Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat nigdy nie był dla Idy zbyt łaskawy. Choroba sprawia, że kobieta traci słuch i niebawem może się stać zupełnie głucha. Z obawy przed niepełnosprawnością i samotnością tkwi w toksycznym związku. Dodatkowo dramatyczne wydarzenia sprzed lat sprawiły, że zupełnie nie wierzy w siebie i w to, że mogłaby normalnie żyć.
W dniu swoich trzydziestych urodzin przypadkowo spotyka Adama. Mężczyzna samotnie wychowuje sześcioletnią córkę i również ma za sobą trudną przeszłość. O każdym bolesnym przeżyciu świadczą liczne blizny na jego ciele. Oboje są osamotnieni, poturbowani i niepasujący do świata. Od początku są też świadomi, że ich znajomość nie ma przyszłości, a za dobre chwile przyjdzie im słono zapłacić…
Czy tych dwoje życiowych rozbitków ma jeszcze szansę na szczęście?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 344
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Justyna Czebanyk
Korekta: Anna Skóra
Skład: Mariusz Kurkowski
Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec
Projekt okładki: Aleksandra Bartczak
Zdjęcia na okładce: Shutterstock © LightField Studios (front); Marzena Arciszewska (zdjęcie autorki)
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak
Wydanie I
© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
Bielsko-Biała 2021
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicieprzypadkowa.
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
ul. 11 Listopada 60-62
43-300 Bielsko-Biała
www.wydawnictwo-dragon.pl
ISBN 978-83-8172-854-6
Wyłączny dystrybutor:
TROY-DYSTRYBUCJA sp. z o.o.
ul. Mazowiecka 11/49
00-052 Warszawa
tel. 795 159 275
Oddział
ul. Legionowa 2
01-343 Warszawa
Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl
Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon
(…) nigdy nie myślała, że może być tyle różnych rodzajów ciszy. Była cisza przyjemna, cisza szczęśliwa, cisza spokojna, cisza wściekła, cisza szydercza, cisza lekceważąca, cisza wypełniona bólem i zdradą. Były cisze, które wyciągały do człowieka przyjazną dłoń, i cisze, które wznosiły mury.
Robin Schone, Zbudź się, kochanie
Ida przebudziła się tuż po północy, po niespełna dwóch godzinach snu. Śniło jej się, że znajduje się nad brzegiem mętnej rzeki, której tafla lekko drgała pod naporem wiatru. Obok niej stały cztery postacie. Wyraźnie widziała ich sylwetki, ale nie była w stanie dostrzec twarzy. Z pewnością jednak byli to mężczyźni. Obiecywali, że jeśli wskoczy do wody i uważnie poszuka, odnajdzie w odmętach swoją normalność i wszystko wreszcie się zmieni.
Od dziecka pragnęła nauczyć się pływać, ale nigdy nawet nie spróbowała. Wiedziała, że w wodzie będzie jeszcze ciszej, a ona poczuje się zupełnie bezbronna. Ale kiedy we śnie usłyszała obietnicę normalności, wskoczyła bez wahania. Woda nie tylko miała mało zachęcający kolor pomyj, ale też była lodowato zimna i bardzo głęboka.
Ida czuła, jak przez chwilę unosi się na powierzchni, a potem usłyszała donośny głos jednej z postaci, które niezmiennie tkwiły na brzegu:
– Musisz zanurkować.
– Nie umiem pływać! – krzyknęła, po czym brudna woda zaczęła wypełniać jej usta.
– Tam, na dnie, jest twoja normalność – powiedziała ponownie ta sama postać.
Zanim woda dostała się do płuc Idy i kobieta zaczęła bezwładnie opadać na dno, dostrzegła pośród oślizgłych glonów coś, co odbijało z trudem przedostającą się przez odmęty wiązkę światła. Przez chwilę miała wrażenie, że to musiało być to, czego szukała, ale szybko zorientowała się, że nie. Niemal identyczne jasnoszare urządzenie, które zobaczyła we śnie, leżało na szafce nocnej tuż przy jej łóżku. I było ostatnią rzeczą, którą chciałaby znaleźć pod wodą po tym, jak zaryzykowała życie, aby do niej dotrzeć.
Normalność
Agata ostrożnie chwyciła stojącą na blacie pękatą niebieską filiżankę ze świeżo zaparzoną i ciągle parującą kawą. Stąpając powoli, by nie uronić ani kropli napoju, skierowała się do pokoju siostry. Kiedy znalazła się w środku, podeszła do stojącej przy łóżku małej szafki i postawiła na niej filiżankę. Uśmiechnęła się z czułością, spoglądając na pogrążoną we śnie Idę okrytą lekkim, beżowym kocem. Jej kasztanowe loki tworzyły na poduszce symetryczne fale i były tak gęste, że pokrywały niemal całą poszewkę.
O szyby miarowo stukały krople deszczu, a przez okno wpadały nieśmiałe przebłyski słońca, które przebijały się przez bure chmury szczelnie zakrywające niebo. Od blisko tygodnia pogoda działała na przekór wszystkim planującym rozkoszować się wakacyjnym urlopem w letnim słońcu. Mimo to dzień, który właśnie się rozpoczynał, absolutnie nie mógł być zły.
Agata dotknęła ramienia siostry, delikatnie nim potrząsnęła i powiedziała cichym głosem, którego Ida nie mogła usłyszeć:
– Pobudka!
Kobieta ani drgnęła, więc Agata poruszyła jej ramieniem ponownie, tym razem energiczniej, a potem połaskotała ją w okolicach karku.
W końcu Ida się poruszyła i niechętnie rozchyliła powieki.
– Co tak wcześnie? – westchnęła z wyrzutem, mrużąc oczy i walcząc z pokusą ukrycia głowy pod kocem, by zyskać w ten sposób kilka dodatkowych minut snu.
– Wcale nie – zaprzeczyła siostra i wskazała na wiszący obok drzwi zegar. – Jest siódma piętnaście.
Ida skrzywiła się, ale jednocześnie uniosła się na łóżku i leniwie wyciągnęła dłoń, by chwycić leżący na szafce elektroniczny przedmiot. Kilkoma szybkimi ruchami umieściła go za lewym uchem, a następnie, spoglądając na filiżankę z kawą, zapytała:
– Czym sobie zasłużyłam na takie przywileje?
– To dla ciebie ważny dzień i musisz przyjemnie go rozpocząć – wyjaśniła Agata. – Poza tym jestem najlepszą młodszą siostrą pod słońcem i czułam, że odpowiednia dawka kofeiny bardzo ci się przyda. Nawet nie chcę myśleć, o której poszłaś spać. Masz przynajmniej wszystko gotowe?
– Tak… chyba – potwierdziła niepewnie Ida, upijając mały łyk i parząc sobie język ciągle bardzo gorącą kawą. – Ale strasznie się denerwuję, że i tak nic z tego nie będzie.
– Do licha, Ido! – Agata przewróciła oczami. – Sprawy zaszły tak daleko. To spotkanie to czysta formalność. Nie mów mi, że znowu zamierzasz przełączyć się w tryb czarnowidztwa!
– Raczej w tryb realnego patrzenia na świat – sprostowała Ida. – Ci ludzie dotąd kontaktowali się ze mną wyłącznie przez internet, ale jak zobaczą, że jestem…
– Przestań! – przerwała nieco ostrzej siostra. – Chyba nie zamierzasz iść tam z takim nastawieniem? Jeśli już od progu będziesz robić wszystko, żeby uwierzyli, że coś jest z tobą nie w porządku, to niewątpliwie tak się stanie.
– Wiem – westchnęła ciężko Ida, a potem uśmiechnęła się niemrawo. – Naprawdę postaram się tego nie schrzanić.
– W takim razie wypij tę kawę, wyskakuj z łóżka i zrób się na bóstwo. Czuję, że to będzie dla ciebie bardzo dobry dzień.
Kiedy Ida została w pokoju sama, rozciągnęła się leniwie, ziewając przy tym głośno, po czym wysączyła do końca kawę. Czuła, jak jej ciało rozbudza się w ślimaczym tempie. Położyła się zaledwie cztery godziny temu i rozpaczliwie potrzebowała jeszcze drugie tyle snu. Była na siebie zła, że nie umiała zorganizować się lepiej, być bardziej zdecydowana i z wyprzedzeniem przygotować ostatecznej wersji elektronicznego portfolio. Może wtedy nie przeglądałaby plików z grafikami do trzeciej nad ranem, nie mogąc wybrać tych najlepszych i wartych zaprezentowania przedstawicielom wydawnictwa, z którymi miała się spotkać.
W gruncie rzeczy portfolio było gotowe już dwa dni temu, ale tuż przed pójściem do łóżka Idę naszły wątpliwości i zaczęła wszystko zmieniać. Według siostry zawsze starała się za bardzo i być może w tym tkwił problem. Pracowała jako grafik, a jej prawdziwą pasją było tworzenie ilustracji z wykorzystaniem technik komputerowych. W folderach na laptopie znajdowało się kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset obrazków o różnorodnej tematyce, wśród których dominowały jednorożce. Gdy była dzieckiem, rodzice żartowali, że ma na ich punkcie obsesję, i najwyraźniej tak jej zostało. A teraz miała szansę otrzymać zlecenie wprost stworzone dla niej. Musiała więc być absolutnie pewna, że umieszczone w portfolio obrazki oczarują tych, którzy o tym decydowali.
Nie było mowy, by powrócić do brutalnie przerwanego snu. Dochodziła siódma trzydzieści, a to oznaczało, że na przygotowanie się do wyjścia i doszlifowanie pozytywnego nastawienia miała maksymalnie czterdzieści pięć minut. Dużo i niedużo… Gdyby to był zwykły dzień pracy, a Ida szłaby od firmy, w której pracowała od czterech lat, z powodzeniem wystarczyłoby jej pół godziny, by włożyć przygotowane wieczorem ubranie, wykonać delikatny makijaż i zjeść lekkie śniadanie. Dziś jednak musiała wyszykować się o wiele staranniej.
Gładka, bordowa sukienka o prostym kroju, sięgająca nieco nad kolana, leżała idealnie na jej drobnej, szczupłej sylwetce. Ida miała nadzieję, że w końcu przestanie padać i będzie mogła włożyć nowe sandały na wysokim obcasie, które doskonale pasowały do tej sukienki. Ponieważ jednak deszcz niezmiennie zalewał ulice, na których już wczoraj było więcej kałuż niż suchych miejsc, uznała, że lepiej zastąpić je czółenkami na niewysokim koturnie. Z uwagi na wilgoć w powietrzu makijaż również musiał być trwalszy i jego wykonanie zajęło dwa razy tyle czasu, co zwykle. Największym wyzwaniem było jednak zapanowanie nad niesfornymi lokami, które Ida najczęściej upinała w luźny kok, ale dziś musiała zrobić z nich użytek.
Kiedy do wyjścia z domu pozostało nie więcej niż dziesięć minut, Ida wpadła do kuchni, by przełknąć przynajmniej mały kubek jogurtu.
– Świetnie wyglądasz! – powiedziała na jej widok Agata, uśmiechając się szeroko i stawiając na stole talerz z apetycznie wyglądającymi kanapkami z pastą jajeczną, listkami zielonej sałaty i plastrami szklarniowego ogórka.
– Nie widać go? – zapytała z niepokojem Ida, odwracając w stronę siostry swój lewy profil, na co Agata głośno westchnęła i ponownie przewróciła oczami.
– Zza tej burzy loków ledwie widać ci twarz, ale myślę, że jakimś cudem ci ludzie i tak go zauważą – stwierdziła sarkastycznie. Widząc jednak poważny wyraz twarzy Idy, dodała: – Uznasz, że gadam jak nakręcona, ale powtórzę to raz jeszcze: mamy koniec drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku, a ty jesteś dorosłą kobietą. Nie będziesz mieć do czynienia ze stukniętymi nastolatkami i nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie cię dyskryminować… Zwłaszcza jeśli zdążył już obejrzeć twoje grafiki.
– Obyś miała rację. – Ida nie wydawała się przekonana.
– Siadaj, zrobiłam ci śniadanie – zarządziła Agata, odsuwając z trzaskiem krzesło stojące przy kuchennym stole.
– Dziękuję, Agatko, ale nie mam już czasu.
– Jak to nie masz czasu?! Mówiłaś, że spotkanie jest o dziewiątej trzydzieści, a teraz jest dopiero kwadrans po ósmej. Chyba nie musisz wyjeżdżać aż tak wcześnie. O tej porze nie powinno być już gigantycznych korków.
– Prawdę mówiąc, jestem tak zestresowana, że zamierzałam pojechać autobusem, a nie samochodem.
– Zawiozę cię – zaoferowała Agata. – Nie będziesz stała na przystanku w taką pogodę. Przemokniesz, jeszcze zanim do niego dotrzesz.
Ida z wdzięcznością skinęła głową, po czym zajęła miejsce przy stole.
Pogoda nie była dziś jej sprzymierzeńcem, a stres przed czekającym ją spotkaniem nie był jedynym problemem. Po częściowo nieprzespanej nocy i nadprogramowych godzinach, które spędziła przed ekranem laptopa, bolała ją głowa i piekły oczy. Czuła się koszmarnie zmęczona i chociaż kawa po części zniwelowała ten stan, dodatkowy zastrzyk energii w postaci posiłku mógł się bardzo przydać, zwłaszcza że ten przygotowany przez siostrę wyglądał naprawdę apetycznie.
– Zacznę żałować, że codziennie nie robisz mi takich śniadań – stwierdziła, zjadając pierwszą kanapkę, po czym sięgnęła po następną.
– Smakuje ci? – spytała dla pewności Agata, a Ida tylko mruknęła z zadowoleniem. – W takim razie musisz coś dla mnie zrobić. Za tę kawę do łóżka i kanapki.
– Cóż, mogłam się spodziewać – powiedziała Ida, przełknąwszy kolejny kęs. – U ciebie nie ma nic za darmo.
– Chcę, żebyś poszła na to spotkanie jako utalentowana rysowniczka. Tak właśnie masz się zaprezentować. Dlatego chcesz dostać tę robotę, prawda? – Agata zawiesiła głos, ale nie czekała na odpowiedź. – Opowiedz im, w jaki sposób pracujesz, jak bardzo cię to pochłania i dlaczego powinni dać to zlecenie właśnie tobie. Nie czekaj w napięciu na chwilę, w której dostrzegą aparat i zaczną o niego wypytywać, bo jeśli posiadają choć krztynę taktu, to raczej tego nie zrobią… Masz być ujmującą profesjonalistką, nie inwalidką – dodała z naciskiem. – Zrób to przede wszystkim dla siebie, a przy okazji też i dla mnie. Masz zdobyć to zlecenie, bo w przeciwnym razie już nigdy nie zrobię ci takiego śniadania ani kawy do łóżka.
– Postaram się – obiecała Ida. – Kawa jak kawa, ale te kanapki są warte zachodu.
***
Nieopodal domu rodzinnego Idy i Agaty, w którym spędziły całe dzieciństwo i okres dorastania, znajdowała się spółdzielnia inwalidów wytwarzająca produkty kosmetyczne. Mieściła się w dużym budynku z elewacją w kolorze bladej moreli, pokrytym rozległymi połaciami lekko skorodowanej blachy. Gmach spółdzielni, widoczny z okna w ich salonie, nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle innych budynków w mieście i długo nie robił na Idzie najmniejszego wrażenia. Dopiero gdy rówieśnicy zaczęli z lubością ją samą określać mianem inwalidy, spółdzielnia przestała stanowić zwykły element krajobrazu, a zaczęła wzbudzać w niej mieszane uczucia.
Rodzice tłumaczyli najpierw jej, a później także młodszej o trzy lata Agacie, że jest to zakład pracy chronionej, w której osoby z różnymi dysfunkcjami i trwałymi problemami zdrowotnymi znajdują zatrudnienie, zarabiają na życie i robią coś pożytecznego dla innych. Podkreślali, że to praca jak każda inna – nie mniej potrzebna od tej, którą wykonywali oni sami. Dla Idy te zapewnienia były z jednej strony pokrzepiające, ale z drugiej na sam dźwięk określenia „inwalida” z miesiąca na miesiąc czuła coraz mniej przyjemne ciarki na plecach.
Cierpiała na wrodzony obustronny niedosłuch przewodzeniowo-odbiorczy. W lewym uchu plasował się na granicy umiarkowanego i znacznego, zaś w prawym był na tyle głęboki, że w praktyce oznaczał całkowitą głuchotę, która w tamtych czasach nie dawała realnych możliwości korygowania aparatem czy implantem. Walka o normalność Idy rozpoczęła się na dobre, zanim dziewczynka skończyła pół roku. Początkowo była niekończącym się pasmem badań, pobytów w szpitalu i wizyt u najlepszych specjalistów, pieczołowicie wyszukiwanych przez mamę.
Mimo że Ida nosiła protezę słuchu od szóstego miesiąca życia, rodzice zawsze traktowali ją jak zupełnie normalne dziecko. Nigdy nie dawali jej taryfy ulgowej i to ona – z racji tego, że była starsza – w dzieciństwie miała więcej obowiązków niż Agata i musiała być bardziej opiekuńcza. Młodsza siostra naturalnie przyjmowała fakt, że Ida nie słyszy tak dobrze jak ona, a wypowiadane przez nią słowa czasem brzmią inaczej. Nigdy nie przeszkadzało im to we wspólnej zabawie ani w budowaniu siostrzanej relacji.
W domu nie rozważano opcji posłania Idy do szkoły specjalnej, nigdy nawet nie poruszono takiego tematu. Radziła sobie ze wszystkim nie gorzej niż rówieśnicy, była samodzielna i nie doświadczała większych problemów w komunikacji. Rodzice postanowili więc zapisać ją do osiedlowej szkoły państwowej, uznając to za najdogodniejsze, a wręcz oczywiste rozwiązanie. Nastawiali się, że początki mogą być trudne, ale byli przekonani, że przy odrobinie dobrych chęci ze strony nauczycieli i rówieśników ich córka dobrze wpasuje się w szkolny świat i bez trudu odnajdzie w nim swoje miejsce.
Szkoła podstawowa, do której poszła Ida, była typowym molochem o łącznej liczbie uczniów sięgającej blisko tysiąca. Przerwy rządziły się tam swoimi prawami, mieszanka dzieci ze środowisk o różnym statusie społecznym, wyznających różne wartości i nieprzyzwyczajonych do odmienności była wręcz wybuchowa. Przedłożona przez rodziców Idy garść zaświadczeń z poradni medycznych i psychopedagogicznych, opisujących szczególne potrzeby edukacyjne ich córki, nie mogła załatwić sprawy. Zamiast zniwelować część szkolnych kłopotów, przyczyniła się jedynie do ich eskalacji.
Pierwszy w swoim życiu rok szkolny Ida przywitała z uśmiechem, odczuwając ekscytację podobną do tej, jakiej doświadcza zdecydowana większość pierwszaków, które dziarsko maszerują do szkoły z tornistrami wypakowanymi pachnącymi jeszcze nowością książkami, zeszytami i rozlicznymi przyborami szkolnymi. Ta radość nie trwała jednak długo, a Ida zamiast pisać czy liczyć, miała nauczyć się przede wszystkim tego, że świat jest brutalny i nie akceptuje odmienności.
Szybko okazało się, że większość kolegów i koleżanek z klasy zupełnie nie zwraca uwagi na jej ciepły uśmiech, staranne rysunki czy nawet chęć dzielenia się zawartością plecaka. Powszechną ciekawość wzbudzał tylko mały przedmiot, który nosiła w lewym uchu, i to, że jej wypowiedzi czasami brzmiały nie do końca zrozumiale. Poza tym już pierwszego dnia szkoły została usadzona razem z chłopcem w plastikowych okularach z bardzo grubymi szkłami tuż przy biurku nauczycielki, by ta mogła nieustannie mieć oko na dwójkę swoich uczniów wymagających szczególnej uwagi. Pani nie omieszkała również wyjaśnić dzieciom, że Ida słabo słyszy i muszą mówić do niej wyjątkowo głośno i wyraźnie, by cokolwiek zrozumiała. W dodatku, zwracając się do niej, tak operowała głosem, że nawet sama Ida czuła się, jakby była mniej rozumna – nie tylko słabo słysząca, ale też opóźniona w rozwoju intelektualnym. To wszystko zdefiniowało ją na dobre już w pierwszych tygodniach nauki szkolnej. Z perspektywy czasu nie dziwiło jej, że cała klasa postrzegała ją wyłącznie jako kalekę. Co gorsza, ona sama też zaczęła siebie tak postrzegać.
Tych kilka pierwszych miesięcy nauki w szkole miało zmienić Idę na zawsze. Z sympatycznej dziewczynki z rozkosznymi kasztanowymi loczkami, potrafiącej narysować najpiękniejszego na świecie jednorożca, uwielbianej przez siostrę, rodziców i wszystkich, którzy ją wcześniej poznali, stała się niewartym szczerej uwagi szkolnym inwalidą. W dodatku to określenie dogodnie rymowało się z jej imieniem, którego z czasem zaczęła nienawidzić równie mocno, jak aparatu słuchowego. Niestety musiała żyć i z jednym, i z drugim.
***
Któregoś jesiennego popołudnia, wróciwszy do domu po wyjątkowo ciężkim i przygnębiającym dniu, Ida usadowiła się przy oknie w salonie. Popołudniowe słońce rozświetlało resztkami promieni dachy pobliskich budynków. Przydomowy ogródek wyścielony był na wpół uschniętymi liśćmi, a na największym drzewie siedziała grupka szpaków. Ida jednak nie zauważyła żadnej z tych rzeczy, bo przez dłuższą chwilę nie mogła oderwać wzroku od morelowego gmachu spółdzielni. Była tak pogrążona we własnych myślach, że nie zwróciła uwagi na kroki ojca, który zaszedł ją od tyłu i stanął tuż obok.
– Nad czym tak dumasz, kotku? – zapytał łagodnym tonem, na dźwięk którego Ida lekko drgnęła.
Nie wiedziała, w którym momencie ojciec zmaterializował się obok i najpewniej podchwycił jej spojrzenie utkwione w budynku wyraźnie majaczącym za szpalerem niewysokich drzew.
– To głupie – odpowiedziała trochę speszona.
– Założę się, że nie. – Tomasz popatrzył wyczekująco na córkę.
– Boję się… – zaczęła bez przekonania, po czym urwała i zamilkła.
– Każdy się czegoś boi, Ido – zapewnił, głaszcząc ją po policzku. – Nawet mama i ja.
– Myślę, że kiedyś będę tam pracować – wyrzuciła z siebie, ruchem głowy wskazując morelowy gmach, i dla pewności sprecyzowała: – W tej spółdzielni.
– I tego właśnie się boisz? – zapytał ojciec z powagą w głosie.
– Trochę tak.
– A powiesz mi dlaczego?
– Dzieci w szkole mówią, że ludzie, którzy tam pracują, są trochę nienormalni albo normalni inaczej – wyjaśniła dziewczynka. – Trudno jest być całe życie normalnym inaczej, a kiedy już tam się trafi, to jest się na to skazanym… Myślę, że oni nie mogą być szczęśliwi – zakończyła z przejęciem.
– To dość pokrętna filozofia – zauważył Tomasz, starając się przełknąć kolejną opinię nonszalancko wyrażoną przez rówieśników Idy, z którą i tak nie miał szans polemizować racjonalnymi ojcowskimi argumentami. – Szczęście nie zależy od tego, czy jest się takim samym jak wszyscy, czy zupełnie innym. Zależy od nas samych. Sami kształtujemy je dla siebie, nieważne, w jakim jesteśmy miejscu, czym się zajmujemy ani jak widzą nas inni – powiedział, spoglądając z zadumą na córkę, która nie wydawała się przekonana. – Część z tych osób mijasz czasem w drodze do szkoły, prawda? Uważasz, że wyglądają na bardziej nieszczęśliwe od innych ludzi, których widujesz?
– Nie wiem, raczej nie – westchnęła. – Ale ja bym była nieszczęśliwa, będąc całe życie inwalidką.
Tomasz zmarszczył czoło i znów pogładził dziewczynkę po policzku. Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Ani on, ani żona nie roztaczali nigdy przed Idą nierealnych wizji. Dla nich nie była inwalidką, ale też nie okłamywali jej, że pewnego dnia obudzi się i nie przywita jej cisza, że będzie mogła włączyć muzykę czy posłuchać śpiewu ptaków, nie założywszy wcześniej aparatu, albo że odzyska słuch w prawym uchu. Wszyscy wiedzieli, że to raczej niemożliwe. Według lekarzy nie istniało duże ryzyko, że słuch w lewym uchu ulegnie drastycznemu pogorszeniu, nikt jednak nie miał wątpliwości, że na ówczesnym poziomie rozwoju medycyny niepełnosprawność Idy ma charakter trwały. Co więcej, ona sama też o tym wiedziała, a mimo to Tomasz nie chciał w tej chwili wprost o tym przypominać. Milczał więc tylko i razem z córką wpatrywał się w budynek za oknem.
– Nie martw się, tato… – powiedziała wreszcie dziewczynka, uśmiechając się smutno i prawidłowo odczytując ciszę, która zapanowała między nią a ojcem. – Nie musisz mi tego tłumaczyć. Ja wiem, że mi się nie poprawi. Tylko chciałabym kiedyś być trochę mniej normalna inaczej, a trochę bardziej jak wszyscy.
Pomożesz mi z tym korkociągiem? – spytała Agata, zwracając się do mężczyzny siedzącego przy stole, na którym Ida położyła dwie ogromne, apetycznie pachnące pizze, obficie pokryte roztopionym serem.
– Jasne, daj! – odpowiedział Maciej, chwytając metalowy przyrząd i smukłą butelkę. – Chętnie wam otworzę, ale sam się dziś z wami nie napiję.
– Dlaczego? – Ida wydała z siebie jęk zawodu. – Przyjechałeś samochodem?
– Niestety.
– Mówiłam ci, żebyś zostawił go w domu, bo będziemy świętować.
– Wiem, ale nie zdążyłem. Spotkanie mi się przeciągnęło – wyjaśnił.
– Trudno! Będziemy musiały opróżnić tę butelkę same – skwitowała Agata, na co siostra posłała jej uśmiech, wyjmując z kredensu dwa wysokie kieliszki.
Ida przez całe popołudnie i wieczór promieniała. Nawet kiedy na dużej silikonowej stolnicy energicznie rozwałkowywała ciasto na pizzę, które akurat dziś wyjątkowo kleiło się do wałka, nie przestawała się uśmiechać. To, co uważała za nieprawdopodobne, jednak się przydarzyło, a decyzję spełniającą jej marzenie ostatecznie przypieczętowała ekspresywna trójkolorowa grafika przedstawiająca galopującego jednorożca. Ida umieściła ją w portfolio o trzeciej nad ranem, tuż przed położeniem się spać, w noc poprzedzającą spotkanie z przedstawicielami wydawnictwa.
Agata chwyciła butelkę i nalała do kieliszków tak solidne porcje półsłodkiego czerwonego wina, które obydwie z siostrą lubiły najbardziej, że w samej butelce niewiele go zostało.
– Jeśli tyle wypiję, to nie wiem, czy jutro będę w stanie pójść do pracy – stwierdziła Ida, wbijając wzrok w kieliszek napełniony do dwóch trzecich wysokości. – Chociaż dziś właściwie mogłabym się nawet upić.
– Co dokładnie świętujemy? – zapytał Maciej, nakładając na talerz kawałek pizzy i polewając go po same brzegi sosem czosnkowym. – Przez telefon byłaś bardzo tajemnicza.
Kobieta wstała i chwyciła leżący na szafce plik spiętych zszywką kartek. Była to umowa o wykonanie ilustracji do książki dla dzieci, podpisana przez nią samą i redaktor naczelną wydawnictwa.
– Przeczytaj! – zarządziła z dumą, machając dokumentem przed oczami mężczyzny, który starannie wytarł palce w papierową serwetkę, po czym chwycił go i w skupieniu przebiegł wzrokiem treść umowy.
– Czyli teraz będziesz specjalistką od rysowania jednorożców – stwierdził po chwili, zerkając na Idę, która przyglądała mu się w napięciu i oczekiwała wybuchu radości.
– Poniekąd tak – przyznała. – Mam ich już na swoim koncie kilkadziesiąt. Jeśli dorysuję drugie tyle, to niewątpliwie będzie można mnie tak nazwać.
– Niezbyt to poważne – skwitował jednak mężczyzna bez cienia uśmiechu. – Mogłabyś pożytkować swoje umiejętności w lepszy sposób.
– Na przykład jaki? – spytała Ida, momentalnie poważniejąc, ale Maciej wzruszył tylko ramionami, nie okazując większego zainteresowania.
Oddał Idzie kartki i ponownie chwycił swój kawałek pizzy.
– Jej grafiki pojawią się w książce dla dzieci, która zostanie opublikowana przez znane wydawnictwo. Na okładce pojawi się jej imię i nazwisko. – Agata przyszła siostrze z pomocą. – To nie jest dostatecznie dobry sposób pożytkowania umiejętności?
– Właśnie… – Mężczyzna westchnął znacząco. – Jak sama zauważyłaś, zostaną opublikowane w książce dla dzieci. W dodatku o jednorożcach!
Ida nic nie odpowiedziała, tylko znów się uśmiechnęła, tym razem jednak innym rodzajem uśmiechu. Agata potrafiła bezbłędnie je rozróżniać. Szczery uśmiech, który przed momentem zniknął z twarzy Idy, był zarezerwowany dla wybranych osób i na szczególne okazje. Ten wyćwiczony można było zobaczyć znacznie częściej. Ida obdarzała nim swoich rozmówców, kiedy się denerwowała, kiedy nie wiedziała, co powiedzieć, kiedy czuła się zawstydzona, kiedy sądziła, że tego się od niej oczekuje, albo kiedy była rozczarowana, dokładnie tak jak w tej chwili.
Maciej zdawał się jednak tego nie zauważać. Obficie polał sosem następny kawałek pizzy, po czym uniósł go ostrożnie do ust, tak by przypadkiem nie pobrudzić drogiego popielatego garnituru, który miał na sobie.
Ida rzadko zdobywała się na odwagę, by cokolwiek świętować. Zwykle uważała, że jeśli w jej życiu przydarzyło się coś dobrego, było to jedynie preludium do kolejnej katastrofy. Kiedy zaczynała się czymś cieszyć, krótko po tym następowała lawina nieszczęść, które sprowadzały ją na ziemię. Stąd też nie pozwalała, by wznoszono za nią toasty, świętowano jej sukcesy czy otwarcie ją doceniano. Dziś zrobiła wyjątek, co tylko dowodziło, jak ważna była dla niej ta sprawa. Słusznie oczekiwała, że dwie bliskie osoby będą cieszyć się razem z nią. Maciej nie zamierzał jednak zadać sobie trudu, by okazać choć krztynę entuzjazmu.
Byli razem od blisko ośmiu miesięcy, ale choć ich związek wyglądał na dość poważny, Agata nadal nie była w stanie zrozumieć, dlaczego ze wszystkich mężczyzn na świecie Ida wybrała właśnie jego. Pięć lat starszy od niej, miał na koncie nieudane małżeństwo. Był błyskotliwym absolwentem bankowości, którą studiował na jednej z najbardziej renomowanych uczelni w kraju, co zwykł podkreślać przy różnych okazjach. Obecnie pracował na wysokim, kierowniczym stanowisku i bynajmniej nie planował na tym poprzestać. Zamierzał piąć się coraz wyżej po drabince awansów, najlepiej na sam szczyt. Był przy tym gburowaty, zawsze przesadnie elegancki, uwielbiał afiszować się z zasobnością portfela i nie potrafił patrzeć poza czubek własnego nosa. Agata prawie natychmiast zapałała do niego szczerą antypatią. Uważała, że Ida zupełnie do niego nie pasuje, wręcz stanowi jego skrajne przeciwieństwo.
Teraz za jego sprawą w powietrzu, zamiast atmosfery radości, formowała się gęsta jak budyń niezręczność. Agata nie chciała pozwolić na to, by Maciej swoimi uwagami zepsuł radość, na którą Ida zasługiwała jak mało kto. Postanowiła więc sprowadzić rozmowę na bardziej neutralne tony i uratować wspólny posiłek, o ile był na to jeszcze cień szansy.
– Wyśmienita jest ta twoja pizza – zagadnęła Idę, łypiąc nieprzychylnie na mężczyznę i z trudem powstrzymując się przed doprowadzeniem go do porządku poprzez wymierzenie mu kopniaka pod stołem. – Mogłabym sama spałaszować całą.
– Dziękuję – odrzekła siostra, wbijając wzrok w swoją porcję.
– Faktycznie, kochanie, jest całkiem niezła – dorzucił Maciej, przełknął kęs, po czym, ignorując spojrzenie Agaty, spytał: – A to zlecenie to jednorazowa sprawa czy planujesz jakąś dłuższą współpracę?
– Dotyczy jednej konkretnej publikacji – wyjaśniła Ida.
– Rozumiem – mruknął. – Przepraszam, że nie okazuję więcej entuzjazmu. Zwyczajnie martwię się, że teraz w ogóle nie będziesz mieć dla mnie czasu.
– Nawet nie zauważysz, że nad tym pracuję, Maćku – zapewniła Ida.
– Ale będziesz się niepotrzebnie przepracowywać, tracąc energię na gryzmolenie obrazków dla dzieci.
– Gryzmolenie?! – wypaliła Agata, bo tym razem nie mogła ugryźć się w język. –Widziałeś jej prace?
– Niewątpliwie są świetne, tylko…
– Tylko co? – zaperzyła się młodsza z kobiet. – Niepowtarzalne grafiki z jednorożcami czy dopracowane do perfekcji obrazki z kwiatową rabatką to zbyt mało ważne i znaczące sprawy w porównaniu z nowym garniturem, koszulą z kolekcji Lancerto czy wyciągami z kont bankowych twoich obrzydliwie bogatych klientów?
– Dlaczego tak na mnie naskakujesz? – prychnął mężczyzna, zbulwersowany zachowaniem Agaty. – Po prostu uważam, że…
– Oboje dajcie już spokój! – przerwała mu Ida, spoglądając surowo na siostrę i muskając palcami spoczywającą na blacie stołu dłoń Macieja. – Po prostu zjedzmy tę pizzę i porozmawiajmy o czymś innym.
***
Wchodząc w okres dorastania, Ida była przekonana, że żaden chłopak się w niej nie zakocha, nie zaprosi jej na randkę ani nie zechce pokazać się w jej towarzystwie. Chociaż bliscy przy różnych okazjach podkreślali, że rośnie na ładną dziewczynę, a ona desperacko łowiła wszystkie rodzinne komplementy – jakkolwiek były nieobiektywne – niezmiennie uważała, że nawet gdyby wyrosła na długonogą piękność o idealnych wymiarach, nikt nie zwróci na nią uwagi. Wmawiała przy tym sobie, że to nie ma żadnego znaczenia. I podczas gdy jej koledzy i koleżanki chodzili na ogniska, dyskoteki i inne imprezy klasowe czy szkolne, a w końcu na pierwsze randki, ona z udawanym uśmiechem zamykała się w domu, przekonując wszystkich, że te rozrywki zupełnie jej nie interesują.
Już wtedy z zapałem tworzyła grafiki komputerowe, oddając się temu zajęciu na długie godziny. Sądziła, że rodzice uważają, iż marnotrawi w ten sposób czas, ale nigdy nie wytykali jej wprost godzin spędzonych przed monitorem. Chyba już wtedy wiedzieli, że to będzie jej świat – jedyne miejsce, w którym będzie się czuć w stu procentach sobą. Jednocześnie chcieli, żeby czasami gdzieś wyszła, i zachęcali ją do kontaktów z rówieśnikami. Sama Ida uparcie podkreślała, że jest introwertyczką, która najlepiej czuje się we własnym domu i nie licząc obowiązkowych zajęć w szkole, towarzystwo Agaty w zupełności jej wystarcza.
Któregoś razu odstąpiła jednak od wyznaczonych samej sobie reguł nastoletniego życia w izolacji i miała gorzko tego pożałować.
Dwie koleżanki z klasy, które może nie darzyły jej głęboką sympatią, ale tolerowały ją na tyle, żeby nie wytykać na co dzień ułomności, postanowiły namówić ją na udział w szkolnej dyskotece. Ida początkowo stanowczo odrzuciła propozycję, bo co niby niedosłysząca dziewczyna, permanentnie stanowiąca obiekt niewybrednych kpin, miałaby robić na tanecznej imprezie? W najlepszym wypadku mogłaby wmieszać się w tłum i udawać, że istnieje wyłącznie jako część roztańczonej masy. W najgorszym zaś musiałaby łykać łzy w szkolnej toalecie po kolejnym upokorzeniu, którego formy nie chciała nawet przewidywać.
Tamtego dnia wróciła jednak ze szkoły nieco wcześniej, bo z powodu choroby nauczyciela geografii jej klasie odwołano ostatnią lekcję. Kiedy cicho weszła do domu, przypadkiem usłyszała wyjątkowo burzliwą wymianę zdań pomiędzy rodzicami.
– Nie widzisz tego, Tomek?! Ona jest skrajnie nieszczęśliwa – mówiła podniesionym głosem mama. – W którymś momencie popełniliśmy ogromny błąd.
– Chyba trochę przesadzasz – próbował łagodzić sytuację ojciec. – Przez to, że słabiej słyszy, na pewno jest jej trudniej zintegrować się z grupą rówieśniczą. Nie sądzę jednak, żeby czuła się bardzo nieszczęśliwa. Po prostu jest typem samotnika.
– Samotnika? Chyba raczej totalnego odludka! – zaperzyła się ponownie mama. – Myślę, że najwyższa pora zapisać ją na jakąś psychoterapię. Ktoś musi jej pomóc, bo to, co my robimy, nie wystarcza.
– Wiesz, że nie będzie chciała tam pójść – zauważył ojciec. – Dajmy jej jeszcze trochę czasu, Anito. Niedługo idzie do szkoły średniej. Może tam lepiej się odnajdzie.
– Zbyt długo już zwlekaliśmy. – Kobieta obstawała przy swoim. – Jest niepełnoletnia, a my jesteśmy jej rodzicami i na razie możemy zaciągnąć ją na terapię nawet bez jej zgody.
– Naprawdę chciałabyś ją zmuszać?
– Nie, ale jeśli będzie trzeba…
– Pozwól mi to chociaż przemyśleć – powiedział mężczyzna zrezygnowanym tonem.
Ida stała przy kuchennych drzwiach, za którymi toczyła się rozmowa, z jedynym słyszącym w aparacie uchem przytkniętym do małej szczeliny. Mimowolnie podsłuchała wymianę zdań, choć powinna była od razu zaanonsować swój powrót. Nigdy wcześniej nie podsłuchiwała rodziców i pewnie nawet nie przypuszczali, że jest do tego zdolna. Wystarczyłoby zresztą, żeby ściszyli głosy, a ona nie mogłaby ich usłyszeć. Byli jednak przekonani, że nie ma jej w domu i że nie muszą się pilnować.
Kiedy uznała, że usłyszała dostatecznie dużo, na palcach wycofała się do drzwi wejściowych i delikatnie je otworzyła. Zanim ponownie je zamknęła, tym razem z nieco ostentacyjnym trzaskiem, podjęła błyskawiczną decyzję. Stwierdziła, że jednak pójdzie na tę szkolną dyskotekę i przemęczy się dwie, może trzy godziny. Zrobi tak wyłącznie po to, żeby uszczęśliwić mamę i odwlec w czasie widmo psychoterapii. Nie sądziła, żeby terapia była jej potrzebna, a nade wszystko nie mogła pozwolić, by dodatkowo przypieczętowała fakt, że jest normalna inaczej, ułomna i wymaga pomocy.
Usłyszawszy, że córka wybiera się na szkolną imprezę, mama od razu się rozchmurzyła. Uznała, że to fantastyczny pomysł, a nawet zaoferowała, że nazajutrz wybierze się z nią do domu handlowego, żeby zakupić na tę okoliczność nieco bardziej wystrzałowy ciuch niż te, które dotąd królowały w szafie Idy. Ona jednak oznajmiła, że to całkowicie zbędne, i uparła się, że wybierze coś z posiadanych ubrań.
Przygotowując się dwa dni później do wyjścia na imprezę, dziewczyna była skłonna się rozmyślić. Gdyby nie rodzice i młodsza siostra, którzy ekscytowali się tym o wiele bardziej niż ona sama, włożyłaby ulubiony dres, zaszyła się przy komputerze i zajęła swoimi grafikami. Dwie koleżanki z klasy, Dominika i Patrycja, które namawiały ją na to wyjście, przypuszczalnie nawet nie zauważyłyby jej nieobecności, a cała reszta uznałaby to za coś zupełnie oczywistego. Chociaż odpuszczenie imprezy byłoby Idzie bardzo na rękę, nie mogła tego zrobić mamie. Ostatecznie tuż po siedemnastej wyszła z domu i pomachała tkwiącej w kuchennym oknie Agacie. Następnie skierowała się do znienawidzonego budynku szkoły.
Kiedy Ida weszła na salę, gdzie większość uczniów dała już się ponieść energicznym rytmom, miała wrażenie, że co najmniej kilkanaście par oczu prześwidrowało ją w taki sposób, jakby była kosmitką, która przez przypadek w nieodpowiednim momencie wylądowała na ich planecie. Dudniąca w głośnikach muzyka wydawała się zdecydowanie zbyt głośna, wywołując nieprzyjemne uczucie i chęć natychmiastowego opuszczenia tego mało przyjaznego miejsca. Mimo to Ida została w środku.
Marzyła, żeby stać się niewidzialna lub wtopić w tłum tak, by wszyscy przestali ją zauważać. Wiedziała, że w tym hałasie nie będzie w stanie zamienić z nikim nawet kilku słów, bo wszystkie łomocące dźwięki tworzyły ogłuszającą całość. Dostrzegła zmierzającą w jej kierunku z entuzjastycznymi okrzykami Dominikę i prawie wpadła w panikę. Jej żołądek zawiązał się w supeł i zaczęła modlić się w duchu, żeby tylko udało jej się odczytać z ruchu warg słowa koleżanki. Ta jednak nie zamierzała oddawać się rozmowie, tylko chwyciła dłoń Idy i zdecydowanym ruchem pociągnęła ją na parkiet.
Dziewczyna miała wrażenie, że cała sala wibruje, a wraz z nią jej ciało. Oczyma wyobraźni widziała, jak budynek szkoły drży w posadach. Zastanawiała się, jak długo wytrzyma w tym huku, i nie była w stanie pojąć, dlaczego wszyscy wydają się tak zadowoleni. Lubiła doświadczać muzyki, ale z pewnością nie w taki sposób, a noszona przez nią proteza słuchu nie sprawdzała się w takich warunkach. Nie mogła jednak teraz wyjść, bo wraz z kilkoma innymi osobami tworzyła roztańczony krąg na środku parkietu, na którym panował ogromny ścisk. W dodatku prawie nikt na nią nie patrzył i mogła wyobrazić sobie, że wcale jej tam nie ma albo że wreszcie stała się normalna.
Po kilku tanecznych kawałkach, w trakcie których Ida starała się poruszać w rytm dudniących taktów, przenosząc się mentalnie w zupełnie inne miejsce i powtarzając sobie, że nie jest tak źle, powietrze wypełniły dźwięki znacznie znośniejszej dla jej ucha ballady. Jednocześnie Ida zauważyła, że parkiet zaczął się wyludniać, a ci, którzy na nim pozostali, łączyli się teraz we wtulone w siebie pary. Wiedząc, że nie wtuli się w nikogo tego wieczoru, szybko oddaliła się w stronę najciemniejszego kąta w nadziei, że nastrojowe piosenki, które były zdecydowanie bardziej w jej guście, będą rozbrzmiewać przez dłuższą chwilę.
Dyskoteka odbywała się w sali gimnastycznej, której jedna ze ścian pokryta była drewnianymi drabinkami, a wzdłuż kolejnych dwóch ustawione były niskie ławeczki. Ida rozważała przez moment pomysł, by opaść na jedną z nich i odpocząć po energicznych pląsach. Na podobny pomysł wpadło jednak wiele osób i nie pozostało jej nic innego, jak tylko skulić się w kącie i znów udawać, że jest niewidzialna.
Kiedy z głośnika popłynęła jej ulubiona piosenka Sinéad O’Connor, zamknęła na moment powieki, chcąc rozkoszować się dźwiękami i delikatnym głosem wokalistki, który zawsze wydawał jej się przejmujący. Nagle poczuła, że ktoś pociągnął ją za rękaw, a gdy otworzyła oczy, zobaczyła stojącą przed nią Dominikę w towarzystwie niewysokiego, szczupłego chłopaka, w którym rozpoznała jednego z uczniów równoległej klasy.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, powiedział coś, ale nie była w stanie wyizolować jego głosu z kaskady wibrujących w powietrzu dźwięków.
– O co chodzi? – zapytała więc speszona.
Obawiała się, że nawet jeśli chłopak powtórzy to, co przed chwilą powiedział, znów go nie usłyszy. Musiała więc skupić całą uwagę na ruchu jego warg.
Okazało się jednak, że nie będzie to konieczne, bo Dominika huknęła wprost do jej lewego ucha:
– Darek pyta, czy z nim zatańczysz.
Teraz to Ida spojrzała na stojącą przed nią dwójkę, jak gdyby przybyli z innego wymiaru. Była pewna, że zaraz któreś z nich wybuchnie gromkim śmiechem, widząc, iż nie zrozumiała od razu, że to tylko głupi żart. Chłopak miał jednak nieco zawstydzony wyraz twarzy.
Dominika uśmiechała się zachęcająco, a wobec przedłużającego się braku odpowiedzi powiedziała – czy raczej huknęła – ponownie:
– No idź! Jedna piosenka! Co ci zależy?
Ida chciała zaprotestować, ale zanim to zrobiła, koleżanka popchnęła ją lekko, a chłopak chwycił jej dłoń i obdarzył niepewnym uśmiechem. Kiedy znaleźli wolny kawałek parkietu, delikatnie ją objął i chciał położyć głowę na jej ramieniu, ale Ida wolała zachować dystans. Nieznacznie się odsunęła, lecz także objęła dłońmi jego szyję i pozwoliła ponieść się muzyce. Na początku czuła straszliwe skrępowanie, bo nigdy wcześniej nikt nie obejmował jej w ten sposób. Prawie nieznajomy chłopak, o którym wiedziała tylko tyle, że ma na imię Darek, jest jej rówieśnikiem i chodzi do równoległej klasy, niespodziewanie nadwyrężył jej barierę intymną. Wyraźnie wyczuwała zapach miętowej gumy do żucia, którą miał w ustach, a na jej plecach spoczywały drobne, chłopięce dłonie, przez co miała wrażenie, że ona sama jest napięta jak struna.
Zanim refren ballady Nothing Compares 2 U rozbrzmiał po raz kolejny, częściowo się odprężyła. Obawiała się, że kiedy piosenka się skończy, ona znów stanie się obiektem żartów, być może jeszcze dotkliwszych niż dotąd. Przez chwilę jednak czar miał trwać, zaś Ida, wtulona w zupełnie przypadkowego chłopaka, mogła poczuć się zwyczajną nastolatką. Dopóki z głośników płynął melodyjny głos Sinéad O’Connor, nie była Idą-inwalidą, tylko beztroską dziewczyną, którą ktoś zaprosił do przytulańca na szkolnej dyskotece.
Po kolejnych dwóch wolnych piosenkach, które przetańczyła z Darkiem, w głośnikach znów zadudniła popowa muzyka i przytulone do siebie pary zaczęły się rozłączać, zastępując powolne, nawet nieco romantyczne ruchy energicznymi wygibasami. Ida chciała na powrót ruszyć w swój bezpieczny kąt, ale Darek przytrzymał jej dłoń i pociągnął delikatnie w stronę drzwi wyjściowych.
Spojrzała na niego skonsternowana, więc krzyknął tuż nad jej ramieniem tak głośno, że aparat słuchowy zapiszczał nieprzyjemnie.
– Chciałbym pogadać.
Skrzywiła się nieznacznie, gdy jej ucho przeszył krótki impuls bólu, ale nic nie odpowiedziała, tylko posłusznie podążyła za chłopakiem. Po chwili, przeciskając się pomiędzy coraz większą liczbą osób ponownie zagęszczających parkiet, znaleźli się na szkolnym korytarzu, gdzie muzyka dyskotekowa, choć nadal wyraźnie brzmiąca, przestała być oszałamiająco głośna.
– Jestem Darek – powiedział chłopak.
Gestem ręki pokazał, by Ida usiadła na jednym ze schodków prowadzących z parteru na pierwsze piętro budynku, i zrobił to samo.
– Ida – odpowiedziała i zajęła miejsce po jego prawej stronie, zachowując przy tym dystans kilkudziesięciu centymetrów.
– Wiem – odrzekł z uśmiechem. – Chyba połowa szkoły cię kojarzy.
„Niestety” – pomyślała, siląc się na gorzki uśmiech.
– Całkiem nieźle tańczysz jak na… – Darek urwał zmieszany w pół zdania.
Ida znów poczuła, jak jej żołądek uformował się w ciasny supeł. W jednej sekundzie czar, w którym przez moment tkwiła, całkowicie wyparował. Spodziewała się, co prawda, szybkiego i bolesnego zderzenia z rzeczywistością, ale chciałaby zachować dobre wspomnienie przelotnej chwili, w której czuła się jak inne dziewczyny. Siedzący obok niej chłopak, który podarował jej trwającą trzy wolne piosenki nastoletnią normalność, teraz brutalnie sprowadził ją na ziemię.
– Przepraszam – wymamrotał pospiesznie, zauważając wyraz jej twarzy. – Chciałem powiedzieć, że nieźle tańczysz jak na dziewczynę, która raczej nie chodzi na takie imprezy.
Dziewczyna przez moment miała ochotę wypalić, że nawet głuchsi od niej słuchają muzyki, a czasem doświadczają jej w pełniejszy sposób niż osoby bez upośledzenia słuchu. Potrafią tańczyć i cieszyć się ulubionymi kawałkami. Niekiedy też grają na instrumentach czy nawet komponują. Mogła być niepełnosprawna, ale nie oderwana od rzeczywistości, a noszona proteza nie zamykała przed nią możliwości korzystania ze wszystkich rozrywek dostępnych dla nastolatków. Miała jednak wrażenie, że Darek jest autentycznie zmieszany i w gruncie rzeczy chyba nie chciał jej urazić.
– Może trudno w to uwierzyć, ale lubię muzykę – powiedziała. – Choć nie wszystkie gatunki i wykonawców.
– Ja też – podchwycił. – Powiedz mi, którzy są twoimi ulubionymi.
W miarę jak niezobowiązująca dyskusja na temat wokalistów i zespołów królujących na młodzieżowych playlistach, poszczególnych gatunków muzycznych i piosenek rozkręcała się coraz bardziej, Ida skupiała się na tym, by z emocji nie drżały jej kolana.
Rozmowy z nieznajomymi były dla niej źródłem ogromnego stresu. Musiała się wtedy pilnować, żeby odpowiednio operować głosem, nie przekręcić żadnego z wyrazów, nie mówić zbyt głośno ani ogólnie nie brzmieć śmiesznie. Przez całe lata pracowała nad tym na zajęciach logopedycznych i zarówno według logopedy, jak i najbliższych poczyniła ogromne postępy. Twierdzili wręcz, że jej mowa nie odbiega zasadniczo od mowy osób dobrze słyszących. Kiedy jednak zwracała się do nieznajomych, stresowała się i miała wrażenie, że jej aparat mowy cofa się w rozwoju o dobrych kilka lat.
Darek zdawał się tego nie zauważać. Raz po raz łypał za to w stronę drzwi sali gimnastycznej, z której co jakiś czas wyłaniali się jego koledzy i szczerząc zęby w rubasznych uśmiechach, wykonywali w jego kierunku dziwne gesty. Ida nawet nie próbowała ich zrozumieć.
W końcu chłopak nie wytrzymał i oświadczył:
– Wiesz, miło się rozmawia, ale chyba muszę wracać na salę. Moi kumple strasznie się niecierpliwią.
– W porządku – odrzekła, nie wiedząc, czy ta informacja bardziej ją rozczarowała, bo chętnie zamieniłaby z nowo poznanym chłopakiem jeszcze kilka zdań, czy też przyniosła ulgę, bo to, że dotąd się nie zbłaźniła, nie oznaczało bynajmniej, że zaraz tego nie zrobi.
– Też wracasz na salę? – zapytał Darek.
– Za chwilę – powiedziała z ociąganiem, zupełnie nie mając ochoty ponownie zatopić się w ogłuszającym ryku.
– Dzięki, że ze mną zatańczyłaś – rzucił na odchodne.
– Mnie też było miło – zapewniła, ale nie wiedziała, czy chłopak ją usłyszał, bo pospiesznie oddalił się w stronę trzech innych nastolatków, stojących z dość głupkowatymi minami nieopodal wejścia do sali gimnastycznej.
Ida odczekała około minuty, po czym wstała i udała się do szkolnej toalety. Bała się, że gdy wejdzie z powrotem na salę, wszyscy będą na nią patrzeć i wytykać palcami, że Ida-inwalida dała się dla żartu poderwać chłopakowi, wtuliła się w niego na parkiecie, jakby była napalona, a potem pozwoliła się wciągnąć w rozmowę i przez chwilę miała wrażenie, że obojgu im jest przyjemnie.
Przemierzając korytarz, dziewczyna zerknęła na okrągły zegar, wiszący nieopodal drzwi wyjściowych, i stwierdziła, że na dyskotece spędziła już niemal półtorej godziny. Była z siebie zadowolona, bo wystarczyło wytrzymać jeszcze kilkadziesiąt minut i mogła wracać do domu, nie wzbudzając w rodzicach najmniejszych podejrzeń, że źle się bawiła. Zamierzała powiedzieć im tylko, że było całkiem w porządku, i nie wdawać się w szczegóły. Zanim jednak to mogło nastąpić, weszła do toalety i zamknęła się w jednej z kabin. Przede wszystkim chciała, żeby jej serce przestało walić jak oszalałe, a później zamierzała przeanalizować w głowie całą zakończoną rozmowę, by upewnić się, że nie palnęła nic głupiego.
Po kilku minutach usłyszała skrzypienie drzwi do toalety i piskliwe śmiechy co najmniej dwóch dziewcząt. Przez chwilę udawała, że wcale jej nie ma, ale w końcu uznała, że nie może zbyt długo zajmować jednej z trzech dostępnych w toalecie kabin, bo wzbudzi tym podejrzenia. Wyszła więc i stanęła oko w oko z Dominiką i Patrycją. Zaklęła w myślach, bo gdyby rozpoznała ich głosy, nie opuściłaby bezpiecznej kryjówki.
– Jak było z Darkiem? – zagadnęła od razu Dominika.
– Okej – odpowiedziała Ida, wzruszając ramionami.
– Ładnie razem wyglądaliście – zauważyła Patrycja. – Jest w twoim typie?
– Nie wiem. – Ida ponownie wzruszyła ramionami.
Poczuła się szczerze zaskoczona – nie tyle samym pytaniem, ile tym, że przez cały ten czas, kiedy tańczyli i rozmawiali, w ogóle się nie zastanawiała, czy Darek jest w jej typie. Tak naprawdę nie miała pojęcia, jaki jest jej typ… Miała prawie szesnaście lat, ale nie pozwalała sobie zbyt często na rozważania na temat sympatii, nie mówiąc o wielkiej miłości. Znała ją tylko z książek i filmów. Czasami chciała oddać się marzeniom, że ją też kiedyś coś takiego spotka, zwykle jednak trzymała wyobraźnię w cuglach, znając własne ograniczenia i mając świadomość nikłych szans na to, że ktoś naprawdę ją pokocha. A jeśli już wyobrażała sobie tę osobę, nie oblekała jej w żadną konkretną fizyczność. Skupiała się raczej na ogólnym wrażeniu i emocjach. W szkole zawsze najbardziej lubiła tych chłopców, którzy najmniej jej dokuczali, i nie byłaby w stanie powiedzieć, który z nich obiektywnie był atrakcyjny. Nawet kiedy oglądała filmy, nie umiała stwierdzić, czy dany aktor jest szczególnie przystojny, czy nie.
Darek był niewysokim, szczupłym szesnastolatkiem. Miał piwne oczy, a jego dość krótko przycięte włosy w kolorze szarawego blondu nie układały się w żadną konkretną fryzurę. Nie był typem osiłka czy macho, chociaż tego ostatniego Ida nie mogła być pewna. Nie miało to zresztą dla niej znaczenia. Nie przypuszczała nawet, że jeszcze kiedyś ze sobą porozmawiają.
– A gdyby się w tobie zabujał? – podsunęła Patrycja.
– Nie przesadzaj! Tylko tańczyliśmy.
– Miałaś kiedyś chłopaka, Ido? – ciągnęła jednak koleżanka, choć doskonale znała odpowiedź, a milczenie Idy i wzrok, który wbiła w podłogę, tylko to potwierdzały. – Nie chciałabyś zobaczyć, jak to jest?
– Daj jej już spokój – powiedziała Dominika, a zwracając się do Idy, zapytała: – Wracamy na parkiet? Grają teraz fajne kawałki.
– Jasne! – odpowiedziała dziewczyna z udawaną wesołością, chociaż marzyła, żeby znaleźć się już w domu… Właściwie każde miejsce wydawało się teraz lepsze od tętniącej przeraźliwymi dźwiękami szkolnej sali gimnastycznej.