Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kulisy największych sukcesów, tło najbardziej bolesnych porażek i prawda o decyzjach, które ukształtowały dzieje Polski.
Od przybycia pierwszych Słowian nad Wisłę po układ jałtański i upadek komunizmu. Pojedyncze decyzje, podejmowane w kluczowych momentach, na zawsze przesądziły o losach kraju. Oto 25 przełomowych momentów polskiej historii i 25 podstawowych pytań. Zadawali je królowie, politycy, generałowie i zwykli Polacy – często przez wiele stuleci.
O udzielenie odpowiedzi poprosiliśmy wiodących ekspertów i najpopularniejszych publicystów historycznych.
Michael Morys-Twarowski wyjaśnia czy Rzeczpospolita mogła podbić Rosję w XVII wieku. Prof. Rafał Kowalczyk wskazuje prawdziwe przyczyny upadku drugiego najważniejszego państwa na kontynencie. Dariusz Kaliński bez ogródek pisze o tym, dlaczego alianci sprzedali nas Stalinowi, a Sebastian Pawlina – pokazuje czy powstanie warszawskie miało szanse na sukces.
Praca zbiorowa, m.in.: - Kamil Janicki (autor serii biografii wpływowych Polek, m.in. Dam polskiego imperium i Pierwszych dam II Rzeczpospolitej); Dariusz Kaliński (autor bestsellerowej Czerwonej zarazy); Rafał Kowalczyk (dr hab., profesor UŁ, jeden z najlepszych specjalistów od epoki napoleońskiej); Piotr Kroll (dr, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, znawca dziejów XVII stulecia); Michael Morys-Twarowski (dr, autor bestsellerowego Polskiego imperium); Sebastian Pawlina (laureat Nagrody Historycznej „Polityki”, znawca powstania warszawskiego); Maciej A. Pieńkowski (dr, pracownik Wojskowego Biura Historycznego); Paweł Stachnik (dziennikarz i publicysta historyczny związany m.in. z „Dziennikiem Polskim”).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 266
Kamil Janicki
Rozdział 1
Od jak dawna Słowianie mieszkają na ziemiach polskich?
Z nowych badań coraz wyraźniej wynika, że nasi przodkowie zamieszkiwali nad Wisłą nawet nie od setek, ale od tysięcy lat. To jeszcze jednak nie oznacza, że byli oni Słowianami. W wielkiej dyskusji, która od prawie wieku wstrząsa polską nauką, wciąż padają błędne pytania.
Pierwsze pisemne wiadomości o Słowianach pochodzą dopiero z VI wieku, z czasów panowania sławnego Justyniana Wielkiego – cesarza Bizancjum i ostatniego władcy, który podjął próbę zjednoczenia ziem imperium rzymskiego. Konstantynopolitański biurokrata Jordanes wspomniał około 550 roku o „Sklawenach”, wywodzą się z ludów, które „rozsiadły się, poczynając od źródeł rzeki Wiskla, na niezmierzonych obszarach”. Tej samej nazwy użył też tworzący w zbliżonym czasie Prokopiusz z Cezarei. On jednak nie opowiadał o dalekim i mało znanym ludzie, ale o masowym napływie Słowian na Bałkany, który stanowił coraz większy problem dla cesarstwa.
Prokopiusz z pogardą stwierdzał, że Słowianie są brutalni, podstępni, żyją w nędznych chatynkach i pławią się w brudzie. Przypisał im też rudy kolor włosów, trudno jednak przywiązywać do tego szczegółu większą wagę. Greccy i rzymscy autorzy z rozmiłowaniem uznawali za rudzielców przedstawicieli wszelkich szczególnie obcych i „barbarzyńskich” (w ich ocenie) ludów.
Wspomina się niekiedy o starszych źródłach, które mogłyby mieć odniesienie do Słowian. Profesor Michał Parczewski – archeolog z Rzeszowa – podkreśla jednak, że są one „zbyt wątpliwe”, by traktować je poważnie. Żaden tekst z czasów antycznego cesarstwa rzymskiego nie wymienił wprost „Sklawenów”. Różnie próbowano wyjaśniać to tajemnicze milczenie.
Badacze tematu stopniowo zaczęli zajmować miejsca w dwóch wielkich obozach. Tak zwani autochtoniści doszli do przekonania, że Słowianie zamieszkiwali na ziemiach obecnej Polski od najbardziej zamierzchłych czasów. Bytowali nad Wisłą już w epoce brązu, nawet tysiące lat przed naszą erą. Oni też byli gospodarzami regionu w epoce rzymskiej i wchodzili w kontakt z kupcami z imperium, ceniącymi wartość bałtyckiego bursztynu. Ich obecność nie stanowiła tajemnicy. Słowianie mogli natomiast być określani przez przybyszy z rejonu śródziemnomorskiego innym mianem niż to później przyjęte.
Druga grupa zaproponowała wyjaśnienie radykalnie sprzeczne z pierwszym. Zdaniem allochtonistów Słowianie wywodzili się z niewielkiej kolebki, położonej niemal na pewno poza granicami Polski. Dopiero w wiekach V i VI ich społeczność doznała ogromnego przyrostu demograficznego i zaczęła rozlewać się na sąsiednie ziemie. Późne przybycie Słowian nad Wisłę i jeszcze późniejsze ich zetknięcie się z Bizantyńczykami miałyby tłumaczyć, dlaczego istnienie ludu umykało uwadze autorów ze świata grecko-rzymskiego.
Rekonstrukcja osady słowiańskiej w Torgelow na obszarze obecnych Niemiec.
Dyskusja od początku budziła olbrzymie emocje. Odnosiła się do kwestii pochodzenia, tak fundamentalnej dla tożsamości narodów, kultur, ale też jednostek. Nie chodziło jednak tylko o to, by raz, a dobrze odpowiedzieć „skąd nasz ród”. Temat etnogenezy Słowian stał się problemem politycznym. Następnie zaś – posłużył za uzasadnienie niemieckich zbrodni w Polsce podczas II wojny światowej. Hitlerowski reżim ochoczo przyjął interpretację, w myśl której Słowianie byli tylko późnymi i niechcianymi intruzami na pierwotnie germańskich ziemiach nad Wisłą. To rzekomo dawało niemieckim zbrodniarzom prawo do eksterminowania Polaków, zawłaszczania dorobku miejscowej cywilizacji, ale też planowania wielkich czystek i przesiedleń po tym, jak wojna dobiegnie końca.
Po upadku III Rzeszy wielu naukowców uważało obronę teorii o odwiecznej obecności Słowian na ziemiach polskich wręcz za swój patriotyczny obowiązek. Wydawano nie tylko specjalistyczne prace, ale też iście propagandowe broszurki dla szerokiego odbiorcy. Jedna z nich wyszła w 1947 roku spod ręki Józefa Kostrzewskiego – ojca całej koncepcji autochtonicznej, szeroko znanego zwłaszcza z udziału w badaniach wykopaliskowych w Biskupinie. W publikacji Słowianie i Germanie w pradziejach Polski poznański archeolog wprost pisał o „niemieckich bredniach”. Podkreślał też odległe korzenie Słowiańszczyzny i wyjątkową pozycję Polaków:
My Polacy jesteśmy w dosłownym znaczeniu bezpośrednimi potomkami i dziedzicami znacznej części ludności prasłowiańskiej, mieszkającej tu od 32 wieków, i to tej części, która najsilniej związana była z ziemią i nie dała się porwać w okresie wędrówek ludów owemu pędowi w dal, co spowodował rozejście się (…) przodków późniejszych Słowian zachodnich, południowych i wschodnich.
Polityczne uwikłanie tematu nie przecięło rozważań. Przeciwnie: dyskusja trwała nadal, a jej temperatura tylko rosła. Fakt, że autochtoniści nie wahali się wysuwać skrajnych tez, podkreślać naczelnej roli Polaków we wspólnocie słowiańskiej i uderzać w patriotyczne czy wręcz nacjonalistyczne tony, budził coraz większy opór. Allochtoniści przeciwstawili ich głosom własne teorie, w kilkudziesięciu różnych wariantach. Największe uznanie zyskał sobie ten, w myśl którego pierwotne siedziby Słowian znajdowały się na obszarze obecnej Ukrainy, w dorzeczach Dniepru i Prypeci. Dopiero w V wieku Słowianie mieli dotrzeć nad Wisłę, bez problemu zajmując nowe ziemie – terytoria dzisiejszej Polski zostały bowiem sto lat wcześniej opuszczone i panowała tu „pustka osadnicza”.
Jeden z głównych promotorów takiej wizji, cytowany już prof. Michał Parczewski, podkreślał, że poglądy autochtonistów zostały „podważone i na gruncie źródłoznawczym obalone”. Nie jest jednak prawdą, że debatę zamknięto. Obie strony okopały się na przyjętych pozycjach, odmawiając dalszej dyskusji. Profesor Przemysław Urbańczyk wspominał, że gdy w 2000 roku w Polskiej Akademii Nauk zorganizowano swoisty „okrągły stół” allochtonistów i autochtonistów, część zaproszonych prelegentów w ogóle się nie stawiła, inni zaś nie zgodzili się, by ich teksty ogłoszono drukiem wspólnie z referatami przeciwników.
Jeszcze w 2012 roku Karolina Borowiec, komentująca temat na łamach „Kwartalnika Językoznawczego”, stwierdziła, że „personalne utarczki uniemożliwiają wszelkie porozumienie”. Rzeczywiście, spór prowadzony dotychczasowymi metodami utknął w martwym punkcie. W XXI wieku głos zaczęli jednak zabierać przedstawiciele dziedzin dotąd niezaangażowanych w tę sprawę.
Postępy, zwłaszcza w zakresie badań genetycznych i antropologicznych, rzuciły zupełnie nowe światło na historię zaludnienia ziem polskich. Teoria allochtoniczna, która jeszcze przed dekadą była na wielu uczelniach wykładana niczym dogmat, teraz budzi bardzo poważne wątpliwości.
Jak podkreśla prof. Janusz Piontek, antropolog i bioarcheolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, „liczne analizy materiałów szkieletowych” nie potwierdziły twierdzeń o nagłym, ogromnym przyroście demograficznym z V–VI wieku, który mógłby popchnąć mieszkańców dorzeczy Dniepru i Prypeci do ekspansji. Co więcej, badania szczątków średniowiecznych mieszkańców poszczególnych części Słowiańszczyzny i obszarów ziem polskich wykazały „wyraźne różnice w budowie szkieletu, w cechach biologicznych”. Zdaniem prof. Piątka „z biologicznego punktu widzenia wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest tylko jedno”. Słowianie musieli zamieszkiwać poza rzekomą kolebką o wiele dłużej niż od V–VI wieku. W efekcie społeczności zdążyły „zaadaptować się do lokalnych warunków środowiskowych”.
Lech znajduje gniazdo białych orłów. Grafika Walerego Eljasza-Radzikowskiego.
Do nawet ważniejszych i wprost wywrotowych wniosków doprowadziły jednak porównania populacji średniowiecznej Polski z ludnością żyjącą na tych samych ziemiach w czasach starożytnego Rzymu. Na przełomie XX i XXI wieku pojawiła się możliwość badania nie tylko DNA osób żywych bądź niedawno zmarłych, ale też tak zwanego „DNA kopalnego”, pobieranego ze szczątek liczących nawet tysiące lat. Analiza próbek z kilkudziesięciu szkieletów potwierdziła, że na ziemiach polskich „istnieje ciągłość pewnych linii genetycznych przynajmniej od okresu rzymskiego do współczesności”. W 2012 roku poznańska specjalistka dr Anna Juras podkreślała, że ustalenia mają charakter wstępny. Także kolejne analizy, porównujące antyczny materiał genetyczny z DNA obecnej populacji różnych krajów Europy, wykazały jednak, że to „współcześni Słowianie zachodni mają profil mtDNA, który jest najbardziej podobny do występującego u dawnych mieszkańców Europy Środkowej”.
Badania z zakresu antropologii (na przykład analizy izotopowe szkliwa nazębnego oraz porównania zmian chorobowych i rozwojowych) doprowadziły do podobnych wniosków. Według najnowszej pracy prof. Piontka – opublikowanej w 2020 roku – należy sądzić, iż „mamy do czynienia z biologiczną ciągłością zasiedlenia na obszarze zajmowanym przez Słowian zachodnich i Słowian wschodnich” przynajmniej od czasów rzymskich.
Twierdzenia o nagłej, olbrzymiej wędrówce Słowian nie wytrzymują krytyki. Podobnie – nie da się dłużej twierdzić, że dopiero w V wieku nasi przodkowie przybyli na od dawna niezamieszkane ziemie polskie. Nie było żadnej wielkiej „pustki osadniczej”. Wygląda na to, że tezy allochtonistów stopniowo odejdą do lamusa. Nowe ustalenia nie oznaczają jednak, że rację mieli autochtoniści. Ciągłość zaludnienia nie jest równoznaczna z ciągłością kultury. A DNA nie jest wyznacznikiem istnienia określonej cywilizacji.
Karolina Borowiec, autorka pracy Kanon wiedzy na temat tzw. etnogenezy Słowian, słusznie podkreśla, że „szukanie pojedynczego źródła, pierwotnej ojczyzny, ma sens jedynie w mitologiach”, nie zaś w rzeczywistości. Także Marta Noińska z Uniwersytetu Gdańskiego przypomina, że „pojęcie Słowianin” nie ma charakteru genetycznego, ale – językoznawczy.
Nasi przodkowie mogli żyć nad Wisłą wiele tysięcy lat temu. Dzisiaj wydaje się, że rzeczywiście żyli. Trudno jednak nazywać ich Słowianami czy pra-Polakami, jeśli mieli zupełnie odmienną od naszej kulturę, posługiwali się inną mową, żyli w myśl norm i w warunkach zupełnie niezwiązanych z tymi, które cechowały później Słowiańszczyznę. Problem ten świetnie ujął historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, Roman Żuchowicz, przywołując porównanie bliskowschodnie. Badania genetyczne prowadzone w Libanie dowiodły, że obecni mieszkańcy tego kraju to w około 90% potomkowie Kananejczyków z epoki brązu. Problem w tym, że:
(…) z różnorakich źródeł bezsprzecznie wiemy, że przez te ziemie przewijało się w historii mnóstwo innych ludów: Asyryjczycy, Persowie, Grecy, Rzymianie, Arabowie. Przez stulecia zmieniała się tożsamość etniczna mieszkańców dzisiejszego Libanu, jak i używane przez nich języki. Geny okazują się mimo tego uparte i niewrażliwe na przemiany polityczne i kulturowe. Tłumaczy się to następująco: mimo najazdów ogół ludności osiadłej się zasadniczo nie zmienia. Z czasem ludzie przyjmują język, a niekiedy nawet tożsamość etniczną najeźdźców.
Także nad Wisłą geny okazały się „uparte”. Dochodziło do wędrówek kultur, do przemian tożsamości, ale populacja – wbrew dawnym wizjom – nie przenosiła się masowo z miejsca na miejsce.
Badania genetyczne i antropologiczne nie mogą zamknąć dyskusji o genezie Słowian. Mogą być jednak dobrym pretekstem, by sprowadzić temat na właściwsze tory. I rozprawiać o tym, kiedy oraz w jakich warunkach zrodziła się słowiańska tożsamość, a nie – kiedy żył pierwszy praprzodek Polaków. Pościg za „mitologiczną” kolebką musi przecież prowadzić do absurdu. Bo jeśli każdy nasz antenat był proto-Polakiem, to czy nie należałoby stwierdzić, że prasłowiańszczyzna istniała już na afrykańskiej sawannie sto tysięcy lat temu?
Borowiec K.
, Kanon wiedzy na temat tzw. etnogenezy Słowian. Czas przełomu
, „Kwartalnik Językoznawczy”, nr 1 (2012).
Cień Światowita czyli pięć głosów w sprawie etnogenezy Słowian
, red. A. Kokowski, Lublin 2002.
Juras A. i in.,
Ancient DNA Reveals Matrilineal Continuity in Present Day Poland over the Last Two Millennia
, „PLoS ONE” nr 9 (2014).
Juras A.,
Etnogeneza Słowian w świetle badań kopalnego DNA
, Praca doktorska wykonana w Zakładzie Biologii Ewolucyjnej Człowieka Instytutu Antropologii UAM w Poznaniu, Poznań 2012.
Kostrzewski J.,
Słowianie i Germanie w pradziejach Polski
, Warszawa 1947.
Noińska M.,
Genetyka populacyjna a problem etnogenezy Słowian
, „Studia Rossica Gedanensia”, nr 3 (2016).
Oczkowa B.,
Etnogeneza Słowian. Historia badań
, „Kultura Słowian”, t. 15 (2019).
Piontek J.,
Etnogeneza Słowian jako problem badawczy w antropologii fizycznej
, „Nauka”, nr 1 (2020).
Piontek J.,
Etnogeneza Słowian. Od mitów ku faktom
, „Archeologia Polski”, t. 54 (2009).
Piontek J., Iwanek B., Segeda S.,
Antropologia o pochodzeniu Słowian
, Poznań 2008.
Połowa źródeł o Wielkiej Lechii pochodzi z Internetu. O fenomenie „turbosłowianizmu”
, rozmowa K. Chmielińskiego z R. Żuchowiczem, „Klub Jagielloński”, 5 października 2017.
Kamil Janicki
Rozdział 2
Jak powstało państwo Piastów?
Pogląd, według którego historia Polski jest dużo dłuższa, niż wynikałoby z informacji najstarszych kronik, zdobył sobie w ostatnich latach wielu zwolenników w gronie amatorów. W świecie nauki nastąpiła rzecz wprost odwrotna. Niemal jednocześnie i w sposób niepozostawiający żadnych wątpliwości udowodniono, że państwo Piastów zrodziło się w ekspresowym tempie i bardzo późno, na samym progu epoki historycznej.
Pierwsze naprawdę szeroko zakrojone studia nad początkami Polski prowadzono w latach 50. i 60. XX wieku. Hojnie finansowane „badania milenijne” miały stworzyć naukowe tło dla hucznych obchodów tysiąclecia państwa. W prace zaangażowali się historycy, lingwiści, historycy sztuki, ale zwłaszcza archeolodzy.
Profesor Hanna Kóčka-Krenz z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu podkreśla, że badania milenijne miały olbrzymi wpływ na rozwój polskiej archeologii. Na dziesiątki lat ukształtowały też postrzeganie pradziejów państwa Piastów. Wśród ich uczestników powszechne było przekonanie, że Polska ma historię sporo dłuższą, niż wskazywałaby obchodzona rocznica. Górę wzięły koncepcje, w myśl których struktury o charakterze państwowym istniały w Wielkopolsce już w połowie wieku IX, a zaczątki organizacji politycznej, z której wykluł się przyszły kraj, nawet stulecie wcześniej.
Nie bez wpływu marksistowskich teorii przyjęto – by użyć dzisiejszego terminu – „skrajnie ewolucjonistyczny” model rozwoju państwa. Zgodnie z nim plemiona zamieszkujące Wielkopolskę stopniowo gromadziły „środki produkcji”, żywność, a wzrost bogactwa prowadził do organizowania coraz silniejszych struktur. Drogą porozumień, „kontraktu społecznego”, plemiona pokojowo i w procesie rozciągniętym na długie dekady łączyły się w małe państewka, te zaś – z czasem zlały się w jeden kraj, ze wspólną dynastią. Była to wizja czytelna, prosta i… nad wyraz sielankowa. Dzisiaj wiadomo też, że była zupełnie sprzeczna z warunkami życia i obliczem polityki we wczesnym średniowieczu.
Profesor Zofia Kurnatowska, wybitna archeolożka zmarła przed kilkoma laty, bez ogródek przyznawała, że polską archeologię z czasów badań milenijnych trapił „ogólny niedorozwój metodyczny i metodologiczny”. Naukowcy dopiero uczyli się, najczęściej na błędach, jak prowadzić wykopaliska, zabezpieczać i opisywać relikty, a zwłaszcza – jak składać w całość wnioski uzyskane z prac prowadzonych w różnych lokalizacjach. Ogromnym problemem był pośpiech związany z nadchodzącą rocznicą. Jeszcze większym – brak technik i narzędzi.
W połowie XX wieku nie znano jeszcze żadnego sposobu dokładnego datowania znalezisk. Dla oceny wieku przedmiotów lub resztek zabudowań stosowano kryteria stylistyczne, zwłaszcza zaś sięgano po ceramikę. Sprawiało to, że archeolodzy mylili się… o całe stulecia. A tym samym także wszelkie ich całościowe wnioski opierały się na błędnie zinterpretowanych przesłankach.
Aniołowie w chacie Piasta. Legendarny początek dziejów Polski w wyobrażeniu Rafała Hadziewicza.
Dopiero na przełomie XX i XXI wieku nad Wisłą upowszechniły się przełomowe metody nowoczesnej archeologii. Badania radiowęglowe pozwalają datować relikty z dokładnością do kilku dekad lub przynajmniej do stulecia, a tym samym wykluczać z dyskusji znaleziska w ogóle nie związane ze Słowianami. Z kolei technika dendrochronologiczna – oparta na analizie przyrostu słojów drzew – w idealnych warunkach zawęża termin powstania danej konstrukcji z drewna do konkretnego roku, a nawet pory roku. Zwykle zaś – przynajmniej do jednej dekady. Co najważniejsze, badania dendrochronologiczne uchodzą za niezwykle dokładne i pewne. Jeśli tylko próbki zostały prawidłowo wybrane, opisane i zanalizowane, wynik nie pozostawia żadnego pola do dyskusji. Poziom precyzji tej techniki pozwala natomiast wyciągać wnioski na temat przemian politycznych i społecznych w nawet niewielkich okresach.
Badania słojów drzew przyniosły w polskiej archeologii prawdziwy przewrót kopernikański. Przeanalizowano nie tylko dane z setek stanowisk, na których prace prowadzono w okresie „milenijnym”, ale też z ogromnej liczby wykopów organizowanych nowocześniejszymi metodami. Dzisiaj nie ma już wątpliwości, że dawni eksperci ogromnie się pomylili. Państwo Piastów nie powstawało stopniowo i nie było skutkiem „dojrzewania wspólnot plemiennych”. Przełom nastąpił nagle i w bardzo krótkim czasie.
Jak podkreśla prof. Michał Kara – autor kluczowego studium archeologicznego pt. Najstarsze państwo Piastów wydanego w 2009 roku – dynamiczny rozwój zaludnienia, wzrost możliwości gospodarczych i zwiększenie się oznak kultury w Wielkopolsce nie były powodem, dla którego narodziło się tam państwo, ale dopiero skutkiem zorganizowania domeny Piastów. Zasadniczy przewrót państwowy miał zaś miejsce nie w wieku IX, lecz dopiero w pierwszych dekadach stulecia X: a więc w czasach odsuniętych od epoki Mieszka I o najwyżej dwa pokolenia.
Na Wysoczyźnie Gnieźnieńskiej i we wschodniej części Wysoczyzny Poznańskiej szybko wybudowano kilkanaście grodów wiązanych z dynastią Piastów. Część z nich mogła powstać z inicjatywy półlegendarnego Lestka. Inne – już na polecenie Mieszkowego ojca, Siemomysła. Obu tych władców wymienił z imienia autor pierwszej polskiej kroniki, Gall Anonim. Do najstarszych drewniano-ziemnych fortec piastowskich, wzniesionych już na samym początku X stulecia, należały między innymi grody w Bruszczewie, Daleszynie, Moraczewie czy Spławiu. Najpotężniejsze twierdze – oznaki władzy państwowej, narzędzia obrony, ale też kontroli poddanych – powstawały jednak dopiero od lat 20. X wieku. Przez kolejne dwie dekady tak zwane patrymonium rodu krzepło i najpóźniej około 940 roku było już państwem z prawdziwego zdarzenia.
Nie był to duży organizm polityczny – ani z dzisiejszej, ani ze średniowiecznej perspektywy. Najwcześniejsza pra-Polska, z domniemanych czasów Siemomysła, miała powierzchnię tylko około 5 tysięcy kilometrów kwadratowych. Jej serce znajdowało się w trójkącie Giecz–Poznań–Gniezno. W świetle najdawniejszej tradycji pisanej ostatni z tych ośrodków był pierwotną stolicą Piastów. Badania archeologiczne podważyły jednak wizję powtarzaną przez dziejopisów.
Polska nie mogła zacząć się w Gnieźnie, bo za czasów pierwszych Piastów… Gniezno nie istniało. Przynajmniej nie jako twierdza czy miejsce sprawowania władzy wojskowej. Tutejszy gród zaczęto budować dopiero około roku 940 – zaledwie ćwierć wieku przed chrztem Mieszka I i dużo później niż inne fortece Piastów. Wiele danych archeologicznych wskazuje zresztą, że wcześniej Gniezno nie znajdowało się nawet na obszarze piastowskich wpływów. Pierwsza „stolica”, z której dynastia rozpoczęła swoją ekspansję, musiała leżeć gdzie indziej.
W świetle obecnego stanu badań najwcześniejszym grodem związanym z Piastami i stale istniejącym aż do czasów chrześcijańskich był Giecz. Wzniesiono go już około roku 865. Forteca nie robiła imponującego wrażenia, zwłaszcza na tle późniejszych, potężnych grodów w Poznaniu (30 kilometrów na zachód) czy Gnieźnie (25 kilometrów na północny wschód). Pierwotny gród giecki miał kształt okręgu o średnicy około 70 metrów. W jego wnętrzu znajdował się jeszcze dodatkowo umocniony majdan, szeroki na 45 metrów. Konstrukcja, choć względnie skromna, długo była też jedyna w swej okolicy – otaczały ją chyba tylko otwarte, pozbawione jakichkolwiek fortyfikacji osady.
Centralne położenie Giecza na obszarze późniejszej domeny Piastów, trwałość grodu i jego wczesna metryka doprowadziły wielu archeologów do wniosku, że właśnie tu wzięła swój początek polska dynastia. Za Gieczem jako najstarszym ośrodkiem rodu opowiadali się między innymi Michał Kara, Zofia Kurnatowska czy Teresa Krysztofiak.
Wprawdzie kroniki nie przechowały przekazów o Gieczu jako symbolicznej stolicy ani punkcie sprawowania władzy zwierzchniej, ale też nie pomijały tego grodu milczeniem. Gall Anonim wymienił Giecz wśród najważniejszych ośrodków w Wielkopolsce za czasów pierwszych Piastów. Twierdził, że Bolesław Chrobry miał stamtąd „trzystu pancernych i dwa tysiące tarczowników”.
W okolicy Giecza natrafiono też na największe w całym dorzeczu Warty skupisko srebrnych skarbów z czasów wczesnopiastowskich. Fakt ten uchodzi za dodatkową wskazówkę, iż twierdza miała szczególne znaczenie dla miejscowych elit. Co więcej, w Gieczu – już po chrzcie dynastii – zaczęto budować kamienny zespół pałacowy, podobny do tych znanych z Ostrowa Lednickiego czy Poznania. Wprawdzie inwestycji nigdy nie ukończono, ale sam fakt, że została podjęta, potwierdza, iż w czasach Bolesława Chrobrego bądź jego syna Mieszka II Lamberta Giecz niezmiennie stanowił kluczowe miejsce dla rodu panującego.
Najwcześniejszym władcą z rodu Piastów, którego imię znał Gall Anonim, był Siemowit – domniemany dziadek Mieszka I. W dawnej nauce twierdzono, że drzewo rodowe mogło być znacznie dłuższe, a do czasów kronikarza nie dotrwały wiadomości o rzeczywiście pierwszych Piastach. Część badaczy przedstawiała też pogląd wprost odwrotny, w myśl którego wszystkich władców przed Mieszkiem – Siemowita, Lestka oraz Siemomysła – zwyczajnie zmyślono.
Liczba trzech przedhistorycznych pokoleń, znanych Gallowi, zaskakująco dobrze współgra jednak z datą powstania Giecza. W czasach tak zwanego pierwszego państwa Piastów – od Mieszka I po Bolesława Krzywoustego – polscy władcy najczęściej utrzymywali się na tronie przez około dwadzieścia, trzydzieści lat. Jeśli podobnie było też wcześniej, to kariera Siemowita rzeczywiście mogła rozpocząć się około 865 roku.
Nie był on jeszcze księciem, ale raczej watażką, który zdołał zgromadzić wokół siebie bandę żądnych przygody i łatwego zarobku osiłków. Następnie – drogą łupieżczych wypadów i terroru – podporządkowywał sobie ludność kolejnych osad. Wśród archeologów i historyków niemal nikt nie kwestionuje dzisiaj opinii, że powołanie do życia państwa, które stało u podstaw Polski, było owocem starań jednego „klanu o strukturze wodzowskiej”, obdarzonego wyjątkową charyzmą i skutecznymi środkami nacisku. Państwa tego nie budowano na bazie dawnych, plemiennych struktur, lecz w kontrze do nich. Siemowit umocował się na szczycie drabiny społecznej, bo miał czelność i talent potrzebne, by obalić tradycyjny porządek. Sąsiadów zastraszał, przekupywał albo brał w niewolę. U podstaw potęgi Piastów szybko stanął bowiem handel niewolnikami.
W pierwszych dekadach ekspansja była jeszcze powolna, a ambicje rodu – ograniczone. Wydaje się też, że na samej ziemi gnieźnieńskiej nikt nie stawił Piastom zorganizowanego oporu. Pozbawiony konkurencji ród łatwo, a po części nawet bezkrwawo, podporządkował sobie ścisłe centrum patrymonium. Względnie wcześnie musiał też przenieść swoją główną siedzibę z Giecza w inne miejsce (bądź miejsca), jeśli tak skutecznie zatarto wiadomości o genezie dynastii.
Również na północ, wschód i południowy wschód od serca kraju ekspansja przebiegała bez większych trudności. Między innymi na Pałukach i Kujawach archeolodzy lokują tak zwaną „strefę kolaboracji”. To obszary, gdzie siła wojskowa i bogactwo Piastów zwykle wystarczały do przekonania miejscowych elit, by wyrzekły się niezależności. O tym, że proces przebiegał choćby po części pokojowo, świadczy fakt, że niektóre plemienne grody pozostały w użytku, a archeolodzy nie natrafili na ślady celowego niszczenia dawnych struktur na masową skalę.
Książę Popiel pożerany przez myszy na nowożytnym miedziorycie.
Zupełnie inaczej ułożyły się relacje Piastów z zachodnimi sąsiadami. Ród zdołał łatwo rozciągnąć swą zwierzchność tylko na tereny sięgające po Poznań. Warownia ta stała się chyba w początkach X wieku najdalej wysuniętą twierdzą graniczną. Profesor Andrzej Buko z Uniwersytetu Warszawskiego twierdzi, że w Wielkopolsce tego okresu można wyznaczyć dwie strefy, wyraźnie rozdzielone w większości pustym obszarem buforowym. Piastowie budowali swe graniczne warownie w linii biegnącej z północnego wschodu na północny zachód. W ten sposób umacniali rubież oddzielającą ich od domniemanych rywali, których siedziby znajdowały się w dorzeczu Obry. Niewiele wiadomo na temat wrogów rodzącej się dynastii. Brakuje zgody co do tego, czy na zachodzie wykluwały się struktury wodzowskie i zalążki państwa, czy też istniały tam tylko wyjątkowo zwarte i silne związki plemienne. Żadne źródło nie przechowało nazwy konkurencyjnego rodu czy zbiorczego miana miejscowych ludów. Wrogów Piastów można umownie nazywać Obrzanami bądź Nadobrzanami. Andrzej Buko w jednej ze swoich najnowszych prac poszedł jednak o krok dalej. I stwierdził, że bezimienni konkurenci dynastii w nieodparty sposób przywodzą mu na myśl Popielidów, znanych z najstarszych polskich kronik.
Jeśli książę Popiel rzeczywiście istniał, to jego siedzibą na pewno nie była notowana w legendach Kruszwica. Tę zbudowano już po chrzcie Mieszka, niewątpliwie z inicjatywy Piastów. Wrogi ośrodek prędzej znajdował się w Bonikowie – grodzie położonym na obszarze obecnej gminy Kościan i należącym do najbardziej wyróżniających się oraz najpotężniejszych w dobie plemiennej.
Dane uzyskane metodą dendrochronologiczną wskazują, że Piastowie w pierwszej kolejności natarli bezpośrednio na zachód i północny zachód od Poznania. Obszary te podporządkowali, z pełną brutalnością, chyba jeszcze przed końcem pierwszej ćwierci X wieku. O wiele cięższe i bardziej zacięte były walki prowadzone na południu, między Wartą i Prosną a Obrą. Domniemani Popielidzi mieli tutaj kilkadziesiąt grodów. Ich ziemie należały do najgęściej zaludnionych i najlepiej rozwiniętych w Wielkopolsce. Musiał to być też obszar o niemałym potencjale zbrojnym. W okolicach Kalisza, przylegających bezpośrednio od wschodu do ziem Nadobrzan, pierwsi Piastowie wznieśli aż dwadzieścia cztery własne warownie. Część z nich mogła stanowić zaporę od strony Śląska. Przede wszystkim jednak był to chyba kordon ochronny mający hamować ewentualną ekspansję rywali z Bonikowa.
Do decydującej konfrontacji doszło niedługo przed połową X wieku, zapewne za rządów Siemomysła i zarazem w czasach, gdy młody Mieszko oraz jego bracia przysposabiali się do przejęcia schedy po ojcu. Wprawdzie Gall Anonim nie przypisał Siemomysłowi żadnych zdobyczy terytorialnych (miał on tylko „pamięć przodków potroić zarówno urodzeniem, jak godnością”), ślady archeologiczne każą jednak sądzić, że właśnie ten książę stoczył najważniejszą wojnę we wczesnej historii rodu i zapewnił Piastom panowanie nad Wielkopolską. Gdyby nie jego sukces, Polska mogłaby nigdy nie powstać.
Przebiegu walk nie da się odtworzyć. Nie wiadomo nawet, ile lat (jeśli nie dekad) trwały. Dobrze znane są tylko ich skutki. Piastowie odnieśli przytłaczające zwycięstwo, dla konkurentów nie mieli zaś żadnej litości. Do mniej więcej 950 roku zrównano z ziemią niemal wszystkie plemienne grody w południowej i zachodniej Wielkopolsce. Spośród około dziewięćdziesięciu warowni z okresu przedpaństwowego niemal osiemdziesiąt zostało zburzonych i spalonych. Piastowie rozbijali wrogie ośrodki władzy, ale też lokalne społeczności.
Doszło do przesiedleń na niespotykaną wcześniej skalę. Ziemie skojarzone przez Andrzeja Buko z Popielidami opustoszały, za to gęstość zaludnienia w sercu patrymonium wzrosła kilkukrotnie, do imponujących jak na tamte czasy dziesięciu osób na kilometr kwadratowy. Wypędzeni Nadobrzanie stali się ludnością niewolną, zmuszaną do niestrudzonej pracy na rzecz zwycięzców. Ich kulturę zniszczono, a lokalne tradycje – wymazano. Piastowie zapewne nie zostawili też przy życiu żadnego Popielidy, by nikt nie mógł podważać ich praw do zwierzchnictwa.
Eksterminacja wroga była tak bezwzględna i zupełna, że po stu pięćdziesięciu latach w społecznej świadomości trwało tylko przekonanie, iż Piastowie mieli kiedyś konkurentów, identyfikowanych z jakimś Popielem. Poza imieniem – niekoniecznie prawdziwym – nic nie wiedziano. A legendy o zjedzeniu złego księcia przez myszy zostały… przeszczepione z Niemiec za pośrednictwem pierwszej polskiej królowej, Rychezy, bądź jej otoczenia. I z pierwszą wielką wojną w dziejach państwa Piastów nie miały nic wspólnego.
Buko A.,
1050-lecie chrześcijaństwa na ziemiach polskich
, „Nauka”, nr 2/2016.
Buko A.,
Archeologia Polski wczesnośredniowiecznej
, Warszawa 2011.
Buko A.,
Ośrodki centralne a problem najstarszego patrymonium Piastów
, „Archeologia Polski”, t. 66 (2012).
Kara M.,
Archeologia o początkach państwa Piastów. Nowe aspekty i wyniki badań
[w:]
Tradycje i nowoczesność. Początki państwa polskiego na tle środkowoeuropejskim w badaniach interdyscyplinarnych
, red. H. Kóčka-Krenz, M. Matla, M. Danielewski, Poznań 2016.
Kóčka-Krenz H.,
Badania milenijne w perspektywie archeologicznej Tradycje i nowoczesność. Początki państwa polskiego na tle środkowoeuropejskim w badaniach interdyscyplinarnych
, red. H. Kóčka-Krenz, M. Matla, M. Danielewski, Poznań 2016.
Kurnatowska Z., Kara M.,
Wczesnopiastowskie regnum – jak powstało i jaki miało charakter? Próba spojrzenia od strony źródeł archeologicznych
, „Slavia Antiqua”, t. 51 (2010).
Kurnatowska Z.,
Badania nad początkiem i rozwojem społeczeństwa wczesnopolskiego
[w:]
Archeologia i prahistoria polska w ostatnim półwieczu
, red. M. Kobusiewicz, S. Kurnatowski, Poznań 2000.
Michael Morys-Twarowski
Rozdział 3
Jak Bolesław Chrobry został królem?
O Mieszku I mówi się tradycyjnie, że był „pierwszym historycznym władcą Polski”. Za życia nikt go tak jednak nie określał. Mieszko był, w oczach sobie współczesnych, królem Północy, księciem Wandalów czy władcą „Licicavików” (Lestkowiców?). On sam, w jedynym znanym dokumencie, stwierdził, że rządzi „państwem gnieźnieńskim”. Najstarsze źródło pisane, w którym użyto słowa „Polska”, powstało dopiero za czasów syna Mieszka, Bolesława Chrobrego.
W 992 roku, w chwili śmierci Mieszka I, przyszłość i spójność młodego państwa Piastów stała pod znakiem zapytania. Mało to było w średniowieczu efemeryd, rozpadających się po jednym lub najdalej kilku pokoleniach? Pozostając w kręgu słowiańskim, można wskazać Karantanię (czy ktoś pamięta, że pierwszy chrześcijański słowiański książę rządził tym krajem już w VIII stuleciu?), państwo nitrzańskie Pribiny i jego syna Kocela (ukochane przez słowackich historyków, szukających w nim początków swojego państwa w IX wieku) czy tak zwane Wielkie Morawy.
Wśród spadkobierców Mieszka I musiał znaleźć się człowiek wystarczająco stanowczy i utalentowany, by przejąć odpowiedzialność za wielki projekt zmarłego. Inaczej tak zwane państwo gnieźnieńskie by nie przetrwało. Okazał się nim pierworodny syn Mieszka, Bolesław Chrobry (ur. 967). Nowy książę szybko usunął z kraju konkurentów i przejął kontrolę nad całym dziedzictwem. Następnie – jakby spełniając proroctwo zawarte w swym imieniu, znaczącym „więcej sławy” – książę ruszył wraz ze zbrojną drużyną zgarniać kolejne ziemie.
„Któż zdoła godnie opowiedzieć jego mężne czyny i walki stoczone z narodami okolicznymi, a cóż dopiero na piśmie przekazać je pamięci?” – pytał retorycznie po stu latach kronikarz Anonim zwany Gallem. Zadanie rzeczywiście jest niełatwe. Można jednak przynajmniej spróbować wyliczyć najważniejsze militarne sukcesy Chrobrego.
Prawdopodobnie w 999 roku książę zajął Kraków, należący wcześniej do Czech (alternatywną hipotezę, w myśl której gród zagarnął już Mieszko I, uważam za słabo uargumentowaną, opartą raczej na autorytecie konkretnych historyków niż na źródłowych przesłankach).
Kiedy w 1002 roku zmarł cesarz Otto III, Bolesław wykorzystał czas bezkrólewia w Rzeszy i zagarnął Miśnię, a w rzece Soławie kazał wbić słupy graniczne. Panowaniem nad Miśnią cieszył się jednak zaledwie przez kilka miesięcy. Szybko znalazł się na wojennej ścieżce z nowym niemieckim władcą, Henrykiem II. Konflikt trwał z przerwami kilkanaście lat i zakończył się dopiero pokojem w Budziszynie zawartym w styczniu 1018 roku. Finalnie posiadłości Bolesława powiększyły się o Łużyce i Milsko, położone na południowym Połabiu, poza obecnymi granicami Polski.
Boje między Bolesławem a Henrykiem pod piórem późniejszych historyków urosły do rangi decydującego starcia między żywiołami słowiańskim a germańskim. Taki obraz niewiele ma jednak wspólnego z rzeczywistością. Bolesława wspierali niemieccy możnowładcy niechętni królowi, z kolei w armii Henryka nieraz walczyli Słowianie – Czesi i Wieleci.
Panowanie Bolesława Chrobrego upłynęło pod znakiem niemal nieustannych wojen. Portret pędzla Stanisława Haykowskiego.
W biografiach Chrobrego walki na zachodzie zajmują najwięcej miejsca, bo zachowało się fenomenalne źródło do nich w postaci kroniki Thietmara, biskupa merseburskiego, pisanej (czy też dyktowanej) praktycznie na bieżąco. Polski władca prowadził jednak swoich wojów również w inne strony świata. Przypuszczalnie jesienią 1002 roku zajął Morawy, którymi władał chyba już do końca życia. W 1003 roku zasiadł na czeskim tronie; istniała nawet możliwość, że to Praga stanie się głównym grodem jego państwa. Wizja ta upadła, bo już rok później połączone siły niemieckiego króla Henryka II i czeskiego księcia Jaromira przegoniły Chrobrego znad Wełtawy.
Porażka nie zniechęciła Bolesława do nowych podbojów. Zapewne w 1008 roku książę ruszył przeciwko Madziarom, zagarniając obszar dzisiejszej Słowacji i północnych Węgier. Piastowscy wojowie dotarli aż nad Dunaj. W polskiej pamięci historycznej najsilniej zapisały się jednak wschodnie sukcesy Chrobrego. W 1018 roku zmiótł armię księcia Jarosława Mądrego i wkroczył do Kijowa, skąd wysłał buńczuczne poselstwo do cesarza bizantyńskiego Bazylego II Bułgarobójcy. Wprawdzie wkrótce musiał wycofać się na zachód, ale zabrał z sobą wielkie bogactwa, niewolników i siostrę Jarosława w charakterze konkubiny.
Oprócz tego ogniem i mieczem nawiedził ziemie pogańskich Prusów. Jak stwierdziła szwabska księżna Matylda, „uczynił zbrojnie to, czego święci nauczyciele zdziałać nie mogli słowem, nakłaniając do Stołu Pańskiego barbarzyńskie i najsurowsze ludy”. Można sądzić, że wojom Bolesława Chrobrego zdarzyło się też walczyć z wikingami nad brzegiem Bałtyku. Nieprzypadkowo w skandynawskich sagach jako władca Słowian z przełomu X i XI wieku pojawia się Burisleif, któremu imienia użyczył zapewne polski książę.
Lista podbojów Bolesława jest imponująca. Dość powiedzieć, że nikomu z rodu Piastów nie udało się dorównać wielkiemu przodkowi. Książę nie miał jednak wyjścia. Musiał prowadzić agresywną politykę, zgarniać nowe terytoria, ale też porywać ludzi i kraść bydło. Wynikało to z zależności na linii książę–drużyna. Dobrze oddał ją węgierski badacz György Györffy:
Utrzymanie władzy zawsze zależy od tego, czy władca jest w stanie zaspokoić materialne wymagania swojej drużyny i zapewnić sobie, za pomocą stałych świadczeń, jej wierność. Jeżeli książę nie ma dochodów, z których mógłby płacić żołd i utrzymywać armię, ani nie umie zorganizować przynoszących łupy wypraw, jego wojownicy odwrócą się od niego lub podniosą bunt.
Polscy historycy w odniesieniu do monarchii Chrobrego często używają frazy „państwo narodowe”. Nic bardziej mylnego. Było to, jak stwierdził profesor Andrzej Pleszczyński, „państwo łupieżcze”. Mediewista tak charakteryzuje słowiańskie monarchie tego okresu:
Były one tworami bardzo słabo zakorzenionymi w społeczeństwie, a działalność ich elit sprowadzała się do doraźnego objazdu luźno kontrolowanych obszarów, zbierania danin, opłat za rozstrzyganie sporów, karania opornych, pacyfikacji przeciwników i nagradzania swoich ludzi oraz sprzymierzeńców w uzależnionych prowincjach darami w postaci importowanych towarów luksusowych.
Chrobry angażował się w nieustanne wojny, organizował wyprawy łupieżcze i zagarniał nowe terytoria, bo musiał utrzymać swoją drużynę. Nie kładł fundamentów pod państwo mające przetrwać stulecia i nie przejmował się specjalnie tym, czy jego poddani są Słowianami, Niemcami czy Bałtami. Mogli mówić wszystkimi językami świata, byleby uiszczali daniny.
Koronacja Bolesława Chrobrego w 1025 roku w wyobrażeniu Jana Matejki.
Bolesław Chrobry jako pierwszy z rodu Piastów sięgnął też po królewską koronę. W 1000 roku do Gniezna przybył niemiecki władca Otto III. Wedle polskiej tradycji, przelanej na pergamin stulecie później, cesarz stwierdził:
Nie godzi się takiego i tak wielkiego męża, jakby jednego spośród dostojników, księciem nazywać lub hrabią, lecz wypada chlubnie wynieść go na tron królewski i uwieńczyć koroną.
Zaraz zdjął swój cesarski diadem i włożył go na głowę Bolesława.
Bardzo możliwe, że Gall Anonim, bazujący na polskiej tradycji, przeszarżował w bombastycznych opisach. Coś jednak musiało być na rzeczy, skoro współczesny wydarzeniom kronikarz Thietmar o spotkaniu w Gnieźnie napisał: „Niech Bóg wybaczy cesarzowi, że czyniąc trybutariusza panem, wyniósł go tak wysoko”.
Między historykami trwa spór, czy cesarz przeprowadził koronację polskiego władcy, czy tylko wyraził zgodę na dokonanie jej w przyszłości i w symboliczny sposób ją zapowiedział. W literaturze zdecydowanie przeważa druga opinia. Możliwe, że interpretacja zdarzeń budziła wątpliwości już w czasach Chrobrego. O tym, że wydarzenia gnieźnieńskie nie były w pełni czytelne, ale traktowano je jako znaczące, świadczą przynajmniej trzy przesłanki.
Po pierwsze, Bolesław wybijał denary z napisem REX (król) BOLIZLAVUS. Ich emisję numizmatycy datują na lata 1005–1015.
Po drugie, węgierska Legenda św. Stefana z początku XII wieku wspomina o nieudanych zabiegach polskiego księcia o królewską koronę, która jednak ostatecznie trafiła do rąk i na głowę Stefana Wielkiego, władcy Węgier – koronowanego w 1001 roku, czyli zaledwie rok po słynnym spotkaniu w Gnieźnie. Wprawdzie w tej opowieści polski książę nazywa się Mieszko, lecz – o ile relacja jest wiarygodna lub zawiera reminiscencje prawdziwych zdarzeń – musiał być nim Chrobry. Przemawia za tym chronologia: Mieszko I zmarł w 992 roku, Stefan Wielki objął rządy pięć lat później. Źródło, choć kontrowersyjne, wskazuje przynajmniej na to, że polski władca w roku 1000 starał się o tytuł królewski.
Po trzecie, kronikarz Adam z Bremy u schyłku XI wieku pisał o Bolesławie, że to „król najbardziej chrześcijański”. Ów dziejopis pełnymi garściami czerpał ze skandynawskiej tradycji, dla której polski monarcha, jak widać, był królem.
Rozważania są o tyle utrudnione, że sam termin „król” czy też łaciński „rex” nie był na przełomie X i XI wieku tak jednoznaczny, jak mogłoby się wydawać z dzisiejszej perspektywy. W kronikach królami często nazywano władców, którzy wcale nie aspirowali do oficjalnej monarszej sakry ani nie nosili korony. „Rex” oznaczał w wielu przypadkach po prostu władcę silnego i niezależnego. A przecież Bolesław Chrobry spełniał oba te kryteria.
Być może w 1000 roku dokonała się swego rodzaju wstępna, świecka koronacja, a ćwierć wieku później Bolesław Chrobry zdecydował się na potwierdzenie jej poprzez ceremonię kościelną. Koronacja z 1025 roku wywołała oburzenie w Rzeszy, zwłaszcza w kręgach związanych z domem panującym. Roczniki kwedlinburskie donosiły, że polski monarcha „do głębi napełnił się trucizną pychy”. Z kolei Wipon, kronikarz panowania niemieckiego króla Konrada II, podkreślał, że Bolesław zdobył insygnia królewskie „z krzywdą dla jego władcy”, a więc z naruszeniem uprawnień, jakie przypisywali sobie zwierzchnicy cesarstwa.
Badacze często popełniają grzech anachronizmu, interpretując koronację z 1025 roku. Prawidła polityczne i normy prawne kolejnych stuleci odruchowo odnoszą do tego bardzo wczesnego okresu. W rzeczywistości ceremonia zorganizowana przez Bolesława Chrobrego na pewno nie stanowiła gwarancji niezależności Królestwa Polskiego od Rzeszy. Zdarzało się przecież, że koronowani władcy Burgundii, Italii, Węgier czy Czech podlegali cesarzowi. Nie stanowiła też gwarancji niepodzielności państwa.
Czy nie należałoby zwrócić uwagi raczej na trop religijny? Sakralny charakter królewskiej korony tak interpretuje historyk Zbigniew Dalewski:
Dzierżąc władzę z Boskiego nadania, król miał nie tylko kierować się w swoich rządach Bożymi przykazaniami, czuwać nad przestrzeganiem sprawiedliwości i zabiegać o pomyślność poddanych, lecz również, a może nawet przede wszystkim, troszczyć się o ich zbawienie. Otaczając opieką Kościół, dbając o przestrzeganie Bożych przykazań i właściwe sprawowanie kultu Bożego, miał prowadzić ich wspierany przez biskupów do zbawienia.
Bolesław Chrobry musiał rozumieć tę symbolikę, a także korzyści (wizerunkowe i nie tylko) płynące z respektowania kościelnych norm. W jego państwie – a przynajmniej w głównych grodach, do których zdążyło dotrzeć chrześcijaństwo – obowiązywały przecież posty dłuższe niż w reszcie Europy, a ich łamanie karano wybijaniem zębów.
Kościelna koronacja w symboliczny sposób zwieńczyła ponad trzy dekady rządów Bolesława. Przypuszczalnie odbyła się w Wielkanoc 1025 roku. Kilka tygodni później, 17 czerwca, najwybitniejszy z Piastów przeniósł się do wieczności.
Bolesław dość szybko, może już za życia, został obdarzony przydomkiem „Wielki”. Znacznie lepiej od późniejszego określenia „Chrobry” oddaje on skalę jego dokonań. Pierwszy polski król stworzył bez dwóch zdań wielką monarchię. Rzucił też wyzwanie dwóm cesarzom: niemieckiemu Henrykowi II, z którym prowadził walki, i bizantyńskiemu Bazylemu II, z którym gotowy był stanąć w szranki po zdobyciu Kijowa.
System jego rządów nie był jednak trwały. Model, w którym władca sam utrzymuje drużynę i prowadzi ją do kolejnych zwycięstw, musiał w końcu upaść. Nie da się w nieskończoność łupić sąsiadów. Jednorazowe niepowodzenia przytrafiały się nawet Chrobremu i nie groziły jeszcze upadkiem. Dłuższe „chude lata” niosły jednak z sobą nieunikniony kryzys. Pozbawieni zdobyczy wojowie zaczynali odbijać sobie niepowodzenia na poddanych księcia. Kraj popadał w ruinę, ludność zaś, narażona na głód i nędzę, podnosiła głowy przeciw panującym…
Tak się stało z państwem Chrobrego. Przeżyło go o trzynaście lat, a agonia była wyjątkowo bolesna. Doszło do bratobójczych walk między synami wielkiego władcy, do najazdów wojsk ruskich i niemieckich oraz walnego buntu poddanych. Zwieńczeniem zapaści były wydarzenia roku 1038, kiedy to czeski książę Brzetysław I nawiedził ogniem i mieczem Wielkopolskę, centrum monarchii pierwszych Piastów. W gnieźnieńskiej katedrze, pamiętającej niedawne wywyższenie Chrobrego, zamieszkały dzikie zwierzęta.
Państwo upadło, ale chwała pierwszego króla przetrwała wszelkie wstrząsy. Kolejnym pokoleniom czasy Bolesława jawiły się jako mityczny „złoty wiek”. Zresztą: czy nie jest tak nadal?
Dalewski Z.,
Dlaczego Bolesław Chrobry chciał koronować się na króla?
[w:]
Gnieźnieńskie koronacje królewskie i ich środkowoeuropejskie konteksty
, red. J. Dobosz, M. Matla, L. Wetesko, Gniezno 2011.
Fried J.,
Otton III i Bolesław Chrobry. Miniatura dedykacyjna z Ew
angeliarza z Akwizgranu, zjazd gnieźnieński a królestwa polskie i węgi
erskie. Analiza ikonograficzna i wnioski historyczne
, Warszawa 2000.
Grabski A.,
Bolesław Chrobry. Zarys dziejów politycznych i wojskowych
, Warszawa 1964.
Morys-Twarowski M.,
Narodziny potęgi. Wszystkie podboje Bolesława Chrobrego
, Kraków 2017.
Pleszczyński A.,
Niemcy wobec pierwszej monarchii piastowskiej (963–1034). Narodziny stereotypu. Postrzeganie i cywilizacyjna klasyfikacja władców Polski i ich kraju
, Lublin 2008.
Sikorski D.A.,
Kościół w Polsce za Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Rozważania nad granicami poznania historycznego
, wyd. 2, Poznań 2013.
Skibiński E.,
Koronacje pierwszych Piastów w najstarszych źródłach narracyjnych
, [w:]
Gnieźnieńskie koronacje królewskie i ich środkow
oeuropejskie konteksty
, red. J. Dobosz, Marzena M., L. Wetesko, Gniezno 2011.
Strzelczyk J.,
Bolesław Chrobry
, Warszawa 2014.
Urbańczyk P.,
Zanim Polska została Polską
, Toruń 2015.
Zakrzewski S.,
Bolesław Chrobry Wielki
, wyd. 2, Kraków 2000.
Kamil Janicki
Rozdział 4
Dlaczego naprawdę doszło do rozbicia dzielnicowego?
Wprowadzenie w życie testamentu Bolesława Krzywoustego w roku 1138 wciąż uchodzi za jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach średniowiecznej Polski. Czy fakt podziału kraju rzeczywiście był jednak czymś wyjątkowym? I dlaczego przeprowadzono go w tak katastrofalny sposób?
Spośród wszystkich kronik, roczników, dokumentów i źródeł historycznych żadne nie wywarło takiego wpływu na wyobrażenia Polaków o początkach ich kraju i rodzimej dynastii, jak Cronica et gesta ducum sive principum Polonorum Galla Anonima. Wędrowny mnich – wedle tradycji wywodzący się z Francji, a w świetle popularnej obecnie teorii: z północnej Italii – spisał w początkach XII stulecia pierwszą relację o polskich dziejach.
W przeciwieństwie do wszystkich kolejnych kronikarzy Gall miał dostęp do wciąż żywej i świeżej tradycji dynastycznej. Tworzący niemal stulecie później Wincenty Kadłubek wolał snuć baśnie i nieprawdopodobne legendy, niż odtwarzać historię. Jan Długosz, aktywny trzy i pół wieku po Gallu, tylko kompilował i przerabiał wiadomości poprzedników, a gdy brakowało mu szczegółów, po prostu je zmyślał. W opiniach historyków – formułowanych od schyłku XVIII stulecia aż po czasy współczesne – wyłącznie anonimowy mnich przytaczał twarde, miarodajne fakty.
Renoma pierwszego dziejopisa stała się wśród badaczy tak wielka, że długo ignorowano jakiekolwiek informacje zagranicznych źródeł kłócące się z jego przekazem o początkach Polski. Do dzisiaj tekst Galla kształtuje obraz epoki wczesnopiastowskiej. W efekcie wciąż mocno trzyma się też największa manipulacja, jakiej dopuścił się kronikarz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki