Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jest połowa grudnia 1981. W Polsce wybucha stan wojenny, natomiast w USA dochodzi do tragedii w pewnej tajnej placówce wojskowej ulokowanej w Dolinie Śmierci na pustyni Mojave. Sierżant Luc Kowalsky, Polak z pochodzenia urodzony w Ameryce, wraz ze swymi ludźmi ma eskortować trójkę specjalistów należących do rządowej organizacji LUNAR, aby sprawdzić co się stało w placówce wojskowej. Ich nadrzędnym zadaniem jest uratowanie kilkorga kluczowych naukowców oraz zlikwidowanie źródła tajemniczej anomalii wypaczającej strukturę czasu i rzeczywistości wokoło placówki. Ruszają zatem do dziwnej wizji piekła zdającej się być pokrętną wersją "Boskiej Komedii" Dantego Alighieri, musząc stawić czoła nie tylko potworom, ale również własnym demonom.
Książka jest kolejną częścią Wojen Snów, uzupełniając tym samym historie poznane w "Piekle kosmosu", "Farreter" oraz "Zajeździe pod Cnotliwą Sekutnicą".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 402
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Autor: Artur Tojza
https://www.facebook.com/Artur-Tojza-ksi%C4%85%C5%BCki-105397551545704
Redakcja i korekta: Marta Tojza
https://martatojza.pl
Rysunek do okładki: Aleksandra Martul
https://www.instagram.com/polish_dumpling
Skład: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
https://zyszczak.pl
Multiwersum Snów
https://multiwersum-snow.fandom.com/pl/wiki/Multiwersum_Sn%C3%B3w_Wiki
Copyright © Artur Tojza
Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
Wydanie I
ISBN 978-83-67864-08-4
Dziękuję za wsparcie mojej patronce – Iwonie Kwiatkowskiej.
Ty również możesz wesprzeć moją twórczość za pośrednictwem portalu Patronite:
https://patronite.pl/Wpajęczejsieci
W głębi korytarza zgasła pierwsza para świateł.
Młoda kobieta, ubrana w brudny biały kitel, zakrwawiony na wysokości lewego barku, starała się dobiec do drzwi. Wyraźnie utykała na prawą nogę. Jej umysł rejestrował nagłe zrywy bólu z każdym krokiem stawianym przez wycieńczone oraz przerażone ciało. Ale gdzieś z tyłu głowy brzęczał głos: Dasz radę. Jeszcze jeden krok. Jeszcze trochę wysiłku i będziesz bezpieczna.
Kłamstwo dodające skrzydeł, choć skutecznie. Stukot nierównomiernych kroków odbijał się od ścian wypełnionych metalem i betonem. Przyspieszony oraz płytki oddech palił płuca niemal żywym ogniem. Jednak to kłamstwo, ta iskierka nadziei dawała jej siłę, aby przeć naprzód. W stronę drzwi.
W głębi korytarza zgasła druga para świateł.
Kobieta zarejestrowała to kątem oka, na chwilę przed tym, jak rozległ się stłumiony krzyk przerażenia. Nie miała pewności, skąd dobiegał. Z nieprzeniknionej ciemności sunącej ciasnym korytarzem w jej stronę czy z jednego z pomieszczeń laboratoryjnych. A może wybrzmiał tylko w jej głowie. Niczym echo koszmarnych obrazów, których niedawno była świadkiem.
Dlaczego pozwoliła, aby im to zrobili? Dlaczego ich nie powstrzymała? Nie. To kłamstwo. Przecież mówiła, co się może zdarzyć. Ostrzegała, ale nie słuchali. Nikt jej nie słuchał. Ona tego nie chciała. Próbowała ich powstrzymać. Jest czysta. Niewinna.
– Jestem niewinna – wyszeptała sama do siebie. Nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa, a obraz przed nią zaczął się rozmazywać.
W głębi korytarza zgasła kolejna para świateł.
Upadła z łoskotem na okratowaną podłogę. Ból wdzierał się jej do głowy, przeszywał całe ciało, rozrywając mięśnie oraz wnętrzności, gotując krew w żyłach. Płuca spazmatycznie łapały powietrze, serce zaś w szaleńczym tempie pompowało krew do przerażonego mózgu, który ze wszystkich sił próbował zachować resztki rozsądku.
Jeszcze tylko kilka metrów. Jeszcze kawałek i będzie bezpieczna.
– Jestem niewinna. Jestem niewinna… – szeptała, niemal czołgając się po podłodze, na której raniła sobie dłonie oraz kolana.
Następna para świateł zgasła.
Przenikliwe zimno dotknęło jej stóp. Miała wrażenie, że miliardy cienkich, przeźroczystych igieł wdzierają się w jej ciało, paraliżując ruchy. Ostatkiem sił dotarła do metalowych, przesuwanych drzwi. Wstała powoli i oparła się o nie, walcząc o każdy oddech pośród pary wydostającej się z ust. Palce jej zesztywniały, co utrudniało wpisanie poprawnego kodu na klawiaturze numerycznej.
Pamiętała ten kod. Zawsze uważała, że to jakiś ponury żart ze strony jej przełożonych. Jak mogli to zrobić? Jak mogli tak wykorzystać coś, co było symbolem cierpienia spowitego całunem nieopisanego bólu. Kiedyś im to wypomniała, a oni tylko zaśmiali jej się w twarz.
Zgasła jeszcze jedna para świateł.
Cień sunął po ścianach korytarza. Wydawał się wręcz namacalny. Nie. On był namacalny. On tu był. On tu jest. ON TU JEST!!!
– Jestem niewinna! – wykrzyczała kobieta. Ostatkiem sił obróciła się i wyjęła z kieszeni fartucha pomarańczową racę sygnałową.
Mierząc na oślep prosto w paszczę ciemności, nacisnęła spust. Oślepiająca kula białego światła pomknęła przed siebie, rozpraszając cienie. Fala gorąca na ułamek sekundy otuliła kobietę, a umysł doznał szoku spowodowanego jasnością zalewającą wszystko dookoła. Oparta o drzwi, osunęła się na podłogę.
Powoli odzyskiwała ostrość widzenia, a paraliżujący chłód zaczął opuszczać jej ciało. Ból nadal był przeraźliwy, ale wykrzesała dość sił, aby go pokonać. Odruchowo spojrzała na opuchniętą prawą kostkę, przeklinając buty na koturnach. Powinna była ubrać coś wygodniejszego, ale bardzo je lubiła. On też je lubił.
Umysł wreszcie odzyskał sprawność, mimo trawiących go obrazów oraz lęków. Wymacała w kieszeni fartucha nabój do racy, przeładowała pospiesznie i wymierzyła przed siebie. Nie wiedziała, jak długo siedziała nieruchomo w tej pozycji. Wszystko ją bolało, ale teraz to nie miało znaczenia. Spoglądała na światła tlące się w dużych lampach otoczonych metalowymi osłonami. Musiała mieć pewność. Musiała wiedzieć, że znów jej się udało.
Wsłuchiwała się w ciszę i czekała. Gotowa do działania. By nacisnąć spust i przepędzić monstrum, które pomogła stworzyć.
Nie! Nie ona. Była niewinna. Ostrzegała ich, z czym igrają. Z czym mają do czynienia. Była głosem rozsądku, była tą dobrą. Nie zasłużyła na to. Nie ona.
Wstała powoli, nadal mierząc racą w głąb korytarza. Zerknęła na klawiaturę numeryczną i powoli zbliżyła prawą rękę; w lewej trzymała broń. Wymacała metalowe klawisze i powoli wcisnęła kilka z nich w dobrze znanej kombinacji.
Jeden… zero… dwa…
Na chwilę jej serce zabiło mocniej. Zdawało jej się, że coś słyszała. Że zauważyła ruch, ale nic się nie działo. Wpatrywała się w ciemność, stojąc w absolutnym bezruchu.
Czy wrócił? Czy on wrócił? A może to ona? Przecież mu pomagała. Pomogła mu, mimo że on ich wykorzystał.
Ostry brzęczyk odmowy przyjęcia kodu rozległ się w korytarzu. Kobieta aż podskoczyła, ale zdążyła zapanować nad sobą i nie wystrzeliła z racy. Opuściła broń, ciężko łapiąc powietrze. Wolną ręką wymacała w kieszeni fartucha pozostałe naboje. Zostały trzy plus ten, który załadowała. Razem cztery. Tylko cztery.
– Jestem niewinna – wyszeptała, a z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy.
Odetchnęła głęboko kilka razy, spojrzała na klawiaturę i wystukała kombinację.
Jeden, zero, dwa, cztery.
Drzwi z sykiem przesunęły się na bok, odsłaniając drogę ucieczki. Kolejny korytarz, ale tym razem prowadzący do wyjścia. Do światła.
Pospiesznie przekroczyła próg, a kiedy drzwi się zamknęły, wpisała kolejny kod, który je zablokował. Przez chwilę uderzyły ją wątpliwości. A jeśli ktoś przeżył? Jeśli nie była sama?
Nie. Oni byli winni. To wszystko stało się przez nich, zatem niech sczezną w tym mrocznym grobowcu. Ruszyła przed siebie najszybciej, jak umiała, ignorując ból. Jeszcze kawałek, jeszcze trochę wysiłku i będzie bezpieczna. Szła naprzód, nie oglądając się za siebie.
Tymczasem w głębi korytarza zgasła pierwsza para świateł.
Pułkownik John Sanders wszedł do niewielkiego pokoju, służącego za salę odpraw. Powinien siedzieć teraz w domu, przygotowywać się do rodzinnego spędzania świąt Bożego Narodzenia, ale zamiast tego przydzielono mu kolejną misję. I to z kategorii tych najgorszych, bo tajnych. Pal licho, jakby to była sprawa wyłącznie armii, ale nie tym razem. Rozkazy szły z LUNAR, a to oznaczało jedno: kłopoty.
Czekając na oddział wyznaczony do tej misji, zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Nie wątpił w umiejętności swoich ludzi, znał się z nimi od lat, razem przeprowadzili kilkadziesiąt operacji, ale tym razem było inaczej. Wcześniej wykonywali zadania na zlecenie US Army czy sporadycznie CIA. Zwykłe działania wywiadowcze w terenie, śledzenie celów, czasem ich likwidacja, akcje na tyłach wroga albo misje ratunkowe, podczas których trzeba było wyciągnąć dupska jakiś idiotów, co się wpakowali w sam środek wojny domowej w Afryce. Jednak LUNAR to była zupełnie inna liga.
Organizację pierwotnie powołano jako tajną komórkę OSS przy współpracy z MI6. Podczas wojny w Europie miała za zadanie pokonać Stowarzyszenie Thule, które oficjalnie przestało istnieć w 1937 roku, gdy na terenie Trzeciej Rzeszy wprowadzono zakaz formowania lóż masońskich i tym podobnych stowarzyszeń. Himmler miał jednak plany co do samej Thule i objął parasolem ochronnym wielu jej członków, tworząc własny zakon w ramach struktur SS. Zresztą w szeregach towarzystwa już wcześniej znajdowali się znamienici działacze NSDAP, między innymi Alfred Rosenberg, który był twórcą wielu założeń ideologicznych partii. Sam Hitler nie wierzył w większość jego teorii, jednak Himmler słuchał ich nad wyraz ochoczo. Szczególnie w odniesieniu do wyższości rasy aryjskiej oraz do tematów związanych z okultyzmem czy światami równoległymi. Jak się szybko okazało, niektóre z nich okazały się prawdą, o czym od dawna wiedziały pewne wysoko postawione osoby w Anglii, Francji czy USA.
Kiedy wojna ogarnęła cały świat, jeszcze przed grudniem 1941 roku władze w Waszyngtonie zdecydowały, że Thule zarządzane przez samego Himmlera stanowi zbyt duże zagrożenie, nie tylko na terenie Europy. Szczególnie że już wtedy wszystkie strony konfliktu wykorzystywały osoby obdarzone mocami parapsychicznymi, a w toku działań wojennych odkryto szereg starożytnych portali prowadzących do dwóch nowych światów, a w zasadzie planet: Delf i Arkadii.
Oczywiście władcy tego świata doskonale wiedzieli o istnieniu tamtych miejsc i rozwijających się w nich cywilizacji, między innymi elfów, krasnoludów i innych baśniowych ras. Jednak w wyniku masowych zniszczeń nie można było już dłużej ukrywać ich istnienia za zasłoną legend i baśni, a co gorsza niektóre ugrupowania pochodzące z innych światów postanowiły dołączyć do ziemskiej wojny po obu stronach konfliktu.
Tym sposobem stworzono LUNAR, który z czasem zyskał na znaczeniu, gdy w 1947 roku oficjalnie powołano do życia CIA. Agencja miała i tak pełne ręce roboty, a swoją tajną komórkę wysyłała do najbardziej pokręconych oraz makabrycznych spraw. W kilka lat LUNAR zyskał złą sławę do tego stopnia, że nawet ci z Moskwy zaczęli się bać legend z nim związanych. Niestety nie były one totalnie wyssane z palca.
W skład komórki LUNAR wchodzili przedstawiciele różnych ras współpracujących z CIA, osoby nieraz o wyjątkowo niebezpiecznych talentach parapsychicznych czy magicznych, a do tego najemnicy z Delf oraz Arkadii. Wszystko w imię utrzymania pokoju na świecie. A właściwie w trzech światach.
Sanders prychnął z pogardą na tę myśl. Pokój na świecie. Co za hipokryzja w ustach tych, którzy rozpętali więcej wojen niż cała średniowieczna Europa. Zresztą obecnie na starym kontynencie też nie było spokojnie. Wczoraj dotarła do pułkownika wiadomość, że w Polsce niedawno wybuchł stan wojenny. Zapewne szychy z CIA już zacierały ręce, jak wykorzystać ten fakt, jednocześnie mając w dupie mieszkańców tego kraju. Zresztą czy jakakolwiek władza przejmuje się swoimi obywatelami?
Rozmyślania przerwał mu wesoły kobiecy śmiech, któremu wtórowały męskie głosy. Sanders spojrzał w stronę otwartych drzwi, w których pojawiły się znajome twarze. Wiedział, że za chwilę uśmiechy znikną z ust podwładnych, bo zamiast pojechać do domów na zasłużony świąteczny odpoczynek, wyruszą do miejsca, które nawet z nazwy nie cieszy się dobrą sławą.
– Pieprzysz głupoty, Sanchez – rzuciła wesoło niska, wysportowana kobieta, mierząca może ze sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Zdawała się mikrusem przy dwóch rosłych osiłkach.
– Pieprzyć to mogę ciebie – odpowiedział jeden z nich, typowy Meksykanin. Brakowało mu tylko wąsów.
– To obietnica czy znów dasz dupy jak ostatnio?
– Byłem zmęczony…
– Tak to sobie tłumacz.
– Jak się nie postarasz następnym razem, to wykorzystam zastępstwo. – Puściła oczko do drugiego towarzysza. – Lubię czekoladki. Szczególnie z nadzieniem.
– To było rasistowskie, Lana – odparł z przekąsem postawny czarnoskóry mężczyzna z idealnie przystrzyżonym wąsem oraz o krótko ściętych włosach.
– Bo mam uwierzyć, że nie chciałbyś spróbować tej mlecznej skórki – dodała zawadiacko.
– Ej, bez takich! – oburzył się Sanchez. – Raz mi się zdarzyło, a poza tym rozmiar nie jest oznaką męskości. Liczy się technika.
– Powiedział, co wiedział – zaśmiał się kolega.
– Stul dziób, Brownie.
– Panowie – wtrącił się pułkownik Sanders, po czym zwrócił się do ich koleżanki. – I panie. Proszę zająć miejsca.
– Pułkownik coś wyjątkowo poważny – zachichotała Lana, gdy usiedli na rozkładanych, metalowych krzesełkach.
– Gdzie reszta?
– Obecni! – padło od strony drzwi.
Do pomieszczenia weszło jeszcze trzech mężczyzn i posłusznie zajęło miejsca. Sanders przyjrzał się podwładnym, czując ucisk w sercu. Miał nadzieję, że dobrze zrobił, wybierając akurat ten oddział. Wierzył w ich umiejętności oraz zdolność adaptowania się do najbardziej złowrogich warunków. Cholera, gdyby nie był ich pewien, nie posłałby ich do tej akcji. Inni mogliby nie wrócić, a on nie należał do tych, którzy posyłają ludzi na pewną śmierć. Dbał o nich jak o własną rodzinę.
– Witam wszystkich. Wiem, że to nie najlepszy czas na wyruszanie w teren, ale sytuacja jest gardłowa.
– Niech pan powie coś nowego, pułkowniku – zagaił pogodnie wysoki, szczupły rudzielec o twarzy usianej piegami, a reszta kompanów odpowiedziała wesołym śmiechem.
– Zaraz zrzedną wam miny – dodał Sanders, tym razem spoglądając na siedzącego naprzeciw niego sierżanta.
– Zatem w czym możemy pomóc naszemu pięknemu krajowi, pułkowniku? – spytał dowódca oddziału. Był to dobijający czterdziestki postawny mężczyzna o ciemnych włosach, z kilkudniowym zarostem na twarzy. Zapewne mógłby łamać serca wielu kobiet, jednak, jak sam mawiał, jego żoną była armia, a kochanką wojna, choć tej drugiej w ostatnich latach poświęcał zdecydowanie mniej uwagi.
– Sprzątnąć bałagan pozostawiony po tych, których nie lubimy.
– Znowu jakaś akcja we współpracy z CIA?
– Nie do końca – odparł Sanders, obserwując frustrację na twarzach podkomendnych. – Tym razem rozchodzi się o LUNAR.
– Ja pierdolę, znów mamy nadstawiać dupy dla tych pojebów – jęknął Sanchez.
– Ty to chyba lubisz – rzucił zadziornie Brownie.
– Spierdalaj.
– Spokój tam! – rozkazał sierżant. – No dobra, pułkowniku, jest jak jest. Zatem słuchamy.
– Najpierw prezentacja. – Sanders posłał mu kwaśny uśmiech, a na sali znów rozległy się jęki niezadowolenia. Kilka osób wymieniało się uwagami na temat niańczenia tajnych agentów i dzieliło się sposobami na pozbycie się natrętów podczas akcji.
Pułkownik ruszył do drzwi prowadzących do pokoiku na zapleczu, otworzył je i zaprosił troje swoich „gości”. Gdy wszyscy obecni skupili na nich uwagę, we wnętrzu zapadła niemal absolutna cisza. Czuć było wyraźne napięcie w powietrzu. Żadna ze stron nie pałała chęcią współpracy, jednak w takich sytuacjach nie miało to znaczenia i trzeba było wykonywać rozkazy.
– Zanim zacznę, pragnę zwrócić uwagę wszystkich na jedną, najistotniejszą rzecz – zaczął Sanders, wyraźnie kierując te słowa w stronę postawnego elfa o spiczastych uszach oraz srebrnych długich włosach, związanych z tyłu aksamitną czarną wstążką. – To operacja Armii Stanów Zjednoczonych, a co za tym idzie, dowodzi sierżant Kowalsky. – Skinął na dowódcę oddziału. – Jego głos jest decyzyjny, wy zaś robicie za turystów. Czy to jest jasne?
– A jeśli mam inne zdanie? – spytał elf, a na ułamek sekundy szyderczy uśmiech zagościł mu na ustach.
– Wtedy idziecie sami. Piechotą – oznajmił pułkownik z powagą. Nie było złudzeń, kto dominował w tej rozmowie.
– Mam rozkazy z…
– Wiem, skąd macie rozkazy, jednak generał Fortnet wydał mi jasne instrukcje. To operacja US Army. Albo się dostosujecie, albo zapominamy o sprawie.
– Mogę się odwołać.
– Owszem, a ja chętnie poczekam, aż biurokraci w końcu przemielą stosy papierków. Do tego czasu wiele może się wydarzyć. – Sanders spojrzał wymownie na elfa, ten zaś zrobił nietęgą minę. Widać było po nim, że nie może się pogodzić z porażką.
Tymczasem sierżant przeczuwał wiszące w powietrzu kłopoty. Nie lubił takich „turystów”, bo zawsze musieli postawić na swoim. Na szczęście czasem zdarzały się „wypadki”, a w takich sytuacjach nikogo nie pociągano do odpowiedzialności.
– Zechce nam pan przedstawić swoich ludzi, pułkowniku? – westchnął elf, ustępując ostatecznie pola gospodarzowi.
– Z przyjemnością. – Sanders niemal wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Sierżant Luc Kowalsky, dowódca grupy. Jest małomówny, za to niezwykle sumienny w powierzonych mu obowiązkach. Radzę go nie drażnić. Z pochodzenia jest Polakiem, a ten naród słynie z zajadłości.
– Słyszałem – mruknął elf.
– Ten rudzielec to Olaf Larsen, radiotelegrafista i niezastąpiony majsterkowicz.
– Myślałem, że Skandynawowie są blondynami.
– Matka jest Irlandką – wyjaśnił Olaf.
– Ci dwaj wesołkowie to Ernesto Sanchez oraz Marcus „Brownie” Bowman. Pomiędzy nimi jest nasza wybitna snajperka, Lana Whitman.
– Jak widzę, humory im dopisują.
– Korzystamy z życia, ile tylko można – zaśmiała się Lana.
– Czasem aż za bardzo – prychnął Olaf żartobliwie.
– Ten milczek w kącie to David Fenter. – Pułkownik wskazał na niskiego mężczyznę o niemal białych oczach. – W połowie Arkadyjczyk. Potrafi wywęszyć magię z kilku kilometrów, do tego bardzo zdolny saper.
– Ciekawe, że nie udało mi się wyczuć jego aury – odparł elf z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Widocznie nie dość się pan starał – mruknął cicho David nieludzko spokojnym głosem.
– Jak rozumiem, ręczy pan za swoich ludzi?
– Gdyby tak nie było, to byśmy nie rozmawiali – prychnął pułkownik.
– Dobrze, zatem pozwoli pan, że również dokonam prezentacji mojego zespołu. – Elf zlustrował wymownie swoich towarzyszy, po czym wskazał w stronę krępej, umięśnionej kobiety o błękitnych oczach, które odznaczały się na tle ciemnej skóry. – Unara Soter, delfijska likantropka. Niech nie zwiedzie was jej urokliwa twarz. Kiedy trzeba, potrafi przeistoczyć się w prawdziwe monstrum.
– Lubię silne kobiety – zażartował Sanchez.
– Zatem popracuj nad techniką – rzuciła kąśliwie Lana.
– Spokój tam! – rozkazał Kowalsky. – Przepraszam za nich. Proszę kontynuować.
– Albert Strus – przedstawił elf szczupłego mężczyznę w średnim wieku. – Specjalista runiczny, znający również starożytne pisma występujące w trzech światach. Ja natomiast nazywam się Elenter Volyren i pochodzę z jednego z najstarszych arkadyjskich rodów elfickich stojących na straży połączeń pomiędzy naszymi światami.
– Jak rozumiem, dobór nie jest przypadkowy – stwierdził z powagą Kowalsky, kierując te słowa bezpośrednio do pułkownika Sandersa.
– Niestety nie. Waszym celem jest placówka wojskowa zlokalizowana na terenie starej kopalni złota w Dolinie Śmierci.
– Super, lecimy do Kalifornii! – zawołał wesoło Olaf. – Ponoć w grudniu jest tam nawet znośnie.
– Nie bądź taki wyrywny – zrugał podwładnego pułkownik Sanders. – W sezonie zimowym na pustyni Mojave występują deszcze, a na szczytach górskich zalega śnieg. To miejsce nie bez powodu zyskało miano Doliny Śmierci. Co prawda latem jest najgorętsze na Ziemi, ale zimą wcale nie bywa bardziej gościnne.
– Zatem to idealne miejsce na zbudowanie super-duper tajnej bazy wojskowej, gdzie opracowywano mordercze wynalazki – podsumował Olaf.
– Naoglądałeś się za dużo filmów – zarechotał Brownie.
– Skończcie już z tymi wygłupami. – Mimo wszystko pułkownik zdawał się dobrze bawić, obserwując nietęgą minę Elentera. – Ku naszej radości, oraz być może naszych towarzyszy z LUNAR, generał Fortnet rozkazał rozegrać tę partyjkę w otwarte karty.
– Cóż za miła niespodzianka – parsknął Sanchez.
Kowalsky nie podzielał entuzjazmu podwładnego. Zdawał sobie sprawę, że okoliczności musiały być wyjątkowo poważne, a on miał poprowadzić swoich ludzi oraz grupę „turystów” prosto do jaskini pełnej wściekłych lwów.
– Nie będę owijał w bawełnę i powiem wprost, że sprawa nie rysuje się kolorowo. Tydzień temu odebraliśmy komunikat SOS z placówki o kodowej nazwie Cerber. Zajmowano się tam projektami mającymi rozwinąć sieć portali łączących Ziemię z Arkadią oraz Delf. Wraz z pomocą Srebrnej Akademii z Arkadii oraz Instytutu Runów z Delf prowadzono badania nad skonstruowaniem zupełnie nowego typu portalu. Takiego, co pozwoliłby nam przenosić się do innych światów zdatnych do życia.
– Czyżby konkurencja dla NASA, pułkowniku? – zakpił Sanchez.
– Raczej próba zbadania nowych światów – wtrącił się Elenter. – Oczywiście w celach czysto naukowych.
– I dlatego pracowało nad tym wojsko? No i wykorzystanie do tego najbardziej niegościnnego zakątka świata oczywiście nie ma nic do rzeczy.
– Każdy z nas zna zasady tej gry. – Pułkownik zrobił wymowną minę. – My jedynie sprzątamy po innych oraz staramy się, aby cały ten bajzel nie przerodził się w coś, czego wszyscy będziemy żałować.
– Mówił pan, że wezwanie o pomoc wysłano tydzień temu – wrócił do tematu Kowalsky.
– Tak. Wysłaliśmy tam oddział marines, ale straciliśmy z nimi kontakt. Aż do niedawna. Tę wiadomość otrzymaliśmy trzy dni temu.
Sanders wyjął z kieszeni przenośny dyktafon, w którym znajdowała się kaseta i włączył przycisk play. W sali rozległ się przerażony męski głos, wyraźnie łamiący się przy każdym słowie.
– Oni… oni to naprawdę zrobili… Boże drogi, oni to zrobili… Nie mieliśmy pojęcia, w co się pakujemy. Nie byliśmy gotowi. Nie na to… Z początku wszystko wydawało się normalne, ale potem… potem przyszła ciemność. Pożarła ich wszystkich, a ja na to patrzyłem… Boże miłosierny, patrzyłem i nie mogłem nic zrobić. Tak bardzo się bałem. Na razie jestem bezpieczny, ale nie wiem jak długo. Ciemność kroczy pośród nas. Ona łaknie. Jest nienasycona, ale ja się nie poddam… Nie pozwolę się pochłonąć. Nie pozwolę, nie pozwolę, nie pozwolę…
– Wybaczy pan, pułkowniku, ale to brzmi jak z jakiegoś taniego horroru klasy C – stwierdził Brownie, a inni przytaknęli, uśmiechając się pod nosem. Jedynie Kowalsky zachował powagę.
– Wiem, jak to brzmi, ale to nie wszystko. Kilka godzin później otrzymaliśmy kolejny komunikat. – Sanders ponownie włączył kasetę.
– Udało mi się. Udało się ją zamknąć… Pomogła mi, ale została w tym piekle. Powiedziała, że musi znaleźć klucz, aby dokończyć dzieła. Inaczej on się uwolni, a wraz z nim jego cienie. Kazała mi zostać i pilnować wejścia. Nikt nie może się wydostać. Nikt nie ma prawa wyjść, bo każdy jest skażony ciemnością. Ja też jestem skażony… Jestem niegodny. Jestem niegodny, niegodny…
– Kim jest ta „ona”?
– Podejrzewamy, że chodzi o doktor Sarę Holt – odpowiedział Elenter. – Była jedną z głównych badaczek projektu i nadzorowała jego przebieg. Otrzymaliśmy od niej kilka wiadomości tuż przed zdarzeniem.
– Powie nam pan, jakiej były treści? – Kowalsky zmierzył wzrokiem elfa.
– Podobno szef projektu, profesor Vinetril, zignorował ostrzeżenia doktor Holt. W rezultacie otworzył przejście do innego wymiaru.
– Piekła? – zaśmiał się Sanchez. Widząc poważną minę elfa, szybko spoważniał. – Kurwa, bez żartów.
– Nie od dziś snuje się przypuszczenia, że tak zwane piekło albo niebo, czy ogólnie pojęte zaświaty, to po prostu inna sfera, podobna do naszego wymiaru, ale rządząca się nieco odmiennymi prawami fizyki. Projekt Hades badał tę poszlakę, a baza Cerber była jego kluczową placówką.
– Czy ja dobrze rozumiem? Mamy się naparzać z jebanymi demonami? – Sanchez zrobił duże oczy.
– Można tak to ująć, choć z naszych badań wynika, że to raczej istoty z innego świata podobnego do Ziemi czy Delf. W każdym razie stąd obecność osób wrażliwych na magię w naszym oddziale.
– Moim oddziale – sprostował sierżant Kowalsky.
– Ma się rozumieć. Pańskim oddziale – poprawił się Elenter, a na ustach zagościł mu złośliwy uśmiech.
– Wasze zadanie jest proste – wtrącił się pułkownik, chcąc zamknąć spotkanie. – Macie sprawdzić, co się stało z poprzednią drużyną, uratować ocalałego, który nadał wiadomość, oraz zdobyć informacje o prowadzonych badaniach. Jeśli to możliwe, macie odszukać personel bazy i skierować go do punktu ewakuacji. W razie krytycznego zagrożenia wynosicie się, nie oglądając się za siebie. Gdy będziecie już na zewnątrz, macie zawalić wszystkie wejścia do bazy i zamienić ją w grobowiec.
– Z całym szacunkiem, pułkowniku, ale skoro jest posądzenie, że otworzono tam portal do piekła czy czegoś w tym rodzaju, to czemu zwyczajnie lotnictwo nie zrzuci tam prezentów i nie zapomnimy o sprawie?
– Niestety, Brownie, ale cała placówka mieści się pod ziemią w starej kopalni złota. Walenie bombami z powietrza nic nie da. Co najwyżej zmiecie kilka budynków zewnętrznych, jednak nie będzie pewności, że przejście zostało zapieczętowane. Baza jest co prawda wyposażona w system autodestrukcji, ale w obecnych warunkach trzeba odpalić go ręcznie. Dlatego idziecie. Jeszcze jakieś pytania?
– Gdzie lądujemy? – spytał dowódca.
– Śmigłowce wysadzą was najbliżej, jak się da. Niestety w pobliżu bazy zarejestrowaliśmy anomalię, która zakłóca wszelką elektronikę, dlatego czeka was nieco spaceru.
– Ile dokładnie?
– Jakieś trzy i pół mili, w najgorszym wypadku cztery. Oczywiście zakładając, że anomalia się nie powiększyła.
– Cudownie. Marzyłem o przebieżce po pustyni w grudniu – zakpił Olaf.
– Pakujcie sprzęt i za dwie godziny widzimy się wszyscy na lądowisku. Będę nadzorował operację z centrali. Dostaliśmy też zgodę z samej góry co do wyboru sprzętu na misję, zatem lećcie rozpakować prezenty.
– Gwiazdka przyszła wcześniej w tym roku – zaśmiał się Sanchez.
– Myślałam, że chcesz poczekać z rozpakowaniem prezentu, aż wrócimy.
– O Boże, a ci znów zaczynają – jęknął Brownie, po czym ruszył z resztą drużyny w stronę wyjścia.
– Luc, pozwól na chwilę – rzucił Sanders w stronę sierżanta. Gdy zostali sami, zwrócił się do niego ściszonym głosem: – Słyszałem, co się dzieje w Polsce. Twoi rodzice zdążyli wrócić?
– Na ostatnią chwilę – przyznał Kowalsky. – Już wcześniej chodziły słuchy, co planują władze, ale nikt do końca nie dawał temu wiary.
– Ponoć jest paskudnie.
– Wiem tylko tyle, że doszło do starć z górnikami. Ojciec niemal cały czas wisi na telefonie i próbuje dodzwonić się do brata w Katowicach. W każdym razie jest źle. Proszę się jednak o mnie nie martwić. Wiem, co mam robić.
– To dobrze. Pamiętaj, ty dowodzisz i jeśli uznasz, że gra nie jest warta świeczki, natychmiast się wycofujecie.
– A jeśli turyści będą przeszkadzać?
– Wtedy niech radzą sobie sami.
– Zrozumiałem – odparł Kowalsky i pierwszy raz tego dnia się uśmiechnął.
Sygnał telefonu rozległ się w przestronnym gabinecie stylizowanym na okres wiktoriański. Mężczyzna siedzący tyłem do wielkiego okna, przesłoniętego ciężkimi zasłonami, po trzecim dzwonku podniósł niespiesznie słuchawkę, zbliżył ją do ucha i odezwał się beznamiętnym głosem.
– Tak?
– Jesteśmy gotowi, senatorze.
– Jakieś problemy?
– Nie wydaje mi się. Trzymam rękę na pulsie.
– Najważniejsza jest doktor Holt. Resztę można poświęcić.
– Rozumiem.
– W pana kwestii zostawiam decyzję, czy warto ewakuować kogoś jeszcze.
– Tak, sir.
– I jeszcze jedno. Jeśli to możliwe, ogranicz straty w ludziach. Mogą nam się jeszcze kiedyś przydać.
– Jak pan sobie życzy.
– Udanych łowów.
– Dziękuję – odpowiedział głos po drugiej stronie linii i się rozłączył.
Senator odłożył słuchawkę, po czym spojrzał na towarzysza siedzącego na fotelu w kącie. Cień skrywał niemal całą sylwetkę mężczyzny. Jedynie od okularów odbijało się światło.
– Jest pan pewien, że mu się uda, doktorze?
– Każdy ma własną rolę do odegrania, senatorze – odpowiedział mężczyzna nieludzko bezosobowym głosem. – Proszę się jednak nie martwić na zapas. Czas jest po naszej stronie.
***
Drużyna wylądowała aż pięć mil od bazy Cerber. Sanchez z miejsca zaczął narzekać na spacer, który ich czekał, jednak Lana szybko go uciszyła. W rezultacie dotarli do celu dopiero koło południa, gdy słońce wznosiło się wysoko na niebie. Siedzieli teraz na skałach, obserwując placówkę przez lornetki. Zajmowała ona niewielki teren przed dawną kopalnią złota, w całości ogrodzony wysokim płotem z drutem kolczastym.
– Jak ci to wygląda? – spytał Kowalsky Lanę, obserwującą teren przez lunetę M21.
– Śmierdzi z daleka – odparła beznamiętnie. – Jedna brama, cztery wieże strażnicze, dwie przy bramie i dwie w rogach ogrodzenia. Dodatkowo dwa gniazda obserwacyjne na skałach. Brak jakiegokolwiek ruchu.
– Poprzedni oddział przyleciał tutaj śmigłowcem, zatem skąd, u diabła, na placu stoją trzy ciężarówki?
– Nie wyglądają na nasze – mruknęła Lana. – Sądząc po śladach na piasku, stoją tu już jakiś czas.
– Może załoga placówki miała się nimi ewakuować? – zasugerował Brownie, który również obserwował teren przez celownik potężnego M249, który otrzymali w ramach testów.
Pułkownik Sanders miał rację co do liczby prezentów na tę misję, choć zdecydowana większość członków oddziału wolała sprawdzony sprzęt. Brownie lubił jednak eksperymentować, zatem nie mógł przepuścić takiej okazji. Szczególnie że karabin powstał na bazie belgijskiego odpowiednika, który zdaniem wielu żołnierzy okazał się rewelacyjny.
– Wedle danych od pułkownika w kompleksie pracowało czterysta osób, w większości cywile. Za cholerę nie wywiózłbyś ich trzema ciężarówkami. Prędzej trzydziestoma.
– Nie widzę wejścia do kopalń – zauważyła Lana.
– Może chowają się w którymś z tych budynków przylegających do skalnej ściany? – rzucił dowódca.
– Możliwe. Zastanawia mnie, jak wygląda ten system zabezpieczeń, który ma zawalić wejście do szybów. Jeśli coś przeoczymy, to sami się tutaj pogrzebiemy.
– To już działka Davida, aby nie wysadzić nam podłogi pod nogami. Dobra, schodzimy do reszty – postanowił Kowalsky i wraz pozostałymi pospiesznie udał się do punktu zbiórki.
Tam Elenter marudził coś pod nosem, gdy rozmawiał ze swoimi ludźmi. Reszta oddziału natomiast wyraźnie go ignorowała, skupiając się na obserwacji otoczenia. Im bardziej zbliżali się do placówki, tym mocniej czuli, że coś jest bardzo nie tak z tym miejscem. Radio padło po niespełna pół mili marszu, później zaczęła siadać elektronika, w tym nawet zegarek Olafa. Jednak to był zaledwie początek problemów.
Jakieś dwie mile od bazy temperatura powietrza raptownie spadła, co w teorii nie powinno być niczym dziwnym. Nocą o tej porze roku grunt pokrywał się cienką warstwą lodu, jednak oni maszerowali za dnia, a wokoło nie zarejestrowali ani odrobiny oblodzenia. Jedynie powietrze stawało się coraz zimniejsze i zimniejsze, mimo że słońce wznosiło się ku zenitowi. Teraz niektórzy wręcz trzęśli się z zimna, jakby znajdowali się na biegunie, a nie kamienistej pustyni.
– Jak to wygląda, szefie? – spytał Sanchez, pocierając energicznie zmarznięte ręce.
– Brak jakiegokolwiek ruchu. Nie ma ciał ani oznak walki.
– To nie jest dobry znak – jęknął Meksykanin, chuchając w dłonie.
– David, wyczuwasz coś?
– Nic a nic. Jakby w ogóle to miejsce było pozbawione życia.
– W końcu to pustynia – zaśmiał się Brownie.
– Nawet pustynie są pełne żywych organizmów, a ja nie wyczuwam absolutnie niczego. Jakby wszystko, co żyje, uciekło.
– Albo umarło – dodał ponuro Olaf.
– Cudownie – jęknął Sanchez.
– To nie jest normalne, szefie. – Siedzący w kuckach David poprawił M16 w dłoniach. – Coś tu srogo nie gra.
– Ma rację – wtrącił się niespodziewanie Strus, mimo wyraźnego, choć niemego sprzeciwu ze strony Elentera. – Takie rzeczy się nie zdarzają. Miałem do czynienia z różnymi sytuacjami, ale z czymś takim tylko raz.
– A konkretniej? – spytał Kowalsky, zerkając na niezadowolonego elfa, siedzącego nieco na uboczu wraz z likantropką.
– Kilka lat temu na jednej z misji w Arkadii natrafiliśmy na pewien kult. Wie pan, taka typowa zbieranina wariatów, co to próbują wezwać demona, aby był na ich usługach. Prawie zawsze kończy się na fajerwerkach spotęgowanych środkami halucynogennymi, które uczestnicy zażywają przed rzekomym rytuałem.
– Ale wtedy było inaczej?
– W pewnym sensie. Bardzo rzadko komukolwiek udaje się wezwać istotę z Otchłani, a wtedy robi się naprawdę nieciekawie.
– W sensie z piekła? – dopytał powątpiewająco Sanchez.
– Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczył Strus. – Jak wspominał wcześniej mój kolega, podejrzewamy, że piekło to inny świat, równoległy do naszego, ale o nieco odmiennych prawach fizyki. Te wszystkie bzdury o rogatych diabłach, co to latają z widłami i gotują ludzkie duszyczki w kotłach ze smołą, to bajeczki dla gawiedzi wymyślone na potrzeby wszelakich religii. Natomiast Otchłań to coś zupełnie innego.
– Mianowicie?
– Przypuszczamy, że to pozawymiarowa kraina astralna – wtrącił się Elenter, zmuszony do odkrycia kolejnych kart.
– Przypuszczacie? – Kowalsky nie krył sceptycyzmu.
– Nikomu nie udało się tego fizycznie dowieść. Kilka osób próbowało otworzyć przejście, ale nigdy nie było ono wystarczająco stabilne, więc wszelkie próby kończyły się, że tak ujmę, niezbyt przyjemnie.
– Mógł pan o tym wspomnieć, zanim wyruszyliśmy.
– Wtedy nie miałem co do tego pewności. Moi przełożeni poinformowali mnie o takiej możliwości, ale uznano, że jest to wysoce mało prawdopodobne, dlatego podczas odprawy nie widziałem powodu, aby zapeszać.
– Zatem zdaniem pana szefów z LUNAR, ci jajogłowi otworzyli portal prowadzący nie do piekła, lecz do samej Otchłani? – Kowalsky gorączkowo analizował nowe informacje.
– Nie można tego wykluczyć – przytaknął elf z rezerwą. – Choć aby mieć absolutną pewność, musielibyśmy dostać się do wnętrza placówki, a dokładniej na jej najniższy poziom. Wedle danych, jakie mi przekazano, to właśnie tam znajduje się aparatura portalowa.
– Cudownie – rzucił Sanchez. – Stąpamy po drodze do piekła.
– Otchłani – poprawił go Brownie.
– Jeden pies.
– Zamknijcie się obaj! – skarcił ich dowódca, po czym zwrócił się do elfa: – Wie pan, ile poziomów ma ta placówka?
– Owszem. Dziewięć.
– Jak u Dantego – stwierdził kwaśno David.
– Chodziło o zabezpieczenie eksperymentu. Poza tym wykorzystano stare szyby kopalni, więc w praktyce mówimy o czystym przypadku.
– Dobra, załóżmy, że jajogłowi otworzyli furtkę do tej całej Otchłani. – Kowalsky podrapał się po głowie. – Czyli, jak rozumiem, czegoś, co we wszelkich religiach nazywają piekłem z szatanem siedzącym na złotym tronie?
– W ogromnym uproszczeniu można to tak ująć – przytaknął Strus.
– Zatem z czym się mierzymy?
– Ciężko powiedzieć. – Strus wzruszył ramionami. – To naprawdę rzadkie przypadki, a wtedy najczęściej mamy do czynienia ze zwykłym opętaniem.
Sierżant westchnął ciężko.
– Tak usprawiedliwia się choroby psychiczne – wtrąciła się Lana.
– Niemal zawsze faktycznie tak jest, ale zdarzają się, choć sporadycznie, przypadki autentycznego opętania.
– Przez demona? – Kowalsky przyglądał się sceptycznie rozmówcy.
– Przez coś, co nasi naukowcy nazywają pomiotami Otchłani. Nie wiemy za wiele o tych istotach, gdyż żadnej nigdy nie schwytano. Są poniekąd rozumne, ale żerują na duszach swych ofiar.
– Duszach?
– Pan nie jest wierzący, sierżancie? – spytał Elenter.
– Dla mnie wszystkie religie to zło – odpowiedział Luc zmęczonym głosem.
– Nie o to pytałem. – Elf zdawał się nad wyraz poważny.
– Powiem tak: wiara nie potrzebuje religii, ale religia bez wiary nie istnieje.
– Zatem jest jeszcze dla pana nadzieja.
– Niby co to miało znaczyć? – oburzył się Kowalsky.
– Może się pan ze mnie śmiać, sierżancie, ale sprawy duchowe są mi bliskie i mogę ręczyć, że mają ogromny wpływ na nas oraz światy, jakie zamieszkujemy.
– Jeśli ma pan teraz zamiar mnie nawracać…
– Nic takiego nie miałem na myśli. Pragnę jedynie panu uzmysłowić, że to, z czym przyjdzie nam się zmierzyć, wychodzi poza ramy zwykłego rozumowania. Przyszliśmy tu w konkretnym celu i zamierzam wykonać powierzone mi zadanie.
– To wasz problem. Ja mam własne rozkazy i jeśli uznam, że misja jest skazana na porażkę, wycofujemy się, a następnie wysadzamy wszystko w powietrze. Dotarło?
– Aż nazbyt dosadnie.
– Cieszę się. No dobra, ekipa, wchodzimy i szukamy ocalałych. Sanchez, idziesz na szpicy. Brownie, Lana, ubezpieczacie go. Reszta ze mną, a pan i pańscy ludzie trzymają się z tyłu. Wejdziecie dopiero, kiedy się upewnię, że jest bezpiecznie.
– Umiemy sobie radzić – wtrąciła bojowo likantropka.
– Nie wątpię, ale to moja misja, a wy robicie tutaj za turystów. To, że wszyscy nosimy identyczne mundury, nie świadczy o umiejętnościach, a moi ludzie mają na koncie kilkadziesiąt misji bojowych. Dobra, ruszamy!
Oddział ruszył z miejsca w wyuczonym szyku. Unara nie była zadowolona, że traktuje się ją niczym podrzędnego cywila, jednak Elenter szybko postawił ją do pionu. Wyraźnie wolał, aby w razie niepowodzenia to Kowalsky i jego ludzie byli na pierwszej linii ognia.
Sprawdzenie naziemnej części kompleksu zajęło żołnierzom mniej niż dwadzieścia minut. Wszystkie budynki okazały się puste, a wejście do tego, w którym znajdowały się windy prowadzące do podziemnej części kompleksu, zostało zaryglowane od wewnątrz. Nigdzie nie było widać śladów walki. Miejsce sprawiało wrażenie, jakby wszyscy nagle porzucili swoje stanowiska.
– Jak to wygląda, sierżancie? – spytał elf, kiedy dostał wreszcie sygnał, że jego grupa może wkroczyć na teren placówki.
– Chujowo – mruknął Kowalsky, spoglądając na potężne stalowe wrota, których nie dało się ruszyć. – Tylko ten budynek został odcięty. Brama wjazdowa oraz drzwi obok niej są czymś zawalone albo zaspawane od środka. Nie ma okien, brak świetlika w dachu.
– O ile dobrze pamiętam, jeden z pańskich ludzi ma przy sobie materiały wybuchowe – zauważył Elenter.
– To prawda, ale nie mam pewności, czy coś tutaj zdziała. Cholera wie, czym zablokowano wejście.
– Musimy się tam dostać, sierżancie.
– Pan musi, nie ja – mruknął Kowalsky, rozglądając się dookoła. – Nie podoba mi się to miejsce, a dopiero co przybyliśmy.
– Obaj mamy rozkazy.
– Pamiętam o nich. – Sierżant zrobił znaczącą pauzę, po czym skinął ręką na Olafa, aby do nich podszedł. Żołnierz natychmiast stanął przed dowódcą. – Masz łączność z kimkolwiek?
– Nie mam nawet szumów w radiu. Cokolwiek wywołuje tę dziwną anomalię, po prostu rozładowuje całą elektronikę. Jakby walnęła w nas jakaś bomba elektromagnetyczna. Nic tutaj nie działa. Nawet kompas.
– Żartujesz.
– Niech pan sam sprawdzi.
Kowalsky pospiesznie wyjął z jednej z kieszonek przy pasie stary kompas, który był w jego rodzinie od kilku pokoleń. Zrobił wielkie oczy na widok wskazówki wirującej jak oszalała. Elenter zdawał się tym faktem nieporuszony.
– To tylko potwierdza moją teorię – powiedział elf spokojnie. – Naukowcom z tej placówki udało się otworzyć portal do innego wymiaru.
– W sensie do tej całej Otchłani? – upewnił się Kowalsky.
– Nie mamy pewności, że to o nią chodzi, ale zdecydowanie odblokowali przejście do miejsca, w którym prawa fizyki są zupełnie inne. Musimy więc zamknąć portal, nim doprowadzi do poważniejszych anomalii.
– Możemy wysadzić szyby prowadzące na dół, o ile się do nich dostaniemy i odnajdziemy zabezpieczenia, o których wspominał pułkownik.
– To nie wystarczy – zaoponował elf. – Należy zamknąć przejście, inaczej anomalia będzie się rozrastała i zyskiwała na sile. Już teraz jej zasięg znacząco się zwiększył.
– Nie chcę krakać, ale turysta ma rację – westchnął Olaf. – Sprawdziłem sprzęt w budynku łączności. Jest spalony. Dosłownie. Jakby nagle walnął w niego potężny ładunek elektryczny.
– To jakim cudem ten ocalały marines nadał wiadomość?
– Nie mam pojęcia. Może użył swojego sprzętu albo wydostał się stąd i nadał komunikat z jakiegoś innego miejsca na pustyni.
– Nasz sprzęt też usmażyło czy tylko wyłączyło?
– Wyłączyło, no i rozładowało magnesy i baterie. Ale jakbym miał nowe, to zapewne udałoby mi się nadać wiadomość, o ile wydostałbym się z obszaru anomalii.
– Znajdziesz tutaj coś przydatnego?
– Wątpię. Jeśli spaliło im radiostację, to na pewno usmażyło też całą elektronikę.
– Cholera. Dobra, ściągnij mi tutaj Lanę i Davida, a ty z chłopakami przeszukajcie to miejsce cal po calu.
– Robi się, szefie – rzucił Olaf i pobiegł w stronę głównego budynku.
– Moi ludzie mogą pomóc – zaproponował Elenter, patrząc żołnierzowi znacząco w oczy.
– Dobrze, tylko bez popisów. Jeśli zobaczą coś podejrzanego, to mają wołać i się nie zbliżać.
– Umiemy o siebie zadbać – wtrąciła likantropka, szczerząc stożkowate białe zęby.
– Słyszałem za pierwszym razem, ale powtórzę: w tej chwili robicie za dodatek. A teraz pomóżcie moim ludziom przeszukiwać magazyny.
Unara warknęła, a Strus jedynie lekko skinął głową i oboje ruszyli w stronę najbliższego z trzech niskich baraków. Niedługo potem koło dowódcy pojawił się David, a zaraz potem dołączyła do nich Lana.
– Bez czarowania. – Kowalsky zwrócił się bezpośrednio do sapera, wskazując ręką na zabarykadowane drzwi do szybów. – Dasz radę to otworzyć?
– Powinno się udać, pod warunkiem że z drugiej strony nie zasypali wszystkiego gruzem. Mam przy sobie dość C4, aby wywalić te drzwi na zewnątrz.
– To możliwe? – spytał Elenter.
– Prosta sprawa. Wepchnę materiały w szczeliny przy zawiasach oraz w zamku i po sprawie. Muszę tylko odpalić je na drutach.
– Drutach?
– W sensie detonatorem ręcznym podłączonym kablami do materiału. Zapalnik radiowy nie zadziała w tej anomalii. Na szczęście mam wszystko, czego mi trzeba.
– Dobra, to zajmij się tym – rozkazał Kowalsky. – Tylko tym razem ostrzeż nas, nim coś wysadzisz.
– Ma się rozumieć, szefie – odparł wesoło David i ruszył w stronę drzwi.
– Idiota – mruknął pod nosem sierżant, po czym zwrócił się do Lany. – Znalazłaś jakieś tropy?
– Trochę, ale wszystkie stare, niektóre mniej więcej sprzed ponad tygodnia. Natrafiłam na ślady poprzedniej grupy, wszystkie prowadziły do bazy. Ośmiu ludzi, nikt jej nie opuścił. Była tu też wcześniej inna grupa, znacznie liczniejsza. Zapewne przyjechała tymi ciężarówkami.
– Wojskowi?
– Nie jestem pewna. W każdym razie pojazdy nie mają oznaczeń. W środku nic nie znalazłam. Odciski butów też nie pasują do obuwia noszonego przez naszych ludzi.
– Ktoś od was? – spytał Kowalsky elfa.
– Nic mi o tym nie wiadomo, sierżancie. Przysięgam – odpowiedział Elenter, a jego oczy wyraźnie zdradzały, że jest równie zaskoczony tą informacją co reszta.
– Zatem musimy założyć, że to nieprzyjazne nam siły – zdecydował Kowalsky. – Cholera, coraz mniej mi się to wszystko podoba. Najchętniej w tej chwili bym zawrócił.
– Mamy rozkazy, poza tym…
– Tak, tak, pamiętam. Anomalia. Oby to, kurwa, było warte zachodu.
– Jest jeszcze coś – wtrąciła Lana. – Co prawda coś usmażyło tutejszy monitoring, ale mają tu naprawdę zaawansowany sprzęt. Nigdy takiego nie widziałam. Nigdzie nie znalazłam też kaset. Widocznie centrum sterowania kompleksu znajduje się w części podziemnej. Teren zewnętrzny to w zasadzie koszary oraz magazyny dla pojazdów plus wieża komunikacyjna.
– Jakoś mnie to nie dziwi. Dobra, pomóżmy pozostałym przeczesać to miejsce, nim David utoruje nam dalszą drogę.
Sierżant Kowalsky w towarzystwie Elentera wszedł do głównego budynku, podczas gdy Lana udała się w stronę magazynów. Tak jak mówiła, faktycznie tutejszy sprzęt bił na głowę to, co dotąd widzieli. Wszystko kipiało od elektroniki, jak jakiś ponury żart wobec sytuacji, w której znalazł się personel bazy. Sierżant nie lubił tych wszystkich nowinek technologicznych, no z wyjątkiem telewizora, dzięki któremu namiętnie oglądał mecze piłki nożnej. Nigdy się nie zdradził przed rodziną, że na równi kocha również baseball oraz koszykówkę, jego krewni bowiem zdawali się wyznawać wiarę w tylko jeden słuszny sport. Ojciec Luca ciągle ubolewał nad tym, że Amerykanie nie wiedzą, co to znaczy „prawdziwa” piłka.
Weszli do jednego z pomieszczeń, gdzie znajdowały się metalowe szafki na ubrania. Wszystkie były otwarte i wypełnione kombinezonami mechaników oraz mundurami. Oczywiście drzwiczki niemal każdej z szafek ozdobiono od środka rozkładówkami z Playboya. Zdawało się to nieco irytować elfiego towarzysza, jednak sierżant nie odmówił sobie umilenia oczu zdjęciami nagich kobiet w kuszących pozycjach. Znalazł nawet swoją ulubioną miss maja z 1978 roku. Zdjęcie przedstawiało uroczą błękitnooką blondynkę o krótko przystrzyżonych włosach, ubraną w różową sukienkę odsłaniającą wszystko, co trzeba. Dziewczyna siedziała na drewnianym krześle i opierała się o staromodny stolik.
– Słodka Kathryn – mruknął cicho sam do siebie. – Ile bym dał, aby móc cię wreszcie poznać.
– A co na to pańska żona? – spytał szyderczo Elenter.
– Na moje szczęście jestem kawalerem i nie zamierzam zmieniać tego stanu rzeczy.
– Nawet gdyby spotkał pan tę swoją modelkę?
– Marzenie ściętej głowy – prychnął Kowalsky. – Moja matka ubolewa, że zbliżam się do czterdziestki, a nadal nikogo nie mam. Nie żeby brakowało kandydatek, ale w tym fachu… jakoś bałbym się założyć rodzinę.
– Nie każdy jest na to gotów – przyznał elf.
– A pan ma kogoś?
– Miałem. Dawno temu.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Takim jak my życie w spokoju nie jest pisane. – Elenter podszedł do sierżanta, otworzył szerzej drzwiczki i przyjrzał się kobiecie na fotografii. – Choć czasem tego żałuję.
– Kathryn jest moja.
– Ależ oczywiście – odparł elf ze złośliwym uśmiechem.
Kowalsky ostrożnie odczepił zdjęcie, złożył je i schował do jednej z bocznych kieszeni spodni. Już chciał coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się ogłuszający huk i całym pomieszczeniem wstrząsnęło. Obaj mężczyźni padli na ziemię, a powietrze wypełnił pył wydobywający się ze ścian i sufitu. Kilka szafek runęło na podłogę, a jedna z podłużnych lamp pękła, zasypując wszystko szkłem.
Kiedy się uspokoiło, Elenter usiadł, w odruchu masując obolałe uszy.
– Na Matkę Bogów, co to było?
– Zajebię sukinsyna – warknął półgłosem sierżant, po czym wstał, podpierając się kolbą swego M16.
Mężczyźni wybiegli na zewnątrz prosto w chmurę piachu oraz kurzu. Osłaniając oczy i usta przed gryzącym pyłem, starali się zorientować w sytuacji. Widoczność była jednak mocno ograniczona, a z budynku prowadzącego do dawnych kopalń unosił się dym. Wszędzie walały się resztki gruzu oraz powyginane elementy metalowe.
– Co to, kurwa, było? – dobiegł ich silny kobiecy głos.
Wytężyli wzrok, aż zauważyli idącą ku nim Unarę w towarzystwie Browniego. Chwilę później dołączyła do nich Lana.
– David miał otworzyć drzwi za pomocą C4 – wyjaśnił Kowalsky, lekko się krztusząc. Pył jednak zdążył już w większości opaść, ukazując pobojowisko.
– No to mu się udało – mruknął Brownie, spoglądając z przerażeniem na budynek rozszarpany niemal na dwoje.
– Znajdźmy go. Osobiście skurwiela uduszę.
Ruszyli w stronę gruzowiska. Na szczęście długo nie musieli szukać. David leżał nieopodal rogu jednego z baraków, tuż koło powyginanej bramy. Widocznie siła eksplozji odrzuciła go, a w rezultacie ochroniła przed morderczymi odłamkami. Metalowe drzwi wyleciały bowiem z takim impetem, że wbiły się w ścianę stojącego nieopodal budynku głównego. Gdyby ktokolwiek stał im na drodze, zostałby zwyczajnie zgilotynowany.
– Brownie, co z nim? – spytał poważnym tonem dowódca.
Żołnierz pospiesznie posadził oszołomionego kompana pod ścianą, wyjął z kieszeni kamizelki małą latarkę, po czym mruknął niezadowolony, przypominając sobie, że nie działa tutaj żadna elektronika. Zaczął oglądać uważnie głowę Davida, sprawdził, jak reagują źrenice, i poklepał kolegę po policzku.
– Skurczybyk miał więcej szczęścia niż rozumu – oznajmił. – Nic mu nie będzie. Jest zwyczajnie w szoku.
– Jezusie i Maryjo dziewico przenajświętsza! Co to, kurwa, było? – Sanchez dołączył do grupy wraz z Olafem.
– David bawił się budowlańca – zaśmiał się Brownie.
– Spierdalaj – mruknął David, który zaczynał dochodzić do siebie. – Kurwa, moja głowa.
– Mówiłem ci, że masz uważać – warknął Kowalsky, przyklęknąwszy koło sapera.
– Uważałem. Ktoś musiał zaminować wejście od wewnątrz.
– Jesteś pewien?
– Użyłem naprawdę niewiele C4. Niemożliwe, aby taka ilość spowodowała coś takiego. Nie wiem, co tam było, ale ktoś bardzo nie chce, abyśmy dostali się do środka.
– Ten ocalały marines coś tam pieprzył o zapieczętowaniu przejścia – wspomniał Olaf.
– To mogła być jego robota – przyznał Kowalsky. – Oby ten skurwysyn żył, bo chce wiedzieć, co tu się wyrabia.
– Musimy sprawdzić teren, nim ruszymy dalej – zasugerował Elenter. Mogę wykorzystać do tego magię, ale nie wiem, czy tutejsza anomalia jej nie zakłóci.
– Sanchez, Olaf, pomóżcie mu. Tylko ostrożnie – rozkazał sierżant. – Dasz radę wstać?
– Tak, szefie – odparł David, podnosząc się przy wsparciu Browniego. – Gdzie mój karabin?
– W kawałkach. – Lana pokazała mu powyginany M16.
– Później poszukamy ci czegoś w zastępstwie.
– Pieprzyć to. To mi wystarczy – odparł, klepiąc po kaburze, w której trzymał nowiutką Berettę M9. – Poza tym zawsze mogę posłużyć się magią.
– Jesteś pewien? – spytał Kowalsky, spoglądając w oczy żołnierzowi.
David splunął na ziemię, czując w ustach krew wymieszaną z piaskiem, po czym uformował w dłoni mały pocisk energii i cisnął nim w stronę ogrodzenia. Ładunek rozerwał je niemal na pół, zostawiając ogromną dziurę.
– Jestem pewien.
– Dobra, tylko uważaj, gdzie celujesz. Lepiej, żebyś znów czegoś nie wysadził.
David prychnął pod nosem, po czym pokuśtykał za dowódcą w stronę rumowiska.
– Jak to wygląda? – spytał sierżant elfa przeczesującego zawalisko.
– Udało mi się utorować drogę. Są tutaj trzy windy, ale wątpię, by działały, skoro nie ma zasilania.
– Jakoś trzeba dostać się na dół.
– Jest tutaj klatka schodowa z szybem technicznym – dobiegł ich głos Olafa. – Ale to kilka pięter w dół.
– Damy radę.
– Jest jeszcze coś, co musicie zobaczyć. Tędy. – Wskazał głową w stronę drzwi do klatki schodowej. Ktoś namalował na nich jakieś słowa substancją przypominającą czerwoną farbę.
– Co to?
– Chyba krew. Nie jestem pewien.
– Alles ist eine lüge – przeczytał na głos Sanchez. – Co to, kurwa, znaczy?
– Wszystko jest kłamstwem – odpowiedział mu Strus, który dołączył do grupy wraz z resztą oddziału. – To po niemiecku.
– Robi się coraz ciekawiej – mruknął Kowalsky. – Kolejna niespodzianka, o której zapomniał nam pan wspomnieć? – spytał Elentera.
– Jestem tym znaleziskiem równie zaskoczony co pan, sierżancie. Jednak ma pan rację: należy zachować wyjątkową ostrożność.
Luc uznał, że zmarnowali już dość czasu.
– Dobra, plan jest taki – podjął. – Schodzimy na dół i staramy się rozeznać w sytuacji. Jeśli cokolwiek napotkacie, to zastanówcie się, nim otworzycie ogień. Jak mówił nasz długouchy przyjaciel, prawdopodobnie jajogłowym udało się otworzyć portal do niezbyt przyjaznego miejsca, a my musimy go jakoś zamknąć, nim ta cholerna anomalia się rozleje. Wszyscy mają oczy dookoła głowy. Sanchez i Lana idziecie na szpicy. Turyści w środku, a ty, Olaf, dbasz o nasze tyły.
– Tak, szefie – odezwał się chór głosów.
– Skoro latarki nie działają, posłużymy się glow stickami. David, dasz radę wyczarować jakiś płomień czy coś w tym guście? No wiesz, coś, co będzie robić za pochodnię.
– Wystarczy? – Saper uformował w dłoni niewielką ognistą kulę.
– Tylko jej nie upuść.
– Wydaje mi się, że będę mógł bardziej pomóc – odparł Elenter. Pstryknął palcami i nad głową każdego członka drużyny zalśniła niewielka biała kula energii. – Podstawowe zaklęcie światła. Uczą się go najmłodsze dzieci, ale w waszym świecie, gdzie jest mało osób wrażliwych na magię, chyba często się o nim zapomina.
– Przypominam, że to pan jest tutaj turystą – rzucił Kowalsky poirytowany, przyglądając się niewielkiej kuli światła wiszącej nad jego głową. Zaraz potem zwrócił się do Davida: – Zgaś to, nim kogoś podpalisz.
– Przecież sam szef kazał…
– Nie marudź już, tylko ruszaj – burknął sierżant.
Po chwili cała grupa podążyła krętą, ciasną klatką schodową ku ciemności.
Multiwersum Snów zrodziło się w mojej głowie dawno temu, bo jego fundamenty zacząłem budować w latach 1997–2004. Wiele lat zajęło mi porządkowanie, przebudowywanie i modyfikowanie zarówno świata przedstawionego, jak i poszczególnych historii, nim faktycznie poskładałem wszystko w sensowną całość. Można powiedzieć, że udało mi się stworzyć takie moje malutkie MCU, czyli Marvel Cinematic Universe, w którym mogę połączyć wszystkie ulubione gatunki oraz motywy z filmów, komiksów oraz gier. Wiecie, takie spełnienie marzeń starego nerda wychowanego na D&D, Spider-Manie, Batmanie i anime, które leciały na Polsacie i Polonii 1.
Cienie umysłu to czwarta moja książka wydana w ramach projektu Wojen Snów, głównego konfliktu rozgrywającego się w Multiwersum Snów. Jednocześnie książka otwiera ostatni cykl pierwszej fazy. Tak, pierwszej, całość bowiem jest podzielona aż na pięć faz, z czego tylko pierwsze dwie będą naprawdę obszerne, jeśli idzie o liczbę pozycji literackich. Z czasem poszczególne cykle zaczną się zazębiać, prowadząc do czegoś na wzór Avengersów i ich walki z Thanosem. W każdej książce pojawia się jedna lub czasem kilka postaci istotnych dla przebiegu całych Wojen Snów. Bohaterowie ci będą przewijać pomiędzy poszczególnymi seriami i pchać do przodu główną oś fabularną, aż ku wielkiemu finałowi, który wpłynie bezpośrednio na dalsze losy Multiwersum Snów.
Jeśli zatem tak samo jak ja lubicie filmy Marvela, a przy okazji macie ochotę zobaczyć, co by się stało, gdyby połączyć ze sobą D&D z Mass Effectem, Gwiezdnymi wrotami, a całość doprawić sporą dawką mitologii, to jest spora szansa, że zostaniecie w moim multiwersum na dłużej. Jak wspominałem, realizuję swoje nerdowskie marzenie, zatem najpewniej nie stworzę nic nowego czy wybitnego, ani tym bardziej oryginalnego. Jednak nie uważam, że moja literatura jest pozbawiona jakiejkolwiek wartości. Od lat wiele dzieł kultury rozrywkowej potrafi przemycać trudne tematy i robi to w przystępny dla odbiorcy sposób. Mam nadzieję, że mnie ta sztuka również się uda.
Zatem zapraszam Was do poznania bohaterów Multiwersum Snów oraz odkrywania jego sekretów, które ostatecznie doprowadzą do czegoś na kształt Endgame. Spisanie tego wszystkiego zapewne zajmie mi lata, ale lepiej tworzyć coś wolniej i dokładniej, niż niepotrzebnie się spieszyć.
Artur Tojza
Seria Trzynaste Królestwo
● Zajazd pod Cnotliwą Sekutnicą
● Rajska wyspa
● Wojna Pierworodnych
● Klucze serafinów
Seria Hellspace (cykl 1)
● Piekło kosmosu
● Piekło kosmosu: Opowieści z pogranicza
● Piekło kosmosu: Demony przeszłości
Seria Alicja w Krainie Zbrodni (cykl 1)
● Farreter
● Domek dla lalek
● Lilith
Seria Cienie Snów
● Cienie umysłu
● Psychodelika
● Zakamarki lęków
● Marionetki strachu