Cienie przeszłości - Edyta Świętek - ebook + książka

Cienie przeszłości ebook

Edyta Świętek

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy Karina budzi się w szpitalu, nie pamięta niczego ze swojej przeszłości, nawet własnego imienia. W powrocie do zdrowia z wielką cierpliwością pomaga jej Wiktor, który utrzymuje, że przed napadem, w wyniku którego kobieta straciła pamięć, planowali wspólne życie.

Mimo amnezji, dziewczynę wciąż ścigają demony z przeszłości. Tajemniczy wróg nie odpuszcza, włamując się do jej mieszkania, niszcząc jej rzeczy i ponawiając groźby i wyzwiska. Kobieta postanawia odkryć, kto i dlaczego nienawidzi jej tak bardzo, że aż wynajął zbirów, aby ją zaatakowali. To, czego Karina dowie się na temat własnej osoby, może się jej jednak wcale nie spodobać…

Jednocześnie kobieta będzie musiała zmierzyć się z własnymi uczuciami. Choć wszystko wskazuje na to, że przed napadem faktycznie była narzeczoną Wiktora, w jej powracających wspomnieniach coraz częściej pojawia się tajemniczy mężczyzna…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 317

Oceny
4,3 (74 oceny)
41
19
10
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
UrszulaWojcik

Nie oderwiesz się od lektury

intrygująca, jak zawsze u pani Edyty
00
msurzykiewicz

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się jednym tchem…..
00
Wandix

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Copyright © Edyta Świętek Copyright © Wydawnictwo Replika, 2014Wszelkie prawa zastrzeżoneRedakcja Joanna PawłowskaProjekt okładki Iza SzewczykZdjęcie na okładce Copyright © depositphotos.com/ mirabellart Copyright © depositphotos.com/ badahosSkład i łamanie, przygotowanie wersji elektronicznej Maciej DrozdowskiWydanie I ISBN 978-83-7674-319-6 Wydawnictwo Replika ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo tel./faks 61 868 25 37

Dla Grzegorza, który jest światłem mojego życia.

Serdeczne podziękowania dla Pauliny Żak – za każdą chwilę i myśl poświęconą Cieniom przeszłości.

Prolog

– Zadzwoń do mnie – poprosił.

Kobieta roześmiała się i odeszła w mrok wczesnego, październikowego wieczoru.

Mężczyzna patrzył bezradnie na oddalającą się brunetkę. Chciał za nią pobiec, zatrzymać ją, powstrzymać jakoś bieg wypadków, lecz stał z przytłaczającym poczuciem bezsilności.

Jej nigdy nic nie było w stanie zatrzymać. Z całą bezwzględnością stawiała na swoim, nie licząc się z nikim i niczym.

– Kocham cię – powiedział bez większej nadziei.

Wątpił, aby go usłyszała, a jednak przystanęła. Spojrzała na niego z daleka, uśmiechnęła się i przesłała mu dłonią całusa. Potem ponownie ruszyła w swoją stronę.

Nie ma chyba nic gorszego niż uczucie obezwładniającej bezradności.

Nie miał już nic do roboty w tym ponurym miejscu. Zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i odszedł do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Otworzył drzwi i zajął miejsce za kierownicą. Minutę później włączył się do ruchu na zatłoczonej krakowskiej ulicy.

Jego myśli zdominowała nieodparta chęć, aby zalać robaka w najbliższym pubie.

Idąca ulicą dziewczyna usłyszała trzask zamykanych drzwi, a następnie cichy pomruk silnika. Wstrzymała oddech, nasłuchując, w którą stronę odjedzie samochód. Gdy zapadła cisza, obejrzała się dyskretnie przez ramię. Ani śladu mężczyzny, z którym rozmawiała. Odetchnęła. Liczyła właśnie na to, że on uda się w przeciwnym kierunku, niż ten, w którym ona zmierzała.

W ułamku sekundy zgasł beztroski uśmiech triumfu. Już nie cieszył jej sukces, wyrzuciła z myśli minione spotkanie. Dokonała w głowie pobieżnej analizy zysków i strat. Westchnęła ciężko – bilans ostatnich dni był kiepski, jeśli nie dramatyczny. Wszystko w jej życiu kruszało w pył, poniosła najbardziej dotkliwą z możliwych porażek. Wiedziała, że prawdopodobnie nigdy się z tym faktem nie pogodzi – pozorując szczęście i złudny sukces, za wszelką cenę będzie usiłowała zatuszować niepowodzenie. Zapewne rzuci się w wir pracy, mnóstwo nie cierpiących zwłoki spraw wymagało jej uwagi.

Michalina krążyła niespokojnie po ciasnym mieszkanku. W zdenerwowaniu obgryzała paznokcie. Nie czuła bólu, była nazbyt wściekła i upokorzona. W jej głowie wciąż pojawiały się slajdy wspomnień z minionego popołudnia. Z każdym obrazem złość dziewczyny wzbierała niczym sztormowa fala.

Żądza zemsty zagłuszała podszepty zdrowego rozsądku, mówiące, że świat nie kończy się i nie zaczyna na pracy, a szefową zawsze można zmienić, zmieniając zatrudnienie. Nawet najbardziej racjonalne myśli nie były w stanie pohamować nagromadzonych w niej emocji.

– Pieprzona suka! Och! Jak ja nienawidzę tej baby! Niech ją szlag jasny trafi!

Drżącą dłonią złapała pierwszą rzecz, która nawinęła się pod rękę i z całych sił rzuciła nią o ścianę. Potłukła niewielki flakonik w drobny mak. Wzruszyła ramionami. Jakie to miało znaczenie, że poniosła drobną stratę materialną? Tego feralnego dnia utraciła znacznie więcej. Uświadomiła sobie przytłaczającą klęskę, jaką odniosła nie tylko w wyścigu szczurów, ale również w życiu prywatnym.

Przegrała karierę zawodową.

Przegrała walkę o mężczyznę – zresztą na tym polu chyba od zawsze była skazana na niepowodzenie. Żaden facet nie przeszedł obojętnie obok jej rywalki, wszyscy ulegali sztucznemu, lukrowanemu uśmieszkowi. A ona bawiła się, trywializowała cudze uczucia, gniotła ludzi jak robactwo i odrzucała niczym zbędne śmieci. Nie inaczej było z wybrankiem Michaliny – też dał się złapać na lep, został rozgnieciony i odtrącony, a jednak ten zaślepiony głupiec wciąż za nią skamlał.

Jedyne, co mogłoby jej w tej chwili poprawić humor, to chyba tylko śmierć jędzy, przez którą cierpiała.

– Poczekaj, jeszcze się policzymy!

Szczury

Pamiętają, przeklęte, że zemstę przyrzekły,

Bo skradają się, węsząc ofiarę zamachu,

By przez mój krok przeskoczyć z chichotem zaciekłym,

Mnie na złość: abym zdrętwiał i zamarł ze strachu!

Julian Tuwim,Szczury

W zaułku śmierdziało rozkładającymi się odpadkami i uryną. Słychać było popiskiwanie przemykających szczurów.

Młoda kobieta postawiła stopę obutą w nowiutkie, zamszowe szpilki Gino Rossi wprost w cuchnącą kałużę. Zaklęła niewybrednie, gdyż zdecydowanie nie należała do subtelnych aniołów.

– Świetnie! Po prostu świetnie! Utytłałam nowe buty – dodała, usiłując mimo mroku oszacować rozmiar zniszczeń. Z jej ust wydobywały się kłęby pary, dowód na to, że z wolna nadciągał zapowiadany na noc przymrozek.

Zacisnęła palce na połach żakietu, żałując, że gdy wychodziła rano z domu, nie wzięła płaszcza. Nie przewidziała, że zostanie w biurze do późna, a następnie będzie miała do załatwienia drobną sprawę z przeszłości. Marzyła o tym, aby wrócić w ciepłe, przytulne objęcia swojego mieszkania, nalać kieliszek martini bianco, zapalić wonne kadzidła i zanurzyć się w wannie wypełnionej gorącą, aromatyczną wodą.

Z zadumy wyrwało ją prozaiczne potknięcie o nierówny bruk. Rozejrzała się. Do ruchliwej ulicy miała jeszcze jakieś dwieście metrów. Zadrżała z obrzydzenia, widząc szczury oblegające rozsypane wokół kubła odpadki. Z ciemnej ulicy dobiegały niepokojące szelesty i dźwięki. Odgłos szpilek odbijał się głośnym echem. Dziewczyna słyszała własny oddech i przyspieszony łomot serca. Kurczowo przycisnęła do siebie torebkę, żałując, że zamiast zachować rozsądek i pójść na przystanek tramwajowy lub wezwać taxi, wybrała samotny spacer podejrzaną okolicą.

Pisnęła z przestrachem, gdy spod jej stóp uskoczył, miaucząc przeraźliwie, chudy, wyleniały kocur.

– Szlag by to trafił! Co mnie podkusiło, żeby się tędy przedzierać?

Nagle sprawy smrodu, brudnych butów oraz kota zeszły na dalszy tor, bowiem w mroku nieoświetlonej ulicy zamajaczyły dwie barczyste sylwetki. Kobieta zawahała się przez moment, czy powinna iść dalej. Intuicja podpowiadała jej, że takie spotkanie może zaowocować kłopotami. Nerwowo zerknęła przez ramię i zobaczyła jeszcze jedną ponurą postać.

– Psiakrew. Spokojnie, spokojnie… Po prostu ich wyminę – wyszeptała, usiłując dodać sobie odwagi. – Może nie będą mnie zaczepiać. W razie czego oddam im portfel i komórkę. To powinno załatwić sprawę – uznała.

Nie mogła sobie wyobrazić gorszego finału tego okropnego dnia. W popłochu rozejrzała się, czy nie ma gdzieś potencjalnej drogi ucieczki, lecz z obydwu stron otaczały ją wysokie mury ogrodzeń, wejścia na zaplecza sklepów, kontenery i sterty kartonów. Nawet gdyby zaczęła teraz krzyczeć, mimo że jeszcze nic złego się nie stało, wątpiła, aby ktokolwiek ją usłyszał. O tej porze nikt przy zdrowych zmysłach nie zachodził w ten zaułek. O ucieczce nie mogło być mowy, a już z całą pewnością nie w szpilkach na dziesięciocentymetrowym obcasie. Gdyby przynajmniej nie były zapinane w okolicy kostki, to mogłaby zaryzykować zsunięcie butów i sprint boso przez cuchnące kałuże – była niezłą biegaczką. Jednak na odpinanie paseczków nie było już czasu, gdyż podejrzanie wyglądające typy osaczyły ją niczym stado szczurów.

– Spieszysz się gdzieś, laluniu? – zagadnął jeden z zakapturzonych osobników.

Próbowała go bez słowa wyminąć, lecz nagle w mroku zalśniło ostrze noża.

– Ani słóweczka – powiedział złowieszczym szeptem typek, który w ułamku sekundy otoczył jej szyję ramieniem i zasłonił dłonią usta. Kobieta poczuła chłodny dotyk stali na policzku oraz kwaśny posmak nieumytej dłoni, przesiąkniętej smrodem nikotyny.

Śmiertelnie przerażona, nie zdążyła nawet drgnąć, gdy opryszek wyrwał z jej rąk torebkę. Czyjeś łapska obmacały kieszenie żakietu, pozbawiając ją komórki, kluczyków do samochodu i mieszkania oraz drobnych pieniędzy, rozrzucając zbędne przedmioty na bruku. Zadygotała z obrzydzenia, gdy ściskający ją typ przeciągnął językiem po jej policzku.

– Okej, wypłata pobrana, teraz możemy się zabawić – zarechotał, ściskając boleśnie pierś dziewczyny.

W ostatnim przebłysku instynktu samozachowawczego zaczęła się rozpaczliwie szarpać, nie zważając, że kaleczy policzek o ostrze przystawionego doń noża. Jęk bólu skutecznie stłumiła cuchnąca dłoń, ściskająca połowę jej twarzy. Jakie miała szanse w walce z trzema masywnymi zbirami? Co ją czekało? Zbiorowy gwałt, okaleczenie, śmierć?

– Dobra, schowaj kosę. Mieliśmy się zabawić, a nie przeginać – syknął do trzymającego ją bandziora jeden z pozostałych opryszków. – Lalunia miała dostać nauczkę, że z pewnymi osobami nie należy zadzierać. I co, suko? Przyswoiłaś lekcję? – zapytał, zmuszając ją poprzez mocne szarpnięcie włosów do spojrzenia w cień swojego kaptura.

Sprawa była jasna – ktoś ją wystawił tym zbirom. Miała dostać ostrzeżenie, a to oznaczało, że przeżyje, a wówczas pośle przed oblicze diabła osobę, której zawdzięczała tę sytuację. Nawet, gdyby to miała być ostatnia rzecz do załatwienia w jej życiu.

Nóż zniknął, lecz ciało dziewczyny wciąż oplatały czyjeś silne ramiona. Adrenalina sprawiła, że nie czuła ani bólu, ani gęstej, lepkiej krwi spływającej obficie na żakiet. Ze wszystkich sił usiłowała stawiać opór, ale jeden z opryszków wykręcił jej ręce do tyłu, ściskając boleśnie nadgarstki. Musiała coś zrobić – cokolwiek, byle tylko umknąć przed gwałtem, byle nie czuć dotyku tych obmierzłych łap! Pal licho torebkę i inne drobiazgi oraz zraniony policzek. Zdołała wykonać kilka celnych kopniaków, w tym jeden w krocze napastnika. Zaskoczony drab osunął się na ziemię, łapiąc obolałe klejnoty, lecz w jego miejsce pojawił się drugi i wsunął rękę pod spódnicę dziewczyny w poszukiwaniu bielizny. Broniła zaciekle swojego ciała. Zdołała wyrwać jedną dłoń ze stalowego uścisku i do krwi przeorała paznokciami twarz zbira, który rozdarł jej bluzkę. Mężczyzna zaklął szpetnie i bez ceregieli wymierzył jej kilka silnych ciosów. Okładał ją bez opamiętania.

– Dawaj ją tutaj – wskazał koledze stertę kartonów.

Mężczyźni popchnęli opierającą się resztkami sił kobietę. Upadając, uderzyła głową o ostry kant kontenera na śmieci. Bez czucia runęła na pryzmę makulatury. Jej twarz w ułamku sekundy zalała gęsta krew, tworząc wokół głowy sporą kałużę.

– O kurwa! – zaklął jeden z opryszków. – Zabiłeś sukę! Nie tak miało być! Kurwa! Spartaczyłeś robotę!

Popatrzyli na leżącą bezwładnie dziewczynę. Jeszcze żyła, ponieważ z jej ust wydobywały się delikatne kłęby pary, a ciałem wstrząsały drgawki.

– Psiakrew! Spierdalamy!

W pustej ulicy rozległ się tupot butów uciekających mężczyzn.

– Jeszcze raz to samo – zwrócił się Adam do barmana, podnosząc osuszoną szklankę.

– Stary, masz już chyba dość – stwierdził mężczyzna stojący za niklowanym barem. – Marnie wyglądasz, człowieku.

Adam czknął i utkwił mętny wzrok w lustrze, które stanowiło tło dla całej baterii butelek z trunkami. Faktycznie, prezentował się nienajlepiej. Bez nawet odrobiny charakteryzacji mógłby zagrać upiora. Miał woskowo bladą twarz i podkrążone oczy, a na policzku wyraźne ślady paznokci. Jego włosy były rozczochrane, krawat już dawno poluzował, podobnie jak kołnierzyk. Spod rozpiętej marynarki wystawały poły poplamionej alkoholem koszuli, która miejscami dość niechlujnie wyłaziła ze spodni.

– Nie pieprz, Rysiek – wybełkotał. – Bądź człowiekiem i polej.

Barman przeszedł kilka kroków dzielących go od mocno podchmielonego klienta.

– Skończ na dzisiaj – poradził mu życzliwie. – Widzisz ten tekst? – Wskazał tabliczkę, na której widniał napis, że osoby nietrzeźwe nie będą obsługiwane.

– Też coś! Klient płaci, klient wymaga.

Chwiejąc się na wysokim barowym stołku, Adam sięgnął do kieszeni, z której wyjął garść zmiętych banknotów. Z wysiłkiem położył je na kontuarze, zagarniając ostrożnie w kupkę, aby nie spadły na podłogę.

– Widzisz? Mam kasę. Czego się czepiasz? Przecież wiesz, że zapłacę. Polej – wymamrotał, stukając szklanką o blat.

Rysiek pokręcił głową. Znał Adama nie od dziś – mężczyzna od kilku lat był częstym bywalcem klubu. Zazwyczaj zaglądał wieczorami, sam lub w towarzystwie kumpli. Czasami przyprowadzał ze sobą kobiety, obowiązkowo piękne i seksowne, od dłuższego czasu zawsze tę samą. Pił umiarkowanie, wiedział, kiedy przestać. Do tej pory zachowywał się jak człowiek z klasą, nigdy wcześniej nie doprowadził się do takiego stanu. Najwyraźniej tej nocy przyszedł zalać robaka.

Barman często widywał takich jak on – młodych ludzi, którzy żyli szybko i dostatnio. Zaczynali w wielkim stylu, osiągając oszałamiające wyniki, walczyli między sobą jak szczury, zagryzali w tej batalii innych lub sami padali ofiarą wyścigu. Silniejsze jednostki odnosiły sukces, słabsze odpadały z rywalizacji – dziesiątkowały ich wczesne zawały serca, pogoń za adrenaliną dla odreagowania stresu lub narkotyki. Większość z nich prędzej czy później wypadała z szybko mknących wagoników rollercoaster’a, jakim była kariera zawodowa. Single na stanowiskach, których domem było biuro, a rodziną koledzy z pracy. Młodzi ludzie, którzy przyjechali do Krakowa na studia z dziury zabitej dechami i pozostali w mieście, mając tutaj znacznie lepsze perspektywy niż na prowincji.

Patrząc na Adama, barman uznał, że tym razem mogło chodzić o kobietę. Z babami nigdy nic nie wiadomo, a ta nieprawdopodobnie piękna brunetka, z którą przychodził od dłuższego czasu, wyglądała na lwicę z ostrym pazurem.

Czy to ona zaorała policzek Adama?

– Chcesz pogadać? – zapytał, przerzucając przez ramię ścierkę.

– A co to da?

– Wyrzuć problem, może poczujesz się lepiej. To zdrowsze niż kolejna szklanka „hardcore’a”.

Adam spojrzał na niego spode łba. Nieskoordynowanym ruchem dłoni odgarnął włosy i przetarł twarz. Zachwiał się na stołku. Byłby może upadł, gdyby nie pomógł mu siedzący obok mężczyzna.

– Sorry – wymamrotał, przesadnie gestykulując.

– No, co jest? – zapytał Rysiek, stawiając przed nim szklankę niegazowanej wody mineralnej z lodem. – Praca czy baba? Spoko, stary, mnie możesz powiedzieć. Barman jest jak spowiednik – zachęcał.

Adam pociągnął łyk. Zimny strumień zapowietrzył go na moment.

– Coś ty mi tu wlał? – wybełkotał, gdy w końcu był w stanie przemówić.

– Pij, to ci na pewno nie zaszkodzi. No więc, jak to było w twoim przypadku?

– Baba – wyrzucił Adam. – Pieprzona, cholerna jędza. Słowo daję, że kiedyś ją zabiję!

– Oj… Chyba nieźle ci dała popalić – stwierdził z politowaniem Rysiek, zastanawiając się, czy trafnie wytypował twarz kobiety, która zalazła mężczyźnie za skórę.

– Popalić? – podłapał Adam. – Przypomnij sobie najbardziej wredną sukę, jaką spotkałeś w całym swoim życiu. Masz? – Spojrzał wyczekująco na barmana.

Mężczyzna skinął głową. Nic trudnego, każdy facet spotkał na jakimś etapie życia jadowitą żmiję, o której wolałby zapomnieć.

– No dobra. Zapewniam cię, że jaka by nie była, to ta jest od niej dziesięć razy gorsza. Wcielony diabeł – czknął. – Nie ma ani grama ludzkich uczuć. Zabiję, kurwa, zabiję! Przysięgam… – mamrotał coraz mniej wyraźnie.

Zmęczony zachwiał się i podparł czoło rękami. Barman ostrożnie trącił go w ramię. Mężczyzna najwyraźniej zamierzał uciąć sobie drzemkę.

– Shit! Stary, może zadzwonię po taksówkę? – zapytał Rysiek, przeczuwając, że pijany klient może mu nastręczyć kłopotów. Ludzie mówili różne głupie rzeczy pod wpływem alkoholu. Jeszcze głupsze robili w stanie permanentnej trzeźwości.

– Nie trzeba – wymamrotał Adam, padając na twarz.

Przez dłuższą chwilę w mrocznym zaułku nie działo się absolutnie nic, jeśli nie liczyć popiskiwania gryzoni.

Pierwszy szok wywołany upadkiem i bolesnym uderzeniem minął. Kobieta jęknęła. Przez chwilę usiłowała zrozumieć, czemu po jej twarzy płynie coś lepkiego i gęstego, oraz dlaczego jest taka obolała. Zamroczona kilkoma silnymi ciosami i zderzeniem z kontenerem, nie była w stanie złożyć w całość fragmentów układanki, w którą rozsypały się jej wspomnienia.

W głowie miała tylko jedną myśl: uciekać! Jak najszybciej i jak najdalej. Uciekać przed opryszkami. Uciekać przed złą, wrzeszczącą babą. Uciekać przed upiorem z przeszłości. Uciekać przed ohydnymi, popiskującymi w mroku gryzoniami.

W otaczających ją ciemnościach czaiło się zagrożenie.

Za wszelką cenę musiała przedostać się tam, gdzie było jasno. Intuicja podpowiadała jej, że tam jest bezpiecznie.

Z wielkim trudem udało jej się wstać. Miała zawroty głowy, a płynąca z rany krew przesłaniała widok. Zatoczyła się, nie mogąc utrzymać równowagi, i upadła pomiędzy cuchnące odpadki. Przerażona własną bezsilnością, próbowała się podnieść, aby pokonać ostatnie kilkadziesiąt kroków, dzielących ją od blasku ulicznych latarni. W oddali widziała mknące arterią samochody oraz przechodzących ludzi.

– Ratunku – wyszeptała. – Niech mi ktoś pomoże. Ratunku…

Głos kobiety był zbyt cichy, aby ktokolwiek mógł go usłyszeć. Niemalże na oślep wyciągnęła drżącą dłoń. Wymacała jakiś drobiazg leżący na bruku. Bezwiednie zacisnęła zakrwawione palce na podłużnym, kremowym kartoniku i upadła w czarną nicość.

Wiktor sprawnie przedzierał się przez zakorkowane miasto. Podkręcił ogrzewanie w samochodzie – jak na październik było dość zimno. W tym momencie spiker zapowiadał pierwszy tej jesieni przymrozek, przestrzegając, aby bezdomni udali się do noclegowni. Mężczyzna wzruszył ramionami, słysząc komunikat w radio. Też coś! Ludzie ulicy raczej nie posiadali odbiorników radiowych, więc po co było zawracać sobie dupę informowaniem ich o występowaniu ujemnych temperatur? Byli niczym szczury, potrafili przystosować się do każdych warunków. Zresztą on miał na głowie ważniejsze sprawy niż troska o miejskich kloszardów.

Cierpiał z powodu kobiety.

– Pieprzona suka – wysyczał, wspominając odniesioną porażkę.

Sanitariuszka z nocnej zmiany na pogotowiu ratunkowym delikatnie rozprostowała palce dziewczyny i wyjęła zaciśnięty w nich drobiazg. Uważnie obejrzała poplamiony krwią kartonik. Odczytała z niego imię, nazwisko, funkcję i numer telefonu jakiegoś mężczyzny. Odwróciła wizytówkę, aby sprawdzić, czy coś jest na odwrocie. Zobaczyła nieco rozmazany ślad szminki odciśniętej ładnie wykrojonymi ustami. Spojrzała na leżące ciało i porównała kolor z kartonika do koloru warg.

– Na tej wizytówce jest prawdopodobnie jej szminka.

Adam nie zgodził się na wezwanie taksówki. Tkwił na wysokim barowym stołku, obejmując dłonią pustą szklankę po drinku.

– Cii… – Przesadnie gestykulując, uspokajał barmana, oferującego mu pomoc. – Ja przepraszam – czknął. – Zaraz pójdę, ale nalej mi jeszcze jednego. – Wskazał szkło, na dnie którego topił się lód. – Bądź człowiekiem. Ostatni drink i spadam do domu.

Rysiek zdecydowanie pokręcił głową. Nie należał do ludzi, dla których najważniejsza była ilość sprzedanego alkoholu i związana z tym prowizja.

– Koniec na dzisiaj. Nie chcesz chyba wpakować się w kłopoty?

– Nudzisz jak moja matka – wzruszył ramionami Adam. – W kłopoty wpakowałem się w dniu, gdy pierwszy raz zobaczyłem tę sukę. Oby raz na zawsze zdechła i uwolniła ludzkość od swojego istnienia.

Jeszcze do niedawna snuł dalekosiężne plany i marzenia.

Kobieta, przez którą zalewał robaka, w okrutny sposób zniszczyła wszystkie jego wizje. Jedyne, co odczuwał w tej sytuacji, to nienawiść i chęć wzięcia odwetu. Oko za oko…

Ciało było jak z ołowiu. Bolało. Z oddali, przytłumione, dobiegały jakieś odgłosy. Ktoś podniósł jej ciężką powiekę i zaświecił latarką w lewe oko. Eksplodowało bólem, który wbił się ostrą szpilką w sam środek czaszki. Nagły błysk światła był nieprzyjemny. Najlepiej byłoby uciec przed nim, schronić się w jakimś bezpiecznym miejscu. Chwilę później również prawe oko zostało poddane takiej samej torturze.

– Reaguje na światło – powiedział niezidentyfikowany głos. – Czy pani mnie słyszy? Jak się pani nazywa? Może pani mówić? Może pani dać jakiś znak?

Pani? – pomyślało bezwładne ciało – Mówi do mnie? Co ja tu robię? Gdzie jestem? Czyja to twarz?

Dziewczyna bez tożsamości i wspomnień chciała unieść rękę, aby dotknąć obolałej skroni. Usiłowała coś powiedzieć, lecz z zaciśniętego gardła nie wydobywał się głos. Zresztą o czym miałaby mówić? Miała w głowie pustkę. Było jej niewygodnie, duszno i gorąco. Coś cisnęło w piersi, skóra na policzku była dziwnie ściągnięta. Gdzieś w podświadomości czaił się uporczywy ból, zagłuszony substancją wtłaczaną w żyły.

– Możesz się poruszyć? To jest moja dłoń – dziewczyna poczuła pod palcami prawej ręki czyjś dotyk – proszę ją uścisnąć.

Mózg wysłał do ciała rozkaz, lecz ciało nie czuło się na siłach, aby go wypełnić.

– Proszę uścisnąć moją dłoń. – Głos był nieustępliwy.

Umysł z wysiłkiem ponowił polecenie. Palce drgnęły.

– Grzeczna dziewczynka – pochwalił głos. – A teraz proszę podnieść powieki. Wiem, że nie śpisz. Otwieramy oczy…

Posłuchała polecenia. Powieki zadrgały i pomału jedna z nich uniosła się w górę. Druga, nabrzmiała opuchlizną, pozostała nieruchoma – to w niej zlokalizowane było jedno ze źródeł dyskomfortu. Oszołomione blaskiem oko nieprzyjemnie łzawiło. Chciała je zamknąć. Jakiś cień zamajaczył nad jej twarzą. Coś rozmazanego przysłaniało widok na białą przestrzeń sufitu.

– Proszę nie zamykać oczu – polecił głos. – Widzisz mnie?

Twarz. Niewyraźna.

Zmrużyła lekko powiekę, wyostrzając wzrok.

Mężczyzna. Zielone ubranie.

– Czy pamiętasz, co się stało?

Mózg dziewczyny skanował zasób swojego twardego dysku, lecz wszystko wskazywało na to, że system operacyjny padł na dobre. Ale umysł wiedział, że trzeba oddychać, umiał zmusić powiekę do uniesienia się w górę, dłoń do ruchu… Musiał więc pamiętać, jak udzielić odpowiedzi na pytanie mężczyzny w zielonym ubraniu.

– Nie. Nic nie pamiętam. Gdzie jestem? – głos był słaby, ledwo słyszalny. Mówienie wymagało niezwykłego wysiłku. Każde słowo zdawało się dławić krtań, rozrywać piekącą wargę.

– Jesteś w szpitalu.

– Aha.

Kobieta wiedziała, że powinna postawić jakieś pytania. Rozumiała, że szpital oznacza chorobę lub wypadek, ale nie pamiętała żadnego z tych zdarzeń.

– Co się stało?

– Zostałaś pobita. Jakiś bezdomny znalazł cię na ulicy.

– Pobita? – zdziwiła się. – Nic mnie nie boli.

– Dostałaś środki przeciwbólowe. Musieliśmy cię trochę pozszywać, ale nie martw się, wszystko będzie dobrze – mężczyzna w zielonym ubraniu miał łagodny, kojący głos. Dziewczyna wierzyła, że mówi prawdę. Można mu było ufać. Chyba.

– Pamiętasz, jak się nazywasz?

Głupie pytanie. Przecież to oczywiste! Nazywam się… Nazywam się… Nazywam…

– Nie – skapitulowała z jękiem rozpaczy.

To wszystko było strasznie niepokojące. Powinna być w innym miejscu, nie w szpitalu. Tylko gdzie? Usiłowała się podnieść, chciała dokądś biec – sama nie wiedziała dokąd. Zdołała trochę unieść głowę, jednak zabrakło jej sił na dalsze działanie. Bezsilnie opadła na poduszki.

– Spokojnie, spokojnie… Pamięć wróci, to stan przejściowy – obiecał mężczyzna.

– Jak ja mam na imię? – zapytała żałośnie.

– Proszę się nie martwić, już to ustalamy.

– Jestem zmęczona…

– Wiem. Proszę teraz odpocząć.

Bezimienna dziewczyna kilkakrotnie budziła się i zapadała w sen. Za każdym razem, gdy wracała do realnego świata, usiłowała przywołać jakieś wspomnienia, lecz rezultat tych działań zawsze był negatywny. Nie pamiętała nic sprzed nagłego błysku światła, który obudził ją w szpitalnej sali. Nie wiedziała, kim jest, ani co było wcześniej, skąd pochodzi, ile ma lat. Nie miała pojęcia, w jaki sposób znalazła się późną porą w zaułku pełnym szczurów, gdzie kilkanaście godzin wcześniej, o trzeciej w nocy, znalazł ją jakiś włóczęga. Nie pamiętała faktu pobicia ani tym bardziej sprawców. Nic jej nie mówiło nazwisko człowieka, którego wizytówkę trzymała w dłoni.

Czasami śniła coś przyjemnego: ciepłe promienie słońca i szmaragdową zieleń trawy wijącej się wokół bosych stóp z pomalowanymi na czerwono paznokciami. Dotyk dłoni – pieszczotliwy i czuły… Niespokojny szmer serca, przyspieszony oddech… Ogarniała ją wówczas fala pozytywnych uczuć, poczucie bezpieczeństwa, przynależności do magicznego świata, którego nie pamiętała, ale który z całą pewnością istniał gdzieś blisko – zapewne był na wyciągnięcie ręki, musiała tylko wszystko sobie przypomnieć.

Niekiedy sny krzyczały plamą krwi, połyskiwały metalicznym błyskiem noża. Bezimienna czuła przenikliwe zimno i przerażenie, ten sen sprawiał jej fizyczny ból. Budziła się cała zroszona zimnym potem, wylękniona i dygocząca, lecz nigdzie nie pojawiały się te czułe ręce z lepszych snów, które ofiarowałyby ukojenie.

Poruszanie się sprawiało jej ból, a jednak z wysiłkiem uniosła rękę. Obejrzała uważnie swoją prawą dłoń. Nadgarstek nosił ślady otarcia, skóra w tym miejscu była nabrzmiała, zaczerwieniona, miejscami naznaczona maleńkimi strupkami. Długie smukłe palce, pozbawione blizn, odcisków, jakichkolwiek znaków szczególnych. Ręka nienawykła do fizycznej pracy. Paznokcie o regularnych kształtach, gładko opiłowane, wykończone french manicure. Żadnych śladów po pierścionkach…

Oględziny lewej dłoni również nie wniosły nic nowego do jej wiedzy.

Zauważyła, że czubki paznokci miały wytarty lakier – zupełnie, jakby bardzo mocno o coś drapała. O coś lub o kogoś – przecież ją pobito. Podobno stawiała napastnikom zaciekły opór; stąd również otarcia na nadgarstkach.

Nie zniechęcając się brakiem wskazówek, z wysiłkiem usiadła na łóżku. Jęknęła – wciąż bolało ją niemalże całe ciało. Zignorowała ból, odrzuciła kołdrę i odsłoniła długie, smukłe nogi, okryte do połowy ud szorstką, szpitalną koszulą. Przed jej oczami zalśniła czerwień lakieru do paznokci.

Dokonała uważnych oględzin tego, co do tej pory skrzętnie osłaniała pościel. Była wysoka i szczupła. Nogi miała umięśnione w granicach rozsądku, o jędrnej skórze pozbawionej cellulitu czy choćby grama zbędnego tłuszczu. Powiodła dłonią po łydce. Nie poczuła żadnych odrastających włosków, skóra była jedwabiście gładka.

Czy ktoś prócz niej znał tę gładkość?

Depilacja laserem? Ciekawe czy tam też mam taki porządek? – pomyślała, miętosząc dłonią rąbek koszuli nocnej.

Ciekawość wzięła górę i została nagrodzona. Jej ciało było zadbane i przyjemne w dotyku. Uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwoliła posiniaczona twarz.

Śniły jej się szczury. Dziesiątki małych, szczurzych łapek zakończonych ostrymi pazurkami. Popiskiwania, odgłosy drapania, szmer przemykających gryzoni, które były wszędzie. Chodziły dziewczynie po twarzy, ramionach i udach. Jakiś obrzydliwiec z długim ogonem wlazł pod spódnicę. Chciała krzyczeć co sił w płucach i uciekać, lecz jak to zazwyczaj bywa w snach – kroki były niemrawe, ciało ociężałe, a głos zamierał w krtani. Zupełnie jak na zwolnionym filmie, oglądanym klatka po klatce.

– Niech mi ktoś pomoże – załkała, zrywając się gwałtownie i siadając na posłaniu.

Wyszarpnęła swoją dłoń z uwięzi czyichś chłodnych palców. Przed jej oczami mignęły jasne włosy i niebieskie oczy.

Aparatura szpitalna zapiszczała alarmująco. Do sali, w której przebywała od jakiegoś czasu, weszło kilka osób w fartuchach. Wokół niej zapanował nagły ruch.

– Nie bój się, Karinka. Nie bój się, jestem przy tobie – usłyszała obcy głos, który już po chwili ucichł, zagłuszony rozmowami lekarza i pielęgniarek.

Nie znała jeszcze tego głosu, pojawił się w jej surrealistycznej rzeczywistości po raz pierwszy. Zapamiętała słowo „Karinka”. Czy to było jej imię? Czy w końcu, po wielu snach i przebudzeniach, dowie się, kim jest?

– Proszę wyjść na korytarz, musimy zbadać pacjentkę – padło spokojne polecenie.

Zniosła kolejne, rutynowe badanie.

– Kto to „Karinka”? – zapytała z wysiłkiem, gdyż zapuchnięta warga i zduszona krtań znacznie utrudniały mówienie. – Czy to ja?

– Policjanci ustalili twoją tożsamość – odparł lekarz. – Nazywasz się Karina Rojewska, masz dwadzieścia dziewięć lat i mieszkasz w Krakowie.

– Karina… – powtórzyła. – Mam na imię Karina.

Usiłowała przypomnieć sobie jak to jest mieć własne imię i nazwisko. Nie pamiętała. Miała wrażenie, jakby pierwszy raz w życiu usłyszała je dzisiaj.

– Karino… Jest tutaj ktoś, kto koniecznie chciałby z tobą porozmawiać. To mężczyzna, który cię zidentyfikował. Przyjechał natychmiast, jak tylko policjanci poinformowali go o tym, co się wydarzyło. Czekał, aż się obudzisz. Mogę go wpuścić?

Dziewczyna nosząca imię Karina skinęła głową. Lekarz wyszedł na korytarz.

Wezgłowie łóżka było uniesione, tak że dziewczyna wpół siedziała, okryta kołdrą po pachy. Z niepokojem spoglądała na człowieka, który stanął w drzwiach. Kim był? Przyjacielem czy wrogiem? Czy był częścią przeszłości? Na pewno – przecież ją zidentyfikował i przywrócił utraconą tożsamość. Z przygnębieniem uświadomiła sobie, że musiał znać ją znacznie lepiej niż ona sama.

W milczeniu lustrowała go wzrokiem.

Miał około trzydziestu lat, niebieskie oczy i jasne włosy. Był dość wysoki i przyjemnie zbudowany. Marszczył dziwnie czoło. Sklasyfikowała twarz mężczyzny jako przeciętną, według niej nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie był odstręczający, prezentował się dość dobrze, choć stylowi jego ubioru mogłaby co nieco zarzucić.

Wiktor celowo nie podchodził bliżej. Karina wyglądała na bezradną i wystraszoną. Przypomniał sobie jej wzrok z chwili, gdy po raz ostatni patrzyła na niego świadomie. To było zupełnie inne spojrzenie – jakby w ciało dziewczyny, spoczywające na szpitalnym łóżku, tchnięto nową, odmienną duszę.

– Witaj, Karina – powiedział ostrożnie, uśmiechając się zachęcająco.

– Karina – powtórzyła za nim słabym głosem. Rozcięta warga zdecydowanie nie ułatwiała mówienia. – Podobno tak mam na imię. A ty? Kim ty jesteś? – zapytała, nie spuszczając z niego wzroku.

Podszedł do niej i zajął miejsce na taborecie.

– Nazywam się Wiktor Michalak.

Z niepokojem spojrzał dziewczynie w oczy.

– Wiktor Michalak – powtórzyła, marszcząc brwi. – Kim jesteś?

Uśmiechnął się zagadkowo i ujął jej rękę. Podniósł ją do ust i delikatnie musnął wargami.

– Naprawdę mnie nie pamiętasz, Karinko?

W znaczący sposób spoglądał jej w oczy. Przez jej twarz przebiegł bolesny skurcz. Mężczyzna wiedział, że Karina usiłuje zebrać myśli i coś sobie przypomnieć. Z zapartym tchem oczekiwał na efekt jej wysiłku.

Ze smutkiem pokręciła głową.

– Nie – odparła po dłuższej chwili.

– To nic, maleńka. Najważniejsze, że żyjesz. Tak bardzo się o ciebie bałem…

– Jesteś moim… – urwała.

Obawiała się użyć słowa, które przeszło jej przez myśl. Modliła się w duchu, aby nie był jej mężem, choć nie pojmowała, czemu aż tak bardzo jej na tym zależy. Szukała wzrokiem obrączki na jego serdecznym palcu, lecz nie zauważyła.

Za irytującą uznała jego mimikę – to, jak mówiąc, marszczył czoło – oraz chłodną wilgoć ręki, mokry dotyk ust i nerwowość w spojrzeniu. Mimo że znała go w swoim poprzednim życiu, tym sprzed utraty pamięci, sprawiał wrażenie boleśnie obcego. Nie odczuwała przy nim radosnego ożywienia ani żadnych pozytywnych wibracji. Zasadniczo nie czuła absolutnie nic, poza ciekawością.

A może wraz z pamięcią straciła również zdolność odczuwania emocji?

– Jestem kimś, komu bardzo na tobie zależy – powiedział Wiktor. – Jesteś dla mnie całym światem.

– W jakim sensie? – zapytała ostrożnie.

– Bardzo poważnie planujemy wspólną przyszłość.

– Jesteśmy parą?

– Tak – odparł mężczyzna, spoglądając jej w oczy i ściskając dłoń.

Póki co, zostawiła tę rewelację bez komentarza. Kiedyś przyjdzie czas, aby jakoś się do tego odnieść. Zakładała, że skoro byli parą, to on musiał być kimś wyjątkowym. Zapewne bardzo go kochała, zanim amnezja odebrała jej uczucia i wspomnienia.

– W takim razie znasz mnie jak nikt inny. Powiedz mi, kim ja jestem? – zapytała, spoglądając w rozmyty błękit jego tęczówek.

– Jesteś cudowną kobietą – powiedział z uczuciem.

Uśmiechnęła się blado i od razu złapała dłonią za policzek, który dziwnie ją ciągnał, gdy mówiła lub robiła miny.

– To mi dokucza, gdy nie śpię – oznajmiła. – Co to jest? Zapomniałam zapytać lekarza.

– Miałaś zszytą ranę ciętą na policzku. Nie powinnaś tego dotykać.

– Zostałam oszpecona? – zmartwiła się.

– Nie jest tak źle. Nawet teraz jesteś piękna – zapewnił z zachwytem.

Odruchowo dotknęła twarzy i pokręciła głową.

– Nie prosiłam cię o komplementy, lecz o szczerość. To straszne, ale nawet nie pamiętam, jak wyglądam. Chciałabym przejrzeć się w lustrze – wyznała. – Lekarz wciąż mnie zbywa, gdy o to proszę.

– Wie, co robi. Poczekaj z tym, aż wrócisz do formy – poradził. – Na razie masz posiniaczoną twarz, podbite oko, rozciętą wargę, szramę na twarzy i nieładną ranę na skroni.

– Porywający opis – stwierdziła z ironią, lecz jej głos był zadziwiająco pogodny.

– Przepraszam, nie powinienem był.

– Dlaczego? Doceniam twoją szczerość. Teraz przynajmniej wiem, czemu mam trudność z mówieniem i ciągnie mnie pół twarzy. Lekarz był bardzo powściągliwy w udzielaniu informacji. Zapewne uznał, że może mnie to zdenerwować. Czy to takie dziwne, że chciałabym wiedzieć, jak wyglądam? Przecież jestem kobietą – uśmiechnęła się zdrowszą połową twarzy. – Na razie wiem tylko tyle, że jestem szczupła i mam brązowe loki – powiedziała, ujmując dłonią pasmo długich włosów. Przez chwilę w milczeniu nawijała pukiel włosów na palec. – Powiedz mi, kim jestem jako człowiek? Jaką mam osobowość? Czym się zajmuję? Co jest moją pasją? Jaki kolor lubię najbardziej? A nie, to akurat wiem, lubię zieleń i buty na szpilce – stwierdziła odkrywczo. – Czy ja noszę szpilki? Jakoś nie mogę sobie tego przypomnieć.

Wiktor roześmiał się.

– Pomału, nie nadążam. Tak, nosisz szpilki. Pracujesz jako szefowa działu inwestycji w dużej, międzynarodowej korporacji. Jesteś przebojowa, dynamiczna. Lubisz swoją pracę.

– Szefowa działu inwestycji? – podchwyciła. – Brzmi nieźle – stwierdziła z uznaniem. – A szkoła? Co skończyłam?

– Jesteś po Uniwersytecie Jagiellońskim – objaśnił. – Studiowałaś zarządzanie.

– Wow! – Oczywiście wiedziała, czym jest Uniwersytet Jagielloński.

Zaskakujące było to, jak wybiórczo pamiętała o niektórych sprawach. Na przykład, słysząc nazwę uczelni, od razu kojarzyła prestiż z nią związany. Dlaczego więc nie reagowała w podobny sposób na imiona – w tym na swoje własne?

– A prywatnie? Jaka jestem? Mam jakieś hobby? Zwierzęta? Jak spędzam wolny czas?

– Jesteś pracoholiczką, nie masz wiele wolnego czasu. Lubisz się relaksować w SPA. Nie hodujesz żadnych zwierząt, masz za to mnóstwo storczyków, chyba we wszystkich możliwych kolorach.

– Przyjaciółki?

Pokręcił głową.

– Z natury jesteś wyjątkowo nieufna, niełatwo przychodzi ci zawieranie znajomości innych niż służbowe.

Zarejestrowała wszystkie wiadomości. Czuła, że powinna zapytać jeszcze o coś bardzo ważnego. Na ułamek sekundy zmarszczyła brwi, lecz od razu rozluźniła mięśnie, gdyż aktywowała w ten sposób nieprzyjemne uczucie na skroni. Odruchowo dotknęła opuszkami palców guzowatego wysklepienia pomiędzy wygolonymi wokół niego włosami.

Niczym nagły błysk flesza pojawiła się przed jej oczami karminowa czerwień, oblepiająca ostrze noża. Widzenie trwało zaledwie ułamek sekundy, nie zdążyła zauważyć absolutnie nic więcej, poza zakrwawioną stalą.

Co to było, do cholery? – pomyślała. – Wspomnienie o zdarzeniu?

Szrama na skroni, pocerowany policzek… To nie mogło być nic innego. Nie była gotowa, aby przeżyć to po raz drugi – nawet nie próbowała wysilić pamięci.

Wróciła myślami do poprzedniego wątku.

– Rodzina? – Z jakiegoś powodu to słowo wypowiedziała z dużym wysiłkiem. Co gorsza, brakowało jej jakichkolwiek skojarzeń.

Rodzina, czyli kto?

Na pewno nie mąż, to już ustaliła. Dzieci raczej też nie posiadała, przecież gdyby było inaczej, odczuwałaby przynajmniej śladowy instynkt macierzyński. Takiego faktu nie można chyba zapomnieć.

Co pozostawało? Ojciec? Matka? Rodzeństwo?

Wiktor nie wiedział, czy powinien tak od razu przekazać jej całość informacji. Po króciutkim namyśle uznał, że prawda może wywołać szok. Karina wciąż była nieco zamroczona. Prędzej czy później na pewno wszystkiego się dowie lub coś sobie przypomni, lecz na razie lepiej było oszczędzić jej dodatkowych utrapień. Spojrzał na znużoną twarz ukochanej.

– Nie masz nikogo. Jesteś zupełnie sama. Przykro mi, maleńka. Masz tylko mnie.

– Co się stało z moją rodziną?

Mężczyzna zawahał się. To nie był odpowiedni moment na serwowanie rewelacji, jakie kryły się pod tym na pozór prostym pytaniem.

– Ty wiesz, prawda? Nie chcesz mi powiedzieć.

– Nigdy nie lubiłaś o tym wspominać. Twoja mama nie żyje, zmarła bardzo dawno temu. Po jej śmierci wychowywałaś się w domu dziecka. O ojcu nie mówiłaś nic, być może nie pamiętałaś go wcale. Trafiłaś do sierocińca, mając jakieś dziesięć lat. To właśnie tak się poznaliśmy, gdyż dzieciaki stamtąd chodziły do tej samej podstawówki, co ja. Nie mam pojęcia, gdzie mieszkałaś wcześniej. Po prostu pojawiłaś się pewnego dnia i od tamtej pory byliśmy niemalże nierozłączni. Siedzieliśmy razem w jednej ławce. Spędzaliśmy wspólnie mnóstwo czasu i było naturalną koleją rzeczy, że gdy zaczęliśmy dojrzewać, to zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Zresztą od zawsze wszyscy traktowali nas jak parę. I tak już zostało – uśmiechnął się. – Planowaliśmy w najbliższym czasie stworzenie rodziny – powiedział ostrożnie, jakby bał się, że może ją spłoszyć.

Zmartwiły ją informacje o jej historii, lecz nie był to czas na opłakiwanie dawno zmarłych rodziców. Pokiwała głową, zaskoczona własną obojętnością wobec tej sprawy. W tym momencie za istotniejsze uznała to, że zrozumiała podwaliny związku z Wiktorem oraz przyczyny, dla których nie miała przyjaciół. Być może pobyt w domu dziecka spowodował u niej jakąś traumę. Wiktor był zapewne jedynym człowiekiem, któremu mogła ufać.

– Wiktor?

– Tak?

– A jeśli… Jak… – zająknęła się, nie do końca wiedząc, w jaki sposób ma wyrazić swoją myśl. – A co będzie, jeśli pamięć nie wróci? Jeśli już nigdy nie przypomnę sobie tego wszystkiego?

– To bez znaczenia – odparł.

– Nie, mylisz się! To nie jest bez znaczenia! Chodzi mi o to, że jestem pusta w środku, o tutaj. – Wskazała swoje serce. – Ja cię nie pamiętam. Nie pamiętam, że cię kochałam. – Jej głos dziwnie się załamał. – Ja… Ja nie chcę ci sprawiać przykrości, ale nic teraz nie czuję.

Spojrzała na niego z lękiem. Bała się, że słysząc to, Wiktor wstanie i odejdzie, lecz musiała być z nim szczera, nie mogła go przecież oszukiwać w tak ważnej kwestii.

– Prawdziwa miłość wszystko zwycięży, nie można jej wyrwać z serca, ona zapuszcza korzenie już na zawsze – powiedział łagodnie.

Było jej przykro, że pozostawała wobec niego tak boleśnie obojętna. Czy będzie potrafiła poukładać wszystko na nowo? Pokochać tego zupełnie obcego, jasnowłosego mężczyznę, który z takim żarem spogląda w jej oczy…

Poczuła znużenie. Zapragnęła na nowo zapaść w ciepły, bezbolesny i pastelowy sen – pozbawiony ostrych kantów, jakie posiadała rzeczywistość.

– Chciałabym się położyć – powiedziała. – Możesz obniżyć wezgłowie łóżka?

– Oczywiście.

Wstał i poprawił posłanie.

– Czy tak będzie dobrze? – upewnił się.

– Dziękuję. Jestem strasznie zmęczona – stwierdziła.

– Tak, wiem. Odpoczywaj – powiedział, odgarniając loki z jej policzka. – Posiedzę tutaj przy tobie.

Jego chłodny dotyk nie sprawił jej przykrości, nie był też przyjemny. Nie odczuwała potrzeby, aby wtulić twarz w dłoń Wiktora.

Michalak z zamyśleniem spoglądał na zasypiającą dziewczynę. Zastanawiał się nad nieoczekiwaną sytuacją oraz przyszłością – to wszystko spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Musiał roztoczyć opiekę nad Kariną, czuł się do tego zobligowany – mimo wszystko. Była strasznie bezradna i niepodobna do siebie. Zupełnie, jakby wraz z utratą pamięci straciła również osobowość.

A jeśli ona już nigdy nie odzyska wspomnień? Lekarz mówił, że jest to bardzo prawdopodobne. Na ile ten fakt zmieniłby ich życie?

Mężczyzna westchnął. Lepiej byłoby dla niej, gdyby o pewnych faktach ze swojego życia nie przypomniała sobie już nigdy. Na przykład o okolicznościach śmierci matki, o świńskim pulpecie, o domu dziecka. A także o tym, co poprzedziło moment odnalezienia jej przez kloszarda.

Obudziła ją prozaiczna potrzeba fizjologiczna. Podniosła zapuchnięte od snu powieki, właściwie tylko jedną z nich, ponieważ druga wciąż była nabrzmiała po pobiciu tak bardzo, że ledwo mogła nią poruszyć.

Była sama, Wiktor gdzieś zniknął. Może pojechał do domu, aby coś zjeść i odpocząć?

Zapragnęła wstać i zacząć funkcjonować jak człowiek. O ile dobrze pamiętała, nie była połamana, zatem mogła chodzić o własnych siłach. Rozejrzała się po szpitalnej sali i zobaczyła drzwi, które zapewne prowadziły do toalety. Pomyślała, że może będzie tam lustro. Miała nadzieję, że gdy w końcu zobaczy swoją twarz, to pamięć powróci.

Z wysiłkiem przemierzyła pokój. Była osłabiona i obolała. Wcześniejsze zdarzenia i kilkudniowe leżenie w łóżku pozbawiły ją energii, nie poddała się jednak. Na chwiejnych nogach dotarła na miejsce, desperacko uczepiła się futryny i ostrożnie nacisnęła klamkę. Za drzwiami faktycznie była toaleta z kabiną prysznicową i ubikacją, lecz ku jej rozczarowaniu nie było tam lustra. Załatwiła potrzebę i umyła dłonie. Później zerknęła w okno, usiłując dopatrzeć się rysów swojej twarzy w szybie, lecz poza burzą loków niewiele dostrzegła. Odbicie było niewyraźne.

Oparła łokcie o parapet. Przez chwilę wyglądała przez okno, zbierając siły na powrót do łóżka. Spoglądała na obcy świat, przylegający do szpitala – przemykające w dole samochody, przechodniów, złocisto-czerwoną jesień.

Zobaczysz nudę ludzi i ulic zwątpienie,

Niepokój zbytniej ciszy, żal słów pożegnalnych,

I zbudzi się w twej duszy łagodne znużenie:

Ewangeliczny smętek ogrodów szpitalnych. 1

– Skąd ten czteroitalic w mojej głowie? Nie pamiętam nawet, jak mam na imię, nie wiem, gdzie mieszkam, kim byli moi rodzice – więc czemu potrafię powtórzyć jakąś rymowankę? Kto mógł napisać te słowa? I czemu tak bardzo utkwiły w mojej pamięci, że przebiły się przez mętną zasłonę zapomnienia?

Przygnębiona brakiem odpowiedzi na dziesiątki pytań, które brzęczały w jej umyśle, zamknęła oczy i uderzyła czołem w szybę. Syknęła z bólu, urażając skroń.

– O nie! Muszę to zobaczyć – zdenerwowała się. – Jeżeli nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć, to powinnam dowiedzieć się, jak wyglądam! Na pewno jest tu gdzieś łazienka z prawdziwego zdarzenia, a w niej lustro!

Opuściła pomieszczenie. Z ogromną determinacją, zamiast do łóżka, ruszyła w stronę przeszklonych drzwi izolatki. Znowu ujrzała w szybie niewyraźne odbicie, lecz to zupełnie jej nie satysfakcjonowało.

Z wysiłkiem pchnęła drzwi i wyszła na przestronny korytarz. Zobaczyła kilka osób krążących bez celu. Zignorowała natarczywe spojrzenia omiatające jej pokiereszowaną twarz. Wspierając się dłonią o ścianę, ruszyła wolno korytarzem, wypatrując łazienki lub lustra. Przeszła parę kroków, gdy usłyszała za sobą znajomy głos.

– Karinka?

Stanęła w miejscu i spojrzała za siebie. Z przeciwnej strony nadchodził Wiktor, trzymając w dłoniach bukiet kwiatów i pękatą, papierową torbę. Pod pachą miał jeszcze jeden pakunek. Uśmiechnęła się do niego na tyle szeroko, na ile pozwolił zszyty policzek. Była dumna, że w końcu wstała z łóżka. Odczekała, aż mężczyzna podejdzie i ruszyła w jego stronę.

– Karin, kochanie, a dokąd ty idziesz boso? – zapytał.

– Chciałam pójść do łazienki – odparła. – Przejrzeć się w lustrze – dodała z niewinną miną.

Michalak odłożył na podłogę torbę i pakunek. Uwolnił w ten sposób jedną rękę, więc otoczył ramieniem dziewczynę i podał jej kwiaty.

– Proszę, to dla ciebie – powiedział, całując ją w zdrowy policzek.

– Śliczne, dziękuję. – Powąchała pokaźną wiązankę frezji, mimo że ich upojna woń rozchodziła się wokół. – Och… Jak one cudownie pachną!

Przypisy

1 Julian Tuwim, fragment wiersza pt. Ogrody szpitalne, z tomiku Czyhanie na Boga.