Pierwsze damy II Rzeczpospolitej - Kamil Janicki - ebook + książka

Pierwsze damy II Rzeczpospolitej ebook

Kamil Janicki

3,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jeden z największych bestsellerów Kamila Janickiego – znów dostępny!

O prezydentach II Rzeczpospolitej czytamy w podręcznikach historii, odpytywano nas w szkole z ich dokonań. A ile wiemy o kobietach, które stały u ich boku, jednocześnie kształtując własne życie i próbując zrealizować osobiste ambicje w świecie zdominowanym przez mężczyzn?

W jednej ze swoich najgłośniejszych książek Kamil Janicki opowiada o Marii Wojciechowskiej oraz Michalinie i Marii Mościckich. Każda z nich miała za sobą burzliwą młodość, wymykała się schematom, a z tradycyjnie rozumianą socjetą było im zupełnie nie po drodze. Polskie prezydentowe, chociaż nie przyszło im to łatwo, odcisnęły głębokie piętno na życiu kraju i na sprawach wielkiej polityki.

Wszystkie pierwsze damy II Rzeczpospolitej łączy jeszcze jedna rzecz: historia obeszła się z nimi bez skrupułów, zupełnie o nich zapominając, a przecież każda z nich zasługuje na znacznie więcej niż wzmianka w biografii męża. Książka Kamila Janickiego nie tylko przywraca pamięć o tych trzech nietuzinkowych kobietach, nie tylko oddaje im należną podmiotowość, ale również nadaje ich życiorysom formę żywych i wciąż inspirujących opowieści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 326

Oceny
3,6 (7 ocen)
1
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lena1666

Z braku laku…

Nie powiem - interesujące informacje, ale podane w niezbyt przystępny sposób. Momentami przysypiałam
00
MJStartek

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam z ogromnym zainteresowaniem. jest to rzetelne opracowanie i ciekawe .
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA GA­DOM­SKA, KA­TA­RZYNA KRZY­ŻAN-PE­REK
Wy­bór ilu­stra­cji: KA­MIL JA­NICKI
Ad­iu­sta­cja: ANA­STA­ZJA OLEŚ­KIE­WICZ, JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA
Ko­rekta: JA­DWIGA GRELL, KA­TA­RZYNA ON­DERKA, BAR­BARA GĄ­SIO­ROW­SKA, Pra­cow­nia 12A, MI­CHAŁ STA­CHOW­SKI
Opra­co­wa­nie gra­ficzne wer­sji pa­pie­ro­wej: UR­SZULA GI­REŃ
Fo­to­gra­fia wy­ko­rzy­stana na okładce: Tre­vil­lion Ima­ges © Il­diko Neer
Przy­go­to­wa­nie zdjęć do druku: MI­RON KO­KO­SIŃ­SKI
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ka­mil Ja­nicki © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie dru­gie, po­pra­wione Wy­da­nie pierw­sze – Kra­ków 2012
ISBN 978-83-08-07823-5
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

•   Pa­mięci Ma­cieja Grab­skiego   •

.

AKIE HI­STO­RIE zda­rzały się w har­le­qu­inach, ale prze­cież nie w praw­dzi­wym ży­ciu! A już zwłasz­cza nie w cy­wi­li­zo­wa­nym świe­cie sztyw­nych re­guł i kon­we­nan­sów. Pol­ska wpraw­dzie nie była żad­nym kró­le­stwem z bajki ani tym bar­dziej waż­nym mo­car­stwem, ale przy­naj­mniej nie­któ­rzy czy­tel­nicy już o niej sły­szeli. Czę­ści mo­gła się obić o uszy pol­ska wódka, pol­ska kieł­basa albo cho­ciaż ge­ne­rał Ko­ściuszko. Sło­wem, ame­ry­kań­scy dzien­ni­ka­rze mieli do­sko­nały po­wód, żeby za­cie­rać ręce. Do­tarła do nich hi­sto­ria tak ame­ry­kań­ska w swoim wy­ra­zie, że wprost nie mo­gli jej so­bie da­ro­wać. Opo­wieść o Ame­ri­can dream i Kop­ciuszku, który zna­lazł swo­jego księ­cia z bajki. A to wszystko z pięk­nym happy en­dem!

Wia­do­mość ro­dem z Eu­ropy Środ­ko­wej na­tych­miast pod­chwy­ciły ta­blo­idy, re­gio­nalne dzien­niki, a na­wet naj­waż­niej­sze kra­jowe ga­zety. Re­la­cjo­no­wały ją „The New York Ti­mes”, „Time”, „Mont­real Ga­zette”, „Mil­wau­kee Jo­ur­nal Sen­ti­nel”, „Hun­ting­don Da­ily News”, „The Mo­de­sto Bee”, ale też główne ty­tuły prasy an­giel­skiej, szkoc­kiej, a na­wet au­stra­lij­skiej. Na je­den dzień Rzecz­po­spo­lita zna­la­zła się w cen­trum uwagi.

„Ju­tro do­pełni się jedna z naj­bar­dziej wzru­sza­ją­cych hi­sto­rii mi­ło­snych w dzie­jach Pol­ski” – za­chwy­cał się 9 paź­dzier­nika 1933 roku dzien­ni­karz „Mont­real Ga­zette”. – „Po­su­nięty w la­tach i do nie­dawna po­grą­żony w ża­ło­bie pre­zy­dent Ignacy Mo­ścicki weź­mie za żonę Ma­rię Do­brzań­ską. Młodą roz­wódkę, któ­rej ży­cie także zo­stało na­zna­czone przez tra­ge­dię”[1].

Inni re­por­te­rzy do­da­wali ko­lejne szcze­góły. Ko­re­spon­dent „The New York Ti­mes” zwró­cił uwagę na wiek pani Do­brzań­skiej, dwa razy młod­szej od pana mło­dego! Jego ko­lega z „Hun­ting­don Da­ily News” za­zna­czył, że Ma­ria była wcze­śniej skromną se­kre­tarką pierw­szej pani Mo­ścic­kiej, a na do­da­tek nie­szczę­śliwą żoną... oso­bi­stego ad­iu­tanta pre­zy­denta. Oboje, Ma­ria i Ignacy, mieli za sobą cięż­kie przej­ścia, opi­sane ze szcze­gó­łami przez „Mont­real Ga­zette”:

Mo­ścicki, po trzech bo­le­snych cio­sach, to jest śmierci swo­jej żony, syna i zię­cia, wy­da­wał się wręcz zde­ter­mi­no­wany, by ustą­pić ze sta­no­wi­ska. Rów­nież Ma­de­mo­iselle Do­brzań­ska, ob­da­rzona nie tylko rzad­kim uro­kiem, ale też wspa­niałą syl­wetką, nie­mało się na­cier­piała[2].

Po­dobno kiedy wzięła ślub wbrew woli ro­dzi­ców, oboje po­peł­nili sa­mo­bój­stwo.

W końcu jed­nak dwie za­gu­bione du­sze tra­fiły na sie­bie. Dla Ame­ry­ka­nów była to piękna hi­sto­ria o mi­ło­ści, która za­wsze znaj­dzie drogę i zwy­cięży prze­ciw­no­ści losu. Nie­za­leż­nie od róż­nicy wieku, sta­tusu spo­łecz­nego i obu­rze­nia po­stron­nych. „Młoda na­rze­czona wnio­sła szczę­ście w ży­cie pre­zy­denta”[3] – pod­kre­ślał dzien­ni­karz „Mil­wau­kee Jo­ur­nal Sen­ti­nel”. Jego ko­lega z „Hun­ting­don Da­ily News” py­tał zu­peł­nie re­to­rycz­nie: „Któż nie lubi ta­kich opo­wie­ści ze szczę­śli­wym za­koń­cze­niem?”[4].

Za­mek Kró­lew­ski w War­sza­wie – od 1926 roku sie­dziba pre­zy­denta Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej. Fo­to­gra­fia przed­wo­jenna.

Gdyby za­dał to py­ta­nie w Pol­sce, oka­za­łoby się, że wcale nie jest ono re­to­ryczne. To, co Ame­ry­ka­nom wy­da­wało się hi­sto­rią z bajki, nad Wi­słą prze­ro­dziło się w naj­więk­szy skan­dal oby­cza­jowy dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­nego.

Za­rzut po­sta­wiony Ma­rii z Do­brzań­skich Mo­ścic­kiej był po­ważny. Mó­wiono, że znisz­czyła wy­obra­że­nia Po­la­ków o tym, kim po­winna być pierw­sza dama. Li­czyła so­bie za­le­d­wie trzy­dzie­ści sie­dem lat, była zgrabna, nie­zbyt do­stojna i miała za sobą, o zgrozo, ka­rierę przy­wo­dzącą na myśl ra­czej słu­żącą niż wielką damę. Nie tego ocze­ki­wała śmie­tanka to­wa­rzy­ska!

Trzeba jed­nak po­wie­dzieć uczci­wie: ze sta­no­wi­skiem pre­zy­den­to­wej w II Rzecz­po­spo­li­tej od po­czątku był pro­blem. Kiedy w 1920 roku roz­go­rzała dys­ku­sja nad kon­sty­tu­cją od­ro­dzo­nego pań­stwa, przed­sta­wi­ciele nie­mal wszyst­kich frak­cji po­li­tycz­nych uznali po­mysł od­da­nia ja­kie­go­kol­wiek wy­cinka wła­dzy w ręce ko­biety za czy­sty ab­surd. „Myśl Nie­pod­le­gła”, wpły­wowe pi­smo wol­no­my­śli­ciel­skie, zży­mała się w lipcu 1920 roku:

Gdyby ta siła [po­li­tyczna – przyp. K.J.] do­stała się pod ko­mendę [...] ja­kiejś pani pre­zy­den­to­wej z jej kom­pro­mi­tu­ją­cym oto­cze­niem, z jej gar­de­robą, w któ­rej mie­sza­łyby się grze­bie­nie z de­pe­szami szy­fro­wa­nymi, li­ściki bła­ga­jące o pro­tek­cję z pro­jek­tami edyk­tów, to za­iste przy­szłaby na nas znowu owa ostat­nia go­dzina, która wy­biła dla Re­pu­bliki pierw­szej, znowu na ja­kieś sto lat go­tu­jąc nam nie­wolę, kaj­dany i ucisk prze­ra­ża­jący[5].

Ta­kie ar­gu­menty z góry wy­klu­czyły for­malny udział ja­kiej­kol­wiek pre­zy­den­to­wej w rzą­dze­niu kra­jem. Wy­obra­żono so­bie w ta­kim ra­zie, że rola żony głowy pań­stwa spro­wa­dzi się przede wszyst­kim do funk­cji re­pre­zen­ta­cyj­nych. Pre­zy­den­towa miała być naj­bar­dziej dys­tyn­go­waną i wpły­wową damą z to­wa­rzy­stwa. Sza­cowną ma­troną, która bę­dzie or­ga­ni­zo­wać bale i rauty, pa­tro­no­wać waż­nym im­pre­zom cha­ry­ta­tyw­nym i wspie­rać szczytne ini­cja­tywy. Po­li­ty­kom taka wi­zja na­wet przy­pa­dła do gu­stu, ale dla so­cjety – a więc lu­dzi, któ­rzy żyli wła­śnie ba­lami, rau­tami i dzia­łal­no­ścią spo­łeczną – był to ab­surd jesz­cze więk­szy od po­przed­niego.

Ko­biety z bo­ga­tych zie­miań­skich ro­dzin od ko­ły­ski uczyły się, jak być wielką damą. W tym wła­śnie kie­runku zmie­rzała cała ich edu­ka­cja: na­uka do­brych oby­cza­jów, ję­zy­ków ob­cych, gry na pia­ni­nie. Już jako pod­lo­tek dziew­czyna z ro­do­wo­dem mu­siała by­wać na sa­lo­nach, na­wią­zy­wać zna­jo­mo­ści, po­woli wspi­nać się po krę­tej i skost­nia­łej dra­bi­nie to­wa­rzy­skiej. Całe jej dal­sze ży­cie ob­ra­cało się wo­kół za­sady: je­śli nie by­wasz, to nie ist­nie­jesz. I dru­giej, nie mniej waż­nej: je­śli nie dzia­łasz spo­łecz­nie, nie udzie­lasz się, to nie ma dla cie­bie miej­sca w so­cje­cie.

Te­raz de­mo­kra­tom przy­szło na­gle do głowy, że cały ten mi­ster­nie skon­stru­owany sys­tem można za­stą­pić pro­ce­sem de­mo­kra­tycz­nym. Ry­go­ry­styczna edu­ka­cja i de­kady upły­wa­jące od jed­nego rautu do dru­giego stra­ciły ra­cję bytu. Od­tąd wy­star­czyło mieć męża, który gło­sami plebsu wy­gra wy­bory...

Śmie­tanka to­wa­rzy­ska ode­tchnęła, kiedy przy­naj­mniej upadł po­mysł po­wszech­nych wy­bo­rów pre­zy­denc­kich. Opty­mi­ści po­śród ary­sto­kra­cji uwie­rzyli, że je­śli wy­bory od­będą się w par­la­men­cie, to na pewno wy­gra ktoś z nich – dys­tyn­go­wany i bo­gaty zie­mia­nin, ży­jący na od­po­wied­niej sto­pie. Czło­wiek, który ni­czym król w daw­nych wie­kach bę­dzie god­nie re­pre­zen­to­wał Rzecz­po­spo­litą. U jego boku miała na­to­miast sta­nąć rów­nie ele­gancka „pierw­sza oby­wa­telka”.

Rze­czy­wi­stość uło­żyła się zgoła ina­czej. Wy­star­czy przyj­rzeć się syl­wet­kom żon kan­dy­da­tów, któ­rzy sta­nęli w szranki pod­czas wy­bo­rów pre­zy­denc­kich w 1922 i 1926 roku. To praw­dziwa ga­le­ria oso­bo­wo­ści.

Ma­ria Da­szyń­ska trud­niła się za­wo­dem po­dzi­wia­nym przez zwy­kłych lu­dzi, ale przez wpły­wo­wych i bo­ga­tych zrów­ny­wa­nym nie­mal z pro­sty­tu­cją. Była ak­torką. Od 1894 roku wy­stę­po­wała na sce­nach Kra­kowa i Po­zna­nia. Po wyj­ściu za mąż po­świę­ciła się zaś ro­dzi­nie i... dzia­łal­no­ści so­cja­li­stycz­nej. De­kla­mo­wała na wie­cach wy­wro­towe wier­sze. W mię­dzy­cza­sie wy­cho­wy­wała gro­madkę dzieci. Nie mo­głaby pew­nie świe­cić przy­kła­dem jako pierw­sza dama. Nie­długo po od­zy­ska­niu przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści jej mał­żeń­stwo się roz­pa­dło. Ignacy Da­szyń­ski, pierw­szy pre­mier i kan­dy­dat so­cja­li­stów na pre­zy­denta w 1922 roku, miesz­kał w War­sza­wie z ko­chanką. Ona w ro­dzin­nym Kra­ko­wie.

Ro­mu­alda z Ba­gnic­kich Bau­do­uin de Co­ur­te­nay miała wpraw­dzie piękne szla­chec­kie na­zwi­sko, ale także upra­wiała za­wód, który zda­niem zie­mian zde­cy­do­wa­nie nie był prze­zna­czony dla ko­biet. Zo­stała le­karką i na­uczy­cielką. Do tego uro­dziła pię­cioro dzieci, które sama wy­cho­wy­wała, nie wy­rę­cza­jąc się ar­mią niań i gu­wer­nan­tek. Pi­sała też ar­ty­kuły kul­tu­ralne, a na­wet drobne prace hi­sto­ryczne. Jej mąż Jan w 1922 roku zo­stał kan­dy­da­tem mniej­szo­ści na­ro­do­wych. W pierw­szej tu­rze od­dano na niego pra­wie dwa­dzie­ścia pro­cent gło­sów.

Ada Ma­rek-Rut­kow­ska mo­gła się po­chwa­lić nie tylko barwną prze­szło­ścią, lecz także zu­peł­nie nie­co­dzien­nym wy­kształ­ce­niem. Jako żona mło­dego dzia­ła­cza so­cja­li­stycz­nego wie­lo­krot­nie miała oka­zję roz­ma­wiać z Wło­dzi­mie­rzem Le­ni­nem. Stu­dio­wała me­dy­cynę w Zu­ry­chu, a po­tem na Uni­wer­sy­te­cie Ja­giel­loń­skim. Kiedy już po­rzu­ciła swoje ko­mu­ni­styczne pa­sje, zo­stała pro­fe­so­rem me­dy­cyny (jedną z pierw­szych ko­biet z ta­kim ty­tu­łem w Pol­sce!) i or­dy­na­to­rem od­działu re­no­mo­wa­nego szpi­tala. Gdy w 1926 roku jej mąż, kra­kow­ski praw­nik Zyg­munt Ma­rek, wy­star­to­wał w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich, na wielu zie­mian padł blady strach. Wprost nie mie­ściło im się w gło­wach, że pierw­szą damą może zo­stać pro­fe­sor gi­ne­ko­lo­gii i spe­cja­listka w za­kre­sie po­łoż­nic­twa!

Warto do­dać jesz­cze parę słów o Ka­ta­rzy­nie Wi­to­so­wej. Wpraw­dzie jej mąż Win­centy ni­gdy ofi­cjal­nie nie wy­star­to­wał w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich, ale wie­lo­krot­nie mó­wiono o jego kan­dy­da­tu­rze i czy­niono do niej przy­miarki. Ka­sia nie była ani ak­torką, ani pa­nią pro­fe­sor. Win­centy twier­dził, że to ko­bieta pro­sta, ale „roz­sądna i pra­co­wita”. Opie­ko­wała się go­spo­dar­stwem, wie­działa, jak za­orać pole i wy­doić krowy, a całą tę po­li­tykę miała w głę­bo­kim po­wa­ża­niu...

Jej zu­peł­nym prze­ci­wień­stwem były Alek­san­dra Pił­sud­ska i Ja­dwiga Bec­kowa – dwie ko­biety, które za­sły­nęły z za­mi­ło­wa­nia do wła­dzy. Wpraw­dzie nie po­sia­dały żad­nej ofi­cjal­nej po­zy­cji (pierw­sza była żoną mar­szałka Pił­sud­skiego, druga żoną szefa Mi­ni­ster­stwa Spraw Za­gra­nicz­nych), ale obie czer­pały peł­nymi gar­ściami z moż­li­wo­ści, ja­kie da­wała im praca mę­żów. Obie też miały oso­bliwą prze­szłość. Alek­san­dra w mło­do­ści była re­wo­lu­cjo­nistką oraz pra­cow­nicą biura su­szarni ja­rzyn. Prze­sie­działa swoje w car­skim aresz­cie. Ja­dwiga po­czy­nała so­bie spo­koj­niej, za to w wieku trzy­dzie­stu trzech lat po­rzu­ciła męża, prze­szła na kal­wi­nizm i nie­spo­dzie­wa­nie po­ślu­biła przy­szłego mi­ni­stra.

Wszyst­kie te nie­do­szłe (i nie­ofi­cjalne) pierw­sze damy łą­czyło jedno: dla elit ów­cze­snej Rzecz­po­spo­li­tej były zu­peł­nie nie do przy­ję­cia. Kiedy jed­nak po­li­czono głosy w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich, oka­zało się, że po­sło­wie po­sta­wili na mę­żów ko­biet o jesz­cze barw­niej­szych ży­cio­ry­sach.

Każda z trzech pre­zy­den­to­wych II Rzecz­po­spo­li­tej – za­równo Ma­ria Woj­cie­chow­ska, jak i dwie pa­nie Mo­ścic­kie – miała za sobą burz­liwą mło­dość. Każda wy­my­kała się sche­ma­tom, a z tra­dy­cyj­nie ro­zu­mianą so­cjetą było im zu­peł­nie nie po dro­dze. Pol­skie pre­zy­den­towe same stwo­rzyły wi­zję swo­jej roli. Z pro­stych i skrom­nych ko­biet prze­kształ­ciły się w wiel­kie damy. Nie każ­dej przy­szło to ła­two, ale wszyst­kie od­ci­snęły głę­bo­kie piętno na ży­ciu kraju i na spra­wach wiel­kiej po­li­tyki.

Wszyst­kie je łą­czy jesz­cze jedno: hi­sto­ria obe­szła się z nimi bez skru­pu­łów, zu­peł­nie o nich za­po­mi­na­jąc. O Ma­rii Woj­cie­chow­skiej nie pa­mię­tają na­wet en­cy­klo­pe­die. Mi­cha­lina Mo­ścicka to bo­ha­terka sztyw­nych i zdaw­ko­wych bio­gra­mów, a Ma­ria Mo­ścicka – co naj­wy­żej plot­kar­skich ar­ty­ku­łów. Każda za­słu­guje na wię­cej.

Ta książka ma na celu przy­wró­ce­nie ich syl­we­tek do ży­cia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

• Źró­dła ilu­stra­cji

fot. Hen­ryk Pod­dęb­ski, Bi­blio­teka Na­ro­dowa / PO­LONA, do­mena pu­bliczna: s. 11

• Przy­pisy

PRO­LOG

[1]Po­lish Pre­si­dent to Marry To­day, „Mont­real Ga­zette”, 9 paź­dzier­nika 1933, s. 9.
[2] Tamże.
[3]Aging Po­lish Pre­si­dent to Wed Young Di­vor­cee To­day, „Mil­wau­kee Jo­ur­nal Sen­ti­nel”, 10 paź­dzier­nika 1933, s. 1.
[4]Po­land’s Pre­si­dent Made Happy, „Hun­ting­don Da­ily News”, 10 paź­dzier­nika 1933, s. 7.
[5]Wła­dza zwierzch­nia w Pol­sce, „Myśl Nie­pod­le­gła”, 21 lipca 1920, s. 5–6.