Ciemne siły - Jacek Piekiełko - ebook + książka

Ciemne siły ebook

Piekiełko Jacek

4,0

Opis

Mała wieś w odległej Rosji. Grupa archeologów z Polski prowadzi wykopaliska. Na wzgórzu nieopodal lasu dokonują odkrycia, które wywróci do góry nogami nie tylko współczesną naukę, ale również historię. Jeśli tylko sami uwierzą w coś, co wydaje się być jak wygrana na loterii. Coś co przyniesie im sławę lub zabierze ich dusze na zawsze do piekieł.

W tym samym czasie w Warszawie, komisarz Starski prowadzi nietypowe śledztwo. Okazuje się, że ktoś brutalnie okalecza kobiety, celowo je oszpecając. Kto i dlaczego to robi? Czy ta sprawa łączy się z wydarzeniami z Rosji?

Debiutancka powieść Jacka Piekiełki łącząca w sobie horror, kryminał i przygodę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 387

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (26 ocen)
11
7
4
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redaktor prowadzącyRafał Bielski
KorektaAgnieszka Czapczyk
Skład i łamanieMarcin Labus
Projekt okładkiMariusz Banachowicz
Zdjęcie wykorzystane na okładce© Roman Raizen/Unsplash
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2022 © Copyright by Jacek Piekiełko, Warszawa 2022
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67093-53-8
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Mieszkali w lesie, modlili się do pni,

brali ślub wokół świerka,

a diabły im dzieci kołysały.

Edward Radziński

Prolog

– 1 –Rosja, czasy współczesne, wrzesień

Nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy większe podniecenie wywołuje w nim zapowiedź nowego proroka, czy to, co miało nastąpić po głównej części ceremonii. Wkrótce miał się o tym przekonać, teraz zaś spoglądał na spowitą cieniami salę.

W pomieszczeniu panował półmrok. Przez przysłonięte roletami okna do środka próbowały wedrzeć się ostatnie promienie słońca, oświetlając nikłym blaskiem wiszący na ścianie obraz. Malowidło przedstawiało świętego Jerzego, który walczył ze smokiem. W kącie izby stał stół i dwa fotele oraz długie ławy. Z każdą minutą we wnętrzu Syjońskiej Swietlicy robiło się coraz bardziej tłoczno.

Sternik, syn boży, sam Iwan Susłow, zrodzony z boga Daniły Filipowicza i Bogurodzicy, siedział majestatycznie na solidnie wykonanym stołku z rzeźbionymi ornamentami. W oczekiwaniu na rozpoczęcie ceremonii spoglądał z satysfakcją na gromadzących się wiernych, którzy najpierw modlili się przed obrazem, a następnie oddawali mu pokłon. Zgromadzone na radienji kobiety miały na sobie niebieskie szaty udekorowane czerwonymi punkcikami, a mężczyźni nosili białe koszule i spodnie przepasane jedwabnym, również białym pasem ozdobionym pęczkiem nici i piór. Niektórzy pozostawali w wierzchnim okryciu – rubaszkach haftowanych w chabry – inni zakładali odświętne szaty, specjalnie na ceremonię, ale zmieniając je dopiero na miejscu, aby nie wzbudzać podejrzeń i uniknąć niepotrzebnych pytań podczas drogi do „Jerozolimy”. W przypadku kobiet szaty godowe stanowił biały sarafan – długa suknia z wysoką talią zapinaną z przodu lub koszula i biała spódnica. W takim samym kolorze były skrzydła archanielskie – noszone na głowie welony upiększone kolorowymi cekinami. Kobiety naciągały na nogi białe pończochy. W jasnych szatach, z rumieńcami na twarzy wyglądały niewinnie i niepokojąco pożądliwie.

Iwan Susłow z całych sił starał się nie myśleć o najważniejszej części ceremonii, od której dzieliło wszystkich jeszcze sporo czasu, mimo to trudno było mu ukryć rosnące z każdą minutą podniecenie. Ostatnie krasawice, które dołączyły do gminy, sprawiły, że świat miał się stać jeszcze piękniejszy. Zwłaszcza Rusłana, córka chłopa Knieżniewicza, głupiutka i jeszcze nie do końca rozkwitła, wpadła mu w oko. Już dawno radienja nie zapowiadała się tak obiecująco. W dodatku dzisiejsza wyjątkowa zapowiedź nowego członka Okrętu wyznaczy świetlaną drogę, którą zaczną podążać. Zapowiadany mężczyzna zostanie nowym Chrystusem, najpotężniejszym ze Sterników, zwiastowanym prorokiem, który przyciągnie kolejnych wiernych i będzie królować po wsze czasy. „Wtedy żaden patriarcha nie będzie miał prawa go potępić, toż ani jeden diak nie odważy się wydać nakazu aresztowania Syna Bożego” – myślał Susłow.

Iwan Susłow uniesioną ręką dał wiernym znak. Natychmiast zapanowała kompletna cisza. Nie odezwał się ani słowem. Pozdrowił tylko wszystkich zebranych gestem otwartej dłoni, którą w powietrzu zatoczył krąg. Następnie uczestnicy zebrania wymienili między sobą braterskie pocałunki.

Sternik wziął na ramię ręcznik, a w dłonie ujął krzyż, po czym zaintonował:

– Królu nieba. Dziś do ciebie wołamy.

Wierni podjęli śpiew. Susłow przechadzał się między nimi, żegnał krzyżem i świecą, wypowiadając słowa:

– Chrystus zmartwychwstał.

Po błogosławieństwie nastąpiło czytanie Pisma, zakończone nauką o znikomości świata i śpiewem psalmów.

Wierni ustawili się w rzędach w każdym z czterech kątów izby, po czym szybko zaczęli zamieniać się miejscami, aby utworzyć mistyczny krzyż Świętego Piotra. Cały czas wprowadzali się w nieustanny trans, rżąc i miaucząc jak opętani. Niektóre kobiety kręciły się na pięcie w kółko, cały świat wirował, a Bóg był na wyciągnięcie ręki.

Susłow podbiegł do Rusłany. Miała ogromne rumieńce na twarzy, jej oczy wyrażały nieskończenie wielki podziw dla Sternika.

– Oj, Bóg, oj, duch, oj, duch! – krzyknął Susłow, mierząc Rusłanę obłąkańczym wzrokiem.

– Król Bóg, król duch – odparła bez zastanowienia.

Odwróciła się do Sternika, służebnie nadstawiając plecy. Susłow nie potrzebował zachęty. Rozerwał koszulę kobiety wzdłuż całej długości kręgosłupa. Jego oczom ukazała się gładka skóra. Skręcił ręcznik na kształt sznura i wymierzył nim mocny cios, który wylądował na nagich plecach dziewczyny.

Rusłana zawyła.

Na bladej skórze kobiety pojawiła się czerwona smuga.

Jeszcze raz.

Pręgi skrzyżowały się, tworząc bolesny wzór.

I kolejny bicz.

Chłyści poczęli czynić między sobą to samo.

– Niech spłynie na ciebie wola...

Uderzenie i krzyk.

– Wstrzemięźliwości.

– Oj, jeha! – wrzeszczała Rusłana, a jej krzyki przeradzały się w pomruki zadowolenia.

– Czystości.

– Oj, jeha!

– Zaparcia się siebie.

Susłow musiał przyznać, że teraz, w pełni oddana i otwarta na ducha, pociągała go jeszcze bardziej. Mógł z nią zrobić wszystko. „Ale jeszcze nie czas. Jeszcze duch nie spłynął w pełni. Trzeba kontynuować ceremoniały” – powstrzymywał się w myślach.

Przestał okładać biczem Rusłanę, która momentalnie się wyprostowała. Odwróciła się prędko i rękoma złożonymi na piersi oddała Sternikowi dziękczynny pokłon. Uśmiechnęła się z nadzieją, że Iwan Susłow, nowy Chrystus, jeszcze tej nocy wróci do niej i napełni łaską zrodzenia proroka.

Przewodniczący radienji wzniósł ręce ku górze i rozpoczął pieśń, którą zebrani zaraz podjęli, nie zaprzestając wirowania:

Chociaż złota trąbka żałośnie trąbiła,

Oj, tak, żałośnie, żałośnie,

Powstały i rozszalały się groźne chmury.

Zgromadźmy się, bracia, w jedno zebranie,

Zastanówmy się, rozważmy wspólnie tę wielką radość:

Wszak wy wierni, wy wybrańcy,

Wy nie wiecie o tem, wy nie przypuszczacie,

Co się porobiło teraz na naszej biednej ziemi:

W raju naszym bawi ptak,

On lata,

Patrzy w tę stronę, gdzie trąbka trąbki,

Gdzie sam Bóg przemawia[1].

Śpiew przybrał na sile, stał się coraz bardziej żywiołowy. Uczestnicy ceremonii kontynuowali pieśń, zawodząc jak oszalałe wilki:

Oj, Boże, oj, Boże, oj, Boże,

Oj, duchu, oj, duchu, oj, duchu,

Zstąp, zstąp, zstąp!

Oj, jeha, oj, jeha, oj, jeha!

Zstąpił! Zstąpił!

Duch jest święty, duch jest święty,

Król duch, król duch,

Wylał łaski,

Wylał łaski,

Duch to święty, duch to święty,

Oj, gorze, oj, gorze,

Duch gorze, Bóg gorze.

Każdy z uczestników ceremonii mógł poczuć prawdziwą jedność, nikt nie był sam, wspólnota dawała niewyobrażalną siłę. Mężczyźni czuli, że mogliby góry przenosić, kobiety chciały im dać ciepło i przyjemność. Nie istniał grzech, lecz porozumienie ciała i ducha. Cała Syjońska Swietlica zawtórowała:

Gorze mnie, gorze we mnie!

Światłość we mnie, światłość we mnie,

Oj, gorze, gorze, gorze,

Duch, jeha, oj, jeha

Jewoje

Duch swój, duch swój, duch swój!

Jewoje!

Członkowie Okrętu coraz intensywniej wpadali w oniryczny trans. Kręcili się w kółko w szaleńczym tańcu, wyli przeciągle, żyli w innej rzeczywistości. Wyglądali, jakby wszyscy znaleźli się naraz w ostrej gorączce, nieleczonej malignie, karmionej kolejnymi fantasmagoriami.

Sternik uznał, że Duch zstąpił na Okręt i w stopniu dostatecznym zamieszkał wśród zgromadzonych. Opasany białym ręcznikiem, zwanym sztandarem, Iwan wyszedł na środek sali i padłszy na kolanach przed obrazami, zaczął śpiewać:

Błogosław, mój Panie,

Błogosław, ojcze rodzony,

Bym stanął w tem kole,

Pozwól, by mną zawładnął Duch Święty.

Susłow, coraz bladszy na twarzy, z rozedrganym wzrokiem, zanurzył palce w wodzie znajdującej się w glinianej misce, po czym zaczął kropić cały Okręt. Po wykonaniu obrzędu, drżąc na ciele, rozpoczął prorokowanie:

– Dziś, drodzy, sabaoth, powiem wam, nową nadzieję w serca dam, dzień jest coraz bliżej, w którym spojrzymy wszyscy wyżej, ponad niebiosa, ponad góry, a przyjdzie Ten, co skruszy wszelkie mury, zwiastuje nadzieję słowik z Boga. On, nowy władca, zawita do proga, Okrętu naszego ster poprowadzi, w potrzebie nam zaradzi, na nową jasną drogę rękę poda. Sabaoth, oj, jeha, oj, jeha, a kiedy przyjdzie już niedługo, a poznają go wszyscy, a Duch wskaże, że czas jest bliski, jego namaści, jego, jego, o, jeha, coraz bliżej będzie, będzie to wielka radość pośród nas, uleczy nas, o, jeha...

Dla postronnego słuchacza dalsze prorokowanie byłoby zupełnie niezrozumiałe, ponieważ Sternik rozpędzał się coraz bardziej, mówił szybciej, używając na ogół wyrazów całkowicie do siebie nieprzystających, a jedynym związkiem, który wykazywały między sobą, był rym, chociaż i ta zasada nie należała do żelaznych. Niejeden uznałby ten potok słów za zupełny bełkot, jednak nie uczestnicy ceremonii, mający własne, niepowtarzalne fantazje.

Zebrani biczowali się ręcznikami i kręcili w kółko. Nieustannie miauczeli jak marcujące koty. Wzywali Boga, lecz było w ich czynach coś nieludzko mrocznego, coś szatańskiego...

Na środek podeszła Bogurodzica Isłana, kobieta o bujnych kształtach. Usiadła na specjalnie przygotowanym tronie i zrzuciła z siebie białą szatę. Jedynym pozostałym odzieniem pozostał welon. Była całkiem naga. Jej wydatny brzuch pokrywał się pajęczyną żył. Ogromne piersi z wielkimi plackami brodawek zwisały bezwładnie, przypominając dwa bochny chleba.

– Oto Bogurodzica! – Susłow wskazał na Isłanę. – Kto chce w pełni dostąpić łaski, niechaj przyjmie uświęcony pokarm.

Podszedł do nagiej kobiety, uklęknął i przywarł ustami do jej piersi. Zaczął łapczywie ssać. Twarz Isłany przeciął grymas bólu. Do Bogurodzicy ustawiła się kolejka wiernych, gotowych na przyjęcie komunii; podchodzili każdy pojedynczo i ssali potężną pierś ciężarnej. Każdy z nich uczyni to samo już niedługo, karmiąc się mlekiem matki. Pozostali, będąc w nieustannym transie, kręcili się nadal w kółko i wzajemnie biczowali. „Liturgiczne” obrzędy były już prawie zakończone, pozostała jedynie święta powinność, a tak naprawdę długo wyczekiwana przez wszystkich członków Okrętu chwila.

Iwan Susłow poczuł, jak pulsująca krew wzbudza w nim męskość, jak ciepło rozlewa się w lędźwiach i powoduje nieodpartą żądzę. Powiódł wzrokiem po sali, rozwiązując sznurki spodni na wysokości pasa. Niektórzy chłyści już rozpoczęli uświęcone próby poczęcia nowych Chrystusów. Sternik, najważniejszy w Syjońskiej Swietlicy, uśmiechnął się na widok orgiastycznych pląsów uczestników radienji.

– Grzeszcie dla zbawienia! – obwieścił donośnym głosem i rozejrzał się w poszukiwaniu Rusłany, która już nie mogła doczekać się na swojego mistrza.

– 2 –Rosja, czasy współczesne, wrzesień

W salonie dwupoziomowego mieszkania elegancko udekorowany stół był gotowy na kolację. Młode małżeństwo czekało z niecierpliwością na gości. Gospodarze czuli się niepewnie, ponieważ dzisiejsze spotkanie miało być pierwszym, odkąd zarejestrowali się na portalu parleretmanger.fr. Do najważniejszych punktów tego serwisu internetowego należało: wypełnienie specjalnie przygotowanych ankiet dotyczących zainteresowań użytkowników, poznanie innych osób, umówienie się na obiad bądź kolację przyrządzoną własnoręcznie i wizyta gości. Następnie to gospodarze kolacji odwiedzają poznanych ludzi. Goście oceniają smak i wygląd potraw, atmosferę panującą podczas spotkania, a także aranżację wnętrza. Oceny pojawiają się w sieci równocześnie, w momencie gdy każdy z użytkowników danego spotkania odda głos, tak aby ktoś nie odwdzięczył się drugiej osobie równie niską notą. Im więcej punktów, tym większa szansa na zdobycie atrakcyjnych nagród o naprawdę dużej wartości, ponieważ członkostwo w parleretmanger.fr jest płatne; miesięczny abonament wynosi dziesięć euro. Oprócz szansy na nagrody członek klubu otrzymuje specjalną kartę rabatową do różnego rodzaju sklepów, zniżki na loty, paliwo, kluby fitness. Może ubiegać się również o kartę kredytową z niską stopą oprocentowania. Pomijając powody merkantylne, Parler et Manger daje członkom poczucie wyjątkowości, tego, że należą do elitarnego klubu nieosiągalnego dla wszystkich, i chyba to najbardziej pociąga ludzi do uczestnictwa w tym projekcie.

Trzykrotny dźwięk dzwonka oznajmił przybycie gości. Po przywitaniu i wymianie powierzchownych uprzejmości oraz obejrzeniu mieszkania zasiedli do kolacji, która rozpoczęła się od krewetek królewskich zatopionych w pikantnym sosie, bagietki z masłem czosnkowym i młodego wina. Kobiety od razu poczuły, że nadają na tym samych falach. Rozmawiały o modzie, kuchni i aranżacji wnętrz. Mężczyźni, na początku powściągliwi, rozkręcali się z każdym wypitym kieliszkiem sauvignon blanc.

– Cieszę się, że na was trafiliśmy – stwierdził Maskit.

– Taaak? – zapytała z udawanym niedowierzaniem Lassa, żona Arona.

– Ten sos do krewetek jest wyborny.

– Dziękuję, ale to zasługa mojego męża.

– Przyrządzały go moja prababka, babka, matka... − oznajmił Aron.

– Musisz dać mi przepis – wszedł mu w słowo Maskit.

– Oj, uprzedzam, że to będzie kosztować jeszcze wiele kieliszków.

– Nie mów, że ten przepis jest tak pilnie strzeżony jak receptura coca-coli albo skrzydełek Kentucky.

– Jest wart miliony.

– Jeszcze bardziej mnie zmobilizowałeś. Zdobędę go! Alea iacta est!

Aron był pod wrażeniem elokwencji Maskita, jego pewności siebie i bezpośredniości w zachowaniu. Miał wrażenie, jakby znali się od lat. Nie przypuszczał, że czas może tak szybko płynąć, a rozmowy o polityce okazać się tak interesujące. „Najwyższa pora, aby zmienić kaliber” – pomyślał, po czym przeprosił na moment gości, by po chwili wrócić z butelką whisky.

Nie łudził się, że ciągle remontowane mieszkanie, tak naprawdę bez konkretnego stylu, przypadnie Maskitowi do gustu. Gość sprawiał wrażenie grubej ryby; koszula od Gucciego, złote spinki rzucające się w oczy, sportowa, idealnie dopasowana do sylwetki marynarka i buty, na które Aron musiałby odkładać przez kilka tygodni. Nie znał się nie modzie, jednak rozpoznał markę koszuli noszonej przez Maskita, ponieważ podobną oglądał w galerii handlowej. Wiedział, jak wielką niespodziankę zrobiłby swojej żonie, gdyby kupił tę koszulę, jednak pragmatyzm wziął górę.

– Powiedz, Maskicie... – rozpoczął.

– Mów mi Pep.

– Czym się zajmujesz na co dzień?

Maskit szybko spojrzał na żonę, ale Sara, pochłonięta rozmową, nie zwróciła na niego uwagi.

– Leczę ludzi.

– Jaka specjalizacja?

Pep podniósł dłoń na wysokość oczu i przyjrzał się jej.

– Za bardzo się trzęsie, abym był chirurgiem. Zgaduj. Do wygrania piętnastoletnia szkocka.

– Przyjmuję wyzwanie. Lekarz pierwszego kontaktu.

– Dalej.

– Ginekolog.

Maskit uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.

– Hmm... chyba muszę to ugryźć z innej strony... Leczysz ludzi, tak? Wiem! Psycholog.

– Słyszałeś o bioenergoterapii?

Maskit długo opowiadał. Z każdą szklaneczką whisky stawał się coraz bardziej wylewny i skory do zdradzania szczegółów wykonywanego zawodu. Aron jak dotąd trwał w błędzie, myśląc, że bioenergoterapeuta musi odkryć w sobie dar uzdrawiania, a owa łaska jest przeznaczona dla nielicznych. Nie przypuszczał, że bioenergoterapia to profesja, jakiej nauczyć się może prawie każdy. To również cholernie intratny biznes.

Siedzieli do późnego wieczora, przerzucając się opowieściami o pracy, anegdotami ze świata polityki i show-biznesu. Maskit i Sara mieli w sobie to coś, jakiś magnes przykuwający uwagę innych osób w towarzystwie, błysk ekstrawagancji, polotu i niedostrzegalną nutę wyrachowania. Tę ostatnią cechę ukrywali jak skrzynię ze złotymi monetami; dzięki niej zarabiali góry pieniędzy.

Czekając na taksówkę, Pep wyjął niezdarnie portfel i podał Aronowi wizytówkę.

– Zadzwoń. Czuję, że masz to coś.

Aron przeniósł szybko wzrok z Maskita na wizytówkę.

– Mogę cię wprowadzić – ciągnął mężczyzna. – A kiedy już wejdziesz w to głęboko, najlepiej rozwinąć interes w jakimś kraju Europy Wschodniej, gdzie ludzie są bardziej otwarci na medycynę niekonwencjonalną.

Maskit poklepał Arona po ramieniu, dając upust alkoholowej radości, i wraz z Sarą wtoczyli się do samochodu. Pomachali zza szyby na pożegnanie.

Aron spoglądał na odjeżdżającą taksówkę. Zimny dreszcz zatańczył na jego plecach. Poczuł chłód nadciągającej nocy i dziwne uczucie niepokoju. Spojrzał jeszcze raz na błękitną, profesjonalnie wykonaną wizytówkę.

Ten wieczór miał zmienić całe jego dotychczasowe życie.

– 3 –Rosja, czasy współczesne, wrzesień

Ciśnięty ze sporą mocą kamyk odbił się od drewnianej poręczy tworzącej zagrodę baranów i poszybował kilka metrów dalej, po czym trafił w sam środek puszki po piwie, nasuniętej na sztachetę ogrodzenia.

– Za sto punktów! – krzyknął Igor i podskoczył jak na trampolinie.

– Fuks – skwitował jego kolega Marionow, z którym chłopak dzielił szkolną ławkę w podstawówce. – Jak powtórzysz ten rzut, to co innego.

– Dawaj następny kamień. Pokażę ci, jak to się robi.

Chłopcy urwali się z lekcji, mieli dość gapienia się w zgniłozieloną tablicę i słuchania przynudzającej nauczycielki, zwłaszcza gdy tyle ciekawych rzeczy można robić w okolicy. Całe popołudnie było tylko dla nich, przeznaczone na szaloną, czasami ryzykowną zabawę, na której zakończenie nierzadko dostawali mocno od ojców po skórze. Jutro nastanie piękny dzień. Nie pójdą do szkoły, bo od rana zaczną się wykopki, zejdą się sąsiedzi, będą wygłupy, wieczorem starzy upiją się w sztok, do młodych chłopców sen nie przyjdzie wcześnie. Zabawią się w chowanego, a później dopilnują ogniska, w którym upieką młode kartofle. Ogień odbije się od ich szklistych oczu i przypomni minione wakacje.

– Te barany mają strasznie głupie łby – stwierdził Igor, przeczesując dłonią ryże włosy. Zapatrzył się na stado pasących się na polanie zwierząt z puszystą wełną.

– Takie trochę podobne do twojego – odparł Marionow.

– Ty gnojku!

Chłopcy zaczęli się mocować, najpierw próbując wymienić kilka niegroźnych ciosów, zaraz jednak, jak to mieli często w zwyczaju, doszli do klinczu, by po chwili wylądować na ziemi. Marionow szybciej stanął na równe nogi i otrzepał spodnie z suchej trawy. Podał koledze rękę i pomógł podnieść się z ziemi.

– Znowu wygrałem, musisz jeszcze poćwiczyć. – Zaśmiał się.

– Tak sobie tłumacz. Dasz w końcu ten kamień? Nauczę cię rzucać.

– Dobra, ale teraz pokaż, co potrafisz naprawdę. Traf w ruchomy cel. W głowę barana. Wtedy zwrócę ci honor.

– Nie no... nie wolno tak.

– Sam mówiłeś, że mają głupie łby. Co się cykasz?

– Kiedyś kopnąłem naszego barana w stajni. Ojciec sprał mnie za to na kwaśne jabłko.

– A czy widzisz gdzieś tutaj twojego starego?

– Nie boję się mojego ojca, lecz nie wolno krzywdzić zwierząt. Ojciec mówił, że trzeba mieć do nich szacunek, bo dzięki nim mamy co jeść.

Marionow przykucnął i zaczął dłubać patykiem w mokrej glinie przy kałuży na polnej drodze. W końcu podniósł głowę i powiedział:

– Jak tam chcesz. Ale ja to nawet mógłbym zabić.

– No, mi tato mówił, że jak jeszcze trochę podrosnę, będę mógł mu pomagać przy zabijaniu kur. Raz podpatrzyłem, jak to robi. Prosta sprawa. Kurę bierzesz za nogi i siekierą w łeb, to znaczy w szyję. Gorzej z indykami, bo te mają tyle siły, że nawet jak się im głowę odrąbie, potrafią nadal się szarpać. Kiedyś ojcu uciekł jeden. Wyjątkowy skurczybyk. Uciekało przez łąkę aż do sąsiadów – bez głowy, he, he!

– Nie o to mi chodzi – mruknął Marionow i spojrzał głęboko w oczy kolegi. – Ja mógłbym zabić każdego.

– Co?

– Człowieka mógłbym zabić nawet.

– Takie gadanie.

– Dlatego pójdę do woja, tam sobie postrzelam i w ogóle.

Igor oderwał wzrok od zimnego niczym stal spojrzenia kolegi. W tamtej chwili nie przywiązywał w ogóle wagi do tego, co powiedział Marionow, zaraz nadeszły inne myśli, chłopcy rzucili się do biegu, ścigali się ostro, aż do utraty tchu, po sam las.

– Dobra, wracajmy – powiedział zdyszany Igor.

– Znowu się dygasz?

– Sam słyszałeś, że mamy tu nie wchodzić. Nie wiesz, co się stało z siostrą Lelika?

– Bujdy.

– A z Marysią? Tą, co mieszka pod młynem?

– Wiem, która to. Co z nią?

– Też zniknęła, nikt nie może jej znaleźć. Podobno coraz więcej dziewczyn nagle znika. Po tych lasach może grasować morderca.

– Bajeczki. Lepiej poszukać wejścia do starej kopalni.

Igor z niedowierzaniem spojrzał na kolegę. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.

– No co tak gały wywalasz? – rzekł Marionow. – Dowiedziałem się, że w tym lesie była kiedyś kopalnia.

– Fajnie byłoby się tam zapuścić.

– No pewnie! Zwłaszcza że szyby nie są zasypane, bo podobno ludzie, którzy tutaj pracowali, musieli w pośpiechu opuścić to miejsce...

– Dlaczego?

– Tego nie wiem, ale niektórzy mówią, że te lasy są przeklęte.

– Eee, zmyślasz teraz. Chcesz mnie nastraszyć.

– Mów, co chcesz, ale ja bym nie wierzył w jakiegoś mordercę. Może jest inna przyczyna, że te dziewczyny nagle zniknęły.

– Że niby co?

Marionow nie podzielił się jednak żadną myślą. Podał natomiast argument, który ogromnie ucieszył Igora i przekonał go, że muszą koniecznie odnaleźć wejście do szybu kopalnianego.

– Gdy ci ludzie musieli uciekać z kopalni, wielu z nich pozostawiło na dole swoje portfele, pieniądze i inne rzeczy. A podobno też wielu nie udało się wyjść na zewnątrz. Umarli w środku, na dnie szybów. Może mieli przy sobie pierścienie, łańcuszki. A przecież ich dyżurny gdzieś musiał trzymać kasę na wypłaty, co nie? Tam kryją się prawdziwe skarby, rozumiesz?

– Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?

– Bo musiałem dobrze sprawdzić te informacje. Ostatnio dziadek nie pił aż tyle i nie poszedł od razu spać. Siedziałem z nim przy piecu i opowiedział mi o tej kopalni.

– Pytałeś, co tam się stało? Dlaczego musieli ją zamknąć?

– Pytałem – odparł Marionow, mówiąc takim głosem, jakby obwieszczał koniec świata. – Ale dokładnie nie chciał powiedzieć. Mówił tylko, że to ma związek z tym, co wydarzyło się tutaj w przeszłości.

– A coś konkretniej?

– Nie bardzo. Powiedział, że może kiedyś uda mi się dowiedzieć więcej. Zabronił mi jednak szukać tej kopalni, a tym bardziej wchodzić do środka, gdybym znalazł wejście. Ale pomyśl... Jeśli dobrze to wszystko zorganizujemy, załatwimy sprzęt, liny, latarkę, jedzenie na cały dzień... to może się udać.

– Trzeba wymyślić jakąś dobrą wymówkę.

– Po prostu urwiemy się ze szkoły. A jak już wrócimy do domu z masą zegarków, pieniędzy i w ogóle, to starzy jeszcze nas za to pochwalą.

Nagle coś trzasnęło za ich plecami. Chłopcy, wystraszeni niespodziewanym hałasem, odwrócili się gwałtownie. Przed nimi teren lasu wznosił się stromo, drzewa wyrastały znacznie gęściej, ograniczając dostęp światła. Wszystko wydawało się jednak w porządku, nie dostrzegli żadnego ruchu, żadnego zbłąkanego zwierzęcia. Dopiero później w pełnej trwogi ciszy, gdy Marianow uważnie przyjrzał się okolicy, zobaczył w oddali, blisko drzewa, ciemną plamę, jakby sylwetkę mężczyzny.

– Patrz – zwrócił się do Igora – tam ktoś jest...

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

PRZYPISY

[1] Zob. Posłowie, s. 381.