Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ile wiesz o tych, których kochasz najbardziej?
Regina, absolwentka polonistyki i bibliotekoznawstwa, marzy o pisarskiej sławie. Niedawno skończyła studia i wydała swoją trzecią powieść. Wszystko wskazuje na to, że jej marzenia mają szansę się spełnić – wystarczy tylko znaleźć pomysł na kolejną frapującą fabułę.
Pewnego dnia jedna z czytelniczek zgłasza się do Reginy z przedwojennym maszynopisem powieści, który młoda autorka miałaby dokończyć. Choć ten pomysł na początku wydaje się jej mało interesujący, dziewczyna postanawia podjąć wyzwanie. Niebawem okaże się, że powieść, nad którą pracuje, wcale nie trafiła do niej za sprawą przypadku…
– Tak. – Regina skinęła głową, uznawszy, że wypada jakoś zareagować. – Wpadła pod autobus. Bardzo smutna historia.
– Tak to pani powiedział Jurek Mołczanowski? – Siedlecka zgasiła resztki papierosa.
– Owszem. Czy coś się nie zgadza?! – Regina poczuła przyspieszone bicie serca. Ponownie zaczęła się denerwować.
Ależ tak… – odparła spokojnie Siedlecka. – Wpadła pod autobus. Tylko zdaniem świadków nie wyglądało to na nieszczęśliwy przypadek. Zrobiła to umyślnie.
Agnieszka Janiszewska
Ukończyła historię na Uniwersytecie Warszawskim, pracuje jako nauczyciel historii w liceum ogólnokształcącym. Od urodzenia związana jest z Warszawą, obecnie mieszka w jednej z podwarszawskich miejscowości. Znana jest z porywających sag rodzinnych oraz doskonale zarysowanego tła historycznego w powieściach obyczajowo-historycznych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 200
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1995
Nie sposób go było nie zauważyć. Choćby dlatego, że zdecydowaną większość zgromadzonych gości stanowiły kobiety. Oprócz niego na sali obecny był tylko jeden mężczyzna, który najwyraźniej śmiertelnie się nudził i co jakiś czas dawał wyraz swemu zdegustowaniu i zniecierpliwieniu. Małe było jednak prawdopodobieństwo, że to krytyk literacki bądź recenzent, który nie omieszka w jakimś periodyku zdać niepochlebną relację z wieczoru autorskiego – tacy bowiem jeszcze ani razu nie zaszczycili swoją obecnością żadnego z dotychczasowych wieczorów autorskich Reginy. Znacznie bardziej możliwe było inne wytłumaczenie obecności niezadowolonego jegomościa – najprawdopodobniej z takich czy innych względów był zmuszony towarzyszyć jednej z przybyłych kobiet. A teraz, nerwowo spoglądając na zegarek, zapewne modlił się w duchu, by wieczorek się wreszcie skończył. Kto wie… Może myślami był już w swoim ulubionym fotelu, przed telewizorem, w oczekiwaniu na transmisję meczu, filmu lub czegokolwiek, byle nie tu, w gronie kilkunastu czytelniczek zapatrzonych w młodą autorkę i ściskających w dłoniach egzemplarz jej ostatniej powieści. Przy czym, podobnie jak Regina, zerkał co i rusz na tego drugiego – na oko znacznie od niego młodszego mężczyznę, który usadowił się w kącie przy oknie. Tak jakby zadawał sobie w duchu pytanie, co z kolei zmusiło tamtego do marnowania czasu w podobny sposób i w podobnym towarzystwie. Niewykluczone też, że czerpał pociechę z obecności tamtego. Przynajmniej było ich dwóch… Zawsze to coś.
Jednak siedzący pod oknem, w pewnym oddaleniu od pozostałych chłopak nie odwzajemniał niczyich spojrzeń… Poza spojrzeniami Reginy. Nie zwracał uwagi na resztę zebranych; najwyraźniej zdecydowana przewaga kobiet nie robiła na nim żadnego wrażenia. Niewykluczone zresztą, że wcale nie odnotował tego faktu.
Nie spuszczał oka z Reginy, jednakże nic nie wskazywało na to, by słuchał uważnie czytanych przez nią fragmentów powieści. Regina była tego niemal na sto procent pewna, choć osąd swój opierała wyłącznie na intuicji – nie na racjonalnych dowodach.
Potem, gdy nadeszła pora na zadawanie pytań, dzielenie się spostrzeżeniami – młody człowiek milczał. Podobnie zresztą jak i ten drugi mężczyzna, który coraz bardziej ostentacyjnie spoglądał to na zegarek, to na siedzącą obok zażywną kobietę w średnim wieku. Większość pań także jednak milczała, dialog podjęły trzy, potem dołączyła jeszcze jedna, po około dwudziestu minutach temat wydawał się już wyczerpany. Reginy bynajmniej to nie dziwiło, przyzwyczaiła się do podobnej reakcji czytelniczek, większość z nich czuła się zbyt onieśmielona, być może dlatego, że sama autorka także nie miała pomysłu na rozruszanie towarzystwa. Regina zdawała sobie z tego sprawę, wiedziała też – przynajmniej teoretycznie – że w dużej mierze inicjatywa należała do niej. To ona powinna zainicjować dialog, przecież wiedziała, jak to zrobić i nie raz z powodzeniem ratowała w ten sposób niezręczną sytuację. Jednak nie tym razem. Młody mężczyzna coraz bardziej ją intrygował, zaczynał wręcz drażnić – w jego spojrzeniu dostrzegła bowiem jakby… ironię, może nawet zniesmaczenie. Nie mogła się łudzić, nie był fanem jej twórczości. Podobnie zresztą jak ten drugi – tyle że swoją dezaprobatę okazywał w nieco inny sposób. Dlaczego jednak w ogóle się tu pojawił? Czyżby, podobnie jak tamten, towarzyszył jednej z kobiet? Nie można było tego wykluczyć, Regina czuła jednak, że chodzi tu o coś innego. I że z pewnością dowie się wszystkiego po zakończeniu tego spotkania. Dlatego też nie starała się na siłę przedłużać imprezy.
Zdziwiła się, gdy na zakończenie wśród ustawionych w kolejce po podpis egzemplarza osób zobaczyła i tego młodego mężczyznę. Czyżby jednak jakiś recenzent? Stał na końcu, zmusiła się więc, by nie odwzajemniać jego spojrzenia i skoncentrować się na podchodzących paniach.
– Płakałam jak dziecko… Boże, dawno już tak nie płakałam przy książce. Co innego film… Tam przecież widzę bohaterów. A jednak ta książka podziałała na mnie jak film.
– Słucham? – Regina wlepiła wzrok w stojącą właśnie przy jej stoliku kobietę w ciemnozielonej sukni w grochy. Zaraz też uśmiechnęła się z zażenowaniem. – Bardzo panią przepraszam…
Czytelniczka odniosła się jednak z wyrozumiałością do rozkojarzenia Reginy. Wyglądało zresztą na to, że dopiero teraz, gdy miała okazję pomówić z autorką w cztery oczy, zebrała się na odwagę, by podzielić się swoimi spostrzeżeniami.
– A jednak nie mogę pani darować, że uśmierciła pani Jonatana – zaświergotała. – I to w momencie, gdy on i Jasmina mogli być wreszcie razem. Dlaczego wszystkie pani książki kończą się tak smutno? Czy chociaż jedna nie mogłaby być… jakby trochę weselsza?
– Wszystkie? – Regina nie mogła powstrzymać uśmiechu. – To dopiero moja trzecia powieść.
Zanim czytelniczka zdobyła się na odpowiedź, wtrącił się jegomość, który przez niemal cały czas dawał do zrozumienia, jak bardzo się nudzi. Teraz dosłownie wyrósł przy nich obu, jak spod ziemi.
– Naprawdę musisz zawracać pani głowę? – warknął. Bez wątpienia bowiem przypominało to warknięcie. – Spójrz, która godzina – dodał, podtykając zmieszanej kobiecie zegarek pod nos. – Od przynajmniej piętnastu minut powinienem być w domu.
Po co tu w ogóle przychodziłeś? – Regina z trudem powstrzymała się przed wypowiedzeniem pytania na głos. Zamiast tego uśmiechnęła się promiennie. Żal jej było zaczerwienionej ze zdenerwowania i wstydu kobiety, ale to oczywiście nie był jedyny powód, dla którego powściągnęła nerwy.
– Nie zawraca mi pani głowy – zwróciła się miłym tonem do zawstydzonej czytelniczki. – Temu między innymi służą tego typu spotkania. Aby wymieniać się uwagami i porozmawiać o książkach. A co do zakończenia… Tak mi po prostu w duszy gra – dodała i niemal w tej samej chwili żałowała, że nie ugryzła się w język. Głupiej odpowiedzieć już nie mogła. Ale to wina tego naburmuszonego kretyna, który poganiał żonę (może siostrę, licho wie, ale Regina podejrzewała, że tych dwoje to jednak małżeństwo). Ten zresztą, słysząc jej odpowiedź, przewrócił demonstracyjnie oczami, tym samym dając do zrozumienia, co myśli o autorce.
– No tak… Oczywiście… Pani przecież wie lepiej – podchwyciła skwapliwie coraz bardziej zdenerwowana kobieta. Na jej pucołowatej twarzy pojawiły się kropelki potu. Zerknęła przepraszająco najpierw na pisarkę, potem na męża. – Ja tylko tak… Bo to widzi pani, tyle smutku i kłopotów w życiu, że czasem człowiek chciałby się od tego oderwać i przynajmniej poczytać o innych sprawach. Dawne czasy, piękne suknie, wielka, romantyczna miłość. Szczęśliwa miłość – dodała i zamilkła. Tak jakby zdała sobie sprawę, że powiedziała jednak trochę za dużo i niepotrzebnie.
– Więc po co ślęczysz i beczysz nad czymś takim? – sarknął mężczyzna, wskazując z niesmakiem na książkę.
Żona nie odpowiedziała, tylko cicho westchnęła i podniosła się z krzesła. Regina także nie znalazła już żadnych słów, a po prawdzie to i niezbyt intensywnie ich szukała. Przez krótką chwilę odprowadzała wzrokiem osobliwą parę, a gdy tylko tamtych dwoje zniknęło w drzwiach, zerknęła na kolejną osobę, która stanęła przy jej stoliku, i w jednej chwili poczuła, że robi jej się gorąco. To był ten młody mężczyzna, którego obecność tak ją zaniepokoiła i zaintrygowała. Od początku miała nieodparte wrażenie, że nie przywiodła go tu ciekawość jej twórczości. Teraz, gdy ponownie napotkała jego wzrok, pozbyła się co do tego resztek wątpliwości. I to niezależnie od faktu, że trzymał w rękach egzemplarz jej powieści, nie tej ostatniej wprawdzie, która tak wzburzyła poprzednią czytelniczkę, lecz pierwszej, debiutanckiej, do której Regina była najbardziej przywiązana i którą uważała za najlepszą z dotychczasowych trzech.
– Dla kogo przeznaczona jest ta książka? – Takie pytanie zadawała wszystkim, którzy prosili ją o dedykację i autograf. Tym razem jednak głos jej zadrżał. Co za idiotka ze mnie, pomyślała ze złością, facet gotów snuć najróżniejsze przypuszczenia. – Czy to ma być imienna dedykacja? – dodała na wszelki wypadek.
– Tak. Proszę napisać: „Dla Karoliny” – usłyszała w odpowiedzi.
Dla Karoliny… No cóż, przemknęło jej przez głowę, zanim zapanowała nad tą myślą.
– Mam nadzieję, że lektura przypadnie pani Karolinie do gustu – odparła, oddając książkę. Tym razem jej głos brzmiał naturalnie. Prawie naturalnie. Zdobyła się nawet na nieśmiały uśmiech.
– Już ją czytała – odpowiedział, również się uśmiechając. Był to jednak dziwny uśmiech. Taki, co to wykrzywia wargi, lecz nie sięga oczu. Te bowiem wciąż patrzyły na nią chłodno, uważnie. – Chciała jednak mieć podpis autorki – dodał.
– Ach tak… – Nie była pewna, co mogłaby jeszcze dodać. Całą jej erudycję diabli wzięli. Ponownie poczuła zaniepokojenie.
– Czytała też dwie pozostałe pani powieści – kontynuował. – Ta jednak jako jedyna przypadła jej do gustu.
Miała pustkę w głowie, zmusiła się jednak do uśmiechu. Odniosła wrażenie, że słowa młodego człowieka usłyszało kilka obecnych jeszcze na sali, choć już zbierających się do wyjścia osób. Mężczyzna nie czekał na jej odpowiedź, tylko skłoniwszy głowę, wyszedł.
Zamieniła jeszcze parę słów z bibliotekarkami, które taktownie nie skomentowały opinii młodego człowieka, chętnie za to udzieliły informacji à propos tamtych dwojga, z którymi Regina rozmawiała wcześniej. Zgodnie z jej przewidywaniami, istotnie, było to małżeństwo z prawie trzydziestoletnim stażem.
– To Wierniccy, mieszkają w Smagorzewie, po drugiej stronie jeziora, dziesięć kilometrów stąd – wyjaśniała z widocznym upodobaniem jedna z pań bibliotekarek, sprzątając kilka krzeseł stojących na środku pomieszczenia. Druga z pań porządkowała jakieś dokumenty i wynosiła na zaplecze paczkę z tymi egzemplarzami, które nie doczekały się nabywcy. Obie spieszyły się już do domów. Regina postanowiła towarzyszyć im, dopóki nie zamkną biblioteki. Po pierwsze – do odjazdu autobusu miała jeszcze czterdzieści minut. Po drugie – niezręcznie jej było wychodzić, gdy obie panie jeszcze do niej zagadywały. Jak by na to nie patrzeć, okazały jej dużo życzliwości, organizując wieczór autorski. W dodatku wywiązały się z tego zadania wzorowo. Lipniewo było niewielkim mazurskim miasteczkiem i dlatego początkowo Regina podchodziła z dużym dystansem – oględnie rzecz ujmując – do idei tego spotkania. Była pewna, że okaże się ono porażką, bo nikt nie przyjdzie – stało się jednak inaczej. Obecność kilkunastu osób – wyraźnie przejętych pań i dwóch sceptycznie nastawionych panów – zaskoczyła ją, a sama liczba gości była wystarczającym powodem do zadowolenia. I to pomimo zachowania obydwu mężczyzn.
– Nie przypuszczałam, że moje książki są tutaj aż tak dobrze znane – zagadnęła.
– A dlaczego by nie? Tutejsze kobitki lubią czytać, zwłaszcza jesienią i zimą, gdy roboty w obejściu trochę mniej i wieczory coraz dłuższe. Ale nawet wiosną i latem starają się tu zaglądać – odparła bibliotekarka, sprawdzając, czy wszystkie okna zostały domknięte. – Te, które mieszkają w samym miasteczku, mają do nas trochę bliżej, a i czasu na czytanie więcej niż gospodynie w okolicznych wsiach, ale jedne i drugie pytają o nowości. I chętnie przychodzą na spotkania z autorami, nie pani pierwsza nas odwiedziła. Gorzej to wygląda w przypadku facetów – dorzuciła pogardliwie. – Nie czytają, a jeśli nawet, to niewiele, inne rozrywki im w głowie. Zresztą sama pani widziała i słyszała.
– To także miejscowi? To znaczy ci dwaj? – zająknęła się Regina. Z jednej strony wolała nie analizować na nowo irytującego zachowania chłopaka (bo ten drugi, starszy, w gruncie rzeczy niewiele ją obchodził), z drugiej jednak nie potrafiła zwalczyć w sobie ciekawości.
Ale w zamian za to otrzymała odpowiedź właśnie na temat państwa Wiernickich. W dodatku odpowiedź wykraczającą poza zadane pytanie.
– Wiernicka to dobra i miła kobieta. Haruje jak wół, gospodarstwo duże, ale czwórka dzieci już odchowana. Nikt nie pamięta, by usłyszała od swojego chłopa chociaż jedno dobre słowo.
– I dlaczego tak to pokornie znosi? – burknęła Regina, zanim zreflektowała się, że nie powinna w taki sposób komentować spraw, które do niej nie należą. W dodatku takim tonem.
Obie bibliotekarki popatrzyły na nią pobłażliwie, a potem wymieniły między sobą znaczące spojrzenie.
– A co innego mogłaby zrobić? Może w wielkim mieście pewne sprawy inaczej się rozwiązuje i ocenia, ale tu, u nas…
– Wiem, przepraszam – wtrąciła z nutką zniecierpliwienia Regina. Przecież w gruncie rzeczy Wierniccy wcale jej nie obchodzili. Nie oni. – Zresztą w wielkim mieście też z tym bywa różnie. A kim był ten drugi… Ten… – zająknęła się.
– Ten młody piękniś? – podchwyciła bibliotekarka i ponownie zerknęła na koleżankę. Tym razem z pewnym rozbawieniem.
Regina z wściekłością poczuła, że znowu się czerwieni.
– Nieważne – odparła i to znowu zabrzmiało jak burknięcie. W dodatku jak burknięcie nadąsanej małolaty.
Idiotka ze mnie, pomyślała i marzyła już tylko o jednym – by jak najszybciej stąd umknąć. Tyle że przynajmniej na razie nie wypadało tego robić.
– Nie mamy pojęcia, co to za jeden – wyjaśniła, jak gdyby nigdy nic, druga z bibliotekarek. – Początkowo myślałyśmy, że to jakiś pani znajomy. Że przyjechał tu z panią. – Gestem wskazała na drzwi i wszystkie trzy opuściły pomieszczenie.
Pomimo że zegar w korytarzu wybił godzinę dwudziestą, na zewnątrz wciąż było widno. Ciepły majowy wieczór przesycony był wilgocią po niedawnym deszczu. Z pobliskich drzew dobiegały trele ptaków. Czyżby słowiki? – zastanowiła się zupełnie bezwiednie Regina.
– Nie znam go – odparła na głos, choć to stwierdzenie było już niepotrzebne.
– W takim razie musiało mu bardzo zależeć na spotkaniu z panią – uśmiechnęła się znacząco bibliotekarka.
– Nie wiem czemu. Dość jasno dał do zrozumienia, co myśli o moich książkach – odparła nonszalancko Regina, choć na wspomnienie słów nieznajomego ponownie poczuła ukłucie w mostku.
– Przecież wyjaśnił, o co mu chodziło i dlaczego w ogóle tu przyjechał – przypomniała obojętnym tonem druga z bibliotekarek. – Chodziło mu o dedykację dla jakiejś… Jak jej tam… Karoliny. Tak przecież powiedział.
Te słowa podziałały na Reginę jak kubeł lodowatej wody. A przy okazji ostatecznie odebrały jej ochotę nie tylko na kontynuowanie tematu, ale i całej rozmowy. Poczuła znużenie, a czekały ją jeszcze dobre trzy godziny podróży. Zapragnęła spokoju i samotności. Dobrze, że za chwilę pożegna się z tymi kobietami i powędruje na przystanek. Dobrze, że jest tak ciepło i widno. I tak ładnie wokół. Przypomniała sobie poprzedni wieczór autorski, który miał miejsce pod koniec października w innej małej miejscowości – już samo to wspomnienie wystarczyło, by z większym dystansem spojrzeć na dzisiejsze przykrości. Tym bardziej że spotkanie było naprawdę udane. Tamci dwaj dziwacy nie powinni jej tak irytować.
Pokrzepiona tą myślą raz jeszcze podziękowała obu kobietom za zorganizowanie wieczoru i zapewniwszy je solennie, że trafi na przystanek i dalej poradzi sobie sama, pożegnała się i ruszyła przed siebie.
– Do Warszawy zajedzie pani w środku nocy – zafrasowała się jeszcze na koniec jedna z pań.
– Nie wracam dziś do Warszawy – uśmiechnęła się na odchodnym Regina. – Jadę nad morze, do Sobieszewa.
– Ach… To bardzo miło. Zwłaszcza przy takiej pogodzie. Mały urlop?
– Tak jakby. Jadę do babci.
Skinęła im głową i raz jeszcze przyjęła życzenia szczęśliwej podróży, po czym odetchnęła pełną piersią. Sama myśl o tonącym w morzu zieleni domu w Sobieszewie i o babci czekającej z ciepłą kolacją podziałała na nią niczym najskuteczniejszy preparat na znużenie. Babcia z pewnością nie zmruży oka, zanim nie zobaczy jej w progu domu. I nieważne, czy to dwunasta w nocy, czy druga nad ranem – na pewno postawi przed nią talerz gorącej zupy, a może też inne smakołyki.
Bezwiednie przyspieszyła kroku, jakby sam fakt wcześniejszego przybycia na przystanek mógł spowodować wcześniejszy odjazd autobusu do Iławy, a potem pociągu do Gdańska. Zamyślona, niemal podskoczyła, gdy tuż obok niej niespodziewanie zatrzymał się elegancki samochód. Cofnęła się, bo drzwi samochodu się otworzyły, i znieruchomiała, kiedy wysiadł z niego nieznajomy chłopak z biblioteki.
– Przepraszam, możemy zamienić kilka słów? – zapytał, ale tym razem ton jego głosu brzmiał inaczej niż wcześniej – uprzejmie i bez cienia ironii.
– Co się stało? Jakiś problem z książką? – Regina ponownie poczuła dławiący niepokój. Dobry nastrój sprzed kilku sekund należał już do przeszłości.
Mężczyzna się uśmiechnął, jakby próbował dodać jej otuchy albo przynajmniej ją uspokoić.
– Tak, chodzi o książkę. Tyle że nie o tę.
– A zatem… o którą? – Rozejrzała się niepewnie, ale w zasięgu wzroku nie było żywego ducha.
– Właśnie o tym chciałem porozmawiać – mówił spokojnie, łagodnie. Na pewno dostrzegł jej niepokój. – Na rynku jest przyjemna knajpka. Może przycupniemy tam na chwilę?
Co takiego? W tym momencie nie wierzyła własnym uszom. Potrząsnęła głową.
– Czekam na autobus. Nie mogę go przegapić – rzekła, zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało to wystarczająco stanowczo. Mimo wszystko ciekawość ponownie dała o sobie znać.
– O której przyjedzie? – Mężczyzna wciąż uśmiechał się życzliwie. Z całą pewnością nie przypominało to tego sztucznego grymasu, jakim uraczył ją w bibliotece. Pewnie dlatego zdecydowała się odpowiedzieć.
– Za dwadzieścia minut. Wolałabym nie oddalać się od przystanku i nie spóźnić się potem na pociąg do Gdańska.
– Jedzie pani do Gdańska?
W jego tonie było coś, co ją zastanowiło, a jednocześnie nakazało zachować czujność. Nie powinna zmieniać swoich planów dla tego zupełnie jej obcego, zagadkowego człowieka, który pojawił się tu nie wiadomo skąd, teoretycznie po to, by zdobyć jej podpis, lecz przy okazji wypowiedział kilka mało przyjaznych słów, teraz zaś, ni z tego, ni z owego proponował rozmowę w knajpce.
– Tak – odpowiedziała lakonicznie na jego ostatnie pytanie. – Jadę do Gdańska. – Miała nadzieję, że ton jej głosu zniechęci go do kontynuowania konwersacji.
– Czy w takim razie mógłbym odprowadzić panią na przystanek? – zaproponował. – Nie sugeruję podwiezienia, możemy się tam przejść – dodał żartobliwie, spostrzegłszy konsternację na jej twarzy.
– Nie wiem, o co panu chodzi. – Potrząsnęła głową. – Nie wiem… Kim pan właściwie jest?
– Oczywiście. Nazywam się Marek Dobrowolski, ale nie sądzę, by moje nazwisko cokolwiek pani mówiło. W porównaniu z panią jestem zupełnie anonimowym osobnikiem.
– I przyjechał pan tu, aby porozmawiać ze mną o moich książkach? – Nadal nie była pewna, czy powinna mu zaufać, ale ruszyła pomału przed siebie, udzielając mu tym niejako milczącej zgody na towarzyszenie jej.
– O książce – sprostował.
– A którą konkretnie książkę ma pan na myśli? – Zdobyła się na spokojniejszy, bardziej swobodny ton. – Pewnie tę pierwszą, tę, która jako jedyna podobała się tej pani Karolinie, czy tak?
Zabrzmiało to jednak zbyt prowokacyjnie, w pewnym sensie nawet kokieteryjnie. Szkoda tylko, że ta refleksja nawiedziła ją, gdy wypowiedzianych słów nie można już było cofnąć. Odniosła przy tym niejasne wrażenie, że jej towarzysz jakby trochę zesztywniał.
– Nie. – Teraz on stanowczo potrząsnął głową. – Nie myślałem o żadnej z nich. Jak dotąd napisała pani trzy, nie mylę się, prawda?
Tym razem usłyszała lekką, lecz niekoniecznie skrywaną kpinę w jego głosie. Przyspieszyła kroku.
– Proszę mnie zostawić w spokoju. Nie wiem, o co panu chodzi. Nie wiem, czego pan ode mnie chce, i nie potrzebuję tego wiedzieć.
– Spokojnie. – Bez trudu za nią nadążał. – Proszę się tak nie napinać. Myślę o pani czwartej powieści.
– Czwartej powieści? – powtórzyła bezwiednie, nie zwalniając kroku. Dlaczego ta ulica była pusta? Oby chociaż na przystanku czekali jacyś ludzie!
– Tak. O tej, którą dopiero pani napisze. O niej właśnie chciałbym porozmawiać.
– Proszę ode mnie odejść.
– Chyba zamierza pani kontynuować swoją pisarską karierę…
– To nie pana sprawa. Jeśli pan zaraz nie odejdzie…
To co? To co wtedy? Nawet nie wiem, czy gdzieś tu w pobliżu jest posterunek policji, zastanawiała się spanikowana.
– Mam dobry pomysł na fabułę. Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć…
– Jeśli ma pan taki pomysł, niech pan sam spróbuje napisać.
– Ja? Nie mam za grosz talentu! – roześmiał się.
– O mnie ma pan identyczne zdanie – sarknęła.
– Niczego takiego nie powiedziałem – zaoponował. – Pani książki nie są w moim guście, ale to wszystko.
– Wystarczająco dużo, by nie proponować mi realizacji własnego pomysłu.
– Udało się pani zadebiutować. Dostrzeżono panią. Wiele czytelniczek jest zachwyconych. Przekonałem się o tym na własne oczy.
– To samo można powiedzieć o innych autorach.
– Ale moja propozycja pasuje do pani.
Zwolniła, spostrzegłszy przystanek. Niestety zupełnie pusty, w dodatku stojący w pewnym oddaleniu od najbliższych posesji. Uznała wobec tego, że bezpieczniej będzie zatrzymać się u wylotu ulicy.
– Nie podejmuję się realizacji cudzych pomysłów – rzekła z naciskiem. – Gdy zabraknie mi własnych, po prostu dam sobie spokój z pisaniem.
– Ale na razie ma pani jakieś zobowiązania wydawnicze? – zauważył na pół żatrobliwie.
– Powtarzam: to nie pana sprawa.
– Dobrze. Rozumiem, że nie wyraziłem się jasno. Nie chodzi mi o fikcyjną, zmyśloną przeze mnie fabułę. Raczej o coś w rodzaju biografii. Może w konwencji fabularyzowanej. Ale o postaci jak najbardziej autentycznej. Choć zupełnie zapomnianej. Czy to już wygląda lepiej?
Nie żartował, nie kpił. Przestał się też uśmiechać, spoważniał. Patrząc na niego, Regina zdała sobie sprawę, że wierzy w każde jego słowo. Mimo to…
– Nigdy nie myślałam o pisaniu biografii. To…
To oznacza ciężką harówę, chciała dodać, ale szczęśliwie tym razem ugryzła się w język. Trzeba wykonać research, na który nie miała czasu. A po prawdzie także ochoty i cierpliwości. Przebijanie się przez morze korespondencji, umawianie się na spotkania, wizyty w archiwach i czytelniach. Poruszanie się po omacku w tak delikatnej dziedzinie, jaką były prawa spadkobierców, pozyskiwanie zgód na ujawnienie różnych faktów. Ewentualne pretensje, ba… groźby procesu. To jak chodzenie po polu minowym albo i gorzej. Nie, zdecydowanie nie. W tym gatunku, jaki do tej pory uprawiała, czuła się znacznie bezpieczniej i swobodniej.
Patrzył na nią tak, jakby czytał w jej myślach.
– To niełatwe, wiem – rzekł. – Ale czy nie warto? – Wyraźnie się zawahał, jakby szukał odpowiednich słów. Jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że to, co miał jeszcze do dodania, może ją urazić. Wreszcie jednak podjął decyzję. Zaryzykował. – Proszę mi wybaczyć, ale nie wierzę, by zadowalało panią pisanie wyłącznie mało odkrywczych romansów – dorzucił.
Regina była niemal pewna, że w ostatniej chwili powstrzymał się, by zamiast „romansów” nie powiedzieć „romansideł”. Jednak nawet ta bardziej oględna forma dotknęła ją do żywego. Smagnęła jak bat.
– Czemu nie, skoro takie właśnie książki dobrze się sprzedają? – fuknęła w nagłym przypływie irytacji. Zaraz zresztą pożałowała tej swojej nadmiernej szczerości. Tym bardziej że Dobrowolski z pewnością usłyszał nutkę goryczy w jej głosie. Nie miała jednak zamiaru mu się tłumaczyć ani niczego wyjaśniać. Z nikim nie lubiła poruszać tego tematu, a gdy już ktoś coś napomknął w owej kwestii, zaraz zaczynała mówić o czymś innym. Trudno, by robiła wyjątek dla tego zupełnie jej obcego człowieka, do którego w dodatku od początku czuła awersję.
– Taki argument… – uśmiechnął się z powątpiewaniem – do mnie nie przemawia.
– Nie musi – natychmiast odbiła piłeczkę. Z ulgą dostrzegła zbliżającą się do przystanku parę młodych ludzi. Zerknęła na zegarek; do przyjazdu autobusu zostało jeszcze około pięciu minut. Oczywiście o ile nie będzie jakiegoś opóźnienia, bo za to nie można było ręczyć. – A w ogóle nie rozumiem całej tej sytuacji, pan wybaczy. Tej rozmowy. Dlaczego nie zaproponuje pan tego innemu pisarzowi? Takiemu, którego pan naprawdę ceni. Pana tłumaczenie, jakoby ten pomysł „pasował” do mnie, jakoś mnie nie przekonuje. O mnie ma pan przecież nie najlepsze, oględnie mówiąc, zdanie.
Raczej spodziewał się tego pytania – dostrzegła to w wyrazie jego oczu. I chyba nie wiedział, jak na nie odpowiedzieć. Albo nie chciał. Tak czy owak, jedynie wzmogło to jej podejrzliwość.
Na chwilę zapanowało między nimi milczenie. Młodzi ludzie podeszli już do przystanku, ale stanęli z drugiej strony wiaty. Na horyzoncie zamajaczyła sylwetka autobusu.
Marek Dobrowolski sięgnął do bocznej kieszeni marynarki i wyciągnął coś, co przypominało portfel.
– Proszę. – Pokazał jej mały bilecik. – Moja wizytówka. Adres, telefon… Gdyby jednak zmieniła pani zdanie, proszę się skontaktować. Zapewniam, że nie chciałem pani urazić. Nie taki był mój zamiar. Ale dobrze byłoby o tym wszystkim porozmawiać na spokojnie, w bardziej komfortowych warunkach… – Ponownie się zawahał, zanim dodał: – I bez zbędnych emocji.
Zupełnie bezwiednie wzięła od niego wizytówkę, wobec czego nie wypadało już jej zwracać.
– Dziękuję. – Nie znalazła pomysłu na inną odpowiedź.
– Proszę. I mam nadzieję, że do zobaczenia.
Tym razem jego uśmiech był tak uroczy i promienny, że postarała się o bardziej pogodny i nieco życzliwszy wyraz twarzy.
Potem, już w autobusie, gdy na nowo wszystko analizowała, stopniowo odzyskiwała spokój. Nie było przecież powodu do niepokoju. Niczego mu nie obiecała, wręcz przeciwnie – dała nawet niedwuznacznie do zrozumienia, że nie jest zainteresowana jego dość zaskakującą propozycją. Wciąż nie miała pojęcia, jakimi motywami się kierował, co wydawało jej się mocno podejrzane, ale ostatecznie nie znał jej adresu ani numeru telefonu, słowem – nie miał możliwości jej odszukać. Chyba że przyjedzie na jej kolejne spotkanie autorskie, ale aż do jesieni niczego takiego nie miała w planach. A do tego czasu niewykluczone, że on da sobie z tym spokój. Zrozumie, że naprawdę nie była zainteresowana. Tak czy inaczej, wątpliwe, by jednak szukał zawzięcie sposobów, by ją odnaleźć.
Czy jednak na pewno?
Czytała gdzieś o podobnych przypadkach. Czytelnik próbował wywrzeć na ulubionego autora jakiś nacisk, a nawet wpłynąć na fabułę powieści czy też plany wydawnicze. Sprawa stanęła na ostrzu noża, i to w jak najbardziej dosłownym znaczeniu, bo w końcu zaangażowała się w to policja i sądy.
Ależ ja jestem głupia, przywołała się zaraz do porządku, po pierwsze to było chyba w Stanach Zjednoczonych, w każdym razie na pewno nie u nas. U nas ludzie mają dość własnych, całkiem przyziemnych problemów i bardzo wątpliwe, by w najbliższym czasie miało się to zmienić. A poza tym…
A poza tym, jak sobie poniewczasie przypomniała, tamta afera też była fikcją. Wątkiem jakiejś kryminalnej powieści, a może i filmu. Tak, raczej chodziło o film. Ona, Regina Nałęcz, naprawdę niczym się nie wyróżniała. Nie na tle szeregu innych, podobnych do niej pisarek.
Wobec tego dlaczego ten dziwak zwrócił się ze swoją propozycją właśnie do niej? Nie, dość już! – zawyrokowała. Grunt to nie dać się zwariować, nie popaść w paranoję.
Wygrzebała z plecaka książkę i postanowiła zagłębić się w jej treść. To był jak dotąd jedyny skuteczny środek, by odgonić dręczące myśli.
W pociągu do Gdańska lektura istotnie pochłonęła ją bez reszty.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Czwarta powieść. Tom 1
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-069-4
© Agnieszka Janiszewska i Wydawnictwo Novae Res 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Wioletta Cyrulik
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek