Gdy prawda milczy - Jacek Piekiełko - ebook + audiobook + książka

Gdy prawda milczy ebook i audiobook

Piekiełko Jacek

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przerażający dramat, który przypadkiem ujrzał światło dzienne. Opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. 


Anička nie miała lekkiego życia. Pozostawiona przez rodziców narkomanów, trafia do handlarzy ludźmi, a później do Norwegii, gdzie przeżywa koszmar. Gdy trzynastoletnia dziewczynka wyrywa się ze szponów zła i wraca do Czech, ma problemy ze swobodną komunikacją, a pokonywanie nowych wyzwań codzienności utrudniają jej odniesione traumy. Nie posiada rodziny, żadnych bliskich, jej tymczasowym opiekunem pozostaje Kristína, pracująca w ośrodku dla dzieci „Promyczek”. Z dziewczynką zaprzyjaźnia się siostra opiekunki, Veronika, dzięki której Anička w końcu się otwiera i zaczyna opowiadać o krzywdach, których doznała. Los wciąż nie oszczędza trzynastolatki, u której lekarze diagnozują białaczkę. Veronika postanawia adoptować Aničkę. Wtedy rozpoczyna się niewyobrażalne piekło…
 

Jacek Piekiełko przedstawia własną interpretację jednej z najgłośniejszych historii kryminalnych współczesnych Czech - sprawy „Dzieci z Kuřim”, która nigdy nie została w pełni wyjaśniona.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 7 min

Lektor: Maciej Motylski
Oceny
4,5 (128 ocen)
86
30
4
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Gdy prawda milczy" autorstwa Jacka Piekiełko to przerażający dramat, który przypadkiem ujrzał światło dzienne. Książka opowiada historię Anički, trzynastoletniej dziewczynki, której życie jest pełne nieszczęść i cierpienia. Opowieść inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, co dodaje jej dodatkowego ciężaru emocjonalnego. Anička nie miała łatwego startu w życie. Zostawiona przez rodziców narkomanów, trafia do handlarzy ludźmi, a następnie do Norwegii, gdzie przeżywa prawdziwy koszmar. Kiedy udaje jej się wyrwać ze szponów zła i wrócić do Czech, okazuje się, że trauma nie pozwala jej normalnie funkcjonować. Nie ma żadnej rodziny ani bliskich, a jej tymczasowym opiekunem zostaje Kristína, pracująca w ośrodku dla dzieci „Promyczek”. W tym trudnym czasie Anička znajduje wsparcie w siostrze Kristíny, Veronice, która pomaga jej otworzyć się i zacząć mówić o swoich przeżyciach. Niestety, los wciąż nie oszczędza dziewczynki-lekarze diagnozują u niej białaczkę. Veronika, chcąc zapewnić Anič...
10
Katasta

Nie oderwiesz się od lektury

Mocne
10
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

„Na co dzień obok nas mogą dziać się straszne rzeczy, o których nigdy się nie dowiemy. I to jest przerażające.”. Często obserwujemy, że życie pisze najbardziej dramatyczne i porażające scenariusze. Wydarzenia, które szokują, mrożą krew w żyłach i łamią serce. Jacek Piekiełko przedstawia nam jedną z najgłośniejszych historii kryminalnych współczesnych Czech – sprawę „Dzieci z Kuřim”, opowiadając nam własną interpretację zdarzeń. Nie znałam wcześniej tej historii, dlatego tym mocniej we mnie trafiła. Spokojny początek wprowadza nas w życie Veroniki, samotnej matki dwójki chłopców. Kobieta mimo trudów, stara się zapewnić dzieciom ciepły, kochający dom. Wszystko zmienia się, gdy poznaje Aničke, doświadczoną przez los trzynastolatkę… Brak mi słów, by opisać wszystkie uczucia, które towarzyszyły mi podczas lektury. Początkowe niedowierzanie mieszało się z łamiącym smutkiem, ale i złością, że takie wydarzenia faktycznie mogły mieć miejsce. Przedstawione opisy okrucieństwa są niewyobrażaln...
10
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

porażająca. straszna .okrutna .
10
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

książka świetnie napisana. wstrząsającą. polecam
10

Popularność




Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Ja­cek Pie­kiełko, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-84-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

– Je­śli chcesz mieć przy­ja­ciela, oswój mnie!

– A jak to się robi? – spy­tał Mały Książę.

– Trzeba być bar­dzo cier­pli­wym. Na po­czątku sie­dzisz w pew­nej od­le­gło­ści ode mnie, ot tak, na tra­wie. Będę spo­glą­dać na cie­bie ką­tem oka, a ty nic nie po­wiesz. Mowa jest źró­dłem nie­po­ro­zu­mień. Lecz każ­dego dnia bę­dziesz mógł sia­dać tro­chę bli­żej...

Na za­wsze po­no­sisz od­po­wie­dzial­ność za to, co oswo­iłeś.

An­to­ine de Sa­int-Exu­péry, Mały Książę

WSTĘP

„Dzieci z Ku­řim”, ku­řim­ská kauza – to bez­pre­ce­den­sowa sprawa, która w 2007 roku po­ru­szyła cze­skie i za­gra­niczne me­dia. Nasi są­sie­dzi z po­łu­dnia żyli ko­lej­nymi do­nie­sie­niami na te­mat śledz­twa, tak jakby oglą­dali se­rial, na któ­rego na­stępne od­cinki trzeba cze­kać z nie­cier­pli­wo­ścią.

Czy ten nie­sa­mo­wi­cie po­gma­twany te­mat cze­kał wła­śnie na mnie?

Gdy roz­ma­wia­łem przez te­le­fon z pew­nym tłu­ma­czem li­te­ra­tury cze­skiej i za­py­ta­łem o Ku­řim, usły­sza­łem w jego gło­sie wa­ha­nie. Pa­mię­tał te wy­da­rze­nia, wał­ko­wane przez me­dia po­nad pięt­na­ście lat temu, to sza­leń­stwo, kiedy wi­dzo­wie czy też czy­tel­nicy prasy byli za­ska­ki­wani ko­lej­nymi zwro­tami ak­cji w roz­wi­ja­ją­cym się śledz­twie. Oczy­wi­ście nie spo­dzie­wa­łem się, aby znał ko­goś, kto był uwi­kłany w ten kosz­mar, bar­dziej chcia­łem po­znać re­ak­cję oby­wa­tela Czech na jedną z naj­gło­śniej­szych hi­sto­rii kry­mi­nal­nych, jaka wy­da­rzyła się w jego kraju. W końcu przy­znał, że ta sprawa po pro­stu go prze­raża.

Po­dob­nie jak w przy­padku in­nych mo­ich po­wie­ści opar­tych na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach (Do­ber­man, Czer­wo­niec), długo wzbra­nia­łem się przed tym pro­jek­tem. Ta­kie po­dej­ście po­czy­tuję jako do­bry znak, bo za­wsze czu­łem sa­tys­fak­cję, że jed­nak zde­cy­do­wa­łem się po­świę­cić swój czas na wska­zane po­wy­żej opo­wie­ści. Sprawa „Dzieci z Ku­řim” nie da­wała mi spo­koju. Ta hi­sto­ria jest tak za­gma­twana i nie­praw­do­po­dobna, że gdyby któ­ry­kol­wiek pi­sarz wy­my­ślił po­dobną fa­bułę, my­ślę, iż nie­je­den czy­tel­nik stwier­dziłby, że au­tor prze­sa­dza, że opi­sy­wane zda­rze­nia są wręcz nie­praw­do­po­dobne. Ale nie o to mi cho­dzi. Po­mimo wy­da­nych wy­ro­ków wciąż wiele wąt­ków osnu­tych jest ta­jem­nicą i nie­do­po­wie­dze­niem. Przy­stę­pu­jąc do pi­sa­nia, oba­wia­łem się, czy osoby, które znają tę sprawę i wciąż za­dają so­bie wiele py­tań, nie będą za­wie­dzione po lek­tu­rze, ocze­ku­jąc kon­kret­nych od­po­wie­dzi. Wie­dzia­łem bo­wiem, że nie roz­wi­kłam pew­nych kwe­stii, za­ga­dek, któ­rych na­wet śled­czy nie byli w sta­nie roz­wią­zać. Wtedy spoj­rza­łem na moje true crime nieco z boku, z in­nej per­spek­tywy, by oce­nić je bar­dziej obiek­tyw­nie. Bo czym tak na­prawdę zaj­mo­wa­łem się w Do­ber­ma­nie i Czer­wońcu, je­śli nie zbie­ra­niem fak­tów, ukła­da­niem ich w od­po­wiedni spo­sób, tak aby czy­tel­nik sam mógł dojść do wła­snej in­ter­pre­ta­cji?

I kiedy w taki spo­sób pod­sze­dłem do pi­sa­nia hi­sto­rii opar­tych na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach, nie­jako da­łem so­bie przy­zwo­le­nie na pracę nad ni­niej­szą książką. W true crime, które upra­wiam, po­cią­ga­jące jest two­rze­nie emo­cji, ewo­ko­wa­nie ob­ra­zów, za­bawa w de­tek­tywa od­kry­wa­ją­cego ko­lejne sensy opo­wia­da­nej fa­buły. Dla­tego do na­pi­sa­nia Gdy prawda mil­czy za­bra­łem się z wielką fa­scy­na­cją i cie­ka­wo­ścią, chcąc się do­wie­dzieć, do czego do­pro­wa­dzi mnie wła­sna in­ter­pre­ta­cja jed­nej z naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cych i za­wi­łych spraw współ­cze­snych Czech i nie tylko.

Od razu chcę za­zna­czyć, że jest to hi­sto­ria in­spi­ro­wana praw­dzi­wymi wy­da­rze­niami; nie­które po­staci zo­stały wy­my­ślone, tak aby le­piej po­ka­zać pewne me­cha­ni­zmy za­ist­niałe pod­czas wy­da­rzeń zwią­za­nych ze sprawą z Ku­řim, nie­wi­doczne dla zwy­kłego świadka, śle­dzą­cego ko­lejne etapy po­stę­po­wa­nia kar­nego, czy też mo­men­tów, gdy cała in­tryga była jesz­cze bar­dzo nie­ja­sna. Dane in­nych osób za­an­ga­żo­wa­nych bez­po­śred­nio w ten dra­mat zmie­ni­łem, cho­ciaż na to nie za­słu­żyły.

Je­śli je­ste­ście go­towi po­dą­żyć ze mną do kra­iny mroku, do – jak na­zwał to je­den z bry­tyj­skich pod­ca­ste­rów – Cra­zy­landu, mo­że­cie prze­wró­cić tę stronę i za­cząć lek­turę. Ale może jesz­cze za­cze­kaj­cie... Może jed­nak warto do­czy­tać wstęp do końca.

Ryan Green w przed­mo­wie do swo­jej książki The Ku­řim Case, opi­su­ją­cej tę samą sprawę kry­mi­nalną, na­pi­sał: If you are espe­cially sen­si­tive to ac­co­unts of the suf­fe­ring of chil­dren, you may find it ad­vi­sa­ble not to read any far­ther – „Je­żeli je­steś szcze­gól­nie wy­czu­lony na hi­sto­rie cier­pie­nia dzieci, być może nie po­wi­nie­neś czy­tać da­lej”.

Wy­daje mi się, że sam je­stem wy­jąt­kowo wraż­liwy w tej kwe­stii, a bę­dąc oj­cem, zro­zu­mia­łem, że żadne ir­ra­cjo­nalne, wy­da­wać by się mo­gło, nad­przy­ro­dzone sy­tu­acje nie są straszne, żadne po­twory miesz­ka­jące pod łóż­kiem nie mogą mnie prze­ra­zić tak bar­dzo jak strach o wła­sne dzieci.

Dla­tego wła­śnie pi­szę tę hi­sto­rię.

PRO­LOG I

7 maja 2007 roku, Ku­řim

Przez ostat­nie dni żył jak w tran­sie, ni­czym w in­nym wy­mia­rze, a jego my­śli wę­dro­wały do tego, co miało się wy­da­rzyć na dniach. A może jesz­cze dzi­siaj? A je­śli to dzieje się w tej chwili? Gdyby tak było, na pewno by mnie po­wia­do­mili, po­my­ślał.

Edu­ard Trdý cały czas się za­sta­na­wiał, kiedy zo­sta­nie oj­cem. Od­kąd jego żona tra­fiła do szpi­tala, cze­ka­jąc na po­ród, męż­czy­zna każdą chwilę wy­ko­rzy­sty­wał na przy­go­to­wa­nia do tego szcze­gól­nego dnia. Wtedy nic nie sta­no­wiło dla niego pro­blemu – za­kupy, co­dzienne obo­wiązki, praca. Cały czas czuł się tak, jakby miał skrzy­dła i uno­sił się nad zie­mią. Me­ta­fi­zycz­nie już był w in­nym świe­cie, my­ślami przy swoim dziecku; wi­zu­ali­zo­wał so­bie pierw­sze wspólne chwile – jak pod­nosi lek­kie za­wi­niątko, a w nim kwili ma­lutka istota, nowe ży­cie, cud, do­wód na ist­nie­nie tego świata. Miał oczy­wi­ście obawy, cza­sami mu się wy­da­wało, że ta sy­tu­acja go prze­ra­sta. Wtedy jed­nak pró­bo­wał spoj­rzeć na wszystko oczami żony. Co ona ma po­wie­dzieć? – py­tał się w my­ślach i na­gle na­bie­rał od­wagi. Po­wta­rzał so­bie w du­chu, że to wła­śnie on po­wi­nien sta­no­wić te­raz dla uko­cha­nej naj­więk­sze wspar­cie.

Do­pił w po­śpie­chu kawę. Od­sta­wia­jąc fi­li­żankę, o mało co jej nie stłukł o blat sto­lika. Do­strze­gał mo­menty, w któ­rych za bar­dzo się de­ner­wo­wał obecną sy­tu­acją, a działo się to wła­śnie wtedy, gdy my­ślał o naj­bliż­szej przy­szło­ści. Spoj­rzał jesz­cze na no­tatkę spo­rzą­dzoną przez żonę – ostat­nie punkty wy­prawki. Edu­ard za­mie­rzał skom­ple­to­wać wska­zane rze­czy, aby być go­to­wym na przy­ję­cie pod dach no­wego członka ro­dziny. Po­skła­dał już łó­żeczko, ku­pił do­dat­kowe ręcz­niczki oraz wa­nienkę. Te­raz wziął dłu­go­pis i za­zna­czył kilka drob­nych przed­mio­tów, które mu­siał jesz­cze do­ku­pić.

Na­raz przy­po­mniał so­bie, że prze­cież wczo­raj za­ku­pił nia­nię elek­tro­niczną, a jak do­tąd nie prze­te­sto­wał urzą­dze­nia. Na po­czątku nie był prze­ko­nany do tego sprzętu. „Do­bra, Edu­ard, ro­zu­miem cię – oznaj­miła jego przy­ja­ciółka pod­czas ich ostat­niej wspól­nej ko­la­cji, za­nim Ma­tylda udała się do szpi­tala. – Na po­czątku bę­dzie­cie nie­mal non stop prze­by­wać przy tym ma­łym szkra­bie, aż oczy same się za­mkną i wy­bu­dzi was płacz. To bę­dzie tak wielka... nie wiem... ad­re­na­lina? Tak wielka, że świata poza dziec­kiem nie bę­dzie­cie wi­dzieć. Ale z cza­sem... – Uśmiech­nęła się, pod­no­sząc kie­li­szek z wi­nem. – Z cza­sem wam przej­dzie”. Na te słowa za­śmiali się wszy­scy zgro­ma­dzeni przy sto­liku ka­wo­wym, sie­dzący na fo­te­lach i ka­na­pach. „I wła­śnie wtedy – kon­ty­nu­owała – nia­nia elek­tro­niczna bę­dzie ide­al­nym roz­wią­za­niem. Chcesz w końcu coś zjeść, na­pić się, umyć, co­kol­wiek? Albo po pro­stu w spo­koju po­ga­dać, sie­dząc w sa­lo­nie? Włą­czysz so­bie pod­gląd na bo­basa i jak tylko trzeba bę­dzie, za­raz zja­wisz się przy łó­żeczku. A w do­datku ma dźwięk. Ge­nialna rzecz! Jesz­cze ją do­ce­ni­cie, zo­ba­czysz, Edu­ar­dzie”.

Zde­cy­do­wał się ku­pić ka­merkę z od­bior­ni­kiem. Roz­pa­ko­wał za­war­tość pu­dełka, na­stęp­nie w po­ko­iku dzie­cię­cym usta­wił na półce ka­merkę i pod­łą­czył ją do sieci. Z tej per­spek­tywy ob­raz po­wi­nien obej­mo­wać łó­żeczko. Mu­siał jed­nak spraw­dzić, czy rze­czy­wi­ście, je­śli po­łoży na ma­te­ra­cyku no­wo­rodka, ka­mera bę­dzie na tyle bli­sko, by uchwy­cić jego główkę.

Prze­szedł do sa­lonu, gdzie stała me­blo­ścianka – w niej usta­wił mały te­le­wi­zo­rek, który miał od­bie­rać ob­raz. Pod­łą­czył an­tenę, po czym prze­sko­czył kilka ka­na­łów w po­szu­ki­wa­niu wi­deo z niani elek­tro­nicz­nej.

Naj­pierw usły­szał szum, nie­okre­ślone szu­ra­nie, które przy­pra­wiło go o ciarki na ple­cach, po­nie­waż było nie­spo­dzie­wane i bar­dzo gło­śne, głów­nie z tego po­wodu, że Edu­ard za­po­mniał zre­du­ko­wać wcze­śniej głos po me­czu pił­kar­skim, który oglą­dał z ko­legą. Te­raz dźwięki wręcz wy­bu­chły z od­bior­nika. Ob­raz był ciemny, nieco zie­lon­kawy, jak z ka­mery nok­to­wi­zyj­nej.

Męż­czy­zna zmarsz­czył brwi.

Na ekra­nie te­le­wi­zora zo­ba­czył ob­cego chłopca. Dziecko było usta­wione tak bli­sko obiek­tywu ka­mery, że na­raz ob­raz zro­bił się ja­śniej­szy i trudno było co­kol­wiek doj­rzeć. Edu­ard od­niósł jed­nak wra­że­nie, że chłop­czyk jest nagi, co naj­mniej od pasa w górę, bo na wi­zji mi­gnęła ja­sna skóra jego torsu.

Za­sko­czony, prze­łą­czył od­bior­nik na inny ka­nał. Spoj­rzał na ze­ga­rek i aż po­de­rwał się z fo­tela. Mu­siał je­chać do szpi­tala. Obie­cał żo­nie, że przy­wie­zie jej nową bie­li­znę, a za­raz mocno się spóźni.

Wy­łą­czył te­le­wi­zor. Szu­ka­jąc klu­czy do sa­mo­chodu, za­sta­na­wiał się nad tym, co zo­ba­czył na ekra­nie – i dla­czego nie był to po­kój jego przy­szłego dziecka. To aku­rat szybko so­bie wy­tłu­ma­czył. Pew­nie nie­po­praw­nie pod­piął ka­merkę, a an­tena mu­siała ścią­gnąć fale z in­nej niani elek­tro­nicz­nej z naj­bliż­szego są­siedz­twa. Stąd nieco nie­wy­raźny ob­raz. A co ro­bił tam ten nagi chło­piec? Ten nie­spo­dzie­wany wi­dok Edu­ard rów­nież ła­two so­bie zra­cjo­na­li­zo­wał – pew­nie ja­kieś dzie­ciaki z są­siedz­twa urzą­dzają so­bie wy­głupy przed ka­merką.

Po­sta­no­wił, że jak tylko wróci ze szpi­tala, jesz­cze raz spraw­dzi nowy sprzęt, a przede wszyst­kim zaj­rzy do in­struk­cji, by upew­nić się, czy po­praw­nie za­in­sta­lo­wał ka­merkę. Uśmiech­nął się do sie­bie, mó­wiąc w du­chu, że prze­cież praw­dziwy fa­cet nie po­trze­buje in­struk­cji. Ma­tylda mia­łaby sa­tys­fak­cję, wi­dząc, że ko­lejny sprzęt, który jej mąż pró­bo­wał skon­fi­gu­ro­wać, nie działa jak trzeba. Za­wsze zwra­cała mu uwagę, by naj­pierw po­czy­tał, jak to się robi, a on na­wet do skła­da­nia me­bli za­bie­rał się bez in­struk­cji.

Wkrótce do­tarł do szpi­tala. Udał się pro­sto na salę, gdzie le­żała Ma­tylda. Jesz­cze za­nim przy­wi­tał się z żoną, spoj­rzał na jej wy­datny brzuch, który aku­rat miała od­sło­nięty. Skry­wał naj­więk­szy skarb, jaki mógł so­bie w ży­ciu wy­ma­rzyć. Gdy w końcu ode­rwał od niego wzrok, pod­szedł do łóżka, schy­lił się i uca­ło­wał żonę w po­li­czek.

– Jak się czu­jesz? – za­py­tał.

Usiadł na nie­wy­so­kim sto­łeczku i chwy­cił Ma­tyldę za rękę. Roz­ma­wiali przez bli­sko kwa­drans o tym, jak ją trak­tują w szpi­talu, czy wszystko w po­rządku i o pla­nach na naj­bliż­sze dni. Na­stęp­nie wy­jął z torby ka­napki, które przy­go­to­wał w domu, ale Ma­tylda odło­żyła je na szafkę, na póź­niej; nie miała ape­tytu.

Na­gle ich roz­mowę prze­rwał krzyk ko­biety do­cho­dzący z są­sied­niej sali. Edu­ard po­czuł się nie­swojo, tro­chę jak słoń w skła­dzie por­ce­lany. Czuł na so­bie wzrok dwóch in­nych pa­cjen­tek, współ­lo­ka­to­rek Ma­tyldy. Naj­chęt­niej stałby się prze­źro­czy­sty, po­nie­waż nie wie­dzieć czemu, wy­da­wało mu się, że ich spoj­rze­nia są oce­nia­jące. Sam rów­nież ukrad­kowo rzu­cił na nie okiem, za­sta­na­wia­jąc się, czy są te­raz szczę­śliwe, za­tro­skane, czy mają wspar­cie part­ne­rów, czy może same będę mu­siały wy­cho­wy­wać swoje dzieci.

– Za­mon­to­wa­łeś już wszystko? Halo? Tu zie­mia. – Głos żony wy­rwał go z za­my­śle­nia.

Edu­ard miał wra­że­nie, że w ostat­nich dniach jego mózg działa w zwol­nio­nym tem­pie, jakby ktoś za­lał go smołą, ogra­ni­czył prze­wo­dze­nie sy­naps lub wgrał prze­sta­rzałe opro­gra­mo­wa­nie. Nie po­tra­fił się skon­cen­tro­wać, a mno­gość za­dań, które mu­siał zre­ali­zo­wać, zda­wała się po­głę­biać ten stan.

– Mu­sisz się sku­pić – sztor­co­wała go Ma­tylda. – Po­za­ła­twia­łeś wszystko?

– Chyba tak.

– Za­mon­to­wa­łeś fo­te­lik w sa­mo­cho­dzie?

– Je­stem w trak­cie...

Prze­wró­ciła oczami, ale z ser­decz­nym uśmie­chem.

Po­roz­ma­wiali jesz­cze chwilę, po czym Edu­ard po­że­gnał się z żoną, mocno ści­ska­jąc ją za rękę. Po­zo­sta­łym ko­bie­tom ski­nął lekko głową, a na­stęp­nie znik­nął za drzwiami. Ru­szył w lewo, otwo­rzył pierw­sze drzwi, nad któ­rymi wi­siała ta­bliczka z ry­sun­kiem scho­dów, i zna­lazł się w bocz­nej klatce scho­do­wej. Pod­eks­cy­to­wany zbli­ża­ją­cymi się na­ro­dzi­nami dziecka, kro­czył w dół. Spo­glą­da­jąc pod nogi, na­gle za­uwa­żył nie­duży pla­ster opa­trun­kowy, przy­kle­jony do jed­nego ze stopni, w szcze­li­nie. Po­czuł się tak, jakby do­znał déjà vu. Ile­kroć przez ostat­nie dni od­wie­dzał żonę w szpi­talu i ko­rzy­stał z tej klatki scho­do­wej, wi­dział ten pla­ster tkwiący w tym sa­mym miej­scu. Za­sta­na­wiało go, że przez tyle czasu nikt tu­taj nie sprzą­tał. Może ta klatka scho­dowa jest rzadko uczęsz­czana? – po­my­ślał. Myśl, że jego pierw­sze dziecko ma przyjść na świat w miej­scu, w któ­rym per­so­nel nie dba o hi­gienę, spra­wiła, że po­czuł się nieco zde­gu­sto­wany.

W dro­dze do domu wstą­pił jesz­cze do sklepu prze­my­sło­wego. Ku­pił rę­ka­wiczki ogro­dowe i worki. Za­mie­rzał nieco ogar­nąć traw­nik i krzewy przed do­mem. Na­rzu­cał so­bie różne za­ję­cia, które miały od­cią­gnąć go od na­tręt­nych my­śli, czy z Ma­tyldą i dziec­kiem wszystko w po­rządku, a także przy­śpie­szyć czas ocze­ki­wa­nia na po­ród.

Gdy wszedł do domu, ogar­nęła go doj­mu­jąca ci­sza. Po­czuł się nie­swojo. Już nie­długo wnę­trze tego bu­dynku wy­pełni się pła­czem dziecka, które póź­niej zmieni się w śmiech, a z cza­sem z pierw­szymi sło­wami. W du­chu stwier­dził, że pew­nie jesz­cze za­tę­skni za tą ci­szą, ale na ra­zie nie po­tra­fił do­cze­kać się no­wego członka ro­dziny. Nie lu­bił tego ty­po­wego na­rze­ka­nia ro­dzi­ców kil­ku­lat­ków: „Jesz­cze zo­ba­czysz, jaki bę­dziesz zmę­czony”; „Póź­niej to do­piero się za­cznie”; „Za­cze­kaj, aż za­cznie cho­dzić”; „Małe dzieci – mały kło­pot, duże dzieci – duży kło­pot”... Albo te idio­tyczne po­rady i wnio­ski: „Wy­śpij się na za­pas”; „Gdy­by­śmy wie­dzieli, co nas czeka, ra­czej by­śmy się nie zde­cy­do­wali”; „Póź­niej bę­dzie bunt dwu­latka, bunt trzy­latka i tak do osiem­nastki”.

Edu­ard obie­cał so­bie, że on bę­dzie inny. W to­wa­rzy­stwie ni­gdy nie bę­dzie po­dej­mo­wał te­ma­tów dzieci, ich wy­cho­wa­nia, chyba że ktoś fak­tycz­nie o to za­pyta. Nie chciał, by to szczę­ście, na które tak cze­kał, ja­koś dia­me­tral­nie go zmie­niło. Nie za­mie­rzał stać się mo­no­te­ma­tyczny, a w me­tryce wpi­sać „za­wód: oj­ciec”. Pra­gnął cie­szyć się z tego, co na­tu­ralne, być dum­nym ro­dzi­cem, ale za­cho­wać swoją pry­watną prze­strzeń. Gdy tak o tym roz­my­ślał, pa­rząc kawę, do­szedł do wnio­sku, że swoje uko­chane wy­prawy na ryby bę­dzie jed­nak mu­siał nieco ogra­ni­czyć, a może na­wet za­wie­sić w cza­sie.

Spoj­rzał przez okno na zie­le­nie­jące się drzewa, roz­kwi­ta­jące ro­śliny. Cie­szył się, że za­miesz­kali w tym miej­scu – przy spo­koj­nej ulicy na obrze­żach Ku­řim, ale bar­dzo bli­sko cen­trum. W końcu mieszka tu­taj rap­tem dzie­sięć ty­sięcy lu­dzi, co spra­wia, że wszę­dzie jest bli­sko. Kie­dyś my­ślał o Brnie, Oło­muńcu, ale jed­nak ta­kie nie­wiel­kie mia­steczka mają swój nie­po­wta­rzalny urok.

W tam­tym bło­gim cza­sie, peł­nym ra­do­snego ocze­ki­wa­nia na no­wego członka ro­dziny, Edu­ard Trdý nie przy­pusz­czał na­wet, że bę­dzie mu­siał się wy­pro­wa­dzić, a siel­skie miej­sce wkrótce sta­nie się prze­klęte...

Udał się do sa­lonu, a na­stęp­nie prze­szedł do po­koju dziecka. Jesz­cze raz spraw­dził usta­wie­nie ka­merki i prze­wód za­si­la­jący, po czym wró­cił do sa­lonu, włą­czył te­le­wi­zo­rek i prze­łą­czył na ka­nał, który miał po­ka­zać ob­raz z po­miesz­cze­nia obok: dzie­cięce łó­żeczko, ko­lo­rowy dy­wa­nik i ko­modę, na któ­rej stały przy­bory do pie­lę­gna­cji no­wo­rodka. Za­miast tego uj­rzał jed­nak inny wi­dok...

Do­znał toż­sa­mego uczu­cia z tym w szpi­talu, gdy ko­lejny raz w tym sa­mym miej­scu, na scho­dach, do­strzegł za­bru­dzony pla­ster. Wtedy też ogar­nęło go lek­kie obrzy­dze­nie.

Gdy spoj­rzał uważ­niej na ekran, czuł już tylko wiel­kie za­in­try­go­wa­nie wy­mie­szane z na­ra­sta­ją­cym prze­ra­że­niem. Prze­cze­sał dło­nią włosy. Miał wra­że­nie, jakby ktoś wsu­nął do jego od­twa­rza­cza ka­setę wi­deo z hor­ro­rem.

Ob­raz przed­sta­wiał pół­na­giego chłopca. Mógł mieć sześć, może sie­dem lat. Jego ręce były skrę­po­wane, tak samo nogi w oko­li­cach ko­stek. Tkwił w po­zy­cji klę­czą­cej. Po­ru­szał się na boki, ale nie mógł wy­ko­nać żad­nych bar­dziej zde­cy­do­wa­nych ru­chów. Wo­kół pa­no­wała ciem­ność, a na jej tle, pod­kre­ślone przez nok­to­wi­zję, lśniły oczy chłopca.

Ten wi­dok przy­po­mniał Edu­ar­dowi sy­tu­ację sprzed lat, gdy za­błą­dził w le­sie. Zro­biło się bar­dzo późno, a gę­sto ro­snące drzewa do­dat­kowo po­tę­go­wały mrok. Na szczę­ście miał ze sobą la­tarkę, którą wrzu­cił do ple­caka, tak jak inne przed­mioty nie­zbędne pod­czas dłu­gich le­śnych wę­dró­wek. Gdy na­raz coś gło­śno za­sze­le­ściło po jego pra­wej stro­nie, od razu skie­ro­wał tam snop świa­tła. Uj­rzał sarnę. Wga­piała się w świa­tło la­tarki błysz­czą­cymi śle­piami. Edu­ard doj­rzał w nich lęk i ja­kiś nie­wy­po­wie­dziany smu­tek.

Po­dob­nie jak te­raz w oczach tego dziecka.

Z tru­dem prze­łknął ślinę. Co do dia­bła...?

Wzmoc­nił dźwięk. Dało się sły­szeć lek­kie szu­ra­nie, po­stę­ki­wa­nie chłopca i od­le­głą, przy­tłu­mioną mu­zykę.

I na­gle wszystko się zmie­niło. Roz­legł się szczęk, jakby otwie­ra­nych drzwi, zgrzyt za­wia­sów, a ob­raz zro­bił się zde­cy­do­wa­nie ja­śniej­szy. Mu­zyka rów­nież stała się le­piej sły­szalna. Szu­ra­nie się wzmo­gło. A na ekra­nie wy­ro­sła dłoń trzy­ma­jąca bla­szaną mi­skę.

Kiedy ręka rzu­ciła mi­skę, która z trza­skiem ude­rzyła o be­to­nową pod­łogę, Edu­ard od­ru­chowo od­su­nął się od te­le­wi­zora, w któ­rego ekran wga­piał się tak, jakby chciał prze­nik­nąć do środka. Ale nie to było naj­gor­sze. Słowa, które nie­spo­dzie­wa­nie wy­brzmiały, głos nie­na­le­żący do chłopca, były jak ra­że­nie pio­ru­nem:

– Żryj!

Zo­ba­czył, jak ktoś wpy­cha dziecku je­dze­nie do ust.

– Je­śli bę­dziesz się za­cho­wy­wał wzo­rowo przez cały dzień i zjesz to szybko, do­sta­niesz plus dwa punkty. Je­śli nie, do­sta­niesz mi­nus dwa punkty. Wiesz, co to ozna­cza?

A po­tem naj­praw­do­po­dob­niej za­mknęły się drzwi, bo świa­tło znowu stało się bar­dziej sto­no­wane. Chło­piec tkwił przez mo­ment w bez­ru­chu, ze spusz­czoną głową. Zda­wało się, że roz­waża swój ko­lejny ruch. W końcu nie­mal rzu­cił się na pod­łogę, z któ­rej za­czął zbie­rać je­dze­nie i wpy­chać łap­czy­wie do buzi. Trudno było roz­po­znać, co tak na­prawdę spo­żywa, ale ro­bił to w taki spo­sób, jakby nie jadł od bar­dzo dawna. Na­stęp­nie po­ło­żył się na boku, ple­cami do ka­mery, roz­trzę­siony.

Edu­ard drżącą ręką wy­łą­czył od­bior­nik. Przy­ło­żył dłoń do ust. Pró­bo­wał się skon­cen­tro­wać, po­ukła­dać so­bie w gło­wie to, czego wła­śnie był świad­kiem.

Jesz­cze rano my­ślał, że to tylko dzie­ciaki ba­wią się ka­merką. Zresztą wtedy nie wi­dział za do­brze. Chłop­czyk znaj­do­wał się bar­dzo bli­sko obiek­tywu i w za­sa­dzie za­sła­niał cały ob­raz. Nie wie­dzieć czemu, jego an­tena wciąż zbie­rała sy­gnał z in­nej ka­mery, wciąż po­wta­rzał się ten sam błąd, „glitch”, jak na­zwał w my­ślach tę sy­tu­ację sło­wem czę­sto uży­wa­nym przez niego w pracy, gdy coś nie dzia­łało. To jed­nak nie wy­glą­dało na grę, nie spra­wiało wra­że­nia, żeby chło­piec do­brze się ba­wił. Ktoś, kto przy­niósł mu je­dze­nie i po­dał je w taki, a nie inny spo­sób – z pełną po­gardą, zło­ścią i gnie­wem – za­cho­wy­wał się jak po­twór.

Czego wła­śnie by­łem świad­kiem? – za­py­tał się w my­ślach. Gdzieś tu­taj, w naj­bliż­szej oko­licy, pod osłoną czte­rech ścian, roz­grywa się dra­mat, który bez­po­śred­nio do­tyka naj­bar­dziej nie­win­nej, bez­bron­nej osoby – dziecka.

Edu­ard znał się tro­chę na spra­wach tech­nicz­nych, wie­dział więc, że an­tena ma okre­ślony, nie­wielki za­sięg; sy­gnał z ka­mery, który prze­ka­zy­wał ob­raz do jego te­le­wi­zora, mu­siał po­cho­dzić ze źró­dła znaj­du­ją­cego się w naj­bliż­szej oko­licy. Ina­czej nie po­tra­fił tego wy­tłu­ma­czyć.

Pod­szedł do za­wie­szo­nego na ścia­nie w ko­ry­ta­rzu te­le­fonu, pod­niósł słu­chawkę i wy­brał nu­mer po­li­cji.

Nie wie­dział wtedy, że ten te­le­fon, włą­cze­nie niani elek­tro­nicz­nej i przy­pad­kowe za­re­je­stro­wa­nie ob­razu z in­nego urzą­dze­nia, spra­wią, iż w kraju roz­pęta się praw­dziwa bu­rza. To zgło­sze­nie było jak dy­na­mit z pod­pa­lo­nym lon­tem.

Edu­ard Trdý stał się przy­pad­ko­wym bo­ha­te­rem.

Jego zgło­sze­nie przy­nio­sło wy­ba­wie­nie.

Uru­cho­miło la­winę.

Ujaw­niło coś, co za­truło małe mia­steczko na dłu­gie lata – a być może już na za­wsze.

PRO­LOG II

2024 rok

Ra­nek po­woli nad­cho­dził, kiedy Petr z mo­zo­łem wta­czał się po scho­dach ka­mie­nicy do swo­jego miesz­ka­nia. Noc nie mo­gła się skoń­czyć, bo sprawa, którą się za­jął, była jak nie­prze­nik­niona czerń, wśród któ­rej trudno do­pa­trzeć się od­cieni sza­ro­ści. Droga była długa i wy­bo­ista, nie­bez­pieczna; czuł, że jak wpad­nie w dziurę wy­peł­nioną czer­nią, ni­gdy już nie uda mu się wy­do­stać na po­wierzch­nię. Jak można przejść obok tego wszyst­kiego obo­jęt­nie?

Pierw­sze, co zro­bił, gdy zna­lazł się w miesz­ka­niu, to wszedł do ła­zienki, na­pu­ścił wody do pla­sti­ko­wej mi­ski, po czym prze­niósł na­czy­nie do sa­lonu i po­sta­wił je przed sofą. Opadł ciężko na sie­dzi­sko, zdjął buty, za­cze­pia­jąc je­den o drugi, a na­stęp­nie z tru­dem na­chy­lił się do stóp. Tę czyn­ność utrud­niał mu wy­datny brzuch. Udało mu się zdjąć skar­pety, co spra­wiło, że na mo­ment wpadł nie­mal w bez­dech; od razu po­ja­wiła się myśl, by w końcu zrzu­cić tro­chę tu­szy. Ale jak miał to zro­bić, kiedy obo­wiąz­ko­wym punk­tem każ­dego dnia były uto­pence na­szpi­ko­wane sło­niną, za­ja­dane do ciem­nego piwa? Mu­siał mieć coś z tego par­szy­wego ży­cia, a gdy przy­dzie­lono go do sprawy, którą żył cały kraj, Petr szybko zro­zu­miał, że jego nie­zbyt zdrowe na­wyki się na­si­liły, a na­pę­dzane stre­sem, dały o so­bie znać ze zdwo­joną siłą. Za­mo­czył obo­lałe stopy w go­rą­cej wo­dzie i wy­cią­gnął się na opar­ciu ka­napy. Czerń nocy po­woli ustę­po­wała po­ran­kowi, ale za oknami na­dal pa­no­wały ciem­no­ści. Petr otwo­rzył teczkę le­żącą obok i wy­jął kilka służ­bo­wych pism. Po­wi­nien już dać so­bie spo­kój, iść w końcu spać, cho­ciaż na te kilka go­dzin, ale sta­rał się zro­zu­mieć in­ten­cje, okieł­znać chaos, a im głę­biej w to wcho­dził, tym wię­cej po­ja­wiało się nie­wia­do­mych.

Przez to śledz­two, przez ko­lejne re­we­la­cje do­ty­czące ku­řim­ské kauzy ukształ­to­wał się pe­wien sys­tem ran, który do­się­gnął nie tylko ofiary, ale także po­stron­nych lu­dzi, zwy­kłych oby­wa­teli, któ­rzy śle­dzili ko­lejne me­dialne do­nie­sie­nia o po­stę­pach w spra­wie przy­po­mi­na­ją­cej ki­nowy thril­ler. Jedna z naj­bar­dziej zna­nych cze­skich te­le­wi­zji TV Nova we wrze­śniu 2006 roku wy­emi­to­wała pierw­szy od­ci­nek nie­zwy­kle po­pu­lar­nego se­rialu Za­tra­ceni. By do­wie­dzieć się, jaka ta­jem­nica kryje się za lo­tem Oce­anic 815 i bez­ludną wy­spą, na któ­rej zna­leźli się oca­leni z ka­ta­strofy, wi­dzo­wie mu­sieli cze­kać ko­lejne ty­go­dnie, i tak przez dwa­dzie­ścia cztery od­cinki se­zonu. Petr rów­nież wcią­gnął się w tę nie­sa­mo­witą hi­sto­rię, na tyle, że za­czął szu­kać w in­ter­ne­cie in­for­ma­cji, jak za­koń­czą się losy roz­bit­ków; do­wie­dział się je­dy­nie, że po­wstaje ko­lejny se­zon, z czego wy­wnio­sko­wał, że twórcy filmu chyba sami nie wie­dzą, jak go za­koń­czyć, krę­cąc ko­lejne se­rie i od­ci­na­jąc ku­pony od po­pu­lar­no­ści.

Któż by wtedy przy­pusz­czał, że w kraju, do­kład­nie po kilku mie­sią­cach od za­koń­cze­nia emi­sji pierw­szego se­zonu Za­tra­co­nych, po­jawi się nowy se­rial, tym ra­zem oparty na fak­tach, do­ty­czący re­al­nie ist­nie­ją­cych po­staci, a śle­dzący wie­czorne wia­do­mo­ści wi­dzo­wie, kon­su­mu­jący co­raz to nowe re­we­la­cje ku­řim­ské kauzy, będą rów­nie za­gu­bieni jak bo­ha­te­ro­wie te­le­wi­zyj­nej opo­wie­ści. Petr wi­dział w tym wiele ana­lo­gii, zwłasz­cza w tej nie­zdro­wej fa­scy­na­cji wy­my­śla­niem ko­lej­nych wer­sji wy­da­rzeń i ich prze­róż­nych in­ter­pre­ta­cji. Sprawą „Dzieci z Ku­řim” żyły całe Cze­chy i nie tylko, a śled­czy w za­sa­dzie po pew­nym cza­sie prze­stał już się temu dzi­wić. Dla­czego tak się działo? Po­twor­ność, okru­cień­stwo i pię­trzące się ta­jem­nice. To wy­star­czyło, by praw­dziwa sprawa kry­mi­nalna stała się ni­czym se­rial ze stale roz­wi­ja­jącą się ak­cją, emi­to­wany przez główne wy­da­nia wia­do­mo­ści w każ­dej z cze­skich te­le­wi­zji.

Był ni­kim. Tak o so­bie my­ślał. Ale chciał być kimś; znał tylko je­den spo­sób, by to zmie­nić. Dla­tego gdy po­ja­wiła się oka­zja, mu­siał z niej sko­rzy­stać. Naj­pierw jed­nak z tej pierw­szej.

Petr nie był śled­czym, nie pra­co­wał w po­li­cji jako do­cho­dze­nio­wiec, nie mógł więc my­śleć o so­bie jak o twar­dzielu, który roz­wią­zuje skom­pli­ko­wane sprawy, o czym za­wsze ma­rzył. Cza­sami czuł się jak czło­nek grupy, gdy inni po­li­cjanci, w za­sa­dzie dzięki jego zna­jo­mo­ści z Ireną, która wpły­wała na ich de­cy­zję, za­bie­rali go na piąt­kowe piwo po pracy. Wtedy wsłu­chi­wał się w ich opo­wie­ści, żar­gon, rzu­cane żarty, ob­ser­wo­wał spo­sób ich by­cia w ba­rze, gdzie nad sto­li­kami oprócz opa­rów al­ko­holu uno­sił się nie­mal wy­czu­walny te­sto­ste­ron.

– Dzięki za za­pro­sze­nie – rzu­cał czę­sto do Ireny, która jako je­dyna spo­śród pra­cow­ni­ków jed­nostki kry­mi­nal­nej trak­to­wała go nor­mal­nie.

– Za­wsze czuj się za­pro­szony. – Po­czo­chrała go pew­nego razu po buj­nych wło­sach i stuk­nęła ku­flem w jego szkło. Po­my­ślał na­wet wtedy, że mógłby za­cząć się z nią spo­ty­kać, zwłasz­cza że była sin­gielką, ale ona dla każ­dego z pracy była nie­do­stępna. Ni­komu nie po­zwa­lała prze­kra­czać gra­nic. Była na­to­miast do­brą kum­pelą. I niech tak po­zo­sta­nie, my­ślał.

Petr pra­co­wał w brneń­skiej po­li­cji jako ar­chi­wi­sta. Zaj­mo­wał się do­ku­men­ta­cją zwią­zaną z pro­wa­dzo­nymi śledz­twami. Wła­śnie dzięki do­stę­powi do akt miał na­dzieję, że sta­nie się kimś wię­cej niż – jak to mó­wili nie­któ­rzy pra­cow­nicy – chło­pa­kiem od po­da­wa­nia pa­pie­rów. Chciał do­ko­nać rze­czy wiel­kiej, roz­wią­zać za­gadkę, któ­rej nie po­tra­fili roz­wi­kłać śled­czy, dzien­ni­ka­rze ani sa­mo­zwań­czy de­tek­tywi.

W tym celu ku­pił na­wet wielką kse­ro­ko­piarkę, którą wsta­wił do swo­jego miesz­ka­nia – wszystko po to, aby za­trzeć za sobą wszel­kie ślady, by nikt nie po­dej­rze­wał go o spo­rzą­dze­nie ko­pii wszyst­kich moż­li­wych do­ku­men­tów do­ty­czą­cych sprawy z Ku­řim.

Tak... Petr miał wśród pry­wat­nych rze­czy akta do­ty­czące śledz­twa w spra­wie mal­tre­to­wa­nych dzieci z Ku­řim, którą żył cały kraj. Sprawy, która na­dal po­ru­szała za­równo słu­cha­czy pod­ca­stów, jak i twór­ców opo­wie­ści kry­mi­nal­nych true crime. Żad­nej oso­bie do dzi­siaj nie udało się jed­nak wy­ja­śnić jej do końca. Co wy­daje się szo­ku­jące, nie zro­bili tego na­wet pro­ku­ra­to­rzy, a sąd, wy­da­jąc wy­roki oso­bom uwi­kła­nym w zbrod­nię prze­ciw nie­win­nym dzie­ciom, za­mknął pe­wien roz­dział, po­zo­sta­wia­jąc wię­cej py­tań ani­żeli od­po­wie­dzi.

Petr miał jed­nak ob­se­sję na te­mat tej sprawy, fik­sa­cję, która nie sła­bła po­mimo upływu lat. Wie­dział, że tylko w ten spo­sób mógłby zmie­nić swoje nudne ży­cie, wy­dać książkę o Ku­řim, nad którą pra­co­wał już po­nad dzie­sięć lat. Ujaw­nić prawdę. Na to cze­kają wszy­scy.

Nie udało się tego do­ko­nać dzien­ni­ka­rzom naj­więk­szego por­talu w kraju – Ble­sků. Po­ka­zali sprawę, do­cie­ra­jąc do kilku eks­per­tów, któ­rzy tak na­prawdę nie wnie­śli nic no­wego. Trudno po­wie­dzieć, by piękne re­por­terki, Pe­tra i Te­reza, po­ra­ziły od­bior­ców in­for­ma­cjami jak gro­mem z ja­snego nieba.

Po­le­gli twórcy ko­miksu: Ma­rek Šin­delka, Voj­těch Ma­šek i Ma­rek Po­korný, któ­rzy w 2018 roku zdo­byli na­grodę za naj­lep­szy cze­ski ko­miks roku. Ar­ty­stycz­nie od­nie­śli suk­ces, jed­nak sami przy­znali, że nie da­dzą rady dojść do sedna te­matu. Za­ło­żyli so­bie, że zro­bią wszystko, aby do­wie­dzieć się prawdy o Ku­řim, ale mi­jały mie­siące, a oni mieli po­dobne od­czu­cie jak Petr – że im głę­biej wcho­dzą w ba­gno, tym ich ru­chy stają się wol­niej­sze, bar­dziej bez­ce­lowe, że nie wi­dać już ani dna, ani po­wierzchni. Nie mo­gli do­trzeć do an­ty­bo­ha­te­rów ca­łej in­trygi, po­nie­waż ci lu­dzie są już nie­osią­galni, chro­nieni przez pań­stwo i przez sa­mych sie­bie, pró­bu­jący cał­ko­wi­cie od­ciąć się od par­szy­wej prze­szło­ści, jakby mi­nione zda­rze­nia wcale nie miały miej­sca. W końcu au­to­rzy sce­na­riu­sza i ry­sow­nik do­szli do wnio­sku, że nie uda im się dojść do prawdy, zmie­nią więc ak­centy hi­sto­rii i po­trak­tują ją jako opartą na fak­tach opo­wieść do­ku­men­tu­jącą oprócz wy­rzą­dzo­nego zła także na­stroje spo­łeczne i za­cho­wa­nie od­bior­ców, złak­nio­nych ko­lej­nej od­słony sprawy z Ku­řim ni­czym te­le­wi­zyj­nego show.

Cho­ciaż Petr spę­dził nie­zli­czone go­dziny nad każdą moż­liwą in­ter­pre­ta­cją ku­řim­ské kauzy, wciąż nie po­tra­fił przy­chy­lić się do jed­nego, naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nego wy­ja­śnie­nia. Nikt ze ska­za­nych, któ­rzy od­sie­dzieli już wy­roki i wy­szli na wol­ność, nie po­wie prawdy, tym bar­dziej te­raz, po wielu la­tach; mieli do tego do­sko­nałą oka­zję przed są­dem, ale zmowa mil­cze­nia na nie­które te­maty wy­da­wała się wręcz na­ma­calna.

Petr na­to­miast nie miał wąt­pli­wo­ści, kto zna prawdę, co wię­cej – kto za tym wszyst­kim stoi i kto po­cią­gał za sznurki. Wielki nie­obecny. Po­tężny Čan. Czło­wiek, któ­rego udało mu się spo­tkać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki