Słoik z marzeniami - Anna Ziobro - ebook + książka

Słoik z marzeniami ebook

Ziobro Anna

4,5

Opis

Nadia i Michał jako dzieci byli nierozłączni. Mieli też swój mały sekret – słoik, do którego wrzucali kolorowe karteczki ze swoimi marzeniami, wspomnieniami i tajemnicami. Dziecięca przyjaźń przerodziła się w miłość, niestety bez szczęśliwego zakończenia. Michał ginie tragicznie po tym, jak odkrywa sekrety łączące jego rodzinę z rodziną Nadii. 

Dziewczyna nie potrafi pogodzić się z jego śmiercią i po wielu latach od tragicznego wypadku wciąż nie jest gotowa na nowy związek. Poza tym dziewczyna jest poważnie chora i nie chce wchodzić w stałą relację. Los stawia na jej drodze Kubę, który przyjechał z Anglii na urlop do Polski. Nadia nie planuje niczego ponad przelotną znajomość. Jednak to przypadkowe spotkanie staje się początkiem relacji, która może zmienić całe jej życie. Po raz pierwszy od dawna w sercu Nadii pojawia się cień nadziei na to, że w jej życiu jest jeszcze miejsce na spełnione marzenia…
 
 
 
 
 
 
 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (99 ocen)
63
27
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cavalier_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna okładka i jeszcze cudowniejsze wnętrze! Nie sposób oderwać się od lektury. Bardzo polecam!
20
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka
20
melchoria

Z braku laku…

Jak na mój gust książka jest rozmyta. Dużo wątków jakby niedokończonych, ujętych powierzchownie, rozciągnięte opisy. Przeczytałam ale bez entuzjazmu.
21
beagal4137

Nie oderwiesz się od lektury

Anna Ziobro w tej historii ponownie chwyta czytelnika za serce, wsadza na emocjonalny rollercoaster i pozwala być milczącym świadkiem wydarzeń, które mogły zdarzyć się naprawdę. Tym razem na tapet poszły uprzedzenia, zdrada, ból po stracie kogoś bliskiego, sekrety prowadzące do tragedii, zawiedzione zaufanie i wiele innych ale często jakże dobrze nam znanych odczuć i sytuacji. Historia Nadii jak przysłowiowy efekt motyla, pokazuje wpływ jednego zdarzenia na kolejne i kolejne. Pokazuje, że największe konsekwencje decyzji dorosłych ponoszą nierzadko ich dzieci. Czytając tę książkę zastanawiałam się dlaczego tak jest, że zamykamy nasze marzenia w przysłowiowym słoiku zamiast starać się je realizować ? Dlaczego przypominamy sobie o nich w chwilach kiedy, nierzadko bywa już za późno na ich realizację ? I co sprawia, że zabraniamy sobie marzyć ?
10
Martuska_777

Nie oderwiesz się od lektury

Znacie to uczucie, gdy sięgając po obyczajówkę spodziewacie się dość spokojnej fabuły, a dostajecie książkę, która targa emocjami i niejednokrotnie zaskakuje tak, że wbija w fotel? Ja tak właśnie miałam z powieścią Anny Ziobro „Słoik z marzeniami”. Ta książka pełna jest smutku i bólu, ale i szczęścia, nadziei oraz radości. A wszystkie te uczucia odczuwamy razem z bohaterami. Książka porusza wiele trudnych tematów, jednak autorka nie zasypuje czytelnika w jednym momencie wszystkim, ale umiejętnie dozuje emocje, co skutecznie podsyca ciekawość. Daje też możliwość snucia domysłów, które nie zawsze się potwierdzają, więc momentów zaskoczenia nie brakuje. Czuć też, że wszystko jest przemyślane i dopracowane. Kolejny już raz przekonałam się, że polscy autorzy potrafią napisać ciekawe i poruszające książki. Bardzo polecam.
11

Popularność




Redakcja: Maciej Kiełbas

Korekta: Weronika Dulęba

Skład: Izabela Kruźlak

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcia na okładce: Shutterstock © DawidAndMarcelina, BLUR LIFE 1975; Marzena Arciszewska (zdjęcie autorki)

Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2023

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-003-5

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Ten, kto skacze italicdo italicnieba, może upaść, italicto italicprawda. Ale może też poszybować italicw italicgórę.

Lauren Oliver, Delirium

Prolog

Kolorowe karteczki złożone na czworo zakrywały spód pękatego słoika oklejonego starannie zieloną bibułą postrzępioną na końcach. Słoik był największy i najbardziej niezwykły spośród tych, jakie Nadii udało się znaleźć w piwniczce przypisanej do mieszkania, które zajmowała jej rodzina. Przed chwilą wrzuciła do słoika kolejną karteczkę w ulubionym różowym kolorze. Przybyło ich kilka przez ostatnią godzinę, a kiedy oboje z Michałem uznali, że na dzisiaj kończą, chłopiec umieścił w środku włączoną lampkę zasilaną dwiema bateriami guzikowymi. Następnie ostrożnie zakręcił wieczko. Przez chwilę razem z Nadią przyglądał się podświetlonej kompozycji i uśmiechał z zadowoleniem.

– Wygląda magicznie – stwierdził przyciszonym głosem. I dodał szeptem: – Myślisz, że ta lampka coś da?

Nadia z zapałem pokiwała głową, nie odrywając wzroku od słoika.

– Na pewno. Moja babcia powtarza, że odrobina magii jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Dziewczynka także ściszyła głos. – I że jeśli się chce, aby marzenia się spełniły, to trzeba im w tym pomóc.

– I właś­nie ta lampka im pomoże?

– Będzie je ogrzewać.

– Mhm. – Michał przytaknął w sposób, który świadczył o tym, że wreszcie wyzbył się wszelkich wątpliwości.

Na pomysł stworzenia słoika wpadli jakiś czas temu, tuż po jego jedenastych urodzinach. Z początku miał to być słoik sekretów, później Nadia zaproponowała, żeby ukrywali w nim swoje marzenia, a jeszcze później, że powinni spisywać dobre wspomnienia – wtedy mógłby służyć za coś w rodzaju wspólnego pamiętnika. Ostatecznie postanowili wykorzystać wszystkie trzy opcje, odróżniając każdą z nich innym kolorem karteczek. Na zielonych spisywali wspomnienia, na niebieskich sekrety, a na różowych marzenia. Michał za nic nie chciał zgodzić się na ten kolor. Róż był dziewczyński, a słoik miał być przecież ich wspólny. Upierał się więc przy jaskrawożółtym, ale w końcu dla świętego spokoju przystał na propozycję Nadii. Tak długo nalegała, a on rzadko kiedy potrafił jej odmówić.

Jeśli chodziło o marzenia, Michał miał kilka małych i jedno ogromne. Marzył o wielkim, włochatym psie, najlepiej rudo-białym, ale mama nie znosiła zwierzęcej sierści na dywanie i kanapie. Kiedyś nieopatrznie zgodziła się na przygarnięcie kundelka, ale po dwóch tygodniach musieli odwieźć go do babci na wieś. Zdaniem mamy wszystko brudził, załatwiał się nie tam, gdzie trzeba, a kiedy zmoczył go deszcz, śmierdział jak stary, zatęchły mop. Michał zdążył już trochę przywiązać się do psiaka, choć od początku wolałby, żeby był większy i bardziej kudłaty. Obawiał się jednak, że dopóki wciąż był dzieckiem i mieszkał z rodzicami, to marzenie się nie ziści… No chyba że Nadia miała rację i zadziała magia kolorowej lampki umieszczonej w słoiku.

Wypatrzyli ją w małej kwiaciarni sąsiadującej ze szkołą, a ponieważ słoik i wszystko, co było z nim związane, to sekret najwyższej wagi, zakup lampki odbył się w tajemnicy. Michał wydał na nią równowartość czterech kanapek, które mógłby nabyć na drugie śniadanie w szkolnym sklepiku. Uznał to za małe wyrzeczenie. Podczas gdy on dokonywał zakupu, Nadia stała na czatach i miała go ostrzec, gdyby w polu widzenia pojawiła się jego mama, chociaż o takiej porze, tuż po zakończonych lekcjach, było to mało prawdopodobne.

Dziewczynka z kolei miała zupełnie inne marzenie. Najpierw chciała zapisać je tak, żeby nawet Michał nie mógł odczytać na karteczce treści, ale na to absolutnie się nie zgodził. Nie tak się umawiali! Poza tym zawsze mówili sobie o wszystkim, inaczej się nie dało. W końcu Nadia pozwoliła mu odczytać jedno zdanie nagryzmolone drobnym, wciąż trochę dziecinnym charakterem. Marzyła o szczęściu, ale nie dla siebie, tylko dla swojego ojca Raszaja. Chciała, żeby przestał czuć się nieszczęśliwy. Żeby poczuł się dobrze przy niej i nie marzył już o wyjeździe ani o wielkiej wędrówce i świecie bardziej kolorowym niż kilkunastotysięczne miasteczko, w którym mieszkali. I żeby ludzie przestali krzywić się na jego widok i nazywać go śmieciarzem. Kiedy Michał oddawał jej karteczkę, Nadia nawet na niego nie spojrzała. Ze spuszczonym wzrokiem wbitym w dywan wyglądała na zawstydzoną. On też się zawstydził, może nawet bardziej niż ona, głównie dlatego, że jego marzenie wydało mu się nagle mało istotne.

– Ale włochatego psa też bym chciała – oznajmiła po chwili dziewczynka, wyczuwając jego strapienie. – Tylko po prostu ten twój mi wystarczy.

Po krótkiej chwili zapisali wspólnie jeszcze jedną karteczkę, która także trafiła do słoika. Jak każdą inną, opatrzyli ją aktualną datą: 29 maja 1993 roku.

Rok 2007

1.

Nadia położyła na kuchennym blacie foliową siatkę, w której tkwiły cztery kolorowe pudełka z lekami. Niektóre były na rano, inne na wieczór, a jeszcze inne należało przyjmować dwa razy dziennie. Otwierając pierwsze z pudełek, wyjęła blister i ostrożnie wycisnęła na dłoń tabletkę. Następnie wzięła kolejne i zrobiła to samo. Połknęła oba lekarstwa i przepiła wszystko szklanką wody. To ostatnie było szalenie ważne. Kilka dni temu Nadia zapomniała o wodzie i w ustach pozostał jej ohydny, chemiczny posmak, którego nie znosiła. Zanim zdążyła upchnąć pudełka z powrotem w siatce, usłyszała za sobą melodyjny, chłopięcy głos.

– Nadi, mnie też dasz jedną?

Kiedy się odwróciła, stał za nią jej młodszy brat Wojtek, rozczochrany, z zaspanymi powiekami i wciąż pachnący snem. Miał w nieznośnym zwyczaju materializować się obok, kiedy jego obecność nie była pożądana. Musiał usłyszeć, że Nadia już wstała, chociaż starała się chodzić na palcach. Było kilka minut po siódmej, a on dopiero co rozpoczął wakacje. Babcia Laura trafnie zakładała, że wraz z końcem roku szkolnego znikną jego problemy z porannym wstawaniem. Zawsze tak się działo. Kiedy trzeba było ściągnąć go do szkoły, zajmowało to nieprzyzwoicie dużo czasu, a gdy miał wolne, sam z siebie wstawał z kurami.

– Ty nie potrzebujesz moich tabletek – powiedziała, zgarniając pudełka z blatu.

– Ty też już chyba ich nie potrzebujesz. Przecież wyzdrowiałaś – zauważył rezolutnie.

Nadia uśmiechnęła się pod nosem i pomyślała, o ileż wszystko byłoby prostsze, gdyby było dokładnie takie, jak widział to dziewięciolatek. Gdyby czarne zawsze było czarne, a białe wyłącznie białe, bez wielu skomplikowanych odcieni pomiędzy. Gdyby to, że wstała z łóżka i nie pobiegła do łazienki, gdzie jeszcze niedawno zamykała się na cztery spusty, a skąd potem wynurzała na wpół żywa, oznaczało, że jest zdrowa.

– Nie jestem zdrowa – wyprowadziła go z błędu. – Ale dzięki lekom czuję się trochę lepiej.

– Na tyle dobrze, żeby poukładać ze mną puzzle?

Po krótkim namyśle Nadia skinęła głową.

– Niech ci będzie! Ale najpierw zjesz śniadanie.

– Nie jestem jeszcze głodny.

Zanim zaprotestowała, chłopiec wybiegł z kuchni prosto do ich wspólnego pokoju, a kiedy i ona tam dotarła, wspinał się na meblościankę, żeby z najwyższej półki zdjąć układankę. Babcia prawie dostawała zawału, ilekroć to robił, ale Nadia nie zdążyła go nawet upomnieć, bo po chwili był z powrotem na ziemi z kolorowym, tekturowym pudełkiem w dłoni, które od razu jej podał.

Jak zwykle wybrał Star Wars. To była jego ulubiona układanka. Ślęczeli nad nią tak wiele razy, najczęściej w niekończące się zimowe wieczory, aż opakowanie zaczęło robić się coraz mniej kształtne. W dodatku teraz było lekko przykurzone, bo leżąc na najwyższej półce, obficie zbierało kurz. Nadia przetarła je dłonią, otwarła wieczko i pozwoliła, by dziesiątki wielobarwnych elementów wysypały się na dywan. Wojtek od razu przystąpił do dzieła, formując z puzzli okazały kopiec. Oboje wiedzieli, że kilku brakowało i że znów będą się złościć, nie mogąc ułożyć całego obrazka. Na początek z pokaźnej sterty chłopiec wyłowił cztery narożne puzzle i zaczął wyszukiwać kolejne pasujące do nich. Od tego zawsze zaczynała się zabawa.

Nadia asystowała biernie, bo do pewnego momentu dobrze radził sobie sam, lecz w końcu mnogość puzzli go pokonywała. W całej układance było ich trzysta sześćdziesiąt i dopasowanie wszystkich stanowiło dla dziewięcioletniego chłopca pewne wyzwanie. Układali je więc wspólnie z irytującą regularnością. Nadia miała w zwyczaju wzdychać i powtarzać, że ta czynność koszmarnie ją nuży. Walczyła sama ze sobą, aby przy niej nie usnąć lub chociaż nie ziewać ostentacyjnie, co jej brata bardzo drażniło. Dziś jednak z przyjemnością usiadła na starym dywanie nad obrazkiem, który znała na pamięć. Po raz pierwszy od kilku tygodni miała nieco więcej energii i chciała to wykorzystać.

– Jestem w tym coraz lepszy – stwierdził Wojtek, kiedy udało mu się ułożyć cały róg obrazka.

– To prawda. Jeszcze trochę i nie będziesz potrzebował niczyjej pomocy.

Chłopiec uśmiechał się z zadowoleniem za każdym razem, kiedy udało mu się dopasować kilka elementów. Miał na sobie wymiętą, wciąż trochę za dużą koszulkę sportową z wielką cyfrą i napisem „Citko”. Nadia natrafiła na nią jakiś czas temu, klucząc po sklepie z używaną odzieżą. Leżała skotłowana z dziesiątkami innych ubrań w przepastnym metalowym koszu i gdyby nie to, że dziewczyna miała wtedy dużo czasu na metodyczne przeglądnięcie asortymentu, raczej nie zauważyłaby koszulki. Dla Wojtka piłka nożna wciąż miała wymiar głównie podwórkowy. Ona z kolei nigdy nie lubiła śledzić meczów, ale do tego konkretnego piłkarza miała sentyment. Przypominał jej o kimś, kto jeszcze kilka lat temu był dla niej całym światem.

2.

Kuba zjawił się w dyskotece trochę spóźniony. Nie miał kto go podwieźć, nie udało mu się też dodzwonić po taksówkę, za to przyjemny i ciepły wieczór nastroił go na blisko czterdziestominutowy spacer. Lokal był już wypełniony, a towarzystwo zdążyło się rozbawić, jednak bez trudu odszukał wzrokiem trzech kumpli, z którymi się umówił. Siedzieli przy topornym drewnianym stole wciśniętym w najbardziej kameralny kąt, jaki można było znaleźć w tym miejscu, w którym mało kto szukał spokoju.

– Kopę lat, stary! – huknął na jego widok Mateusz, zrywając się od stolika i klepiąc go z werwą po plecach.

– Dokładnie sześć – odpowiedział Kuba, odwzajemniając gest przyjaciela.

– Kubson! – Drugi z siedzących przy stoliku mężczyzn, Waldek, również wstał, żeby się przywitać. – Nic się nie zmieniłeś, nie licząc tego, że teraz jesteś światowy gość.

– Jeśli już, to europejski – poprawił go. – Z podwójnym obywatelstwem.

– To też koniecznie musimy opić – stwierdził Mateusz. – Ale przede wszystkim świetnie cię widzieć.

– Was też.

Kiedy Kuba witał się z przyjaciółmi, miał wrażenie, jakby minęły wieki, odkąd ostatnio byli tu razem. Wszyscy trochę zmienili się wizualnie. Spoważnieli – to może za dużo powiedziane, ale wydawali się mniej beztroscy, jakby prawdziwe życie starło im po części z twarzy promienne uśmiechy. To mogło być jednak tylko pierwsze wrażenie. Być może oni też tak go odebrali – jako uładzonego przez codzienność, z niewidzialnym workiem na plecach, znacznie mniej wypchanym marzeniami niż tuż po tym, kiedy wspólnie opijali obronę magisterki. Siedzieli wtedy dokładnie w tym samym klubie, dla którego – w przeciwieństwie do nich – czas jakby się zatrzymał. Może nawet już tutaj nie pasowali. Byli w końcu czwórką trzydziestoletnich mężczyzn i zdecydowanie podnosili średnią wieku osób tu bawiących. Stanowili kontrast chociażby dla grupki małolat okupujących sąsiedni stolik. Ale to właś­nie było miejsce, które jednogłośnie wybrali, kiedy padł pomysł spotkania po latach. Miało wartość sentymentalną i mieściło masę ich wspólnych wspomnień. Na ścianie tuż nad stołem, jeśli wiedziało się, gdzie dokładnie patrzeć, wciąż można było dostrzec rozległą plamę po soku porzeczkowym. Kuba do dziś pamiętał niezbyt chlubne okoliczności, w jakich powstała. Był przekonany, że jego kumple także.

Klub mieścił się na uboczu i nie należał do najmodniejszych lokali. Wręcz można było powiedzieć, że jego lata świetności dawno minęły, ale wciąż miał w sobie coś, co sprawiało, że Kuba przychodził tu od czasów szkoły średniej, a później regularnie przez całe studia. Do niedawna w sąsiedztwie klubu znajdował się dziki lasek, a jeszcze dalej dwie ścieżki rekreacyjne. W ostatnich latach część drzew sukcesywnie wycinano, a tereny przerabiano na działki budowlane. Chodziły słuchy, że kiedy wybudują tu domy, ich mieszkańcy nie będą spoglądać przychylnym okiem na hałaśliwą dyskotekę, której otoczenie w każdą sobotę w sezonie letnim tętniło życiem od zmierzchu niemal do świtu. Przy dobrej pogodzie część imprezowiczów przenosiła się poza mury klubu i kolejne zakochane pary raz po raz znikały w lasku, trzymając się za ręce. Podobno niejedna dziewczyna w takich okolicznościach stała się kobietą – podobno, bo Kuba sam nigdy się do tego nie przyczynił.

– Opowiadaj, co tam słychać w Lądku – zachęcał Mateusz, podsuwając Kubie pod nos kufel z piwem, który musiał zamówić przed jego przyjściem. – Big Ben nadal stoi?

– Stoi – potwierdził.

– Robota jest?

– Jest.

– I pewnie pieniądze spadają z nieba, wystarczy tylko po nie sięgnąć – skwitował z przekąsem Waldek, jedyny w tym gronie, który zdążył dorobić się żony i dwójki dzieci.

Kuba odpowiedział uśmiechem.

Przekonał się, że pieniądze nie spadały z nieba, nawet angielskiego, a na emigracji rzadko bywało kolorowo. Wyjechał do Londynu dokładnie tydzień po obronie. Dzień przed wyjazdem udało mu się odebrać dyplom, choć zdążył już wypisać ojcu upoważnienie na wypadek, gdyby w dziekanacie była obsuwa. Nie chciał tracić czasu na czekanie ani żyć dłużej na garnuszku rodziców. Postanowił od razu się usamodzielnić, a obawiając się, że nie znajdzie szybko przyzwoicie płatnej pracy, postawił na coraz modniejsze Wyspy Brytyjskie. Było to jeszcze przed formalnym otwarciem rynku pracy dla Polaków, więc schody pojawiały się już podczas odprawy w porcie w Dover. Angielscy celnicy podejrzliwie lustrowali wszystkich próbujących wkroczyć do ich kraju. Pewni przekroczenia granicy mog­li być tylko ci, którzy wyraźnie zmierzali do Anglii w celach turystycznych, najlepiej z biurem podróży. Wszyscy inni musieli zadowolić się nadzieją, że po prostu im się uda. Kuba należał do tego grona, podobnie jak jego starszy brat Wiktor, który podróżował razem z nim.

Nie mieli pieniędzy na wykupienie wycieczki, bo już ceny biletów na autokar i prom wyczerpywały ich możliwości finansowe. Do tego paszporty braci podejrzanie świeciły pustką. Nie wyglądali zresztą na obieżyświatów, niezbyt dobrze mówili po angielsku, a pewności siebie mieli jak na lekarstwo. Kuba do dziś pamiętał, z jakim przejęciem, zapytany przez celnika o to, gdzie dokładnie zmierza, pospiesznie odpowiedział: London, a w odpowiedzi na pytanie o powód wizyty wydukał niezbyt pewnie: I’m italica italictourist. Owszem, wyjeżdżając na Wyspy, chciał zobaczyć osławionego Big Bena, a może nawet przy odrobinie szczęścia królową brytyjską, ale ważniejsze były funty i niezależność finansowa, która na niego czekała, a której w wieku dwudziestu czterech lat pragnął bardziej niż czegokolwiek. Na szczęście celnik przekartkował wtedy jego paszport i z ociąganiem wbił na jednej z licznych wolnych stron prostokątną pieczątkę z napisem Dover, zezwalającą na przekroczenie granicy. Kuba z trudem powstrzymał wyrywające się z piersi westchnienie ulgi. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak nieznośna byłaby gorycz porażki, gdyby musiał zawrócić do domu, w dodatku kompletnie spłukany.

Wiktorowi też się udało, ale początki w Anglii nie były łatwe dla żadnego z nich. Praca w chłodni po dwanaście godzin na dobę przez sześć dni w tygodniu – najpierw żeby odkuć się za bilety do Londynu, później żeby zarobić na wynajmowany do spółki pokój, a jeszcze później żeby zostało coś w portfelu – dawała się Kubie we znaki, chyba nawet bardziej niż bratu, który był kilka lat starszy i bardziej zaprawiony w wysiłku fizycznym.

Już po paru dniach z powodu niskich temperatur panujących w chłodni Kuba nabawił się uporczywego przeziębienia, które przerodziło się w zapalenie zatok i przylgnęło do niego na kilka tygodni. Jego plecy też z niemałym trudem wytrzymywały mozolną pracę fizyczną. Jednak nie zamierzał się poddawać. Zaciskał zęby i zamierzał być naprawdę twardy, jak nigdy wcześniej. Wyemigrował w końcu po to, by zacząć samemu sobie radzić.

Mieli spędzić z bratem w Londynie trzy, maksymalnie cztery miesiące, ale ostatecznie tylko Wiktor wrócił po tym czasie do Polski. Kuba pozostał na Wyspach. Od chwili, w której angielski celnik o surowym wyrazie twarzy przystawił pierwszą pieczęć w jego paszporcie, minęło sześć długich lat. Przez ten czas był w Polsce tylko dwa razy – cztery lata temu na krótkim urlopie połączonym ze ślubem brata i w zeszłym roku na parę dni, kiedy niespodziewanie zmarł jego ojciec.

Od czasu wyemigrowania wiele się zmieniło, nie tylko pod względem podróżowania między Polską a Wielką Brytanią i zarobkowania, ale i w życiu Kuby. Przede wszystkim już nie pracował w chłodni, a zatłoczony, drogi i coraz mniej bezpieczny Londyn zamienił na bardziej kameralne i spokojniejsze przedmieścia Ipswich. Miał też znacznie więcej pewności siebie i poczucie, że sam zapracował na miejsce, w którym się znalazł. Nie był już schowanym w cieniu chłopakiem, który najchętniej wmieszałby się w tłum, byle tylko nie znaleźć się w pierwszym rzędzie. Trochę dawnej nieśmiałości w nim pozostało, ale ciężka praca wyostrzyła umiejętność zawalczenia o swoje.

– Na długo przyjechałeś? – spytał Jarek, ostatni z siedzących przy stoliku mężczyzn.

– Na całe osiem tygodni – odpowiedział.

Sam ciągle nie dowierzał, że dostał tak dużo wolnego, i nie miał pojęcia, jak je wykorzystać.

– Serio?! – Jarek spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. – W jakiej robocie dają tyle urlopu?

– W tej, w której pieniądze spadają z nieba – pomyślał Kuba, ale głośno powiedział: – Na dobrą sprawę nie miałem wolnego od sześciu lat, bo albo zmieniałem pracę i automatycznie przechodziłem z jednej do drugiej, albo szefowie nie chcieli puszczać nas na dłuższe wolne. Dopiero od nieco ponad roku mam normalną robotę, na zdrowych i przejrzystych zasadach.

– Kubson teraz zarządza ludźmi – oznajmił z dumą Mateusz, który za sprawą regularnie wymienianych przez komunikator wiadomości był bardziej wtajemniczony w jego sprawy niż pozostali.

– Przynajmniej twój dyplom magistra zarządzania nie obrasta pajęczynami jak mój – stwierdził Jarek. – Chociaż zawsze powtarzałeś, że nie masz pojęcia, po jaką cholerę ci te studia, i obijałeś się, jak tylko mogłeś.

– Za to ty byłeś prymuskiem – sarknął Kuba, po czym cała czwórka wybuchła gromkim śmiechem.

– No i dlatego ja nikim nie zarządzam – skwitował Jarek z przekąsem, po czym ponownie zwrócił się do Kuby: – To pewnie jakaś międzynarodowa firma, co?

– Można tak powiedzieć.

– Strasznie tajemniczy jesteś.

– Po prostu nie lubię się przechwalać.

Kuba znów się uśmiechnął, tym razem bardziej do swoich myśli niż do przyjaciół. Tym, co Jarek nazwał międzynarodową firmą, była tak naprawdę restauracja prowadzona przez Hindusa, którego rodzina od dwóch pokoleń mieszkała w Anglii. W prowadzeniu interesu pomagał mu personel złożony z osób pochodzących z różnych krajów. Było międzynarodowo i multikulturowo, a lokal cieszył się tak dużym powodzeniem, że – mimo niezbyt kunsztownego wystroju, siermiężnego umeblowania i menu straszącego obco brzmiącymi nazwami – każdego popołudnia wypełniał się po brzegi, a nierzadko przed drzwiami ustawiała się długa kolejka czekających na stolik. Restauracja była na tyle dochodowa, że Hindus planował rozszerzenie działalności, a od września – przeprowadzkę do większego lokalu. Kuba miał zostać szefem kelnerów w nowym obiekcie. Określenie, że zarządzał ludźmi było więc jeszcze odrobinę na wyrost, ale nie czuł się w obowiązku wyprowadzać kolegów z błędu.

Prawdę mówiąc, sam nigdy do końca nie wierzył, że ukończone bez przekonania i raczej ze średnim wynikiem studia z zarządzania przydadzą mu się w życiu. Już samą decyzję o ich rozpoczęciu podjął w dużej mierze pod naciskiem rodziców. Był najmłodszym z ich trzech synów i przez całą edukację uczył się lepiej od braci. Kiedy był w klasie maturalnej, rodzice postawili sobie nie do końca zrozumiały dla Kuby cel wysłania go na studia. Sami byli przedstawicielami klasy robotniczej, od wielu lat żyli głównie z uprawy pola, a ich starsi synowie zakończyli edukację na technikum. Obaj zdobyli przy tym konkretny fach – w przeciwieństwie do Kuby, który nie przypuszczał, by wkuwanie i zaliczanie kolejnych teoretycznych przedmiotów na cokolwiek mu się zdało. Bez entuzjazmu do nauki, ale i bez większych trudności przebrnął przez pięć lat studiów, ale dyplom magisterski z oceną „dostateczny plus” napawał większą dumą rodziców niż jego samego. Być może, gdyby tylko im na to pozwolił, jeden z odpisów dyplomu oprawiliby w pozłacaną ramkę i zawiesili na honorowym miejscu w gościnnym pokoju. Na szczęś­cie to nie wchodziło w grę.

Zanim Kuba miał sprawdzić się jako szef, czekały go blisko dwa miesiące wakacji w Polsce. Nie miał pomysłu, jak zagospodaruje ten czas. Z początku uznał, że będzie po prostu odpoczywał, bo po tylu latach harówki niemal bez przerwy należało mu się to jak mało komu. Chciał też pomóc mamie ogarnąć dom i obejście, bo odkąd zmarł ojciec, spadło na nią znacznie więcej obowiązków. W kraju okazało się jednak, że niewiele tego było. Mama sprzedała część maszyn rolniczych i przeszła na zasłużoną emeryturę, a w męskich robotach przy domu i obrabianiu niewielkiego pola pomagali jej pozostali synowie mieszkający w pobliżu.

Przez pierwsze cztery dni Kuba zdążył tylko wykosić trawę, odwiedzić grób ojca, spotkać się z braćmi i jedynym żyjącym dziadkiem. Dzisiejsze wyjście do klubu było w zasadzie pierwszym większym działaniem, jakie poczynił. Wystarczył kwadrans, by uznać to za dobry plan. Przyjemnie było spotkać się z trójką ludzi, z którymi przez sporą część życia widywał się co najmniej raz w tygodniu. Przeżyli razem dziesiątki imprez, świętowali rozliczne okazje i zaliczyli niejedną wtopę, którą po latach mogli wspominać z pobłażliwym uśmiechem. Dzisiaj Kuba też zamierzał trochę się rozerwać, może nawet zabawić, ale bez przesady. Szef tuż przed wylotem, niby z przymrużeniem oka, a jednocześnie z wyczuwalnym niepokojem i powagą, kazał mu uważać, żeby przez jakąś piękną kobietę nie zakotwiczył na dłużej w kraju. Zbył te obawy śmiechem. Wiedział, że to się nie zdarzy. Nie planował wielkiej miłości. Ostatnią dziewczynę z prawdziwego zdarzenia miał jeszcze przed wyjazdem do Anglii i to ona złamała mu serce.

***

Kolorowa szczotka z trzaskiem wylądowała na stoliku. Nadia poprawiła ustawienie okrągłego lusterka i kolejny raz przyjrzała się dokładnie własnemu odbiciu. Obserwująca ją z kanapy Nikola ze zniecierpliwieniem przewróciła oczami.

– Zlituj się, dziewczyno! Ile jeszcze będziesz się laszczyć? To nasze pierwsze wyjście od zeszłych wakacji, a my zamiast iść się bawić, ciągle tkwimy na chacie.

Nadia nic sobie nie robiła z ponagleń przyjaciółki. Zebrała włosy w luźnego kucyka, a później zaczęła je unosić i opuszczać, zastanawiając się, która fryzura będzie najlepsza.

– Wiadomo, że najlepsza impreza zaczyna się po dwudziestej drugiej – zauważyła.

– Ale i tak wolałabym być już przynajmniej w drodze do klubu, a nie tutaj.

Nadia ostatecznie puściła włosy luźno, pozwalając im swobodnie opaść na ramiona i spłynąć w dół pleców aż do talii, po czym przejechała po ustach połyskliwym błyszczykiem. Nikola spojrzała na nią w taki sposób, jakby miała ochotę zaraz ją udusić, bo kilka minut temu Nadia już pomalowała usta.

– Czuję, że to będzie wyjątkowy wieczór – powiedziała tajemniczo.

– No raczej! – zgodziła się Nikola. – Całe wieki nie mogłam cię wyciągnąć na żadną imprezę i sprawić, żebyś chociaż przez chwilę pożyła jak młoda kobieta, a nie jak zakonnica.

– Nie w tym sensie wyjątkowy.

– To w jakim?

– W takim, że dziś odmieni się moje życie – odparła Nadia ze śmiechem. – A przynajmniej na trochę.

– Uuu… Ktoś tu ma chyba ochotę na gorący podryw?

– Nie wiem, czy to ochota. Jeśli już, to bardziej przeczucie.

Po tych słowach szybkim ruchem Nadia zebrała wreszcie z chwiejącego się stolika wszystkie kosmetyki i wrzuciła je do zmechaconej na rogach, prostokątnej kosmetyczki z czarnego pluszu. Następnie wzięła z kanapy przygotowaną na wyjście sukienkę, którą samodzielnie przerobiła z kupionego za grosze bezkształtnego fatałaszka.

– Przeczucie czy nie… Planowałyśmy to od tygodnia – przypomniała Nikola.

– Ale babcia Laura od rana chodzi podekscytowana, jakby coś zaraz miało się wydarzyć. – Nadia puściła oko do przyjaciółki. – Coś naprawdę dużego! A wiesz, jaka ona jest. Moje przeczucie może się mylić, ale jej nie.

Laura, siedemdziesięciopięcioletnia babcia Nadii, rzeczywiście była kobietą, która w takich sprawach rzadko się myliła. Po części z powodu tych jej przeczuć, którymi czasem dzieliła się z innymi, a po części z racji romskiego pochodzenia – w miasteczku chodziły słuchy, że Laura trzyma w mieszkaniu szklaną kulę. Nikola wiedziała, że to nieprawda, ale sama bez trudu mogła wyobrazić sobie babcię przyjaciółki odzianą w połyskliwe ciuchy, obwieszoną miedzianą biżuterią i z wielkimi kołami w uszach. W dodatku zamiast wyglądać kuriozalnie, Laura sprawiałaby wrażenie, że jest dokładnie w swoim żywiole. Dawno temu Nikola zwierzyła się z tej myśli Nadii, ale przyjaciółka najpierw ją wyśmiała, a potem ofuknęła. Babcia nie potrzebowała żadnej kuli ani mosiężnych wisiorków. Była prostą i skromną kobietą. Nie nakładała nigdy mocnego makijażu ani nie nosiła krzykliwych ubrań, jedynie długie włosy ukrywała pod kwiatową chustą. Mimo wieku część z nich wciąż była czarna, co tylko dodawało Laurze tajemniczości. Poza tym nie miała w sobie nic z wróżki, a lepiej od magicznych gadżetów w jej przypadku sprawdzały się linie papilarne na dłoniach. No i to przeczucie, któremu ufała bezgranicznie.

Po kilku minutach Nadia była wreszcie gotowa do wyjścia. Przejrzała się w lustrze i musiała przyznać, że wyglądała dość atrakcyjnie w tej przerobionej sukience i rozpuszczonych włosach, które sięgały do pasa. Miały kruczoczarny kolor, co i w jej przypadku było zasługą romskich korzeni. Nadia nigdy drastycznie nie zmieniła fryzury. Podcinała jedynie końcówki, a i wtedy zawsze wyraźnie zastrzegała, żeby nie skrócić ich o więcej niż parę centymetrów. Podobnie jak babcia, zarzekała się, że nigdy nie zetnie włosów.

Kiedy już w korytarzu wkładała wygrzebane z szafy, specjalnie na tę okazję, wysokie szpilki, z kuchni wyłonił się Wojtek.

– Naprawdę nie możecie wziąć mnie ze sobą?

– Jeszcze czego?! – Nadia zmierzwiła jego włosy. Wiedziała, że tego nie znosił, i od razu odskoczył jak porażony.

– Jestem już duży. Nie narobię wam wstydu – obiecywał.

Nikola parsknęła śmiechem, za to Nadia usiłowała zachować powagę.

– Zgadza się. Jesteś prawdziwym wielkoludem, ale do dyskotek musisz jeszcze trochę podrosnąć.

Chłopiec się skrzywił, ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, obok niego w drzwiach kuchni stanęła Laura. Miała na głowie ulubioną chustę i znów musiała parzyć któreś ze swoich ziółek, bo ich intensywny zapach wypłynął z pomieszczenia, gdy tylko otworzyła drzwi.

– Jeszcze nie poszłyście? – spytała zdziwiona.

– Właś­nie wychodzimy, ale ten tutaj imprezowicz usiłuje nas zatrzymać. – Nadia wskazała na brata, który w odpowiedzi zamruczał coś pod nosem.

– Bawcie się dobrze. Czuję, że to będzie dla ciebie dobry wieczór. – Laura uraczyła wnuczkę przenikliwym spojrzeniem, po czym dosłownie wypchnęła ją i Nikolę za drzwi. – Późno już, nie traćcie więcej czasu.

– Mówiłam?! – Nikola spojrzała z wyrzutem. – Od godziny cię popędzam.

Klub, do którego zmierzały, znajdował się na obrzeżach miasta. Prowadziła do niego droga częściowo wykonana z betonowych płyt. Z jednej strony graniczyła z pasem sosnowego lasu i była tak wąska, że dwa samochody mogły z trudem się wyminąć. W oddali majaczyła cmentarna brama. Gdyby nie to, że w sobotnie wieczory do klubu ściągali licznie imprezowicze i wszyscy musieli tamtędy przejść, można by uznać, że droga nie była ani zbyt bezpieczna, ani przyjemna. Większość osób chodziła jednak piechotą dla zaoszczędzenia pieniędzy, tym bardziej że nie dojeżdżał tam żaden autobus. Dziś Nikola uparła się na skorzystanie z taryfy i mimo oporu Nadii, zaraz po tym, jak wyszły z kamienicy, pociągnęła ją za rękę i skręciła w przeciwną stronę, w uliczkę prowadzącą do postoju taksówek.

– Tyle czasu straciłyśmy na to twoje strojenie, że szkoda marnować kolejne pół godziny na dojście – stwierdziła, a kiedy przyjaciółka wciąż nie wyglądała na przekonaną, dorzuciła: – Ja stawiam. Dostałam premię, więc możemy raz zaszaleć i zajechać pod klub mercedesem.

– Mercedesem oklejonym logo firmy taksówkarskiej – zauważyła Nadia, parskając śmiechem. – Ale dobrze, niech ci będzie!

Po kilku minutach znalazły się pod klubem. Już kiedy wysiadły z taksówki, usłyszały wylewające się z budynku głośne, rytmiczne dźwięki. Bramkarz jak zwykle nabił im na wierzchu dłoni niewidoczne pieczątki, które połyskiwały delikatnie wyłącznie w świetle lamp stroboskopowych. Cena wstępu też się nie zmieniła, podobnie jak repertuar, sądząc po tym, jaka muzyka przywitała je na wejściu.

Kiedy weszły do środka, w rogu sali Nikola dostrzegła czterech mężczyzn siedzących przy stoliku. Jednego z nich rozpoznała, bo uśmiechnęła się szeroko, kiedy do niej pomachał. Od razu poprawił jej się humor, a całe zniecierpliwienie spowodowane tym, że musiała czekać, aż Nadia się wyszykuje, w jednej chwili zniknęło. Wyjaśniła trochę zaskoczonej przyjaciółce, że rozpoznanym mężczyzną był Mateusz, którego znała jeszcze z uczelni, tyle że on był trzy lata wyżej. Przez pewien czas nawet działali razem w samorządzie studenckim. Lubili się, ale później Mateusz obronił pracę magisterską i ich kontakt się urwał.

On chyba też ucieszył się z tego spotkania. Zwrócił się do pozostałych trzech towarzyszących mu mężczyzn, po czym wszyscy zsunęli się przy stole bliżej siebie, robiąc dla nich miejsce. Nie pytając Nadii o zdanie, dziewczyna z uśmiechem ruszyła w stronę stolika. O tej porze, w dodatku bez wcześniejszej rezerwacji, o własnym mogły tylko pomarzyć. Podczas wymiany zwyczajowych uprzejmości Nikola nie przestawała szczerzyć zębów do dawnego kolegi, a Nadia po krótkim namyśle zajęła miejsce obok szczupłego mężczyzny w drucianych okularach, ubranego w cienką, granatową bluzę. Nigdy wcześniej go tu nie widziała, ale też nie była stałą bywalczynią. Obawiała się, czy będą mieli o czym rozmawiać, zwłaszcza że z całej czwórki to on wydawał się najmniej zadowolony z ich towarzystwa. Ostatecznie przesunął się na wąskiej ławie i zrobił jej trochę miejsca. Pachniał czymś mocnym i bardzo męskim.

– Jestem Nadia – powiedziała, wyciągając w jego stronę dłoń.

– Kuba – odrzekł bez entuzjazmu.

3.

Pulsujący ból głowy wyrwał Kubę ze snu. W pierwszej chwili pomyślał, że to kac, ale zanim na dobre otworzył oczy, przypomniał sobie, że wypił zdecydowanie za mało, żeby się upić, a jednocześnie trochę za dużo, by myśleć w pełni klarownie. W każdym razie jeśli rzeczywiście miał kaca, to raczej moralnego.

Położył się spać, kiedy zaczynało świtać. Nie miał pojęcia, która była teraz. Najpierw na parapecie, przed którym stał jego tapczan, wymacał okulary. Zawsze kładł je gdzieś w pobliżu, bo miał tak dużą wadę wzroku, że bez nich niewiele widział, a już na pewno nie mógłby sprawdzić godziny w telefonie. Następnie zlokalizował swoją czarną nokię.

– Niech to szlag! – zaklął na widok ciemnego ekranu, który nie reagował, co musiało oznaczać rozłado­waną baterię.

Wynurzył się z pościeli i spośród innych rupieci piętrzących się na biurku wyłowił ładowarkę. Podłączył urządzenie do prądu, odczekał chwilę, po czym ekran wreszcie łaskawie się rozświetlił. Było kilka minut po dziesiątej, więc przynajmniej nie spał nieprzyzwoicie długo. Od razu zauważył pięć nieodebranych połączeń, w tym jedno od Waldka i cztery od Mateusza. Wszystkie pochodziły sprzed kilku godzin, co oznaczało, że bateria musiała paść dość dawno.

– Cholera! – wymamrotał pod nosem.

Oprócz nieodebranych połączeń znalazł dwa nieodczytane SMS-y. „Zadzwoń, jak będziesz mógł” – tego napisał Mateusz niespełna godzinę temu. Drugi przyszedł znacznie wcześniej z nieznanego numeru, ale Kuba od razu zidentyfikował nadawcę. Odczytując treść, poczuł uderzenie gorąca. „To numer Nadii. Obiecałeś, że zadzwonisz, chyba że zgubisz telefon”.

Pamiętał, jak wspólnie pisali tę wiadomość na jej komórce. Śmiali się, że to lepsze niż zapisanie numeru na karteczce, a potem pozwolenie, by zapisek gdzieś przepadł, albo na ręce i dopuszczenie, żeby zmyła go woda z mydłem. Telefon mógł zginąć, ale było to najmniej prawdopodobne.

Trzymając w dłoni telefon, Kuba odtworzył przebieg minionego wieczoru.

W pierwszej chwili nie był zadowolony, kiedy tuż przed dwudziestą drugą Mateusz zaprosił swoją znajomą i jej przyjaciółkę do stolika. Planowali przecież spędzić męski wieczór przy dużych ilościach piwa, głupawych rozmowach i mało wyszukanych dowcipach, których poziom miał drastycznie spadać wraz z każdym kolejnym opróżnionym kuflem. Kiedy Nadia postanowiła usiąść akurat obok niego, onieśmieliło go to. Nigdy nie miał zbyt dobrej gadki z kobietami, zwłaszcza tymi, które widział pierwszy raz w życiu i niczego o nich nie wiedział. I zwłaszcza tak atrakcyjnymi. Musiał przyznać, że z tymi długimi, czarnymi jak heban włosami, do tego w oryginalnej sukience, która nie odkrywała zbyt dużo, ale pobudzała wyobraźnię, Nadia wyglądała zjawiskowo. Od razu mu się spodobała.

Na szczęście nie oczekiwała, że będzie zabawiał ją rozmową. Z początku wymiana zdań toczyła się między wszystkimi siedzącymi przy stoliku, później Nadia zwróciła się bezpośrednio do niego. Kuba nie pamiętał już nawet, o co zagadnęła, ale od słowa do słowa coraz przyjemniej im się rozmawiało, aż w którymś momencie złapał się na tym, że nie zwracał najmniejszej uwagi na kumpli. Nie przeszkadzałoby mu nawet, gdyby całkiem wyparowali. Patrzył na pełne i kształtne usta dziewczyny z wyraźnie zaznaczonym łukiem kupidyna i nie chciał, żeby przestawała mówić i uśmiechać się tylko do niego.

Przed północą odważył się zaprosić ją na parkiet. Tam mógł się przynajmniej trochę popisać, bo dwa lata praktyki w studenckim klubie tanecznym nie poszły na marne. Nie był wirtuozem parkietu, ale czuł się w tańcu na tyle swobodnie, że odrobinę jej tym zaimponował. Oboje szybko się odprężyli i złapali wspólny rytm.

Ona też lubiła tańczyć. Jej ruchy były naturalne, a spływające w dół pleców falującą kaskadą włosy połyskiwały w świetle migającej, wielobarwnej lampy. W połowie piosenki Kuba nie mógł już zupełnie oderwać od niej wzroku. Kiedy z głośników popłynął wolny kawałek, zawahał się, ale widząc w oczach Nadii przyzwolenie, objął ją i ciasno złączeni ze sobą zaczęli poruszać się powoli i zmysłowo w rytm muzyki. Spocone z emocji dłonie Kuby oplatały jej talię; na skórze szyi czuł jej ciepły oddech. Nie pierwszy raz tańczył z kobietą tak blisko, ale chyba nigdy wcześ­niej tak bardzo nie pragnął, żeby piosenka się nie skończyła. W końcu jednak wybrzmiały ostatnie takty i wolną melodię znów zastąpiło energiczne disco. Kuba zaproponował powrót do stolika, ale Nadia pokręciła głową. Bez słowa, z błąkającym się po ustach niepewnym uśmiechem chwyciła go za rękę i poprowadziła do wyjścia z lokalu. Przechodząc obok stolika, na którym ciągle stał jego na wpół opróżniony drugi czy trzeci kufel piwa, Kuba dostrzegł Mateusza, który rozmawiał z Nikolą i pozostałymi. Na ich widok ostentacyjnie uniósł w górę kciuk.

Na zewnątrz noc nadal była dość ciepła. Na niebie, którego nie przysłaniała nawet najmniejsza chmurka, błyszczały gwiazdy. Nadia nic nie mówiła, ale nie przestawała się uśmiechać. Był to ten rodzaj uśmiechu, który sprawiał, że w Kubie z każdą sekundą narastało pożądanie. Jego oddech przyspieszał w miarę, jak zbliżali się do szpaleru drzew. Czuł, że kiedy zaczną kluczyć pomiędzy nimi, w końcu znajdą dogodne miejsce. Zrobią to, o czym w czasach szkoły średniej krążyły legendy i co było marzeniem wielu kolegów Kuby, a może i jego samego również.

– Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał tuż przed tym, jak zaczęli całować się dziko, w taki sposób, że nie można już było tego zatrzymać.

Jednocześnie zaklinał ją w myślach, żeby nie zaprzeczyła. Kiedy jej język zaczął śmiało tańczyć w jego ustach, Kuba walczył z cichym głosem rozsądku podpowiadającym, że powinien przestać. Z pewnością nie był pijany, ale jakaś ilość alkoholu szumiała mu w głowie, co tylko spotęgowało stan odurzenia, jaki wywołała w nim ta kobieta.

– Raczej nie świadczy to o mnie zbyt dobrze, ale tak – powiedziała z przekonaniem, przerywając na chwilę pocałunek. – Jestem pewna od pierwszej chwili, w której cię zobaczyłam.

Kochali się żywiołowo, nie zważając na to, że ktoś może ich zobaczyć, ani na to, że pod jednym z najbardziej rozłożystych drzew, na jakie się natknęli, nie było ani trochę wygodnie. Na chwilę wszystko przestało się liczyć. Byli tylko oni. Ich ciała splotły się w idealnym uścisku, jakby od dawna znały się na pamięć. Później Kuba rozłożył na ziemi swoją bluzę i siedzieli na niej wtuleni, spełnieni i wsłuchani w ciszę, którą zakłócały tylko ostrzejsze dźwięki dobiegające z klubu. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, ale w taki sposób, że żadne z nich nie chciało kończyć rozmowy. Nadia co chwilę się śmiała. Wyglądała na szczęśliwą.

Nie zauważyli, że zrobiło się bardzo późno. Dopiero fakt, że muzyka całkiem ucichła, uświadomił im to. Napisali wtedy wspólnie tego SMS-a i wysłali go na jego komórkę.

Kiedy wracali do miasteczka, Kuba żałował, że droga, która niejednokrotnie mu się ciągnęła, nie była dłuższa. Wciąż szkoda było mu się rozstać z Nadią. Nie pozwoliła nawet odprowadzić się pod dom. Zbyła go uwagą, że jej babcia nie znosi obcych i ponoć miała manię na punkcie tego, że ktoś nieznajomy kręci się w pobliżu mieszkania. Gdy Kuba zauważył, że było już późno i babcia musiała od dawna spać, dziewczyna zaśmiała się tylko i powiedziała:

– Nie znasz babci Laury.

Następnie uciekła w mrok jednej z uśpionych uliczek. Dopiero kiedy Kuba znalazł się we własnym pokoju, zdjął przesiąknięte dymem papierosowym i damskimi perfumami ubranie i padł na łóżko, poczuł przytłaczające zmęczenie. Nie przeszkadzało mu nawet to, że w uszach wciąż dudniła mu muzyka, a w ustach czuł posmak ananasowego soku, który wieczorem sączyła Nadia. Usnął zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki, z uśmiechem na ustach i jej obrazem przed oczami.

Po ponownym odczytaniu treści SMS-a spojrzał na dziewięciocyfrowy numer, który nie był jeszcze zapisany w kontaktach, i po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia. Nigdy wcześniej nie zabawił się w ten sposób z nieznajomą dziewczyną i przed wyjściem z kumplami do klubu taki obrót spraw nawet nie przeszedł mu przez myśl. Nie był napaleńcem, który nie umie się kontrolować, a przygodny seks w zagajniku za dyskoteką dalece wykraczał poza jego własną definicję dobrej zabawy. Z całą mocą uderzyła go ta myśl, kiedy całkiem się rozbudził. Ponieważ wciąż było dość wcześnie, postanowił odczekać jeszcze chwilę, nim zadzwoni do Nadii. Przeprosi ją za to, że wykorzystał sytuację, i spróbuje wyjść z tego wszystkiego z twarzą, chociaż nie był pewien, czy to w ogóle możliwe.

Najpierw wybrał numer Mateusza. Na myśl o kolegach, których zostawił przy stoliku i do których już nie wrócił, czuł się nieswojo. Było mu strasznie głupio, bo zupełnie nie tak miał wyglądać ten wieczór.

– No hej, Casanovo! – Mateusz odebrał po dwóch sygnałach i wypluł z siebie mniej więcej takie powitanie, jakiego Kuba się spodziewał. – Żyjesz?! Martwiliśmy się o ciebie.

– Żyję, Mati. Wszystko okej – rzucił bez przekonania.

– Dlaczego nie odbierałeś telefonu?

– Bateria mi padła.

– Bateria mi padła! – Mateusz w irytujący sposób go przedrzeźniał. – Mogłeś chociaż uprzedzić, że znikniesz jak kamfora. Waldi w pewnym momencie był zdrowo wkurwiony, bo miał nas wszystkich poodwozić do domów, a ciebie nie mogliśmy znaleźć.

– Naprawdę sorry – bąknął Kuba, odnotowując w myślach, że do Waldka też będzie musiał zadzwonić.

– Ładnie nam wyszło to spotkanie po latach! Mieliśmy żłopać piwo i pieprzyć farmazony, a ty się dałeś uwieść jakiejś czarnowłosej lalce. Albo ona tobie.

– Przesadzasz.

– Nic nie przesadzam. Słowo daję, ziom, szedłeś za nią jak nóż w masło. Za to Nikola prawie odchodziła od zmysłów, bo ona też nie mogła zlokalizować przyjaciółki, a miały wyjść z tej imprezy razem. Po tym, jak porwałeś Nadię, w końcu to Nikolę odwieźliśmy do domu zamiast ciebie.

– Długo balowaliście? – Kuba próbował nieco złagodzić ton rozmowy.

– Na pewno nie tyle co wy. Jarek od rana w robocie, ja też właś­nie się zbieram.

– Przecież dzisiaj niedziela.

– Jak się ma swój sklep, to trzeba doglądać interesu świątek, piątek czy niedziela – zauważył Mateusz. – Słuchaj, zdzwonimy się niebawem, okej? Teraz muszę już lecieć.

– Okej. – Kuba nie próbował nawet ukryć ulgi na myśl o zakończeniu niewygodnej rozmowy.

Kiedy się rozłączył, zaczął obracać w dłoni telefon. Może jednak powinien już teraz zadzwonić do Nadii i mieć tę sprawę z głowy? Tak byłoby najprościej.

Tyle że, prawdę mówiąc, jakaś część jego bardzo chciała zobaczyć ją ponownie.

***

Na szczotce znowu uformował się pokaźny kłębek włosów. Nadia miała wrażenie, że wychodzą jej garściami. Czesała je najdelikatniej, jak potrafiła, poświęcając tej czynności znacznie więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej. Przesuwała szczotką powoli, żeby nie ciągnąć, nie nadwyrężać osłabionych cebulek i żeby kosmyki niepotrzebnie się nie urywały. A i tak wypadały. Z każdym dniem na szczotce i w zlewie zostawało ich coraz więcej i więcej, zwłaszcza po umyciu. Przez to Nadii chciało się płakać po każdej kąpieli.

To musiał być skutek uboczny leków. Taka informacja widniała na ulotce dołączonej do jednego z opakowań warfaryny, z którego brała codziennie po dwie tabletki, rano i wieczorem. Wzmożone wypadanie włosów zapisano pod nagłówkiem „częste działania niepożądane”. Nadia powinna była się więc tego spodziewać, a jednak szybko zignorowała tę informację. Uznała, że „często” nie znaczy „zawsze”, i że na pewno jej nie będzie to dotyczyć.

– Nadia, wychodzisz? – pisnął za drzwiami Wojtek. – Siku mi się chce!

– Moment! – odpowiedziała, nie przestając przyglądać się szczotce, z której należało wyciągnąć włosy, podobnie jak z odpływu umywalki, jeśli nie chciała, żeby się zatkała.

Wyczytała gdzieś niedawno, że zdrowa osoba każdego dnia traci od pięćdziesięciu do stu pięćdziesięciu włosów i że jest to naturalny proces organizmu. Spoglądając na ciemny kłębek, który tkwił w jej dłoni po wyczyszczeniu szczotki, i na liczne włosy przyklejone do umywalki, Nadia nie miała wątpliwości, że było ich znacznie więcej. A przecież był dopiero poranek.

– Znowu postanowiłaś zamieszkać w łazience? – Wojtek po drugiej stronie drzwi tracił cierpliwość.

Schowawszy szczotkę i suszarkę do szuflady, Nadia obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje odbicie w lustrze. Oczy miała trochę podkrążone z niewyspania, a w kącikach szkliło się kilka łez. Nienawidziła ostatnio mycia włosów i najchętniej by tego nie robiła, ale po dyskotece wbił się w nie smród papierosów. Wzięła głęboki wdech, uznając, że mimo wszystko wyglądała dość normalnie, chociaż babcia Laura i tak miała zauważyć zaczerwienione oczy i w trafny sposób zinterpretować ten widok.

– Łazienka jest cała twoja – oznajmiła Wojtkowi, wychodząc na wąski korytarz wyścielony złuszczającym się w kilku miejscach gumoleum.

Babcia krzątała się po kuchni, w której unosił się zapach rabarbarowego ciasta. Kiedy odwróciła się w stronę Nadii, w jednej dłoni trzymała torebkę z cukrem pudrem, a w drugiej niebieskie sitko. Zawsze solidnie posypywała cukrem wierzch ciasta, żeby zniwelować kwaskowaty posmak rabarbaru. Nadia nie do końca to rozumiała. Uważała, że rabarbar powinien być kwaśny i właś­nie w tym tkwił jego urok, ale z babcią w takich kwestiach się nie dyskutuje. Poza maszyną do szycia – blacha do pieczenia i mikser były jej żywiołem.

– Płakałaś – powiedziała na widok wnuczki. – Znów przez te włosy?

– Za chwilę przez te leki będę łysa – stwierdziła Nadia. – Już nie wiem, co gorsze. To czy witanie każdego dnia sesją przy muszli klozetowej.

– Nie przesadzaj. Wzmożone wypadanie nie znaczy, że wypadną ci wszystkie. – Laura odłożyła sitko, po czym dodała już całkiem poważnie: – Uważam, że powinnyśmy były już dawno zadzwonić do Mireli. Udusi mnie, kiedy dowie się, że tak długo zatajałyśmy przed nią twoją chorobę. I że wylądowałaś w szpitalu, a ona nic o tym nie wiedziała.

– Babciu, daj spokój! – powiedziała twardo dziewczyna. – Mama wraca w połowie sierpnia. Jej obecność w niczym mi nie pomoże. Wiesz, jaka jest. Będzie tylko załamywać ręce i płakać nade mną. Nie potrzebuję tego.

– Jest twoją matką! Powinna wiedzieć. A ja chyba postradałam zmysły, że zgodziłam się trzymać to w tajemnicy.

– Wiesz, z jakim trudem załatwiła sobie tę pracę. Chciała zarobić na remont, na wyprawkę dla Wojtka, żeby w końcu miał do szkoły to wszystko, co inni chłopcy. No i na spłacenie reszty długu.

– Żadna z tych rzeczy nie jest dla niej ważniejsza niż ty.

– Dożyję do jej powrotu.

To powiedziawszy, Nadia chwyciła filiżankę i sięgnęła po puszkę z kawą. Temat dzwonienia do mamy uznała za zakończony. Nie zamierzała ściągać jej z Włoch, gdzie od trzech miesięcy pracowała przy opiece nad starszą kobietą. Pieniądze, które miała zarobić, były im potrzebne. Stare meble w mieszkaniu rozpadały się w każdym możliwym miejscu, ale bez remontu pewnie można by się obyć przez kolejny rok czy dwa. Wojtek też mógłby korzystać jeszcze przez jakiś czas z dotychczasowych przyborów i musiałby zaakceptować fakt, że w ich domu nadal nie było ani komputera, ani tym bardziej nowoczesnego laptopa. Największym problemem wciąż był dług zaciągnięty przez ojca Nadii. Mama i babcia spłacały go od dziesięciu lat, ale z powodu wysokich odsetek zdawał się nie maleć. Raty nie były zawrotne, jednak dla ich niskiego budżetu i tak stanowiły obciążenie. Mirela bardziej niż czegokolwiek prag­nęła wyjść wreszcie na prostą.

– Wybierasz się gdzieś dzisiaj? – zagadnęła Laura, posypując ciasto kolejną porcją cukru pudru.

– Chciałam pójść na cmentarz, ale jeśli masz inne plany, to zostanę z Wojtkiem – odparła. – Poza tym umówiłam się z kimś.

– Z tym chłopakiem z dyskoteki?

Nadia skinęła głową. Wolałaby, żeby babcia nie była dociekliwa, ale już po tym, jak wróciła nad ranem do domu, a później spała do dziesiątej, w głowie starszej kobiety namnożyły się pytania. Nie dało się ich zignorować. Wspomniała jej więc o Kubie, ale ominęła większość szczegółów. A już na pewno nie zamierzała chwalić się, że spędziła z nim upojną noc w zagajniku nieopodal dyskoteki. Takie zwierzenia nie były przeznaczone dla babcinych uszu. Nadia zastanawiała się nawet, czy powiedzieć o tym Nikoli.

– Idziesz na randkę? – podchwycił Wojtek, który zjawił się w kuchni zwabiony zapachem ciasta.

– Na żadną randkę, tylko na spotkanie – sprostowała. – A tobie nic do tego, mądralo.

– Będziecie się całować? – Chłopiec nie odpuszczał.

– Wojtuś, daj Nadii spokój… I skąd ty w ogóle znasz słowo „randka”? – Laura spojrzała na niego krzywo.

Chłopiec uśmiechnął się w odpowiedzi i wzruszył ramionami.

– Wszyscy je znają.

– Nie mam żadnych planów, skarbie. – Laura ponownie przeniosła wzrok na wnuczkę i złagodziła spojrzenie. – Możesz wyjść. Dobrze ci to zrobi.

***

Dopiero w świetle dziennym Kuba wyraźnie dostrzegł, że kiedy Nadia się uśmiecha, w jej policzkach tworzą się dołeczki. Siedzieli obok siebie na jednej z ławek w niewielkim parku. Był obsadzony głównie lipami, które wydzielały intensywny, słodkawy zapach. To Nadia zaproponowała, żeby spotkali się tutaj. Późnym rankiem przez telefon brzmiała, jakby naprawdę się ucieszyła, że do niej zadzwonił. Być może – mimo tego napisanego wspólnie SMS-a – nie do końca wierzyła, że to zrobi. Kuba sam chyba też nie wierzył, ale nie mógł zbyć milczeniem wspólnej nocy, zwłaszcza spędzonej w taki sposób. Zanim, jeszcze przed śniadaniem, wziął długi i obfity prysznic, na skórze ciągle wyczuwał jej zapach.

Pachniał kobietą po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, a konkretnie od chwili, kiedy w połowie ostatniego roku studiów rozpadł się jego dwuletni związek, który uważał za perspektywiczny i „ten właściwy”. Była to w zasadzie jedyna znacząca relacja z kobietą w całym jego dotychczasowym dwudziestodziewięcioletnim życiu. W Anglii nadarzyłaby się niejedna okazja do nawiązania przelotnej znajomości, ale Kuba wcale takiej nie szukał. Był raczej długodystansowcem i przygodne relacje nie pasowały do jego stylu. W dodatku teraz nie był odpowiedni moment na poważny związek. Od rana to sobie powtarzał, musiał jeszcze przekonać do tego siedzącą obok kobietę.

– Daj spokój! – przerwała mu, zanim na dobre zaczął się tłumaczyć. – Oboje jesteśmy dorośli i oboje tego chcieliśmy.

– Znamy się zaledwie kilka godzin i zwykle…

– Też zwykle tego nie robię. – Nadia nie pozwoliła mu dokończyć. – Nie ląduję w krzakach za dyskoteką i nie daję się uwieść pierwszemu lepszemu, jeśli to miałeś na myśli.

Ponownie się uśmiechnęła i uwidoczniła dołeczki w policzkach.

– Ani przez chwilę tak nie pomyślałem – zapewnił solennie.

I faktycznie nie pomyślał, chociaż to wydało się najoczywistszym rozwiązaniem. Wczoraj nie musiał jej przecież do niczego namawiać. W żadnym momencie nie wyczuł w jej zachowaniu wahania lub niepewności, a nawet to ona przejmowała inicjatywę. Kuba też nie był bierny i odwzajemniał każdą pieszczotę i chwilę przyjemności, ale to Nadia nadała wszystkiemu rytm. To ona przewodziła i gdyby była mniej zmysłowa i nie tak chętna na zbliżenie, Kuba umiałby się opanować. A przynajmniej chciał tak o sobie myśleć. Nie był mistrzem uwodzenia i raczej trudno było go nazwać superprzystojniakiem. Kobiety nie lgnęły do niego, a już z pewnością nie wyglądał na kogoś, kto regularnie zabawia się w taki sposób. To Nadia sprawiła, że puściły mu hamulce. Tak naprawdę nie mógł wykluczyć, że przychodziła do klubu i dokładnie tak samo kończyła każdy sobotni wieczór, tyle że z innym mężczyzną.

– Możesz uwierzyć lub nie, ale całe wieki z nikim nie byłam – powiedziała, jakby czytając w jego myślach. – Po prostu dziś w nocy czułam, że chcę być z tobą.

Kuba w milczeniu uniósł brew. Nie wiedział, co odpowiedzieć.

– Byłam przekonana, że też tego chciałeś – kontynuowała. – Teraz mamy nowy dzień. Możemy zapomnieć o całej sprawie. Wystarczy się pożegnać i każde z nas odejdzie w swoją stronę.

– Tak po prostu? – spytał.

Nadia wzruszyła ramionami. Ze znacznie delikatniejszym niż poprzedniego wieczoru makijażem, ubrana w zwiewną sukienkę z jasnego tiulu, który wyraźnie kontrastował z kolorem jej włosów, wyglądała jak nastolatka, chociaż powiedziała mu, że ma dwadzieścia sześć lat. To też wcale nie musiało być prawdą.

– Przecież nie oczekuję, że po jednej wspólnej nocy polecisz do jubilera i z poczucia przyzwoitości kupisz mi pierścionek albo będziesz składał inne deklaracje.

– Uff… – Kuba wreszcie też się uśmiechnął, choć z pewnym przymusem.

– Jeśli wolisz, żebym sobie od razu poszła, to zwyczajnie to powiedz. Wstanę i sobie pójdę bez zbędnych ceregieli. A już na pewno nie zrobię ci awantury za to, że oboje daliśmy się ponieść chwili.

– A jaką mam alternatywę?

– Alternatywę? – Nadia spojrzała na niego zaskoczona.

– No gdybym nie chciał, żebyś wstała i sobie poszła…

Jeszcze kilka chwil temu Kuba przyszedł na spotkanie z mocnym postanowieniem, że przeprosi Nadię za to, że wczoraj go poniosło, a potem błyskawicznie wymiksuje się z tej kłopotliwej znajomości. Teraz z kolei kombinował, jakby tu spędzić z nią jeszcze przynajmniej kilka chwil, nie bardzo wiedząc dlaczego. Owszem, była ładna i pociągająca, do tego przyjemnie im się rozmawiało – w innym wypadku nie przegadaliby połowy poprzedniej nocy, jednak nic o niej nie wiedział. Przyciągało go do niej coś, czego nie potrafił zdefiniować. Naprawdę nie chciał za moment oglądać jej pleców oddalających się w kierunku znanym tylko jej i znikających za najbliższym rogiem.

– To zależy od ciebie i od tego, co zaproponujesz – odrzekła.

– To może spacer – rzucił, zanim zdążył się dobrze zastanowić.

– Nie mam dziś zbyt dużo czasu, ale na krótką przechadzkę powinno wystarczyć. Pod warunkiem, że nie robisz tego z poczucia winy albo powinności – zastrzegła. – W takim wypadku zacznie mi się bardziej spieszyć.

– Robię to, bo chcę – powiedział i musiał przyznać, że było to w pełni zgodne z prawdą.