czy Ola uwolni się od przeszłości?

Zimowa opowieść o nadziei, przebaczeniu i sile siostrzanej miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (111 ocen)
68
37
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justyf

Dobrze spędzony czas

Brakujący obrazek to niezwykła historia o jakże zwykłym życiu rodziny apodyktycznego policjanta poruszająca ważny problem społeczny dotyczący co piątej polskiej rodziny. Ola i Natalia po nagłym zerwaniu ich więzi przez ojca starają się ułożyć sobie życie co nie jest wcale takie łatwe …. Jeden przypadek stawia je znów obok siebie. Bardzo poruszająca powieść trochę świąteczna bez żadnego lukru. Wciągająca na maksa pełna wszelkich emocji.
bozenasup

Dobrze spędzony czas

Ciekawa powieść obyczajowa o skomplikowanych relacjach rodzinnych. Czyta się jednym tchem. Polecam.
Ladybird001
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, wciągająca pozycja. Poruszony trudny temat przemocy w rodzinie.
00

Popularność




Re­dak­cja: Alek­san­dra Mar­czuk

Ko­rek­ta: An­ge­li­ka Ogroc­ka

Skład: Ma­riusz Kur­kow­ski

Pro­jekt okład­ki: Ma­ciej Pie­da

Zdjęcia na okład­ce: Shut­ter­stock © Clau­dia Pau­lus­sen (front), © Ome­ris (tył); Ma­rze­na Ar­ci­szew­ska (zdjęcie au­tor­ki)

Re­dak­tor­ka pro­wa­dząca: Agniesz­ka Pie­trzak

Wy­da­nie I

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Dra­gon Sp. z o.o.

Biel­sko-Bia­ła 2021

Ni­niej­sza po­wie­ść jest fik­cją li­te­rac­ką. Od­nie­sie­nia do re­al­nych osób, wy­da­rzeń i miejsc są za­bie­giem czy­sto li­te­rac­kim. Po­zo­sta­li bo­ha­te­ro­wie, miej­sca i wy­da­rze­nia są wy­two­rem wy­obra­źni au­tor­ki i ja­ka­kol­wiek zbie­żno­ść z rze­czy­wi­sty­mi wy­da­rze­nia­mi, miej­sca­mi lub oso­ba­mi, ży­jący­mi bądź zma­rły­mi, jest ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­wa.

Wy­daw­nic­two Dra­gon Sp. z o.o.

ul. 11 Li­sto­pa­da 60-62

43-300 Biel­sko-Bia­ła

www.wy­daw­nic­two-dra­gon.pl

ISBN 978-83-8172-908-6

Wy­łącz­ny dys­try­bu­tor:

TROY-DYS­TRY­BU­CJA sp. z o.o.

ul. Ma­zo­wiec­ka 11/49, 00-052 War­sza­wa

tel. 795 159 275

Od­dział

ul. Le­gio­no­wa 2, 01-343 War­sza­wa

Za­pra­sza­my na za­ku­py: www.fa­bu­lo.com.pl

Znaj­dź nas na Fa­ce­bo­oku: www.fa­ce­bo­ok.com/wy­daw­nic­two­dra­gon

Kon­wer­sja do epub i mobi: Ma­riusz Kur­kow­ski

Ktoś tu­taj był i był,

a po­tem na­gle znik­nął

i upo­rczy­wie go nie ma.

Wi­sła­wa Szym­bor­ska

Pro­log

– Pa, mamo! ‒ rzu­ci­ła Maja i wy­bie­gła za próg, chwy­ci­wszy wcze­śniej czar­ną to­reb­kę z frędz­la­mi, któ­ra le­ża­ła na podło­dze obok szaf­ki na buty.

Od­głos drzwi za­mkni­ętych z trza­skiem od­bił się echem po klat­ce scho­do­wej. Choć miesz­ka­nie znaj­do­wa­ło się na trze­cim pi­ętrze, Alek­san­dra przy­pusz­cza­ła, że ha­łas usły­sze­li na­wet sąsie­dzi z par­te­ru. Jej cór­ka zbie­ga­ła te­raz na dół, dud­ni­ąc po be­to­no­wych stop­niach san­da­ła­mi na pla­sti­ko­wych ko­tur­nach, któ­re nie mia­ły w so­bie dość ele­gan­cji, by pod­kre­ślić wy­jąt­ko­wą oka­zję, jaką był pierw­szy wrze­śnia i po­czątek no­wej szko­ły. Ola po­wstrzy­ma­ła im­puls, by otwo­rzyć drzwi i zbiec za Mają. Chcia­ła cho­ciaż po­ma­chać jej na „do wi­dze­nia” i ży­czyć po­wo­dze­nia pierw­sze­go dnia w szko­le śred­niej, ale dziew­czy­na zdąży­ła już po­ko­nać chy­ba dwa pi­ętra i lada mo­ment mia­ła ło­mot­nąć z po­dob­ną we­rwą dość wie­ko­wy­mi już drzwia­mi klat­ki scho­do­wej. Poza tym na­do­pie­ku­ńczo­ścią i mat­czy­nym wzru­sze­niem Ola naj­pew­niej zro­bi­ła­by cór­ce ob­ciach.

Ob­ciach ‒ jak moc­no zdąży­ła znie­na­wi­dzić to sło­wo! Gdy­by spró­bo­wa­ła stwo­rzyć ran­king wy­ra­żeń naj­częściej uży­wa­nych przez Maję, to pla­so­wa­ło­by się ono na szczy­cie, być może tuż za że­na­dą, wio­chą i przy­miot­ni­kiem „epic­ki”. Od­kąd dziew­czy­na we­szła w okres do­ra­sta­nia, czu­ła po­trze­bę wy­ra­ża­nia in­dy­wi­du­ali­zmu, pod­kre­śla­nia oso­bo­wo­ści i dzia­ła­nia na prze­kór do­ro­słym.

Po­rzu­ciw­szy po­my­sł wy­bie­gni­ęcia na klat­kę, Ola po­de­szła do okna. Sta­nęła przy gu­stow­nej fi­ran­ce z mlecz­no­bia­łe­go wo­alu, któ­ra si­ęga­ła tuż po­nad znacz­nie go­rzej pre­zen­tu­jący się że­ber­ko­wy grzej­nik. Na­le­ża­ło go przy­naj­mniej po­ma­lo­wać – je­śli nie ca­łko­wi­cie wy­mie­nić, ale w miesz­ka­niu nie­zbęd­ne były inne, bar­dziej na­glące pra­ce re­mon­to­we, przez co grzej­nik au­to­ma­tycz­nie zsze­dł na dru­gi plan. Ola nie od­chy­li­ła fi­ran­ki, tyl­ko z bez­piecz­nej od­le­gło­ści dys­kret­nie wyj­rza­ła przez szy­bę. Maja szła dum­nie chod­ni­kiem i mimo dzie­si­ęcio­cen­ty­me­tro­wych ko­turn, któ­re wy­gląda­ły na nie­wy­god­ne, po­ru­sza­ła się z wy­jąt­ko­wą na­sto­let­nią gra­cją. Za­rów­no jej ja­skra­we obu­wie, jak i lu­źna bluz­ka typu nie­to­perz w mało do­stoj­nym, choć pod­kre­śla­jącym tęczów­kę jej oczu, ja­sno­zie­lo­nym ko­lo­rze nie nada­wa­ły się na ce­re­mo­nię roz­po­częcia roku. Je­dy­nym po­cie­sze­niem było to, że sama z sie­bie uzu­pe­łni­ła ten ze­staw o czar­ną, pli­so­wa­ną spód­ni­cę si­ęga­jącą do ko­lan, któ­ra była jed­nym z na­je­le­gant­szych ubrań w jej sza­fie.

Alek­san­dra bu­dzi­ła się ka­żde­go dnia z po­czu­ciem nie­do­wie­rza­nia, że jej jesz­cze nie­daw­no roz­kosz­na jak che­ru­bi­nek dziew­czyn­ka te­raz sta­ła się zbun­to­wa­ną na­sto­lat­ką. Maja mia­ła nie­by­wa­łą zdol­no­ść wbi­ja­nia szpi­lek w naj­mniej spo­dzie­wa­nych mo­men­tach. Choć cza­sem na­dal się przy­tu­la­ła i wy­le­wa­ła żale w mat­czy­ny rękaw, przez wi­ęk­szo­ść cza­su trak­to­wa­ła ją jak wro­ga albo przy­by­sza z in­nej pla­ne­ty. Ewen­tu­al­nie ko­goś, kogo na­le­ża­ło to­le­ro­wać w na­dziei, że da pie­ni­ądze na nowy ciuch.

Pa­trząc na cór­kę, któ­ra za­raz mia­ła znik­nąć jej z oczu, Ola wspo­mnia­ła z roz­rzew­nie­niem pierw­szy dzień szkol­nej ka­rie­ry Mai, kie­dy z dwo­ma za­cze­sa­ny­mi sta­ran­nie ku­cy­ka­mi, w pro­stej bia­łej blu­zecz­ce i tro­chę za sze­ro­kiej spód­ni­cy ku­pio­nej na lo­kal­nym ba­zar­ku podąża­ła do szko­ły. Nie­pew­nie ści­ska­ła wte­dy dłoń mat­ki i nie chcia­ła jej wy­pu­ścić. Ona i dzia­dek Sta­szek byli dla niej ca­łym świa­tem.

Ich ży­cie wy­gląda­ło wte­dy zu­pe­łnie ina­czej.

Ola lu­bi­ła wędro­wać my­śla­mi w prze­szło­ść, bo upły­wa­jący czas stępiał to, co złe. Zła­go­dził emo­cje i uko­ił bo­lącz­ki, a jed­no­cze­śnie wy­ostrzał to, co do­bre. Mo­gła go­dzi­na­mi wspo­mi­nać uśmiech­ni­ętą bu­źkę ma­łej Mai z ja­sną grzyw­ką i fa­lu­jący­mi na ra­mio­nach wło­sa­mi. Cza­sem były ze­bra­ne w je­den ku­cyk lub dwa – wów­czas za­baw­nie pod­ska­ki­wa­ły przy ka­żdym ener­gicz­niej­szym ru­chu. A kie­dy dziew­czyn­ka za­sia­da­ła do sto­łu i na po­sza­rza­ły ko­ron­ko­wy ob­rus wy­sy­py­wa­ła z pu­de­łka tu­zin wo­sko­wych kre­dek, aby za­miast ksi­ężni­czek ustro­jo­nych w ba­lo­we suk­nie z fal­ba­na­mi gry­zmo­lić nie­zbyt sta­ran­ne ro­bo­ty, przy­po­mi­na­ła Oli młod­szą sio­strę Na­ta­lię. Po­dob­nie jak ona, Maja mia­ła ja­sne wło­sy i dość nie­pew­ny, ale uj­mu­jący uśmiech. Nie po­tra­fi­ła też im­po­nu­jąco ry­so­wać, ale ta czyn­no­ść spra­wia­ła jej praw­dzi­wą dzie­ci­ęcą fraj­dę.

Poza tymi ce­cha­mi Maję i Na­ta­lię dzie­li­ło w za­sa­dzie wszyst­ko ‒ prze­pa­ść, któ­rej nie dało się za­sy­pać upły­wa­jącym cza­sem. Le­d­wie wie­dzia­ły o swo­im ist­nie­niu, i choć na myśl o tym ostat­nim Ola czu­ła nie­przy­jem­ne ukłu­cie pod że­bra­mi, co­raz mniej wie­rzy­ła, że kie­dyś się to zmie­ni.

SZES­NA­ŚCIE LAT WCZE­ŚNIEJ…

1

Kolo­ro­wa spi­ral­ka ilu­stru­jąca bu­do­wę cząstecz­ki DNA zaj­mo­wa­ła po­ło­wę stro­ny w pod­ręcz­ni­ku. Resz­tę wy­pe­łniał zbi­tek fa­cho­wych ter­mi­nów. Ola zdąży­ła je przy­swo­ić, ale kie­dy przy­szło do po­wta­rza­nia wia­do­mo­ści, jej pa­mi­ęć przy­po­mi­na­ła szwaj­car­ski ser, co w per­spek­ty­wie zbli­ża­jącej się ma­tu­ry nie było do­brym pro­gno­sty­kiem. Mimo pó­źnej pory si­ęgnęła po pli­czek no­ta­tek spo­rządzo­nych drob­nym i nie­zbyt kszta­łt­nym pi­smem, któ­re głów­nie ona była w sta­nie roz­czy­tać. Wy­szu­ka­ła od­po­wied­nie kart­ki i roz­ło­ży­ła je wo­kół sie­bie na sko­tło­wa­nej ko­łdrze i po­dusz­ce. Prze­cie­ra­jąc pie­kące z nie­wy­spa­nia oczy, dwu­krot­nie prze­czy­ta­ła kil­ka de­fi­ni­cji, któ­rych naj­wa­żniej­sze frag­men­ty pod­kre­ślo­ne były wście­kle po­ma­ra­ńczo­wym mar­ke­rem.

Kie­dy sko­ńczy­ła czy­tać o eks­pe­ry­men­cie po­le­ga­jącym na wy­izo­lo­wa­niu DNA z ko­mó­rek owo­cu kiwi, była za kwa­drans dru­ga. Cho­ciaż na dziś za­pla­no­wa­ła jesz­cze po­wtór­kę jed­ne­go roz­dzia­łu pod­ręcz­ni­ka, czu­ła się ca­łko­wi­cie po­ko­na­na przez nu­kle­oty­dy. Spoj­rza­ła na lamp­kę noc­ną, któ­ra nie­zmien­nie pa­li­ła się ja­snym świa­tłem, jak gdy­by chcia­ła do­dać jej ener­gii. Nie­ste­ty oczy Oli same kle­iły się do snu.

Roz­wa­ży­ła przez mo­ment opcję za­pa­rze­nia pó­łli­tro­we­go kub­ka moc­nej kawy, któ­ra po­mo­gła­by jej prze­brnąć przez ko­lej­ne stro­ny. Osta­tecz­nie od­rzu­ci­ła ten po­my­sł, bo na dzie­wi­ątą mu­sia­ła być w szko­le. Ostat­nio spędza­ła tam mniej cza­su, bo bie­żący se­mestr nie był tak ob­ci­ążo­ny go­dzi­na­mi lek­cyj­ny­mi i wszy­scy sku­pie­ni byli na przed­mio­tach ma­tu­ral­nych. Po­zo­sta­łe już tro­chę od­pusz­czo­no. Mimo to na­le­ża­ło po­ka­zać się na lek­cjach, a pod­par­cie po­wiek za­pa­łka­mi nie wcho­dzi­ło w grę. Poza tym, aby do­jść do kuch­ni, Ola mu­sia­ła­by prze­jść przez po­kój, któ­ry pe­łnił jed­no­cze­śnie funk­cję sa­lo­nu, po­ko­ju dzien­ne­go i sy­pial­ni ro­dzi­ców. Oj­ciec by­łby wście­kły, gdy­by przez przy­pa­dek wy­rwa­ła go ze snu.

Zie­wa­jąc sze­ro­ko, wy­su­nęła się spod ko­łdry. Zro­bi­ła to jed­nak zbyt gwa­łtow­nie, przez co dzie­si­ąt­ki kar­tek z za­pi­ska­mi roz­sy­pa­ły się po podło­dze. Uprząt­nęła szyb­ko ba­ła­gan, kła­dąc je­den ar­kusz na dru­gim bez ładu i skła­du, z za­mia­rem po­se­gre­go­wa­nia no­ta­tek o bar­dziej sprzy­ja­jącej po­rze. Cho­ciaż w miesz­ka­niu było cie­pło, za­nim wy­szła z po­ko­ju, na­rzu­ci­ła na sie­bie błękit­ny, po­la­ro­wy szla­frok. Za­wsze była ty­pem zmar­z­lu­cha. Na­wet we fro­to­wych skar­pe­tach mia­ła skost­nia­łe z zim­na sto­py, a gdy wie­trzy­ła z rana po­kój, mia­ła ocho­tę opa­tu­lić się włócz­ko­wym sza­lem wy­dzier­ga­nym któ­re­jś je­sie­ni spe­cjal­nie dla niej przez bab­cię Jolę.

Na sto­jącym na­prze­ciw­ko łó­żka Oli ni­skim, dzie­ci­ęcym tap­cza­ni­ku spa­ła Na­ta­lia z plu­szo­wym kró­li­kiem we­tkni­ętym pod gło­wę. Mia­ła na so­bie dwu­częścio­wą ró­żo­wą pi­żam­kę w ksi­ężnicz­ki, któ­rej nie zno­si­ła. Mia­ła sie­dem lat, ale w prze­ci­wie­ństwie do wi­ęk­szo­ści ró­wie­śni­czek nie była fan­ką ksi­ężni­czek ani nie prze­pa­da­ła za ró­żem. To­le­ro­wa­ła wy­łącz­nie prze­tar­tą w kil­ku miej­scach na­rzu­tę w ko­lo­rze fuk­sji, któ­rej nie chcia­ła wy­mie­nić na inną. Na­rzu­ta była pre­zen­tem uro­dzi­no­wym od cio­ci Ame­lii ‒ młod­szej sio­stry ojca i je­dy­ne­go człon­ka ro­dzi­ny, nie li­cząc Oli, dla któ­re­go Na­ta­lia na­praw­dę była wa­żna. Po­zo­sta­li nie li­czy­li się z nią w żad­nych spra­wach, na­wet tak bła­hych jak wy­bór pi­ża­my. Była tyl­ko dziec­kiem, któ­re nie mia­ło gło­su, i co naj­wy­żej prze­szka­dza­ło w ro­dzin­nych spo­tka­niach.

Po­pra­wia­jąc ko­łdrę sio­stry, któ­ra nie­mal w ca­ło­ści zsu­nęła się z łó­żka, Ola od­ru­cho­wo zer­k­nęła na prze­ście­ra­dło. Prze­je­cha­ła po nim dło­nią, po czym ode­tchnęła z ulgą. Jesz­cze do nie­daw­na Na­ta­lia re­gu­lar­nie mo­czy­ła się w nocy, ale na szczęście od pew­ne­go cza­su łó­żko było zwy­kle su­che. Tym ra­zem rów­nież.

Mo­kre prze­ście­ra­dło i sil­ny odór mo­czu wpra­wia­ły mamę w znie­sma­cze­nie, a ojca do­pro­wa­dza­ły do szew­skiej pa­sji. Cza­sa­mi noc­ny wy­pa­dek uda­wa­ło się ukryć przed ro­dzi­ca­mi – je­śli oczy­wi­ście to Ola za­uwa­ży­ła go pierw­sza. Po­ma­ga­ła wte­dy Na­ta­lii się prze­brać i po kry­jo­mu zmie­nia­ła po­ściel. Pó­źniej na­sta­wia­ła pral­kę, ale su­szące się w ła­zien­ce prze­ście­ra­dło sta­no­wi­ło przy­kry do­wód noc­nych zda­rzeń, któ­ry trud­niej było za­ma­sko­wać. Płach­ta fro­to­we­go ma­te­ria­łu zwi­sa­jąca ze sznur­ka nad wan­ną dzia­ła­ła na ojca jak czer­wo­na płach­ta na byka. Po­dob­nie jak wi­dok ra­chun­ku za wodę czy prąd, kie­dy nie­przy­jem­nych epi­zo­dów noc­nych było kil­ka­na­ście w mie­si­ącu.

Ze­non Ro­ma­ński, oj­ciec Na­ta­lii i Oli, nie był złym czło­wie­kiem. Utrzy­my­wał ro­dzi­nę, przy roz­licz­nych oka­zjach pod­kre­śla­jąc, że pen­sja żony jest gło­do­wa, i gdy­by nie on, wszyst­kie­go by im bra­ko­wa­ło. Poza tym miesz­kał z nimi pod jed­nym da­chem i był dum­nym pa­nem domu ‒ nie jak ci wszy­scy oj­co­wie i mężo­wie, któ­rzy albo dla wy­go­dy od­cho­dzi­li od ro­dzin, albo mu­sie­li za gra­ni­cą pra­co­wać na lep­szy byt. Ola przez lata wy­słu­chi­wa­ła, jak wa­żne jest to, żeby tata był w domu i żeby ro­dzi­na była pe­łna. Ni­g­dy nie pró­bo­wa­ła się z tym kłó­cić. Naj­pierw była za mała, aby ro­zu­mieć spra­wy do­ro­słych, a pó­źniej się na­uczy­ła, że nie war­to się sprze­ci­wiać. Za­wsze i tak sta­ła na stra­co­nej po­zy­cji.

Ze­non oprócz lep­szych za­rob­ków miał też że­la­zne za­sa­dy. Wy­cho­wy­wał obie cór­ki twar­dą ręką, dzi­ęki cze­mu mia­ły wy­ro­snąć na po­rząd­nych lu­dzi ‒ do­kład­nie ta­kich jak on. Ola, ow­szem, chcia­ła być po­rząd­nym czło­wie­kiem, ale w dzie­ci­ństwie zwy­kle wo­la­ła, żeby za­sa­dy ojca były mniej że­la­zne, głos cich­szy i spo­koj­niej­szy, a pas słu­żył wy­łącz­nie do utrzy­my­wa­nia spodni na wła­ści­wym miej­scu. Te­raz mia­ła sko­ńczo­ne osiem­na­ście lat, do­ra­sta­ła ojcu do bro­dy, ale sło­wo „pas” na­dal przy­wo­dzi­ło my­śli ty­leż bo­le­sne, ile wsty­dli­we.

Ola mia­ła na kon­cie dzie­si­ąt­ki za­jęć wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go, na któ­re oj­ciec wy­pi­sy­wał uspra­wie­dli­wie­nia, bo si­nia­ki na jej cie­le nie po­zwa­la­ły na swo­bod­ne prze­bra­nie się w szat­ni w to­wa­rzy­stwie in­nych dziew­cząt. Wresz­cie wu­efist­ka ob­ni­ży­ła jej oce­nę, w prze­ko­na­niu, że nie ćwi­czy z le­ni­stwa. Ni­g­dy nie za­py­ta­no jej o praw­dzi­wy po­wód ‒ albo dla­te­go, że tak było wy­god­niej, albo rze­czy­wi­ście nikt ni­cze­go nie po­dej­rze­wał. Poza tym Ola była prze­ko­na­na, że gdy­by się od­wa­ży­ła z kimś po­roz­ma­wiać, i tak nikt by jej nie uwie­rzył. Oj­ciec był po­wa­ża­nym funk­cjo­na­riu­szem miej­skiej po­li­cji, zna­nym z su­ro­wo­ści, ale i pra­co­wi­to­ści. Był nie­prze­jed­na­ny, nie­sko­ry do bra­nia ła­pó­wek i ogól­nie ucho­dził za wzór cnót w swo­jej pro­fe­sji. Zna­ło go nie­mal całe nie­spe­łna dwu­na­sto­ty­si­ęcz­ne mia­sto, w któ­rym miesz­ka­ła ich ro­dzi­na.

Uło­żyw­szy sta­ran­nie ko­łdrę na łó­żku Na­ta­lii, Ola spod gło­wy sio­stry wy­ci­ągnęła de­li­kat­nie plu­szo­we­go kró­li­ka, któ­re­go chro­po­wa­ty, pla­sti­ko­wy nos zo­sta­wił ślad na de­li­kat­nej skó­rze na czo­le. Po­ło­ży­ła plu­sza­ka tuż obok ‒ tak, aby był pierw­szą rze­czą, jaką sio­stra zo­ba­czy po prze­bu­dze­niu się. Pó­źniej nie była w sta­nie ode­przeć po­ku­sy i de­li­kat­nie po­gła­dzi­ła ją po ja­snych jak kło­sy zbo­ża wło­sach. Na­ta­lia ci­cho wes­tchnęła i unio­sła de­li­kat­nie kąci­ki ust. Mu­sia­ła śnić o czy­mś przy­jem­nym, co nie zda­rza­ło się zbyt często. Re­gu­lar­nie mie­wa­ła złe sny, któ­re ją bu­dzi­ły i pó­źniej tak dłu­go nie mo­gła za­snąć, że w ko­ńcu wier­ce­niem się na łó­żku bu­dzi­ła też Olę. Zda­rza­ło się cza­sem, że jej spo­wo­do­wa­ny noc­ną marą krzyk nió­sł się po miesz­ka­niu. To rów­nież roz­sier­dza­ło ojca. Uda­wał, że nie ma po­jęcia, że to on jest przy­czy­ną kosz­ma­ru sied­mio­let­niej cór­ki.

2

Płat­ki śnie­gu mi­ęk­ko opa­da­ły je­den za dru­gim na bla­sza­ne pa­ra­pe­ty. Kie­dy sku­pi­sko kil­ku ni­skich, sza­ro­bu­rych blo­ków, któ­re two­rzy­ły kra­jo­braz osie­dla, po­kry­wa­ła so­lid­na war­stwa śnie­gu, ro­bi­ło się uro­kli­wie. Śnieg ma­sko­wał nie tyl­ko dzie­si­ąt­ki nie­do­pa­łków pa­pie­ro­sów, któ­ry­mi zwy­kle upstrzo­ne było we­jście do klat­ki scho­do­wej, lecz ta­kże chwa­sty na przy­blo­ko­wej ra­bat­ce i bez­lik psich kup, bo zwy­czaj sprząta­nia po pu­pi­lu nie do­ta­rł jesz­cze do po­wia­to­we­go mia­stecz­ka na wscho­dzie kra­ju.

Wy­gląda­jąc przez szy­bę na przy­bra­ny w zi­mo­we bar­wy skwe­rek, w któ­re­go rogu stał na wpół roz­to­pio­ny ba­łwan, ule­pio­ny kil­ka dni temu po pierw­szych opa­dach śnie­gu, Ola do­strze­gła trój­kę dzie­ci. To­nąc w mi­ęk­kim pu­chu przy odra­pa­nym me­ta­lo­wym trze­pa­ku, ro­bi­ły mniej lub bar­dziej kszta­łt­ne orze­łki. Za­śmie­wa­ły się przy tym do łez. Mimo po­dwój­nej okien­nej szy­by i dy­stan­su kil­ku pi­ęter ich per­li­sty śmiech było sły­chać w miesz­ka­niu. Po chwi­li do roz­ba­wio­nej trój­ki do­łączy­ło dwo­je ko­lej­nych dzie­ci. Orze­łki zo­sta­ły za­dep­ta­ne, a na skwer­ku roz­gry­wa­ła się te­raz za­żar­ta bi­twa na śnie­żki.

‒ Nie idziesz z Piotr­kiem po­sza­leć na dwo­rze? ‒ spy­ta­ła Na­ta­lię, któ­ra z po­sęp­ną miną sie­dzia­ła przy biur­ku, po­chy­lo­na nad kart­ką pa­pie­ru.

‒ Pio­trek jest cho­ry ‒ od­po­wie­dzia­ła i w za­du­mie wró­ci­ła do ry­so­wa­nia nie­fo­rem­nych, ale za to eks­plo­du­jących fe­erią barw trans­for­me­rów.

Na­ta­lia zda­wa­ła się wy­pe­łniać sobą za­le­d­wie po­ło­wę ma­łe­go, ob­ro­to­we­go fo­te­la. Choć we wrze­śniu roz­po­częła na­ukę w pierw­szej kla­sie, bu­do­wą cia­ła przy­po­mi­na­ła pi­ęcio­lat­kę. Na tle ró­wie­śni­ków za­wsze była naj­mniej­sza, naj­drob­niej­sza i naj­słab­sza. Zwy­kle zaj­mo­wa­ła miej­sce w rogu sali, przy ostat­nim sto­li­ku, na ko­ńcu ko­lej­ki po po­si­łek. Chwi­la­mi spra­wia­ła wra­że­nie, jak­by bar­dziej jej nie było, niż była. Sta­no­wi­ła przez to ide­al­ny obiekt żar­tów i wo­rek tre­nin­go­wy dla sil­niej­szych dzie­ci. Było tak do cza­su, aż zna­la­zła naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la ‒ w do­dat­ku ta­kie­go, któ­ry był wy­ro­śni­ętym jak na swój wiek chłop­cem.

Spis tre­ści

Stro­na ty­tu­ło­wa

Stro­na re­dak­cyj­na

Mot­to

Pro­log

SZES­NA­ŚCIE LAT WCZE­ŚNIEJ…

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

TE­RAZ…

11

12

13

14

15

16

17

18

19

PI­ĘT­NA­ŚCIE I PÓŁ ROKU WCZE­ŚNIEJ…

20

21

22

23

24

25

26

TE­RAZ…

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

Epi­log