Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W dawnych czasach ludzie uczyli się o różnych rzeczach z encyklopedii.
I bardzo dobrze, ponieważ można było o wszystkim przeczytać, nauczyć się tego na pamięć i nie kłopotać się myśleniem. Lecz dziś, w erze internetu, stale rosnącej populacji i szybko rozwijającej się nauki, wiedzy jest po prostu za dużo. Staje się to z dnia na dzień coraz bardziej przytłaczające.
Po latach zmagań z ważkimi pytaniami, takimi jak: „Co robili ludzie przed lewolucją?” i „Co to są zegary?”, śmiała reporterka, wizjonerka i fulozofka Philomena Cunk przywraca encyklopedii należne jej miejsce. W swoim dziele pisze o wszystkim, co współczesny człowiek wiedzieć powinien: od Szekspira po kiełbasę, od Archiego Medesa po psychologię lewolucyjną, od Imperium Rzymskiego po kserokopiarki. Dzięki niej poznacie i w pełni zrozumiecie świat.
Przeczytajcie tę książkę, a już nigdy nie będziecie musieli czytać żadnej innej.
„Potraktujcie tę książkę jak przewodnik po wszechświecie napisany przez kogoś, komu ufacie. Czasami miło jest, gdy ktoś weźmie nas za rękę. A czasem nie (na przykład wtedy, gdy ten ktoś zbyt krótko używał suszarki do rąk w kiblu albo posilał się niedawno makrelą). Tak czy siak, dobrze wiedzieć, że jest ktoś, kto wskaże wam właściwy kierunek na rozstaju dróg. Zapytacie być może, dlaczego obsadziłam się w tej roli. Cóż, od kilku lat analizuję w moich produkcjach telewizyjnych najbardziej palące kwestie współczesności oraz przeszłości i mam wrażenie, że całkiem nieźle mi to wychodzi. W każdym razie lubię tak myśleć, bo poprawia mi to humor”. – Philomena Cunk
***
„Ta książka jest fantastyczna, ponieważ opisuje wszystko, co istnieje (z wyjątkiem tych 95% rzeczy, którymi nie warto zawracać sobie głowy)”. – Philomena Cunk, gwiazda programu „Świat oczami Cunk” Charliego Brookera, twórcy serialu „Czarne lustro”
„Proszę się więcej ze mną nie kontaktować”. – Profesor Rupert Delgado, Kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego
„(…) książka (…)” – „The Guardian”
„Cunk na premiera!” – Rachel Riley
„[Cunk to] wyjątkowy intelekt, zdolny objąć całą naszą skomplikowaną rzeczywistość”. – „The Times”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Tytuł oryginału Cunk on Everything. The Encyclopedia Philomena
Copyright © House of Tomorrow Ltd, Charlie Brooker, Jason Hazeley and Joel Morris 2018
Additional material by Charlie Brooker and Ben Caudell
First published in Great Britain in 2018 by Two Roads BooksAn imprint of John Murray PressAn Hachette UK companyHodder & Stoughton Ltd Carmelite House, 50 Victoria Embankment, London EC4Y 0DZtworoadsbooks.comhodder.co.uk
Przekład Katarzyna Dudzik, Michał Strąkow
RedakcjaJoanna Rozmus, Maria Brzozowska
KorektaMarcin Piątek
Skład Tomasz Brzozowski
Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz
Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2023Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-67710-81-7
Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], insignis.pl
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
x.com/insignis_media (@insignis_media)
instagram.com/insignis_media
Profesor Rupert Delgadokawaler Orderu Imperium Brytyjskiego
Obawiam się, że nie znam wzmiankowanej autorki, ponieważ rzadko oglądam telewizję. Mogę jedynie stwierdzić, że przysłane mi próbki tekstu to jedna wielka kompromitacja. Nie mam zamiaru pisać przedmowy do tej książki. Tę krótką opinię możecie Państwo wykorzystać jako cytat.
Proszę się ze mną więcej nie kontaktować.
Philomena Cunk
Pamiętam, że gdy poproszono mnie o napisanie tej książki, w mojej głowie pojawiła się myśl.
To było przyjemne uczucie, którego doświadczałam później wielokrotnie. Myślenie to jedna z trzech najlepszych rzeczy, jakie można robić ze swoim mózgiem. Mam nadzieję, że pozycja ta dostarczy wam, jak mawiają naukowcy, „strawy dla umysłu” albo kabanosów dla szarych komórek, jak mawiają zwykli ludzie. Być może nawet znajdziecie tu odpowiedzi na wszystkie pytania zadawane przez ludzkość. Niełatwo jest wiedzieć wszystko, ponieważ świat z każdym dniem staje się coraz bardziej skomplikowany. Człowiek jaskiniowy wiedział wszystko, gdy potrafił dostrzec różnicę między jedzeniem a kamieniem. Dzisiaj ktoś z takim poziomem wiedzy nie znalazłby nigdzie zatrudnienia – nawet w sklepie obuwniczym.
Zatem w jaki sposób możemy poszerzyć naszą wiedzę o świecie? Na przykład czytając książki. Książki to coś jak internet, tylko wszystko jest w nich opisane po kolei i działają nawet, gdy przejeżdżacie przez tunel. To, co trzymacie właśnie w dłoniach, to książka (no chyba że odłożyliście ją na stół i chwyciliście za filiżankę herbaty, w którym to przypadku trzymacie właśnie w dłoniach filiżankę herbaty). Gdy czytacie książki, pomysły, które zawarł w nich ktoś inny, wędrują do waszych oczu i łączą się z pomysłami w waszej głowie. Za pierwszym razem może się to wydawać dziwne, ale idzie się przyzwyczaić.
Wiele książek zostało napisanych przez dość nudnych, nieznanych nikomu ludzi, więc nikt ich nigdy nie otwiera. Najlepsze książki piszą celebryci z telewizji, o czym dobitnie świadczą listy bestsellerów. Osobowości telewizyjne po prostu robią to lepiej, dlatego sama się do tego wzięłam. Inaczej mógłby się tym zająć jakiś „autor”. Skończyłoby się to tak, że nikt nie kupiłby jego książki i cały nakład wylądowałby na wysypisku. To otrzeźwiające uświadomić sobie, jak szkodliwe dla naszej pięknej planety są literackie ambicje osób spoza telewizji.
Potraktujcie tę książkę jak przewodnik po wszechświecie napisany przez kogoś, komu ufacie. Czasami miło jest, gdy ktoś weźmie nas za rękę. A czasem nie (na przykład wtedy, gdy ten ktoś zbyt krótko używał suszarki do rąk w kiblu albo posilał się niedawno makrelą). Tak czy siak, dobrze wiedzieć, że jest ktoś, kto wskaże wam właściwy kierunek na rozstaju dróg.
Zapytacie być może, dlaczego obsadziłam się w tej roli. Cóż, od kilku lat analizuję w moich produkcjach telewizyjnych najbardziej palące kwestie współczesności oraz przeszłości i mam wrażenie, że całkiem nieźle mi to wychodzi. W każdym razie lubię tak myśleć, bo poprawia mi to humor.
Mam nadzieję, że zdobywanie wiedzy na każdy możliwy temat sprawi wam przyjemność. Mnie sprawiło.
Philomena CunkPark rozrywki Chessington,Wielka Brytania, maj 2018
Pierwszym człowiekiem, który wylewoluował z Boga, był Adam, który był też pierwszym mężczyzną. W dawnych czasach nie było w ogóle kobiet, sami faceci, zupełnie jak w puszczanych w kółko powtórkach Have I Got News For You.
Stanowiło to poważny problem, ponieważ jedynym sposobem na stworzenie większej liczby Adamów było uprawianie przez Adama seksu z jedyną osobą znajdującą się w pobliżu, czyli z Bogiem. Przypuszczam, że Bóg nie chciał kopulować z Adamem, ponieważ stworzył go na swój obraz i podobieństwo, więc byłoby to właściwie uprawianie seksu z samym sobą, co jest dosyć dziwne. Poza tym i tak możecie uprawiać seks sami ze sobą, po prostu robiąc sobie dobrze. Na dodatek po wszystkim możecie uderzyć w kimono, zamiast zmuszać się do prowadzenia niezręcznej konwersacji. Wracając do meritum: Bóg nie był zainteresowany takim rozwiązaniem. I dlaczego w ogóle miałby być? W końcu jest Bogiem. Może uprawiać seks sam ze sobą na milion tajemniczych sposobów bez niczyjej pomocy. Jeśli chodzi o uprawianie seksu z ludźmi, z jakiegoś powodu bardziej kręci to Ducha Świętego, który jest nieuchwytny i gładki jak świeżo wyprana poszewka na kołdrę, ale od czasu do czasu ma ochotę na mały mezaliansik. Szczerze? Wolałabym się w to nie zagłębiać.
Tak czy siak, żeby mogło dojść do seksu, Bóg stworzył Ewę – kobietę – która wylewoluowała z Adama. Ewa była druga, jak to się często przytrafia kobietom w życiu, ale za to bardziej zaawansowana lewolucyjnie. Liść Adama służył tylko ozdobie, tymczasem Ewa mogła mieć ze swojego liścia dzieci. I właśnie dzięki temu zaludniona została cała Ziemia.
Ewa od razu sobie nagrabiła, zjadając jabłko, które należało do Boga. Jeśli był taki przewrażliwiony na tym punkcie, powinien przykleić karteczkę do swojego jedzenia, tak jak robicie to wy, gdy chowacie coś w biurowej lodówce. Kretyn.
Aleksander urodził się w 356 roku w starożytnej Grecji i zmarł w wieku 32 lat przed Chrystusem. Uznawany jest za jednego z najlepszych żołnierzy wszech czasów. Był kimś w rodzaju Andy’ego McNaba swojej epoki, jednak nie przedstawiano go jako zaczernionej sylwetki na zdjęciach, tylko wykuwano w kamieniu i odlewano z brązu.
Aleksander zaczynał zupełnie od zera, jako syn zwykłego greckiego króla, ale udało mu się zostać władcą Grecji. Ponieważ to mu nie wystarczało, najechał dosłownie każdy kraj, z którego istnienia zdawano sobie wówczas sprawę. W tamtych czasach ludzie nie słyszeli o wielu miejscach, które dziś są dla nas zupełnie zwyczajnymi destynacjami (Ameryka, park rozrywki Chessington, Stumilowy Las), jednak wszystkie bardziej znane krainy (czyli głównie sąsiedzi Grecji) zostały podbite przez potężne armie Aleksandra.
Aleksander zdobył Syrię, Persję, Turkię, Babilonię, Indie i Egipt. Jego żołnierze byli wykończeni. Ciągle spadali ze swoich wierzchowców, dlatego Aleksander zbudował wielkiego drewnianego konia, nazywanego Koniem Trojańskim, w którym mogli jechać jak w autobusie – zdrzemnąć się od czasu do czasu czy pogapić przez okno i poprzyglądać dachom przystanków. Za pomocą tej machiny wygrał bitwę o Troję i pokonał Minotaura – byka o umyśle osy i zębach kaczki. Muszę przyznać, że greckie mity są dosyć dezorientujące. Ale jedno jest pewne – Aleksander występuje w większości z nich. Tak bardzo wsławił się swoim wojennym rzemiosłem, że przestał być greckim mitem i stał się prawdziwym chłopcem, jak Pinokio. I dlatego właśnie pamiętamy o nim do dziś. (O ile pamiętamy).
Nazwano go „Wielkim”, ponieważ nikt nie wymyślił jeszcze wtedy nazwisk, a ludzie chcieli jakoś odróżnić od siebie różnych Aleksandrów, na przykład Aleksandra Pijaka od Aleksandra Psa. Wygląda jednak na to, że nasz Aleksander sam wybrał sobie ksywkę, co jest nie do końca zgodne z zasadami. Powinien pozwolić dokonać wyboru swoim kolegom, choć wtedy mógłby skończyć jako Muppet, Głuptak albo doktor Spermik. Na pewno trudniej podbijałoby mu się świat ze świadomością, że coś takiego zostanie wyryte na cokołach wszystkich jego pomników.
Imperium Aleksandra Wielkiego należy do największych w historii, która za jego czasów nie była jeszcze specjalnie długa. Od tamtej pory powstało kilka większych, ale to dlatego, że rzeczy zwiększają się wraz ze wzrostem temperatury, a nasza planeta rozrosła się dzięki globalnemu ociepleniu.
Kolejność liter w alfabecie odzwierciedla kolejność ich wymyślania. Łatwo to poznać po tym, że wszystkie nudne litery, takie jak A czy B, znajdują się na początku, a wszystkie ekscytujące, kosmiczne i futurystyczne – na końcu, jak na przykład X czy Z. Można powiedzieć, że litera Z jest alfabetycznym odpowiednikiem iPhone’a X.
W niektórych krajach zakazano używania niektórych liter. We Włoszech nielegalna jest litera W. Z kolei hawajski alfabet ma tylko dwanaście liter – zabrakło miejsca na więcej z uwagi na niezbyt dużą powierzchnię archipelagu. To dlatego w języku hawajskim „Hawaje” to „Hawai`i” – „je” coś zjadło i`i musieli sobie jakoś poradzić.
Niektóre języki mają swój własny alfabet. Rosyjski alfabet zawiera te same litery co normalny, ale w lustrzanym odbiciu. Arabski składa się z pięknie wystylizowanych brwi. A chiński to takie stosy patyczków.
Jedyny alfabet, którego litery ułożono we właściwej kolejności, to alfabet liczb. Zaczyna się od jedynki (najmniejszej), a kończy na zerze (jeszcze mniejszym). Za pomocą tych dziesięciu cyfr możecie policzyć i zmierzyć wszystko. Oprócz czasu, który oczywiście mierzy się w dwunastkach.
Alfred Wielki był największym królem, jaki kiedykolwiek zasiadał na tronie Anglii, a wiemy to, ponieważ notorycznie przechwalał się własną wielkością i dobrocią, po prostu używając swojego imienia i przydomka, trochę jak Notorious B.I.G. albo Tom i Barbara Good z Pełnej sielanki.
Alfred Wielki był dużo lepszym królem niż Ethelred Bezradny czy Harold Gówniany. Jeżeli można się z tego czegoś nauczyć, to chyba tego, że warto znać nie tylko imię króla, ale też jego ksywkę, zanim się go zatrudni. Alfred właściwie wynalazł Anglię. Zanim objął władzę, mieliśmy tutaj kupę malutkich królestw, na których czele stali pomniejsi władcy z imionami niczym z Harry’ego Pottera, na przykład Edwin czy Eryk Krwawy Topór. Alfred stworzył jedno duże królestwo i – z jakiegoś powodu – nadał mu nazwę Anglia, pochodzącą prawdopodobnie od niewyraźnie wymawianego słowa „sangria”, oznaczającego wino, które często popijał. (Dziwię się, że Alfred nie nazwał Anglii Alfredlandią, w końcu lubił napawać się brzmieniem swojego imienia).
Alfred zyskał przydomek „Wielki”, ponieważ w trakcie inwazji wikingów uciekł na chwilę od swoich obowiązków i ukrył się w Somerset, gdzie żarł ile wlezie i zastanawiał się, co by tu dalej począć – tę wspaniałą angielską tradycję studenci miejscowego uniwersytetu kontynuują po dziś dzień.
Pomimo wyrwania Anglii z łap wikingów (możemy to nazwać Wrexitem), odbudowy Londynu, zreformowania prawa, wzmocnienia marynarki wojennej i wielu innych osiągnięć Alfred najbardziej znany jest z tego, że przypalił ciasto, co czyni go Sue Perkins epoki średniowiecza.
Istnieje grupa ludzi nazywanych alt-rightowcami. To gra słów. Nazwa ta brzmi trochę jak wyrażenie „all right”, ale ponieważ ludzie ci są bardzo nie „all right”, utworzony przez nich ruch polityczny nazywa się alternatywnym do „all right”, czyli „alt-right”. Ten nurt można by też nazwać „all wrong”, ale brzmi to DOSŁOWNIE (przynajmniej po angielsku) źle. To trochę tak, jakby radiostacja LBC chciała mieć własne państwo. Niektórzy twierdzą, że alt-rightowcy to tacy neonaziści, ale to nieprawda, ponieważ ci pierwsi nie mają mundurów ani wąsów i nie maszerują wszyscy w tym samym tempie. Alt-rightowcy różnią się od nazistów jak ziemniaki od kartofli.
Alt-right to alternatywna prawica. Słowa „alternatywny” często używa się w znaczeniu „inny”, jednak w tym przypadku znaczy ono „dokładnie taki sam, tylko gorszy”. Kontynuując tę analogię, alternatywna brukselka różniłaby się od zwyczajnej tym, że byłaby oblana wymiocinami.
Alt-rightowcy mówią naprawdę oburzające rzeczy, jakby mieli ostro w czubie, ale następnego dnia nie męczy ich kac i nie starają się przeprosić za to, co nawygadywali. Chcą więcej przestrzeni dla siebie i ludzi do nich podobnych, dlatego wielu z nich jest grubych. Dzięki temu faktycznie udaje im się zająć więcej przestrzeni. Nie lubią ludzi, którzy nie są tacy jak oni. Czarnoskórych. Muzułmanów. Latynosów. Gejów. Kobiet. Walczą o prawa białych, a także o prawa mężczyzn, dlatego tak wielkim wydarzeniem było dla nich to, że w końcu wybrano białego mężczyznę na prezydenta.
Nie jest wykluczone, że ich nazwa pochodzi od komendy, dzięki której można wyłączyć komputer, a potem włączyć go ponownie, ponieważ dokładnie to samo chcą zrobić z naszą planetą.
Kim byli Anglosasi? To jedna z największych tajemnic historii. Jeśli zapytacie o to historyka, pewnie wam odpowie, ale prawdopodobnie i tak nie będziecie słuchać.
Anglosasi przybyli nie wiadomo skąd i niedługo później zniknęli, a jednak wciąż są wśród nas, zupełnie jak zespół Texas. Są też nie wiedzieć czemu sławni – również jak zespół Texas – a przecież nie nosili tóg, nie mieli długich łodzi i nie wygrali bitwy pod Hastings. Nie wybudowali piramid ani miast na szczytach gór. Nie mieli gladiatorów. Byli zwyczajni, trochę nudni i kompletnie nie rzucali się w oczy. Wypisz wymaluj zespół Texas. Tak niepozorni, że wręcz wtapiali się w tło. I dlatego Anglia została nazwana na ich cześć.
O Anglosasach wiemy tyle, że byli mocno wkurzeni, bo wymyślili wiele interesujących przekleństw, których używa się także dzisiaj, między innymi sard, scitan i rastagr. Nie pozostawili jednak po sobie wielu źródeł pisanych, ponieważ Rzymianie, gdy opuszczali Brytanię, zabrali ze sobą wszystkie długopisy. Angolom odbiła wtedy szajba i zaczęli wymyślać najróżniejsze bzdury. Wkrótce wszyscy opowiadali sobie o potworach, czarnoksiężnikach, smokach i królu Arturze. Tak naprawdę jedynym wiarygodnym świadectwem tamtych czasów są przygody Bilba Bagginsa.
Gdy zsumuje się to wszystko – przeklinanie, zmyślanie, zachowania typu „pojawiam się i znikam”, skłonność do przesiadywania w domu, upodobanie do historii o smokach i goblinach – staje się jasne, że Anglosasi to pierwsi trolle w historii. Mogę się założyć, że gdyby Anglosasi mieli konta na Twitterze, serwis ten wyglądałby dokładnie tak samo jak dziś.
Archeologia to nauka o znajdowaniu rzeczy, które nasi przodkowie ukryli w ziemi. Nikt nie wie, dlaczego w przeszłości ludzie zakopywali swój dobytek. Być może obawiali się włamywaczy, ale przeczy temu fakt, że wiele z tych przedmiotów to jakieś śmieci (groty strzał, kawałki butów).
Bardzo możliwe, że w pośpiechu zakopywali wszystko, co wpadło im w ręce, nie sprawdzając nawet, co to takiego, bo ktoś na zamku zauważył, że złodzieje już zbliżają się do bram. W czasach piratów, rozbójników i Robin Hoodów nie można było ufać nikomu. Wszystko trzeba było przybijać gwoździami, a nawet wtedy nie miało się pewności, czy ktoś nie buchnie tych gwoździ i ich nie zakopie.
Niektórzy ludzie, na przykład Rzymianie, szli jeszcze o krok dalej i zakopywali samych siebie, używając do tego wulkanów. Chociaż pozostaje tajemnicą, dlaczego ludzie zakopywali różne rzeczy (w tym siebie), fakt, że to robili, pomógł nam zrozumieć, jacy byli nasi protoplaści: trochę szaleni i chętni do zakopywania swojego mienia. Bez całego tego grzebania w ziemi historię tworzyłyby tylko spisane na papierze czy pergaminie słowa, przez co byłaby dużo nudniejsza, bo moglibyście najwyżej poczytać o starej koronie, zamiast nasadzić ją sobie na głowę i paradować w niej po okolicy, co, jak przypuszczam, archeolodzy robią bez ustanku.
Najsłynniejszymi archeologami wszech czasów są Tony Robinson oraz Indiana Jones. Co interesujące, obaj albo noszą kapelusz tego szczególnego rodzaju, albo mają kolegę, który nosi taki kapelusz. To jedna z charakterystycznych cech archeologii – taki kapelusz. Dlatego jeśli jakiś archeolog zgubi swój, bez wahania nurkuje po niego do walącej się świątyni. Kumpel Tony’ego Robinsona robi to cały czas.
W dzisiejszych czasach jedynymi ludźmi, którzy nadal zakopują rzeczy w ziemi, są psy. Może świadczy to o tym, że nasi przodkowie byli tak naprawdę psami? Jeśli będziemy wystarczająco długo kopać, możemy w końcu znaleźć kluczowy dowód wskazujący na to, że w przeszłości wszyscy byli psami. Być może gdzieś pod ziemią leży mnóstwo starych kości. Niestety, dopóki ktoś jakiejś nie wykopie, wszystko, co opisałam powyżej, pozostaje jedynie hipotezą. Nauka to surowa pani.
Archie Medes był największym czyściochem spośród wszystkich greckich myślicieli. Mieszkał w wannie i nieustannie przechwalał się, że jego standardy higieniczne są wyższe niż Platona czy innych filozofów, którzy jedynie przecierali mokrą flanelką (zapewne nazywaną phlanelką) twarz, ręce i krocze. Pokazywał na nich palcem i wypominał im, że brzydko pachną. „Cuchnie od was!” – wrzeszczał, co szybko stało się jego ulubionym powiedzonkiem.
Pewnego dnia (prawdopodobnie wtedy, gdy wychodził z kąpieli) Archie Medes zauważył, że gdy wychodzi z kąpieli, poziom wody w wannie się obniża. Dlaczego? Bo wyciągnął korek. Nikt wcześniej na to nie wpadł. Wszyscy po prostu dolewali gorącej wody, aż wanna zaczynała się przepełniać. Dzięki swojemu odkryciu Archie zyskał miano ojca kąpielomatyki, czyli nauki o kąpielach.
Archie Medes odkrył również, że w położonej do góry nogami Australii woda płynie w drugą stronę (wytryskuje z odpływu i wraca do wanny) oraz że gdy się siedzi długo w wodzie, skóra na palcach u stóp zaczyna się marszczyć.
Pytania, na które wciąż szukamy odpowiedzi
Czy jeśli całymi tygodniami moczylibyśmy się w wannie, to pomarszczylibyśmy się tak, że zamienilibyśmy się w staruszków?
Dlaczego słowa „łazienka” i „łazanki” brzmią tak podobnie? Czy nasi przodkowie przyrządzali łazanki w wannie?
Przez mnóstwo wieków ludzie żyli na świeżym powietrzu, gdzie polowali na jelenie i orzechy. Pewnego dnia spadł deszcz i wtedy człowiek odkrył przestrzeń zadaszoną. To właśnie tam niedługo później nasi przodkowie wynaleźli najlepszą rzecz od czasów odkrycia przestrzeni zadaszonej: architekturę.
Architektura to wymyślne określenie na budynki. Budynki są wszędzie wokół nas. Zwłaszcza gdy wejdziemy do środka. Po co nam budynki? Zwierzęta nie mają budynków. No chyba że w zoo. Albo te mieszkanka, które ślimaki noszą na plecach. No ale ludzie mają.
Zanim odkryliśmy architekturę, mieliśmy jaskinie. Jaskiń nie trzeba budować, wystarczy je znaleźć. Niektóre są pełne niedźwiedzi, co utrudnia położenie tapety. Ludzie potrzebowali zatem jakiegoś innego miejsca do życia. Próbowaliśmy żyć w ubraniach, ale nie zapewniały nam wystarczająco solidnego schronienia, więc zaczęliśmy budować budynki. Budynki nie wyrastają z ziemi jak kwiaty czy latarnie uliczne – ktoś musi je zrobić, a tym kimś jest architekt. Nauka na architekta trwa siedem lat, jeszcze dłużej niż nauka na czarnoksiężnika.
Jedne z najstarszych budynków to Stonehenge, piramidy i katedra Świętego Pawła. Architektem odpowiedzialnym za projekt tej ostatniej był sir Christopher Robin. Katedrę wzniesiono na miejscu starej, która spłonęła w wielkim pożarze Londynu w 1666 roku. I całe szczęście, bo inaczej nie byłoby miejsca na nową. Jest to budowla ceniona przez architektów, ponieważ zwieńczono ją największym cyckiem na świecie. W dzisiejszych czasach możecie nawet do niego wejść, ale podczas zwiedzania musicie porozumiewać się szeptem, żeby stworzyć pozory, że traktujecie poważnie coś takiego jak zwiedzanie cycka.
Istnieją specyficzne określenia na różne mody w architekturze. Na przykład katedra Świętego Pawła to borok. Jest też coś takiego jak gotyk. Architektura gotycka to przede wszystkim zamki. W zamkach mieszkają głównie Frankingsteini. Gotyckie budowle mają was przestraszyć. Notre Dame, najważniejszy francuski kościół, też jest gotycki. Francuski Bóg jest bowiem dużo bardziej przerażający niż brytyjski, ponieważ pali papierosy.
Po boroku przyszła kolej na art déco – to takie budynki jak z Batmana albo z serialu o brytyjskich arystokratach. Wszystkie mają zaokrąglone elementy i wyglądają trochę jak łódź, ale z betonu. Katastrofa Titanica to podjęta przez art déco próba przepłynięcia morza budynkiem. Miliony ludzi straciły wtedy życie.
W trakcie wojny numer dwa Hitler zrzucił mnóstwo bomb na Wielką Brytanię, uśmiercając całe mnóstwo architektury i zmuszając użytkowników cockneya do zasiedlenia tuneli metra. Zjednoczone Królestwo potrzebowało odbudowy, bo wyglądało jak rozsypany zestaw klocków Lego. Architekci zdecydowali, że tym razem zrobią to inaczej, i wszędzie, gdzie się tylko dało, postawili wieżowce.
Wieżowce początkowo budziły kontrowersje, potem jednak stwierdzono, że to świetny sposób, żeby skoszarować biedaków wysoko ponad głowami bogaczy. Niektóre uznawane są obecnie za brzydactwa, a inne za okropieństwa wypalające gałki oczne. Zalicza się do nich także budynek Królewskiego Teatru Narodowego – jest tak paskudny, że ludzie cieszą się, gdy mogą wejść do środka i oglądać nudne sztuki. Ten rodzaj architektury nazywamy brutalizmem. Brutalizm to synonim słowa „przemoc”, dlatego brutalistyczne budynki wyglądają jak skinheadzi.
Przez długi czas wznosiliśmy budynki, które da się zobaczyć. Potem jednak architektura tak zbrzydła, że postanowiono uczynić je przezroczystymi, żeby ludzie przestali narzekać. W roku 1109 dwa samoloty wbiły się w wysokie szklane wieże, ponieważ nie dostrzegły ich w porę. Pojawiły się wtedy pytania, czy drapacze chmur to na pewno dobry pomysł. Odpowiedź brzmiała: „Tak”, więc postawiliśmy ich jeszcze trylion.
Londyński Shard to największy kawałek szkła na świecie. Większy nawet niż witryny w Debenhams. Większy niż morze. Ma przeszło trzysta metrów wysokości i zwęża się ku górze. Nie może być wyższy, ponieważ na szczycie jego boki spotykają się w jednym punkcie. Gdyby był wyższy, zacząłby się rozszerzać, jak olbrzymia klepsydra, a wtedy musielibyśmy zbudować drugi Londyn odwrócony do góry nogami, co byłoby zdecydowanie zbyt kosztowne. Na pięćdziesiątym drugim piętrze tego wieżowca znajduje się restauracja. Całe jedzenie wwożone jest windami – jeśli zjedliście tam kiedyś ziemniaka, możecie być pewni, że należał do elitarnego grona ziemniaków, które zaszły najwyżej.
Kiedyś budynki wyróżniały się interesującymi detalami architektonicznymi i były zrobione z rzeczy, które widać (jak na przykład cegły), dziś natomiast przypominają akwaria zrobione z papieru milimetrowego. Trudno zauważyć, że w ogóle istnieją, a nawet, że przebywa się w jednym z nich.
W przyszłości budynki mogą osiągnąć taki poziom zaawansowania technicznego, że staną się niewidzialne. Ludzie wspinający się po schodach będą wyglądali, jakby szli do nieba. I kto wie, drapacze chmur są coraz wyższe, więc być może któryś w końcu faktycznie sięgnie nieba. A wtedy, siedząc w restauracji na najwyższym piętrze i jedząc zupę, ujrzymy Boga. To będzie wspaniały widok.
Pytania, na które wciąż szukamy odpowiedzi
Czy pod podłogą zawsze jest sufit? Czy zamiast sufitu mogłaby się tam znajdować ściana?
Czy oprócz przystanków autobusowych istnieją jakieś budynki mające tylko jedną ścianę?
Nasza planeta nie jest jedyną we wszechświecie. Jak się okazuje, istnieje całe mnóstwo innych.
Są planety, które wszyscy znają. Na przykład Ziemia. Albo ta taka piaszczysta, z której pochodzi Darth Vader. Albo Księżyc. Istnieją jednak miliony planet, których nigdy nie widzieliśmy i których prawdopodobnie nigdy nie odwiedzimy, co nie przeszkadza naukowcom bez ustanku o nich paplać.
Być może na niektórych z tych planet panują warunki umożliwiające przetrwanie istotom żywym. Wiemy jednak na pewno, że takie warunki panują na Ziemi, dlatego poszukiwanie innych planet, na których mogliby mieszkać ludzie, jest jak poślubienie kogoś, z kim świetnie się dogadujecie, a potem marnowanie całych wieczorów na przeglądaniu Tindera.
Najbliżej nas znajdują się inne planety krążące wokół Słońca – wszystko to razem nazywane jest układem solearnym, ponieważ niektóre z nich są zmrożone jak lody Solero wygrzebane z supermarketowej zamrażarki.
Do niedawna układ solearny liczył dziewięć planet, ale ostatnio naukowcy odkryli własną fuszerkę i zorientowali się, że Pluto nie jest planetą, tylko psem Myszki Miki.
Trudno zrozumieć, skąd wziął się ten błąd. Moja hipoteza? Wiadomo, że teleskopu można użyć nie tylko do badania firmamentu, ale także do podglądania sąsiadów przez okno. Być może naukowcy nie zauważyli, że skierowali swoje przyrządy na kreskówkę w telewizorze, a potem byli zbyt zawstydzeni, żeby od razu się przyznać, że podglądali kobietę w staniku, zamiast patrzeć na gwiazdy i planety. Noce w obserwatorium bywają długie i samotne.
Najmniejszą planetą w układzie solearnym jest Merkury, ale nikt na nim nie mieszka, więc po ewentualnej przeprowadzce mielibyście dla siebie mnóstwo miejsca (przynajmniej w porównaniu z Coventry). Największa planeta to Jowisz, który jest obrzmiały, napuchnięty, cały poplamiony, jakby właśnie zjadł pieczeń ze wszystkimi dodatkami, i składa się głównie z gazów, jakby poprawił gulaszem warzywnym.
Najfajniejsza planeta to chyba Anus. Oficjalnie Anus nazywany jest w języku angielskim i łacińskim Uranusem, ale tyle osób robiło sobie głupawe żarty z tej nazwy, że ostatecznie naukowcy poddali się i powiedzieli: „Jak sobie chcecie”. Podobnie James Blunt w końcu zaakceptował żarty ze swojego nazwiska i nauczył się zbywać niewybredne rymowanki pobłażliwym uśmiechem.
Jeśli uważacie, że najbliższą nam planetą jest Księżyc, nie macie racji, ponieważ to Ziemia jest tą planetą. „Ziemia” to naukowe określenie na otaczający nas świat. Zatem nasza rzeczywistość funkcjonuje pod dwoma aliasami – jak Puff Daddy. I jak wszystko w Walii.
Trudno uwierzyć, że świat, w którym po prostu sobie żyjemy, jest nie tylko zwyczajnym światem, ale równocześnie pędzącą przez kosmos planetą. Wystarczy sobie to uświadomić, a już zbiera się człowiekowi na wymioty. To pewnie dlatego naukowcy noszą białe fartuchy – nie chcą upaprać sobie swetrów rzygowinami.
Układ solearny
Żaden człowiek nie postawił nigdy stopy na innej planecie. Księżyc też się nie liczy, bo tak naprawdę była to tylko zorganizowana na Ziemi inscenizacja, w której występowali wynajęci aktorzy. To dlatego, że odwiedzanie innych planet nie jest możliwe.
Dlaczego nie możemy odwiedzać innych planet?
Tanie linie lotnicze nie obsługują tych tras.
Za mało grawitacji. Musielibyście zapakować własną do plecaka.
Zbyt duża dalekość.
Brak jedzenia na miejscu.
Kostaryka jest dużo przyjemniejsza niż kosmos.
Ludziom wydaje się, że najmniejszymi rzeczami na świecie są mrówki albo groszek, ale wewnątrz każdego, nawet najmniejszego groszku znajdują się dosłownie dziesiątki jeszcze mniejszych rzeczy nazywanych atomami. Różne atomy robią różne rzeczy i dlatego mrówki różnią się od groszku, chociaż widziane z samolotu mogą wyglądać tak samo jak on.
Wszystko na świecie i w kosmosie zbudowane jest z atomów. Jedynie przestrzeń kosmiczna nie składa się z atomów, ponieważ zrobiona jest z pustki. Naukowcy twierdzą, że we wszechświecie jest więcej niczego niż czegoś. Dziwi mnie to, bo w mojej szufladzie jest tyle skarpetek, że nie da się wepchnąć ani jednej więcej.
Atomy wyglądem przypominają kulki i patyczki, coś w rodzaju badziewiastej wersji Lego, jakiej wszyscy używali w trakcie wojny, o której mógł przynudzać wasz dziadek. Atomy są zbyt małe, żeby zobaczyć je gołym okiem, dlatego musicie ubrać w coś swoje oczy, na przykład zakładając na nie mikroskop tak, jakby to był kapelusz. Jeśli spojrzycie przez mikroskop (kapelusz), zobaczycie kulki i patyczki (atomy) – to najprostszy sposób na zrozumienie natury rzeczywistości.
Atomy to najmniejsze rzeczy, jakie istnieją lub mogą istnieć. Oprócz tych jeszcze mniejszych, znajdujących się podobno wewnątrz atomów. (Noż do jasnej cholery, to w końcu jak?)
Te rzeczy w środku atomów to jądra, elektriony i proteiny. Są tak małe, że gdybyście polizali palec i dziabnęli je nim, jakby były oranżadką w proszku, nic by się wam nie przykleiło do opuszki. Pozostała część atomu, czyli jego większość, to pustka. Po dłuższym zastanowieniu można dojść do wniosku, że wszystko składa się głównie z niczego, co czyni niezrozumiałym całe to zamieszanie wokół kradzieży sklepowych.
Naukowcy nie potrafili zostawić atomów w spokoju, więc zaczęli je rozbijać, żeby zobaczyć, co jest środku. Okazało się, że wewnątrz znajdują się olbrzymie grzyby, czego zupełnie nikt się nie spodziewał. Za pomocą tego rodzaju grzybów można niszczyć miasta i wywoływać Godzille, ale także zasilać elektrownie, które nawet czasem nie wybuchają.
Elektrownie zasilane atomami nie produkują tyle syfu co te stare zasilane węglem, bo atomy są czyściutkie, nie ma na nich żadnego czarnego pyłu. Trudno to przyjąć do wiadomości, ale jeśli chcemy, żeby nasze czajniki i prostownice do włosów pozostały gorące, musimy zaprzyjaźnić się z atomami i nie przejmować się zbytnio okazjonalną Godzillą. To tak naprawdę niewielka cena w porównaniu z tym, co zyskujemy, niewiele większa od samego atomu. Ale sporo mniejsza od Godzilli, które są gigantyczne.
Auld Lang Syne to nonsensowna piosenka, którą Brytyjczycy śpiewają w sylwestra. Przed północą wszyscy są już tak nawaleni, że nikt nie jest w stanie przypomnieć sobie słów żadnego normalnego kawałka – stąd taki wybór.
Towarzyszący piosence taniec również nie wymaga żadnych umiejętności. Wystarczy skrzyżować ramiona i wymieniać biznesowe uściski dłoni z ludźmi z jednej i drugiej strony. Nie trzeba nawet ruszać nogami. To dużo łatwiejsze niż conga. No i mniejsze jest ryzyko, że ktoś złapie was za tyłek.
Australia to kraj po drugiej stronie globu. Wszystko jest tam odwrócone do góry nogami i tyłem na przód. Kompletne pomieszanie z poplątaniem. W przeciwieństwie do reszty świata Australijczycy obchodzą Boże Narodzenie latem, jedzą kolacje na świeżym powietrzu i lubią rozmawiać z Australijczykami.
Głównym przemysłem Australii są pająki. Inne kraje muszą importować niebezpieczne zwierzęta, tymczasem Australia ma swoje własne. To bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ kraj ten leży tak daleko od wszystkiego, że gdyby jego mieszkańcy musieli zamawiać swoje jadowite węże z Amazona, byliby martwi, zanim kurier dostarczyłby im paczkę.
Australia wynalazła całe mnóstwo zwierząt. Jak na przykład kangura, koalę czy grilla. Żadne z nich nie zdołało zaadaptować się do innego środowiska niż australijskie wertepy. Jedynym wyjątkiem jest tutaj grill. Niestety, wszystkie grille żyjące na wolności zostały wytrzebione setki lat temu przez głodnych marynarzy. Obecnie mamy do czynienia z ich robotycznymi odpowiednikami wykonanymi z metalu i cegieł.
Australia została skolonoskopowana przez pokrytych sadzą złodziejaszków z Londynu i innych brytyjskich miast. Przysłano ich na wielkich statkach w nadziei, że słoneczna pogoda i mnóstwo piwa dadzą im odpowiednią nauczkę. Jednak gdy kryminaliści zeszli na ląd, ukradli cały kraj, co było dużo większym przewinieniem niż zajumanie komuś kapusty z ogródka czy co tam zaprowadziło ich wcześniej za kratki. Trudno o lepszy dowód, że przestępcy trzymani w jednym miejscu z innymi przestępcami stają się tylko gorsi.
Gdzie znajduje się to jedno miejsce, w którym zawsze możecie natknąć się na Australijczyków? Wszędzie. Mieszkańcy antypodów sporo podróżują, ponieważ jedyną rzeczą, którą kochają bardziej niż Australię, jest opowiadanie innym, jak bardzo kochają Australię, a miejscem, które idealnie nadaje się do snucia takich opowieści, są obszary mocno oddalone od Australii, żeby rozmówca nie mógł zweryfikować, czy to, co usłyszał, jest prawdą czy koalamstwem.
Australia jest tak daleko, że nawet niektóre części Australii znajdują się daleko od siebie. To dlatego Australijczycy są najprzyjaźniejszymi ludźmi na Ziemi – nigdy się ze sobą nie spotykają.
Słynni Australijczycy to między innymi kangur Skippy, Dannii Minogue oraz Adolf Hitler. Chociaż Adolf Hitler był królem Niemiec, nie urodził się w Niemczech, tylko w małym miasteczku położonym w pobliżu granicy niemiecko-australijskiej. Hitler podkreślał znaczenie pochodzenia, jednak historia jego życia pokazuje nam, że wcale nie jest to takie istotne.
Sir Francis Bacon należy do najbardziej wszechstronnych ludzi, jacy kiedykolwiek żyli. Ma na koncie więcej dokonań, niż większość z nas jest sobie w stanie wyobrazić.
Był angielskim mężem stanu i filozofem oraz irlandzkim malarzem, który żył w czasach Elżbiety I oraz Elżbiety II. W 1618 roku został lordem kanclerzem, ale w 1620 roku znalazł też czas na napisanie jednej z pierwszych książek naukowych. Po krótkim odpoczynku w 1944 roku namalował słynne Trzy studia postaci na podstawie tematu Ukrzyżowania.
Niektórzy uważają, że maczał palce w sztukach Szekspira, a portret Luciana Freuda namalowany przez niego w 1969 roku, gdy już był stary i pijany (miał wtedy czterysta osiem lat), jest jednym z najdroższych obrazów na świecie. Bacon może poszczycić się tak bogatym dorobkiem, że jest jedną z niewielu angielskich/irlandzkich postaci historycznych, która ma w Wikipedii dwa odrębne hasła, zawierające sprzeczne informacje.
Balet to coś jak taniec, ale to nie wy tańczycie, tylko robi to ktoś inny. Na tym chyba polega główna różnica między baletem a kaczuchami. Istnieją także inne tańce, które się ogląda, zamiast w nich uczestniczyć, na przykład irlandzki Riverdance. Balet jednak różni się także od nich, ponieważ nie tylko w nim nie uczestniczycie, ale też zazwyczaj go nie oglądacie. Nikt tego nie robi z wyjątkiem kilku bardzo dystyngowanych osób, a i one mogą kłamać w tej sprawie.
Przypuszczam, że nawet królowa rzadko ogląda balet. Prawdopodobnie ma już serdecznie dosyć oglądania różnych tańców w ramach swoich obowiązków służbowych. Za każdym razem, gdy odwiedza jakiś kraj, odbywa się pokaz tańca, któremu nasza władczyni przypatruje się z miną znudzonego buldoga. Na pewno taniec jest ostatnią rzeczą, jakiej chce poświęcać swój wolny czas, i trudno ją za to winić.
Tańczące balet kobiety mają bardzo ciasno związane włosy, a tańczący balet mężczyźni mają bardzo ciasne getry, więc możecie dobrze przyjrzeć się ich przyrodzeniu, co moim zdaniem w głównej mierze stanowi o uroku baletu. Niestety, ponieważ balet jest śmiertelnie wyrafinowany, tancerze nie przebierają się za strażaków, nie wyginają w rytm kawałków Toma Jonesa, nie zdzierają z siebie getrów i nie ciskają nimi w przyjaciółki przyszłej panny młodej. Bezbrzeżna nuda.
Chociaż nikt go nie lubi, balet nadal istnieje, zupełnie jak pudrowe dropsy czy programy o kupowaniu antyków. Finansowany jest nie przez ludzi, którzy się nim interesują, tylko ze sprzedaży zdrapek. Zatem baletnice nie są zagrożone wyginięciem. Nie znikną z powierzchni Ziemi, jak to niemal uczyniła pantera śnieżna tylko dlatego, że nikt jej nie oglądał. Co ciekawe, baletowe libretta często opowiadają o zagrożonych gatunkach, na przykład o łabędziach. Myślę więc, że przedstawienie na temat pantery śnieżnej byłoby strzałem w dziesiątkę. Biedni ludzie mogliby uratować planetę za pomocą swoich zdrapek.
W Wielkiej Brytanii w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wszystko było szare i miało guziki. Ale ten stan rzeczy już wkrótce miał ulec zmianie za sprawą czterech chłopaków z Liverpoolu – George’a, Ringo i ich dwóch gitarzystów – którzy założyli popowy zespół o nazwie The Beatles (czyli żuki).
W odróżnieniu od większości żuków Beatlesi nie mieli sześciu nóg. Mieli ich w sumie osiem, czyli tyle co pająk. I gdziekolwiek się pojawiali, dziewczęta krzyczały tak, jak krzyczą na widok pająka. W przeciwieństwie do pająków Beatlesi nie włazili śpiącym ludziom do ust. Zamiast tego śpiewali – śpiewanie to coś, czego zdaniem naukowców pająki nie robią, chociaż z moich ustaleń wynika co innego.
Początki Beatlesów były skromne. Nie mogli sobie pozwolić na indywidualne uczesanie, dlatego wszyscy czterej nosili taką samą fryzurę, przenoszoną z głowy na głowę metodą kopiuj–wklej. Ale ich chwytliwe dżingle wpadały w ucho tak łatwo, że wkrótce doprowadziło to do wybuchu epidemii zwanej Beatlemanią. W dodatku Beatlesi koniecznie chcieli trzymać was za rękę, co przyspieszało rozprzestrzenianie się zarazy. Wkrótce dotarła ona za Ocean Atlantycki i objęła Amerykę – kraj, który wciąż tam był.
Podczas pobytu w Ameryce Beatlesi dostali się pod wpływ hippisów – którzy byli czymś w rodzaju amerykańskich borostworów. Zaczęli eksperymentować z narkotykiem o nazwie LSD, który sprawiał, że widziało się i słyszało rzeczy, które tak naprawdę się nie działy – trochę jak Netflix albo Derren Brown. W rezultacie ich muzyka stała się psychopatyczna.
Pod wpływem psychopatycznych narkotyków Beatlesi przestali śpiewać proste piosenki o miłości czy samochodach i zaczęli śpiewać o rzeczach znacznie głębszych, takich jak łodzie podwodne.
Beatlesi odkryli też coś, czego od dawna brakowało w Wielkiej Brytanii: kolor. Najpierw żółty, a potem inne. I niemal z dnia na dzień (co wcale nie znaczy, że stało się to z dnia na dzień) Wielka Brytania zmieniła się z szarej w odlotową. Nagle okazało się, że fajnie jest ignorować społeczeństwo i być, kimkolwiek się chce, pod warunkiem że nosi się długie włosy i ekstrawaganckie ciuchy jak wszyscy dookoła. Ringo, George i ich gitarzyści zapuścili włosy i brody, co wyglądało trochę tak, jakby wypuścili pędy – miało się wrażenie, że przyszła wiosna i wszyscy Beatlesi nagle rozkwitli.
Niestety, historia Beatlesów ma smutne zakończenie. W czasach swojej świetności występowali na ogromnych stadionach wypełnionych tysiącami rozwrzeszczanych fanów, natomiast ostatni koncert zagrali na obskurnym dachu dla garstki widzów. Był rok 1969 i z jakiegoś powodu wydawało się, że lata sześćdziesiąte dobiegają końca.
Mogliście nigdy nie słyszeć o Belgii, ale najwyraźniej jest to kraj leżący między Niemcami a Francją, w którym wynaleziono bułkę. Francja i Niemcy są bardziej znane, jednak Belgia bez wątpienia również istnieje, o czym świadczy papierkowa robota eurokratów z Brukseli. Nawet oni wierzą w istnienie Belgii.
Najwcześniejsze dowody na Belgię pojawiły się, gdy na dworzec Waterloo dotarł pierwszy pociąg Eurostar z pasażerami, którzy twierdzili, że przyjechali właśnie z tego kraju. Odniesienia do Belgii można znaleźć także we francuskim komiksie Tintin. Znani Francuzi, którzy odwiedzili Belgię, to między innymi Adolphe O’Phone, wynalazca saksofonu, oraz francuski mistrz karate Jean-Claude Van Damme.
Mieszkańcy Belgii mówią po holendersku lub francusku, ale nie po belgijsku, ponieważ ten język nie został nigdy wynaleziony. Jest ku temu dobry powód: otóż Belgowie wynaleźli frytki. A kiedy już wynalazło się frytki, to szczerze mówiąc, osiągnęło się absolutne wyżyny. Nigdy nie zostanie wynalezione nic lepszego od frytek – nawet język – dlatego Belgowie na tym poprzestali. I zrobili sobie frytki.
Philomena Cunk – myślicielka i dziennikarka. Autorka programów telewizyjnych, w których porusza szerokie spektrum tematów: od kwestii czasu po feminizm, od Jezusa po Szekspira. W przeciwieństwie do swoich kolegów i koleżanek z branży nie boi się zadawać trudnych pytań, takich jak: „Co to są zegary?” albo „Dlaczego ludzie płaczą, kiedy to cebula zostaje zraniona?”.