Słona wanilia. Tom 1 - Artur Tojza - ebook

Słona wanilia. Tom 1 ebook

Artur Tojza

4,2

Opis

Słodko-słona historia o licealistach, którzy z jednej strony mierzą się z nastoletnimi problemami, a z drugiej – muszą przedwcześnie dorosnąć, ponieważ najbliżsi, którzy powinni być dla nich opoką, zawodzą.

Tomek jest wycofanym nerdem, siedzącym z nosem w komiksach oraz anime. Jego największą bolączką jest fakt, że urodził się w walentynki, których szczerze nie cierpi z wielu powodów. Pewnego razu niespodziewanie trafia do pomocy przy organizacji szkolnej imprezy walentynkowej, którą kierują dwie topowe uczennice - Amanda oraz Anna. Przyjaciółki wiodą z pozoru idealne życie i są niedoścignionym wzorem dla innych. Jednak nic nie jest tym, czym się wydaje na pierwszy rzut oka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (29 ocen)
17
7
0
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ania3989

Nie oderwiesz się od lektury

Już po pierwszych stronach wiedziałam, że pokocham głównych bohaterów, że ich pełne sarkazmu, ironi i dosyć nieoczywiste poczucie humoru, to zdecydowanie moje klimaty 🙂 Z każdym kolejnym rozdziałem było tylko lepiej, bohaterowie odkrywali przede mną swoje sekrety, poznawałam ich charaktery. Mogłam również obserwować rodzące się między nimi nie zawsze łatwe relacje i uczucia. Ta z pozoru lekka i zabawna historia życia współczesnych nastolatków, tak naprawdę skrywa w sobie wiele refleksji, ukrytych przekazów i sugestii. Autor porusza w bardzo wyważony sposób trudne tematy, związane z dorastaniem, z odkrywaniem samego siebie, z radzeniem sobie z przeciwnościami losu. Te z pozoru zwyczajne dzieciaki, to tak naprawdę istoty często dosyć mocno poturbowane przez życie, które nauczyły się na swój sposób radzić sobie z tym, co je spotyka. W tej książce nie ma ideałów. Bohaterowie są nietuzinkowi ale w pełni ludzcy. Popełniają błędy, podejmują złe decyzje i zawalają w najważniejszych mom...
10
Kabulska

Dobrze spędzony czas

zapraszam na moją recenzję. Czego można się spodziewać w tej książce? W ksiażce tej poznajemy grupę licealistów, których losy splatają się na różnych etapach ich życia . Na pierwszym planie jest Tomek, młody mężczyzna, który przez jeden wygłup zostaje zmuszony do współpracy z Amandą i Anną w przygotowaniach do imprezy Walentynkowej . Jak już wiadomo Tomek szczerze nienawidzi tego dnia. Mimo wszystko chłopak wywiązuje się ze swojego zadania najlepiej jak potrafi. Czym zdobywa szacunek i zainteresowanie dziewczyn, które w szkole uchodzą za najbardziej lubiane i atrakcyjne uczennice. Przejdźmy zatem do dziewczyn. Amanda (Ami) to piękna młoda kobieta , która poza organizowaniem szkolnych imprez od najmłodszych lat para się modelingiem. Można by pomyśleć że to praca marzeń, bo czyż nie każda dziewczyna chciała by być na jej miejscu? Niestety tak się składa że życie modelek wcale nie jest takie proste jak nam się wydaje. To ciężka praca okupiona często niskim poczuciem swojej wartości i...
10
Sobena79

Dobrze spędzony czas

Całkiem fajna historia .. co prawda o nastolatkach, ale miło i ciekawie się czyta.
00
oliwerson

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskoczenie, mega pozytywne!
00
Oldzah

Nie oderwiesz się od lektury

Tomek jest licealistą uczęszczającym do drugiej klasy. Jest uczniem raczej nie wyróżniającym się. Niestety za wybryk u psychologa szkolnego musi ponieść konsekwencje. Wychowawczyni przydziela go do Klubu pomocników, w którym Amanda i Anna przygotowują imprezę walentynkową. Tomek nienawidzi tego święta, bo właśnie wtedy obchodzi urodziny, a dodatkowo jego rodzina robi wielkie święto z okazji tego dnia, co doprowadza go do szewskiej pasji. Tomek ku wielkiemu zdziwieniu dziewczyn bardzo dobrze wywiązuje się z powierzonego zadania. Anna jest bardzo zainteresowana chłopakiem, ale ten nie zwraca uwagi na żadną z nich. Ma on plany na przyszłość czyli dostanie się na studia weterynaryjne i dalsza praca u wuja w jego klinice, w której już pracuje od jakiegoś czasu. Amanda pracuje jako modelka pomagając finansowo w domu. Zarówno Ami jak i Anna są w czołówce uczniów oraz są bardzo popularne. Tomek chce spokoju ale dzięki dziewczynom, które go wciągają w różne projekty nie ma na to szansy. Dzięki...
00

Popularność




Autor: Artur Tojza

https://www.facebook.com/Artur-Tojza-ksi%C4%85%C5%BCki-105397551545704

Redakcja i korekta: Marta Tojza

https://martatojza.pl

Okładka: Karolina Żuk-Wieczorkiewicz

https://www.instagram.com/karolina.avaroth/

Zdjęcie do okładki: Marta Tojza

https://martatojza.pl

Skład: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

https://zyszczak.pl

Copyright © Artur Tojza

Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.

Wydanie I

ISBN 978-83-67864-00-8

Prolog

Nienawidzę walentynek.

I mam ku temu bardzo, ale to bardzo poważną serię powodów. Nie wierzycie? Myślicie pewnie, że to tylko takie gderanie przeciętnego siedemnastolatka, któremu życie nie dowaliło jeszcze dość mocno i pozna jego smak dopiero, kiedy pójdzie do „prawdziwej” pracy.

Po pierwsze – pracuję. No dobra, dorywczo w przychodni weterynaryjnej mojego wujka, głównie w weekendy, ale praca to praca. Jednak nie o nią się rozchodzi, tylko o ten przeklęty Dzień Zakochanych, kiedy to ludzie kompletnie tracą rozum i zachowują się niczym banda naćpanych pawianów w zoo. Mojej rodziny też to nie ominęło.

Urodziłem się czternastego lutego, moi rodzice poznali się czternastego lutego, co gorsza ojciec oświadczył się matce tego samego dnia, bo przecież tak było „romantyczniej”. Choć obstawiam, że po prostu nie chciało mu się zapamiętywać masy różnych dat i wybrał najwygodniejsze rozwiązanie. Zapewne już zgadliście, kiedy się pobrali. Tak, cholernego czternastego lutego. I kto na dokładkę ma urodziny tego dnia? Oczywiście, że ja. Jeszcze gdybym był najstarszym z całego rodzeństwa, ale nie. Mam dwie starsze siostry, z których pierwsza urodziła się osiemnastego, a druga dziesiątego listopada. Łatwo zatem policzyć, kiedy obie zostały – że tak to poetycko ujmę – poczęte. A teraz najlepsze. Kiedyś się dowiedziałem, że rodzice nie planowali więcej dzieci, a ja byłem – uwaga! – niespodzianką. Tak. Cholerną, nieprzewidzianą niespodzianką.

Nie ma to jak delikatnie oznajmić dziecku, że jest wakacyjną wpadką, zapewne zmajstrowaną po hucznej imprezie suto zakrapianej alkoholem. Trauma zapewniona na długie lata.

Dlatego właśnie nienawidzę walentynek i staram się ich unikać jak ognia. Jest to dość trudne, zważywszy na fakt, że tego dnia moja radosna rodzinka zawsze musi z czymś wyskoczyć. Bo przecież to wszystko jest takie słodkie, romantyczne i w ogóle, kurna, cudowne. W podstawówce z początku nie było tragedii, dopóki moim rówieśnikom nie odpalił się okres dojrzewania i hormony zaczęły wesołą oraz niekontrolowaną hulankę po ich organizmach. Fakt, dzień moich narodzin bardzo szybko wykorzystano do kretyńskich żartów, co jeszcze bardziej uprzedziło mnie do tego, pożal się Boże, „święta”.

Dlatego gdy trafiłem do liceum, postanowiłem obrać nową taktykę – trzymać wszystkich na dystans. Szczególnie kobiety. Pierwszą klasę przeszedłem bezboleśnie, a druga zapowiadała się podobnie. Zapowiadała, ale niestety musiał się znaleźć ktoś, kto oczywiście zepsuł cały mój misterny plan. I, o zgrozo, tą osobą okazała się moja wychowawczyni, kobieta dobijająca do trzydziestki, która desperacko szukała drugiej połówki.

A wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że tego feralnego dnia poznałem dziewczynę, w której się naprawdę zakochałem. Na moje nieszczęście – z wzajemnością.

Zacznijmy jednak naszą opowieść od samego początku.

Jest jedenasty lutego. Nazywam się Tomek Sosnowski, jestem uczniem drugiej klasy w prywatnym liceum w Gdyni i szczerze nienawidzę walentynek.

Rozdział 1: I tak to się zaczęło

Tomek stał naprzeciw wychowawczyni przeglądającej w milczeniu jakieś dokumenty. Nikt nie lubił takich sytuacji, bowiem zwykle kończyły się nudną, moralizatorską pogadanką nauczyciela i równie fałszywą obietnicą poprawy ze strony ucznia, po czym wszystko wracało na stare tory.

Tym razem było jednak inaczej. Pani Iwona naprawdę przejmowała się losem swoich podopiecznych, co Tomka nieraz dziwiło. W podstawówce przywykł, że większość pedagogów patrzyła na wyniki klasy, zatem wystarczyło być przeciętnym uczniem, aby nie zwracać na siebie uwagi. Trójki z trudniejszych przedmiotów, czwórki z tematów łatwiej przyswajanych, a zachowanie na tyle dobre, aby nie mieć problemu i pozostawać w cieniu. Tym sposobem i wilk był syty, i owca cała. Jednak nie tym razem. Czasy się zmieniły, w mediach społecznościowych trąbiono o tym, jak to szkoły wprowadzają nowe metody zapobiegania dyskryminacji, walki z depresją i tym podobne rzeczy, więc zawsze musiał nawinąć się jakiś kozioł ofiarny do pokazówki.

Niewielu uczniów wierzyło tak naprawdę w te „nowatorskie” programy, jednak dla świętego spokoju oraz lekkiego podciągnięcia ocen woleli już zacisnąć zęby i wykonać, jak to Tomek nazywał, szkolne prace społeczne. Tym razem padło na niego.

– Martwi mnie twoja postawa – odezwała się w końcu wychowawczyni, dalej studiując raport psychologa szkolnego.

– Kogoś musi – wypsnęło się Tomkowi na głos.

– Tomek, to nie jest śmieszne. – Pani Iwona zmierzyła ucznia surowym wzrokiem.

Nauczycielka miała prawie trzydzieści lat, ale gdyby nie mocny makijaż, to nadal wyglądałaby jak studentka ostatniego roku filologii polskiej. Długie, kasztanowe włosy często nosiła spięte dwoma spinkami nad uszami, pozwalając, aby spływały jej po plecach. Tomek nieraz się zastanawiał, ile musi poświęcać czasu na ich pielęgnację, bowiem naprawdę mocno błyszczały. Miał siedemnaście lat i podobnie jak większość uczniów w szkole uważał wychowawczynię za bardzo atrakcyjną kobietę. Jednak wiedział doskonale, gdzie wyznaczyć granicę, choć wielu jego rówieśników zapewne pragnęłoby pójść o krok, albo i kilka, dalej. Szczególnie że pani Iwona traktowała swoich uczniów niemal po koleżeńsku, z drugiej strony potrafiła zachować autorytet jako polonistka.

Tomek natomiast widział w nauczycielce niezwykle urodziwą kobietę, o delikatnych rysach twarzy, jasnoniebieskich oczach i wąskich ustach. Często się zastanawiał, czemu nie może ona trafić na żadnego porządnego gościa. Cała szkoła wiedziała, że pani Iwona próbuje za wszelką cenę znaleźć kogoś na poważnie, ale dotąd trafiała na samych dupków. Nie raz i nie dwa razy przychodziła do szkoły w grobowym nastroju, gromiąc spojrzeniem każdego, kto stanął jej na drodze. W takich dniach nawet dyrektor Lotkowski, człowiek z natury stanowczy, postawny i budzący respekt, unikał podwładnej jak ognia i chował się w swoim gabinecie.

Pani Iwona zamknęła w końcu teczkę z dokumentami i odezwała się poważnym, choć nadal bardzo opiekuńczym tonem:

– Tomek – zaczęła, przygryzając delikatnie dolną wargę, co było u niej oznaką zdenerwowania. – Wiem, że jesteś outsiderem, i nie mam z tym problemu. Inni nauczyciele również, podobnie jak twoi koledzy i koleżanki z klasy. Uczysz się dobrze, gdy trzeba, angażujesz się w działania klasowe i ogólnie zdaje się to wszystkim pasować.

– To w czym problem? – rzucił nastolatek mocno zobojętniałym tonem, pragnąc tylko, aby ta rozmowa jak najszybciej się skończyła.

– W tym. – Nauczycielka popukała palcem w teczkę z dokumentami, które wcześniej studiowała. – Co ci strzeliło do łba, aby wygadywać takie bzdury?

– Zadawała głupie pytania, to ja dawałem głupie odpowiedzi.

– To nie jest śmieszne – fuknęła wychowawczyni, uderzając rytmicznie o teczkę pomalowanymi na jasną czerwień paznokciami. – Ci ludzie nie słyną z poczucia humoru, a nasza szkolna psycholożka jest go wybitnie pozbawiona.

– Przecież to tylko okresowe wypytki do statystyk. Nikt nie bierze ich na poważnie.

– I dlatego właśnie należy odpowiadać, tak jak oni tego chcą, a nie strugać idiotę – stwierdziła stanowczo pani Iwona. – Wiesz dobrze, że ci ludzie muszą traktować poważnie wszelkie tego typu zachowania. Tego wymaga ich praca.

– Bo mi serce krwawi – mruknął nastolatek z rezygnacją. – No dobra, to co mam odbębnić za karę?

– Cóż, trochę nad tym myślałam i mam pewien pomysł.

– Aż drżę z ekscytacji – odparł z ironią chłopak, a kobieta zmierzyła go przeszywającym spojrzeniem. – Tylko żartowałem. Jak będę w pani wieku, pewnie też będę miał sporo czasu na kontemplację.

– W moim wieku? – Nauczycielka uśmiechnęła się zjadliwie, a lewa powieka zaczęła jej lekko drgać.

– Chodziło mi o to, że jak będę no, ten… dorosły i zapracowany, to czasem przyda się spokojny, samotny wieczór do rozmyślania o życiu i takie tam.

– Nie cwaniakuj mi tu, bo zaraz zmienię zdanie – stwierdziła surowo nauczycielka, po czym wstała i niby przez przypadek nadepnęła lekko na stopę ucznia. – Och, wybacz. Mam nadzieję, że nie bolało?

– Bywało gorzej – zaśmiał się Tomek, po czym szybko przyjął usłużną postawę. – Przepraszam, przepraszam. Już nie będę głupio chlapać jęzorem.

Pani Iwona mruknęła coś niezrozumiale i dała mu znak, aby udał się za nią. Szli tak opustoszałymi korytarzami szkoły w milczeniu na ostatnie piętro trzykondygnacyjnego budynku. Dotarli w końcu do starej sali muzycznej, obecnie robiącej za szkolny magazyn, gdzie składowano pudła z różnymi rzeczami, głównie ozdobami świątecznymi, starymi mapami czy zużytymi zabawkami, które miały potem trafić do wybranych placówek opiekuńczych. W kącie pomieszczenia znajdowało się też stare wysłużone pianino, pamiętające jeszcze doskonale czasy rodziców pani Iwony.

Jednak tym, co przykuło uwagę Tomka, były dwie dziewczyny pochylające się nad stołem zapełnionym kartkami, ustawionym koło drobiazgowo zapisanej tablicy szkolnej. Kojarzył je doskonale, gdyż chodziły do równoległej klasy, choć nie pamiętał ich imion. Były jednak tak charakterystyczne, że wpadły mu w oko już pierwszego dnia liceum. Zresztą nie jemu jednemu, bowiem połowa chłopaków ze szkoły zdawała się je bacznie obserwować, rzucając oklepane, nieraz dwuznaczne lub zwyczajnie wulgarne komentarze za ich plecami. Szczególnie za wyższą z nich, która swoją postawą, figurą i jaskrawym kolorem włosów wyróżniała się na tle reszty uczniów.

– Dziewczęta – odezwała się pierwsza pani Iwona, kierując się w stronę nastolatek, mierzących chłopaka lodowatym spojrzeniem, jakby był intruzem, który ukradkiem dostał się do ich skarbca. – Przyprowadziłam posiłki, o które prosiłyście. To jest Tomek i będzie wam pomagał tak długo, jak uznam to za stosowne.

– Czołem – rzucił chłopak beztrosko, usilnie starając sobie przypomnieć imiona rówieśniczek, ale w głowie miał pustkę.

– Przepraszam, pani profesor, ale chyba zaszła pewna pomyłka – odezwała się niższa z dziewcząt, do bólu przypominająca stereotypową przykładną, wzorową uczennicę z dobrego domu. Miała długie włosy, sięgające do połowy pleców, rumianą cerę, zaś ciemnozielone, niemal oliwkowe oczy ukrywały się za okularami w cienkich, krwistoczerwonych oprawkach, urzekająco kontrastujących z delikatną twarzą, ledwo muśniętą makijażem.

– Nowy rekord – stwierdził z ironią chłopak, robiąc głupią minę. – Jestem pomyłką już po pierwszym słowie.

– Och, zamilcz wreszcie – zrugała go nauczycielka, po czym ciepłym głosem zwróciła się w stronę uczennic: – Aniu, prosiłyście o pomoc w pracach nad organizacją imprezy walentynkowej, zatem pomyślałam, że przyda wam się para silnych ramion.

– Chwila, czym? – Tomek posłał wychowawczyni przerażone spojrzenie.

– To prawda – przytaknęła Anna, a jej spokojny, niezwykle opanowany i niemal dostojny głos idealnie pasował do obrazu, jaki zrodził się w głowie Tomka, będącego fanem anime. – Jednak podałyśmy pani konkretne wytyczne i mam poważne wątpliwości, czy on je spełnia. – Wskazała delikatnym ruchem głowy na chłopaka.

Teraz dopiero sobie przypomniał, jak na koniec pierwszej klasy dziewczyna została wyróżniona przez dyrekcję za wyniki w nauce i reprezentowanie szkoły w konkursach matematycznych. Jej koleżanka pracowała jako modelka, choć zdawało się, że nie lubiła zbytnio się tym chwalić. Wręcz ucinała rozmowy na ten temat, szczególnie w obecności mężczyzn, choć nigdy nie ukrywała zamiłowania do sportu i branży, w której działała.

Nie mógł sobie przypomnieć jej imienia. Pamiętał jedynie, że wszyscy zwracali się do niej Ami, co chyba było jej pseudonimem artystycznym. Uważał to za ironiczne, gdyż podobnie nazywała się jedna z jego ulubionych postaci z serii Czarodziejka z Księżyca – Ami Mizuno, czyli Czarodziejka z Merkurego. Kompletnie się od siebie różniły, bowiem dziewczyna siedząca przed nim była zdecydowanie bardziej bojowa, potrafiła odgryźć się każdemu, kto z nią zadarł, a wzrostem niemal dorównywała Tomkowi, który mierzył sto osiemdziesiąt sześć centymetrów. To, co jednak uderzało teraz w chłopaka najbardziej, to jej niezwykle silnie błyszczące błękitne oczy, cudownie kontrastujące z ciemnoróżowymi włosami opadającymi luźno na ramiona i łopatki. Ciekawie współgrało to z jasną, lekko opaloną skórą i szkolnym mundurkiem ozdobionym w kilku miejscach kolorowymi przypinkami.

– Wiem, że Tomek na takiego nie wygląda, ale jest naprawdę silny. Oraz wytrzymały – zapewniła nauczycielka.

– Przy pani nie mam wyboru.

– Milcz, albo będziesz zamiatać cały dziedziniec przez miesiąc.

– To obietnica? – spytał chłopak z nadzieją w głosie, po czym zaraz tego pożałował, gdy nauczycielka posłała mu gromiące spojrzenie, jednocześnie sprzedając lekkiego kopniaka prosto kostkę. – Jak rozumiem, tym razem się nie wymigam?

– Dobrze rozumujesz – stwierdziła wychowawczyni, klepiąc go po plecach. – Dziewczęta zajmują się organizacją szkolnych walentynek i potrzebują kogoś, kto ich wyręczy w cięższych pracach.

– Słowem: mam robić za fizycznego.

– Przychylam się do uwag Anny – odezwała się Ami, podchodząc do Tomka i lustrując go w całej okazałości. – Wygląda trochę cherlawo.

Dziewczyna była naprawdę wysoka, zdecydowanie górowała nad swoją koleżanką oraz nauczycielką, a przy tym pachniała lekką nutą kwiatów wiśni. Boże, co za oczy, pomyślał Tomek, czując ciarki na karku.

– Ciekawy kolor – wypalił niespodziewanie bez krępacji, patrząc rówieśniczce prosto w tęczówki. – Kontakty czy naturalne?

– Yyy… co? Ale…

Ami, zupełnie zaskoczona postawą Tomka, spłonęła czerwienią na całej twarzy, odskoczyła raptownie do tyłu i w odruchu nieporadnie schowała się za Anną. Próbowała zakryć policzki włosami, jednak ich kolor tylko uwydatnił rumieniec.

– Tomek… – westchnęła przeciągliwie nauczycielka, masując palcami nasadę nosa.

– No co? Spytać już nie można? Ciekaw po prostu byłem, bo to dość niecodzienny odcień. Pani też ma niebieskie oczy, ale jej są niemal lodowo-błękitne. W sumie mogłaby zagrać Królową Lodu, jakby zmienić kolor włosów na biały. Charakter i tak już się zgadza.

– Słucham?! – oburzyła się Ami, a rumieniec jeszcze bardziej wykwitł na jej twarzy.

– Mój poziom obiekcji względem pani kandydata, pani profesor, znacznie się zwiększył – stwierdziła ze stoickim spokojem Anna, poprawiając delikatne okulary na nosie.

– Tomek to dobry chłopak, po prostu nie umie rozmawiać z kobietami – rzuciła lekko nerwowym głosem pani Iwona, próbując załagodzić sytuację.

– A ktokolwiek potrafi? – wypalił Tomek, po czym błyskawicznie został sprowadzony do parteru, gdy nauczycielka chwyciła go mocno za ucho. – Dobra, dobra, już milczę! Ale i tak pani tylko potwierdza moje słowa.

– Nadal nie rozumiem, jak ktoś taki miałby nam pomóc w organizacji imprezy związanej z Dniem Zakochanych. – Głos Anny, podobnie jak jej postawa, zdawały się niewzruszone, w przeciwieństwie do jej przyjaciółki.

– Ej, mnie ta szopka też się nie podoba i gdybym miał wybór… – Tomek spojrzał błagalnie na nauczycielkę, ale ta tylko prychnęła pod nosem, nawet nie zwracając na niego uwagi – …którego ewidentnie mnie pozbawiono, to też wolałbym być gdzieś indziej.

– Przynajmniej w tej kwestii się zgadzamy – stwierdziła chłodno Anna.

– Słuchajcie, jak rozumiem, mam robić za fizycznego. Zatem nie będę wam właził w paradę i posłusznie zrobię, co trzeba, aby tylko szybko zejść wam z oczu.

Przyjaciółki wymieniły spojrzenia, po czym zerknęły na panią Iwonę, która wydawała się nieugięta w swej decyzji. Anna westchnęła cicho, ponownie poprawiła okulary i postąpiła dwa kroki w stronę Tomka.

– Dobrze zatem – powiedziała spokojnym, wręcz urzędowym tonem, wyciągając rękę na powitanie. – Nazywam się Anna Morawska, uczennica klasy drugiej C. To jest moja przyjaciółka Amanda Malinowska, również z tej samej klasy. Witamy cię w Klubie Pomocników.

– Aha, takie buty… – Tomek mlasnął, robiąc głupią minę i ściskając krótko dłoń dziewczyny. – A ja myślałem, że jestem jedynym fanem anime w tej szkole sztywniaków. No cóż, Oregairu pełną gębą.

– Nie wiem, o czym prawisz, gdyż nie interesują mnie azjatyckie filmy animowane – odpowiedziała Anna.

Ami chciała już coś dodać, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła, zauważywszy przelotne, jednak stanowcze spojrzenie przyjaciółki.

– Klub Pomocników to inicjatywa pani Iwony, stworzona jeszcze zanim uczęszczałyśmy do tej szkoły – kontynuowała Anna. – Ma za zadanie oferować pomoc uczniom naszego liceum w organizacji wydarzeń oraz rozwikłaniu bardziej złożonych problemów.

– My Youth Romantic Comedy Is Wrong, as I Expected – zacytował Tomek pełny tytuł wspomnianego wcześniej serialu, po czym zerknął na nauczycielkę. – Choć w tym wypadku słowo Youth można by pominąć.

Pani Iwona zacisnęła pięści, posyłając pełne nienawiści spojrzenie uczniowi, który odruchowo odskoczył na bok, machając przepraszająco rękoma oraz przybierając twarz zakłopotanego niewiniątka. Nauczycielka sapnęła, ale nic już nie powiedziała. Na odchodne życzyła jedynie całej ekipie powodzenia i opuściła salę.

Na chwilę zapadła krępująca cisza, podczas której dziewczęta przyglądały się badawczo nowemu nabytkowi. W końcu Ami zaczęła pierwsza, przyjmując bojową postawę, tym samym chciała pokazać, gdzie jest czyje miejsce.

– Słuchaj, nie wymagamy od ciebie za wiele. Szczególnie myślenia.

– Ulżyło mi – zripostował Tomek, niewiele sobie robiąc z całej sytuacji.

– Załatwmy to zatem szybko i bezboleśnie, jak sam zasugerowałeś. My zajmujemy się organizacją, a ty posłusznie robisz, co ci każemy.

– Mnie tam pasuje. Im szybciej to cholerne święto się skończy, tym szybciej każde pójdzie w swoją stronę.

– Pani Iwona wyraźnie zaznaczyła, że to ona zadecyduje, jak długo będziesz robił tutaj za przydupasa – rzuciła kąśliwie Ami, uśmiechając się tak słodko, że równie dobrze mogłaby udawać jadowitą żmiję.

– Jak ją znam, to kiedy odbębnię obecną pokutę, zwróci mi wolność i już nigdy więcej was nie zobaczę. O wasza lodowa wysokość. – Tomek lekko dygnął, wypowiadając ostatnie słowa.

– Chcesz grać spryciarza? Dobra! – prychnęła dziewczyna, prostując się i stając delikatnie na palcach stóp, aby być odrobinę wyższą wobec rówieśnika, który zawsze chodził nieco przygarbiony. – Zatem oficjalnie mianuję cię naszym osłem.

– Mnie to tam rybka. W sumie to komplement, bo osioł jako jedyny zaliczył smoczycę – dodał Tomek, szczerząc zęby, po czym zarobił srogi cios otwartą dłonią prosto w głowę. – Okej, cofam wszystko, co dotąd o tobie myślałem. Bliżej ci do Makoto niż do Ami.

Oczy Amandy ciskały w chłopaka gromami.

– Siadaj i milcz! – krzyknęła rozkazująco, wskazując ręką krzesło koło stolika.

– To raczej beznadziejny przypadek, do tego ze skłonnościami masochistycznymi – mruknęła Anna, przyglądając się całej scenie z politowaniem. – Amando, powinnaś bardziej panować nad emocjami. Dajesz się sprowokować byle prostakowi.

– Sam zaczął! Zresztą nieważne. Wracajmy do pracy i wykorzystajmy tego barana jak najszybciej, aby nie musieć na niego patrzeć.

– To zabrzmiało sprośnie – zarechotał Tomek, siadając na krześle i masując sobie obolały głowę. Jednak na widok ponurych twarzy koleżanek, szybko się skulił i zasłonił głowę rękoma, wyrzucając z siebie serię przeprosin.

Dziewczyny wróciły do pracy, a Tomek rozsiadł się wygodniej na krześle, wyciągnął obecnie czytaną mangę – jedną ze swojej ogromnej kupki wstydu – i nie zważając na towarzyszki, oddał się lekturze. Czas mijał mu niespiesznie. Ami oraz Anna kompletnie go ignorowały, jakby był powietrzem, rozmawiały jednie o przygotowaniach do imprezy. Chłopak widział, że bardzo mocno angażują się w cały projekt, ale póki nie był wywoływany do tablicy, nie zamierzał się odzywać. Pochłonięty lekturą, przestał zwracać uwagę na to, co się wokoło niego dzieje.

Dopiero potężny cios otwartą dłonią w stół, na którym niemal leżał, przywrócił go do rzeczywistości.

– Boże drogi, chcesz mi zafundować zawał, kobieto? – wysapał, trzymając się kurczowo za koszulę mundurka.

Ami spoglądała na niego lodowo-błękitnymi oczyma, które wyrażały czysty gniew. Tomek natomiast zupełnie nie rozumiał, czym tym razem się jej naraził. Siedział zatem nieruchomo z tępym wyrazem twarzy, gapiąc się na dziewczynę i czekając na rozwój wydarzeń.

– Jesteś głupi czy głuchy? – wypaliła w końcu Ami, prostując się i mierząc go z góry niczym wprawny łowca ofiarę.

– Zależy, kto pyta – rzucił bez namysłu Tomek, lekko się uśmiechając, jednak szybko zrozumiał swój błąd. – No dobra, to o co chodzi?

– Jak rozumiem, nie słuchałeś tego, co Ania do ciebie mówiła.

– Wybacz, lektura mnie pochłonęła – dodał, wskazując na mangę. – Zatem co mam zrobić?

– Być tutaj jutro punktualnie o trzynastej – odparła Anna rzeczowo. – Dasz radę?

– Spoko, kończę zajęcia pół godziny wcześniej.

– Będziesz potrzebny do rozpakowania kilku kartonów i ustawienia wszystkiego na sali gimnastycznej, gdzie odbędzie się główna część imprezy.

– A zdradzicie mi, co takiego mają zawierać te pudła? Czy to tajemnica zakochanych?

– Pluszowe misie oraz serduszka – odparła Amanda nadal z gniewną miną. – Zapewne takiego ignoranta może to śmieszyć, ale dla wielu walentynki są naprawdę ważne, dlatego się staramy, aby wszystko przebiegło wzorowo.

– Spoko, mnie tam obojętnie. Odbębnię swoje i się zmyję.

– Nie tak szybko – ciągnęła Ami, dając znak ręką przyjaciółce, że teraz to ona dyktuje warunki ich „pomocnikowi”. – Będzie trzeba jeszcze przygotować stoły z ciastami i deserami, pomóc ekipie od nagłośnienia znieść sprzęt, sprawdzić oświetlenie sceny, rozwiesić wszystkie dekoracje, zadbać o zabezpieczenie skrzynek na listy…

– Jakie znowu listy?

– Miłosne, durniu. Serio, czy ty w ogóle wiesz, czym są walentynki?

– Aż nazbyt boleśnie – mruknął Tomek, a obie dziewczyny spojrzały na niego zaskoczone. – Tylko nie wyobrażajcie sobie Bóg wie czego. Po prostu tego dnia mam urodziny i dlatego nie przepadam za tym świętem.

– To dość dziwny powód – zauważyła Anna.

– Jeden z wielu, zresztą nieważne. Nie mam zamiaru się wam spowiadać, a wy zapewne nie macie ochoty tego słuchać.

– Tu akurat się zgodzę – przytaknęła Ami. – Zatem wracając do tematu, rozumiem, że pomoc w uporządkowaniu wszystkiego po imprezie nie będzie stanowiła dla ciebie problemu?

– W zasadzie będzie wybawieniem od mojej rodziny i jej chorych pomysłów – stwierdził Tomek ze stoickim spokojem. – Dzięki temu zyskam wymówkę, a pani Iwona przestanie się mnie czepiać i odkuję się za ten wybryk u psychologa.

– Aż boję się spytać… – prychnęła Amanda.

– Mówiłam ci, że to masochista – odpowiedziała beznamiętnie Anna.

– Skończyłyście już? – mruknął Tomek, chowając swoje rzeczy do plecaka. – Jak rozumiem, dziś nie mam nic do roboty?

– W zasadzie to nie – stwierdziła po chwili namysłu Ami. – Ale jutro masz być tutaj punkt pierwsza.

– Na rozkaz, wasza lodowatość – zaśmiał się Tomek, próbując udawać głos Toadiego z serii o Gumisiach, co dziewczyna skwitowała cichym prychnięciem.

– Pasujesz do niego. Usłużny podnóżek o mikrym rozumku.

– Przypominam, że Toadie jako jedyny ogr w Drekmore potrafił czytać oraz pisać. Po prostu trafił na księciunia bez serca.

– Znowu zaczynasz? – mruknęła Ami, choć tym razem nie było słychać w jej głosie złości. Jedynie odrobinę irytacji.

– Gdzieżbym śmiał, wasza wyniosłość. – Tomek nadal udawał znajomy głos z kreskówki. – Skoro podnóżek nie jest potrzebny, to już sobie pójdzie – dodał, zarzucając sobie plecak na ramię i kierując się w stronę drzwi.

– Czekaj – odezwała się nagle Amanda, gdy chłopak już naciskał klamkę. Westchnęła ciężko, wyjmując telefon. – Podaj mi nazwę swojego profilu na Facebooku, to dodam cię do kontaktów. Tylko niczego sobie nie wyobrażaj. To jedynie kwestia czysto organizacyjna.

– W zasadzie to prawie nie używam Facebooka, jedynie do okazjonalnego śledzenia wybranych konwentów – stwierdził chłopak obojętnie, jak by to było coś najnormalniejszego na świecie, a widząc niedowierzanie na twarzach dziewczyn, dodał: – Po prostu nie czuję potrzeby być stale bombardowany reklamami, które mnie nie interesują, a od kontaktów mam telefon – mówiąc to, wyciągnął z kieszeni spodni leciwą, czarną nokię, której metalowa obudowa była mocno sponiewierana.

– Dziwny jesteś – stwierdziła Amanda, przyglądając mu się uważnie. Westchnęła teatralnie i z ociąganiem powiedziała: – No dobra, to podaj mi swój numer telefonu.

– Spoko, nie ma potrzeby. Jutro, trzynasta, rozładować jakieś kartony, a potem pomóc na sali gimnastycznej. Jestem punktualny. W razie czego pytajcie o Tomka z drugiej A.

– A-ale… – zaczęła Ami, nie za bardzo rozumiejąc, co się dzieje.

– Jak mówiłem: jestem punktualny – rzucił, uśmiechając się półgębkiem, po czym skłonił się nieporadnie i opuścił salę.

Dziewczyna nie ukrywała zaskoczenia. Odwróciła się powoli do przyjaciółki, która również wydawała się mocno zaintrygowana zaistniałą sytuacją.

W końcu Anna odezwała się pierwsza.

– To było… coś nowego.

– Pierwszy raz jakiś facet nie chciał mojego numeru telefonu – stwierdziła z niedowierzaniem Amanda. – Aż nie wiem, co powiedzieć.

– Jest dziwny, musisz się z tym zgodzić.

– Nawet nie wiem, jak go ocenić. Wkurza strasznie, ale mimo wszystko jest to pierwszy facet, który nie patrzy na nas jak na worek mięsa do przelecenia.

– Śmiem twierdzić, że w ogóle nie widzi w nas kobiet.

– Może jest gejem? – zasugerowała Ami z zadziornym uśmiechem.

– Jakoś w to wątpię – stwierdziła stanowczo Anna. – Raczej jest zwyczajnie głupi.

– Przynajmniej się wyjaśniło, czemu nie przepada za walentynkami. Tym bardziej jednak nie wiem, czemu pani Iwona zdecydowała się nam go przysłać.

– Ma to trochę sensu – odezwała się Anna, analizując sytuację. – Taki facet nie będzie nas rozpraszał, wykona swoją pracę i przy okazji da nam spokojnie koordynować całą imprezę. Gdyby był tutaj jeden z twoich licznych wielbicieli, to sprawy zapewne szybko by się skomplikowały.

– Kochana, sama też nie narzekasz na liczbę adoratorów – dodała Ami z przekorą.

– Być może, ale nie ma pośród nich ani jednego wartego uwagi – stwierdziła Anna surowo.

– Och, już nie bądź taka wybredna. W każdym razie z tym nerdem spokojnie sobie poradzimy.

Przyjaciółki wymieniły jeszcze kilka uwag na temat niedojrzałości współczesnych mężczyzn oraz ich przedmiotowego podejścia do kobiet, po czym skupiły się na dopracowaniu planów całej imprezy. Z racji mikrego składu osobowego w tym roku miały sporo pracy z dopięciem wszystkiego na ostatni guzik. Na ich barkach spoczywała większość obowiązków, co jednak pozwalało im się oderwać od codziennej szkolnej rutyny.

Tymczasem Tomek spokojnym krokiem kierował się w stronę głównego wyjścia ze szkoły. Gdy był już przy bramie, omiótł spojrzeniem budynek i na chwilę zatrzymał wzrok na oknach dawnej sali muzycznej. W bladym świetle gasnącego dnia widział wyraźnie, jak co jakiś czas za szybą migają różowe włosy. Zaśmiał się pod nosem, poprawił kurtkę, bo w tym roku zima faktycznie dawała się we znaki, i ruszył leniwym krokiem w stronę stacji SKM.

Po drodze zboczył do swojej ulubionej księgarni, gdzie znajdowały się całe regały z mangami oraz innymi komiksami. Wsiąkł tam niemal na dwie godziny i opuścił przybytek z nieco lżejszym portfelem, za to z dużo cięższym plecakiem. Dorywcza praca w przychodni weterynaryjnej jego wujka pozwalała mu solidnie dorobić, a że nie miał zbyt wielu wydatków, to większość pieniędzy odkładał na studia.

Z słuchawkami w uszach, podpiętymi do starego odtwarzacza MP3, pamiętającego jeszcze czasy, gdy tego typu urządzenia dopiero trafiały do polskich sieciówek handlowych, dotarł w końcu na dworzec SKM. Było już koło siedemnastej, więc pociągi były nabite. Ogólnie kursowały dość często na trasie Gdańsk–Gdynia Chylonia, jednak Tomek mieszkał w Redzie, więc musiał czekać na pociąg jadący aż do Wejherowa. Na jego szczęście miał przybyć niedługo.

W pewnym momencie na oświetlonym peronie mignęły mu w tłumie różowe włosy. Z początku miał wrażenie, że się pomylił, ale po chwili dostrzegł dwie przyjaciółki z Klubu Pomocników, które stały kilkanaście metrów od niego, mocno opatulone. Nie zauważyły go, bo rozmawiały w najlepsze. Nagle podszedł do nich jakiś wyraźnie starszy mężczyzna i zaczął nieudolnie zagadywać. Ami, czy też Amanda, szybko spławiła natręta, choć ten odszedł dość niechętnie. Tymczasem Anna stała w milczeniu, wlepiając wzrok w nawierzchnię peronu.

Cholera, ładne dziewczyny mają przekichane, pomyślał odruchowo Tomek, mocniej naciągając szalik, bo lodowaty wiatr dawał się mu we znaki. Wtedy na peron wjechały niemal jednocześnie dwie kolejki SKM, jedna w stronę Gdańska, druga do Wejherowa. Zrobił się ruch niczym w mrowisku i dziewczyny zniknęły mu z pola widzenia. Wzruszył ramionami i wcisnął się do właściwego pociągu, starając się przejść jak najgłębiej do wnętrza jednego z wagonów. Nie było to wcale takie proste, bowiem o tej porze panował niemiłosierny tłok i dopiero na wysokości Rumii robiło się nieco luźniej.

Gdy w końcu wysiadł, a raczej wypłynął z masą ludzką, na stacji docelowej, odszedł na bok, starając się rozciągnąć obolałe plecy. Mimochodem spojrzał w stronę nadal stojącej kolejki i ku swemu zaskoczeniu spostrzegł Amandę. Siedziała przy oknie, starając się ignorować dwóch gości zajmujących fotele naprzeciwko niej. Ci dyskutowali z wielką werwą, co jakiś czas zwracając się do dziewczyny, na której twarzy wyraźnie malowała się irytacja.

Ładne dziewczyny naprawdę mają przekichane, powtórzył w myślach Tomek, przyglądając się całej scenie. Amanda go nie zauważyła – spoglądała w jakiś odległy, nieznany nikomu punkt. Chłopak wykorzystał sytuację, aby ponownie móc się przyjrzeć jej lodowo-błękitnym oczom, które tak go fascynowały. Była inna, niż to sobie wyobrażał.

Pociąg w końcu ruszył, a on odprowadził wzrokiem dziewczynę, do której wciąż zagadywali siedzący naprzeciwko mężczyźni. Nie kojarzył jej nigdy na stacji kolejki SKM, ale też niespecjalnie rozglądał się za kimś z własnej klasy, a co dopiero ze szkoły. Potrząsnął głową, przegnał głupie myśli i poprawiwszy plecak, ruszył w stronę wyjścia z peronu. W domu czekał go ciepły obiad oraz nowe komiksowe zdobycze do przeczytania lub, co było bardziej prawdopodobne, zasilenia stale rosnącej kupki wstydu.

W tej chwili nie miało to jednak znaczenia. Mimowolnie wrócił pamięcią do błękitnych oczu, idąc szybkim krokiem w stronę domu.