Przedwojenna Polska w liczbach (wydanie uzupełnione) - Kamil Janicki, Rafał Kuzak, Dariusz Kaliński, Aleksandra Zaprutko-Janicka - ebook

Przedwojenna Polska w liczbach (wydanie uzupełnione) ebook

Kamil Janicki, Rafał Kuzak, Dariusz Kaliński, Aleksandra Zaprutko-Janicka

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Fascynująca i bezkompromisowa panorama II Rzeczpospolitej: państwa wielkiego sukcesu, jeszcze większych wyzwań i wprost nieprawdopodobnych kontrastów. Ile zarabiał typowy mieszkaniec przedwojennej Warszawy, na co wydawał swoją pensję i ile kosztowały go codzienne zakupy? Dlaczego w przedwojennej Polsce niemal nikt nie mógł marzyć o własnym pokoju, a miliony – nawet o własnym łóżku? Jakie przestępstwa popełniano najczęściej, ilu Polaków nie potrafiło czytać ani pisać i które choroby były głównymi przyczynami śmierci?

Zespół portalu WielkaHISTORIA.pl – najpopularniejszego w Polsce magazynu o historii – odsłania rzeczywistość sprzed stulecia w oparciu nie tylko o oficjalne statystyki, ale też dotąd nieznane lub celowo fałszowane i ukrywane liczby. Przeczytaj o kraju, w którym pociągi wykolejały się średnio co 33 godziny i nagminnie spóźniały o 90 lub więcej minut, ale lot z Warszawy do Krakowa kosztował zaledwie 40 złotych. O Polsce, w której tylko 5% dróg nadawało się do jazdy samochodem, ale która w ciągu jednej dekady zdołała zbudować jeden z najprężniej działających portów nad Bałtykiem. I w której o wynikach wyborów decydowały kobiety, a mimo to żadna z nich nie weszła w skład rządu. Na rynku pracy oferowano im zaś stawki nawet o 40% niższe niż mężczyznom.

Warunki życia, transport, rozrywka, gospodarka, codzienne wyzwania, wojsko, używki, rewolucje technologiczne i sny o koloniach. II Rzeczpospolita taka, jaką była naprawdę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 258

Oceny
4,2 (21 ocen)
10
5
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jrderen

Nie oderwiesz się od lektury

w ciekawy sposób pokazuje dawne czasy, kupiłam Babci, potwierdziła wiele rzeczy z autopsji
10
AlicjaL45

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna wciągająca pozycja zawierająca mnóstwo faktów
00
MarysiaWolff

Dobrze spędzony czas

Dużo faktów przedstawionych za pomocą liczb, niektóre tematy jednak potraktowane dość krótko. Formula rozdzielenia zagadnień na poszczególne rozdziały niekiedy działa ograniczająco. Szczególnie uderzają stawki i relacja płac do cen a także nakłady na infrastrukturę. Zdarzają się dość kolokwialne komentarze, jak np przy temacie obronności. Lekka i ciekawa lektura.
00
walak89

Nie oderwiesz się od lektury

Odczarowanie romantyzowanego okresu II RP. Polecam wszystkim, szczególnie tym, którzy zastanawiają się dlaczego PRL utrzymał się tak długo.
00
UrszulaCur

Całkiem niezła

Trochę ciekawych rzeczy można znaleźć.
00

Popularność




Roz­dział 1. Pań­stwo bez tery­to­rium

Kamil Janicki

Roz­dział 1

Pań­stwo bez tery­to­rium

Gdyby Niemcy wygrali I wojnę świa­tową, Pol­ska mia­łaby mniej niż 100 000 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych i poni­żej 10 mln miesz­kań­ców

„Tylko pomyśl!” – wzy­wała anglo­ję­zyczna pocz­tówka z 1918 roku. – „Pola­ków jest 30 milio­nów!”. Dla lep­szego efektu liczbę wytłusz­czono i pod­kre­ślono. Pod nią wid­niała mapa Europy z potężną, pysz­niącą się na czer­wono Rzecz­po­spo­litą. Tyle że w gra­ni­cach z zupeł­nie innej epoki.

Druk przy­go­to­wały śro­do­wi­ska polo­nijne w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. W schył­ko­wych mie­sią­cach pierw­szej wojny świa­to­wej miał przy­po­mi­nać zwy­kłym Ame­ry­ka­nom o toczo­nej przez Pola­ków walce o nie­pod­le­głość. Miał też uzmy­sło­wić im, gdzie wła­ści­wie leży i jak wygląda Pol­ska. Zada­nie było o wiele trud­niej­sze, niż mogłoby się wyda­wać.

Wbrew temu, czego uczą szkolne pod­ręcz­niki, pań­stwo pol­skie nie zro­dziło się nagle, z dnia na dzień, w listo­pa­dzie 1918 roku. Jego for­malne i fak­tyczne pod­stawy budo­wano już od dwóch lat. Też w listo­pa­dzie, tyle że 1916 roku, władcy Cesar­stwa Nie­miec­kiego i Austro-Węgier uro­czy­ście ogło­sili utwo­rze­nie odręb­nego Kró­le­stwa Pol­skiego. Nie­miecka orkie­stra woj­skowa ode­grała Boże coś Pol­skę przez tak liczne wieki, na war­szaw­skim ratu­szu wywie­szono godło z Orłem Bia­łym, wszę­dzie zaro­iło się od biało-czer­wo­nych flag. Oczy­wi­ście dwóm cesa­rzom nie leżały na ser­cach losy pod­bi­tego narodu, ale chęć pozy­ska­nia rekru­tów. Raz roz­po­czę­tego pro­cesu nie dało się już jed­nak zaha­mo­wać, a roz­pa­lo­nych aspi­ra­cji – wyga­sić.

Z począt­kiem 1917 roku zaczęto for­mo­wać organy pol­skich władz, rzecz jasna ści­śle pod­po­rząd­ko­wane Niem­com. Tym­cza­sowa Rada Stanu, ist­nie­jąca od stycz­nia do sierp­nia 1917 roku, zatrud­niała łącz­nie około 150 osób. Komi­sja Przej­ściowa, którą następ­nie wyło­niono miała już 350-oso­bowe kadry. Z kolei Rada Regen­cyjna – spra­wu­jąca for­malną wła­dzę aż do listo­pada 1918 roku i zwy­kle rozu­miana jako zupeł­nie bez­władne kilkuoso­bowe grono – zor­ga­ni­zo­wała pol­ski per­so­nel urzęd­ni­czy i sądowy idący w tysiące.

Nic dziw­nego, że póź­niej­szy mini­ster spra­wie­dli­wo­ści Sta­ni­sław Buko­wiecki sta­now­czo pod­kre­ślał, że pol­ska pań­stwo­wość zaczęła się nie w listo­pa­dzie 1918 roku, ale w stycz­niu 1917, gdy powo­łano pierw­sze jej organy zwierzch­nie. Wybitny praw­nik i komen­ta­tor spraw ustro­jo­wych dodał oczy­wi­ście, że była to „pań­stwo­wość ułam­kowa”. Pol­ska pozo­sta­wała zależna od oku­pan­tów, ale przede wszyst­kim była kra­jem… bez tery­to­rium.

W cesar­skiej ode­zwie z listo­pada 1916 roku nie podano zasięgu two­rzo­nego orga­ni­zmu poli­tycz­nego. Miał on zostać usta­lony w bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści i w nie­spre­cy­zo­wany spo­sób. Jasne było tylko to, że Niemcy nie wyrzekną się na rzecz Pol­ski wła­snych tery­to­riów, zagar­nię­tych u schyłku XVIII stu­le­cia. Pomo­rze i Wiel­ko­pol­ska miały pozo­stać w gra­ni­cach Rze­szy. Podob­nie Gali­cję zamie­rzano zacho­wać przy Austro-Węgrzech. W akcie pod­kre­ślono, że odrębna Pol­ska powsta­nie tylko z ziem „wydar­tych rosyj­skiemu pano­wa­niu”.

Nawet tę dekla­ra­cję nale­żało rozu­mieć bar­dzo wąsko. Wpraw­dzie na mocy sepa­ra­ty­stycz­nego pokoju zawar­tego z ogar­niętą wal­kami rewo­lu­cyj­nymi Rosją Niemcy zajęli obszary się­ga­jące aż za Mińsk, nie zamie­rzali jed­nak przy­dzie­lać ich Pol­sce. Rada Regen­cyjna spra­wo­wała swoją ogra­ni­czoną wła­dzę tylko na czę­ści tere­nów daw­nej Kon­gre­sówki – kadłu­bo­wej Pol­ski nale­żą­cej przed wojną do caratu.

Kon­gre­sówka w 1914 roku liczyła 127 700 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych i była zamiesz­kana przez około 13 mln miesz­kań­ców. Z tego obszaru Niemcy i Austriacy wykro­ili nie­wiele ponad 105 000 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych, z lud­no­ścią sza­co­waną na 8,5–9,5 mln, jako tak zwane zie­mie oku­po­wane.

Suwalsz­czy­znę i część daw­nej guberni sie­dlec­kiej przy­łą­czono do odręb­nego tworu admi­ni­stra­cyj­nego – Ober-Ostu. Także zie­mia chełm­ska z Zamo­ściem miała zostać ode­rwana od Pol­ski i zali­czona w gra­nice zależ­nego od państw cen­tral­nych pań­stwa ukra­iń­skiego. Bar­dzo moż­liwe, że po zwy­cię­skiej woj­nie doko­na­noby jesz­cze kolej­nych „korekt”. W inte­re­sie Ber­lina i Wied­nia leżała prze­cież tylko budowa małej, sła­bej i w pełni uza­leż­nio­nej Rzecz­po­spo­li­tej.

Polo­nijna pocz­tówka z 1918 roku. Tak zachę­cano Ame­ry­ka­nów do popar­cia sprawy pol­skiej.

Gdyby losy kon­fliktu poto­czyły się po myśli Kaisera i Habs­bur­gów, Kró­le­stwo Pol­skie byłoby pań­stwem kil­ku­mi­lio­no­wym, o tery­to­rium porów­ny­wal­nym z dzi­siej­szą Ser­bią albo Cze­chami. Taki sce­na­riusz nie zado­wa­lał żad­nego ze stron­nictw poli­tycz­nych nad Wisłą. Nie było jed­nak zgody co do tego, o jaką alter­na­tywę należy wal­czyć.

Auto­rzy anglo­ję­zycz­nej pocz­tówki z 1918 roku wybrali wariant mak­si­mum. Na mapie uka­zali Rzecz­po­spo­litą w gra­ni­cach sprzed pierw­szego roz­bioru – obej­mu­jącą obszary aż po Witebsk, linię Dnie­pru i przed­pola Kijowa. A dla jasno­ści zazna­czyli jesz­cze, że są to wszystko tereny stale zamiesz­ki­wane przez Pola­ków – zupeł­nie jakby nie ist­niał żaden inny naród rosz­czący sobie do nich pre­ten­sje.

Czy liczyli, że uda się powró­cić do rze­czy­wi­sto­ści z cza­sów husa­rii i zło­tej, szla­chec­kiej wol­no­ści? Wąt­pliwe. Prę­dzej chcieli prze­ko­nać alian­tów, że dawne mocar­stwo zasłu­guje na coś wię­cej niż tuzin miast i nie­spełna 100 000 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych tery­to­rium.

Roz­dział 2. Walki o gra­nice

Kamil Janicki

Roz­dział 2

Walki o gra­nice

Przy­naj­mniej 15 000 Pola­ków stra­ciło życie w powsta­niach na Gór­nym Ślą­sku i w Wiel­ko­pol­sce oraz w woj­nie z Ukra­iń­cami

W pierw­szych dniach listo­pada 1918 roku mało kto prze­ja­wiał naprawdę buń­czuczne ambi­cje. Zda­wano sobie sprawę, że prze­su­nię­cie gra­nic na dowol­nym odcinku będzie ozna­czać kon­flikty z sąsia­dami. Trudno się dzi­wić cho­ciażby Józe­fowi Pił­sud­skiemu, który przed zwol­nie­niem z nie­miec­kiej nie­woli wprost stwier­dził, że nie zamie­rza umie­rać za Gdańsk i Poznań. A więc: że pogo­dzi się z tym, iż oba mia­sta oraz cały zabór pru­ski pozo­staną w Niem­czech.

Niek­tó­rzy twier­dzą, że Komen­dant kła­mał, wodził dotych­cza­so­wego oku­panta za nos. Ale chyba raczej dał pokaz zdro­wego reali­zmu – zwłasz­cza że w tym cza­sie skala poli­tycz­nego i woj­sko­wego upadku Nie­miec wciąż nie była jasna.

Pod­ręcz­niki podają, że 10 listo­pada 1918 roku Józef Pił­sud­ski przy­był do War­szawy, a naza­jutrz prze­jął wła­dzę zwierzch­nią nad Pol­ską od Rady Regen­cyj­nej. Jest to spore uprosz­cze­nie. Fak­tycz­nie w pierw­szych tygo­dniach nie­pod­le­gło­ści Naczel­nik Pań­stwa i rząd Jędrzeja Mora­czew­skiego spra­wo­wali pie­czę nad nie­wiele wię­cej niż tylko War­szawą, Łodzią i oko­li­cami. Pań­stwo pol­skie na­dal nie miało gra­nic, a urzędy zwierzch­nie nie cie­szyły się akcep­ta­cją ani nad Wisłą, ani tym bar­dziej zagra­nicą.

16 listo­pada Pił­sud­ski nadał depe­szę do przy­wód­ców zwy­cię­skich mocarstw oraz do władz „wszyst­kich państw woju­ją­cych i neu­tral­nych”, by noty­fi­ko­wać nawet nie odro­dze­nie, ale „ist­nie­nie Pań­stwa Pol­skiego Nie­pod­le­głego”. Wia­do­mość pozo­stała bez odpo­wie­dzi, a pol­ską pod­mio­to­wość w 1918 roku uznały tylko Niemcy, wciąż wie­rzące, że świeżo mia­no­wany Naczel­nik Pań­stwa nie pozwoli umie­rać za Gdańsk i Poznań.

Depe­sza doty­kała kwe­stii zasięgu tery­to­rial­nego kraju. Była jed­nak nie mniej enig­ma­tyczna niż akt dwóch cesa­rzy z 1916 roku. Józef Pił­sud­ski stwier­dził tylko, że Pol­ska obej­muje… „wszyst­kie zie­mie zjed­no­czo­nej Pol­ski”. Cokol­wiek by to miało ozna­czać. Brak pre­cy­zji nie powi­nien dzi­wić. Nawet po tym, jak Naczel­nik Pań­stwa poszedł na kom­pro­mis ze śro­do­wi­skami pra­wi­co­wymi, po tym jak w stycz­niu 1919 roku powo­łano rząd Igna­cego Pade­rew­skiego, a pań­stwa Ententy stop­niowo zaczęły nawią­zy­wać rela­cje z Rzecz­po­spo­litą, zasięg wła­dzy war­szaw­skich urzę­dów zwierzch­nich był wię­cej niż skromny.

Mini­ster spraw wewnętrz­nych i nie­ofi­cjalny wice­pre­mier Sta­ni­sław Woj­cie­chow­ski o począt­kach 1919 roku pisał: „Jako mini­ster mia­łem spra­wo­wać wła­dzę jedy­nie na obsza­rze byłej Kon­gre­sówki, z wyjąt­kiem paru powia­tów pół­noc­nych, oku­po­wa­nych jesz­cze przez Niem­ców”. W Gali­cji rzą­dziła powo­łana przez miej­sco­wych poli­ty­ków Pol­ska Komi­sja Likwi­da­cyjna, a następ­nie – for­mal­nie zależna od Pił­sud­skiego, ale fak­tycz­nie cie­sząca się daleko posu­niętą suwe­ren­no­ścią – Komi­sja Rzą­dząca. Dopiero w marcu 1919 roku na jej miej­sce utwo­rzono sta­no­wi­sko dele­gata rządu. Choć nawet to nie ozna­czało uni­fi­ka­cji, bo urzęd­nik miał wła­sną „radę przy­boczną”, a w myśl roz­po­rzą­dze­nia jego wła­dza odpo­wia­dała daw­nej pozy­cji namiest­nika Gali­cji.

Bój o Mało­pol­skę Wschod­nią

Zbrojne walki o gra­nice Pol­ski pod­jęto jesz­cze zanim zakoń­czyła się pierw­sza wojna świa­towa, zanim Pił­sud­ski został zwol­niony z twier­dzy w Mag­de­burgu, a w War­sza­wie ukon­sty­tu­ował się pierw­szy nie­pod­le­gły rząd. 1 listo­pada 1918 roku człon­ko­wie ukra­iń­skiej orga­ni­za­cji spi­sko­wej powo­ła­nej w sze­re­gach roz­pa­da­ją­cej się wła­śnie armii austro-węgier­skiej, przy­stą­pili do opa­no­wy­wa­nia Lwowa. Bły­ska­wiczna akcja spra­wiła, że w ciągu jed­nego dnia więk­szość gma­chów publicz­nych i prze­wa­ża­jąca część metro­po­lii zna­la­zły się w rękach Ukra­iń­ców, któ­rzy pro­kla­mo­wali utwo­rze­nie Zachodnioukra­iń­skiej Repu­bliki Ludo­wej.

Dekla­ra­cja nie­pod­le­gło­ści zapo­cząt­ko­wała zacie­kłe walki o mia­sto. Pol­skie orga­ni­za­cje kon­spi­ra­cyjne i oddziały ochot­ni­cze zdo­łały wysta­wić łącz­nie około 6000 żoł­nie­rzy. W tej licz­bie było nie­mal 1500 stu­den­tów oraz uczniów – w tym nawet pod­rost­ków ze szkół powszech­nych – nazy­wa­nych „orlę­tami lwow­skimi”.

Ukra­ińcy dys­po­no­wali nieco więk­szymi siłami. Na ich korzyść dzia­łała też ini­cja­tywa. To oni byli począt­kowo w ofen­sy­wie, a Pola­ków zmu­szono do kontr­dzia­ła­nia. Bój o mia­sto zakoń­czył się dopiero po trzech tygo­dniach – nocą z 21 na 22 listo­pada, po tym jak do Lwowa dotarły oddziały posił­kowe z Zachod­niej Mało­pol­ski.

Łączne straty po stro­nie pol­skiej są tema­tem kon­tro­wer­sji. Pro­fe­sor Michał Kli­mecki, autor pracy Pol­sko-ukra­iń­ska wojna o Lwów i Gali­cję Wschod­nią 1918–1919 podaje, że do 22 listo­pada zgi­nęło i zmarło od ran 439 obroń­ców mia­sta. Te liczby można odna­leźć także w wielu innych pra­cach. Damian K. Mar­kow­ski przy­ta­cza jed­nak war­to­ści niż­sze: do 210 pole­głych i zmar­łych od ran, ale też 700 lżej ran­nych. Poza tym śmierć ponio­sło nawet ponad 300 cywi­lów. Straty ukra­iń­skie jesz­cze trud­niej osza­co­wać. Ołeksa Kuźma, autor wyda­nego w roku 1931, kom­plek­so­wego opisu walk z ukra­iń­skiej per­spek­tywy, sza­co­wał je na 250 zabi­tych i 500 ran­nych.

Orlę lwow­skie. Mały obrońca mia­sta na obra­zie Woj­cie­cha Kos­saka.

Odbi­cie mia­sta nie zakoń­czyło krwa­wego kon­fliktu. W rękach Ukra­iń­ców na­dal znaj­do­wała się więk­szość Gali­cji Wschod­niej. Wojna o nią toczyła się aż do lata 1919 roku. Dopiero w poło­wie lipca oddziały pol­skie zdo­łały wyprzeć wro­gie siły za linię Zbru­czu. W całym kon­flik­cie zgi­nęło około 10 000 pol­skich żoł­nie­rzy i 15 000 ukra­iń­skich. Straty wśród lud­no­ści cywil­nej trudno okre­ślić, ale zda­niem pro­fe­sora Kli­mec­kiego były one niż­sze.

Tak drogo oku­piony suk­ces zbrojny nie gwa­ran­to­wał korzy­ści poli­tycz­nych. Pol­ska ofen­sywa spo­tkała się z kry­tyczną oceną mocarstw zachod­nich. 21 listo­pada 1919 roku Ententa wyra­ziła wpraw­dzie zgodę na woj­skową oku­pa­cję Gali­cji Wschod­niej, ale tylko tym­cza­sowo. Rzecz­po­spo­lita otrzy­mała man­dat, pozwa­la­jący spra­wo­wać zwierzch­ność nad regio­nem przez 25 lat. Nie miała więc być to część pań­stwa, ale tylko swo­ista kolo­nia, zor­ga­ni­zo­wana według podob­nych zasad, co prze­jęte od prze­gra­nych państw posia­dło­ści w Iraku, Pale­sty­nie czy Tan­ga­nice.

Wiel­ko­pol­ska i Pomo­rze

Na połu­dnio­wym wscho­dzie wal­czyły siły dwóch naro­dów dopiero dążą­cych do zdo­by­cia bądź ugrun­to­wa­nia swej nie­za­leż­no­ści. Na rubieży zachod­niej pod­jęto tym­cza­sem walkę z prze­gra­nym, ale jed­nak mocar­stwem – Niem­cami. W pierw­szych dniach grud­nia 1918 roku świeżo powo­łany, pol­ski Sejm Dziel­ni­cowy w Pozna­niu zde­cy­do­wał o utwo­rze­niu w każ­dej wielkopol­skiej miej­sco­wo­ści Straży Ludo­wej. Siły samo­obrony bar­dzo szybko stały się nie­odzowne.

26 grud­nia do sto­licy regionu przy­je­chał Ignacy Pade­rew­ski: sławny arty­sta i nie­zwy­kle wpły­wowy agi­ta­tor sprawy pol­skiej w Ame­ryce, już wtedy przez wielu widziany w roli przy­szłego przy­wódcy kraju. Jak pod­kre­ślał cho­ciażby pro­fe­sor Bogu­sław Polak, jego wizyta „zaostrzyła nastroje anty­nie­miec­kie, dopro­wa­dza­jąc do wybu­chu powsta­nia”. Do 6 stycz­nia 1919 roku Polacy opa­no­wali mia­sto. Stop­niowo walki ogar­nęły też resztę Wiel­ko­pol­ski. W poło­wie mie­siąca oddziały powstań­cze liczyły już około 14 000 żoł­nie­rzy, pod koniec – 27 600. Powsta­nie potrwało do połowy lutego. Znawca histo­rii zrywu, pro­fe­sor Bogu­sław Polak, sza­co­wał, że w wal­kach zgi­nęło około 850 pol­skich żoł­nie­rzy. Wydana w 2008 roku szcze­gó­łowa Lista strat powsta­nia wiel­ko­pol­skiego zawiera znacz­nie wię­cej nazwisk. Wymie­niono na niej 2256 osób, ale są to też powstańcy, który zmarli z powodu cho­rób lub w nie­woli, zgi­nęli w wypad­kach, zagi­nęli.

„Jak się słusz­nie pod­kre­śla, zryw lud­no­ści Wiel­ko­pol­ski był pierw­szym zwy­cię­skim powsta­niem zbroj­nym” – komen­to­wał pro­fe­sor Marian Leczyk. Z kolei Tade­usz Jędrusz­czak pod­kre­ślał – w publi­ka­cji wyda­nej na początku lat 80. XX wieku – że suk­ces powstań­ców był moż­liwy dzięki sza­le­ją­cej wła­śnie nad Sprewą rewo­lu­cji. Histo­ryk w mun­du­rze puł­kow­nika, długo zwią­zany z Woj­skową Aka­de­mią Poli­tyczną, wszę­dzie dopa­try­wał się wpły­wów rewo­lu­cyj­nych. W tym kon­kret­nym przy­padku miał jed­nak rację. Wiel­ko­pol­ski zryw nastą­pił w momen­cie naj­więk­szego osła­bie­nia Nie­miec i poli­tycz­nego cha­osu, unie­moż­li­wia­ją­cego zwartą, sku­teczną reak­cję. Kiedy z koń­cem zimy sytu­acja w Ber­li­nie zaczęła się nor­mo­wać, pol­scy powstańcy kon­tro­lo­wali już nie­mal całą Pro­win­cję Poznań­ską. Zaska­ku­jąco sta­now­cze wspar­cie dla ich wysił­ków nade­szło ze strony Ententy.

Gra­nice Wiel­ko­pol­ski w myśl trak­tatu wer­sal­skiego. Zazna­czono obszary Pro­win­cji Poznań­skiej utra­cone na rzecz Nie­miec (na zacho­dzie i pół­nocy) oraz zie­mie „przy­łą­czone bez ple­bi­scytu” (na połu­dniu).

W lutym 1919 roku zwy­cię­skie mocar­stwa nego­cjo­wały z Niem­cami warunki prze­dłu­że­nia rozejmu. Mar­sza­łek Fran­cji Fer­di­nand Foch posta­wił wów­czas ulti­ma­tum: spo­kój miał być pod­trzy­many tylko, jeśli Niemcy zaak­cep­tują prze­bieg frontu w Wiel­ko­pol­sce i odwo­łają ofen­sywę prze­ciwko Pola­kom. Linia walk stała się linią demar­ka­cyjną, mającą obo­wią­zy­wać do czasu, aż zosta­nie pod­pi­sany układ poko­jowy regu­lu­jący także tę kwe­stię.

Tak długo, jak trwały per­trak­ta­cje, w Pol­sce poważ­nie oba­wiano się nawet bez­praw­nej i sprzecz­nej ze zobo­wią­za­niami nie­miec­kiej ofen­sywy, która – podob­nie jak wcze­śniej powsta­nie wiel­ko­pol­skie – posta­wi­łaby Ententę przed fak­tami doko­na­nymi. Do wzno­wie­nia dzia­łań zbroj­nych jed­nak nie doszło, a 28 czerwca 1919 roku łącz­nie 27 państw „sprzy­mie­rzo­nych i sko­ja­rzo­nych” pod­pi­sało „trak­tat pokoju” z poko­na­nymi Niem­cami.

Tak zwany trak­tat wer­sal­ski regu­lo­wał prze­bieg wszyst­kich gra­nic pań­stwa nie­miec­kiego. W Wiel­ko­pol­sce wyzna­czono linię nawet nieco korzyst­niej­szą dla Pola­ków od wcze­śniej­szej linii frontu. Rzecz­po­spo­lita otrzy­mała też Pomo­rze Nad­wi­ślań­skie, choć z bar­dzo ogra­niczonym dostę­pem do Bał­tyku. Linia brze­gowa miała mieć zale­d­wie 140 kilo­me­trów. Co naj­waż­niej­sze, mocar­stwa nie zgo­dziły się prze­ka­zać Pol­sce żad­nego portu – tylko dwie małe przy­sta­nie rybac­kie: na Helu i w Pucku. Gdańsk, o który zażar­cie wal­czyła pol­ska dele­ga­cja, zyskał sta­tus wol­nego mia­sta. Kon­struk­cja trak­tatu i kon­tekst poli­tyczny spra­wiały jed­nak, że już w 1919 roku słusz­nie spo­dzie­wano się, że metro­po­lia pozo­sta­nie w orbi­cie Nie­miec.

Repu­blika Weimar­ska zwle­kała z pod­pi­sa­niem Umowy o wyco­fa­niu wojsk z odstą­pio­nych obsza­rów i odda­niu zarządu cywil­nego aż do listo­pada 1919 roku. Raty­fi­ka­cja prze­cią­gnęła się do początku roku 1920. W Wiel­ko­pol­sce opóź­nie­nie to nie nio­sło istot­nych skut­ków. Sytu­acja była w pełni czy­telna. Mimo to nawet na tym obsza­rze wła­dza rządu w War­sza­wie długo pozo­sta­wała ilu­zo­ryczna. Aż do połowy sierp­nia 1919 roku rolę organu zwierzch­niego byłej Pro­win­cji Poznań­skiej peł­niła lokalna Naczelna Rada Ludowa. Na­dal też ist­niała… gra­nica mię­dzy Wiel­ko­pol­ską i daw­nym Kró­le­stwem Pol­skim. O tym, jak sil­nie i długo wiel­ko­po­la­nie pod­kre­ślali swoją nie­za­leż­ność czy­tel­nie świad­czy incy­dent opi­sany przez prasę na prze­ło­mie lipca i sierp­nia 1919 roku. „Ilu­stro­wany Kuryer Codzienny” infor­mo­wał, że rząd w War­sza­wie otrzy­mał z Pozna­nia wia­do­mość, iż „Naczelna Rada Ludowa żąda wyco­fa­nia z tery­to­rium byłego zaboru pru­skiego wszyst­kich oddzia­łów woj­sko­wych przy­sła­nych z Kon­gre­sówki”. Podobno lokal­nym poli­ty­kom „cho­dziło przede wszyst­kim o zacho­wa­nie kor­donu gra­nicz­nego, a to w tym celu, aby Wiel­ko­pol­skę uchro­nić od agi­ta­cji wywro­to­wej pły­ną­cej z Kon­gre­sówki”.

Z uwagi na opóź­nia­jące dzia­ła­nia Niem­ców przy­łą­cze­nie Toru­nia i Pomo­rza mogło nastą­pić dopiero z począt­kiem 1920 roku. Znów spo­dzie­wano się poważ­nego oporu. Front Pomor­ski, który sfor­mo­wano w celu prze­ję­cia pie­czy nad obsza­rem liczył 27 000 żoł­nie­rzy. W tej licz­bie zna­la­zła się aż ¼ całej pol­skiej kawa­le­rii. Woj­ska zmie­rza­jące na Pomo­rze dys­po­no­wały też ponad 400 kara­bi­nami maszy­no­wymi i 100-dzia­łową arty­le­rią. Zabez­pie­cze­nie miała im zapew­niać grupa lot­ni­cza (9 maszyn) oraz 5 pocią­gów pan­cer­nych. Do reali­za­cji trak­tatu wer­sal­skiego Polacy przy­stą­pili jak do wojny.

Środki ostroż­no­ści nie powinny dzi­wić. Na Pomo­rzu unik­nięto roz­lewu krwi, ale walki wie­lo­krot­nie wstrzą­sały Gór­nym Ślą­skiem.

Spór o Górny Śląsk

Sprzy­mie­rzone mocar­stwa zde­cy­do­wały, że o przy­na­leż­no­ści klu­czo­wego z per­spek­tywy gospo­dar­czej obszaru zde­cy­dują sami jego miesz­kańcy drogą ple­bi­scytu. Dane demo­gra­ficzne mogły suge­ro­wać, że Polacy zwy­ciężą w cuglach, nie­za­leż­nie od formy i ter­minu gło­so­wa­nia. Według spisu dzieci szkol­nych prze­pro­wa­dzo­nego w 1911 roku aż 71,1% uczniów na Gór­nym Ślą­sku miało pocho­dze­nie pol­skie. Z kolei powszechny spis lud­no­ści z roku 1910 poda­wał, że w całej popu­la­cji obszaru Polacy sta­no­wili 57,3%. Mimo pozor­nej prze­wagi, Niemcy spo­dzie­wali się zwy­cię­stwa i dokła­dali wszel­kich sta­rań, by je osią­gnąć.

Pol­ski afisz z okresu przy­go­to­wań do ple­bi­scytu na Gór­nym Ślą­sku. Nad­miar liczb nie poma­gał w pod­ję­ciu decy­zji.

„Domi­na­cja eko­no­miczna żywiołu nie­miec­kiego, jego prze­waga poli­tyczna i cał­ko­wite pod­po­rząd­ko­wa­nie władz admi­ni­stra­cyj­nych dawały mu korzyst­niej­szą sytu­ację w przy­szłym ple­bi­scy­cie” – sko­men­to­wał histo­ryk Mie­czy­sław Wrzo­sek. Pro­wa­dzono bez­względną akcję pro­pa­gan­dową, obrzy­dzano pań­stwo pol­skie jako oparte na wyzy­sku, nie­trwałe i gro­żące ban­kruc­twem ślą­skim robot­ni­kom. W wielu przy­pad­kach agi­ta­cja oka­zy­wała się sku­teczna, a nacisk wywie­rały też bojówki, siły porząd­kowe czy wresz­cie nie­mieccy fabry­kanci, kon­tro­lu­jący prze­pływ pie­nią­dza i zapew­nia­jący miej­sca pracy.

W odpo­wie­dzi na nie­miec­kie nad­uży­cia jesz­cze przed ple­bi­scy­tem na Gór­nym Ślą­sku dwu­krot­nie wybu­chały zbrojne zrywy. W pierw­szym, pod­ję­tym w sierp­niu 1919 roku, wzięło udział około 23 000 powstań­ców. W dru­gim – w sierp­niu 1920 roku – kil­ka­na­ście tysięcy. Zwo­len­nicy przy­na­leż­no­ści do Pol­ski nie tylko zresztą bili się za sprawę, ale też nasi­lali wła­sne dzia­ła­nia pro­pa­gan­dowe.

„Wydano 100 000 bro­szur pro­pa­gu­ją­cych ideę powrotu Gór­nego Ślą­ska do Pol­ski, liczne opra­co­wa­nia naukowe na ten temat, setki tysięcy odezw i pla­ka­tów, prze­pro­wa­dzono kursy dla agi­ta­to­rów” – wyli­czał Marian Leczyk. Na afi­szach sypano licz­bami jak z rękawa. Jeden z pla­ka­tów, pocho­dzący zapewne z roku 1920, zawie­rał pełną sta­ty­stykę wła­sno­ści gospo­darstw na Gór­nym Ślą­sku. Sta­rano się poka­zać, że połowa ziemi w regio­nie ple­bi­scy­to­wym należy do zale­d­wie 258 jun­krów. Pod dia­gra­mem wid­niała też infor­ma­cja, że śred­nie gospo­darstwo wiel­kiego nie­miec­kiego wła­ści­ciela ziem­skiego ma powierzch­nię odpo­wia­da­jącą mająt­kom 7830 chło­pów mało­rol­nych. Auto­rzy prze­ko­ny­wali, że Rzecz­po­spo­lita rozda pro­stym Ślą­za­kom zie­mię. Prze­kaz, choć atrak­cyjny, był zara­zem wyjąt­kowo zawiły. Podobny man­ka­ment widać też na ulotce komen­tu­ją­cej wydo­by­cie węgla. Druk stra­szył, że Niemcy po utra­cie kopalń „będą ginęli z głodu i chłodu” i że każdy „kto chce tego unik­nąć” powi­nien gło­so­wać za Pol­ską. Pro­blem w tym, że tak skon­stru­owany slo­gan mógł skła­niać… do prze­ciw­nej decy­zji. Bo prze­cież dopiero prze­grana Niem­ców w ple­bi­scy­cie gro­ziła śmier­cią „z głodu i chłodu”. A poza tym powszech­nie wie­dziano, że bez Ślą­ska Pol­ska nie ma pra­wie żad­nych zaso­bów węgla. Resztę ulotki wypeł­niono lita­nią liczb. Podano tony wydo­by­cia, pro­cen­towe udziały poszcze­gól­nych okrę­gów węglo­wych, roz­strzy­gnię­cia gra­niczne wpły­wa­jące na wła­sność złóż. Znów był to prze­kaz nie­sa­mo­wi­cie zachwasz­czony. A za cie­kawą można w nim uznać chyba tylko wia­do­mość, że Górny Śląsk przy­no­sił pań­stwu nie­miec­kiemu 22,6% jego węgla. Niemcy wołali o wiele pro­ściej: Pol­ska to brak pracy, bieda, anar­chia. A przede wszyst­kim zawsze nie­bez­pieczna zmiana; odej­ście od tego, co było znane i sta­bilne.

Wybory zor­ga­ni­zo­wane 20 marca 1921 roku zakoń­czyły się zde­cy­do­waną porażką akcji pol­skiej. Fre­kwen­cja była mak­sy­malna. Zagło­so­wało 97,5% upraw­nio­nych, a więc nie­mal każdy, kto tylko był w sta­nie dotrzeć do lokalu. Za przy­na­leż­no­ścią do Rzecz­po­spo­li­tej opo­wie­działo się 40,4% Ślą­za­ków. Za Niem­cami – 59,6%. Nie­znacz­nie lepiej wyglą­dały wyniki dzie­lone według obsza­rów admi­ni­stra­cyj­nych. Pol­skę wybrali miesz­kańcy 46,3% gmin, Repu­blikę Weimar­ską – 53,7%. I ten rezul­tat był jed­nak dotkliwą porażką, bo Niemcy odnie­śli – by zacy­to­wać pro­fe­sora Uni­wer­sy­tetu Ślą­skiego Ryszarda Kacz­marka – „pełny, bez­a­pe­la­cyjny triumf” w nie­mal wszyst­kich mia­stach. Uzy­skali też przy­tła­cza­jącą prze­wagę na obsza­rach naj­bar­dziej uprze­my­sło­wio­nych i boga­tych w złoża węgla.

Porów­na­nie sytu­acji w Repu­blice Weimar­skiej i w Pol­sce według nie­miec­kiego pla­katu z 1921 roku.

W pol­skiej lite­ra­tu­rze domi­nuje opi­nia, że rezul­taty wybo­rów nie odda­wały fak­tycz­nych inten­cji Ślą­za­ków. Mie­czy­sław Wrzo­sek, autor książki Powsta­nia ślą­skie 1919–1921, stwier­dził wprost, że „wynik ple­bi­scytu był sfał­szo­wany”. Co ważne, nie cho­dzi o kla­syczne oszu­stwo – nikt nie suge­ruje, że Niemcy dosy­py­wali karty wybor­cze do urn. Wyko­rzy­stali nato­miast w peł­nej roz­cią­gło­ści prze­pis… wywal­czony przez stronę pol­ską. Pod naci­skiem War­szawy mocar­stwa sprzy­mie­rzone zgo­dziły się, by do gło­so­wa­nia dopu­ścić nie tylko osoby zamiesz­kałe na Gór­nym Ślą­sku, ale też każ­dego, kto przy­szedł tam na świat, pod warun­kiem że osoba ta stawi się w rodzin­nej miej­sco­wo­ści w dniu ple­bi­scytu. Była to, jak pisał Wrzo­sek, „fatalna kon­cep­cja”. Niemcy zaprzę­gli orga­ni­za­cje patrio­tyczne, apa­rat pań­stwowy, a nawet struk­tury woj­ska, by zapew­nić i opła­cić trans­port dla każ­dego, kto pra­gnął oddać głos za Vater­lan­dem, a w roku 1921 zamiesz­ki­wał w innej czę­ści kraju. „Podob­nych dzia­łań nie pod­jęto po stro­nie pol­skiej” – pod­kre­śla Ryszard Kacz­ma­rek. A bez nich trudno było ocze­ki­wać, że emi­granci zarob­kowi – raczej zamiesz­ku­jący dalej na zacho­dzie, w zagłę­biu Ruhry albo Fran­cji niż w Pol­sce – zdo­łają dotrzeć z powro­tem do daw­nych domów.

Koniec koń­ców w ple­bi­scy­cie zagło­so­wało aż 191 000 emi­gran­tów (19,3% wszyst­kich gło­sów), z któ­rych 95% opo­wie­działo się za Niem­cami. Te głosy w wielu gmi­nach prze­są­dziły o koń­co­wym wyniku. Nie jest nato­miast prawdą, że gdyby do ple­bi­scytu dopusz­czono tylko fak­tycz­nych miesz­kań­ców pro­win­cji, Polacy odnie­śliby ogólne zwy­cię­stwo, odpo­wia­da­jące sto­sun­kom naro­do­wo­ścio­wym w regio­nie. Spo­śród gło­sów miej­sco­wych 53,3% oddano na Niemcy, a 47,7% na Pol­skę.

Wielu Ślą­za­ków wrzu­ciło do urny kartę z napi­sem „Niemcy/Deutsch­land”, bo tego ocze­ki­wali ludzie, od któ­rych byli zależni. Wielu innych uwie­rzyło pro­pa­gan­do­wym hasłom, któ­rymi byli bom­bar­do­wani od dwóch lat. Oddali głos za Repu­bliką Weimar­ską, bo tak pod­po­wia­dał im oso­bi­sty inte­res: chcieli mieć eme­ry­tury, powszechną służbę zdro­wia, bez­pieczne zatrud­nie­nie. To wszystko, czego w myśl pla­ka­tów bra­ko­wało w Pol­sce. A czę­sto nie tylko w myśl pla­ka­tów, ale też fak­tycz­nie.

W następ­stwie ple­bi­scytu powstała obawa, że Pol­ska otrzyma tylko 25% Gór­nego Ślą­ska, bez okręgu prze­my­sło­wego. To wła­śnie była przy­czyna wybu­chu kolej­nego i naj­więk­szego ze zry­wów zbroj­nych. Zaczęło się 2 maja 1921 roku od strajku gene­ral­nego, który objął 80% robot­ni­ków. Następ­nie do otwar­tej walki przy­stą­piła „Obrona Ple­bi­scytu”, mająca prze­szło 40 000 zaprzy­się­żo­nych człon­ków. Walki potrwały aż do 25 czerwca, przy­no­sząc po obu stro­nach dotkliwe straty. Ofi­cjalny pol­ski raport, opu­bli­ko­wany w roku 1936, poda­wał liczbę 1721 zabi­tych. Dla porów­na­nia w pierw­szym powsta­niu ślą­skim zgi­nęło po stro­nie pol­skiej 477 osób, a w dru­gim – 78. W 1921 roku bar­dzo wielu było też ran­nych – około 3000. Po stro­nie nie­miec­kiej straty były w przy­bli­że­niu dwa razy niż­sze. Sza­co­wano, że zgi­nęło 800 osób, a 1500 odnio­sło rany.

Jak pisał cho­ciażby Marian Leczyk, zryw zbrojny „w decy­du­ją­cej mie­rze” wpły­nął na roz­strzy­gnię­cia mocarstw. Komi­sja świeżo powo­ła­nej Ligii Naro­dów przy­znała Rzecz­po­spo­li­tej jedną trze­cią obszaru ple­bi­scy­to­wego, w tym okręg prze­my­słowy z Kró­lew­ską Hutą i Kato­wi­cami. Po pol­skiej stro­nie gra­nicy zna­la­zło się też 50% zakła­dów hut­ni­czych i 70% kopalń węgla.

O podob­nym – umiar­ko­wa­nym, ale jed­nak – suk­ce­sie nie mogło być mowy na gra­nicy pół­noc­nej. Na War­mii, Mazu­rach i Powi­ślu ple­bi­scyt prze­pro­wa­dzono 11 lipca 1920 roku. Wyniki były kata­stro­falne. W okręgu kwi­dzyń­skim za Pol­ską oddano tylko 7,6% gło­sów, na War­mii i Mazu­rach – sym­bo­liczne 2,2%. Znów istotną rolę ode­grała poli­tyczna i eko­no­miczna pre­sja ze strony nie­miec­kich władz. Nie to był jed­nak argu­ment roz­strzy­ga­jący. Gło­so­wa­nie odbyło się dokład­nie w cza­sie, gdy na War­szawę parły woj­ska bol­sze­wic­kie, a dal­sze ist­nie­nie pań­stwa stało pod zna­kiem zapy­ta­nia. To zaś nie skła­niało do opo­wia­da­nia się za Rzecz­po­spo­litą.

Nie po raz pierw­szy pol­skie aspi­ra­cje na zie­miach cen­tral­nych i zachod­nich ucier­piały ze względu na eks­pan­sję pro­wa­dzoną na kie­runku wschod­nim. Był to wynik kon­cep­cji przy­ję­tej już w pierw­szych dniach nie­pod­le­gło­ści. Józef Pił­sud­ski i jego ludzie szansę na suk­ces pol­skiej pań­stwo­wo­ści upa­try­wali na daw­nych Kre­sach. W listo­pa­dzie 1918 roku, zaraz po obję­ciu wła­dzy, Naczel­nik Pań­stwa pisał:

Gra­nice przy­szłej Pol­ski winny jej zabez­pie­czać moż­li­wość eks­pan­sji na wschód. Kolo­ni­za­cja na wscho­dzie sta­nowi konieczny waru­nek odro­dze­nia i roz­woju zruj­no­wa­nego prze­my­słu, jedyne pole zatrud­nie­nia masy bez­ro­bot­nych, ina­czej ska­za­nych na emi­gra­cję przy­mu­sową.

Z jego prze­my­śle­niami gospo­dar­czymi z per­spek­tywy czasu trudno się zgo­dzić. Nie ulega za to wąt­pli­wo­ści, że przy­jęta kon­cep­cja odci­snęła trwałe piętno na losach kraju. Przy­nio­sła nie tylko szansę wiel­kiej eks­pan­sji, ale też pora­ża­jące straty w ludziach i majątku.

Roz­dział 3. Wojna pol­sko-bol­sze­wicka

Dariusz Kaliń­ski

Roz­dział 3

Wojna pol­sko-bol­sze­wicka

Woj­sko Pol­skie liczyło w 1920 roku 1 mln żoł­nie­rzy, Armia Czer­wona – 5 mln

Kon­fron­ta­cja bol­sze­wic­kiej Rosji, powsta­łej na zglisz­czach caratu i Pol­ski, odro­dzo­nej za sprawą upadku trzech mocarstw zabor­czych, była nie­unik­niona. Już rewo­lu­cja paź­dzier­ni­kowa 1917 roku i odzy­ska­nie nie­pod­le­gło­ści przez Rzecz­po­spo­litą rok póź­niej zapo­wia­dały wybuch nowej wojny.

Władze w War­sza­wie pla­no­wały eks­pan­sję daleko na wschód, poza gra­nice tere­nów zdo­mi­no­wa­nych przez lud­ność pol­ską, uzna­jąc że mają tam swoje żywotne inte­resy. Bol­sze­wicy pra­gnęli z kolei wznie­cić pło­mień rewo­lu­cji nie tylko na wszyst­kich zie­miach daw­nej, impe­rial­nej Rosji, ale też – zanieść go do Europy Zachod­niej. Cele były z gruntu sprzeczne. A zbrojne star­cie sta­no­wiło tylko kwe­stię czasu.

Do pierw­szych regu­lar­nych walk z prącą na zachód Armią Czer­woną doszło w poło­wie lutego 1919 roku na Bia­ło­rusi i Wileńsz­czyź­nie. W poło­wie kwiet­nia Polacy prze­szli do ofen­sywy, zaj­mu­jąc Wilno, a póź­niej Bara­no­wi­cze i Nowo­gró­dek. Kolejne natar­cie, trwa­jące od lipca do paź­dzier­nika 1919 roku, pozwo­liło na obsa­dze­nie linii Dźwiny, Bere­zyny i Pty­czy.

Jesień 1919 roku była dla bol­sze­wi­ków nie­zwy­kle trudna. Wojna domowa w Rosji wła­śnie wcho­dziła w decy­du­jąca fazę. Komi­sa­rzom ludo­wym zagra­żała ofen­sywa „bia­łych” armii gene­ra­łów Jude­ni­cza i Deni­kina oraz admi­rała Koł­czaka. Gdyby ich dzia­ła­nia zostały sko­or­dy­no­wane z natar­ciem oddzia­łów pol­skich, powsta­łaby szansa roz­pra­wie­nia się z czer­wo­nym reżi­mem. Naczel­nik pań­stwa Józef Pił­sud­ski nie przy­stał jed­nak na współ­pracę z „bia­łymi”, zda­jąc sobie sprawę z anty­pol­skiej postawy byłych car­skich gene­ra­łów. Ci nie­zmien­nie trwali przy haśle nie­po­dziel­nej Rosji „od Kali­sza do Wła­dy­wo­stoku”, a w razie zwy­cię­stwa zamie­rzali dążyć do rewin­dy­ka­cji pol­skich tery­to­riów. Skon­fron­to­wany z dwiema wro­gimi siłami, Pił­sud­ski uznał bol­sze­wi­ków za mniej­sze zagro­że­nie dla nie­pod­le­głego bytu Rzecz­po­spo­li­tej. Opór „bia­łych” stop­niowo zaś słabł i wyga­sał.

Pol­skie woj­ska wkra­cza­jące 7 maja 1920 roku do Kijowa. Suk­ces oka­zał się nie­zwy­kle krót­ko­trwały.

Aż do końca kwiet­nia 1920 roku na fron­cie pol­sko-bol­sze­wic­kim trwał impas. Pod­jęto nawet bez­po­śred­nie nego­cja­cje. Bol­sze­wicy grali jed­nak tylko na zwłokę i szy­ko­wali siły potrzebne do wal­nego ude­rze­nia na zachód.

Strona pol­ska nie cze­kała bier­nie na roz­wój wypad­ków. Józef Pił­sud­ski obmy­ślił wymie­rze­nie wła­snego potęż­nego ciosu, o nie tylko poli­tycz­nym, ale też sym­bo­licz­nym zna­cze­niu. 7 maja 1920 roku, wspól­nie z siłami ukra­iń­skimi ata­mana Semena Petlury, zajęto Kijów. Nie udało się jed­nak roz­bić głów­nych sił Armii Czer­wo­nej, które wyco­fały się za Dniepr. Suk­ces oka­zał się zresztą krót­ko­trwały, a nawet pozorny. Już na początku maja 1920 roku ruszyła dro­bia­zgowo przy­go­to­wana przez bol­sze­wi­ków ofen­sywa na pół­nocy.

Siły pol­skie zdo­łały zatrzy­mać wroga na linii rzek Auta i Bere­zyna, ale stało się to dopiero po zmo­bi­li­zo­wa­niu wszyst­kich rezerw. Front cof­nął się aż o 100 kilo­me­trów. Polacy mieli rów­nież wiel­kie pro­blemy na Ukra­inie, gdzie na ich tyły przedarła się mobilna Armia Konna, co wymu­siło odda­nie Kijowa bez walki. Horda 20 000 jeźdź­ców pod wodzą Sie­miona Budion­nego, wspar­tych przez pociągi i samo­chody pan­cerne, samo­loty, 50 armat i kil­ka­set kara­bi­nów maszy­no­wych, rabo­wała tam i gwał­ciła bez opa­mię­ta­nia.

Bol­sze­wicy swoją ofen­sywę gene­ralną wzno­wili na początku lipca. Dzięki odwo­ła­niu do patrio­tycz­nych haseł udało im się zmo­bi­li­zo­wać potężną armię i pozy­skać do służby wielu byłych car­skich ofi­ce­rów. W ciągu dwóch tygo­dni czer­woni zajęli Mińsk, Wilno, Grodno i Pińsk. Polacy nie byli w sta­nie ich powstrzy­mać ani sku­tecz­nie zaha­mo­wać. Do końca mie­siąca zostali odrzu­ceni aż na linię Bugu i Narwi.

30 lipca w Bia­łym­stoku zain­sta­lo­wał się mario­net­kowy rząd pla­no­wa­nej Pol­skiej Repu­bliki Rad – Tym­cza­sowy Komi­tet Rewo­lu­cyjny Pol­ski – z Julia­nem Mar­chlew­skim i Felik­sem Dzier­żyń­skim na czele. Dowódca wojsk radziec­kich Michaił Tucha­czew­ski był pewien cał­ko­wi­tego zwy­cię­stwa nad „pań­ską Pol­ską”. Wraz ze zbli­ża­niem się Armii Czer­wo­nej do War­szawy pol­ski opór zaczął jed­nak tężeć. Spo­łe­czeń­stwo zro­zu­miało, że zagro­żona jest nie­pod­le­głość, z takim tru­dem odzy­skana po latach zabo­rów.

W sze­regi armii wstą­piło 100 000 ochot­ni­ków, mno­żyły się datki na Fun­dusz Obrony Pań­stwa. Pola­kom sprzy­jał także fakt, że wydłu­żyły się radziec­kie linie zaopa­trze­niowe, a i sami czer­wo­no­ar­mi­ści byli znu­żeni trwa­ją­cymi bez prze­rwy wal­kami. Ponadto, wbrew powszech­nemu prze­ko­na­niu, Armia Czer­wona nie góro­wała nad Woj­skiem Pol­skim liczeb­nie. Front pół­nocno-zachodni Tucha­czew­skiego liczył 130 000 żoł­nie­rzy, pod­czas gdy Polacy dys­po­no­wali na tym odcinku, według róż­nych źró­deł, liczbą około 150 000–170 000 żoł­nie­rzy.

16 sierp­nia, zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nie dla bol­sze­wi­ków, ruszyła ofen­sywa znad Wie­prza. Pol­skie oddziały wyszły na tyły wroga, uwi­kła­nego w cięż­kie walki na przed­po­lach War­szawy. Zwy­cię­stwo było zupełne; Armia Czer­wona roz­po­częła odwrót na całym fron­cie. Dopeł­nie­niem suk­cesu była jesz­cze kil­ku­dniowa bitwa nad Nie­mnem.

Rzadko wspo­mina się o tym, że obie strony rzu­ciły do boju ogromne armie. Woj­sko Pol­skie liczyło w tym cza­sie około miliona żoł­nie­rzy. Czer­wo­no­ar­mi­stów ofi­cjal­nie było pię­cio­krot­nie wię­cej. Nie ozna­cza to jed­nak, że wszyst­kie bol­sze­wic­kie siły bez­po­śred­nio uczest­ni­czyły w woj­nie: zde­cy­do­waną więk­szość sta­no­wiła rezerwa. Po pol­skiej stro­nie 1 wrze­śnia 1920 roku na fron­cie prze­by­wało 348 000 żoł­nie­rzy. Do tego docho­dziły jesz­cze siły wojsk sprzy­mie­rzo­nych: Armia Ukra­iń­ska gene­rała Ome­lia­no­wi­cza-Paw­lenki dys­po­no­wała siłą 20 000 żoł­nie­rzy (około 10 000 w linii), Rosyj­ska Ludowa Armia Ochot­ni­cza gen. Bułaka-Bała­cho­wi­cza miała kolejne 20 000, przy czym w linii słu­żyło 11 000 żoł­nie­rzy. Ist­niały jesz­cze oddziały rosyj­skich bia­ło­gwar­dzi­stów liczące 6 000 żoł­nie­rzy.

Trwa­jące 20 mie­sięcy zma­ga­nia zebrały strasz­liwe śmier­telne żniwo wśród pol­skich żoł­nie­rzy. Łączne straty Woj­ska Pol­skiego w wal­kach o gra­nice w latach 1918–1920 okre­ślono na 251 329 żoł­nie­rzy. Pole­głych było 17 213, w sku­tek odnie­sio­nych ran zmarło 30 338, ran­nych zostało 113 518, zagi­nio­nych (w więk­szo­ści jeń­ców) było 51 351, nato­miast zde­zer­te­ro­wało aż 38 909 ludzi. Według pro­fe­sora Lecha Wyszczel­skiego 90% tych strat przy­pada bez­po­śred­nio na wojnę pol­sko-bol­sze­wicką. W cza­sie samej tylko bitwy war­szaw­skiej Polacy mieli 4500 pole­głych, 22 000 ran­nych i około 10 000 zagi­nio­nych. Straty w ope­ra­cji nie­meń­skiej się­gnęły w przy­bli­że­niu 20 000 żoł­nie­rzy, z któ­rych zgi­nęło 3 000.

Ogólne straty radziec­kie nie są znane. Zakłada się jed­nak, że znacz­nie prze­kra­czały te odno­to­wane po stro­nie pol­skiej. Jedy­nie na polu bitwy war­szaw­skiej bol­sze­wicy zosta­wili około 25 000 zabi­tych i 50 000–66 000 jeń­ców. Ponadto 30 000–45 000 czer­wo­no­ar­mi­stów zostało inter­no­wa­nych w Niem­czech.

Łącz­nie pod­czas wojny do pol­skiej nie­woli dostało się 150 000 nie­przy­ja­ciel­skich żoł­nie­rzy. Pewna ich liczba, sza­co­wana na 20 000–25 000, wyra­ziła chęć służby po stro­nie Rzecz­po­spo­li­tej. Po zakoń­cze­niu wojny repa­trio­wano do Rosji Radziec­kiej bli­sko 76 000 żoł­nie­rzy. Od 16 000 do 18 000 radziec­kich jeń­ców zmarło w pol­skich obo­zach w wyniku cho­rób i trud­nych warun­ków byto­wych. Bli­żej nie­okre­ślona ich liczba nie wyra­ziła chęci powrotu do komu­ni­stycz­nej ojczy­zny.

W radziec­kich łagrach uwię­zio­nych zostało 45 000–50 000 pol­skich jeń­ców. Były wśród nich rów­nież kobiety. Wielu innych zostało zamor­do­wa­nych, czę­sto­kroć bestial­sko, tuż po wzię­ciu do nie­woli. Ich dokład­nej liczby nie da się okre­ślić. Około 15 000 spo­śród pol­skich żoł­nie­rzy prze­trzy­my­wa­nych w obo­zach nie prze­żyło nie­woli. Po zakoń­cze­niu dzia­łań wojen­nych do ojczy­zny repa­trio­wano 26 000–32 000. Nie wró­ciła żadna z poj­ma­nych kobiet. Ich los był zapewne wyjąt­kowo tra­giczny zwa­żyw­szy na to, jakich okru­cieństw dopusz­czali się czer­wo­no­ar­mi­ści na tere­nie Rzecz­po­spo­li­tej.

Wojna pol­sko-bol­sze­wicka to okres, w któ­rym Woj­sko Pol­skie po raz pierw­szy na więk­szą skalę zasto­so­wało nowo­cze­sną broń, debiu­tu­jącą nie­dawno na fron­tach Wiel­kiej Wojny. Cho­dzi tu głów­nie o lot­nic­two i broń pan­cerną.

„Widzisz te łapy zakrwa­wione?”. Pol­ski pla­kat pro­pa­gan­dowy z 1920 roku.

Ogó­łem w latach 1918–1920 Pol­ska posia­dała aż 1800 samo­lo­tów w ponad stu wer­sjach, typach i odmia­nach. Był to naj­więk­szy stan ilo­ściowy w histo­rii pol­skiego lot­nic­twa woj­sko­wego. 968 maszyn prze­jęto po zabor­cach lub zdo­byto na Armii Czer­wo­nej; pozo­stałe pocho­dziły z zaku­pów i darów. Na prze­ło­mie lat 1919/1920 Pol­ska doku­piła samo­loty we Fran­cji, Anglii, Austrii, Wło­szech i w Niem­czech. Część zdo­bycz­nych samo­lo­tów, z uwagi na znaczny sto­pień wyeks­plo­ato­wa­nia, nie nada­wała się do służby na fron­cie.

W paź­dzier­niku 1920 roku Naczelne Dowódz­two Woj­ska Pol­skiego dys­po­no­wało 15 eska­drami uzbro­jo­nymi w 101 samo­lo­tów róż­nych typów. W ciągu nie­spełna dwóch lat wojny pol­scy piloci wyko­nali ponad 5100 lotów bojo­wych, w cza­sie któ­rych spę­dzili w powie­trzu nie­mal 10 000 godzin. W wal­kach powietrz­nych zestrze­lono 4 samo­loty bol­sze­wic­kie (i 3 ukra­iń­skie), tra­cąc przy tym 3 maszyny, nato­miast obrona prze­ciw­lot­ni­cza wroga zestrze­liła 34 pol­skie maszyny. W wal­kach zgi­nęło 28 pilo­tów (w tym 3 ame­ry­kań­skich), zaś w wypad­kach lot­ni­czych 68 lot­ni­ków.

Wraz z 1. Puł­kiem Pan­cer­nym „Błę­kit­nej Armii” gene­rała Józefa Hal­lera w czerwcu 1919 roku do Pol­ski przy­było 120 naj­no­wo­cze­śniej­szych wów­czas na świe­cie fran­cu­skich czoł­gów Renault FT 17. Czołgi peł­niły na fron­cie rolę swo­istej „straży pożar­nej” i były kie­ro­wane na wszyst­kie zagro­żone odcinki. Wal­czyły aktyw­nie z bol­sze­wi­kami pod­czas bojów odwro­to­wych latem 1920 roku oraz pod­czas bitwy war­szaw­skiej. Brały mię­dzy innymi udział w star­ciu o Radzy­min.

Woj­sko Pol­skie wyko­rzy­sty­wało też kil­ka­dzie­siąt samo­cho­dów pan­cer­nych, w więk­szo­ści zdo­bycz­nych, choć poja­wiła się i pierw­sza pol­ska kon­struk­cja tego typu. Tym histo­rycz­nym pojaz­dem pan­cer­nym był Ford FT-B, zbu­do­wany w ilo­ści 16–17 egzem­pla­rzy na bazie popu­lar­nego modelu Forda wer­sji „T” przez uta­len­to­wa­nego inży­niera Tade­usza Tań­skiego. Wal­cząc w sze­re­gach 5. Armii gen. Wła­dy­sława Sikor­skiego pol­skie pan­cerki roz­biły w rejo­nie Dro­bina i Raciąża sztab radziec­kiej 18. Dywi­zji Strze­lec­kiej. Pojazdy tego typu uczest­ni­czyły rów­nież w raj­dzie na Kowel we wrze­śniu 1920 roku.

Postęp był widoczny rów­nież w innych dzie­dzi­nach uzbro­je­nia, zarówno w jego jako­ści, jak i liczeb­no­ści. Według danych sza­cun­ko­wych w stycz­niu 1919 roku na sta­nie Woj­ska Pol­skiego znaj­do­wało się około 100 000 powta­rzal­nych kara­bi­nów, 1200 kara­bi­nów maszy­no­wych i ponad 350 armat. W momen­cie pod­pi­sa­nia trak­tatu poko­jo­wego pol­ska armia dys­po­no­wała już ponad 425 000 kara­bi­nów, 6500 kara­bi­nami maszy­no­wymi i pra­wie 2000 armat.

Roz­dział 4. Powierzch­nia

Kamil Janicki

Roz­dział 4

Powierzch­nia

II Rzecz­po­spo­lita była o 24,6% więk­sza od obec­nej Pol­ski

Prze­bieg pol­skich gra­nic pozo­sta­wał nie­pewny aż do 1924 roku. Przez nie­mal ¼ swo­jego ist­nie­nia II Rzecz­po­spo­lita była kra­jem bez ści­śle usta­lo­nego tery­to­rium.

W pol­skiej pamięci histo­rycz­nej zapi­sały się walne powsta­nia – ślą­skie, wiel­ko­pol­skie – oraz zażarty bój o zie­mie wschod­nie naj­pierw z Ukra­iń­cami, a następ­nie bol­sze­wi­kami. Kon­flikty toczyły się jed­nak także na pozo­sta­łych odcin­kach gra­nic. I to nie­mal wszyst­kich.

Na Suwalsz­czyź­nie, wbrew zapi­som trak­tatu wer­sal­skiego i ocze­ki­wa­niom Ententy, Niemcy kon­ty­nu­owali swoją oku­pa­cję aż do lata 1919 roku. Następ­nie usi­ło­wali prze­ka­zać wła­dzę nie w ręce Pola­ków, lecz Litwi­nów. Nacisk oddzia­łów Pol­skiej Orga­ni­za­cji Woj­sko­wej spra­wił, że ci ostatni opu­ścili Augu­stów i Suwałki, usi­ło­wali jed­nak oko­pać się na Sej­neńsz­czyź­nie. Pre­mier Myko­las Sleževičius wzy­wał litew­ską mniej­szość zamiesz­ku­jącą obszar, by „bro­niła osad do ostatka, jak kto może, sta­jąc z sie­kie­rami, widłami, kosami”.

Oku­pa­cja nie spo­tkała się z ofi­cjalną reak­cją władz w War­sza­wie. Do walki rwała się jed­nak miej­scowa lud­ność. 16 sierp­nia, decy­zją suwal­skiego Okręgu Pol­skiej Orga­ni­za­cji Woj­sko­wej, wsz­częto zryw zbrojny, okre­ślany mia­nem powsta­nia sej­neń­skiego. Po począt­ko­wym suk­ce­sie Pola­ków, na mia­sto ude­rzyły prze­wa­ża­jące siły litew­skie – 1200 żoł­nie­rzy pie­choty, 120 kawa­le­rzy­stów, 18 ckm-ów. W cięż­kich wal­kach udało się ponow­nie wyprzeć prze­ciw­nika. „Domy pol­skie były plą­dro­wane i gra­bione, a część miesz­kań­ców aresz­to­wano i wywie­ziono do Łoź­dziej, gdzie ich kato­wano” – pisze histo­ryk Wie­sław Jan Wysocki. – „Wielu Pola­ków zostało trwale oka­le­czo­nych, dopusz­czano się licz­nych gwał­tów i mor­derstw. Litwini gro­zili wręcz doko­na­niem rzezi”.

Łącz­nie w powsta­niu sej­neń­skim życie stra­ciło praw­do­po­dob­nie 54 Pola­ków. W kolej­nym mie­siącu na opa­no­wane przez insu­rek­cję tereny wkro­czyły regu­larne oddziały Woj­ska Pol­skiego.

Nie mniej napięta była sytu­acja na nowej gra­nicy pol­sko-cze­cho­sło­wac­kiej, zwłasz­cza na Ślą­sku Cie­szyń­skim. Już od wio­sny 1918 roku trwały usta­le­nia mię­dzy poli­ty­kami obu naro­dów, mające na celu podział terenu zgod­nie ze skła­dem etnicz­nym. 5 listo­pada 1918 roku lokalne Rady Naro­dowe powo­łane w Cie­szy­nie i Opa­wie zgo­dziły się tym­cza­sowo przy­jąć takie roz­wią­za­nie, a w efek­cie – unik­nąć roz­lewu krwi.

Jak wyja­śnia Krzysz­tof Sze­long, podział ten: „po stro­nie pol­skiej pozo­sta­wiał 77,3% obszaru, na któ­rym zamiesz­ki­wało 73% lud­no­ści pol­sko­ję­zycz­nej, 22% lud­no­ści nie­miec­ko­ję­zycz­nej i 5% lud­no­ści cze­sko­ję­zycz­nej, po stro­nie cze­skiej zaś 22,7% obszaru zamiesz­ki­wa­nego przez lud­ność w 70% cze­sko­ję­zyczną, w 20% nie­miec­ko­ję­zyczną i w 10% pol­sko­ję­zyczną”. Posta­no­wie­nie pozo­stało w mocy tylko do stycz­nia. W sytu­acji, gdy Pola­ków wią­zały boje w Gali­cji Wschod­niej oraz powsta­nie wiel­ko­pol­skie, woj­ska cze­cho­sło­wac­kie ude­rzyły na sporny obszar, dążąc do zaję­cia całego Ślą­ska Cie­szyń­skiego. W lite­ra­tu­rze akt ten tłu­ma­czy się pol­ską „pro­wo­ka­cją”, a więc próbą prze­pro­wa­dze­nia na spor­nym obsza­rze wybo­rów do Sejmu Usta­wo­daw­czego.

Poste­ru­nek Straży Gra­nicz­nej roz­dzie­la­jący pol­ską cześć Cie­szyna od cze­skiej. Foto­gra­fia z 1928 roku.

Ofen­sywa ruszyła 23 stycz­nia 1919 roku. „Około 16 000 dobrze uzbro­jo­nych żoł­nie­rzy cze­skich natra­fiło na opór około 1500 żoł­nie­rzy pol­skich oraz słabo uzbro­jo­nych gór­ni­ków, hut­ni­ków, kole­ja­rzy i chło­pów” – pisali Roman Heck i Marian Orze­chow­ski w swo­jej Histo­rii Cze­cho­sło­wa­cji. Siły cze­skie dys­po­no­wały też pocią­giem pan­cer­nym oraz oddzia­łami arty­le­ryj­skimi. Prze­waga była miaż­dżąca, a mimo to usi­ło­wano sta­wić czoła ata­kowi.

„Szo­ku­ją­cym epi­zo­dem była masa­kra jeń­ców wzię­tych do nie­woli 26 stycz­nia w cza­sie natar­cia w oko­li­cach Sto­nawy” – pisze Tomasz Mać­ko­wiak. – „Cze­scy legio­ni­ści roz­wście­czeni opo­rem mieli tam wystrze­lać i zakłuć bagne­tami kil­ku­na­stu pol­skich żoł­nie­rzy”. Zbrod­nia tylko wzmoc­niła wolę oporu. Do decy­du­ją­cej bitwy doszło pod Sko­czo­wem, gdzie pol­scy obrońcy zaha­mo­wali ofen­sywę Cze­chów. Nim ruszyła ona ponow­nie, mocar­stwa zachod­nie wymu­siły prze­rwa­nie walk. Kon­flikt, okre­ślany nie­kiedy mia­nem wojny pol­sko-cze­cho­sło­wac­kiej, przy­niósł po stro­nie pol­skiej nie tylko straty wśród żoł­nie­rzy, ale też kil­ka­dzie­siąt ofiar cywil­nych.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki