Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwa miłość nie boi się iść pod prąd.
Czy inspirująca atmosfera rodzącej się właśnie światowej stolicy mody może okazać się lekarstwem na złamane serce? Za namową kuzyna Zbyszka, Kinga decyduje się wykonać kolejny w swoim życiu ryzykowny krok. Wyjeżdża do Paryża, gdzie znajduje zatrudnienie w pracowni mody. Zupełnie nowe otoczenie, środowisko barwnych artystów i osobowości coraz bardziej ją fascynuje i przyciąga. Jest zdeterminowana, by odnaleźć własną drogę do szczęścia. Aby to osiągnąć, będzie jednak musiała uporządkować własne życie, a zarazem stawić czoła sprawom, które położyły się cieniem na przeszłości i teraźniejszości całej jej rodziny.
– Nie mogę dłużej korzystać z życia i bawić się za twoje pieniądze – zaprotestowała. – W ogóle nie mogę pozwolić, abyś mnie dłużej utrzymywał.
Spostrzegła, że spochmurniał jeszcze bardziej, choć przecież nie było jej intencją sprawić mu przykrość.
– Nie gniewaj się – rzekła. – Ale naprawdę nie wypada…
– Co nie wypada? – żachnął się. – Jesteś mi bardzo bliska i wobec tego nie rozumiem twoich skrupułów.
Uderzyło ją sformułowanie: „jesteś mi bardzo bliska”. Do niedawna nazywał ją po prostu swoją kuzynką, czy nawet wręcz – choć rzadziej – cioteczną siostrą. Zarazem jednak nie miała cienia wątpliwości, że bezbłędnie rozumiał, z czego wynikały jej skrupuły.
– Przed wyjazdem obiecałeś, że razem z Adrienem znajdziecie mi tu jakieś zajęcie – przypomniała niepewnie. – Zajęcie, czyli pracę, dzięki której będę mogła samodzielnie się utrzymać. Tak przynajmniej to zrozumiałam.
– Pamiętam. – Zbyszek zmarszczył brwi. – Ale po co ten pośpiech? Najpierw powinnaś trochę odpocząć, a poza tym…
– …bawić się i cieszyć życiem – dokończyła. – Już to wcześniej powiedziałeś. I bardzo ci jestem wdzięczna za twoją troskę, naprawdę ją doceniam. Jednak już wypoczęłam i dawno odzwyczaiłam się od życia na cudzy koszt.
– Cudzy? – Nie ulegało wątpliwości, że tym razem to on poczuł się dotknięty.
Kinga jednak nie ustąpiła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Paryż od razu ją zachwycił; do tej pory niewiele w życiu widziała, nic więc dziwnego, że długa podróż, obcy kraj i wielka metropolia przyciągająca ludzi z różnych zakątków świata oszołomiły ją i onieśmieliły. I to do tego stopnia, że przez pierwsze kilka tygodni pobytu nie odważyła się na samotną przechadzkę – była pewna, że z pewnością by zabłądziła i nie odnalazła pensjonatu, w którym na razie oboje ze Zbyszkiem się zatrzymali.
Z tego też powodu czuła się tak nieporadna jak nigdy dotąd, prowincjonalna, co do reszty odbierało jej pewność siebie. Zresztą, co w tym dziwnego, sarkała w myślach. Przecież ostatnie dziesięć lat życia mieszkała w urokliwym, ale niewielkim mieście. A z tego większość czasu spędziła na zapleczu niedużego sklepu galanteryjnego. I choć po zawiązaniu przez właściciela spółki z panem Sagurskim spokojną, a nawet senną atmosferę tego miejsca ożywił nowy, zdecydowanie prężniejszy duch, co skutkowało napływem większej liczby bardziej eleganckich niż do tej pory klientów, to jednak w dalszym ciągu zmianom tym było daleko do realiów wielkiego świata. Na pewno nie takiego, który otaczał ją teraz. I przytłaczał ogromem, hałasem, siłą.
Patrząc na te wszystkie imponujące gmachy, pałace i muzea, tętniące życiem szerokie bulwary, pełne ludzi kawiarnie, teatry i sale koncertowe, czuła się tak mała i nic niewarta jak owad, który w każdej chwili może zostać rozdeptany na drodze. W tym ostatnim spostrzeżeniu nie było żadnej przesady, bowiem tak wielu pojazdów i konnych tramwajów nie widziała dotąd nie tylko w Krakowie, ale także w Warszawie. Potrzebowała czasu, by pokonać strach przed przechodzeniem na drugą stronę ulicy, co niesłychanie bawiło Zbyszka, lecz jego francuski przyjaciel, Adrien Biret, odnosił się do jej obaw z pełnym zrozumieniem, zarówno w kwestii jej niepewności i zagubienia w wielkiej metropolii, jak i błędów językowych, które początkowo notorycznie popełniała. Błędów tych zresztą Adrien zdawał się w ogóle nie dostrzegać, traktował ją z galanterią i zawsze gotów był do pomocy, tak że z biegiem czasu zaczęła wreszcie oswajać się z nową rzeczywistością i nabierać pewności siebie.
Wszystko to sprawiało, że coraz chętniej spędzała czas w towarzystwie tego miłego i przystojnego Francuza. Zbyszek zinterpretował to po swojemu.
– Ten facet cię adoruje – zauważył pewnego razu, gdy spacerowali wzdłuż Sekwany. Powiedział to lekkim, niezobowiązującym tonem, czyli takim, jakiego zazwyczaj używał, i tak też przyjęła jego słowa – jak zwykłą żartobliwą uwagę. Aczkolwiek bez wątpienia dość zaskakującą, zważywszy na fakt, że dopiero co rozmawiali na temat wyłaniającego się przed ich oczami mostu Aleksandra.
– Jest bardzo miły. Ubawiłby się, gdyby usłyszał, o co go podejrzewasz – odparła pogodnie.
– Nie przypuszczam. Zupełnie zawróciłaś mu w głowie. – Tym razem w głosie Zbyszka pojawiło się coś nowego, w każdym razie nie zabrzmiało to już jak nic nieznaczący żart.
Skrzywiła się; nie miała pojęcia, dokąd zmierza ta rozmowa, z pewnością jednak nie chciała kontynuować jej w tym duchu. Spostrzegłszy to, Zbyszek uśmiechnął się z pozorną skruchą.
– Nie chciałem cię zdenerwować, ale ostatnio chodzisz taka zachmurzona i tak nieobecna duchem, że postanowiłem trochę cię rozweselić.
– Niepotrzebnie – odburknęła. – I nie byłam, jak raczyłeś zauważyć, zachmurzona, dopóki nie zacząłeś wygadywać tych nonsensów.
– Co nazywasz nonsensem? Paryż jest miastem zakochanych, tu wszystko może się zdarzyć.
– Wszędzie wszystko może się zdarzyć – ucięła, po czym zaraz uznała, że nadszedł odpowiedni moment, by zagadnąć go w kwestii, która przynajmniej od kilku dni nie dawała jej spokoju. – Chciałabym zacząć wreszcie robić coś konkretnego. Potrzebuję zajęcia.
– Zajęcia? – Wyglądało na to, że naprawdę się zdziwił. – Przecież cały czas coś robisz. Zwiedzasz i chłoniesz atmosferę jednego z najpiękniejszych miast świata. Chcesz powiedzieć, że to cię w ogóle nie zajmuje?
– Ależ bardzo mnie zajmuje – odparła zapalczywie. – Wszystko jest wspaniałe i cudownie spędzam czas, ale przecież nie o to chodzi. W każdym razie nie tylko o to.
– Wiem – skinął głową, wyraźnie zmarkotniał. – Tęsknisz za krajem… – przerwał i ponownie zapatrzył się na rzekę. Wyglądało na to, że w porę powstrzymał się, by nie wypomnieć jej, za kim jeszcze przypuszczalnie tęskniła. – Ja także się na tym łapię. Sądzę, że to przypadłość wszystkich emigrantów. Ale to w końcu minie i w pewnym momencie przestanie o sobie tak intensywnie przypominać – dodał.
Odgadywała, co lub kogo konkretnie miał na myśli, dlatego postanowiła szybko zareagować.
– Nie w tym rzecz – odparła. – Brakuje mi pracy. Chciałabym wreszcie zacząć zarabiać na swoje utrzymanie.
– Nie ma takiej potrzeby – zauważył spokojnie, wciąż nie odwzajemniając jej spojrzenia. – Dość się napracowałaś. Najpiękniejsze lata młodości zmarnowałaś w jakimś składziku, pochylona nad papierzyskami. Przynajmniej teraz korzystaj z życia i baw się dobrze.
W składziku? – obruszyła się. Jednak to, co przed chwilą usłyszała, bardziej ją zaniepokoiło, niż dotknęło.
– Nie mogę dłużej korzystać z życia i bawić się za twoje pieniądze – zaprotestowała. – W ogóle nie mogę pozwolić, abyś mnie dłużej utrzymywał.
Spostrzegła, że spochmurniał jeszcze bardziej, choć przecież nie było jej intencją sprawić mu przykrość.
– Nie gniewaj się – rzekła. – Ale naprawdę nie wypada…
– Co nie wypada? – żachnął się. – Jesteś mi bardzo bliska i wobec tego nie rozumiem twoich skrupułów.
Uderzyło ją sformułowanie: „jesteś mi bardzo bliska”. Do niedawna nazywał ją po prostu swoją kuzynką czy nawet wręcz – choć rzadziej – cioteczną siostrą. Zarazem jednak nie miała cienia wątpliwości, że bezbłędnie rozumiał, z czego wynikały jej skrupuły.
– Przed wyjazdem obiecałeś, że razem z Adrienem znajdziecie mi tu jakieś zajęcie – przypomniała niepewnie. – Zajęcie, czyli pracę, dzięki której będę mogła samodzielnie się utrzymać. Tak przynajmniej to zrozumiałam.
– Pamiętam. – Zbyszek zmarszczył brwi. – Ale po co ten pośpiech? Najpierw powinnaś trochę odpocząć, a poza tym…
– …bawić się i cieszyć życiem – dokończyła. – Już to wcześniej powiedziałeś. I bardzo ci jestem wdzięczna za twoją troskę, naprawdę ją doceniam. Jednak już wypoczęłam i dawno odzwyczaiłam się od życia na cudzy koszt.
– Cudzy? – Nie ulegało wątpliwości, że tym razem to on poczuł się dotknięty.
Kinga jednak nie ustąpiła.
– Nie chwytaj mnie za słówka. Wiesz, co mam na myśli.
– Wiem, że potraktowałaś mnie jak obcego.
– Nie udawaj, proszę, że nie rozumiesz. Nie mam tu nikogo, kto byłby mi bliższy niż ty. Ale nie mogę i nie chcę pasożytować nawet na moim ciotecznym bracie. – Z naciskiem podkreśliła ostatnie słowa, a spostrzegłszy, że chciał ripostować, dodała: – Wystarczająco długo byłam utrzymywana przez twoich rodziców i nie chciałabym… – Przerwała, bo w tym momencie zdała sobie sprawę, że powiedziała o jedno zdanie za dużo.
Nie wątpiła, że jej słowa zrobiły na Zbyszku bardzo przykre wrażenie. Zatrzymał się, oparł łokcie o balustradę i zapatrzył na rzekę. Nieopodal uliczni kramarze zachęcali przechodniów do zatrzymania się przy stoiskach, Kinga ich jednak zignorowała. Po chwili wahania podeszła do kuzyna.
– Paryż jest piękny – rzekła cicho. – Ale trochę inaczej wyobrażałam sobie moje życie tutaj.
Pokiwał głową i nie patrząc na nią, zapalił papierosa.
– Jeśli cię trapi, co pomyślą na nasz temat właściciele pensjonatu, to zapewniam, że zupełnie niepotrzebnie. Obchodzi ich tylko, czy nie zalegamy z opłatą. Inne kwestie nie mają dla nich znaczenia, to przecież Paryż, a nie jakaś zapyziała mieścina na prowincji. A poza tym zajmujemy przecież osobne pokoje. – Wargi mu drgnęły w ledwo dostrzegalnym uśmiechu, Kinga jednak zdążyła ten uśmiech uchwycić.
– Zapyziała prowincja? – skrzywiła się. – Wiesz, że nie lubię takich określeń, ale cóż, nic na to nie poradzę, że nigdy nie byłam, nie jestem i zapewne nie będę tak światowa jak ty.
– Znowu mnie źle zrozumiałaś…
– Mniejsza z tym. To prawda, że mamy osobne pokoje, ale nie mów, że to my je opłacamy. Bo jedynie ty za wszystko płacisz, a ja nie czuję się z tym dobrze. Jak długo mam ci to tłumaczyć?!
– Czasami, w przeszłości, podejrzewałem, że sprzyjasz sufrażystkom – parsknął nieszczerym śmiechem. – Ale dopiero teraz odkryłem, że jesteś wręcz zagorzałą ich zwolenniczką, a niewykluczone, że jedną z najaktywniejszych działaczek.
– Naprawdę nie potrafisz choć przez chwilę być poważny?
– Nie, bo twoje skrupuły po prostu mnie śmieszą.
Z daleka dobiegł ich głos dzwonu z katedry. Gwar przechodzących nieopodal ludzi nie ucichł ani na chwilę, wręcz przeciwnie. Kinga nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tylko ona i Zbyszek zasłuchali się w dostojne, miarowe uderzenia; oboje też jak na komendę skierowali wzrok na wieże Notre Dame.
Wielu ludzi byłoby zachwyconych, gdyby mogło teraz znaleźć się na moim miejscu, westchnęła w duchu Kinga. Wróciła myślami do Amelii, do subiektów w sklepie Gajewskiego, do sąsiadów w kamienicy. Wiele kobiet na jej miejscu nie miałoby, jak powiedział przed chwilą Zbyszek, żadnych skrupułów, a jedynie cieszyłoby się beztroską, odpoczynkiem i pięknem tego miasta. Czemu ona tak nie potrafiła?
Ponownie westchnęła, znała przecież odpowiedź na to pytanie.
– Gdybym wcześniej wiedziała, że tak właśnie będzie wyglądał mój pobyt nad Sekwaną, nigdy nie zgodziłabym się na tę eskapadę – rzekła z wyraźną wymówką w głosie. – Wiem, dlaczego mi ją zaproponowałeś, ale tam, w Krakowie, przynajmniej mogłam sama stanowić o sobie. Byłam u siebie. Podczas gdy tutaj…
– Byłaś u siebie? Mogłaś stanowić o sobie? – Nawet nie starał się ukryć ironii w głosie. – Co konkretnie masz na myśli?
Zaczerwieniła się, aluzja była oczywista.
– Sama porozmawiam z Adrienem – odparła chłodno, odwracając się na pięcie. – To przecież moja sprawa, ty faktycznie nie musisz się zajmować szukaniem mi pracy.
– Dajże spokój! – Chwycił ją za rękę, ale mu ją wyrwała, zwracając przy okazji uwagę kilku przechodniów. Zbyszek najwyraźniej nie dbał o reakcje postronnych, bo podniósł głos. – Wiesz, co on ci zaproponuje? Najpewniej pomoc w prowadzeniu jego domu. Nie zapominaj, że jesteś we Francji. Tu pod pewnymi względami kobiety mają znacznie bardziej zawężone pole działania niż u nas, w kraju.
Przyśpieszyła kroku. W przeciwnym wypadku chybaby mu krzyknęła w twarz, że jest gotowa przyjąć nawet posadę służącej w domu Bireta niż dalej mieszkać w pensjonacie w osobnym pokoju, za który płacił on. Szczęśliwie zapanowała nad sobą, ale wciąż szła szybko, niemal biegła, przekonana, że Zbyszek zaraz ją dogoni, nie dopuści, by odeszła i zrealizowała to, co zapowiedziała. Gdy jednak w końcu zwolniła i się obejrzała, nigdzie go nie dostrzegła.
Do końca dnia już się nie widzieli. Rano słyszała, że wychodził; w przeciwieństwie do niej miał pracę, bo Adrien postarał się, aby został zatrudniony w kancelarii obsługującej dużą firmę handlową, w której Biret miał udziały i spory pakiet akcji. Posada ta zapewniała Zbyszkowi całkiem przyzwoite dochody, tak że niedawno zaczął napomykać o wynajęciu niewielkiego mieszkania. Kinga nie podjęła wówczas tematu, teraz zaś była pewna, że na pewno tego nie zrobi. Nie zamieszka ze Zbyszkiem, nie są przecież rodzeństwem, a łączące ich więzy pokrewieństwa nie uchronią ich przed ewentualnymi plotkami i domysłami. Zbyszek mógł próbować jej wmawiać, że w takim mieście jak Paryż nikt nie będzie tego komentował, ale ona wiedziała swoje. Zwracali na siebie uwagę, także w pensjonacie, a osobne pokoje nie miały tu większego znaczenia. Tym bardziej że mieszkały tam także dwie inne pary, które wynajmowały osobne sypialnie, a nikt z personelu ani z pozostałych gości nie miał wątpliwości co do charakteru tych związków. Nie chciała, by także oni oboje byli tak postrzegani, lecz Zbyszek najwyraźniej w ogóle się tym nie przejmował, jakby w ogóle nie dostrzegał problemu. A fakt, że z taką dezynwolturą i beztroską podszedł do jej chęci usamodzielnienia się, zdumiewał ją i niepokoił. Zwłaszcza że w przeszłości z aprobatą potraktował jej wyjazd do Krakowa; zmartwił się wprawdzie, że tak daleko się wyprowadziła, ale wyglądało na to, że rozumiał jej ówczesną decyzję i potrzebę niezależności. Dlaczego wobec tego teraz zachowywał się zupełnie inaczej? A potem znowu przypomniała sobie ostatnią rozmowę z ciotką i poczuła się dokładnie tak jak wtedy. Jakby ktoś wylał na nią wrzątek. Nie, nie będzie zatruwała sobie tym głowy. Nie zmieni przeszłości, ale ma przecież wpływ na teraźniejszość. I musi wreszcie pomyśleć o swojej przyszłości zamiast stale kręcić się w kółko. Musi znaleźć sobie pracę, a ponieważ – jak podejrzewała – samej prawdopodobnie nie uda się jej tego dokonać, poprosi o pomoc Adriena. Był przecież taki życzliwy, zaradny i rozumny.
Wiedziała, gdzie mieszkał, ale nigdy dotąd go nie odwiedziła. Tym razem postanowiła, że jednak to zrobi, pójdzie do niego po południu i nawet jeśli nie zastanie go w domu – co było możliwe, bo prowadził bardzo aktywny styl życia i po pracy często spotykał się z przyjaciółmi – to przynajmniej zostawi mu wiadomość, a on już potem znajdzie sposób, by się z nią spotkać.
Drzwi otworzył sympatyczny młody służący, który wpuścił ją do środka i poprosił, aby zaczekała w salonie.
– Kogo mam zaanonsować? – spytał uprzejmie, ale zrobił zakłopotaną minę, gdy usłyszał jej nazwisko.
– Wystarczy, jeśli powie pan moje imię – uśmiechnęła się, zgadując, że cała reszta jest zbyt trudna do wymówienia dla młodego Francuza. – Ale jeśli pan Biret jest zajęty, to przyjdę innym razem.
– Myślę, że panią przyjmie. Zapewne za jakieś dwie godziny, jak zwykle, wyjdzie do miasta, ale teraz powinien znaleźć czas. Pani w sprawie ogłoszenia o posadę? – spytał nieoczekiwanie, co wprawiło Kingę w najwyższe zdumienie.
– Nie jestem pewna. Może – odparła, bo żadne inne wyjaśnienie nie przyszło jej do głowy.
Ten chłopak najwyraźniej umie czytać w myślach, stwierdziła zmieszana, ale służącego chyba zadowoliła jej odpowiedź, bo pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym udał się w głąb mieszkania. Za to potem patrzył zdumiony, jak jego pracodawca niemal wybiegł rozpromieniony z gabinetu i ściskał dłonie przybyłej kobiety.
– Panna Kinga we własnej osobie! Co za niespodzianka!
– Nie chciałabym sprawiać panu kłopotów – odparła zmieszana, a przez to zarumieniona. – Przyszłam zupełnie niespodziewanie, bez żadnej zapowiedzi, ale…
– Ależ bardzo się cieszę, naprawdę. Zdążyłem już zwątpić, czy ta chwila jeszcze kiedykolwiek nastąpi. A ten tam myślał, że przyszła kolejna kobieta w sprawie pracy. – Wskazał na zakłopotanego chłopaka. – I już się zdążył ucieszyć, że młodsza i ładniejsza od swoich poprzedniczek.
Służący miał taką minę, jakby marzył, aby ziemia się pod nim rozstąpiła, a coraz bardziej skonfundowana Kinga uznała, że czas wyjaśnić sprawę.
– Miał rację – rzekła. – Przyszłam w sprawie pracy, ale nie jestem pewna… – Nie miała pojęcia, co jeszcze mogłaby dodać.
Tym razem dostrzegła wyraz zaskoczenia na twarzy gospodarza. Zerknął przelotnie na służącego, potem na Kingę, a następnie znowu na chłopaka.
– Brała pani pod uwagę posadę gospodyni w moim domu? – Nawet nie próbował ukryć zdumienia.
„Zaproponuje, abyś prowadziła mu dom” – tak to ujął Zbyszek, a ona wtedy potraktowała jego słowa jak zgryźliwy żart. Okazuje się, że trafił w sedno.
– Ależ nie – zaoponowała niepewnym głosem. – Nie o to chodzi. Nawet nie miałam pojęcia, że szuka pan gospodyni – dodała, zresztą zgodnie z prawdą, bo przecież nie potraktowała uwagi kuzyna poważnie.
– Od razu pomyślałem, że byłoby to zbyt piękne, aby miało okazać się prawdą. – Adrien uśmiechnął się pod nosem, po czym wesoło zwrócił się do służącego: – A widzisz, obwiesiu, koniec marzeń. Ruszaj do kuchni i przygotuj nam kawę, ale postaraj się to zrobić lepiej niż podczas wizyty profesora Lefebre. I nie rób takiej miny; trudno, dopóki Klarysa nie wyzdrowieje, ty musisz wziąć na siebie przynajmniej część jej obowiązków. Za coś ci przecież płacę, więc nie kręć nosem i z łaski swojej nie stój tu jak namalowany! Powinieneś już być w kuchni! Śmigaj, żywo!
Nic jednak nie wskazywało na to, by chłopak przestraszył się tonu swojego pana – ton ten bowiem nie brzmiał groźnie, wręcz przeciwnie – niemniej spełnił polecenie. Choć bez pośpiechu, by nie rzec, że z wyraźnym ociąganiem się.
– Mogę mu pomóc przygotować tę kawę – zaproponowała Kinga, której udzieliła się pogodna atmosfera tego domu.
– Nie ma mowy – zaprotestował Adrien, zapraszając ją gestem, by usiadła na kanapie. – Wcale nie żartowałem. Niech się weźmie za robotę, huncwot jeden, bo więcej z nim utrapienia jak pożytku. Dawno bym go wylał na zbity pysk, ale szkoda mi jego biednej matki, która by tego nie przeżyła.
Ton jego głosu i tym razem nie wskazywał jednak, by naprawdę był aż tak niezadowolony z pracy młodego służącego.
– Czyli, o ile dobrze zrozumiałam, to na razie jedyny pana pracownik? – Mimo woli Kinga poczuła, że zaczyna się dobrze bawić.
– Zatrudniam jeszcze kucharkę, Klarysę, ale jak na złość zachorowała i od trzech dni leży z bronchitem. Nie jest bynajmniej mistrzynią kuchni, a do tego od czasu do czasu wynajduje najróżniejsze powody, dla których w ogóle nie może tu przyjść. Szczerze mówiąc, jej także powinienem był dawno się pozbyć, ale nie mam do tego głowy.
– A może serca? – zasugerowała wesoło.
– Głowy – powtórzył z zabawnym naciskiem. – Proszę mnie nie podejrzewać o to, że lituję się nad niekompetentnymi pracownikami. Po prostu nie mam czasu na te wszystkie ceregiele, zwolnienia, pisanie referencji, dawanie ogłoszeń o pracę, rozmowy z nowymi kandydatami, czytanie referencji od ich poprzednich pracodawców i tak dalej. Mam wiele innych, zdecydowanie pilniejszych, a na pewno ciekawszych, spraw do załatwienia. Ale skutek jest taki, że w moim domu wciąż panuje rozgardiasz i mało co funkcjonuje jak należy. Dlatego przydałaby się osoba, która objęłaby nad tym jakiś nadzór, zagoniła tamtych dwoje do roboty i wzięła na siebie wszystkie te powszednie sprawy, nad którymi nie panuję. W wielkich domach mają takich majordomusów, jak ich nazywają Anglicy. Ja aż takich wymagań nie zgłaszam, nie mieszkam w olbrzymiej rezydencji, niemniej przydałby się tu większy porządek. Jakikolwiek porządek. Znajomi od dawna wspominali mi o zatrudnieniu kobiety, która wzięłaby te sprawy na siebie. A przede wszystkim zaczęła od znalezienia nowej kucharki. Prowadzenie domu pod pewnymi względami przypomina prowadzenie firmy, w obu miejscach potrzebny jest energiczny zarządca.
Kinga pokiwała głową. U Borgiewiczów prawą ręką ciotki w tych kwestiach była Tomaszowa. Być może gdyby istniał ktoś taki jak pani Biret, dom Adriena także funkcjonowałby inaczej. Choć niekoniecznie, bo przecież nie wszystkie damy radziły sobie ze służbą. Tak czy owak, Biret, choć dobiegał czterdziestki, nie miał żony, nie miał też rodziny, która by z nim mieszkała. Brat i siostra pozostali w rodzinnych stronach, w Prowansji, nigdy nie przyjeżdżali do Paryża, i tylko Adrien od czasu do czasu ich odwiedzał. Kinga niejednokrotnie zastanawiała się, jak to możliwe, by tak przystojny i czarujący mężczyzna był sam, ale oczywiście nigdy nie ośmieliła się zadać mu takiego pytania. Kiedyś zadała je Zbyszkowi, ale on – jak to on – w odpowiedzi zrobił wielkie oczy i odparł, że wielu interesujących mężczyzn nie założyło rodziny, ba – nawet się o to nie starało. Dlatego między innymi wciąż są tacy czarujący, czego nie można powiedzieć o większości ich żonatych kolegów. I nie omieszkał przy tym dodać, że także on sam jest bardzo dobrym przykładem na poparcie tej tezy.
Wysłuchawszy zatem tyrady Bireta na temat korzyści wynikających z zatrudnienia gospodyni, Kinga jedynie się roześmiała i rozłożyła bezradnie ręce.
– Niestety, w tej sprawie panu nie pomogę. Wprawdzie w domu wujostwa zarówno ja, jak i moja kuzynka byłyśmy przyuczane do niektórych prac w kuchni i wtłaczano nam do głów, jak zarządzać służbą i domem, ale przyznam, że okazałam się mało pojętną uczennicą.
Klementyna również, dodała już tylko w myślach. Czasami była ciekawa, czy kuzynka podczas tych lekcji też się tak straszliwie nudziła jak ona, ale nigdy o to nie zapytała, nigdy się przecież sobie nie zwierzały. Tak czy owak, efekt wysiłków Tomaszowej był taki sam w przypadku każdej z nich – daleki od doskonałości.
W odpowiedzi Biret machnął ręką i także się roześmiał.
– Nie śmiałbym oczekiwać od pani tego typu pomocy – odparł, ale zaraz jakby trochę się zmieszał.
Kinga nadaremnie szukała jakiejś zabawnej riposty, szczęśliwie wejście służącego uwolniło ją od tego wysiłku. Chłopak ostrożnie stawiał kroki, nie spuszczając jednocześnie wzroku z trzymanej w dłoniach tacy, wypełnionej różnymi naczyniami i wiktuałami.
– Postaw to wreszcie i zostaw nas samych – mruknął Adrien, przewracając przy tym komicznie oczami. – I módl się, aby ta kawa nadawała się do wypicia. Nie chciałbym być w twojej skórze, gdyby i tym razem miało być inaczej.
– Poprzednio nie udało mi się zebrać śmietanki, ot i wszystko – odciął się chłopak.
– I jeszcze śmie pyskować! Już cię tu nie ma.
Kinga słuchała tego ze zdumieniem, ale i rozbawieniem. W domu ciotki Burgiewiczowej podobne przekomarzanie się ze służbą byłoby nie do pomyślenia.
– Chyba zdecyduję się na tę kostyczną jejmość, z którą rozmawiałem przedwczoraj – dorzucił jeszcze Adrien, kierując te słowa w stronę znikającego za drzwiami młodzieńca. – Wyglądała na energiczną kobietę, która z pewnością wymusztruje tego niezdarę, a Klarysę albo wyleczy z wszelkich dolegliwości, albo wyleje. Mówię oczywiście o kandydatce na gospodynię – wyjaśnił, zwróciwszy się do Kingi. – Mój Boże, żebym to ja musiał się zajmować podobnymi kwestiami…
– Niech pan nie będzie dla niego zbyt surowy…
– Ja surowy? – Adrien wzniósł ręce w teatralnym geście. – Służba ma u mnie jak u Pana Boga za piecem. Socjaliści byliby ze mnie dumni.
– Raczej nie. Z punktu widzenia socjalistów zatrudnianie służby domowej jest formą wyzysku.
– Wyzysku – powtórzył z udanym przekąsem, po czym zmienił ton na zdecydowanie bardziej rzeczowy, choć wciąż pełen życzliwości i pogody. – A teraz proszę mówić. Wspomniała coś pani o pracy, choć jak rozumiem, nie chodzi o posadę gospodyni. Tym samym pogrzebała pani nadzieje Jacques’a. – Ruchem głowy wskazał na drzwi, za którymi zniknął służący. – Ale trudno, będzie się musiał z tym pogodzić. Obaj musimy – dodał niby od niechcenia, upijając łyk kawy i krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Kinga stłumiła uśmiech, jednak zaraz spoważniała. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że chyba nie powinna oczekiwać, by akurat ten człowiek pomógł jej w znalezieniu posady. To prawda, że był bardzo przyjazny i uczynny, ale na dobrą sprawę nie łączyły ich żadne szczególnie bliskie więzy. Zapewnił dobrą posadę Zbyszkowi, ale przecież Zbyszek miał odpowiednie wykształcenie, przygotowanie i kilkuletnie doświadczenie w zawodzie prawnika. Czym natomiast ona mogła się poszczycić?
Nawet na gospodynię się nie nadaję, pomyślała ponuro. Czy w tym pięknym, wielkim mieście miała szansę na posadę w sklepie? Zapewne nie brakowało tu znacznie bardziej obytych i sprytniejszych od niej subiektów. Mimo to postanowiła spróbować – taki był przecież cel jej wizyty.
– Handel, powiada pani – zastanowił się, gdy wyłuszczyła mu swoją sprawę. – Tak, wiem, że ma pani w tym pewną praktykę. Pani kuzyn coś mi o tym wspominał…
A więc jednak, stropiła się Kinga. Zbyszek napomknął to i owo w jej sprawie. Wobec tego niepotrzebnie się na niego gniewała. Ale czemu, na litość boską, nie przyznał się, że próbował coś zrobić?
– Nie będę ukrywał, że nie będzie z tym łatwo – przyznał z zakłopotaniem Adrien. – W takich miejscach najchętniej zatrudnia się Francuzów, w dodatku większe szanse mają mężczyźni niż kobiety.
Przypomniała sobie, że i Zbyszek dał jej to do zrozumienia. Nie uwierzyła mu, sądziła, że najzwyczajniej w świecie uciekał się do wykrętów, ale okazuje się, że jednak mówił prawdę. Nie starała się nawet ukryć rozczarowania. A przy okazji także zaskoczenia.
– Trudno mi to pogodzić z moim wyobrażeniem na temat Paryża. Rozumiem, że podobne zwyczaje mogą panować na prowincji, ale w Paryżu?
– No cóż, jak wielu innych przybyszów, tak i pani uległa pewnym fałszywym wyobrażeniom czy też stereotypom na temat miasta, w którym podobno wszystko jest możliwe, wszystko jest aprobowane i w którym spełniają się wszystkie marzenia. To dlatego, że wy, cudzoziemcy, choć nie tylko cudzoziemcy, bo dotyczy to także mieszkańców francuskiej prowincji, myślicie o Paryżu przez pryzmat jego rewolucyjnej przeszłości. Uważacie, że mieszkańcami tego miasta są w większości liberałowie i wszelkiej maści wolnomyśliciele. A oprócz tego malarze, poeci, literaci. Bohema. A tymczasem nasze społeczeństwo w przeważającej mierze hołduje innym wartościom, zdecydowanie bardziej tradycyjnym. Takie właśnie są niepodważalne fakty. Można na nie narzekać, a nawet dyskutować na ich temat, ale walka z nimi jest z góry skazana na przegraną.
– Jak rozumiem, spora część tych zasad dotyczy kobiet? – podpowiedziała rezolutnie Kinga. Tak naprawdę nie było jej jednak do śmiechu.
Biret skosztował kolejny łyk kawy i ponownie się skrzywił.
– Co w tym dziwnego, skoro w wielu dziedzinach naszego życia nadal obowiązują zapisy Kodeksu Napoleona? – odparł. – A wielki cesarz, w wielu kwestiach niewątpliwie geniusz, wizjoner i reformator, akurat rolę kobiet sprowadzał do bardzo tradycyjnych funkcji.
– Przecież uwielbiał swoją pierwszą żonę – zaoponowała Kinga, świadoma faktu, że wielu jej rodaków zachowało wielki sentyment do cesarza. Sama także w takim duchu została wychowana.
– Tak, zgadza się, kochał ją jak wariat. Dlatego z takim trudem przyjął do wiadomości, że przez pewien czas przyprawiała mu rogi. Wybaczył, dał się jej przebłagać, ale nie zapomniał. A zapisy w kwestii prawa rodzinnego są dowodem na to, że uważał kobiety za istoty słabe i bez charakteru.
– Chyba jednak pan przesadza – zaprotestowała Kinga. – Francuzki mogą wstępować na wyższe uczelnie. W moim kraju nie ma o tym mowy.
– Mogą, owszem, ale to nie znaczy, że na każdym wydziale są witane z otwartymi ramionami. Czyżby zamierzała pani podjąć studia?
– Nie, skądże znowu – zarumieniła się. – Mam dwadzieścia osiem lat, pensję skończyłam jedenaście lat temu i nie ma mowy, abym w moim położeniu wracała do edukacji. Potrzebuję pracy, teraz tylko to się dla mnie liczy.
– Chciałbym pani pomóc, naprawdę. – Zabrzmiało to tak, jakby uznał za stosowne się przed nią wytłumaczyć. – Ale do znalezienia stosownej posady potrzebne są papiery, świadectwa, poświadczające pani umiejętności i kompetencje. W dodatku w przypadku kobiet możliwości są dość ograniczone, najczęściej poszukiwane są wykwalifikowane nauczycielki lub pielęgniarki. I raczej Francuzki.
– Rozumiem. – Kinga posmutniała. – Nie mam do tego żadnego przygotowania. Ale też nie mam warunków na zdobywanie takich kwalifikacji. Dziękuję, że poświęcił mi pan tyle czasu.
I naraz porwał ją gniew. Na Zbyszka. Z powodu obietnic, które jej składał w Krakowie. Że z pewnością uda się znaleźć dla niej jakieś zajęcie we Francji. Że w Paryżu czeka ją nowe życie i wiele możliwości, niedostępnych w Krakowie. Byle tylko odważyła się opuścić zaścianek i wypłynąć na szerokie wody. A ona była na tyle głupia, że mu uwierzyła. Najpewniej chodziło mu tylko o to, by wyjechała z kraju. By wyjechała z nim.
Nie zastanawiała się, że w tym momencie nie była sprawiedliwa, że jej przypuszczenia były cokolwiek na wyrost i nie miała dowodów na poparcie swoich podejrzeń. Czuła się zbyt rozgoryczona, by zdobyć się na bardziej rozważną ocenę, a przede wszystkim na obiektywizm.
Podniosła się, uznając, że chyba oboje powiedzieli już sobie wszystko, temat został wyczerpany. Na dalej idące zwierzenia nie miała ochoty – Adrien był miły i przyjazny, ale jednak obcy.
– Pójdę już – rzekła, wyciągając rękę na pożegnanie. – I jeszcze raz dziękuję, że poświęcił mi pan czas.
– Obawiam się, że nie ma pani za co mi dziękować. – Uścisnął podaną dłoń. – Żeby chociaż kawa nadawała się do wypicia, ale nawet tego nie byłem w stanie zaoferować. – Ponownie próbował żartować.
– Proszę tak nie mówić. Biedny Jacques naprawdę się starał. – Pomimo strapienia nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
– Starał się? – Biret ponownie przewrócił oczami. – Ten chłopak ma dwie lewe ręce do roboty i albo nowa gospodyni wyprowadzi go na ludzi, albo ożenię go z jakąś jędzą i ta dopiero da mu szkołę. Ale mniejsza z nim… – Spoważniał. – Zastanowię się, co mógłbym dla pani zrobić. Nie mogę niczego obiecać – zastrzegł, spostrzegłszy nagły błysk ożywienia w jej oczach – ale nie chcę odbierać pani nadziei. Ta podobno umiera ostatnia – dodał już pogodniejszym tonem.
Kinga nie śpieszyła się z powrotem do pensjonatu. Rozmowa z Adrienem, a potem długi spacer po mieście sprawiły, że jej gniew na Zbyszka zdecydowanie osłabł. Uznała, że nie tylko przesadziła z oskarżeniami i pretensjami, ale także jej podejrzenia były nie na miejscu. Zbyszek miał chyba prawo czuć się urażony i wszystkie znaki wskazywały, że tak właśnie było, a wobec tego nie mogła go dłużej unikać. Przeproszę go, postanowiła. Postaram się raz jeszcze wszystko wyjaśnić. Może teraz, gdy emocje opadły, będzie mi łatwiej. Nie możemy się od siebie odwrócić. Nie mam tu nikogo bliższego i nie sądzę, by miało się to kiedykolwiek zmienić.
Nie była wprawdzie pewna, czy nie wyszedł na wieczór do miasta, jak się jednak okazało, był na miejscu, a gdy nieśmiało zapukała do jego drzwi, uprzejmie zaprosił ją do środka. W pierwszej chwili odniosła wrażenie, że jej widok go zaskoczył, zapewne przypuszczał, że do pokoju wejdzie ktoś ze służby. Wyprostował się sztywno i wskazał jej krzesło, ale potrząsnęła głową.
– Bardzo mi przykro – podjęła niepewnie. – Naprawdę nie chciałam, aby tak wyszło. Wierz mi, jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie robisz, jednak…
Jednak nie tak to sobie wcześniej wyobrażałam, dokończyła już tylko w myślach. Chciała się przecież z nim pogodzić, a nie na nowo odgrzewać wczorajszą kłótnię.
Nie spuszczał z niej wzroku.
– Byłaś u niego? – spytał i choć odniosła wrażenie, że starał się zapanować nad napięciem we własnym głosie, to jednak nie do końca mu się udało.
– Tak. Postaraj się mnie zrozumieć…
– I co powiedział? Obiecał coś konkretnego?
Ponownie potrząsnęła głową, po czym z gorzkim uśmiechem opadła na wskazane jej wcześniej krzesło.
– Właściwie powiedział to samo, co ty – przyznała.– Niczego nie obiecywał.
Rzuciła na niego spojrzenie z ukosa, pewna, że dostrzeże w jego oczach błysk satysfakcji, ale niczego takiego nie zauważyła. Zamiast tego Zbyszek usiadł na sąsiednim krześle i po chwili wahania dotknął jej dłoni. Niewiele brakowało, a instynktownie by ją cofnęła, jednak w porę się powstrzymała.
– Możesz być pewna, że cię rozumiem. – Wreszcie się uśmiechnął, choć spojrzenie miał poważne, niemal smutne. – Ale przyjmij moją radę: nie szarp się, nie działaj na oślep. A przede wszystkim bądź ostrożna. I pamiętaj: cokolwiek się wydarzy, zawsze możesz na mnie liczyć. – Nie spuszczał z niej wzroku, lecz zanim nieco zmieszana Kinga zdobyła się na to, by mu podziękować, dodał: – Naprawdę wierzę, że wszystko się jeszcze ułoży.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Owoce zatrutego drzewa. Tom III
ISBN: 978-83-8219-868-3
© Agnieszka Janiszewska i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Cyrulik Wioletta
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Agata Wawryniuk
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek