Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
46 osób interesuje się tą książką
Mieczysław Gorzka – ulubieniec czytelników – powraca z nową książką, pełną nagłych zwrotów akcji i niespodziewanych wątków!
Oskar nie jest taki jak inni ludzie. Potrafi zmieniać rzeczywistość. Tylko że wtedy zjawiają się ONI i próbują go zabić. Dlatego Oskar oficjalnie nie istnieje. Kiedy w jego życiu pojawia się tajemniczy chłopiec i prosi Oskara o pomoc, mężczyzna nie ma wyboru, chociaż oznacza to dla niego początek dramatycznej walki o życie. Przebywająca na urlopie komisarz Justyna Lewicka, policjantka po przejściach, nie planuje wracać do pracy, kiedy jej były mąż namawia ją do zrobienia wyjątku dla jednej sprawy. Musi więc znaleźć mordercę nieposiadającego tożsamości chłopca, którego ciało znaleziono nad jeziorkiem w lesie. Wraz ze spotkaniem Oskara zaczyna się najbardziej niebezpieczny pościg w jej życiu. Czy uda im się odkryć kim są ONI? Czy uda się ocalić chłopca? Jak pokonać zabójcę, który jest prawdziwą bestią, jakby nie pochodził z tego świata? Mieczysław Gorzka, wielki fan Kinga i Koontza, zabiera czytelnika w pełną grozy podróż przez pozornie znany nam świat, którego jednak wszystkich tajemnic jeszcze nie zgłębiliśmy. Nadciąga BURZA. Prawdziwa nawałnica.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 443
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 57 min
Początek – maj 1992
– Nie chcę jechać do wujka!
Mama ciągnęła ośmioletniego Oskara po schodach do wyjścia z bloku, przed którym w czerwonym fiacie 126p czekali na nich tata i starszy o dwa lata brat, Wacek. Silnik już pracował i całe auto podskakiwało jak pajac na sprężynowych nogach, którego Oskar widział w kreskówce. Zawsze mu się to podobało, jednak nie tym razem.
– Dlaczego nie chcesz jechać? – pytała, po raz nie wiadomo który tego ranka, jego mama.
Oskar po raz pierwszy odważył się powiedzieć prawdę.
– Boję się psa...
Zatrzymali się na chodniku przed wejściem. Mama przyklękła przy nim i pogłaskała go po głowie.
– Nie bój się psa, on jest niegroźny – powiedziała uspokajającym tonem, uśmiechając się ciepło. – Wujek na pewno zamknie go w drugim pokoju. Zresztą, może psa wcale nie będzie?
Nie przekonała Oskara.
– On jest duży...
Wujek miał owczarka niemieckiego, który Oskarowi wydawał się olbrzymem. Bał się wszystkich psów. Kiedy owczarek chodził po pokoju wokół stołu, on siedział skulony na krześle, bojąc się poruszyć, żeby tylko nie zwrócić na siebie uwagi. Pies wyczuwał jego strach i czasem specjalnie do niego przychodził albo warczał, kiedy się zapominał i poruszył zbyt gwałtownie. Nie lubił go.
Mama westchnęła i miała coś jeszcze powiedzieć, kiedy tata odezwał się przez opuszczoną szybę, przekrzykując odgłos silnika:
– Pospieszcie się, bo będziemy spóźnieni!
– Chodź, Oskarku, porozmawiamy w samochodzie – powiedziała mama.
W ten sposób znalazł się na tylnym siedzeniu malucha obok swojego brata, który śmiał się z niego, że boi się psa.
Ruszyli spod bloku, wyjechali na ulicę Kolejową, potem skręcili w prawo w Legnicką i znaleźli się na głównej drodze na Legnicę. Na wysokości znaku oznaczającego koniec miasta Środa Śląska, minęli się z pędzącym z górki kamazem wiozącym gruz na budowę.
Oskar szybko zapomniał o psie. Uwielbiał jeździć autem. Wydawało mu się, że mkną przed siebie z wielką prędkością, pobocze drogi zlewało się w linię, wiatr wpadający przez uchylone okno szumiał i szarpał mu włosy. Rodzice o czymś rozmawiali, brat próbował go zaczepiać, lecz on, pogrążony w swoim świecie, nie zwracał na niego uwagi. Nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się w Malczycach, gdzie naprzeciw dworca PKP mieszkał młodszy brat taty z rodziną. Zaparkowali na chodniku przed domem, weszli na podwórko i tata zadzwonił do drzwi.
Wtedy z wnętrza domu rozległo się głośne ujadanie psa. Oskar aż podskoczył z przerażenia i mocniej ścisnął mamę za rękę. Przypomniał sobie o psie i w ułamku sekundy cały strach powrócił w zwielokrotnionej formie. Czuł, że zaraz się rozpłacze.
– Nie bój się, Oskarku – uspokajała go mama. – Wujek na pewno go zaraz schowa. Poproszę go o to.
Chłopiec nie słuchał, wpatrzony szeroko otwartymi oczami w drzwi. W wyobraźni widział za nimi wściekłą bestię z wielkimi kłami, oślinionym jęzorem, czerwonymi oczami i bijącym z pyska śmierdzącym oddechem.
Ale na ucieczkę nie było szans.
Już słyszał kroki wujka, który schodził po schodach, żeby im otworzyć i krzyczał na psa, żeby się uspokoił.
Wtedy Oskar przypomniał sobie, że jest pewien sposób. Mógł odwlec spotkanie z psem, jeśli tylko będzie tego bardzo chciał.
Szczęknął zamek w drzwiach.
Równocześnie on zacisnął mocno powieki i bardzo chciał znaleźć się gdzie indziej...
– Nie chcę jechać do wujka!
Mama ciągnęła ośmioletniego Oskara po schodach do wyjścia z bloku, przed którym w czerwonym fiacie 126p czekali na nich tata i starszy o dwa lata brat, Wacek. Silnik już pracował.
– Dlaczego nie chcesz jechać? – zapytała mama.
– Boję się psa...
Zatrzymali się na chodniku przed wejściem. Mama przyklękła przy nim i pogłaskała go po głowie.
– Nie bój się psa, on jest niegroźny – powiedziała uspokajającym tonem, uśmiechając się ciepło. – Wujek na pewno zamknie go w drugim pokoju. Zresztą, może psa wcale nie będzie?
– On tam na pewno będzie, za tymi drzwiami – odrzekł szybko chłopiec. – I wujek wcale go nie zamknie.
Mama popatrzyła na niego uważnie.
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytała.
– Bo już raz tam byłem i widziałem.
– Pospieszcie się, bo będziemy spóźnieni!
Mama nie zwróciła uwagi na wołanie taty.
– Kiedy tam byłeś? – pytała mama, patrząc na niego z troską.
– Wszyscy tam byliśmy, przed chwilą – wyjaśnił Oskar. – On szczekał, wujek schodził na dół i nie zamknął psa.
– Ale...
– Obiecałaś mi, że go zamknie, a on go nie zamknął!
Tato zatrąbił i znowu krzyknął:
– Co wy tam jeszcze robicie?!
Mama uspokoiła go gestem.
– Oskar, jesteś dużym chłopcem. Nie bój się tego psa, on jest bardzo przyjacielski. Wiem, że jest duży, ale nie zrobił nikomu krzywdy. Gdy szczeka, to znaczy, że się cieszy.
– On mnie nie lubi i chce mnie zjeść!
Mama znowu pogłaskała go po głowie.
– Czy kiedy już tam dzisiaj byliśmy, on chciał cię zjeść?
Chłopiec się zawahał.
– Nie wiem... Nie widziałem go, był za drzwiami, ale strasznie szczekał, więc na pewno był głodny!
– Coś ci się musiało przyśnić, kochanie. – Mama roześmiała się nerwowo.
– Nie śniło mi się!
Tata znowu zatrąbił.
– No chodźcie już!
– Chodź, Oskarku, porozmawiamy w samochodzie – poprosiła.
W ten sposób znalazł się na tylnym siedzeniu malucha, obok swojego brata, który śmiał się z niego, że boi się psa.
Ruszyli spod bloku, wyjechali na ulicę Kolejową, potem skręcili w prawo w Legnicką i znaleźli się na głównej drodze na Legnicę. Na wysokości znaku oznaczającego koniec miasta Środa Śląska zderzyli się czołowo z pędzącym z górki kamazem, wiozącym gruz na budowę.
Gość
Najgorsze, co może człowieka spotkać w sobotni poranek, to nieproszony gość. Szczególnie jeśli w piątkowy wieczór była dobra impreza, mocno zakrapiana alkoholem, a powrót do domu przeciągnął się na późne godziny nocne. No i oczywiście jeśli tym nieproszonym gościem jest twój eks.
Taki splot nieszczęśliwych wypadków spotkał tego poranka Justynę Lewicką. Najpierw z głębokiego snu, mającego być pierwszym lekarstwem na kaca, wyrwał ją natrętny dzwonek do drzwi, a kiedy wreszcie do nich dotarła, obijając się o szafki w przedpokoju, i spojrzała przez wizjer, jęknęła w duchu. Niech to jasny szlag trafi, tylko nie Karol – pomyślała. Nie teraz, kiedy ma kaca, nieświeży oddech, włosy w nieładzie i jest ubrana w rozciągniętą piżamę. Znowu będzie się czuła przy nim gorsza, wrócą dawne kompleksy i traumy. Szczególnie, że, do jasnej cholery, on jest jak zwykle w tym nienagannie skrojonym czarnym garniturze i wygląda, jakby dopiero co wyszedł z salonu piękności.
Nie otworzę – zdecydowała. Odwróciła się, żeby odejść, kiedy nagle rozległo się stukanie do drzwi.
– Wiem, że tam jesteś! – dobiegł ją głos z drugiej strony. – Otwórz.
Nie odezwała się.
– Justyna, otwórz! Mam do ciebie ważną sprawę.
– Nie otworzę! Idź sobie, do jasnej cholery!
– Nie odejdę! Otwórz.
– Kurwa, czy ty nie możesz przyjść o jakiejś normalnej porze, a nie w sobotę rano, kiedy miałam zamiar spać do południa, a potem spokojnie, przez nikogo nie niepokojona, leczyć kaca?
– To nie jest mój pomysł. Jestem tu służbowo.
Zawróciła z końca korytarza i podeszła zaciekawiona do drzwi.
– Co ty powiedziałeś?
– Jestem tu służbowo. Mam sprawę niecierpiącą zwłoki. Wpuścisz mnie?
– Zamknij się na chwilę. Myślę.
Umilkł na chwilę i nasłuchiwał, podczas gdy ona się namyślała. Skoro wysłali do niej Karola, coś było na rzeczy. Justyna zastanawiała się tylko przez moment. Czego może chcieć od niej Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Musiała przyznać, że zainteresował ją swoimi słowami. Zresztą, pewnie doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W końcu znali się jak łyse konie.
– Dobrze – odezwała się wreszcie. – Zaraz przekręcę zamek, ale możesz wejść tutaj dopiero za minutę, żebym zdążyła zamknąć się w łazience. Zanim wyjdę, masz zrobić bardzo dobrą kawę na kaca. Zrozumiałeś?
– Zawsze byłaś walnięta.
– Nie pytałam cię o opinię na mój temat. Pytałam, czy zrozumiałeś?
– Tak, zrozumiałem.
Odczekała jeszcze chwilę i przekręciła zamek. Upewniwszy się, że Karol dotrzyma słowa, wyciągnęła z szafy szlafrok, z szuflady w sypialni bieliznę i zamknęła się w łazience. Zanim puściła wodę pod prysznicem, chwilę jeszcze nasłuchiwała. Po kilkunastu sekundach usłyszała szczęknięcie drzwi, kroki i trzask szafek w kuchni. Dopiero wtedy poszła pod prysznic.
Długo spłukiwała z siebie konsekwencje zbyt dużej dawki alkoholu przyjętej poprzedniej nocy. Zmrożona wódka dobrze wchodziła i długo oczekiwana chwila, kiedy organizm powie dość, nie nastąpiła. I stąd teraz takie bolesne konsekwencje.
Wyszła z łazienki po kilku minutach z mokrymi włosami zaczesanymi do góry, boso, zawinięta w biały szlafrok. Karol stał przy oknie tyłem do niej, po kuchni rozchodził się przyjemny aromat kawy. Na odgłos jej kroków odwrócił się. Z zadowoleniem zarejestrowała wyraz jego oczu, kiedy na nią pierwszy raz spojrzał. Czy dostrzegła tam błysk żalu? Miała nadzieję, że tak właśnie było. Ciągle była atrakcyjna, ale już poza jego zasięgiem.
Zwaliła się ciężko na kuchenny stołek przy stole. Karol przygotował kawę i postawił przed nią kubek.
– Mocna, czarna, z cytryną i dużą ilością cukru – powiedział. – Najlepsza na kaca.
Kawa była jego specjalnością. Niejeden barista mógłby przy nim wpaść w kompleksy. Upiła szybko dwa łyki i poczuła, jak do żołądka wpada gorący strumień. Skrzywiła się. Z żołądkiem też jeszcze nie zdążyła się przeprosić, a do tego pod czaszką zaczęło się łupanie. Nadal czuła się fatalnie.
– Gdzie było tak fajnie? – zapytał niby obojętnie, siadając naprzeciw niej z filiżanką kawy z odrobiną mleka.
To też ich zawsze dzieliło. Ona piła z jak największego kubka, on tylko z filiżanki, jak angielski lord herbatę. Zresztą dzieliło ich wtedy wszystko. Nie pamiętała, żeby mieli jakieś wspólne zainteresowania. No może z wyjątkiem seksu. Seks i tak dziwnie długo spajał ich małżeństwo, aż wreszcie namiętność trochę przygasła i nie było już odwrotu. Nawet nie próbowali odwlekać nieuchronnej katastrofy. Z perspektywy czasu Justyna dochodziła do wniosku, że niecierpliwie jej wypatrywali. No i wreszcie nastąpiła, kończąc ich małżeństwo efektownym rozwodem z orzekaniem o winie i spektakularną bitwą o majątek. Od tamtych zdarzeń minęło już osiem lat, podczas których machnęli ręką na kłótnie i utrzymywali w miarę przyjacielskie stosunki. Karol ponownie się ożenił, za to Justyna pozostała singielką. Miała kilku facetów, ale, tak jak w przypadku Karola, łączył ją z nimi tylko seks, a w ten sposób budowane relacje nie miały szans na przetrwanie. Tylko jeden facet w tym czasie zawrócił jej w głowie i to on z nią zerwał, ale o tym sukinsynu starała się od dwóch lat zapomnieć.
– Tu i tam – odpowiedziała niechętnie. – Tak cię to interesuje?
– Bynajmniej.
– Więc czego chcesz?
– Doszłaś już trochę do siebie? Nie przyszedłem tu na kawę.
– Nie chrzań, Karol. Gdybyś tu przyszedł tylko na kawę, nie wstawałabym nawet z wyra.
– Dam ci jeszcze chwilę, aż tabletki przeciwbólowe zaczną działać.
– Przecież wiesz, że nigdy nie biorę tabletek przeciwbólowych.
– Doprawdy? Zapomniałem.
Nadal był, cholera, przystojny, oceniła. Z tym swoim cynicznym uśmieszkiem na pełnych wargach, przenikliwym spojrzeniem brązowych oczu i ostrzyżonymi na jeża czarnymi włosami. Tyle tylko, że już nie robił na niej takiego wrażenia jak kiedyś. Nawet nie miałaby ochoty, żeby zaciągnąć go do łóżka i przyprawić rogi jego nowej wybrance. Chyba się starzeję, skonstatowała, pijąc kawę małymi łykami. Żołądek już przestał się na nią gniewać i zaczął współpracować.
– Powiesz wreszcie, czego chcesz, czy będziemy tak siedzieć do południa? – Justyna wreszcie nie wytrzymała.
Karol dopił z gracją kawę, odstawił filiżankę na stolik i spojrzał jej w oczy.
– Chciałbym, żebyś wróciła do pracy – powiedział.
– Tylko tyle? – prychnęła.
– Widzisz, jaki zrobiłem się mało wymagający?
Spoważniała i zamyśliła się. Piła kawę, zapominając o pieczeniu w żołądku. Wreszcie pokręciła głową.
– Nie ma mowy – odpowiedziała twardo. – Doczekam szczęśliwie do końca zwolnienia lekarskiego i definitywnie odchodzę z policji. Kilkanaście lat użerania się z bandą szowinistów i zboczeńców, których żarty kręcą się tylko wokół dupy, już mi wystarczy. Zaczynam nowe życie, tylko jeszcze nie mam pomysłu jakie.
– Trudno mi w to uwierzyć. – Uśmiechnął się ironicznie. – Sama rezygnujesz? Gdzie się podziała tamta twarda kobieta, z którą się ożeniłem?
– Doczekała szczęśliwie do rozwodu – odgryzła się. – W policji jestem skończona.
Karol nagle sposępniał.
– Wiem wszystko o twoich problemach – odezwał się cicho. – W ciągu roku straciłaś dwóch partnerów, w policji nazywają cię Jonaszem, uważają, że przynosisz pecha, i nikt nie chce z tobą pracować. Nawet twój szef zasugerował, że może lepiej by było, gdybyś zmieniła zawód. Szczególnie przeżyłaś bezsensowną śmierć swojego ostatniego kolegi, Jarka Brucha. Tworzyliście zgrany duet, wszystko wam wychodziło, współpraca układała się idealnie, aż do tamtego feralnego dnia.
Justyna nagle zapadła się w sobie. Nawet nie była na niego zła, że grzebali w jej życiu i wiedzieli więcej, niż mogła przypuszczać. Pewnie wiedzieli też, że noc przed śmiercią spędziła właśnie z Jarkiem, tylko Karol okazał się na tyle taktowny, żeby tego nie powiedzieć na głos. W końcu miała do czynienia z profesjonalistami z ABW.
Pomyślała, że jej ostatnie alkoholowe ekscesy mają swoje źródło, którego dotąd sobie nie uświadamiała. Nie, wiedziała, po co pije, tylko nie dopuszczała do siebie tej myśli. Imprezowała, żeby pozbyć się wspomnień. I na jakiś czas się ich pozbyła. Niestety, pod wpływem słów Karola eksplodowały jej nagle przed oczami ze zdwojoną siłą.
Wspomnienie
Jarek Bruch obudził ją pocałunkiem. Uśmiechnęła się do niego i oddała pocałunek, namiętnie wpijając się w jego usta.
– Było super – szepnęła mu później do ucha, tuląc się do niego.
– Mam nadzieję, że nie zrobiliśmy żadnej głupoty – powiedział, patrząc jej w oczy. Miał oczy czarne jak dwa węgle, a tego ranka bił z nich jeszcze jakiś wewnętrzny blask, którego wcześniej nie widziała. Szczęście? – Pracujemy razem.
– Żałujesz?
– Nie.
– No to lepiej się zamknij i mnie pocałuj, bo zaraz sielanka się skończy i będziemy musieli jechać do firmy.
Tak zrobił.
Potem przez cały dzień pisali zaległe raporty, zachowywali się w pracy tak jak zwykle, wymieniali uwagi na temat prowadzonych właśnie postępowań, byli na naradzie u szefa i jak zwykle usiedli w różnych rzędach. Nie gapili się na siebie, nie posyłali sobie tajemniczych uśmiechów, nawet nie spoglądali na siebie bez potrzeby. Zachowywali się jak profesjonaliści zdający sobie sprawę, o jaką stawkę toczy się gra. Gdyby ich romans ujrzał światło dzienne, koledzy nie daliby im spokoju. Kiedyś i tak na pewno wyjdzie, lecz mogli dać sobie chwilę na przygotowanie strategii.
Po naradzie szef kazał im jeszcze chwilę zostać. Podobno jeden z informatorów puścił farbę, że facet, którego namierzali od dawna, po dwóch miesiącach nieobecności znowu pojawił się w mieście. Jarek był sceptyczny, ponieważ źródłem informacji był ćpun, który za narkotyki oddałby do burdelu swoje młodsze siostry, matkę sprzedał handlarzom organami, a resztę rodziny okradł i jeszcze spalił ich dom.
– Sprawdźcie to – zakończył szef i mimo protestów Jarka nie mieli wyjścia.
Na Mierniczej, na trójkącie, mieszkała dziewczyna Siwego, więc to było pierwsze miejsce, które należało sprawdzić.
Pojechali tam nieoznakowanym policyjnym autem. Jak na koniec lutego to był piękny dzień, świeciło słońce, które, w miarę jak wspinało się coraz wyżej na nieboskłon, coraz przyjemniej przełamywało chłód zimy. Weszli na brudne i zaniedbane podwórko między kamienicami nieremontowanymi od siedemdziesięciu lat.
Jarek szedł pierwszy. Widziała, jak sięga pod wiatrówkę i upewnia się, że broń znajduje się na właściwym miejscu. Być może odpiął nawet zabezpieczenie, żeby łatwiej mógł ją wyciągnąć z kabury. Machinalnie zrobiła to samo.
Tylne wejście było otwarte. Zresztą, raczej nigdy nie było zamykane. Zawiasy tak zardzewiały, że skrzydło opadło i teraz nie można było go przesunąć w żadną stronę. Jarek wszedł wolno do środka, a podążająca jego śladem Justyna nagle podskoczyła ze strachu. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, rozpoczynając dziką galopadę. Za drzwiami stał wysoki mężczyzna. Jego twarz ginęła w półmroku. Przez chwilę nawet wydał się jej znajomy. Nie, to niemożliwe, to musiało być tylko złudzenie. Jarek przeszedł obok niego i nie zwrócił na faceta uwagi, więc i ona chciała go wyminąć.
– Nie idź tam! – syknął.
Przystanęła. Nagle poczuła się nierealnie.
– Co mówisz?
– Nie idź tam. Tam jest śmierć.
Zadrżała mimowolnie.
– Gdzie jesteś? – Jarek cofnął się kilka kroków w korytarzu i patrzył na nią pytająco.
– Już idę – rzuciła.
Spojrzała jeszcze na tajemniczego mężczyznę i zamarła, coraz bardziej przestraszona. W tym miejscu nie było nikogo. To był tylko wytwór jej wyobraźni. Nie mogło być inaczej. Przecież Jarek na pewno też by go widział i nie przeszedłby obok tak obojętnie.
Kiedy myślała o tym po czasie, doszła do wniosku, że to było ostrzeżenie. Jej anioł stróż zmaterializował się na kilka sekund i próbował ją ostrzec. A ona zlekceważyła to ostrzeżenie. Zresztą być może nikogo tam nie było, a tajemniczą zjawę sama sobie potem wymyśliła, chcąc zracjonalizować tragedię, która wydarzyła się po chwili. A może w ten sposób chciała sobie poradzić z poczuciem winy, że nie zareagowała odpowiednio? Umysł ludzki chadza krętymi ścieżkami, czasem nawet tymi pogrążonymi w wiecznym mroku.
Na drugim piętrze pod drzwiami Krechy, dziewczyny Siwego – jednego z większych dealerów we wrocławskim narkotykowym podziemiu – zatrzymali się, nasłuchując. Wyraźnie usłyszeli kłótnię. Krecha darła się na kogoś, że zostawił ją samą na taki długi czas, ona nie miała na prochy i musiała dawać dupy kolegom, żeby ją wspomogli. Męski, zachrypnięty głos wyzywał ją od kurew i kazał jej wynosić się do tych kolegów, skoro było jej tak dobrze, kiedy ją posuwali. Idealna, zgrana, kochająca się para.
Kiedy doszły ich wyraźne odgłosy szarpaniny i rękoczynów, Jarek wyciągnął broń i skinął głową. Justyna mocniej ścisnęła swojego walthera, a on delikatnie nacisnął na klamkę. Drzwi się uchyliły. Potem była szybka akcja i Siwy leżał skuty z twarzą wciśniętą w poplamiony dywan. Justyna podejrzewała, że większość z tych plam jest pochodzenia organicznego, jednak wtedy wolała w to nie wnikać. Krecha stała w progu kuchni i wyzywała ich od najgorszych. W skrócie chodziło jej o to, że nie mają prawa aresztować jej ukochanego narzeczonego. Justyna pamiętała ostatnie słowa Jarka Brucha. Popatrzył na nią z wyraźną kpiną w oczach:
– Kurwa, oni naprawdę muszą się kochać.
W tej chwili oboje popełnili błąd. To, co wstrzymywali przez cały dzień, wybuchło między nimi. Długo patrzyli sobie w oczy, nie zwracając uwagi na otoczenie, i nawet nie zauważyli, skąd kobieta wzięła nóż. Późniejsze śledztwo ustaliło, że sięgnęła do zlewu, w końcu stała w kuchni przed progiem do pokoju.
Skoczyła do przodu jak modliszka i Justyna dokładnie widziała, jak długi nóż do chleba wbija się w szyję Jarka w miejscu, gdzie znajdowała się tętnica. Tego widoku miała już nie zapomnieć do końca życia.
Potem było jeszcze mnóstwo krwi tryskającej wokół, błagalne spojrzenie Jarka, a po chwili jego błyszczące jak węgle oczy zgasły i odszedł na zawsze w jej ramionach. Wpadła wtedy w histerię.
Miesiąc była na zwolnieniu lekarskim, szef skierował ją do psychologa po opinię, czy nadaje się do pracy w policji, ale wcześniej wykorzystała zaległy urlop. A że miała go bardzo dużo, nie pracowała prawie trzy miesiące. Następnie złożyła podanie o urlop bezpłatny i nie zamierzała już wracać. Chociaż mogłaby wrócić. Postępowanie wyjaśniające Biura Spraw Wewnętrznych Policji nie wykazało żadnych zaniedbań proceduralnych. To był po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Ale ona nie zamierzała wracać. Piła i imprezowała, żeby zapomnieć.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
KRWAWNICA
Wciągający thriller, w którym strach ma różne oblicza.Nawet te najmniej ludzkie...
Uciekając od trudnej przeszłości, były policjant Rafał Dzikowski wraz z żoną Weroniką przeprowadza się do świeżo wyremontowanego domu nad Jeziorem Chobienickim we wsi Bagniska.
Mieszkańcy wsi nie wydają się przychylnie nastawieni do nowych przybyszów, a na ścianie domu ktoś pisze sprayem słowo Krwawnica.
Wkrótce na podwórzu wykopane zostają zwłoki dwóch kobiet. Gdy w Bagniskach dochodzi do kolejnych niepokojących zdarzeń, które uderzają bezpośrednio w małżeństwo, Rafał postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
Jakie tajemnice skrywają mieszkańcy wioski? Kim były kobiety, których zwłoki zakopano na podwórzu? Czy klucz do rozwiązania zagadki leży w przeszłości Rafała i Weroniki?
Mieczysław Gorzka zabiera nas w mroczny świat kłamstw i szaleństwa,w którym nic nie jest tym, czym się wydaje...
POLECAMY RÓWNIEŻ:
LILIE
Może to ty będziesz moją następną Lilijką? Chcesz?
Doktor Jakub Bernatowicz po awanturze z żoną idzie do lasu i przepada bez śladu. Podczas pościgu za byłym żołnierzem, podejrzanym o zabójstwo narzeczonej, policja odnajduje zwłoki zamordowanych brutalnie innych kobiet. Policjant z jednej z powiatowych komend bada sprawę gwałtu sprzed wielu lat, podejrzewając, że skazany został niewinny człowiek. Tymczasem ofiar jest coraz więcej.
Czy w społeczeństwie grasuje nowa Bestia? Czy wszystkie te sprawy mogą się ze sobą łączyć?
W chaosie wydarzeń i związków między nimi nadkomisarz Marcin Zakrzewski będzie musiał odnaleźć Bestię, zanim pojawią się nowe ofiary. Tylko że wszystkie tropy wiodą donikąd, a podjęte przez Zakrzewskiego decyzje doprowadzą do dramatycznego finału.
MIECZYSŁAW GORZKA POWRACA Z NOWYM,MROCZNYM KRYMINAŁEM, W KTÓRYM NA FINAŁJAK ZAWSZE CZEKA SIĘ Z ZAPARTYM TCHEM.