Chwile przełomu. 25 wydarzeń, które zmieniły dzieje Polski - Kamil Janicki, Dariusz Kaliński, Rafał Kowalczyk, Piotr Kroll, Michael Morys-Twarowski, Sebastian Pawlina, Maciej A. Pieńkowski, Paweł Stachnik, Agata Sosnowska - ebook

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kulisy największych sukcesów, tło najbardziej bolesnych porażek i prawda o decyzjach, które ukształtowały dzieje Polski.

  • Kiedy naprawdę powstało państwo polskie?
  • Jaka była największa katastrofa w dziejach Rzeczpospolitej?
  • I czy sojusz z Hitlerem mógł uratować II RP?

Od przybycia pierwszych Słowian nad Wisłę po układ jałtański i upadek komunizmu. Pojedyncze decyzje, podejmowane w kluczowych momentach, na zawsze przesądziły o losach kraju. Oto 25 przełomowych momentów polskiej historii i 25 podstawowych pytań. Zadawali je królowie, politycy, generałowie i zwykli Polacy – często przez wiele stuleci.

O udzielenie odpowiedzi poprosiliśmy wiodących ekspertów i najpopularniejszych publicystów historycznych.

Michael Morys-Twarowski wyjaśnia czy Rzeczpospolita mogła podbić Rosję w XVII wieku. Prof. Rafał Kowalczyk wskazuje prawdziwe przyczyny upadku drugiego najważniejszego państwa na kontynencie. Dariusz Kaliński bez ogródek pisze o tym, dlaczego alianci sprzedali nas Stalinowi, a Sebastian Pawlina – pokazuje czy powstanie warszawskie miało szanse na sukces.

Praca zbiorowa, m.in.: - Kamil Janicki (autor serii biografii wpływowych Polek, m.in. Dam polskiego imperium i Pierwszych dam II Rzeczpospolitej); Dariusz Kaliński (autor bestsellerowej Czerwonej zarazy); Rafał Kowalczyk (dr hab., profesor UŁ, jeden z najlepszych specjalistów od epoki napoleońskiej); Piotr Kroll (dr, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, znawca dziejów XVII stulecia); Michael Morys-Twarowski (dr, autor bestsellerowego Polskiego imperium); Sebastian Pawlina (laureat Nagrody Historycznej „Polityki”, znawca powstania warszawskiego); Maciej A. Pieńkowski (dr, pracownik Wojskowego Biura Historycznego); Paweł Stachnik (dziennikarz i publicysta historyczny związany m.in. z „Dziennikiem Polskim”).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 266

Oceny
4,0 (38 ocen)
13
15
7
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Historia Polski opisane przez punkty przełomowe-a czy rzeczywiście byly to zapraszam do lektury i przemyśleń
00
AStrach

Dobrze spędzony czas

W każdym czasie do odszukania.
00

Popularność




Roz­dział 1. Od jak dawna Sło­wia­nie miesz­kają na zie­miach pol­skich?

Kamil Janicki

Roz­dział 1

Od jak dawna Sło­wia­nie miesz­kają na zie­miach pol­skich?

Z nowych badań coraz wyraź­niej wynika, że nasi przod­ko­wie zamiesz­ki­wali nad Wisłą nawet nie od setek, ale od tysięcy lat. To jesz­cze jed­nak nie ozna­cza, że byli oni Sło­wia­nami. W wiel­kiej dys­ku­sji, która od pra­wie wieku wstrząsa pol­ską nauką, wciąż padają błędne pyta­nia.

Pierw­sze pisemne wia­do­mo­ści o Sło­wia­nach pocho­dzą dopiero z VI wieku, z cza­sów pano­wa­nia sław­nego Justy­niana Wiel­kiego – cesa­rza Bizan­cjum i ostat­niego władcy, który pod­jął próbę zjed­no­cze­nia ziem impe­rium rzym­skiego. Kon­stan­ty­no­po­li­tań­ski biu­ro­krata Jor­da­nes wspo­mniał około 550 roku o „Skla­we­nach”, wywo­dzą się z ludów, które „roz­sia­dły się, poczy­na­jąc od źró­deł rzeki Wiskla, na nie­zmie­rzo­nych obsza­rach”. Tej samej nazwy użył też two­rzący w zbli­żo­nym cza­sie Pro­ko­piusz z Ceza­rei. On jed­nak nie opo­wia­dał o dale­kim i mało zna­nym ludzie, ale o maso­wym napły­wie Sło­wian na Bał­kany, który sta­no­wił coraz więk­szy pro­blem dla cesar­stwa.

Pro­ko­piusz z pogardą stwier­dzał, że Sło­wia­nie są bru­talni, pod­stępni, żyją w nędz­nych cha­tyn­kach i pła­wią się w bru­dzie. Przy­pi­sał im też rudy kolor wło­sów, trudno jed­nak przy­wią­zy­wać do tego szcze­gółu więk­szą wagę. Greccy i rzym­scy auto­rzy z roz­mi­ło­wa­niem uzna­wali za rudziel­ców przed­sta­wi­cieli wszel­kich szcze­gól­nie obcych i „bar­ba­rzyń­skich” (w ich oce­nie) ludów.

Wspo­mina się nie­kiedy o star­szych źró­dłach, które mogłyby mieć odnie­sie­nie do Sło­wian. Pro­fe­sor Michał Par­czew­ski – arche­olog z Rze­szowa – pod­kre­śla jed­nak, że są one „zbyt wąt­pliwe”, by trak­to­wać je poważ­nie. Żaden tekst z cza­sów antycz­nego cesar­stwa rzym­skiego nie wymie­nił wprost „Skla­we­nów”. Róż­nie pró­bo­wano wyja­śniać to tajem­ni­cze mil­cze­nie.

Bada­cze tematu stop­niowo zaczęli zaj­mo­wać miej­sca w dwóch wiel­kich obo­zach. Tak zwani auto­chto­ni­ści doszli do prze­ko­na­nia, że Sło­wia­nie zamiesz­ki­wali na zie­miach obec­nej Pol­ski od naj­bar­dziej zamierz­chłych cza­sów. Byto­wali nad Wisłą już w epoce brązu, nawet tysiące lat przed naszą erą. Oni też byli gospo­da­rzami regionu w epoce rzym­skiej i wcho­dzili w kon­takt z kup­cami z impe­rium, cenią­cymi war­tość bał­tyc­kiego bursz­tynu. Ich obec­ność nie sta­no­wiła tajem­nicy. Sło­wia­nie mogli nato­miast być okre­ślani przez przy­by­szy z rejonu śród­ziem­no­mor­skiego innym mia­nem niż to póź­niej przy­jęte.

Druga grupa zapro­po­no­wała wyja­śnie­nie rady­kal­nie sprzeczne z pierw­szym. Zda­niem alloch­to­ni­stów Sło­wia­nie wywo­dzili się z nie­wiel­kiej kolebki, poło­żo­nej nie­mal na pewno poza gra­ni­cami Pol­ski. Dopiero w wie­kach V i VI ich spo­łecz­ność doznała ogrom­nego przy­ro­stu demo­gra­ficz­nego i zaczęła roz­le­wać się na sąsied­nie zie­mie. Późne przy­by­cie Sło­wian nad Wisłę i jesz­cze póź­niej­sze ich zetknię­cie się z Bizan­tyń­czy­kami mia­łyby tłu­ma­czyć, dla­czego ist­nie­nie ludu umy­kało uwa­dze auto­rów ze świata grecko-rzym­skiego.

Rekon­struk­cja osady sło­wiań­skiej w Tor­ge­low na obsza­rze obec­nych Nie­miec.

Dys­ku­sja od początku budziła olbrzy­mie emo­cje. Odno­siła się do kwe­stii pocho­dze­nia, tak fun­da­men­tal­nej dla toż­sa­mo­ści naro­dów, kul­tur, ale też jed­no­stek. Nie cho­dziło jed­nak tylko o to, by raz, a dobrze odpo­wie­dzieć „skąd nasz ród”. Temat etno­ge­nezy Sło­wian stał się pro­ble­mem poli­tycz­nym. Następ­nie zaś – posłu­żył za uza­sad­nie­nie nie­miec­kich zbrodni w Pol­sce pod­czas II wojny świa­to­wej. Hitle­row­ski reżim ocho­czo przy­jął inter­pre­ta­cję, w myśl któ­rej Sło­wianie byli tylko póź­nymi i nie­chcia­nymi intru­zami na pier­wot­nie ger­mań­skich zie­miach nad Wisłą. To rze­komo dawało nie­miec­kim zbrod­nia­rzom prawo do eks­ter­mi­no­wa­nia Pola­ków, zawłasz­cza­nia dorobku miej­sco­wej cywi­li­za­cji, ale też pla­no­wa­nia wiel­kich czy­stek i prze­sie­dleń po tym, jak wojna dobie­gnie końca.

Po upadku III Rze­szy wielu naukow­ców uwa­żało obronę teo­rii o odwiecz­nej obec­no­ści Sło­wian na zie­miach pol­skich wręcz za swój patrio­tyczny obo­wią­zek. Wyda­wano nie tylko spe­cja­li­styczne prace, ale też iście pro­pa­gan­dowe bro­szurki dla sze­ro­kiego odbiorcy. Jedna z nich wyszła w 1947 roku spod ręki Józefa Kostrzew­skiego – ojca całej kon­cep­cji auto­chto­nicz­nej, sze­roko zna­nego zwłasz­cza z udziału w bada­niach wyko­pa­li­sko­wych w Bisku­pi­nie. W publi­ka­cji Sło­wia­nie i Ger­ma­nie w pra­dzie­jach Pol­ski poznań­ski arche­olog wprost pisał o „nie­miec­kich bred­niach”. Pod­kre­ślał też odle­głe korze­nie Sło­wiańsz­czy­zny i wyjąt­kową pozy­cję Pola­ków:

My Polacy jeste­śmy w dosłow­nym zna­cze­niu bez­po­śred­nimi potom­kami i dzie­dzi­cami znacz­nej czę­ści lud­no­ści pra­sło­wiań­skiej, miesz­ka­ją­cej tu od 32 wie­ków, i to tej czę­ści, która naj­sil­niej zwią­zana była z zie­mią i nie dała się porwać w okre­sie wędró­wek ludów owemu pędowi w dal, co spo­wo­do­wał rozej­ście się (…) przod­ków póź­niej­szych Sło­wian zachod­nich, połu­dnio­wych i wschod­nich.

Poli­tyczne uwi­kła­nie tematu nie prze­cięło roz­wa­żań. Prze­ciw­nie: dys­ku­sja trwała na­dal, a jej tem­pe­ra­tura tylko rosła. Fakt, że auto­chto­ni­ści nie wahali się wysu­wać skraj­nych tez, pod­kre­ślać naczel­nej roli Pola­ków we wspól­no­cie sło­wiań­skiej i ude­rzać w patrio­tyczne czy wręcz nacjo­na­li­styczne tony, budził coraz więk­szy opór. Alloch­to­ni­ści prze­ciw­sta­wili ich gło­som wła­sne teo­rie, w kil­ku­dzie­się­ciu róż­nych warian­tach. Naj­więk­sze uzna­nie zyskał sobie ten, w myśl któ­rego pier­wotne sie­dziby Sło­wian znaj­do­wały się na obsza­rze obec­nej Ukra­iny, w dorze­czach Dnie­pru i Pry­peci. Dopiero w V wieku Sło­wianie mieli dotrzeć nad Wisłę, bez pro­blemu zaj­mu­jąc nowe zie­mie – tery­to­ria dzi­siej­szej Pol­ski zostały bowiem sto lat wcze­śniej opusz­czone i pano­wała tu „pustka osad­ni­cza”.

Jeden z głów­nych pro­mo­to­rów takiej wizji, cyto­wany już prof. Michał Par­czew­ski, pod­kre­ślał, że poglądy auto­chto­ni­stów zostały „pod­wa­żone i na grun­cie źró­dło­znaw­czym oba­lone”. Nie jest jed­nak prawdą, że debatę zamknięto. Obie strony oko­pały się na przy­ję­tych pozy­cjach, odma­wia­jąc dal­szej dys­ku­sji. Pro­fe­sor Prze­my­sław Urbań­czyk wspo­mi­nał, że gdy w 2000 roku w Pol­skiej Aka­de­mii Nauk zor­ga­ni­zo­wano swo­isty „okrą­gły stół” alloch­to­ni­stów i auto­chto­ni­stów, część zapro­szo­nych pre­le­gen­tów w ogóle się nie sta­wiła, inni zaś nie zgo­dzili się, by ich tek­sty ogło­szono dru­kiem wspól­nie z refe­ra­tami prze­ciw­ni­ków.

Jesz­cze w 2012 roku Karo­lina Boro­wiec, komen­tu­jąca temat na łamach „Kwar­tal­nika Języ­ko­znaw­czego”, stwier­dziła, że „per­so­nalne utarczki unie­moż­li­wiają wszel­kie poro­zu­mie­nie”. Rze­czy­wi­ście, spór pro­wa­dzony dotych­cza­so­wymi meto­dami utknął w mar­twym punk­cie. W XXI wieku głos zaczęli jed­nak zabie­rać przed­sta­wi­ciele dzie­dzin dotąd nie­za­an­ga­żo­wa­nych w tę sprawę.

Postępy, zwłasz­cza w zakre­sie badań gene­tycz­nych i antro­po­lo­gicz­nych, rzu­ciły zupeł­nie nowe świa­tło na histo­rię zalud­nie­nia ziem pol­skich. Teo­ria alloch­to­niczna, która jesz­cze przed dekadą była na wielu uczel­niach wykła­dana niczym dogmat, teraz budzi bar­dzo poważne wąt­pli­wo­ści.

Jak pod­kre­śla prof. Janusz Pion­tek, antro­po­log i bio­ar­che­olog z Uni­wer­sy­tetu im. Adama Mic­kie­wi­cza w Pozna­niu, „liczne ana­lizy mate­ria­łów szkie­le­to­wych” nie potwier­dziły twier­dzeń o nagłym, ogrom­nym przy­ro­ście demo­gra­ficz­nym z V–VI wieku, który mógłby popchnąć miesz­kań­ców dorze­czy Dnie­pru i Pry­peci do eks­pan­sji. Co wię­cej, bada­nia szcząt­ków śre­dnio­wiecz­nych miesz­kań­ców poszcze­gól­nych czę­ści Sło­wiańsz­czy­zny i obsza­rów ziem pol­skich wyka­zały „wyraźne róż­nice w budo­wie szkie­letu, w cechach bio­lo­gicz­nych”. Zda­niem prof. Piątka „z bio­lo­gicz­nego punktu widze­nia wytłu­ma­cze­nie tego stanu rze­czy jest tylko jedno”. Sło­wia­nie musieli zamiesz­ki­wać poza rze­komą kolebką o wiele dłu­żej niż od V–VI wieku. W efek­cie spo­łecz­no­ści zdą­żyły „zaadap­to­wać się do lokal­nych warun­ków śro­do­wi­sko­wych”.

Lech znaj­duje gniazdo bia­łych orłów. Gra­fika Wale­rego Elja­sza-Radzi­kow­skiego.

Do nawet waż­niej­szych i wprost wywro­to­wych wnio­sków dopro­wa­dziły jed­nak porów­na­nia popu­la­cji śre­dnio­wiecz­nej Pol­ski z lud­no­ścią żyjącą na tych samych zie­miach w cza­sach sta­ro­żyt­nego Rzymu. Na prze­ło­mie XX i XXI wieku poja­wiła się moż­li­wość bada­nia nie tylko DNA osób żywych bądź nie­dawno zmar­łych, ale też tak zwa­nego „DNA kopal­nego”, pobie­ra­nego ze szczą­tek liczą­cych nawet tysiące lat. Ana­liza pró­bek z kil­ku­dzie­się­ciu szkie­le­tów potwier­dziła, że na zie­miach pol­skich „ist­nieje cią­głość pew­nych linii gene­tycz­nych przy­naj­mniej od okresu rzym­skiego do współ­cze­sno­ści”. W 2012 roku poznań­ska spe­cja­listka dr Anna Juras pod­kre­ślała, że usta­le­nia mają cha­rak­ter wstępny. Także kolejne ana­lizy, porów­nu­jące antyczny mate­riał gene­tyczny z DNA obec­nej popu­la­cji róż­nych kra­jów Europy, wyka­zały jed­nak, że to „współ­cze­śni Sło­wia­nie zachodni mają pro­fil mtDNA, który jest naj­bar­dziej podobny do wystę­pu­ją­cego u daw­nych miesz­kań­ców Europy Środ­ko­wej”.

Bada­nia z zakresu antro­po­lo­gii (na przy­kład ana­lizy izo­to­powe szkliwa nazęb­nego oraz porów­na­nia zmian cho­ro­bo­wych i roz­wo­jo­wych) dopro­wa­dziły do podob­nych wnio­sków. Według naj­now­szej pracy prof. Piontka – opu­bli­ko­wa­nej w 2020 roku – należy sądzić, iż „mamy do czy­nie­nia z bio­lo­giczną cią­gło­ścią zasie­dle­nia na obsza­rze zaj­mo­wa­nym przez Sło­wian zachod­nich i Sło­wian wschod­nich” przy­naj­mniej od cza­sów rzym­skich.

Twier­dze­nia o nagłej, olbrzy­miej wędrówce Sło­wian nie wytrzy­mują kry­tyki. Podob­nie – nie da się dłu­żej twier­dzić, że dopiero w V wieku nasi przod­ko­wie przy­byli na od dawna nie­za­miesz­kane zie­mie pol­skie. Nie było żad­nej wiel­kiej „pustki osad­ni­czej”. Wygląda na to, że tezy alloch­to­ni­stów stop­niowo odejdą do lamusa. Nowe usta­le­nia nie ozna­czają jed­nak, że rację mieli auto­chto­ni­ści. Cią­głość zalud­nie­nia nie jest rów­no­znaczna z cią­gło­ścią kul­tury. A DNA nie jest wyznacz­ni­kiem ist­nie­nia okre­ślo­nej cywi­li­za­cji.

Karo­lina Boro­wiec, autorka pracy Kanon wie­dzy na temat tzw. etno­ge­nezy Sło­wian, słusz­nie pod­kre­śla, że „szu­ka­nie poje­dyn­czego źró­dła, pier­wot­nej ojczy­zny, ma sens jedy­nie w mito­lo­giach”, nie zaś w rze­czy­wi­sto­ści. Także Marta Noiń­ska z Uni­wer­sy­tetu Gdań­skiego przy­po­mina, że „poję­cie Sło­wia­nin” nie ma cha­rak­teru gene­tycz­nego, ale – języ­ko­znaw­czy.

Nasi przod­ko­wie mogli żyć nad Wisłą wiele tysięcy lat temu. Dzi­siaj wydaje się, że rze­czy­wi­ście żyli. Trudno jed­nak nazy­wać ich Sło­wia­nami czy pra-Pola­kami, jeśli mieli zupeł­nie odmienną od naszej kul­turę, posłu­gi­wali się inną mową, żyli w myśl norm i w warun­kach zupeł­nie nie­zwią­za­nych z tymi, które cecho­wały póź­niej Sło­wiańsz­czy­znę. Pro­blem ten świet­nie ujął histo­ryk z Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego, Roman Żucho­wicz, przy­wo­łu­jąc porów­na­nie bli­skow­schod­nie. Bada­nia gene­tyczne pro­wa­dzone w Liba­nie dowio­dły, że obecni miesz­kańcy tego kraju to w około 90% potom­ko­wie Kana­nej­czy­ków z epoki brązu. Pro­blem w tym, że:

(…) z róż­no­ra­kich źró­deł bez­sprzecz­nie wiemy, że przez te zie­mie prze­wi­jało się w histo­rii mnó­stwo innych ludów: Asy­ryj­czycy, Per­so­wie, Grecy, Rzy­mia­nie, Ara­bo­wie. Przez stu­le­cia zmie­niała się toż­sa­mość etniczna miesz­kań­ców dzi­siej­szego Libanu, jak i uży­wane przez nich języki. Geny oka­zują się mimo tego uparte i nie­wraż­liwe na prze­miany poli­tyczne i kul­tu­rowe. Tłu­ma­czy się to nastę­pu­jąco: mimo najaz­dów ogół lud­no­ści osia­dłej się zasad­ni­czo nie zmie­nia. Z cza­sem ludzie przyj­mują język, a nie­kiedy nawet toż­sa­mość etniczną najeźdź­ców.

Także nad Wisłą geny oka­zały się „uparte”. Docho­dziło do wędró­wek kul­tur, do prze­mian toż­sa­mo­ści, ale popu­la­cja – wbrew daw­nym wizjom – nie prze­no­siła się masowo z miej­sca na miej­sce.

Bada­nia gene­tyczne i antro­po­lo­giczne nie mogą zamknąć dys­ku­sji o gene­zie Sło­wian. Mogą być jed­nak dobrym pre­tek­stem, by spro­wa­dzić temat na wła­ściw­sze tory. I roz­pra­wiać o tym, kiedy oraz w jakich warun­kach zro­dziła się sło­wiań­ska toż­sa­mość, a nie – kiedy żył pierw­szy pra­przo­dek Pola­ków. Pościg za „mito­lo­giczną” kolebką musi prze­cież pro­wa­dzić do absurdu. Bo jeśli każdy nasz ante­nat był proto-Pola­kiem, to czy nie nale­ża­łoby stwier­dzić, że pra­sło­wiańsz­czy­zna ist­niała już na afry­kań­skiej sawan­nie sto tysięcy lat temu?

Dowiedz się wię­cej

Boro­wiec K.

, Kanon wie­dzy na temat tzw. etno­ge­nezy Sło­wian. Czas prze­łomu

, „Kwar­tal­nik Języ­ko­znaw­czy”, nr 1 (2012).

Cień Świa­to­wita czyli pięć gło­sów w spra­wie etno­ge­nezy Sło­wian

, red. A. Kokow­ski, Lublin 2002.

Juras A. i in.,

Ancient DNA Reve­als Matri­li­neal Con­ti­nu­ity in Pre­sent Day Poland over the Last Two Mil­len­nia

, „PLoS ONE” nr 9 (2014).

Juras A.,

Etno­ge­neza Sło­wian w świe­tle badań kopal­nego DNA

, Praca dok­tor­ska wyko­nana w Zakła­dzie Bio­lo­gii Ewo­lu­cyj­nej Czło­wieka Insty­tutu Antro­po­lo­gii UAM w Pozna­niu, Poznań 2012.

Kostrzew­ski J.,

Sło­wia­nie i Ger­ma­nie w pra­dzie­jach Pol­ski

, War­szawa 1947.

Noiń­ska M.,

Gene­tyka popu­la­cyjna a pro­blem etno­ge­nezy Sło­wian

, „Stu­dia Ros­sica Geda­nen­sia”, nr 3 (2016).

Oczkowa B.,

Etno­ge­neza Sło­wian. Histo­ria badań

, „Kul­tura Sło­wian”, t. 15 (2019).

Pion­tek J.,

Etno­ge­neza Sło­wian jako pro­blem badaw­czy w antro­po­lo­gii fizycz­nej

, „Nauka”, nr 1 (2020).

Pion­tek J.,

Etno­ge­neza Sło­wian. Od mitów ku fak­tom

, „Arche­olo­gia Pol­ski”, t. 54 (2009).

Pion­tek J., Iwa­nek B., Segeda S.,

Antro­po­lo­gia o pocho­dze­niu Sło­wian

, Poznań 2008.

Połowa źró­deł o Wiel­kiej Lechii pocho­dzi z Inter­netu. O feno­me­nie „tur­bo­sło­wia­ni­zmu”

, roz­mowa K. Chmie­liń­skiego z R. Żucho­wi­czem, „Klub Jagiel­loń­ski”, 5 paź­dzier­nika 2017.

Roz­dział 2. Jak powstało pań­stwo Pia­stów?

Kamil Janicki

Roz­dział 2

Jak powstało pań­stwo Pia­stów?

Pogląd, według któ­rego histo­ria Pol­ski jest dużo dłuż­sza, niż wyni­ka­łoby z infor­ma­cji naj­star­szych kro­nik, zdo­był sobie w ostat­nich latach wielu zwo­len­ni­ków w gro­nie ama­to­rów. W świe­cie nauki nastą­piła rzecz wprost odwrotna. Nie­mal jed­no­cze­śnie i w spo­sób nie­po­zo­sta­wia­jący żad­nych wąt­pli­wo­ści udo­wod­niono, że pań­stwo Pia­stów zro­dziło się w eks­pre­so­wym tem­pie i bar­dzo późno, na samym progu epoki histo­rycz­nej.

Pierw­sze naprawdę sze­roko zakro­jone stu­dia nad począt­kami Pol­ski pro­wa­dzono w latach 50. i 60. XX wieku. Hoj­nie finan­so­wane „bada­nia mile­nijne” miały stwo­rzyć naukowe tło dla hucz­nych obcho­dów tysiąc­le­cia pań­stwa. W prace zaan­ga­żo­wali się histo­rycy, lin­gwi­ści, histo­rycy sztuki, ale zwłasz­cza arche­olo­dzy.

Pro­fe­sor Hanna Kóčka-Krenz z Uni­wer­sy­tetu im. Adama Mic­kie­wi­cza w Pozna­niu pod­kre­śla, że bada­nia mile­nijne miały olbrzymi wpływ na roz­wój pol­skiej arche­olo­gii. Na dzie­siątki lat ukształ­to­wały też postrze­ga­nie pra­dzie­jów pań­stwa Pia­stów. Wśród ich uczest­ni­ków powszechne było prze­ko­na­nie, że Pol­ska ma histo­rię sporo dłuż­szą, niż wska­zy­wa­łaby obcho­dzona rocz­nica. Górę wzięły kon­cep­cje, w myśl któ­rych struk­tury o cha­rak­te­rze pań­stwo­wym ist­niały w Wiel­ko­pol­sce już w poło­wie wieku IX, a zaczątki orga­ni­za­cji poli­tycz­nej, z któ­rej wykluł się przy­szły kraj, nawet stu­le­cie wcze­śniej.

Nie bez wpływu mark­si­stow­skich teo­rii przy­jęto – by użyć dzi­siej­szego ter­minu – „skraj­nie ewo­lu­cjo­ni­styczny” model roz­woju pań­stwa. Zgod­nie z nim ple­miona zamiesz­ku­jące Wiel­ko­pol­skę stop­niowo gro­ma­dziły „środki pro­duk­cji”, żyw­ność, a wzrost bogac­twa pro­wa­dził do orga­ni­zo­wa­nia coraz sil­niej­szych struk­tur. Drogą poro­zu­mień, „kon­traktu spo­łecz­nego”, ple­miona poko­jowo i w pro­ce­sie roz­cią­gnię­tym na dłu­gie dekady łączyły się w małe pań­stewka, te zaś – z cza­sem zlały się w jeden kraj, ze wspólną dyna­stią. Była to wizja czy­telna, pro­sta i… nad wyraz sie­lan­kowa. Dzi­siaj wia­domo też, że była zupeł­nie sprzeczna z warun­kami życia i obli­czem poli­tyki we wcze­snym śre­dnio­wie­czu.

Pro­fe­sor Zofia Kur­na­tow­ska, wybitna arche­olożka zmarła przed kil­koma laty, bez ogró­dek przy­zna­wała, że pol­ską arche­olo­gię z cza­sów badań mile­nij­nych tra­pił „ogólny nie­do­ro­zwój meto­dyczny i meto­do­lo­giczny”. Naukowcy dopiero uczyli się, naj­czę­ściej na błę­dach, jak pro­wa­dzić wyko­pa­li­ska, zabez­pie­czać i opi­sy­wać relikty, a zwłasz­cza – jak skła­dać w całość wnio­ski uzy­skane z prac pro­wa­dzo­nych w róż­nych loka­li­za­cjach. Ogrom­nym pro­ble­mem był pośpiech zwią­zany z nad­cho­dzącą rocz­nicą. Jesz­cze więk­szym – brak tech­nik i narzę­dzi.

W poło­wie XX wieku nie znano jesz­cze żad­nego spo­sobu dokład­nego dato­wa­nia zna­le­zisk. Dla oceny wieku przed­mio­tów lub resz­tek zabu­do­wań sto­so­wano kry­te­ria sty­li­styczne, zwłasz­cza zaś się­gano po cera­mikę. Spra­wiało to, że arche­olo­dzy mylili się… o całe stu­le­cia. A tym samym także wszel­kie ich cało­ściowe wnio­ski opie­rały się na błęd­nie zin­ter­pre­to­wa­nych prze­słan­kach.

Anio­ło­wie w cha­cie Pia­sta. Legen­darny począ­tek dzie­jów Pol­ski w wyobra­że­niu Rafała Hadzie­wi­cza.

Dopiero na prze­ło­mie XX i XXI wieku nad Wisłą upo­wszech­niły się prze­ło­mowe metody nowo­cze­snej arche­olo­gii. Bada­nia radio­wę­glowe pozwa­lają dato­wać relikty z dokład­no­ścią do kilku dekad lub przy­naj­mniej do stu­le­cia, a tym samym wyklu­czać z dys­ku­sji zna­le­zi­ska w ogóle nie zwią­zane ze Sło­wia­nami. Z kolei tech­nika den­dro­chro­no­lo­giczna – oparta na ana­li­zie przy­ro­stu sło­jów drzew – w ide­al­nych warun­kach zawęża ter­min powsta­nia danej kon­struk­cji z drewna do kon­kret­nego roku, a nawet pory roku. Zwy­kle zaś – przy­naj­mniej do jed­nej dekady. Co naj­waż­niej­sze, bada­nia den­dro­chro­no­lo­giczne ucho­dzą za nie­zwy­kle dokładne i pewne. Jeśli tylko próbki zostały pra­wi­dłowo wybrane, opi­sane i zana­li­zo­wane, wynik nie pozo­sta­wia żad­nego pola do dys­ku­sji. Poziom pre­cy­zji tej tech­niki pozwala nato­miast wycią­gać wnio­ski na temat prze­mian poli­tycz­nych i spo­łecz­nych w nawet nie­wiel­kich okre­sach.

Bada­nia sło­jów drzew przy­nio­sły w pol­skiej arche­olo­gii praw­dziwy prze­wrót koper­ni­kań­ski. Prze­ana­li­zo­wano nie tylko dane z setek sta­no­wisk, na któ­rych prace pro­wa­dzono w okre­sie „mile­nij­nym”, ale też z ogrom­nej liczby wyko­pów orga­ni­zo­wa­nych nowo­cze­śniej­szymi meto­dami. Dzi­siaj nie ma już wąt­pli­wo­ści, że dawni eks­perci ogrom­nie się pomy­lili. Pań­stwo Pia­stów nie powsta­wało stop­niowo i nie było skut­kiem „doj­rze­wa­nia wspól­not ple­mien­nych”. Prze­łom nastą­pił nagle i w bar­dzo krót­kim cza­sie.

Jak pod­kre­śla prof. Michał Kara – autor klu­czo­wego stu­dium arche­olo­gicz­nego pt. Naj­star­sze pań­stwo Pia­stów wyda­nego w 2009 roku – dyna­miczny roz­wój zalud­nie­nia, wzrost moż­li­wo­ści gospo­dar­czych i zwięk­sze­nie się oznak kul­tury w Wiel­ko­pol­sce nie były powo­dem, dla któ­rego naro­dziło się tam pań­stwo, ale dopiero skut­kiem zor­ga­ni­zo­wa­nia domeny Pia­stów. Zasad­ni­czy prze­wrót pań­stwowy miał zaś miej­sce nie w wieku IX, lecz dopiero w pierw­szych deka­dach stu­le­cia X: a więc w cza­sach odsu­nię­tych od epoki Mieszka I o naj­wy­żej dwa poko­le­nia.

Na Wyso­czyź­nie Gnieź­nień­skiej i we wschod­niej czę­ści Wyso­czy­zny Poznań­skiej szybko wybu­do­wano kil­ka­na­ście gro­dów wią­za­nych z dyna­stią Pia­stów. Część z nich mogła powstać z ini­cja­tywy pół­le­gen­dar­nego Lestka. Inne – już na pole­ce­nie Miesz­ko­wego ojca, Sie­mo­my­sła. Obu tych wład­ców wymie­nił z imie­nia autor pierw­szej pol­skiej kro­niki, Gall Ano­nim. Do naj­star­szych drew­niano-ziem­nych for­tec pia­stow­skich, wznie­sio­nych już na samym początku X stu­le­cia, nale­żały mię­dzy innymi grody w Brusz­cze­wie, Dale­szy­nie, Mora­cze­wie czy Spła­wiu. Naj­po­tęż­niej­sze twier­dze – oznaki wła­dzy pań­stwo­wej, narzę­dzia obrony, ale też kon­troli pod­da­nych – powsta­wały jed­nak dopiero od lat 20. X wieku. Przez kolejne dwie dekady tak zwane patry­mo­nium rodu krze­pło i naj­póź­niej około 940 roku było już pań­stwem z praw­dzi­wego zda­rze­nia.

Nie był to duży orga­nizm poli­tyczny – ani z dzi­siej­szej, ani ze śre­dnio­wiecz­nej per­spek­tywy. Naj­wcze­śniej­sza pra-Pol­ska, z domnie­ma­nych cza­sów Sie­mo­my­sła, miała powierzch­nię tylko około 5 tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. Jej serce znaj­do­wało się w trój­ką­cie Giecz–Poznań–Gnie­zno. W świe­tle naj­daw­niej­szej tra­dy­cji pisa­nej ostatni z tych ośrod­ków był pier­wotną sto­licą Pia­stów. Bada­nia arche­olo­giczne pod­wa­żyły jed­nak wizję powta­rzaną przez dzie­jo­pi­sów.

Pol­ska nie mogła zacząć się w Gnieź­nie, bo za cza­sów pierw­szych Pia­stów… Gnie­zno nie ist­niało. Przy­naj­mniej nie jako twier­dza czy miej­sce spra­wo­wa­nia wła­dzy woj­sko­wej. Tutej­szy gród zaczęto budo­wać dopiero około roku 940 – zale­d­wie ćwierć wieku przed chrztem Mieszka I i dużo póź­niej niż inne for­tece Pia­stów. Wiele danych arche­olo­gicz­nych wska­zuje zresztą, że wcze­śniej Gnie­zno nie znaj­do­wało się nawet na obsza­rze pia­stow­skich wpły­wów. Pierw­sza „sto­lica”, z któ­rej dyna­stia roz­po­częła swoją eks­pan­sję, musiała leżeć gdzie indziej.

W świe­tle obec­nego stanu badań naj­wcze­śniej­szym gro­dem zwią­za­nym z Pia­stami i stale ist­nie­ją­cym aż do cza­sów chrze­ści­jań­skich był Giecz. Wznie­siono go już około roku 865. For­teca nie robiła impo­nu­ją­cego wra­że­nia, zwłasz­cza na tle póź­niej­szych, potęż­nych gro­dów w Pozna­niu (30 kilo­me­trów na zachód) czy Gnieź­nie (25 kilo­me­trów na pół­nocny wschód). Pier­wotny gród giecki miał kształt okręgu o śred­nicy około 70 metrów. W jego wnę­trzu znaj­do­wał się jesz­cze dodat­kowo umoc­niony maj­dan, sze­roki na 45 metrów. Kon­struk­cja, choć względ­nie skromna, długo była też jedyna w swej oko­licy – ota­czały ją chyba tylko otwarte, pozba­wione jakich­kol­wiek for­ty­fi­ka­cji osady.

Cen­tralne poło­że­nie Gie­cza na obsza­rze póź­niej­szej domeny Pia­stów, trwa­łość grodu i jego wcze­sna metryka dopro­wa­dziły wielu arche­olo­gów do wnio­sku, że wła­śnie tu wzięła swój począ­tek pol­ska dyna­stia. Za Gie­czem jako naj­star­szym ośrod­kiem rodu opo­wia­dali się mię­dzy innymi Michał Kara, Zofia Kur­na­tow­ska czy Teresa Krysz­to­fiak.

Wpraw­dzie kro­niki nie prze­cho­wały prze­ka­zów o Gie­czu jako sym­bo­licz­nej sto­licy ani punk­cie spra­wo­wa­nia wła­dzy zwierzch­niej, ale też nie pomi­jały tego grodu mil­cze­niem. Gall Ano­nim wymie­nił Giecz wśród naj­waż­niej­szych ośrod­ków w Wiel­ko­pol­sce za cza­sów pierw­szych Pia­stów. Twier­dził, że Bole­sław Chro­bry miał stam­tąd „trzy­stu pan­cer­nych i dwa tysiące tar­czow­ni­ków”.

W oko­licy Gie­cza natra­fiono też na naj­więk­sze w całym dorze­czu Warty sku­pi­sko srebr­nych skar­bów z cza­sów wcze­sno­pia­stow­skich. Fakt ten ucho­dzi za dodat­kową wska­zówkę, iż twier­dza miała szcze­gólne zna­cze­nie dla miej­sco­wych elit. Co wię­cej, w Gie­czu – już po chrzcie dyna­stii – zaczęto budo­wać kamienny zespół pała­cowy, podobny do tych zna­nych z Ostrowa Led­nic­kiego czy Pozna­nia. Wpraw­dzie inwe­sty­cji ni­gdy nie ukoń­czono, ale sam fakt, że została pod­jęta, potwier­dza, iż w cza­sach Bole­sława Chro­brego bądź jego syna Mieszka II Lam­berta Giecz nie­zmien­nie sta­no­wił klu­czowe miej­sce dla rodu panu­ją­cego.

Naj­wcze­śniej­szym władcą z rodu Pia­stów, któ­rego imię znał Gall Ano­nim, był Sie­mo­wit – domnie­many dzia­dek Mieszka I. W daw­nej nauce twier­dzono, że drzewo rodowe mogło być znacz­nie dłuż­sze, a do cza­sów kro­ni­ka­rza nie dotrwały wia­do­mo­ści o rze­czy­wi­ście pierw­szych Pia­stach. Część bada­czy przed­sta­wiała też pogląd wprost odwrotny, w myśl któ­rego wszyst­kich wład­ców przed Miesz­kiem – Sie­mo­wita, Lestka oraz Sie­mo­my­sła – zwy­czaj­nie zmy­ślono.

Liczba trzech przed­hi­sto­rycz­nych poko­leń, zna­nych Gal­lowi, zaska­ku­jąco dobrze współ­gra jed­nak z datą powsta­nia Gie­cza. W cza­sach tak zwa­nego pierw­szego pań­stwa Pia­stów – od Mieszka I po Bole­sława Krzy­wo­ustego – pol­scy władcy naj­czę­ściej utrzy­my­wali się na tro­nie przez około dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści lat. Jeśli podob­nie było też wcze­śniej, to kariera Sie­mo­wita rze­czy­wi­ście mogła roz­po­cząć się około 865 roku.

Nie był on jesz­cze księ­ciem, ale raczej watażką, który zdo­łał zgro­ma­dzić wokół sie­bie bandę żąd­nych przy­gody i łatwego zarobku osił­ków. Następ­nie – drogą łupież­czych wypa­dów i ter­roru – pod­po­rząd­ko­wy­wał sobie lud­ność kolej­nych osad. Wśród arche­olo­gów i histo­ry­ków nie­mal nikt nie kwe­stio­nuje dzi­siaj opi­nii, że powo­ła­nie do życia pań­stwa, które stało u pod­staw Pol­ski, było owo­cem sta­rań jed­nego „klanu o struk­tu­rze wodzow­skiej”, obda­rzo­nego wyjąt­kową cha­ry­zmą i sku­tecz­nymi środ­kami naci­sku. Pań­stwa tego nie budo­wano na bazie daw­nych, ple­mien­nych struk­tur, lecz w kontrze do nich. Sie­mo­wit umo­co­wał się na szczy­cie dra­biny spo­łecz­nej, bo miał czel­ność i talent potrzebne, by oba­lić tra­dy­cyjny porzą­dek. Sąsia­dów zastra­szał, prze­ku­py­wał albo brał w nie­wolę. U pod­staw potęgi Pia­stów szybko sta­nął bowiem han­del nie­wol­ni­kami.

W pierw­szych deka­dach eks­pan­sja była jesz­cze powolna, a ambi­cje rodu – ogra­ni­czone. Wydaje się też, że na samej ziemi gnieź­nień­skiej nikt nie sta­wił Pia­stom zor­ga­ni­zo­wa­nego oporu. Pozba­wiony kon­ku­ren­cji ród łatwo, a po czę­ści nawet bez­kr­wawo, pod­po­rząd­ko­wał sobie ści­słe cen­trum patry­mo­nium. Względ­nie wcze­śnie musiał też prze­nieść swoją główną sie­dzibę z Gie­cza w inne miej­sce (bądź miej­sca), jeśli tak sku­tecz­nie zatarto wia­do­mo­ści o gene­zie dyna­stii.

Rów­nież na pół­noc, wschód i połu­dniowy wschód od serca kraju eks­pan­sja prze­bie­gała bez więk­szych trud­no­ści. Mię­dzy innymi na Pału­kach i Kuja­wach arche­olo­dzy lokują tak zwaną „strefę kola­bo­ra­cji”. To obszary, gdzie siła woj­skowa i bogac­two Pia­stów zwy­kle wystar­czały do prze­ko­na­nia miej­sco­wych elit, by wyrze­kły się nie­za­leż­no­ści. O tym, że pro­ces prze­bie­gał choćby po czę­ści poko­jowo, świad­czy fakt, że nie­które ple­mienne grody pozo­stały w użytku, a arche­olo­dzy nie natra­fili na ślady celo­wego nisz­cze­nia daw­nych struk­tur na masową skalę.

Książę Popiel poże­rany przez myszy na nowo­żyt­nym mie­dzio­ry­cie.

Zupeł­nie ina­czej uło­żyły się rela­cje Pia­stów z zachod­nimi sąsia­dami. Ród zdo­łał łatwo roz­cią­gnąć swą zwierzch­ność tylko na tereny się­ga­jące po Poznań. Warow­nia ta stała się chyba w począt­kach X wieku naj­da­lej wysu­niętą twier­dzą gra­niczną. Pro­fe­sor Andrzej Buko z Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego twier­dzi, że w Wiel­ko­pol­sce tego okresu można wyzna­czyć dwie strefy, wyraź­nie roz­dzie­lone w więk­szo­ści pustym obsza­rem bufo­ro­wym. Pia­sto­wie budo­wali swe gra­niczne warow­nie w linii bie­gną­cej z pół­noc­nego wschodu na pół­nocny zachód. W ten spo­sób umac­niali rubież oddzie­la­jącą ich od domnie­ma­nych rywali, któ­rych sie­dziby znaj­do­wały się w dorze­czu Obry. Nie­wiele wia­domo na temat wro­gów rodzą­cej się dyna­stii. Bra­kuje zgody co do tego, czy na zacho­dzie wyklu­wały się struk­tury wodzow­skie i zalążki pań­stwa, czy też ist­niały tam tylko wyjąt­kowo zwarte i silne związki ple­mienne. Żadne źró­dło nie prze­cho­wało nazwy kon­ku­ren­cyj­nego rodu czy zbior­czego miana miej­sco­wych ludów. Wro­gów Pia­stów można umow­nie nazy­wać Obrza­nami bądź Nado­brza­nami. Andrzej Buko w jed­nej ze swo­ich naj­now­szych prac poszedł jed­nak o krok dalej. I stwier­dził, że bez­i­mienni kon­ku­renci dyna­stii w nie­od­party spo­sób przy­wo­dzą mu na myśl Popie­li­dów, zna­nych z naj­star­szych pol­skich kro­nik.

Jeśli książę Popiel rze­czy­wi­ście ist­niał, to jego sie­dzibą na pewno nie była noto­wana w legen­dach Krusz­wica. Tę zbu­do­wano już po chrzcie Mieszka, nie­wąt­pli­wie z ini­cja­tywy Pia­stów. Wrogi ośro­dek prę­dzej znaj­do­wał się w Boni­ko­wie – gro­dzie poło­żo­nym na obsza­rze obec­nej gminy Kościan i nale­żą­cym do naj­bar­dziej wyróż­nia­ją­cych się oraz naj­po­tęż­niej­szych w dobie ple­mien­nej.

Dane uzy­skane metodą den­dro­chro­no­lo­giczną wska­zują, że Pia­sto­wie w pierw­szej kolej­no­ści natarli bez­po­śred­nio na zachód i pół­nocny zachód od Pozna­nia. Obszary te pod­po­rząd­ko­wali, z pełną bru­tal­no­ścią, chyba jesz­cze przed koń­cem pierw­szej ćwierci X wieku. O wiele cięż­sze i bar­dziej zacięte były walki pro­wa­dzone na połu­dniu, mię­dzy Wartą i Pro­sną a Obrą. Domnie­mani Popie­li­dzi mieli tutaj kil­ka­dzie­siąt gro­dów. Ich zie­mie nale­żały do naj­gę­ściej zalud­nio­nych i naj­le­piej roz­wi­nię­tych w Wiel­ko­pol­sce. Musiał to być też obszar o nie­ma­łym poten­cjale zbroj­nym. W oko­li­cach Kali­sza, przy­le­ga­ją­cych bez­po­śred­nio od wschodu do ziem Nado­brzan, pierwsi Pia­sto­wie wznie­śli aż dwa­dzie­ścia cztery wła­sne warow­nie. Część z nich mogła sta­no­wić zaporę od strony Ślą­ska. Przede wszyst­kim jed­nak był to chyba kor­don ochronny mający hamo­wać ewen­tu­alną eks­pan­sję rywali z Boni­kowa.

Do decy­du­ją­cej kon­fron­ta­cji doszło nie­długo przed połową X wieku, zapewne za rzą­dów Sie­mo­my­sła i zara­zem w cza­sach, gdy młody Mieszko oraz jego bra­cia przy­spo­sa­biali się do prze­ję­cia schedy po ojcu. Wpraw­dzie Gall Ano­nim nie przy­pi­sał Sie­mo­my­słowi żad­nych zdo­by­czy tery­to­rial­nych (miał on tylko „pamięć przod­ków potroić zarówno uro­dze­niem, jak god­no­ścią”), ślady arche­olo­giczne każą jed­nak sądzić, że wła­śnie ten książę sto­czył naj­waż­niej­szą wojnę we wcze­snej histo­rii rodu i zapew­nił Pia­stom pano­wa­nie nad Wiel­ko­pol­ską. Gdyby nie jego suk­ces, Pol­ska mogłaby ni­gdy nie powstać.

Prze­biegu walk nie da się odtwo­rzyć. Nie wia­domo nawet, ile lat (jeśli nie dekad) trwały. Dobrze znane są tylko ich skutki. Pia­sto­wie odnie­śli przy­tła­cza­jące zwy­cię­stwo, dla kon­ku­ren­tów nie mieli zaś żad­nej lito­ści. Do mniej wię­cej 950 roku zrów­nano z zie­mią nie­mal wszyst­kie ple­mienne grody w połu­dnio­wej i zachod­niej Wiel­ko­pol­sce. Spo­śród około dzie­więć­dzie­się­ciu warowni z okresu przed­pań­stwo­wego nie­mal osiem­dzie­siąt zostało zbu­rzo­nych i spa­lo­nych. Pia­sto­wie roz­bi­jali wro­gie ośrodki wła­dzy, ale też lokalne spo­łecz­no­ści.

Doszło do prze­sie­dleń na nie­spo­ty­kaną wcze­śniej skalę. Zie­mie sko­ja­rzone przez Andrzeja Buko z Popie­li­dami opu­sto­szały, za to gęstość zalud­nie­nia w sercu patry­mo­nium wzro­sła kil­ku­krot­nie, do impo­nu­ją­cych jak na tamte czasy dzie­się­ciu osób na kilo­metr kwa­dra­towy. Wypę­dzeni Nado­brza­nie stali się lud­no­ścią nie­wolną, zmu­szaną do nie­stru­dzo­nej pracy na rzecz zwy­cięz­ców. Ich kul­turę znisz­czono, a lokalne tra­dy­cje – wyma­zano. Pia­sto­wie zapewne nie zosta­wili też przy życiu żad­nego Popie­lidy, by nikt nie mógł pod­wa­żać ich praw do zwierzch­nic­twa.

Eks­ter­mi­na­cja wroga była tak bez­względna i zupełna, że po stu pięć­dzie­się­ciu latach w spo­łecz­nej świa­do­mo­ści trwało tylko prze­ko­na­nie, iż Pia­sto­wie mieli kie­dyś kon­ku­ren­tów, iden­ty­fi­ko­wa­nych z jakimś Popie­lem. Poza imie­niem – nie­ko­niecz­nie praw­dzi­wym – nic nie wie­dziano. A legendy o zje­dze­niu złego księ­cia przez myszy zostały… prze­szcze­pione z Nie­miec za pośred­nic­twem pierw­szej pol­skiej kró­lo­wej, Rychezy, bądź jej oto­cze­nia. I z pierw­szą wielką wojną w dzie­jach pań­stwa Pia­stów nie miały nic wspól­nego.

Dowiedz się wię­cej

Buko A.,

1050-lecie chrze­ści­jań­stwa na zie­miach pol­skich

, „Nauka”, nr 2/2016.

Buko A.,

Arche­olo­gia Pol­ski wcze­sno­śre­dnio­wiecz­nej

, War­szawa 2011.

Buko A.,

Ośrodki cen­tralne a pro­blem naj­star­szego patry­mo­nium Pia­stów

, „Arche­olo­gia Pol­ski”, t. 66 (2012).

Kara M.,

Arche­olo­gia o począt­kach pań­stwa Pia­stów. Nowe aspekty i wyniki badań

[w:]

Tra­dy­cje i nowo­cze­sność. Początki pań­stwa pol­skiego na tle środ­ko­wo­eu­ro­pej­skim w bada­niach inter­dy­scy­pli­nar­nych

, red. H. Kóčka-Krenz, M. Matla, M. Danie­lew­ski, Poznań 2016.

Kóčka-Krenz H.,

Bada­nia mile­nijne w per­spek­ty­wie arche­olo­gicz­nej Tra­dy­cje i nowo­cze­sność. Początki pań­stwa pol­skiego na tle środ­ko­wo­eu­ro­pej­skim w bada­niach inter­dy­scy­pli­nar­nych

, red. H. Kóčka-Krenz, M. Matla, M. Danie­lew­ski, Poznań 2016.

Kur­na­tow­ska Z., Kara M.,

Wcze­sno­pia­stow­skie regnum – jak powstało i jaki miało cha­rak­ter? Próba spoj­rze­nia od strony źró­deł arche­olo­gicz­nych

, „Sla­via Anti­qua”, t. 51 (2010).

Kur­na­tow­ska Z.,

Bada­nia nad począt­kiem i roz­wo­jem spo­łe­czeń­stwa wcze­sno­pol­skiego

[w:]

Arche­olo­gia i pra­hi­sto­ria pol­ska w ostat­nim pół­wie­czu

, red. M. Kobu­sie­wicz, S. Kur­na­tow­ski, Poznań 2000.

Roz­dział 3. Jak Bole­sław Chro­bry został kró­lem?

Michael Morys-Twa­row­ski

Roz­dział 3

Jak Bole­sław Chro­bry został kró­lem?

O Mieszku I mówi się tra­dy­cyj­nie, że był „pierw­szym histo­rycz­nym władcą Pol­ski”. Za życia nikt go tak jed­nak nie okre­ślał. Mieszko był, w oczach sobie współ­cze­snych, kró­lem Pół­nocy, księ­ciem Wan­da­lów czy władcą „Lici­ca­vi­ków” (Lest­ko­wi­ców?). On sam, w jedy­nym zna­nym doku­men­cie, stwier­dził, że rzą­dzi „pań­stwem gnieź­nień­skim”. Naj­star­sze źró­dło pisane, w któ­rym użyto słowa „Pol­ska”, powstało dopiero za cza­sów syna Mieszka, Bole­sława Chro­brego.

W 992 roku, w chwili śmierci Mieszka I, przy­szłość i spój­ność mło­dego pań­stwa Pia­stów stała pod zna­kiem zapy­ta­nia. Mało to było w śre­dnio­wie­czu efe­me­ryd, roz­pa­da­ją­cych się po jed­nym lub naj­da­lej kilku poko­le­niach? Pozo­sta­jąc w kręgu sło­wiań­skim, można wska­zać Karan­ta­nię (czy ktoś pamięta, że pierw­szy chrze­ści­jań­ski sło­wiań­ski książę rzą­dził tym kra­jem już w VIII stu­le­ciu?), pań­stwo nitrzań­skie Pri­biny i jego syna Kocela (uko­chane przez sło­wac­kich histo­ry­ków, szu­ka­ją­cych w nim począt­ków swo­jego pań­stwa w IX wieku) czy tak zwane Wiel­kie Morawy.

Wśród spad­ko­bier­ców Mieszka I musiał zna­leźć się czło­wiek wystar­cza­jąco sta­now­czy i uta­len­to­wany, by prze­jąć odpo­wie­dzial­ność za wielki pro­jekt zmar­łego. Ina­czej tak zwane pań­stwo gnieź­nień­skie by nie prze­trwało. Oka­zał się nim pier­wo­rodny syn Mieszka, Bole­sław Chro­bry (ur. 967). Nowy książę szybko usu­nął z kraju kon­ku­ren­tów i prze­jął kon­trolę nad całym dzie­dzic­twem. Następ­nie – jakby speł­nia­jąc pro­roc­two zawarte w swym imie­niu, zna­czą­cym „wię­cej sławy” – książę ruszył wraz ze zbrojną dru­żyną zgar­niać kolejne zie­mie.

„Któż zdoła god­nie opo­wie­dzieć jego mężne czyny i walki sto­czone z naro­dami oko­licz­nymi, a cóż dopiero na piśmie prze­ka­zać je pamięci?” – pytał reto­rycz­nie po stu latach kro­ni­karz Ano­nim zwany Gal­lem. Zada­nie rze­czy­wi­ście jest nie­ła­twe. Można jed­nak przy­naj­mniej spró­bo­wać wyli­czyć naj­waż­niej­sze mili­tarne suk­cesy Chro­brego.

Praw­do­po­dob­nie w 999 roku książę zajął Kra­ków, nale­żący wcze­śniej do Czech (alter­na­tywną hipo­tezę, w myśl któ­rej gród zagar­nął już Mieszko I, uwa­żam za słabo uar­gu­men­to­waną, opartą raczej na auto­ry­te­cie kon­kret­nych histo­ry­ków niż na źró­dło­wych prze­słan­kach).

Kiedy w 1002 roku zmarł cesarz Otto III, Bole­sław wyko­rzy­stał czas bez­kró­le­wia w Rze­szy i zagar­nął Miśnię, a w rzece Soła­wie kazał wbić słupy gra­niczne. Pano­wa­niem nad Miśnią cie­szył się jed­nak zale­d­wie przez kilka mie­sięcy. Szybko zna­lazł się na wojen­nej ścieżce z nowym nie­miec­kim władcą, Hen­ry­kiem II. Kon­flikt trwał z prze­rwami kil­ka­na­ście lat i zakoń­czył się dopiero poko­jem w Budzi­szy­nie zawar­tym w stycz­niu 1018 roku. Final­nie posia­dło­ści Bole­sława powięk­szyły się o Łużyce i Mil­sko, poło­żone na połu­dnio­wym Poła­biu, poza obec­nymi gra­ni­cami Pol­ski.

Boje mię­dzy Bole­sła­wem a Hen­ry­kiem pod pió­rem póź­niej­szych histo­ry­ków uro­sły do rangi decy­du­ją­cego star­cia mię­dzy żywio­łami sło­wiań­skim a ger­mań­skim. Taki obraz nie­wiele ma jed­nak wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią. Bole­sława wspie­rali nie­mieccy moż­no­władcy nie­chętni kró­lowi, z kolei w armii Hen­ryka nie­raz wal­czyli Sło­wia­nie – Czesi i Wie­leci.

Pano­wa­nie Bole­sława Chro­brego upły­nęło pod zna­kiem nie­mal nie­ustan­nych wojen. Por­tret pędzla Sta­ni­sława Hay­kow­skiego.

W bio­gra­fiach Chro­brego walki na zacho­dzie zaj­mują naj­wię­cej miej­sca, bo zacho­wało się feno­me­nalne źró­dło do nich w postaci kro­niki Thiet­mara, biskupa mer­se­bur­skiego, pisa­nej (czy też dyk­to­wa­nej) prak­tycz­nie na bie­żąco. Pol­ski władca pro­wa­dził jed­nak swo­ich wojów rów­nież w inne strony świata. Przy­pusz­czal­nie jesie­nią 1002 roku zajął Morawy, któ­rymi wła­dał chyba już do końca życia. W 1003 roku zasiadł na cze­skim tro­nie; ist­niała nawet moż­li­wość, że to Praga sta­nie się głów­nym gro­dem jego pań­stwa. Wizja ta upa­dła, bo już rok póź­niej połą­czone siły nie­miec­kiego króla Hen­ryka II i cze­skiego księ­cia Jaro­mira prze­go­niły Chro­brego znad Wełtawy.

Porażka nie znie­chę­ciła Bole­sława do nowych pod­bo­jów. Zapewne w 1008 roku książę ruszył prze­ciwko Madzia­rom, zagar­nia­jąc obszar dzi­siej­szej Sło­wa­cji i pół­noc­nych Węgier. Pia­stow­scy wojo­wie dotarli aż nad Dunaj. W pol­skiej pamięci histo­rycz­nej naj­sil­niej zapi­sały się jed­nak wschod­nie suk­cesy Chro­brego. W 1018 roku zmiótł armię księ­cia Jaro­sława Mądrego i wkro­czył do Kijowa, skąd wysłał buń­czuczne posel­stwo do cesa­rza bizan­tyń­skiego Bazy­lego II Buł­ga­ro­bójcy. Wpraw­dzie wkrótce musiał wyco­fać się na zachód, ale zabrał z sobą wiel­kie bogac­twa, nie­wol­ni­ków i sio­strę Jaro­sława w cha­rak­te­rze kon­ku­biny.

Oprócz tego ogniem i mie­czem nawie­dził zie­mie pogań­skich Pru­sów. Jak stwier­dziła szwab­ska księżna Matylda, „uczy­nił zbroj­nie to, czego święci nauczy­ciele zdzia­łać nie mogli sło­wem, nakła­nia­jąc do Stołu Pań­skiego bar­ba­rzyń­skie i naj­su­row­sze ludy”. Można sądzić, że wojom Bole­sława Chro­brego zda­rzyło się też wal­czyć z wikin­gami nad brze­giem Bał­tyku. Nie­przy­pad­kowo w skan­dy­naw­skich sagach jako władca Sło­wian z prze­łomu X i XI wieku poja­wia się Buri­sleif, któ­remu imie­nia uży­czył zapewne pol­ski książę.

Lista pod­bo­jów Bole­sława jest impo­nu­jąca. Dość powie­dzieć, że nikomu z rodu Pia­stów nie udało się dorów­nać wiel­kiemu przod­kowi. Książę nie miał jed­nak wyj­ścia. Musiał pro­wa­dzić agre­sywną poli­tykę, zgar­niać nowe tery­to­ria, ale też pory­wać ludzi i kraść bydło. Wyni­kało to z zależ­no­ści na linii książę–dru­żyna. Dobrze oddał ją węgier­ski badacz György Györffy:

Utrzy­ma­nie wła­dzy zawsze zależy od tego, czy władca jest w sta­nie zaspo­koić mate­rialne wyma­ga­nia swo­jej dru­żyny i zapew­nić sobie, za pomocą sta­łych świad­czeń, jej wier­ność. Jeżeli książę nie ma docho­dów, z któ­rych mógłby pła­cić żołd i utrzy­my­wać armię, ani nie umie zor­ga­ni­zo­wać przy­no­szą­cych łupy wypraw, jego wojow­nicy odwrócą się od niego lub pod­niosą bunt.

Pol­scy histo­rycy w odnie­sie­niu do monar­chii Chro­brego czę­sto uży­wają frazy „pań­stwo naro­dowe”. Nic bar­dziej myl­nego. Było to, jak stwier­dził pro­fe­sor Andrzej Plesz­czyń­ski, „pań­stwo łupież­cze”. Medie­wi­sta tak cha­rak­te­ry­zuje sło­wiań­skie monar­chie tego okresu:

Były one two­rami bar­dzo słabo zako­rze­nio­nymi w spo­łe­czeń­stwie, a dzia­łal­ność ich elit spro­wa­dzała się do doraź­nego objazdu luźno kon­tro­lo­wa­nych obsza­rów, zbie­ra­nia danin, opłat za roz­strzy­ga­nie spo­rów, kara­nia opor­nych, pacy­fi­ka­cji prze­ciw­ni­ków i nagra­dza­nia swo­ich ludzi oraz sprzy­mie­rzeń­ców w uza­leż­nio­nych pro­win­cjach darami w postaci impor­to­wa­nych towa­rów luk­su­so­wych.

Chro­bry anga­żo­wał się w nie­ustanne wojny, orga­ni­zo­wał wyprawy łupież­cze i zagar­niał nowe tery­to­ria, bo musiał utrzy­mać swoją dru­żynę. Nie kładł fun­da­men­tów pod pań­stwo mające prze­trwać stu­le­cia i nie przej­mo­wał się spe­cjal­nie tym, czy jego pod­dani są Sło­wia­nami, Niem­cami czy Bał­tami. Mogli mówić wszyst­kimi języ­kami świata, byleby uisz­czali daniny.

Koro­na­cja Bole­sława Chro­brego w 1025 roku w wyobra­że­niu Jana Matejki.

Bole­sław Chro­bry jako pierw­szy z rodu Pia­stów się­gnął też po kró­lew­ską koronę. W 1000 roku do Gnie­zna przy­był nie­miecki władca Otto III. Wedle pol­skiej tra­dy­cji, prze­la­nej na per­ga­min stu­le­cie póź­niej, cesarz stwier­dził:

Nie godzi się takiego i tak wiel­kiego męża, jakby jed­nego spo­śród dostoj­ni­ków, księ­ciem nazy­wać lub hra­bią, lecz wypada chlub­nie wynieść go na tron kró­lew­ski i uwień­czyć koroną.

Zaraz zdjął swój cesar­ski dia­dem i wło­żył go na głowę Bole­sława.

Bar­dzo moż­liwe, że Gall Ano­nim, bazu­jący na pol­skiej tra­dy­cji, prze­szar­żo­wał w bom­ba­stycz­nych opi­sach. Coś jed­nak musiało być na rze­czy, skoro współ­cze­sny wyda­rze­niom kro­ni­karz Thiet­mar o spo­tka­niu w Gnieź­nie napi­sał: „Niech Bóg wyba­czy cesa­rzowi, że czy­niąc try­bu­ta­riu­sza panem, wyniósł go tak wysoko”.

Mię­dzy histo­ry­kami trwa spór, czy cesarz prze­pro­wa­dził koro­na­cję pol­skiego władcy, czy tylko wyra­ził zgodę na doko­na­nie jej w przy­szło­ści i w sym­bo­liczny spo­sób ją zapo­wie­dział. W lite­ra­tu­rze zde­cy­do­wa­nie prze­waża druga opi­nia. Moż­liwe, że inter­pre­ta­cja zda­rzeń budziła wąt­pli­wo­ści już w cza­sach Chro­brego. O tym, że wyda­rze­nia gnieź­nień­skie nie były w pełni czy­telne, ale trak­to­wano je jako zna­czące, świad­czą przy­naj­mniej trzy prze­słanki.

Po pierw­sze, Bole­sław wybi­jał denary z napi­sem REX (król) BOLI­ZLA­VUS. Ich emi­sję numi­zma­tycy datują na lata 1005–1015.

Po dru­gie, węgier­ska Legenda św. Ste­fana z początku XII wieku wspo­mina o nie­uda­nych zabie­gach pol­skiego księ­cia o kró­lew­ską koronę, która jed­nak osta­tecz­nie tra­fiła do rąk i na głowę Ste­fana Wiel­kiego, władcy Węgier – koro­no­wa­nego w 1001 roku, czyli zale­d­wie rok po słyn­nym spo­tka­niu w Gnieź­nie. Wpraw­dzie w tej opo­wie­ści pol­ski książę nazywa się Mieszko, lecz – o ile rela­cja jest wia­ry­godna lub zawiera remi­ni­scen­cje praw­dzi­wych zda­rzeń – musiał być nim Chro­bry. Prze­ma­wia za tym chro­no­lo­gia: Mieszko I zmarł w 992 roku, Ste­fan Wielki objął rządy pięć lat póź­niej. Źró­dło, choć kon­tro­wer­syjne, wska­zuje przy­naj­mniej na to, że pol­ski władca w roku 1000 sta­rał się o tytuł kró­lew­ski.

Po trze­cie, kro­ni­karz Adam z Bremy u schyłku XI wieku pisał o Bole­sła­wie, że to „król naj­bar­dziej chrze­ści­jań­ski”. Ów dzie­jo­pis peł­nymi gar­ściami czer­pał ze skan­dy­naw­skiej tra­dy­cji, dla któ­rej pol­ski monar­cha, jak widać, był kró­lem.

Roz­wa­ża­nia są o tyle utrud­nione, że sam ter­min „król” czy też łaciń­ski „rex” nie był na prze­ło­mie X i XI wieku tak jed­no­znaczny, jak mogłoby się wyda­wać z dzi­siej­szej per­spek­tywy. W kro­ni­kach kró­lami czę­sto nazy­wano wład­ców, któ­rzy wcale nie aspi­ro­wali do ofi­cjal­nej monar­szej sakry ani nie nosili korony. „Rex” ozna­czał w wielu przy­pad­kach po pro­stu władcę sil­nego i nie­za­leż­nego. A prze­cież Bole­sław Chro­bry speł­niał oba te kry­te­ria.

Być może w 1000 roku doko­nała się swego rodzaju wstępna, świecka koro­na­cja, a ćwierć wieku póź­niej Bole­sław Chro­bry zde­cy­do­wał się na potwier­dze­nie jej poprzez cere­mo­nię kościelną. Koro­na­cja z 1025 roku wywo­łała obu­rze­nie w Rze­szy, zwłasz­cza w krę­gach zwią­za­nych z domem panu­ją­cym. Rocz­niki kwe­dlin­bur­skie dono­siły, że pol­ski monar­cha „do głębi napeł­nił się tru­ci­zną pychy”. Z kolei Wipon, kro­ni­karz pano­wa­nia nie­miec­kiego króla Kon­rada II, pod­kre­ślał, że Bole­sław zdo­był insy­gnia kró­lew­skie „z krzywdą dla jego władcy”, a więc z naru­sze­niem upraw­nień, jakie przy­pi­sy­wali sobie zwierzch­nicy cesar­stwa.

Bada­cze czę­sto popeł­niają grzech ana­chro­ni­zmu, inter­pre­tu­jąc koro­na­cję z 1025 roku. Pra­wi­dła poli­tyczne i normy prawne kolej­nych stu­leci odru­chowo odno­szą do tego bar­dzo wcze­snego okresu. W rze­czy­wi­sto­ści cere­mo­nia zor­ga­ni­zo­wana przez Bole­sława Chro­brego na pewno nie sta­no­wiła gwa­ran­cji nie­za­leż­no­ści Kró­le­stwa Pol­skiego od Rze­szy. Zda­rzało się prze­cież, że koro­no­wani władcy Bur­gun­dii, Ita­lii, Węgier czy Czech pod­le­gali cesa­rzowi. Nie sta­no­wiła też gwa­ran­cji nie­po­dziel­no­ści pań­stwa.

Czy nie nale­ża­łoby zwró­cić uwagi raczej na trop reli­gijny? Sakralny cha­rak­ter kró­lew­skiej korony tak inter­pre­tuje histo­ryk Zbi­gniew Dalew­ski:

Dzier­żąc wła­dzę z Boskiego nada­nia, król miał nie tylko kie­ro­wać się w swo­ich rzą­dach Bożymi przy­ka­za­niami, czu­wać nad prze­strze­ga­niem spra­wie­dli­wo­ści i zabie­gać o pomyśl­ność pod­da­nych, lecz rów­nież, a może nawet przede wszyst­kim, trosz­czyć się o ich zba­wie­nie. Ota­cza­jąc opieką Kościół, dba­jąc o prze­strze­ga­nie Bożych przy­ka­zań i wła­ściwe spra­wo­wa­nie kultu Bożego, miał pro­wa­dzić ich wspie­rany przez bisku­pów do zba­wie­nia.

Bole­sław Chro­bry musiał rozu­mieć tę sym­bo­likę, a także korzy­ści (wize­run­kowe i nie tylko) pły­nące z respek­to­wa­nia kościel­nych norm. W jego pań­stwie – a przy­naj­mniej w głów­nych gro­dach, do któ­rych zdą­żyło dotrzeć chrze­ści­jań­stwo – obo­wią­zy­wały prze­cież posty dłuż­sze niż w resz­cie Europy, a ich łama­nie karano wybi­ja­niem zębów.

Kościelna koro­na­cja w sym­bo­liczny spo­sób zwień­czyła ponad trzy dekady rzą­dów Bole­sława. Przy­pusz­czal­nie odbyła się w Wiel­ka­noc 1025 roku. Kilka tygo­dni póź­niej, 17 czerwca, naj­wy­bit­niej­szy z Pia­stów prze­niósł się do wiecz­no­ści.

Bole­sław dość szybko, może już za życia, został obda­rzony przy­dom­kiem „Wielki”. Znacz­nie lepiej od póź­niej­szego okre­śle­nia „Chro­bry” oddaje on skalę jego doko­nań. Pierw­szy pol­ski król stwo­rzył bez dwóch zdań wielką monar­chię. Rzu­cił też wyzwa­nie dwóm cesa­rzom: nie­miec­kiemu Hen­ry­kowi II, z któ­rym pro­wa­dził walki, i bizan­tyń­skiemu Bazy­lemu II, z któ­rym gotowy był sta­nąć w szranki po zdo­by­ciu Kijowa.

Sys­tem jego rzą­dów nie był jed­nak trwały. Model, w któ­rym władca sam utrzy­muje dru­żynę i pro­wa­dzi ją do kolej­nych zwy­cięstw, musiał w końcu upaść. Nie da się w nie­skoń­czo­ność łupić sąsia­dów. Jed­no­ra­zowe nie­po­wo­dze­nia przy­tra­fiały się nawet Chro­bremu i nie gro­ziły jesz­cze upad­kiem. Dłuż­sze „chude lata” nio­sły jed­nak z sobą nie­unik­niony kry­zys. Pozba­wieni zdo­by­czy wojo­wie zaczy­nali odbi­jać sobie nie­po­wo­dze­nia na pod­da­nych księ­cia. Kraj popa­dał w ruinę, lud­ność zaś, nara­żona na głód i nędzę, pod­no­siła głowy prze­ciw panu­ją­cym…

Tak się stało z pań­stwem Chro­brego. Prze­żyło go o trzy­na­ście lat, a ago­nia była wyjąt­kowo bole­sna. Doszło do bra­to­bój­czych walk mię­dzy synami wiel­kiego władcy, do najaz­dów wojsk ruskich i nie­miec­kich oraz wal­nego buntu pod­da­nych. Zwień­cze­niem zapa­ści były wyda­rze­nia roku 1038, kiedy to cze­ski książę Brze­ty­sław I nawie­dził ogniem i mie­czem Wiel­ko­pol­skę, cen­trum monar­chii pierw­szych Pia­stów. W gnieź­nień­skiej kate­drze, pamię­ta­ją­cej nie­dawne wywyż­sze­nie Chro­brego, zamiesz­kały dzi­kie zwie­rzęta.

Pań­stwo upa­dło, ale chwała pierw­szego króla prze­trwała wszel­kie wstrząsy. Kolej­nym poko­le­niom czasy Bole­sława jawiły się jako mityczny „złoty wiek”. Zresztą: czy nie jest tak na­dal?

Dowiedz się wię­cej

Dalew­ski Z.,

Dla­czego Bole­sław Chro­bry chciał koro­no­wać się na króla?

[w:]

Gnieź­nień­skie koro­na­cje kró­lew­skie i ich środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie kon­tek­sty

, red. J. Dobosz, M. Matla, L. Wete­sko, Gnie­zno 2011.

Fried J.,

Otton III i Bole­sław Chro­bry. Minia­tura dedy­ka­cyjna z Ew

ange­lia­rza z Akwi­zgranu, zjazd gnieź­nień­ski a kró­le­stwa pol­skie i węgi

erskie. Ana­liza iko­no­gra­ficzna i wnio­ski histo­ryczne

, War­szawa 2000.

Grab­ski A.,

Bole­sław Chro­bry. Zarys dzie­jów poli­tycz­nych i woj­sko­wych

, War­szawa 1964.

Morys-Twa­row­ski M.,

Naro­dziny potęgi. Wszyst­kie pod­boje Bole­sława Chro­brego

, Kra­ków 2017.

Plesz­czyń­ski A.,

Niemcy wobec pierw­szej monar­chii pia­stow­skiej (963–1034). Naro­dziny ste­reo­typu. Postrze­ga­nie i cywi­li­za­cyjna kla­sy­fi­ka­cja wład­ców Pol­ski i ich kraju

, Lublin 2008.

Sikor­ski D.A.,

Kościół w Pol­sce za Mieszka I i Bole­sława Chro­brego. Roz­wa­ża­nia nad gra­ni­cami pozna­nia histo­rycz­nego

, wyd. 2, Poznań 2013.

Ski­biń­ski E.,

Koro­na­cje pierw­szych Pia­stów w naj­star­szych źró­dłach nar­ra­cyj­nych

, [w:]

Gnieź­nień­skie koro­na­cje kró­lew­skie i ich środ­kow

oeu­ro­pej­skie kon­tek­sty

, red. J. Dobosz, Marzena M., L. Wete­sko, Gnie­zno 2011.

Strzel­czyk J.,

Bole­sław Chro­bry

, War­szawa 2014.

Urbań­czyk P.,

Zanim Pol­ska została Pol­ską

, Toruń 2015.

Zakrzew­ski S.,

Bole­sław Chro­bry Wielki

, wyd. 2, Kra­ków 2000.

Roz­dział 4. Dla­czego naprawdę doszło do roz­bi­cia dziel­ni­co­wego?

Kamil Janicki

Roz­dział 4

Dla­czego naprawdę doszło do roz­bi­cia dziel­ni­co­wego?

Wpro­wa­dze­nie w życie testa­mentu Bole­sława Krzy­wo­ustego w roku 1138 wciąż ucho­dzi za jedno z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń w dzie­jach śre­dnio­wiecz­nej Pol­ski. Czy fakt podziału kraju rze­czy­wi­ście był jed­nak czymś wyjąt­ko­wym? I dla­czego prze­pro­wa­dzono go w tak kata­stro­falny spo­sób?

Spośród wszyst­kich kro­nik, rocz­ni­ków, doku­men­tów i źró­deł histo­rycz­nych żadne nie wywarło takiego wpływu na wyobra­że­nia Pola­ków o począt­kach ich kraju i rodzi­mej dyna­stii, jak Cro­nica et gesta ducum sive prin­ci­pum Polo­no­rum Galla Ano­nima. Wędrowny mnich – wedle tra­dy­cji wywo­dzący się z Fran­cji, a w świe­tle popu­lar­nej obec­nie teo­rii: z pół­noc­nej Ita­lii – spi­sał w począt­kach XII stu­le­cia pierw­szą rela­cję o pol­skich dzie­jach.

W prze­ci­wień­stwie do wszyst­kich kolej­nych kro­ni­ka­rzy Gall miał dostęp do wciąż żywej i świe­żej tra­dy­cji dyna­stycz­nej. Two­rzący nie­mal stu­le­cie póź­niej Win­centy Kadłu­bek wolał snuć baśnie i nie­praw­do­po­dobne legendy, niż odtwa­rzać histo­rię. Jan Dłu­gosz, aktywny trzy i pół wieku po Gallu, tylko kom­pi­lo­wał i prze­ra­biał wia­do­mo­ści poprzed­ni­ków, a gdy bra­ko­wało mu szcze­gó­łów, po pro­stu je zmy­ślał. W opi­niach histo­ry­ków – for­mu­ło­wa­nych od schyłku XVIII stu­le­cia aż po czasy współ­cze­sne – wyłącz­nie ano­ni­mowy mnich przy­ta­czał twarde, mia­ro­dajne fakty.

Renoma pierw­szego dzie­jo­pisa stała się wśród bada­czy tak wielka, że długo igno­ro­wano jakie­kol­wiek infor­ma­cje zagra­nicz­nych źró­deł kłó­cące się z jego prze­ka­zem o począt­kach Pol­ski. Do dzi­siaj tekst Galla kształ­tuje obraz epoki wcze­sno­pia­stow­skiej. W efek­cie wciąż mocno trzyma się też naj­więk­sza mani­pu­la­cja, jakiej dopu­ścił się kro­ni­karz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki