Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Klara Abramson, córka Kaina, Władcy Demonów i wszelkich piekieł, ma w przyszłości przejąć władzę nad całymi Zaświatami. Jednak by zasiąść na Świetlistym Tronie, musi spełnić jeden warunek - wyjść za mąż. Młoda kobieta nie ma zamiaru podporządkowywać się starym prawom i dobitnie przedstawia swe stanowisko ojcu. Ten zawiera z córką pakt: jeśli ta przez sto lat da radę z sukcesem poprowadzić pewien przybytek na jednym ze światów, wtedy przystanie na jej warunki i pomoże zmienić prawo. W innym wypadku będzie mu posłuszna. Klara podejmuje wyzwanie i tym samym trafia na Panger, planetę z pozoru podobną do Ziemi z końca XIX wieku, jednak zamieszkaną przez elfy, krasnoludy i inne fantastyczne rasy. W świecie tym magia jest skupiona w rękach elit, a większość zdobyczy technologicznych nadzoruje elficka Inkwizycja Myśli. Okazuje się, że Klara trafia do miejsca skrywającego wiele mrocznych tajemnic, w tym przerażający sekret dawnego ludzkiego państwa, zwanego Trzynastym Królestwem.
Jest to pierwszy tom serii Trzynaste Królestwo, będącej wprowadzeniem do Multiwersum Snów. Rzeczywistości, w której magia oraz technologia łączą się w jedność. Seria stanowi również prequel do „Piekła kosmosu” oraz nawiązuje do pewnych wydarzeń wspomnianych w „Farreterze”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 477
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Autor: Artur Tojza
https://www.facebook.com/Artur-Tojza-ksi%C4%85%C5%BCki-105397551545704
Redakcja i korekta: Marta Tojza
https://martatojza.pl
Okładka: Karolina Żuk-Wieczorkiewicz
https://www.instagram.com/karolina.avaroth/
Zdjęcie do okładki: Marta Tojza
https://martatojza.pl/kontakt/
Skład: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
https://zyszczak.pl
Fandom-Wiki Multiwersum Snów
https://multiwersum-snow.fandom.com/pl/wiki/Multiwersum_Sn%C3%B3w_Wiki
Copyright © Artur Tojza
Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
Wydanie I
ISBN 978-83-67864-06-0
W wielu różnych miejscach we wszechświecie panowało proste wyobrażenie o życiu pozagrobowym. Niebiosa postrzegano jako utracony raj, pełen harmonii, dobrobytu oraz miłości, której źródłem było najwyższe bóstwo-stworzyciel. Piekło natomiast rysowało się jako kraina grozy, skąpana w ciemności, bólu i niekończącym się cierpieniu. W pewnym stopniu się to zgadzało, jednak większość istot rozumnych byłaby zapewne wielce zdumiona, gdyby poznała prawdę o tym, co powszechnie nazywano Zaświatami.
Pochłonięta tymi myślami Klara oparła dłoń o grubą szybę, tak idealnie gładką i zimną, jakby została wykonana z lodu. Przyglądała się znajomemu krajobrazowi miasta pełnego różnorodnych budynków, wspaniałych parków oraz ogrodów przywodzących na myśl krainy opisywane w świętych księgach najróżniejszych ras. Spędziła w Heliopolis całe dotychczasowe życie, zawsze otoczona służbą oraz najlepszymi nauczycielami. Ci ostatni często byli bóstwami, które patronowały podobnym dziedzinom nauki na różnych światach, lub filozofami, którzy po śmierci dostali możliwość dalszego zgłębiania tajników multiwersum. Czuła się niczym ptak w ogromnej złotej klatce, jak marionetka w domku dla lalek będącym bezwartościową iluzją raju, podczas gdy jej liczne przyrodnie rodzeństwo otrzymywało przeróżne role i zadania w czuwaniu nad losem inteligentnych dusz w ich drodze przez życie.
Czekała teraz na ojca w jego biurze na szczycie wielkiego biurowca, wznoszącego się dumnie w samym centrum Heliopolis. Jej nauczyciele z wrodzoną sobie dbałością oraz monotonią wpajali dziewczynie historię miasta, którym miała w przyszłości rządzić, gdy osiągnie odpowiedni wiek i spełni jeden warunek – wyjdzie za mąż. Nie napawało to Klary optymizmem, ponieważ przez ten czas zdążyła poznać wielu potencjalnych kandydatów, z których każdy kolejny był w jej oczach głupszy. Ojciec, będący ambasadorem ogólnie pojętych piekieł, od tysiącleci sprawujący powszechnie nielubianą funkcję Władcy Demonów, dbał o córkę jak mógł, ale nie grzeszył wrażliwością.
Klara zawsze się zastanawiała, jakim cudem Kain, potomek pierwszych ludzi, rozkochał w sobie Sefarę, jedną z pierwszych serafinek, która tchnęła życie w większość aniołów oraz demonów królujących w swoich krainach. Nie umiała wyobrazić sobie rodziców razem, matka bowiem zapadła w wieczny sen niedługo po urodzeniu córki i w żaden sposób nie dało się jej wybudzić. Klara wiele czasu spędzała przy kryształowym sarkofagu i rozmawiała z matką, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła, gdy mówiła do nieruchomego oblicza o tym, co czuje. Czasem w nocy udawało jej się przyłapać ojca siedzącego w milczeniu koło śpiącej żony. W takich chwilach ze znerwicowanego pracoholika zmieniał się w smutną istotę zanurzoną we wspomnieniach.
Dziś jednak był typowym sobą, czyli nerwowym, przebodźcowanym urzędnikiem, mającym na głowie masę obowiązków związanych z piastowaną funkcją.
– Tak, pamiętam o tym. Oczywiście, już kazałem się tym zająć – dało się słyszeć od strony drzwi.
Wysoki, postawny mężczyzna niemal wyważył je kopnięciem, próbując jednocześnie nie wpuścić do środka towarzyszącej mu zgrai petentów. Równocześnie prowadził dyskusję przez mały komunikator przytwierdzony do ucha, podpisywał podtykane mu dokumenty oraz odganiał się od krążących pomagierów przypominających koty ze skrzydłami.
– Zapewniam, że panujemy nad sytuacją. Tak, pamiętam, co zrobili za życia. Oczywiście, rozumiem. Naturalnie, tak, tak, tak…
– Panie, dostaliśmy prośbę o pomoc z trzeciego kręgu. Cerber znów zerwał się ze smyczy i gdzieś uciekł.
– W szóstym kręgu doszło do kolejnego buntu papieży. Znowu się spierają, kto powinien im przewodzić.
– Perun prosi o pomoc w rozstrzygnięciu sporu z Zeusem o pierwszeństwo w doborze piorunów.
– W Krainie Koszmarów znowu…
– Pojedynczo, nie wszyscy naraz – mediował mężczyzna, kątem oka spostrzegając córkę. – Wrócimy do tematu za chwilę.
– Panie, Charon znów przysłał pismo w sprawie nowej łodzi.
– Odyn żąda pilnego spotkania…
– Właśnie dostaliśmy informację, że…
– CISZA, DO KURWY NĘDZY!!! – wydarł się Kain, a jego dotąd delikatne, choć zmęczone oblicze na sekundę przeistoczyło się w krwiożerczego demona. – Dobrze, po kolei. Zróbcie listę kolejności spotkań i za moment wszystko na spokojnie omówimy. Kto był pierwszy?
Rozgorzała awantura, wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, czyja sprawa jest najważniejsza. Harmider narastał z każdą sekundą, a twarz mężczyzny znów przybrała osobliwy, demoniczny wyraz, zaś błękitne dotąd oczy zmieniły kolor na karmazynowy z wyraźnie widocznymi ognikami w źrenicach przypominających kształtem ludzkie czaszki.
– ZAMKNĄĆ SIĘ ALBO WSZYSTKICH POŻRĘ!!!
Natychmiast zapadła absolutna cisza, a blisko trzydzieści par przerażonych oczu spoglądało z trwogą na władcę, który powoli się uspokajał i wracał do codziennej ludzkiej postaci. Poprawił elegancką koszulę skrytą pod brązową kamizelką ozdobioną z przodu złotymi oraz srebrnymi wzorami, odchrząknął i pstryknął palcami.
– Herulfie – rzucił spokojnym, ale władczym tonem.
– Tak, mój panie? – odezwał się barczysty mężczyzna, który niespodziewanie pojawił się koło zgromadzenia, jakby dosłownie wyszedł z cienia rzucanego na pobliską ścianę. Miał krótką, gęstą szarą brodę oraz długie szpakowate włosy, częściowo splecione w cienkie warkocze i przewiązane z tyłu aksamitną czarną wstążką. Ubrany był schludnie oraz elegancko, niczym majordomus.
– Spisz kolejność spotkań, sam zadecyduj o ich wadze. Te najpilniejsze przedstaw na początku.
– Na rozkaz, mój panie – odpowiedział Herulf, skłaniając delikatnie głowę.
– Jeśli ktokolwiek będzie robił kłopoty, możesz go zjeść.
Herulf wyszczerzył pożółkłe stożkowate zęby w diabolicznym uśmiechu, a cała zgraja odruchowo zbiła się w malutki tłumek pod ścianą korytarza prowadzącego do biura Władcy Demonów.
– Zajmę się petentami za godzinę. – Kain ponownie pstryknął palcami, wtedy nad wejściem do biura pojawiła się mała klepsydra, w której przesypywał się drobny czerwony piasek. – Do tego momentu proszę mi nie przeszkadzać. Dotarło? – zwrócił się w stronę struchlałego zgromadzenia.
– Tak, panie – odpowiedział mu chór drżących głosów.
Mężczyzna uśmiechnął się przelotnie oraz złowieszczo, po czym zatrzasnął ogromne drzwi biura i się o nie oparł. Był wycieńczony, a stos wyzwań oraz obowiązków rósł każdego dnia.
– Potrzebuję urlopu – westchnął z głową opartą o złote zdobienia.
– Wszystko w porządku, tato? – spytała Klara z autentyczną troską.
Kain spojrzał przekrwionymi oczyma na córkę, będącą jego najmłodszym dzieckiem, a zarazem jedynym, które zostało zrodzone z czystej miłości, nie zaś pożądania. Dziewczyna odziedziczyła wygląd po matce, choć charakter zdecydowanie po ojcu. Podobnie jak on była uparta, ambitna i pracowita, a to w połączeniu z olśniewającą urodą, pochodzeniem oraz statusem budziło zazdrość u wielu. Szczególnie od kiedy Świetlisty Tron Heliopolis wybrał Klarę na władczynię i strażniczkę całych Zaświatów. Przez to Rada Regentów, do której należał również Kain oraz jego brat Abel zarządzający niebiosami, stała się dla Władcy Demonów istnym utrapieniem w temacie zamążpójścia dziewczyny. Wiedział jednak, że niezależnie od tego, co zrobi, córka prędzej czy później będzie musiała podążyć przeznaczoną jej drogą. Pragnął jednak, aby nastąpiło to jak najpóźniej, i ze wszystkich sił starał się odmienić los córki.
– Usiądźmy, kochanie. – Kain wskazał wysoką kanapę z niebiańskiego dębu obitą szkarłatnym aksamitem. Kiedy rozsiedli się wygodnie, odchrząknął i zaczął przemowę spokojnym, lecz stanowczym tonem. – Wiem, że palisz się do pracy i pragniesz się wykazać, co naprawdę doceniam…
– Ale? – przerwała mu córka, której bursztynowe oczy w pełni skupiły się na obliczu ojca.
– Jesteś jeszcze młoda…
– Tato, błagam cię. Od lat wciskasz mi ten sam kit – oburzyła się Klara.
– Wiesz, czas nie wszędzie płynie równomiernie. W tym miejscu masz raptem dwadzieścia pięć lat, ale w innych światach twój wiek można szacować nawet na kilka stuleci. Choć oczywiście tego po tobie nie widać.
– Doskonale wiesz, o co mi chodzi, więc nie próbuj ze mną pogrywać. Jestem już dorosła, w końcu tron upomniał się o mnie dawno temu.
– Niestety – mruknął ojciec z kwaśną miną.
– Nie jestem głupia – kontynuowała Klara. Wstała i zaczęła gorączkowo spacerować po biurze. – Chcesz mnie odpowiednio wydać za mąż, abym zasiadła na tronie, a twój przyszły zięć, zapewne tak dobrany, by być ci absolutnie posłusznym, zarządzał Heliopolis w moim, a raczej twoim imieniu, podczas gdy mnie przypadnie słuchanie płaczliwych skarg pokutujących dusz i pocieszanie ich na drodze do zbawienia lub reinkarnacji.
– Okej… – rzucił Kain zbity z tropu, bardzo uważnie obserwując córkę. W rzeczywistości pragnął odwieść ją od zamążpójścia, gdyż wtedy Klara nie spełniłaby podstawowego warunku potrzebnego do sprawowania władzy, ustanowionego przez pierwszego władcę zasiadającego na Świetlistym Tronie. Właśnie w tym celu zorganizował dzisiejsze spotkanie: chciał powierzyć dziewczynie jakieś mniej znaczące stanowisko, gdzie jeszcze bardziej zrazi się do wszelkiej maści mężczyzn. Tymczasem los pierwszy raz od dawna zesłał mu podarunek, zatem zamierzał go w pełni wykorzystać.
– Nie dam się wpakować w ślubne kajdany z jakimś służalczym biesem, serafinem albo miernym bogiem.
– Są jeszcze herosi, skarbie – zasugerował nieśmiało Kain, doskonale zdając sobie sprawę, jak córka nimi gardzi.
– Błagam cię, tylko nie to – prychnęła Klara, a jej włosy na chwilę zamigotały czerwienią, co ciekawie kontrastowało z białą, niemal porcelanową skórą. – Banda zapitych mięśniaków, którzy potrafią jedynie mordować i się pieprzyć.
– Cóż, twoja siostra… – Kain umiejętnie dolewał po trochu oliwy do ognia.
– No faktycznie, jest czego zazdrościć. Aurelia to idealny przykład cycatej idiotki pakującej się z jednego toksycznego związku w drugi.
– Miałem namyśli Flawię, ale mniejsza z tym – mruknął ojciec cicho, zadowolony z efektu.
– Wybacz, tato, ale mam większe ambicje, niż tylko się bawić, pieprzyć albo pocieszać czyścowe dusze.
– Naturalnie – przytakiwał Kain z poważną miną, ciesząc się w głębi serca niczym małe dziecko i już gratulując sobie wygranej.
– Sam mi wpajałeś, że jestem stworzona do czegoś większego. Do samodzielnego sterowania własnym losem, i to zamierzam uczynić.
– Masz moje pełne poparcie.
– Chcę się przysłużyć naszej społeczności, pokazać, co naprawdę potrafią kobiety z naszej rodziny.
– Ależ w pełni to rozumiem, kwiatuszku.
– Dlatego uznałam, że mogę samodzielnie zasiąść na Świetlistym Tronie i zarządzać Heliopolis z doradcami u boku.
– Co proszę? – Z Kaina momentalnie wyparowała cała pogoda ducha.
– Oczywiście jako Władca Demonów i dziewięciu kręgów piekielnych byłbyś jednym z moich najbliższych doradców. Wraz ze swoim bratem, ma się rozumieć.
– Przyrodnim, jak już – fuknął z odrazą Kain.
– Stryjek Abel z pewnością mnie zrozumie i poprze.
– Ostudźmy nieco emocje, kwiatuszku. – Kain wstał z kanapy i pospiesznie podszedł do córki. – Cieszą mnie twoje ambitne plany, ale zarządzanie Zaświatami nie należy do łatwych zadań. Wiem to z autopsji, a zauważ, że przypadł mi raptem wycinek w postaci piekieł, i to niecałych.
– Poradzę sobie – rzuciła stanowczo Klara, prostując się przed ojcem.
– Nie przeczę, jednak musisz zdać sobie sprawę, że to praca na pełen etat, dlatego takiej decyzji nie wolno podejmować pochopnie. Poza tym Księga Pierwszego Prawa…
– Nie zmusisz mnie do ożenku. Poza tym prawo zawsze można zmienić. Nowe czasy, nowe zasady. Sam mnie tego uczyłeś.
– Czasem tego żałuję – mruknął pod nosem Kain.
– Jedynie stosuję się do słów, które mi wpajałeś przez lata.
– Nie pamiętam, abym kiedykolwiek uczył cię sprzeciwiania się ojcu.
– Wszystko zależy od interpretacji.
– Dobra, zatem dobijmy targu… – Kain gorączkowo szukał w głowie jakiegokolwiek pomysłu, aby tylko odwieść córkę od decyzji, której wszyscy mogliby pożałować. Szczególnie że dziewczyna wyraźnie nie rozumiała, z czym naprawdę wiąże się obowiązek wyznaczony jej przez Świetlisty Tron. Być może byłoby inaczej, gdyby wyjaśniono jej pewne kwestie związane z przeszłością pewnych członków rodziny, o których wielu pragnęło zapomnieć. Niestety konsekwencje tamtych wydarzeń nadal były odczuwalne, a Kain w swej bucie uznał, że najlepszym remedium będzie niemówienie córce o niewygodnych sprawach. Teraz zaczynał tego żałować.
– Mam podpisać z tobą cyrograf?
– Od razu tam cyrograf – zaśmiał się nerwowo Kain, prowadząc Klarę w stronę biurka. Jednocześnie przeczesywał w pamięci różne dokumenty, które ostatnio mu spłynęły. – Przecież nie zażądam duszy od własnego dziecka. Mam na myśli prostą umowę partnerską.
– Żadnych sztuczek?
– Żadnych sztuczek. Słowo honoru – rzucił pospiesznie, kładąc rękę na piersi.
– W takim razie co proponujesz?
– Cóż, zarządzanie wcale nie należy do łatwych zadań, więc może na początek zajęłabyś się czymś mniejszym. W sensie mniej skomplikowanym, tak aby poćwiczyć, wdrożyć się, ale bez pośpiechu.
– Mam pomóc w zarządzaniu Limbo?
– Miałem na myśli coś mniejszego…
– Chodzi o bycie doradczynią jednego z Panów Piekieł?
– Jeszcze mniejszego, hmm, powiedzmy, no… – Kain nerwowo szukał rozwiązania, aż jego wzrok padł na dokument, który przyniesiono mu z samego rana. – A może byś tak poprowadziła karczmę?
– Słucham? – Klara spojrzała badawczo na ojca. – Mam być kucharką?
– Ależ nie, nic z tych rzeczy – rzucił Kain z przesadnie udawaną swobodą, chwytając dokument zwinięty w rulon i opatrzony złamaną pieczęcią. – Niedawno nasz daleki krewny, o którym nie warto wspominać, pozostawił po sobie spadek. Chłopu przedwcześnie się zmarło, nie miał dzieci, przez co jego majątek trafił z powrotem w nasze ręce.
– Jak się domyślam, jest tak lichy, że nikt nie jest nim zainteresowany.
– Od razu tam lichy… – Ojciec machnął ręką. – Całkiem spory zajazd koło jednej z głównych dróg łączących dwa królestwa.
– Królestwa? – spytała podejrzliwie Klara. – W jakim świecie mieści się ten zajazd?
– Cóż, może nie jest to Arkadia, Ziemia czy Delf, ale trzymają się lepiej niż ci, co przetrwali apokalipsę na Martwej Ziemi – zaśmiał się nerwowo Kain.
– Czyli, jak rozumiem, nie ma tam prądu, bieżącej wody, cywilizowanych środków transportu…
– Czynią postępy, poza tym mają magię. Zresztą po zniknięciu Trzynastego Królestwa na Pangerze zapanował pokój. Przynajmniej w jakimś stopniu.
– Pange… Stwórco, miej litość – jęknęła Klara.
– Nie wzywaj imienia wujka swego nadaremno – rzucił wesoło Kain, co spotkało się z gromiącym spojrzeniem córki. – Dobra, przyznaję, to było słabe.
Klara wzięła od ojca pergamin, rozwinęła go i zaczęła czytać. Po chwili powiedziała na głos:
– Zajazd pod Cnotliwą Sekutnicą. Serio?
Cholerny bękart, pomyślał odruchowo Kain, szczerząc zęby w nerwowym uśmiechu. Kompletnie o tym zapomniał, choć nadal miał szansę ugrać swoje.
– Zawrzyjmy zatem następującą umowę: jeśli przez sto lat uda ci się rozwinąć ten przybytek, poprę twój wniosek przed Radą Regentów o samodzielnym rządzeniu Heliopolis i wprowadzeniu nowego zapisu w Księdze Pierwszego Prawa. W innym wypadku będziesz mi posłuszna i zrobisz to, co ci każę.
– Mam spędzić na tym zadupiu całe stulecie?
– Zleci jak z bicza strzelił – rzucił lekko Kain, zdając sobie sprawę z własnej obłudy. – Z twoją urodą spokojnie możesz udawać elfkę. W końcu jesteś wysoka, białowłosa, szczupła, z niezbyt dużym…
– Nawet nie kończ – warknęła córka z dezaprobatą w oczach.
– W każdym razie wyglądasz jak typowy elf, a na Pangerze to one dominują od tysiącleci.
Klara przyjrzała się uważnie twarzy ojca. Zwinęła pergamin w rulon i w zamyśleniu podrapała się nim po brodzie.
– Sto lat i ani dnia dłużej – powiedziała, przybierając ostrożny ton.
– Masz moje słowo. To jak? Zawieramy umowę? – Kain wyciągnął dłoń w stronę córki.
– Ale stawiam jeden warunek: wyjdę za mąż tylko za kogoś, kogo szczerze pokocham, tak jak matka ciebie.
– Stoi. – Oczy Kaina zamigotały czerwienią, kiedy uścisnął dłoń córki, pewny zwycięstwa.
Willa lorda Ansgara Krahego, Wielkiego Księgowego Dusz, mieściła się w dzielnicy ambasadorów w Auros, stolicy elfickiego Imperium El’Yetenu. Było to największe miasto portowe na Północnym Kontynencie, które od zakończenia wojny z Trzynastym Królestwem przeżywało ciągły rozkwit. W wyniku działań politycznych przejęło główne szlaki handlowe pomiędzy północą, gdzie dominowały elfy oraz krasnoludy, a pomniejszymi państewkami na południu, składającymi się z różnej wielkości archipelagów wysp. Tym sposobem każde szanujące się konsorcjum handlowe musiało mieć siedzibę w Auros, co oczywiście wiązało się z kosztami. Włodarze miasta z miejsca zwęszyli zysk i nałożyli odpowiednie podatki na kupców, wędrowców oraz karawany. Wielu na to narzekało, jednak w ostatecznym rozrachunku nie mieli wyboru i jeśli chcieli wysłać towar bezpiecznymi szlakami w głąb kontynentu, musieli płacić.
Jednocześnie kolejne trzy duże miasta portowe ściśle współpracowały z Auros, tym samym narzucając elficką hegemonię wszystkim bez wyjątku. Krasnoludzkie Królestwo Sadaru, mieszczące się na zachodzie, nie miało nic przeciw takiemu obrotowi spraw, gdyż samo czerpało z tego niemałe zyski. Do niego bowiem należał szereg kluczowych kopalń na kontynencie, które przetrwały Wielką Wojnę Ras, przy okazji przejmując też we władanie część kolonii na południu. Tym samym powstał stabilny sojusz pomiędzy dwoma nadrzędnymi rasami władającymi całym Pangerem, a raczej tym, co z niego zostało.
Klara przechadzała się po długim korytarzu wyłożonym grubym czerwono-złotym dywanem w malownicze wzory. Ściany były obite boazerią z ciemnego drewna, zaś w wielu miejscach wisiały różnorakie pejzaże. Panował tu swoisty półmrok, co dziewczynie przywodziło na myśl historie o awanturnikach szukających chwały i bogactwa. Tak się składało, że przed wyruszeniem w podróż zadbała, jej zdaniem, o odpowiedni strój pasujący do scenerii. Nie miała zamiaru paradować jak typowa elfka w skąpych, obcisłych ciuchach, zatem postawiła na praktyczną wygodę i wybrała ubiór typowego zawadiaki z opowieści dla dzieci. Wysokie skórzane buty na niskim obcasie, jasnobrązowe płócienne spodnie z czarnym paskiem, biała luźna koszula i zarzucona na nią brązowa kamizelka, a całość dopełniona ciemnobrązową skórzaną kurtką z licznymi kieszeniami. Brakowało tylko kapelusza z piórkiem i mogłaby udawać piratkę pełną gębą.
Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl, gdy lekko uchyliły się drzwi w głębi korytarza. Po chwili wyszedł z nich malutki zielony goblin, ubrany schludnie, a zarazem skromnie, i rzekł lekko skrzekliwym głosem:
– Lord Krahe oczekuje panienki.
Wskazał ręką w stronę uchylonych drzwi, jednocześnie lekko skłaniając głowę. Klara zastanawiała się, jak to możliwe, że przyjaciel jej ojca zatrudniał w swojej willi gobliny, które nie cieszyły się dobrą sławą w większości światów, jakie zamieszkiwały. Szybko jednak odsunęła od siebie tę myśl, wzięła głębszy wdech i weszła do gabinetu.
Gdy tylko przekroczyła próg, drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu, które ociekało przepychem, podobnie jak reszta willi.
– Jak sztampowo – mruknęła pod nosem, oglądając wysokie po sufit drewniane regały wypełnione księgami oraz różnej wielkości gabloty zawierające różnorakie drobiazgi.
– Z tonu panienki wnoszę, że ma panienka odmienny gust od mojego – odezwał się niespodziewanie spokojny męski głos, ale dziwnie suchy oraz szorstki.
Klara spojrzała w stronę potężnego drewnianego biurka, za którym siedział wysoki, niezwykle szczupły osobnik o skórze tak niezdrowo szarej, jakby nigdy nie wystawiał jej na słońce. Był ubrany w grafitowy surdut, beżową kamizelkę założoną na białą jedwabną koszulę, a przy szyi miał wytworny krawat z doczepioną do niego delikatną srebrną broszką. Mężczyzna odłożył staromodne wieczne pióro o złotej stalówce obok księgi, którą uzupełniał, wstał i powoli ruszył w stronę Klary.
– Witam, panno Abramson. – Wyciągnął rękę na powitanie, po czym delikatnie uścisnął dłoń dziewczyny.
– Dzień dobry, lordzie Krahe.
– Czy przez wzgląd na relacje łączące mnie z ojcem panienki pozwoli panienka, abyśmy zwracali się do siebie po imieniu? Przynajmniej gdy jesteśmy sami.
– Oczywiście, Ansgarze – przytaknęła dziewczyna. – W końcu jesteś Wielkim Księgowym Dusz, które prędzej czy później trafiają do Zaświatów.
– To bardzo obciążające stanowisko, choć w obecnych czasach mam zapewnioną sumienną pomoc – odparł mężczyzna z uśmiechem, dzięki któremu wyglądał jeszcze bardziej złowieszczo niż wcześniej. – Przejdźmy jednak do celu twojej wizyty.
– Naturalnie – przytaknęła Klara, podążając za gospodarzem, który skierował się w stronę bogato zdobionego kredensu wypełnionego karafkami z trunkami pochodzącymi z różnych zakątków świata.
– Nim zaczniemy omawiać sprawę spadku, pozwolisz, że spytam cię o kilka rzeczy.
– Mianowicie?
– Co wiesz o tym świecie? – Ansgar otworzył barek i przesunął palcem po karafkach. – Masz ochotę na wino czy może coś mocniejszego?
– Wino wystarczy. Czerwone, jeśli można prosić.
– Zatem zaproponuję Liner de Chetyt. Nieco ciężkie, ale jednocześnie bardzo orzeźwiające. Mam całkiem dobry rocznik – odparł gospodarz, nalewając trunku do dwóch kryształowych kieliszków. Następnie jeden podał Klarze. – Wracając do pytania: Co wiesz na temat Pangeru?
– Chyba to samo co wszyscy w Heliopolis. – Klara wzruszyła ramionami. W tej chwili czuła się niczym uczennica odpytywana przez nauczyciela. – To świat ziemiopodobny, technologicznie przywodzący na myśl ziemską Europę z początku dziewiętnastego wieku, z domieszką wielu innych epok. Zamieszkuje go niewielka liczba mieszkańców szacowana na około dwieście milionów rozumnych dusz, z czego większość stanowią elfy oraz krasnoludy. Dominują tutaj dwa państwa: elfickie Imperium El’Yetenu oraz krasnoludzkie Królestwo Sadaru, które zajmują blisko dwie trzecie jedynego kontynentu. Reszta państw jest im podległa, nie licząc pomniejszych krajów wyspiarskich daleko na południu. Dominuje magia w przeróżnych postaciach, gdyż technologia została w większości zakazana po zakończeniu wojny z Trzynastym Królestwem. Można by rzec, że to taki typowy świat wyjęty prosto z opowieści o smokach, uprowadzonych księżniczkach i tępych herosach śpieszących im z pomocą, z tą różnicą, że tutejsza ludność wie, czym jest silnik parowy.
– Wyrecytowałaś piękną szkolną formułkę, jednak nie do końca zgodną z prawdą – przyznał Ansgar z lekkim uśmiechem, upijając łyk wina i delektując się jego aromatem. – Choć ta wersja jest wyjątkowo wygodna dla władców Heliopolis, którzy chętnie ją szerzą pośród mieszkańców i poddanych.
– Nie rozumiem. – Klara przyjrzała się uważniej rozmówcy.
– Widzisz, moja droga, Panger to niewielki świat. W zasadzie dwukrotnie mniejszy od Pierwotnej Ziemi. – Mężczyzna podszedł do jednej ze ścian, na której wisiała mapa całej planety. – Jak zapewne ci wiadomo, w przeciągu ostatnich stu ziemskich lat na wielu światach doszło do licznych wojen, które mocno zmieniły bieg ich historii. Tymczasem Panger od niemal dwóch wieków pozostaje w miarę stabilny, choć oczywiście targają nim konflikty, jednak nie na globalną skalę. Po zakończeniu Wielkiej Wojny Ras i klęsce ludzi sytuacja stopniowo się uspokajała, a przez blisko sto lat po konflikcie trwał tutaj zastój technologiczny, żeby nie powiedzieć regres.
– Z tego, co mi wiadomo, to ludzie rozpętali tę wojnę i przyczynili się do poważnego zniszczenia planety.
– Nie wszystko jest tak proste, jak się wydaje. – Ansgar uśmiechnął się pod nosem. – Widzisz, Trzynaste Królestwo znacznie przewyższało technologicznie swoich sąsiadów oraz pragnęło zagarnąć wiele nowych terenów, szczególnie na południu, jednak zrobiło to w sytuacji zagrożenia ze strony elfów. Ludzie żyją raptem osiemdziesiąt lat, w porywach do dziewięćdziesięciu paru, choć i tak większość umiera przed siedemdziesiątką. Tymczasem elfy z Pangeru zwykle żyją około tysiąca lat. Nie są zatem tak długowieczne jak te z Arkadii, ale bardziej ekspansyjne oraz żądne złota.
– Brzmi to nieco dziwnie – stwierdziła Klara z zadumą.
– Nieprawdaż? – Uśmiechnął się gospodarz. – Niestety tak jest na tym świecie. Ich próżność oraz małostkowość doprowadziła finalnie do wojny, w której rasa ludzka zapłaciła najwyższą cenę. Zresztą nie tylko ona, gdyż wszystkie pomniejsze rasy wspierające Trzynaste Królestwo zostały ostatecznie podbite, choć nie spotkał ich aż tak okrutny los.
– Czy to prawda, że cała wyspa, na której znajdowało się Trzynaste Królestwo, została zniszczona?
– Niestety – przytaknął z wyraźnym smutkiem Ansgar, po czym wskazał na kolisty archipelag wysp na mapie. – W zasadzie to był mały kontynent. Obecnie pozostał po nim ten skrawek ziemi, na który i tak niemal nikt się nie zapuszcza. Nawet piraci omijają te tereny.
– Dlaczego? – zaciekawiła się Klara.
– Jak wspomniałem wcześniej, od upadku Trzynastego Królestwa Panger mocno zatrzymał się w postępie technologicznym. Nowe wynalazki nie są mile widziane ze względu na dawne wydarzenia, przez co w wielu dziedzinach wspomaga się magią. Niestety nie zawsze się ona sprawdza i zdecydowanie nie chroni przed skażeniem.
– Skażeniem?
– Owszem. Dla zdecydowanej większości Pangerczyków, niezależnie od rasy, to klątwa rzucona przez jedno z ich bóstw albo kara zesłana przez niebiosa. W rzeczywistości mamy do czynienia z silnym skażeniem radiacyjnym, którego źródła nie zna nikt. Nawet wysłannicy Heliopolis nie byli w stanie go ustalić, a dwie z pięciu wypraw badawczych nigdy nie powróciły.
– Ale coś chyba znaleziono? – zaciekawiła się Klara.
– Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, aby o tym mówić – odparł Ansgar, czując poniewczasie, że nieco się zagalopował.
– Jestem prawowitą dziedziczką Świetlistego Tronu, zatem prędzej czy później będę musiała poznać wszelkie tajemnice naszego multiwersum.
– Czasem mam wrażenie, że byłoby lepiej, abyś nigdy ich nie poznała – zasępił się gospodarz, spoglądając na swój kieliszek. – Żyję znacznie dłużej niż twój ojciec, wiele lat służyłem jego ojcu i widziałem więcej, niż sam bym chciał.
– Jestem pewna, że możesz być dumny ze swego życia – zapewniła go Klara.
– Uwielbiam tę szczerą ufność w was młodych. – Mężczyzna uśmiechnął się smutno i odetchnął głośno. – Dobrze, przedstawię ci pokrótce to, co mogę, jednak nie naciskaj.
– Zatem zamieniam się w słuch, choć zapewne wiesz, że nie jestem miłośniczką wykładów historycznych.
– Pamiętam – odparł Ansgar z ojcowskim uśmiechem. – Twoi nauczyciele nieraz wielce nad tym ubolewali.
– I tylko oni. Jednak tym razem będę pilną słuchaczką.
– Musisz zrozumieć, że Trzynaste Królestwo było bardzo młodym państwem zrzeszającym rasę ludzką, która od zawsze stanowiła mniejszość na Pangerze. Jednak w przeciwieństwie do innych ras ludzie rozmnażali się szybko. Nawet bardzo szybko, przez co potrzebowali nowych terenów. Do tego byli zmyślni, wrażliwi na magię, podobnie jak elfy, i potrafili się adaptować, a ich dryg do wymyślania coraz to nowszych wynalazków przykuwał uwagę wielu nieufnych par oczu.
– Dlatego uznano, że trzeba się ich pozbyć?
– Elfy z Pangeru nie lubią konkurencji. Jedynie tolerują krasnoludy z Królestwa Sadaru ze względu na swoją współzależność oraz niziołki będące w obu krajach magnatami feudalnymi zaopatrującymi cały Północny Kontynent w żywność. Sadarczycy nigdy nie mieli oporów, aby działać równocześnie na kilku frontach, wspierali więc ludzi, sprzedając im bezpośrednio swoje surowce. Natomiast niziołki były gotowe pracować dla każdego, kto zapewni im nowe tereny ziemskie oraz związane z nimi profity. Elfom było to nie w smak, szczególnie tym zamieszkującym owo piękne miasto, w którym się znajdujemy.
– Zatem głównym powodem wojny była chęć utrzymania starego porządku – podsumowała Klara.
– Pieniądze oraz władza zawsze są źródłem wojny. Jednak elfy nie doceniły ludzi. Okazało się, że Trzynaste Królestwo znacznie ich przewyższało technologicznie, a ich broń oraz okręty były oparte na elektryczności. Wyglądało to bardziej jak starcie konkwistadorów z ludami tubylczymi uciekającymi na sam widok kawalerii.
– Ludzie byli aż tak rozwinięci? – Dziewczyna nie kryła szoku.
– Owszem. Dodajmy do tego grupę uzdolnionych magów władających żywiołami i otrzymamy przepis na zagrożenie, którego żadne imperium nie może zignorować.
– Jednak ostatecznie to ludzie przegrali. Jak?
– I tutaj właśnie pojawia się zagadka, na którą nikt nie zna odpowiedzi – odparł Ansgar, a widząc zaskoczenie malujące się na twarzy rozmówczyni, lekko się uśmiechnął. – Wojna z Trzynastym Królestwem trwała sześć lat. Była wyniszczająca i pochłonęła blisko pięćdziesiąt milionów dusz, co wtedy stanowiło niemal jedną czwartą populacji planety. Warto tutaj zaznaczyć, że ludzie bronili swoich terytoriów, lecz ostatecznie zaatakowali wschodnią część Północnego Kontynentu. Nigdy jednak nie najechali Auros, choć zapewne mogliby to uczynić, gdyby uderzyli z pełną siłą.
– Czemu więc tego nie zrobili?
– Tego nikt nie wie. Oto jedna z tajemnic tego świata.
– Czyli ostatecznie magia okazała się potężniejsza od technologii?
– To właśnie miała ustalić pierwsza ekspedycja. Nie było mnie na Pangerze podczas tego konfliktu, gdyż zajmowałem się innymi sprawami. Twój ojciec wezwał mnie do siebie dopiero po tym, jak Trzynaste Królestwo przestało istnieć, a w zasadzie zniknęło w odmętach oceanu.
– Słucham? – Dziewczyna przyjrzała się z niedowierzaniem gospodarzowi.
– Nikt z tych, co przetrwali kataklizm, nie mówi głośno, co się wtedy wydarzyło. Nawet ja, mimo koneksji i starań, nigdy nie poznałem prawdy. Po prostu przyjęto, że elfy i ich sprzymierzeńcy wygrali wojnę. Odbili większość terenów zagarniętych przez ludzi na Północnym Kontynencie, po czym wdarli się na ich macierzyste ziemie, by najechać stolicę. Jednak nim tam dotarli, doszło do tragicznego kataklizmu, który dosłownie rozerwał centrum wyspy, a całą resztę zalała woda.
– Wybacz, Ansgarze, ale to brzmi jak mit o Atlantydzie, a wszyscy w Heliopolis wiedzą, że to jedynie legenda.
– Każda legenda ma w sobie ziarno prawdy, ale tak, masz rację. Brzmi to bardzo podobnie.
– Dawno przestałam wierzyć w bajki – odparła Klara z pobłażliwym uśmiechem.
– Jak zapewne wiesz, Atlanci rzeczywiście istnieli, choć krążące o nich mity mocno wypaczyły ich prawdziwy obraz – odparł z powagą Ansgar. – Ich czas już dawno przeminął. Nie zmienia to jednak faktu, że byli wspaniałymi rzemieślnikami oraz wybitnymi uczonymi mającymi wpływ na rozwój wielu światów w multiwersum.
– Twierdzisz zatem, że ludzie z Pangeru poznali ich sekrety?
– Raczej zakładam, że odnaleźli jakiś wynalazek Atlantów łączący w sobie magię i technologię. Jednak źle go użyli bądź był uszkodzony i niestabilny.
– Stąd skażenie.
– Tak sądzę – przytaknął Ansgar. – W każdym razie pierwsza ekspedycja nic ciekawego nie odkryła. Potwierdziła jedynie to, co już wiedziałem. Z powodu niedostatku odpowiedniego sprzętu badacze musieli ograniczyć się do zachodnich rejonów, które pozostały na powierzchni wody. Druga ekspedycja, podobnie jak poprzednia złożona z zaufanych Pangerczyków, została zatem wyposażona już zdecydowanie lepiej, jednak najwidoczniej niedostatecznie, ponieważ przepadła bez wieści niedługo po dotarciu do celu.
– Gdzie się udali?
– Mieli przeszukać podwodne tereny w głębi dawnej wyspy. Okazało się, że poziom skażenia jest tam zabójczy. Nim zdążyli zawrócić, straciliśmy z nimi kontakt.
– Mówiłeś o pięciu ekspedycjach – przypomniała Klara.
– Tak. W przeciągu kolejnych dwóch lat wysłałem jeszcze trzy, z których ostatnia również zakończyła się katastrofą. Dwie wcześniejsze, ponownie złożone z Pangerczyków, skupiły się na badaniu fauny oraz flory kilku wysepek nowo powstałego archipelagu. Nie wniosły jednak do śledztwa nic wartościowego poza informacją o znaczącym spadku promieniowania oraz licznych mutacjach materii organicznej. Piąta ekspedycja, tym razem złożona z aniołów użyczonych mi przez twego stryja, miała ponownie zbadać płytkie morze, nazywane przez miejscowych Martwą Wodą. Tym razem jednak mieli pozostać na powierzchni i zdalnie nadzorować wysyłany pod wodę sprzęt. Wszystko zdawało się iść dobrze do momentu wystąpienia problemów z łącznością. Nakazaliśmy im powrót, ale nie wiemy, czy w ogóle zdążyli odebrać nasz rozkaz. Nikt nie wrócił.
– Wysłaliście ekipę ratunkową?
– Nie. Uznałem, że ryzyko jest zbyt wysokie, zresztą twój ojciec i stryj mnie poparli. Tu już nie chodziło o straty jakichś elfów czy krasnoludów, lecz samych aniołów. Zresztą ich przywódca był serafinem, doświadczonym w tego typu wyprawach, a mimo to nie udało mu się uniknąć śmierci.
– Ale ich iskry powróciły chyba do Zaświatów? – zdziwiła się Klara.
– Z tego, co mi wiadomo, to nie. Cokolwiek zabiło członków ostatniej ekspedycji, musiało uwięzić ich byty astralne lub nawet je pochłonąć. Z tego względu wszyscy jednogłośnie uznaliśmy, że nikt nie może się zbliżać do Martwej Wody.
– Co było później?
– Zostałem oddelegowany przez Heliopolis do rozmów z Najwyższą Radą Magów, która dysponuje wiedzą o faktycznej naturze wszechświata. Oczywiście w ograniczonym stopniu. Wspólnie uradziliśmy, aby przedstawiciele rady przekonali władców El’Yetenu i Sadaru do otoczenia nadzorem dawnych ziem Trzynastego Królestwa. Jednakże podczas negocjacji, które trwały blisko miesiąc, uchwalono szereg innych postulatów, w tym ograniczenie istniejących technologii, szczególnie o charakterze militarnym, a także stworzenie specjalnej grupy zwanej Inkwizycją Myśli, mającej określać, czy dany wynalazek jest bezpieczny, czy nie. Z czasem ich wpływy tak mocno się rozrosły, że doszło do zastoju technologicznego.
– Przeraża mnie, do czego czasem potrafi doprowadzić fanatyzm. Zatem jak obecnie wygląda sytuacja na Pangerze? Jak rozumiem, o ciepłym prysznicu w zajeździe mogę pomarzyć, chyba że zagotuję sobie balię z wodą – mruknęła Klara z rezygnacją.
– Aż tak źle nie jest – stwierdził gospodarz, prowadząc rozmówczynię w stronę regału zawierającego stosy aktów własności. – Co prawda Inkwizycja zakazała używać wszelkich urządzeń wytwarzających elektryczność, a przedmioty oparte o proch czy ropę są pod ścisłym nadzorem i tylko nieliczni mogą z nich korzystać, jednak zadbano o rozwój infrastruktury miejskiej. Dostępne są liczne łaźnie publiczne czy prywatne termy dla wyżej urodzonych, działają systemy kanalizacji miejskiej, w tym rurociągi dostarczające wodę pitną, wszystko w oparciu o urządzenia parowe. Ulice w większości miast są oświetlane za pomocą lamp gazowych lub olejowych. W wielu dziedzinach życia można wspomagać się magią, głównie opartą na podstawowych żywiołach natury, ale najpierw trzeba zdobyć stosowne zezwolenia i używać magii w granicach obowiązującego prawa.
– Aż tyle istot jest tutaj wrażliwych na magię? – spytała zaskoczona Klara.
– Ależ oczywiście, że nie – pospieszył z odpowiedzią Ansgar, przeszukując regał. – Zdecydowana większość tak zwanych magów to zwykli szarlatani. Alchemicy, iluzjoniści, oszuści i tym podobni, którzy najczęściej działają w szarej strefie. Jednak około dwudziestu procent społeczeństwa Pangeru jest wrażliwa na magię w różnym stopniu, głównie dotyczy to elfów i ludzi, jednak ci drudzy się z tym nie obnoszą.
– Jak rozumiem, wydarzenia sprzed dwustu lat nadal są żywe w pamięci mieszkańców.
– Owszem. Poza tym Imperium wydało nakaz, aby każdy człowiek przejawiający oznaki władania magią został zatrzymany i poddany odpowiedniej edukacji pod ścisłym nadzorem inkwizytorek. Domyślasz się, że mało kto jest chętny uczestniczyć w czymś takim.
– Ludzie nie założyli nowego państwa?
– Po wojnie została ich dosłownie garstka. Obecnie liczą mniej niż pięć milionów dusz rozproszonych po całym Pangerze. Sporo ich pracuje jako robotnicy w dużych miastach pokroju Auros. Część to najemnicy, niektórzy są kupcami, ale wielu zamieszkujących wyspiarskie państewka na południu trudni się przemytem lub piractwem.
– A ponoć elfy słyną z dobroduszności.
– Zależy względem kogo. – Ansgar się wyprostował, trzymając w ręku akt własności. Przejrzał go, po czym podał Klarze. – Od tej chwili Zajazd pod Cnotliwą Sekutnicą należy do ciebie. Wraz z przyjęciem tego dokumentu zacznie obowiązywać umowa, którą zawarłaś z ojcem.
– Rozumiem – stwierdziła Klara, biorąc pergamin bez wahania. – Zatem mogę wreszcie zmienić nazwę tej speluny.
– Niestety testament twego wuja wyraźnie zakazuje zmiany nazwy nowemu właścicielowi. Zresztą opatrzył ją stosownym magicznym certyfikatem, więc w żaden sposób nie można podważyć woli zmarłego w tej materii.
– Cudownie – fuknęła poirytowana.
– Ta speluna, jak to ujęłaś, jest dość rozpoznawalnym miejscem w pewnych kręgach.
– Domyślam się – mruknęła dziewczyna z niesmakiem, chowając akt własności do wewnętrznej kieszeni kurtki. – Cóż, dziękuję ci, Ansgarze, za cenną lekcję historii. Przynajmniej teraz wiem, czego mogę się spodziewać, i pierwszy raz cieszę się ze swego wyglądu. W końcu nie będę się wyróżniać z tłumu. – Klara przeczesała palcami białe włosy, odsłaniając na chwilę swoje spiczaste ucho.
– Cóż… z tym może być pewien problem – zasępił się gospodarz, zerkając na klatkę piersiową rozmówczyni.
– To znaczy? – Klara poczuła, jak policzki robią jej się ciepłe.
– Nikt nie zaprzeczy, że wyrosłaś na przepiękną kobietę, jednak… Jak by to ująć, aby nie wyjść na prostaka… – Ansgar splótł palce obu dłoni. – Widzisz, miałaś troszkę racji co do opowieści o herosach. Przynajmniej w kwestii… ubioru oraz, hmm, walorów pewnych grup.
– Chcesz powiedzieć, że tutaj elfki mają… mają…
– Wyjątkowo dużo wdzięku i lubią nim epatować – odparł Ansgar niepewnie, gdyż rozmowa wyraźnie zaczęła go krępować. – Zwłaszcza czarodziejki.
– O nie – jęknęła Klara.
– Widzisz, to zabrzmi być może nieco obscenicznie, ale, jak wspomniałem, około dwudziestu procent populacji Pangerczyków włada magią. Nie zdążyłem jednak dodać, że dotyczy to głównie… kobiet. – Mężczyzna zrobił znaczącą pauzę, widząc niedowierzanie na twarzy rozmówczyni. – Zatem dominują tutaj elfie czarodziejki, i to one również stanowią główną grupę inkwizytorek.
– W Imperium panuje matriarchat?
– Nic z tych rzeczy, ale faktycznie kobiety mają tutaj sporą władzę, co zdecydowanie powinno ułatwić ci zadanie. Wszak jesteś jedną z nich.
Klara spojrzała z rezygnacją na Ansgara. Nie dość, że dostała przydługi wykład z historii Pangeru, to na dodatek mężczyzna uderzył, choć nieświadomie, prosto w jej największy kompleks. Od zawsze czuła się z tym źle. Jej siostry mogły się pochwalić wyrazistymi krągłościami, co potrafiły wykorzystać na swą korzyść. Tymczasem ona czuła się nieraz niczym podrzutek i cieszyła się, że po wielu stuleciach jej ciało choć trochę się uwypukliło. Jednak nie na tyle, aby zagłuszyć traumę w głowie dziewczyny.
Sama z racji urodzenia władała przepotężną magią, a jednocześnie była jej źródłem, jednak nigdy nie lubiła tych wszystkich lafirynd w skąpych zwiewnych strojach, epatujących biustem i krągłymi pośladkami. Miała wrażenie, że ogrom czarodziejek bardziej przypomina panienki do towarzystwa, a trafiła do świata, gdzie takie widoki zdawały się nad wyraz powszechne. Żałowała teraz pośpiechu i przybycia do tego świata niemal od razu po zawarciu umowy z ojcem. Tak bardzo chciała mu dopiec, że nie zauważyła, kiedy sama weszła na minę.
– Cóż, jeszcze raz dziękuję za wszystko, lordzie Krahe – powiedziała Klara, szykując się do wyjścia.
– Życzę ci powodzenia, moja droga. – Ansgar wyciągnął rękę na pożegnanie. – W razie potrzeby zawsze znajdziesz u mnie pomoc.
– Dziękuję, ale poradzę sobie sama – odpowiedziała, odwzajemniając przelotny uścisk.
– Podziwiam twój upór i hart ducha, jednak pozwól sobie pomóc. Twój ojciec…
– Mój ojciec potrzebuje dowodu, że jestem w pełni samodzielna – przerwała mu Klara. – I zamierzam mu go dostarczyć.
– Rozumiem – przytaknął Ansgar, choć z wyraźnym oporem. – Zatem wierzę, że podołasz temu zadaniu. Jeśli pozwolisz, moi słudzy zawiozą cię do twego nowego domu oraz pomogą z bagażami.
– Nie trzeba – odpowiedziała Klara bardziej stanowczo, niż zamierzała. – Sama sobie poradzę. Poza tym moje rzeczy czekają w Heliopolis.
– Teleportowałaś się bezpośrednio tutaj bez żadnego bagażu?
– Jestem dziedziczką Zaświatów, potrafię poradzić sobie z takimi błahostkami. Otworzenie portalu to przecież dziecinada.
– Zatem już więcej nie zabieram twojego cennego czasu – odparł Ansgar usłużnie.
Klara uśmiechnęła się z wyższością, po czym pewnym krokiem opuściła gabinet. Pragnęła za wszelka cenę udowodnić wszystkim, ile jest warta. Rodzicom, rodzeństwu, a nade wszystko mężczyznom, którzy stale byli w czymś od niej lepsi. Zamierzała skończyć z tym raz na zawsze.
Wyszła na niewielki dziedziniec rozciągający się przed willą, zatrzymała się pośrodku i wystawiła twarz na promienie późnowiosennego słońca. Odetchnęła rześkim powietrzem. Okolica była spokojna i malownicza, wypełniona różnorodnymi rezydencjami zamieszkiwanymi przez ambasadorów oraz możnych tego świata. Każda posesja miała własne ogrody oraz dziedzińce z fontannami, a łączące je ulice, wyłożone ociosanym białym kamieniem, lśniły czystością. Jedyną rzeczą wskazującą na postęp technologiczny były latarnie gazowe oraz stroje przechodniów, mocno kojarzące się z europejską modą z końca dziewiętnastego wieku na Pierwotnej Ziemi. Klara z nietęgą miną spojrzała na swój ubiór. Naprawdę żałowała, że nie zrobiła szerszego rozeznania przed wyprawą na Panger.
– Drobiazg. Przebiorę się, jak już będę na miejscu – powiedziała sama do siebie na głos, po czym pstryknęła palcami i pojawił się przed nią świetlisty, błękitny portal.
Weszła w niego pewnym krokiem, jednak ku jej zaskoczeniu, gdy wyszła po drugiej stronie, nadal znajdowała się na tym samym dziedzińcu. Nie rozumiała, co się właściwie stało. Powinna trafić przed samo wejście do odziedziczonego zajazdu, a tymczasem nie ruszyła się ani o krok. Spróbowała ponownie, niestety z podobnym rezultatem. Gdy za trzecim razem efekt był ten sam, pospiesznie wyjęła z wewnętrznej kieszeni kurtki akt własności i zaczęła go uważnie studiować.
– Oczywiście – warknęła na głos, kiedy jej wzrok padł na zapis mówiący o magicznej pieczęci rzuconej na zajazd oraz otaczającą go posesję. Oznaczało to, że nikt nie mógł się tam teleportować, co miało chronić przybytek przed wścibskimi lokatorami, a także uniemożliwić dłużnikom ucieczkę przed uiszczeniem stosownej opłaty.
Klara zaczęła uważnie studiować cały zapis aktu własności, a jej twarz pochmurniała z każdym kolejnym punktem.
– To jakiś koszmar – jęknęła głośno. – Jaki czubek zakazuje używania magii we własnej karczmie, podczas gdy świat, w którym żyje, jest od niej uzależniony?
Schowała dokument do kieszeni i już miała zawrócić, aby poprosić o pomoc Ansgara, jednak zatrzymała się w pół kroku. Biła się przez chwilę z własnymi myślami, po czym wyprostowała niczym struna.
– Jestem dorosła i niezależna – rzuciła na głos, by dodać sobie otuchy. – Poradzę sobie sama. Przecież to nie może być daleko.
Żwawym krokiem przekroczyła niską bramę prowadzącą na chodnik koło jednej z głównych arterii dzielnicy. Było wczesne popołudnie, na ulicy panował niewielki ruch. Co jakiś czas przemknęła dorożka lub wóz dostawczy, a wokoło przechadzało się kilkoro mieszkańców spoglądających na dziewczynę z wyraźną wyższością, niekiedy nawet pogardą. Klara czuła się głupio, jednak nie zamierzała się poddać. Gdyby wróciła teraz do domu, mogłaby zastać ojca albo, co gorsza, kogoś z rodzeństwa. Z pewnością od razu stałaby się obiektem kpin i ataków z ich strony. Nie. Musiała dać sobie radę sama, tak jak to sobie obiecała, a kiedy już będzie w swoim nowym domu, znajdzie sposób, aby niezauważenie przenieść bagaże czekające w jej apartamencie w rodzinnej posiadłości. Wtedy na spokojnie przemyśli wszystko jeszcze raz i przygotuje plan działania. Z tą myślą oraz bojowym nastawieniem ruszyła szukać drogi do niesławnego zajazdu.
Kilkukrotnie próbowała spytać o przybytek tutejszych mieszkańców, jednak za każdym razem, gdy tylko do nich podchodziła, odsuwali się od niej, jakby mieli do czynienia z żebraczką. Powoli ogarniała ją frustracja, szczególnie gdy jeden z przechodniów rzucił jej srebrną monetę i kazał ruszać w swoją stronę, byle dalej od niego. Miała ochotę cisnąć w jegomościa drobniakiem, ale ostatecznie się powstrzymała.
Usiadła zrezygnowana na ławce koło ogromnego parku w centrum dzielnicy i przeczesała palcami włosy, masując sobie przy okazji zesztywniały kark. Nie tak to miało wyglądać.
– Myśl, dziewczyno – wyszeptała sama do siebie.
W końcu wpadła na pomysł. Rozsiadła się wygodnie na ławce, ignorując spojrzenia modnie ubranych przechodniów, pstryknęła palcami i w jej dłoni pojawiła się podniszczona księga. Był to dość leciwy przewodnik po Pangerze, który otrzymała od swego wykładowcy, próbującego nad wyraz monotonnie wpoić jej historię zaludnionych światów składających się na multiwersum. Zresztą z mizernym skutkiem, czego Klara niezwykle żałowała w tej chwili. Podręcznik, choć niezbyt aktualny, zawierał mapę planety oraz opis kluczowych miast, w tym Auros. Liczyła, że znajdzie w nim wzmiankę o zajeździe, skoro uchodził za tak rozpoznawalny przybytek. A przynajmniej tak to zrozumiała podczas rozmowy z ojcem. Studiowała uważnie przewodnik, bezskutecznie szukając jakiejkolwiek informacji, gdy nagle podeszło do niej dwóch krasnoludzkich strażników miejskich ubranych w identyczne granatowe uniformy.
– A młodzieniaszek co tutaj porabia? – odezwał się jeden z nich, z krótko przystrzyżoną blond brodą oraz wąsami zakrywającymi pół twarzy.
– To raczej nie dzielnica dla takich jak ty – zawtórował mu nieco niższy towarzysz, wyglądający niemal identycznie, jednak o zaroście barwy miedzi.
Klara podniosła ponury wzrok na strażników, którym wyraźnie dopisywał humor. Nie przywykła do takiego traktowania. W Heliopolis każdy wiedział, kim jest, tutaj natomiast była obca. Do tego nie mogła użyć pełni mocy, gdyż zabraniała tego umowa, którą podpisała z ojcem.
– No co? Języka w gębie zapomniał? – rzucił z wrednym uśmiechem blondyn. – A może głuchy jest?
– Nie jestem głucha – fuknęła Klara, wstając wyprostowana, dzięki czemu znacznie przewyższała obu strażników sięgających jej do połowy klatki piersiowej, i to w czapkach.
– To co tak milczy? – spytał drugi strażnik. – Wie, że tutaj takich nie chcą. Tylko spokój porządnym obywatelom mąci, a potem my pełne ręce roboty mamy.
– Ja… – zaczęła Klara, jednak zdążyła się powstrzymać. Odetchnęła cicho i powiedziała: – Szukam jedynie drogi do Zajazdu pod Cnotliwą Sekutnicą.
– A czego taki młodzik niby chce tam szukać? – zarechotał blondyn.
– Nawet to się meszku pod nosem nie dorobiło, a już bohatera zgrywać chce. Nie za wątły na to jest?
– Nie jestem… – zaczęła Klara, ale momentalnie jej przerwano.
– Ile ty masz lat? Może z trzydzieści. Pewnie się o wojnie nasłuchał, to mu się teraz świat zdobywać zachciało.
– Takie gołowąsy teraz po świecie chodzą i nam te swoje mądrości do gazet wciskają – wtórował kompan. – Wy to pomysły rodem z bajek dla dzieci macie. Świat zmieniać chcecie, a nawet go nie znacie.
– Powiedziałam, że…
– A potem jeden z drugim się takich historyjek naczyta i przygody szukać rusza. Tylko że trzeba takiego później ratować i prawdziwego herosa za nim wysyłać. Ech, świat na psy schodzi.
– JESTEM KOBIETĄ!!! – wydarła się Klara, a jej białe włosy na chwilę przybrały karmazynową barwę.
– Kobietą? – zdziwił się strażnik. – Jakoś nie widać.
Włosy Klary stały się jeszcze bardziej czerwone. Jednocześnie wokoło nich pojawiła się delikatna aura magii, podgrzewająca nieco powietrze.
– Przybyłam do tego miasta niedawno i jestem nową właścicielką Zajazdu pod Cnotliwą Sekutnicą – wycedziła przez zęby, wyjmując z kieszeni akt własności.
– To stary Ryhler jakieś dzieci miał? – zdziwił się strażnik o miedzianych włosach.
– A cholera go tam wie. Pijak się po świecie szlajał, nim ten parszywy zajazd kupił, a i potem w miejscu usiedzieć nie umiał.
– Czy zatem byliby panowie tak mili i wskazali mi drogę? – spytała Klara, znów przybierając łagodne rysy twarzy, podczas gdy jej włosy odzyskały naturalny kolor.
– A czy my na biuro informacyjne wyglądamy?
– Daj spokój, Kraske, widzisz, że młodzik nietutejszy, to i zwyczajów nie zna.
– Ja tam tylko się staram swoją robotę wykonać, Haske.
– Powtarzam: jestem kobietą – fuknęła Klara wściekła, po czym zaświtał jej w głowie pomysł. – W zasadzie jestem elfią czarodziejką.
– A papier na to ma? – spytał blondyn, ignorując frustrację malującą się na twarzy dziewczyny.
– Kraske, już nie bądź taki służbista.
– Ty mnie tutaj na współczucie nie bierz. Jak twierdzi, że czarodziejką jest, to niech papier pokaże, bo na oko to dowodów żadnych nie widać, a takie sztuczki jak sprzed chwili to pierwszy lepszy kuglarz potrafi.
– A co ma niby magia do tego? – spytała sfrustrowana Klara, wskazując na swoją klatkę piersiową.
– Widać, że nietutejsza – stwierdził z powagą Haske. – Tyś w ogóle prawdziwą czarodziejkę na oczy widziała?
– Codziennie, jak patrzę w lustro – prychnęła Klara.
– To chyba się narcyzm nazywa. Ale da się leczyć, prawda, Kraske?
– Dobrze gadasz, bracie – zaśmiał się Haske, jednak po chwili nieco się uspokoił i zwrócił się do dziewczyny. – No już, już, nie paczaj na nas jak zbite szczenię, co to się do cyca dostać nie może. Ty lepiej ten papier od zajazdu pokaż, czy aby prawdziwy.
– Najprawdziwszy – warknęła Klara, podając dokument strażnikowi.
– Paczaj, Kraske, prawdę dziewuszka rzekła. Faktycznie jaka krewna Ryhlera to być musi, bo papier autentyczny. Do tego pieczęcią opaczony, więc złodzieja przykra niespodzianka by spotkała.
– No dobra, może to i prawda, ale na czarodziejkę to mi dalej nie wygląda.
– Mam wam zrzucić z nieba krowę? – prychnęła dziewczyna.
– No już bez takich, kochanieńka, bo jeszcze niepotrzebny kłopot sobie na głowę ściągniesz – stwierdził Kraske z powagą. – Tu stolica, to i zasad każdy się trzymać musi. Jak ty naprawdę magią władać potrafisz, to ci inkwizytorki stosowny papier wydadzą. Ale na razie to ty się z tym nie obnoś, bo się biedy napytasz, a my cię potem zaaresztować będziemy musieli.
– Przecież…
– Tak, tak, wiemy. Papier masz, zajazd jest twój, zatem dach nad głową też masz, tylko pod niego trafić nie umiesz. A że w nadobnej dzielnicy siedzisz i wyglądasz… jak wyglądasz, to cię kto za włóczęgostwo zwinąć może. A nam się to jakoś nie widzi, bo potem to trza cały stos papierków wypełnić.
Klara przetarła twarz dłonią, mamrocząc sama do siebie. To zdecydowanie nie był jej dzień.
– No dobra, dziewuszko, ty się już tak nie gorączkuj. Jedynie swoją robotę wykonujemy – stwierdził Haske.
– Na znak dobrej woli kierunek wskażemy, cobyś nam się po mieście nie włóczyła.
– Dziękuję – wysapała Klara, pragnąc już opuścić to przeklęte towarzystwo.
– Mapę miasta ma?
– Mam – mruknęła dziewczyna, wskazując na stary przewodnik.
– No to jedno dobre. Zatem tam sobie znajdzie to, co powiem. Uda się w okolice doków tuż nieopodal dzielnicy robotniczej. Tam poszuka magazynu, co do Niebiańskiej Faktorii należy. Łatwo go rozpozna, jak już na miejscu będzie. Niech tam wtedy wejdzie i o Eryka zapyta. On już do zajazdu zaprowadzi.
– A panowie nie mogliby…
– My swoją robotę mamy, a poza tym czy na bohaterów wyglądamy, co się po knajpach szlajają?
– Pozwolę sobie to przemilczeć – burknęła Klara.
– W każdym razie teraz już wie, gdzie ma iść, więc niech nie zwleka. My do roboty wracać musimy, porządku pilnować, a tutejsi za obcymi nie przepadają.
Klara ze wszystkich sił powstrzymała się od komentarza. Podziękowała jedynie za okazaną pomoc, co z trudem przeszło jej przez gardło, i ruszyła przed siebie, pospiesznie sprawdzając plan miasta w książce. Po niespełna pół godzinie dotarła do doków, które prezentowały się zupełnie inaczej niż budynki w dzielnicy ambasadorów.
W powietrzu unosiła się mieszanina różnych, zwykle nieprzyjemnych zapachów rozwiewanych przez słoną morską bryzę. Dominowała woń ryb oraz zgnilizny, ale czasem dało się wyczuć nuty przypraw korzennych albo owoców cytrusowych. Ulice były brudne, pełne zadeptanej słomy, a miejscami także błota. Zniknęły lampy gazowe, zastąpiły je stare latarnie olejowe, a wspaniałe rezydencje czy malownicze kamienice górnego miasta ustąpiły miejsca drewnianym magazynom, obdrapanym budom czy byle jak skleconym kamienicom czynszowym. Dominowali tu ludzie, orkowie oraz gobliny, czyli rasy robiące za główną siłę roboczą Auros. Większość mężczyzn nosiła brudne, znoszone ubrania z lnu, wytarte buty albo drewniane chodaki, a do tego równie tanie nakrycia głowy. Kobiety prezentowały się niewiele lepiej. Często zajmowały się patroszeniem ryb, usługami krawieckimi czy obsługą w portowych tawernach, tak samo obskurnych jak cała dzielnica.
Dla Klary było to dziwne zderzenie z rzeczywistością. W większości znanych jej książek elfy i ich miasta zawsze opisywano z należytym splendorem. Tymczasem doki Auros oraz granicząca z nimi dzielnica robotnicza bardziej przypominały obskurne zaułki ludzkich miast, gdzie przestępczość, alkoholizm, prostytucja oraz przemoc były codziennością.
Wędrując jedną z głównych ulic tuż koło portu, przyglądała się ogromnym żaglowcom. Większość z nich przypominała klasyczne fregaty oraz szkunery różnej wielkości, jednak dostrzegła też kilka jednostek z napędem parowym oraz dwa statki, jak się jej wydawało, wielorybnicze. Wszystkie prezentowały się majestatycznie, ale ich załogi, głównie złożone z ludzi, mocno psuły ten wizerunek.
Jedynie elfy, krasnoludy oraz niziołki wyraźnie odznaczały się ubiorem oraz postawą od reszty społeczeństwa. Widać było od razu, jaka hierarchia panuje w tym mieście. Klara w swym zadbanym, ale wyróżniającym się stroju oraz z elfią urodą pasowała tu jak pięść do nosa. Przypominała postać żywcem wyciągniętą z opowieści dla dzieci. Przyciągała ciekawskie spojrzenia zarówno robotników, jak i ich panów. Czuła się nieswojo, starała się unikać kontaktu wzrokowego, skupiając się na poszukiwaniach wskazanej przez strażników faktorii.
Wreszcie po blisko dwudziestu minutach błądzenia po dokach natrafiła na podłużny szyld wiszący nad wejściem do budynku z czerwonej cegły. Znajdował się koło ogromnego drewnianego magazynu, przy którym ciągle krzątali się robotnicy przerzucający pakunki pomiędzy wejściem a wozami czekającymi w kolejce. Na jasnoniebieskiej tablicy widniały białe anielskie skrzydła, a na nich czarny napis: Błękitna Faktoria, pod nim zaś drobniejszymi literami zapisano: Przyprawy i Jedwab.
Klara rozejrzała się dookoła. Z magazynów docierała do niej kombinacja aromatycznych zapachów zmieszana z fetorem patroszonych ryb, przynoszonym wraz z wiatrem wiejącym od zatoki. Odruchowo poprawiła ubranie, westchnęła cicho, zauważając kątem oka, że kilku robotników rozładowujących towar spogląda na nią z zaciekawieniem, po czym pchnęła drzwi prowadzące do ceglanego budynku.
Z miejsca uderzył ją w nozdrza silny zapach przypraw korzennych. Wnętrze było nieprzyjemnie ciemne, oświetlone jedynie latarniami na wielorybi tran. Gdy jej wzrok przywyknął do półmroku, jej oczom ukazała się otwarta przestrzeń parteru, gdzie składowano przeróżne towary. Z prawej strony pomieszczenie łączyło się z głównym magazynem, zaś na środku znajdowały się schody prowadzące na piętro.
Klara zaczepiła jednego z robotników i zapytała, gdzie może zasięgnąć informacji o pracownikach. Mężczyzna burknął jedynie, aby udała się do biur na górze. Podziękowała za pomoc, na co tamten nawet nie zwrócił uwagi i momentalnie wrócił do obowiązków. Dziewczyna wspięła się więc po skrzypiących schodach na pierwsze piętro.
Tutaj również zastała otwartą przestrzeń, podzieloną tym razem na malutkie stanowiska biurowe, przy których kłębili się przyjezdni. Szybko się zorientowała w rozkładzie pomieszczenia. Po lewej obsługiwano petentów, kupców oraz hurtowników, wyraźnie lepiej ubranych od reszty. Po prawej zaś znajdowały się kasy, gdzie przyjmowano wpłaty za towary, wypłacano należności pracownikom oraz wydawano stosowne kwity. Stała tak przez chwilę, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi, zatem wspięła się na kolejne piętro.
Tym razem cały poziom był podzielony na zamknięte biura połączone długim korytarzem. Wyraźnie nie wpuszczano tutaj byle kogo, a szczególnie zwykłych robotników. Ściany pokrywała boazeria, nie zaś zwykły tynk jak na dwóch poprzednich piętrach. Wszędzie panował porządek, a podłogę wyścielał długi zielony dywan, wyraźnie zadeptany, jednak nadal sprawiający wrażenie zadbanego.
– Panienka w jakiej sprawie? – dobiegł ją lekko skrzekliwy głos.
Klara rozejrzała się zaskoczona, aż jej wzrok zatrzymał się na goblinie, dość wysokim jak na swoją rasę, ubranym w sprany, ale czysty ciemny surdut, lniane spodnie przepasane czarnym paskiem oraz szarą koszulę schowaną pod lnianą kamizelką. Jego skóra była szaro-zielona, zaś małe czarne oczy dziwnie kontrastowały z długim zakrzywionym nosem oraz rozłożystymi szpiczastymi uszami ozdabiającymi łysą głowę.
– Dzień dobry – odchrząknęła Klara, spoglądając z góry na jegomościa. Cieszyło ją, że przynajmniej on nie wziął jej za młodzieńca. – Wskazano mi to miejsce, bym znalazła kogoś imieniem Eryk. Ma mnie zaprowadzić do Zajazdu pod Cnotliwą Sekutnicą.
– Panienka wybaczy, ale nie wygląda panienka na kogoś, kto szuka pracy w takim przybytku – odparł goblin, przyglądając się bacznie rozmówczyni. – Mogę panience polecić lepsze gospody, gdzie również zatrudniają grajków oraz aktorów scenicznych.
– Nie jestem aktorką – rzuciła z rezygnacją Klara, ponownie czując narastającą irytację. Naprawdę źle dobrała strój, co wypominała sobie od opuszczenia willi Ansgara. – Nazywam się Klara Abramson i jestem nową właścicielką Zajazdu pod Cnotliwą Sekutnicą.
– To stary Ryhler miał dzieci? – Szczerze zdziwił się goblin. – Aż ciężko to sobie wyobrazić.
– Był moim wujem – wyjaśniła. – Dość dalekim – dodała pospiesznie, wyraźnie akcentując ostatnie słowo.
– To brzmi już bardziej prawdopodobnie. Ma panienka jakiś dowód na potwierdzenie swoich słów?
– Dziś otrzymałam akt własności. – Klara wyjęła dokument i podała go goblinowi.
Mężczyzna wprawnym okiem przejrzał pergamin. Na sekundę zatrzymał wzrok na jednej z pieczęci u dołu, zrobił poważną minę, zwinął papier i oddał go Klarze, lekko się przy tym skłoniwszy.
– Panienka wybaczy mój brak manier i podejrzliwość, ale stary Ryhler był osobą dość, że tak to ujmę, istotną dla naszej faktorii. Wielu zachodziło w głowę, kto przejmie w posiadanie jego majątek, który cieszy się, no cóż… specyficzną reputacją.
– Już to słyszałam – odparła Klara z westchnieniem.
– Nazywam się Arash’ahra Kra’shery, ale proszę mówić mi Arash. Co prawda ten skrót nie jest do końca poprawny, jednak ułatwia komunikację, gdyż wiem, jak trudny dla innych jest gobliński.
– Zapamiętam, panie Arashu – powiedziała dziewczyna już bardziej życzliwym tonem.
– Wracając do samego zajazdu, to przyznaję, że okoliczności są dość niecodzienne.
– Ponieważ jestem kobietą?
– Przede wszystkim jest panienka bardzo młodą oraz atrakcyjną kobietą, a to może, że tak ujmę, przyczynić się do pewnych tarć natury społecznej, utrudniających komunikację z klientelą.
– Poradzę sobie.
– Nie wątpię, choć z pewnością przyda się panience pomoc. Czy pozwoli panienka, że zadam jeszcze jedno osobiste pytanie?
– Słucham.
– Nie jest panienka elfką, prawda? – spytał ściszonym głosem.
– Skąd…
– Mam dobry węch. – Arash popukał palcem swój długi nos. – Moja rasa słynie z tego, że wyczuwa prawdziwą naturę magii. W każdym razie strój panienki oraz aura wyraźnie wskazują, że nie jest panienka stąd.
– Czy to kłopot?
– Cóż, to zależy – mruknął goblin w zadumie. – Na razie skupmy się na doprowadzeniu panienki na miejsce całej i zdrowej. Auros może się wydawać rajem, ale to tak samo zepsute miasto jak każde inne na Pangerze. Pozwoli panienka ze mną. – Wskazał ręką w stronę schodów prowadzących na dół.
– Dokąd? – spytała Klara, ruszając przodem.
Arash dotrzymywał jej kroku, bacznie się rozglądając.
– Najpierw znajdziemy Eryka. Od śmierci Ryhlera to on opiekuje się zajazdem.
– Pracował dla wuja?
– Raczej okazjonalnie służył mu pomocą. W każdym razie wie wszystko o tym miejscu, choć martwi mnie jedna rzecz.
– Mianowicie?
– Eryk jest, że tak to ujmę, dość bezpośredni.
– Radziłam sobie z gorszymi rzeczami – mruknęła Klara.
– Rozumiem, jednak zalecałbym uzbroić się w odpowiednią dozę cierpliwości i nie brać na poważnie wszystkiego, co powie. Choć z pewnością Eryk doskonale przybliży panience formalne sprawy zajazdu. Chciałbym również coś zasugerować, jeśli mogę.
– Słucham.
– Nie pytam panienki o naturę jej pochodzenia, ale w tym mieście rządzą inkwizytorki. Jak rozumiem, panienka nie posiada odpowiedniego dokumentu zezwalającego na używanie magii w obrębie miasta?
– Kolejny raz słyszę to pytanie.
– Zatem musimy szybko temu zaradzić. Sugeruję, aby udawała panienka elfią nowicjuszkę. To z pewnością nie wzbudzi podejrzeń inkwizytorek. Zalecam również nieco zamaskować swoją aurę. Większość moich pobratymców nie przepada za elfami, ale są też tacy, którzy dla kilku monet są gotowi donieść na każdego.
– Nie mogę po prostu udawać czarodziejki?
– Panienka wybaczy, ale w tym świecie elfie czarodziejki ubierają się zdecydowanie inaczej i wyglądają o wiele, że tak to ujmę, dojrzalej.
– To też już słyszałam – rzuciła ponuro Klara.
– Elfia nowicjuszka nie będzie rzucać się aż tak w oczy. Poza tym wygląda panienka na osobę bardzo młodą, aczkolwiek nie mnie to osądzać.
– Dziękuję za rady. Na pewno z nich skorzystam – odparła dziewczyna. Mimo wszystko czuła się przybita takim obrotem spraw.
– Proszę nie mieć mi tego za złe. Robię to w imię dawnej przyjaźni z Ryhlerem.
– Znał go pan? – zaciekawiła się Klara.
– Owszem, choć wolałbym o tym porozmawiać innym razem, gdy nie będzie wokoło aż tylu ciekawskich par uszu. – Arash podrapał się po brodzie, rozglądając się po głównym magazynie, do którego właśnie dotarli. Wreszcie spostrzegł właściwą osobę i skierował się do niej. – Eryk! Eryku, podejdź, proszę.
– Co tam, Arash? – dobiegł głos z głębi wysokiego wozu, na który wrzucano worki opatrzone pieczęciami z nazwami przypraw.
– Pozwól do mnie na momencik. To ważne.
Po chwili z wozu wyskoczył wysoki młodzieniec, ubrany w płócienną koszulę, zapewne niegdyś białą, beżowe spodnie i schodzone skórzane buty. Nawet Klara, tak negatywnie nastawiona do mężczyzn z winy rodziny oraz nieudolnych zalotników, musiała przyznać, że ten osobnik przykuł jej uwagę. Przywodził na myśl księcia z opowieści o rycerzach i królewnach, choć jego odzienie wyraźnie wskazywało, w jakiej warstwie społecznej przyszło mu się urodzić. Mierzył około metra dziewięćdziesięciu, miał muskularne ciało, choć nie przesadnie wytrenowane, co zapewne było efektem ciężkiej pracy w faktorii. Jego niebieskie oczy cudownie współgrały z jasnymi włosami koloru dojrzałej pszenicy oraz mocno opaloną skórą na rękach i torsie. Jedyne, co niszczyło ten idylliczny obrazek, to kilkutygodniowy zarost, spracowane dłonie pokryte licznymi drobnymi bliznami oraz długa bruzda na szyi z lewej strony, ciągnąca się aż do obojczyka – zapewne pamiątka po dość paskudnej ranie. Na dodatek, gdy mężczyzna się do nich zbliżył, Klara poczuła nieprzyjemny zapach potu zmieszany z ostrym aromatem przypraw korzennych.
– Eryku, mam przyjemność przedstawić ci krewną Ryhlera i nową właścicielkę jego zajazdu.
– To jakiś żart? – rzucił Eryk, spoglądając z lekkim politowaniem na dziewczynę. – Przecież to jeszcze dzieciak.
– Jestem starsza, niż się wydaje – odbiła piłeczkę Klara, a z głowy momentalnie wyparowało jej baśniowe wyobrażenie o młodzieńcu, gdyż okazał się dokładnie taki sam jak większość mężczyzn, których poznała. Szczególnie pośród ludzi.
– Starsza? – Eryk przyjrzał się jej uważnie, zatrzymując dłużej wzrok na wysokości klatki piersiowej. – Jakoś tego nie widać.
– Świnia – fuknęła Klara, odruchowo krzyżując ręce na biuście.
– Jedynie jestem szczery. Poza tym nie wiedziałem, że do miasta zajechała nowa trupa teatralna.
– Eryku, proszę – zaczął mediować Arash, widząc narastające napięcie na twarzy dziewczyny. – Panienka Klara jest tutaj nowa i nie zna lokalnych obyczajów.
– To widzę.
– Zatem czy mógłbyś powściągnąć język i odstawić ją bezpiecznie do nowego domu?
– A mam wybór?
– Chętnie ci go dam. Wystarczy, że poznam adres tej speluny i sama tam trafię – warknęła Klara.
– Panienko Klaro, proszę o wyrozumiałość. Eryk jest zwyczajnie nieufny wobec nowo poznanych osób.
– Jak dla mnie to zwykły cham i prostak.
– Przynajmniej nie wyglądam jak młodzik, co się z cyrku dla ubogich urwał.
Włosy Klary zapłonęły czerwienią i lekko zafalowały. Arash poczuł ogarniającą go panikę, tymczasem Eryk błyskawicznie chwycił dziewczynę za ramię i odciągnął na bok pomiędzy stosy wysokich skrzyń. Goblin podążył za nimi, a kiedy się upewnili, że nie przyciągają niczyjej uwagi, Eryk odezwał się pierwszy, tym razem łagodnym, przepraszającym tonem.
– Naprawdę jesteś nietutejsza.
– Co to niby miało znaczyć? – Klara nadal była wściekła, a jej włosy lśniły coraz mocniej.
– Słuchaj, przepraszam za to przed chwilą, ale dla własnego dobra zapanuj nad tym – powiedział Eryk, wskazując na jej włosy.
– Gdybyś nie zachowywał się jak cham…
– Przecież przeprosiłem!
– I myślisz, że to wystarczy?
– Kurna, Arash, podaj mi tamten zwój jedwabiu.
– Jak nadzorca nas przyłapie… – zaczął nerwowo goblin, podając belę materiału.
– To wtedy będziemy się martwić – rzucił Eryk, po czym rozwinął nieco delikatnej w dotyku błękitnej tkaniny, wyjął z kieszeni składany nóż i pospiesznie odciął spory kawałek. Zarzucił go na włosy Klary, ignorując jej protesty.
– Co ty sobie wyobrażasz?
– Ratuję ci skórę – stwierdził mężczyzna, odstawiając belę materiału na bok, następnie przyjrzał się dziewczynie. – Wygląda dziwnie, ale jeśli będzie zgrywać aktorkę, to może to przejdzie.
– Eryku, dlatego prosiłem cię o powściągliwość – westchnął Arash, przecierając palcami zmęczone oczy.
– Długo tak będziesz świecić?
– A tobie co do tego? – fuknęła Klara wściekle.
– Nic, poza tym, że nie chciałbym wylądować w kazamatach inkwizytorek. Choć chodzą też słuchy, że część z nich ma tam swoje sale lubieżności, gdzie wykorzystują więźniów dla własnych uciech.
Klarze zrobiło się niedobrze. Arash zaś westchnął głośno, wiedząc, do czego to zmierza. Niestety w obecnej sytuacji musiał jakoś nakłonić tę dwójkę do współpracy.
– Eryku – odezwał się z wyraźną naganą w głosie.
– Dobra, wiem, mam się zamknąć. Ale ona świeci coraz mocniej.
– W ten sposób okazuję emocje – wyjaśniła Klara.
– To okazuj je mniej efektownie albo zapanuj nad nimi, bo inaczej naprawdę nas zgarną.
– Próbuję, ale przez ciebie nie mogę się skupić.
– Zaparzyć ci ziółek?
– Eryku! – zrugał go goblin ponownie, tym razem o wiele bardziej stanowczo.
– Już milknę – powiedział mężczyzna, przybierając oblicze niewiniątka i udając, że zamyka usta na klucz.
– Z tobą czasem jak z dzieckiem – westchnął Arash. – Ile ty masz lat?
Eryk zrobił głupią minę, jednak nic nie powiedział. Tymczasem goblin ujął delikatnie dłoń dziewczyny i zwrócił się do niej troskliwym głosem:
– Niech panienka na mnie spojrzy. Proszę wziąć głęboki wdech, a później powoli wypuścić powietrze. Proszę spróbować.
Klara spojrzała ponuro na obu mężczyzn, ale ostatecznie posłuchała głosu rozsądku i wykonała polecenie. Po kilku głębszych oddechach jej włosy powoli zaczęły przygasać i na powrót stawały się białe.
Arash poklepał ją po dłoni, po czym rzekł:
– Niech panienka zwiąże włosy i schowa je pod materiałem. Eryku, mógłbyś zrobić z tego kawałka coś na kształt chusty?
– Dlaczego moja magia jest tutaj aż tak wielkim problemem? – zdziwiła się Klara.
– Wytłumaczę to panience w stosownej chwili, jak już dotrzecie do zajazdu – odpowiedział goblin. Następnie zwrócił się do nadal milczącego Eryka, który nie mógł się powstrzymać od strojenia głupich min. – A tobie załatwię zaraz koniec zmiany. Zabierz panienkę Klarę bezpośrednio na miejsce, przedstaw ją wszystkim i pokaż jej posiadłość. Tymczasem ja postaram się załatwić papiery od inkwizytorek, tak aby nie wzbudzać podejrzeń.
– Mam wrażenie, że moje przybycie tutaj sprawia same kłopoty.
– To nie tak, panienko – odparł Arash, starając się ignorować dziecinne zachowanie Eryka. – Po prostu nikt nie spodziewał się, że ktoś taki jak panienka odziedziczy spadek po starym Ryhlerze.
– Jak ja?
– Ktoś, że tak to ujmę, będący źródłem magii – powiedział niemal szeptem goblin. – A teraz proszę chwilę zaczekać w holu, a ja wszystko załatwię. Eryk w tym czasie przygotuje powóz, gdy tylko przestanie zachowywać się jak niedorozwinięte szczenię – dodał na odchodne.
– Przecież kazałeś mi milczeć.
– Bogowie litościwi, za co? – jęknął Arash i się oddalił.
Tymczasem Klara skończyła układać włosy pod naprędce zrobioną chustą. W normalnych okolicznościach wspomogłaby się magią, jednak w tej chwili wolała z niej zrezygnować. Zerknęła przelotnie na rozbawioną twarz Eryka, fuknęła cicho pod nosem i ruszyła w stronę wyjścia. Miała ochotę udusić wszystkich mężczyzn, a szczególnie tego konkretnego. Choć po namyśle doszła do wniosku, że najchętniej zamieniłaby go w ropuchę, a potem wyrzuciła przez portal na spaloną słońcem pustynię. Modliła się w duszy, aby ten dzień wreszcie dobiegł końca, najlepiej w ciepłej kąpieli, o ile w ogóle mogła liczyć na łazienkę w nowym domu.
Czekając na powóz oraz Eryka, zaczęła rozmyślać o tym, jakie udogodnienia mogłaby wprowadzić do zajazdu. Na Pangerze panował zakaz używania sprzętów wytwarzających elektryczność, jednak magia była powszechnie dostępna. Klara domyślała się, że gdy już zdobędzie niezbędne dokumenty, będzie mogła jej swobodnie używać, nawet jeśli będzie uchodzić za nowicjuszkę. Co prawda akt własności wyraźnie wskazywał na magiczne wytłumienie całej posiadłości, co utrudniało sprawę, jednak była dziedziczką Heliopolis, więc spokojnie mogła pokonać taką przeszkodę. W razie czego na pewno istniały procedury, które pozwalały znieść tę przeklętą pieczęć. Nie miała zamiaru spędzić stu lat na tym kosmicznym zadupiu pośród technologicznych ignorantów i bez porządnej łazienki.
Pochłonięta myślami, nie zauważyła, kiedy Eryk zajechał starą furmanką zaprzęgniętą w dość leciwego gniadego konia pociągowego. Mężczyzna jak zwykle uśmiechał się ironicznie, co Klara starała się ignorować, choć niezbyt jej to wychodziło. Zajęła miejsce koło woźnicy, próbując zachować od niego jak największy odstęp.
– Witam panienkę. Czy życzy sobie panienka zwiedzić miasto przed dotarciem do celu? – zażartował Eryk.
– Ruszaj, zamiast zachowywać się jak głupek.
– Ależ po co te nerwy? Damie to nie przystoi.
– Pocieszam się tylko tym, że gdy już znajdę się na miejscu, to będę mogła cię zwolnić i już więcej nie oglądać na oczy.
– To byłoby trudne.
– Wręcz przeciwnie. Dziecinnie proste.
– Skoro tak twierdzisz. – Eryk wzruszył ramionami. – Zatem w drogę. Powiedz mi tylko jedno.
– Mianowicie? – Klara posłała mu złowrogie spojrzenie.
– Czy to, co masz na sobie, to cały twój bagaż, czy przechowujesz go gdzieś w jakiejś magicznej kieszeni?
– A co ci do tego?
– Cóż, sporo. Jak zapewne zdążyłaś zauważyć, używanie magii w tym mieście wymaga odpowiednich zezwoleń oraz wpisania do prowadzonego przez Inkwizycję rejestru osób umagicznionych. Natomiast cały zajazd jest wytłumiony, co zapewne już odkryłaś, skoro siedzisz koło mnie – dodał z szelmowskim uśmiechem. – Nie wiem, kim jesteś i skąd pochodzisz, ale podobnie jak stary Ryhler nie należysz do tego świata.
– Skąd…
– Słuchaj, źle zaczęliśmy naszą znajomość, ale co nieco wiem, bo ze starym Ryhlerem trzymaliśmy się dość blisko, a on po pijaku sporo gadał. W większości było to dla mnie niezrozumiałe, ale jednego jestem pewien: nie urodził się na Pangerze. Nie wiem, kim był wcześniej, co robił i dlaczego przybył tutaj. Nie moja sprawa. Tak samo jak nie interesuje mnie, kim ty jesteś, ale ten zajazd to mój dom. Rozumiesz?
– Jak chcesz, to potrafisz nawet mówić z sensem. – Klara uśmiechnęła się nieznacznie. – Może przez to, co przed chwilą powiedziałeś, cię nie zwolnię.
– Jak mówiłem, to byłoby trudne – odparł z nieukrywaną ironią Eryk. – No dobra, a teraz na poważnie. Masz jakiś bagaż skitrany gdzieś w odmętach cholera wie czego, czy to, co nosisz na grzbiecie, to cały twój dobytek?
– Owszem, mam przygotowane bagaże, które czekają w… moim domu rodzinnym – odpowiedziała po namyśle. – Wystarczy, że pstryknę palcami i otworzy się portal, który tam prowadzi. Przeniesienie tego na tę twoją furmankę nie powinno zająć więcej niż kilka minut.
– Kilka minut to szmat czasu. Inkwizytorki z miejsca to wyczują. To cud, że jeszcze nie dobrały ci się do skóry – mruknął Eryk niepocieszony. – Hmm… tak sobie myślę…
– Tylko się nie przemęcz.