Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie da się wygrać z przeznaczeniem
W pięknym mieszkaniu państwa Bille na Żoliborzu gosposie zmieniają się częściej niż pory roku – żadna z kobiet zatrudnionych przez mecenasa nie potrafi ułożyć sobie stosunków z jego córkami i schorowaną żoną, Eweliną. Julian Bille jest w pełni świadom przyczyny, a także tego, że nie może jej usunąć.
W końcu w drzwiach apartamentu na Potockiej staje Zuzanna, młoda dziewczyna, która na zawsze odmienia życie wszystkich członków rodziny. Energiczna i inteligentna gosposia powoli staje się jej częścią, zaskarbiając sobie bezgraniczne zaufanie Eweliny i jej męża. Tylko ich córki, Róża oraz Urszula, wciąż patrzą na Zuzannę z ukosa, podejrzewając ją o nie do końca czyste intencje. Nic więc dziwnego, że gdy po śmierci Eweliny mecenas podejmuje decyzję o poślubieniu Zuzanny, życie rodziny całkowicie się zmienia…
Nie mamy wystarczających narzędzi, by skutecznie bronić się przed każdym nieszczęściem. Nie wygramy z przeznaczeniem. Czasami trzeba po prostu zacisnąć zęby i przeczekać. Nic nie trwa wiecznie, w każdym razie nie w życiu doczesnym. Dobre i złe chwile wzajemnie się ze sobą przeplatają, następują jedna po drugiej, tak jak pory roku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszka Janiszewska
Sekrety domu Bille
Tom I
Zawsze uważał się za realistę, który twardo stąpa po ziemi, nie karmi się złudzeniami i potrafi spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Gdy go poznałam, nie należał do wesołków i raczej rzadko się uśmiechał, ujęło mnie jednak jego pogodne usposobienie i kultura osobista, dzięki którym potrafił stawiać czoła naprawdę trudnym sytuacjom. I choć życie nie szczędziło mu trudnych i gorzkich doświadczeń, podchodził do nich z godnym pozazdroszczenia spokojem i opanowaniem. To najlepszy sposób, by nie zwariować, wyjaśnił mi kiedyś. Tym bardziej, że na większość spraw, które dzieją się wokół nas, i tak nie mamy wpływu. Nie potrafimy przecież przewidzieć wszystkich kaprysów losu. Nie mamy wystarczających narzędzi, by skutecznie bronić się przed każdym nieszczęściem. Nie wygramy z przeznaczeniem. Czasami trzeba po prostu zacisnąć zęby i przeczekać. Nic nie trwa wiecznie, w każdym razie nie w życiu doczesnym. Dobre i złe chwile wzajemnie się ze sobą przeplatają, następują jedna po drugiej, tak jak pory roku.
Podziwiałam go za takie podejście do życia, ale nawet nie próbowałam naśladować. Z góry przecież wiedziałam, że to na nic. Z nas dwojga to właśnie ja byłam realistką, w każdym razie większą realistką od niego. Jemu czasem zdarzało się bujać w obłokach i gonić za marzeniami – ja od dawna już tego nie robiłam. W przeciwieństwie do niego nie odrywałam się już od ziemi, zamiast gwiazd obserwowałam ludzi, dzięki czemu chyba dobrze się na nich znałam. Z pewnością lepiej niż on; przynajmniej długo tak uważałam. W związku z tym nie miałam żadnych złudzeń co do tego, jaka będzie reakcja naszych rodzin, przyjaciół i znajomych, gdy dowiedzą się o naszych planach. Byłam pewna, że nie mogliśmy liczyć na zrozumienie ani – tym bardziej – na akceptację, o życzliwym przyjęciu nie wspominając. Z punktu widzenia ludzi, wśród których obracał się Julian, zamierzał on popełnić coś, co dawniej nazywano mezaliansem. I nie zmieniał tego fakt, że takiego określenia już od dawna nie używano. Każdy przecież i tak wiedział, o co chodzi. Dawny podział na klasy społeczne zastąpiła różnica w pozycji zawodowej, w wykształceniu, w miejsce dawnych układów towarzyskich pojawiły się nowe, tworzone według nowych kryteriów. Podział na bogatych i biednych pozostał – zmiana ustroju niczego w tej mierze nie zmieniła. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie nadawałam się na żonę mecenasa Bille. Nie pasowałam ani do niego, ani do towarzystwa, w jakim się obracał. Tak przynajmniej uważało wielu ludzi, którzy twierdzili, że będę go jedynie kompromitowała. Rzecz jasna nie bylibyśmy wyjątkiem – podobnych „mezaliansów” nie brakowało. Nad większością z nich prędzej czy później przechodzono do porządku dziennego – byłam jednak przekonana, że w naszym przypadku tak się nie stanie. My nie mogliśmy liczyć na taką wyrozumiałość. Lecz Julian był innego zdania. Upływ czasu zrobi swoje, mawiał. Najpierw oczywiście zakotłuje się od plotek, będzie trochę hałasu. Potem przez jakiś czas będą nas ignorować. Ale to wszystko minie. W końcu wszyscy się przyzwyczają. Ludzie się zawsze przyzwyczajają, taka jest istota ludzkiej natury.
Nie chciałam ani tego hałasu, ani plotek, wiedziałam jednak, że jakoś je zniosę. Potrafiłam sobie radzić z przeciwnościami losu, ale martwiłam się o Juliana. Czy naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, co go czeka i na co się porywa? Co będzie, jeśli się okaże, że jednak się mylił, bo upływ czasu nie wpłynął na opinię innych ludzi? Co zrobi, gdy jego bliscy na stałe odwrócą się od niego? Czy wtedy moje towarzystwo mu wystarczy? Wypełni pustkę po tamtych? Miał przecież dwie dorosłe córki z pierwszego małżeństwa. Miał zięciów i wnuki. Nie miałam wątpliwości, jak przyjmą mnie w roli nowego członka rodziny i co sobie o mnie pomyślą. Córki Juliana nigdy mnie nie lubiły, nie może być zatem mowy, by zaakceptowały mnie w roli macochy. Czy Julian wytrzyma takie napięcie, taką nieznośną sytuację we własnej rodzinie? Czy w ogóle bierze to pod uwagę, dopuszcza do siebie taką ewentualność?
– Martw się lepiej o siebie – ofuknęła mnie bratowa, gdy zwierzyłam się jej z tych obaw. – Bo to głównie na tobie skupi się cała ta ludzka złość i obmowa. Nie na nim, lecz właśnie na tobie nie zostawią suchej nitki. Jemu pewnie w końcu darują, tobie – nigdy.
No cóż, Marianna, podobnie jak ja, twardo stąpała po ziemi. Pomimo że co do zasady podzielałam jej zdanie, pozwoliłam sobie na przekorną uwagę, że chyba jednak trochę przesadza. Od czasów naszych prababek, babek czy nawet rodziców, obyczaje się nieco zmieniły. Jak by na to nie patrzeć, świat poszedł do przodu. Jakiś postęp się przecież dokonał. Powiedziałam to jednak nie dlatego, bym sama wierzyła w podobne dyrdymały – po prostu czasem lubiłam się z nią podroczyć.
Tak jak się spodziewałam, popatrzyła na mnie częściowo z politowaniem i z irytacją.
– W takich sprawach nic się nie zmieniło od stuleci – parsknęła moja bratowa. – Chłopu zawsze wybaczą, zrozumieją, poklepią go tylko po plecach. Dał się omotać, poniosło go, powiedzą. Kobietę odsądzą od czci i wiary. Potraktują cię jak cwaną dziwkę, która trafiła na dobry moment.
Nie obraziłam się za te słowa. Po pierwsze wiedziałam, że Marianna naprawdę się o mnie martwiła. Po drugie w duchu podzielałam jej opinię. Dlatego nie spieszyłam się z odpowiedzią, a zamiast tego omiotłam spojrzeniem kuchnię i przedpokój. Niegdyś mieszkanie to należało do moich rodziców, od dobrych kilku lat zajmował je mój brat ze swoją rodziną. Przez ten czas niewiele się tu zmieniło. To mama i ojciec wyremontowali wszystkie pomieszczenia, oni też kupili meble – zrobili to niedługo przed ślubem Staszka, mojego brata – i tak już zostało. Marianny i Stacha nie stać było na dokonanie tu kolejnych zmian. Poza tym uznali, że ewentualny wysiłek i tak na niewiele by się zdał. Małe, dwupokojowe mieszkanie nie przeobrazi się przecież w wygodny apartament z rodzaju tych, jakie można zobaczyć w polskich, a tym bardziej zagranicznych telenowelach. Poza tym Staszek nie był typem majsterkowicza jak nasz tata, który po powrocie z pracy od razu brał się za młotek i dokonywał kolejnych przeróbek w domu. Szczerze mówiąc, byłam nawet zadowolona, że mój brat nie poszedł w jego ślady, bo dzięki temu czułam się w ich mieszkaniu tak jak dawniej. To znaczy jak wówczas, gdy był to także mój rodzinny dom. Jakby za chwilę w drzwiach kuchni miała stanąć nasza mama, a z pokoju wyjrzeć tata z jakimiś obcęgami i nieodłącznym młotkiem w dłoni. Choć jednocześnie nie potrafiłam i nie chciałam zapomnieć, co sprawiło, że się od nich wyprowadziłam.
Tym razem nie pozwoliłam sobie na długie oddawanie się wspomnieniom. Odwróciłam wzrok od mebli kuchennych i ponownie zerknęłam na bratową. Zawsze ją lubiłam; gdy Staszek po raz pierwszy przyprowadził ją do naszego domu, od razu spodobała się zarówno naszym rodzicom, jak i mnie. Dobrze się rozumiałyśmy, choć pod wieloma względami byłyśmy zupełnie różne. Marianna waliła prawdę prosto w oczy, lecz mimo to wiedziałam, że należała do grona niewielu osób, wobec których mogłam sobie pozwolić na absolutną szczerość. Tak było i tym razem.
– Po prostu… go kocham – rzekłam cicho.
– Mówisz jak nieopierzona nastolatka. – Przewróciła oczami, ale natychmiast spostrzegłam, że jej spojrzenie złagodniało; nie zdążyła w porę tego ukryć.
– I co z tego? – Wzruszyłam ramionami.
– Jest od ciebie piętnaście lat starszy.
– Co ty powiesz? To dopiero nowina! – ironizowałam.
– Ma córki i wnuki. Z tego co o nich wiem, nigdy ci nie wybaczą. Z ich punktu widzenia… rozbiłaś rodzinę.
Przełknęłam nerwowo ślinę, wiedziałam, że miała rację.
– Julian powiedział, że z czasem… – zaczęłam nieco bełkotliwie, lecz Marianna nie pozwoliła mi dokończyć.
– Pewnie myślą, że wskoczyłaś staremu do łóżka, by dobrać się do jego pieniędzy.
Tym razem policzki mnie zapiekły.
– Może z czasem uwierzą, że to nie tak…
– O czym ty mówisz? Wychodzisz za mąż za zamożnego prawnika. Tym samym staniesz się współwłaścicielką jego majątku. A w razie czego… najważniejszą spadkobierczynią. – Ponownie przybrała swój zwykły kpiarski, lekko rubaszny ton. Ja jednak poczułam chłód na całym ciele.
– Nie mów tak – wyszeptałam. Pomimo że mówiłam cicho, usłyszałam łzy we własnym głosie, i ona na pewno także je usłyszała. – Julian nie jest starym człowiekiem. Mam nadzieję, że czeka nas jeszcze długie wspólne życie. A poza tym… nigdy nie wiadomo, komu z nas bliżej na tamten świat.
Marianna wzruszyła ramionami.
– Chciałam tylko, abyś miała pełną świadomość, na co się porywasz. Przygotuj sobie porządny pancerz i kask na głowę, bo oplują cię ze wszystkich stron. Ale jeśli mimo to uważasz, że warto… Tak czy inaczej, wiesz, że na nas zawsze możesz liczyć.
Skinęłam głową i ścisnęłam jej dłoń. Była twarda i ciepła, jej dotyk dodawał mi siły i odwagi. A potem pomyślałam o Róży i Urszuli, córkach Juliana, i ponownie zrobiło mi się zimno. Marianna nie musiała mi niczego uzmysławiać; wiedziałam, co mnie czeka, i wbrew zapewnieniom Juliana, wcale nie byłam pewna, czy ta walka skończy się moim zwycięstwem. A szczerze mówiąc, coraz częściej w to wątpiłam.
1998
Wiadomość o zaręczynach mecenasa Juliana Bille wywołała niemałe lecz – zważywszy na okoliczności – jak najbardziej zrozumiałe wzburzenie. Rzecz jasna mecenas liczył się z tym, że środowisko, w którym się obracał, zareaguje tak, a nie inaczej. Zdumieniem, niedowierzaniem, konsternacją, którym będzie towarzyszyć podejrzliwość. Niektórzy jawnie okażą niezadowolenie. Inni z kolei nie będą wiedzieli, jak się zachować, czy mu gratulować, czy też dla odmiany – delikatnie, z troską, powołując się na przykład na wieloletnią bliską znajomość, która usprawiedliwia podobną interwencję – spróbować przemówić mu do rozsądku. Wszystko to przewidział i był przygotowany, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. W gronie poruszonych i wzburzonych jego decyzją nie brakowało jednak i takich, którzy jedynie wzruszali ramionami, dając pozostałym do zrozumienia, że w gruncie rzeczy mecenas może zrobić, co mu się żywnie podoba, i nie potrzebuje zabiegać o niczyją aprobatę ani przejmować się dezaprobatą. Jego pozycja zawodowa, stanowisko, jakie zajmował, było przecież nie do podważenia. Wątpliwe też, by z powodu niewłaściwego – zdaniem wielu – małżeństwa, stracił klientów. A niewykluczone, że zyska nowych. Do tego trudno go było posądzać o brak życiowego doświadczenia, nie był już przecież nieopierzonym młodzieńcem, nawet jeśli – zdaniem niektórych – tak właśnie się ostatnio zachowywał. W całej tej sprawie najbardziej jednak zastanawiało, dlaczego Julian Bille w ogóle zdecydował się na taki krok. Mało kto bowiem wierzył, aby w grę wchodziły romantyczne uniesienia; para narzeczonych bynajmniej nie pasowała do takiego wizerunku. Mecenas był już po sześćdziesiątce i choć jako prawnik i wzięty adwokat osiągnął już chyba wszystko, co było możliwe do osiągnięcia, wciąż nie zwalniał tempa – praca jak dawniej pochłaniała mu mnóstwo czasu, lecz była zarazem jego pasją, w każdym razie nigdy nie narzekał na długie godziny spędzane w biurze i na spotkaniach z klientami. Tym samym jednak zapracował na wizerunek człowieka, który nie marnuje czasu na sentymenty, potrafi być twardym, nawet bezwzględnym przeciwnikiem; sam zresztą lubił o sobie mówić, że jest realistą, który już dawno pożegnał się z iluzjami i mrzonkami. Nie znaczyło to, by stronił od życia towarzyskiego, choć bez wątpienia poświęcał mu dużo mniej uwagi, niż to miało miejsce za życia pierwszej pani Bille. Już podczas jej długiej choroby siłą rzeczy musiał zmienić dawne zwyczaje, o organizowaniu takich eventów, z jakich oboje niegdyś słynęli, nie mogło być mowy. Wiadomość o śmierci pani Eweliny nie była dla nikogo zaskoczeniem i nie wywołała większego wstrząsu – od dawna się tego spodziewano, nikt też nie liczył na to, by owdowiały mecenas na nowo otworzył swój dom dla tak licznych gości, jak to miało miejsce dawniej. Ze zrozumieniem przyjęto też fakt, że intensywnie pracował – powszechnie uważano, że praca wypełniała mu nieznośną pustkę po stracie żony. Obawiano się nawet, czy poza kontaktami stricte zawodowymi nie stanie się zupełnym odludkiem – tak się jednak nie stało. Nie organizował już wprawdzie dużych przyjęć w domu, chętnie jednak zapraszał przyjaciół i znajomych na pogawędki i kolacje. Nie spędzał też całego wolnego czasu we własnych czterech ścianach, ale wyjeżdżał na urlopy, chodził do teatru, odwiedzał znajomych, stale poznawał nowych ludzi. Dbał o siebie, miał dobrą prezencję – należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy z wiekiem coraz bardziej przystojnieją i pod każdym względem przyciągają uwagę. W tym także pod względem stylu bycia, ogłady i zgromadzonego majątku. Nic więc dziwnego, że nie brakowało pań, które uznawszy, że mecenas uporał się już z żałobą, postanowiły zająć miejsce zmarłej pani Bille. Tu jednak spotkał je zawód, bowiem Julian, choć nie stronił od towarzystwa kobiet (oczywiście tych, które sam wybierał), nie pozostawiał złudzeń, że nie planuje po raz drugi stawać na ślubnym kobiercu. Przyjęto więc w końcu do wiadomości, że najwidoczniej odpowiada mu takie życie, jakie obecnie prowadzi, a samotność mu niestraszna, i to nawet wtedy, gdy obie córki wyszły za mąż i wyprowadziły się z domu. Zajęć mu przecież nie brakowało, na brak przyjaciół nie narzekał, nie sprawiał wrażenia człowieka pogrążonego w smutku i melancholii. Nic więc dziwnego, że gdy nagle, po kilkunastu latach wdowieństwa, ogłosił swoje zaręczyny, wszyscy niemal oniemieli, a w każdym razie długo nie mogli wyjść z szoku i zdumienia. I to nawet nie dlatego (lub nie tylko dlatego), że niemłody już człowiek, który sam siebie nazywał wyzutym z wszelkich złudzeń realistą, stracił jednak głowę dla kobiety, zapałał romantycznym uczuciem jak jakiś sztubak. Strzała Amora może przecież trafić każdego – nie takie niespodzianki zdarzały się na tym świecie – wiadomo, krew nie woda i póki człowiek całkiem nie opadnie z sił, wszystko się może zdarzyć. Tyle że… Bardziej w tym wszystkim chodziło o samą osobę wybranki mecenasa. Bo gdyby chociaż tą wielką miłością okazała się jakaś wytworna i piękna kobieta, wszyscy łatwiej przeszliby nad tym do porządku dziennego. Wybranką pana Juliana okazała się jednak Zuzanna Orłowska, która od wielu lat pracowała w jego domu jako… gosposia. Nieraz ją tam widywano; często to właśnie ona otwierała gościom drzwi, podawała do stołu, a potem dyskretnie sprzątała. Zajmowała się domem mecenasa jeszcze za życia pierwszej pani Bille. Bez wątpienia dobrze wywiązywała się z tego zadania – nawet znajomi Juliana, którzy, mając tak wiele zainteresowań, niewiele wiedzieli o czymś tak prozaicznym jak prowadzenie domu, musieli przyznać, że mieszkanie państwa Bille zawsze lśniło czystością. A niełatwo przecież zachować ład i porządek, gdy w domu znajduje się osoba obłożnie chora i stale wymagająca opieki. Nie zmieniało to jednak faktu, że pomimo swoich niezaprzeczalnych zalet i gospodarskich umiejętności Orłowska była… tylko gosposią. Prostą, raczej niepozorną kobietą. Służącą – nawet jeśli słowo to wyszło z powszechnego użytku, nie znaczyło wcale, że zapomniano, co tak naprawdę oznaczało. A jednak mecenas stracił dla niej głowę. Jak to możliwe? Czym ujęła go, a właściwie urzekła ta kobieta? Czyżby rzuciła na niego – jak podejrzewały niektóre panie – jakiś urok?
Mecenas nie wchodził w żadne dyskusje i wyjaśnienia, raz tylko oznajmił, że jest to starannie przemyślana decyzja. Mimo to sceptycy nie dawali za wygraną, twierdząc, że niejeden tak mówił, a potem gorzko żałował. Z Julianem też tak będzie, prędzej czy później boleśnie się o tym przekona, nie ma innej opcji, zbyt wiele przecież przemawiało przeciwko temu małżeństwu.
Julian Bille mógł w tej sprawie zbywać znajomych, a nawet kilku bliższych przyjaciół, jednak z córkami poszło mu znacznie trudniej. Co zresztą nie było dla niego niespodzianką, bo spodziewał się oporu z ich strony; miał świadomość, że dla jego przełamania będzie potrzebował sporo czasu.
Pierwszą reakcją Róży i Urszuli było – tak jak to miało miejsce w przypadku pozostałych osób – zaskoczenie i niedowierzanie. Potem przyszła kolej na oburzenie – stało się to wtedy, gdy obie kobiety uzmysłowiły sobie, że ojciec mówił jak najbardziej poważnie.
– Ty nie żartujesz – wymamrotała starsza z nich, Róża, gdy oficjalnie poinformował je o swoich planach.
– Są takie sprawy, z których się nie żartuje – odparł spokojnie (przynajmniej z pozoru) ich ojciec.
– Naprawdę chcesz się ożenić z… własną gosposią?
Skrzywił się, ściągnął brwi.
– Nie podoba mi się ten lekceważący ton. – Tym razem ton jego głosu zabrzmiał już znacznie chłodniej.
– Lekceważący? Nie przesadzaj, tato. Po prostu takie są fakty i nie ma sensu ich zakłamywać. Bo nikomu w ten sposób nie zamydlisz oczu i dlatego…
– To teraz bez znaczenia – przerwał kategorycznie. – Powtarzam: nie życzę sobie, aby którakolwiek z was traktowała ją bez należytego szacunku. Decyzję już podjąłem. I nie muszę się z niej przed nikim tłumaczyć.
– Nawet jeśli wszyscy wokół podzielają nasze zdanie? – Róża bynajmniej nie zamierzała się poddawać. Nie bała się ojca, na dobrą sprawę nie bała się nikogo; od dzieciństwa znana była z tego, że śmiało wypowiadała swoje opinie.
– Wszyscy? – prychnął wzgardliwie, ale wyraz jego oczu nie pozostawiał wątpliwości, że dopięła celu.
Odgadła, że go dotknęła, a nawet boleśnie zraniła, ale… trudno. Zrobiła to przecież dla jego dobra. Dla ich dobra, dla dobra całej rodziny. Gdyby tylko okazał choć minimum dobrej woli, by jej wysłuchać. Kto wie, może zaistniałaby wtedy szansa, by cofnąć go znad krawędzi i tym samym powstrzymać przed popełnieniem życiowego błędu. W głębi ducha nie wierzyła jednak w taką możliwość. Zawsze był uparty, a teraz jeszcze dodatkowo zdeterminowany – połączenie tych dwóch cech nie dawało najmniejszej szansy, by pozwolił się przekonać do zmiany zdania. Róża miała tego świadomość, bo te właśnie cechy odziedziczyła po ojcu – podobnie jak on, gdy była pewna swoich racji, nigdy się nie poddawała. I dlatego, choć wiedziała, że tym razem to właśnie ojciec postawi na swoim, postanowiła przynajmniej dać mu do zrozumienia, że ona nigdy nie zaakceptuje jego decyzji. Nigdy nie uzna Orłowskiej za swoją – ulituj się Panie Boże – macochę. I nigdy nie będzie traktować jej z szacunkiem – w każdym razie nie w tym sensie, jak to ujął ojciec. Już teraz dawała mu przedsmak tego, jak będą w przyszłości wyglądały ich rodzinne relacje.
I wtedy, zupełnie niespodziewanie, odezwała się Urszula. Jej młodsza, milcząca dotąd siostra, która na ogół nie zabierała głosu w żadnej dyskusji. I na dobrą sprawę zawsze zachowywała się tak, jakby bała się własnego cienia. Tym razem się jednak jakimś cudem przemogła i omijając wzrokiem Różę, uśmiechnęła się przymilnie do ojca. A nawet odważyła się dotknąć jego ramienia.
– Wiem, że ostatnio cię zaniedbywałyśmy. Zdecydowanie zbyt rzadko cię odwiedzamy. Na pewno czułeś się bardzo samotny i zapewne dlatego… To znaczy… Mam na myśli twoją decyzję. Ale to się zmieni, obiecuję… – Zaczerwieniła się. Odwaga, na jaką przed chwilą się zdobyła, pierzchła, gdy tylko ojciec odwzajemnił jej spojrzenie.
Wyprostował się z wyraźnym zniecierpliwieniem, tak że musiała cofnąć dłoń.
– Na litość boską, nie czułem się ani samotny, ani przez was zaniedbywany. Nie jestem dzieckiem ani zniedołężniałym starcem. Obie macie swoje domy, rodziny i własne sprawy, takie jest życie. Nie nudzę się, mam pracę i przyjaciół, dobrze mi się wiedzie.
Masz też Zuzannę Orłowską. Zaiste, bardzo dobrze ci się wiedzie, skrzywiła się w duchu Róża.
– Praca i przyjaciele nie zastąpią ci towarzystwa rodziny – rzekła chłodno. – Urszula ma rację, zbyt rzadko nawzajem się odwiedzamy, zbyt rzadko widujesz swoje wnuki.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnio przyznała siostrze rację i czy w ogóle kiedykolwiek miało to miejsce. Gdyby tylko Urszula wypowiedziała swoją uwagę śmielszym i bardziej zdecydowanym tonem! Niestety, na to nie można było nigdy liczyć.
– Ten stan rzeczy zawsze można poprawić. – Uśmiechnął się w nieco sztywny i wymuszony sposób.
Teraz już nie, odpowiedziała mu w myślach Róża. Twoje małżeństwo z pewnością bardzo to utrudni.
Na samą myśl, kto będzie tu sprawował rolę pani domu, aż zakręciło jej się w głowie. Nie wyobrażała sobie, że miałaby tu teraz bywać i przyprowadzać swoje dzieci.
– A zatem twoja decyzja jest nieodwołalna…
– Przykro mi, że tak do tego podchodzicie – odparł szorstko. Wyraźnie sposępniał, przestał się silić na uśmiech. – Mimo to raz jeszcze powtórzę, że nie zamierzam pytać was o zdanie. Na pewno nie w tej sprawie. Ślub się odbędzie, bez względu na czyjekolwiek fochy i małostkowość.
Fochy i małostkowość! Róża uznała, że w tym momencie jej cierpliwość się wyczerpała.
– To nie fochy i małostkowość. Nie liczysz się z potrzebami innych ludzi, nie oglądasz się na nich; to egoizm – wypaliła i natychmiast napotkała przerażony wzrok siostry.
Ojciec jedynie wzruszył ramionami, mogła sobie jedynie wyobrazić, ile kosztował go ten pozorny spokój.
– Tym razem się z tobą zgodzę. Taka postawa, jaką tu obie prezentujecie, to faktycznie czysty egoizm. – I zanim którakolwiek z nich zdążyła zareagować, dodał: – O co wam chodzi? Boicie się, że nic po mnie nie dostaniecie? Bez obawy, moje panie. Uwzględniłem was w swoim testamencie, choć chyba i teraz nie macie powodu, by przynajmniej pod tym względem na mnie narzekać. Myślę, że nigdy niczego wam nie żałowałem i szczodrze was wyposażyłem, gdy wychodziłyście za mąż.
– To nie jest kwestia pieniędzy – zaprotestowała Róża, choć sama przed sobą musiała przyznać, że nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Zresztą i po minie ojca poznała, że jej nie uwierzył; Urszula jedynie zwiesiła głowę i nie zanosiło się już na to, by ponownie odważyła się coś powiedzieć. Róża wprawdzie od początku wiedziała, że to ona będzie musiała wziąć na siebie ciężar przeprowadzenia rozmowy z ojcem, jednak nagle poczuła z tego powodu wielki żal i irytację. Czemu w żadnej sprawie nie mogła liczyć na skuteczne wsparcie siostry? Sama jej obecność przestała już wystarczać. Czemu rodzice – czy też los – nie obdarowali jej mądrzejszym i bardziej energicznym rodzeństwem.
– Znacie ją od lat, zawsze była bardzo oddana i temu domowi, i… wam. Czy naprawdę nie jesteście w stanie wyrzec się swoich uprzedzeń i dostrzec w niej kogoś więcej niż służącą? – Tym razem mecenas nieco podniósł głos.
– Tym cię tak urzekła, ojcze? – zadrwiła Róża, choć bynajmniej nie było jej do śmiechu. Nie musiała też długo czekać na odpowiedź:
– Z pewnością ma lepsze maniery niż większość znanych mi kobiet, nie wyłączając was.
Na dłuższą chwilę zapadło ciężkie, wręcz przytłaczające milczenie. Nie patrzyli na siebie, uciekali od siebie wzrokiem. Wreszcie Róża sięgnęła po torebkę i wstała. W ślad za nią, choć z pewnym ociąganiem zrobiła to także Urszula.
– Twoja decyzja, tato, kala pamięć naszej matki – rzekła Róża, dobitnie przy tym akcentując każde słowo.
Była pewna, że doczeka się ciętej riposty, tak się jednak nie stało. Ojciec nawet nie spojrzał, gdy obie z Urszulą opuszczały jego piękne, eleganckie mieszkanie.
Gdy potem w milczeniu czekały na windę, rzucały ukradkowe spojrzenia na zamknięte drzwi, i choć nie powiedziały tego na głos, miały nadzieję, że może zaraz zobaczą w progu ojca. Że odezwie się do nich, przywoła gestem. Nie mogli się przecież w taki sposób pożegnać, o ile w ogóle można to było nazwać pożegnaniem. Ojciec nie pojawił się jednak w progu, toteż gdy winda w końcu zatrzymała się na piętrze, bez słowa weszły do środka. Na zewnątrz budynku jeszcze odruchowo zerknęły w górę i natychmiast spostrzegły, że firanka w pokoju drgnęła, najwyraźniej poruszona czyjąś (to znaczy ojca) dłonią, jego samego jednak nie zauważyły. Nie skomentowały tego ani słowem i ruszyły przed siebie. Po kilku minutach Urszula przerwała milczenie, choć głos zabrzmiał, jak zwykle, niepewnie.
– Nie było jej – rzekła. – Myślisz, że tata dał jej dziś wychodne? Że sama o to go poprosiła, gdy zadzwoniłaś i zapowiedziałaś, że przyjdziemy?
Róża się skrzywiła. Boże, czy siostra nigdy nie zmądrzeje? Niektóre kobiety niemal do końca życia pozostają dziewczynkami, i wiele niestety wskazywało na to, że tak będzie w przypadku Ulki. Taka siostra to żadna pomoc i wsparcie.
– Wychodne? Zastanów się, co ty pleciesz – mruknęła. – Nie ma już takich określeń. Zuzanna zawsze była pomocą domową, a nie służącą lub pokojową z tych starych, głupich romansów, którymi się tak zaczytujesz. Pracuje w takich godzinach, jakie oboje z ojcem ustalają. Przecież nawet mieszka osobno.
– Jesteś pewna? – Ulka niemal weszła jej w słowo. – To znaczy jesteś pewna, że ona wciąż mieszka osobno? Przecież odkąd się wyprowadziłyśmy… – Zająknęła się, ponownie zabrakło jej odwagi. – Rzadko odwiedzałyśmy tatę i być może…
Róża przewróciła oczami i przyspieszyła kroku. Najchętniej zostawiłaby siostrę daleko w tyle. Nie dość, że żadnego z niej pożytku, to jeszcze głupsza niż ustawa przewiduje.
– Skąd mam wiedzieć! – sapnęła gniewnie. – Skoro tak cię to frapuje, trzeba było go wprost zapytać, a nie siedzieć i jedynie gapić się jak ciele na malowane wrota.
– Przecież dałam mu do zrozumienia… – Urszula próbowała protestować, ale lękliwy i niepewny ton jej głosu jeszcze bardziej zirytował starszą siostrę.
– Wyraziłaś pogląd, że czuł się samotny, bo go zaniedbywałyśmy. I że pewnie dlatego poderwał gosposię albo też dał się jej poderwać. Nic dziwnego, że cię wyśmiał.
– Nie wyśmiał mnie. Powiedział…
– Powiedział, że nigdy nie oczekiwał, że będziemy siedzieć mu non stop na karku i zabawiać go, jakby był małym dzieckiem. Taki był sens jego wypowiedzi.
– Róża… – Urszula ledwo nadążała za siostrą. – Poczekaj…
Zawsze była ślamazarą, westchnęła w duchu Róża. Nie tylko wolno myśli, ale i z kondycją u niej do niczego.
– Spieszę się do domu, za godzinę dzieciaki wrócą ze szkoły, a ja nie ugotowałam jeszcze obiadu – odparła chłodno. – Z powodu tego cyrku, jaki zorganizował ojciec, trudno mi się ze wszystkim pozbierać.
Mimo to zwolniła, obrzuciwszy zdyszaną Urszulę krytycznym spojrzeniem.
– Wiem, Róża, wiem… – Siostra ledwo dyszała. – Ze mną jest tak samo.
U ciebie to norma, odcięła się, lecz już tylko w myślach, Róża. Ulka miała to do siebie, że generalnie nie najlepiej sobie radziła w życiu, ale nie było sensu przypominać jej tej smutnej prawdy. Nic to nie da, siostra co najwyżej sobie pochlipie, zacznie się nieporadnie bronić i tłumaczyć, a Róża nie miała już ochoty na taką dyskusję. Szczerze mówiąc, nie miała ochoty na żadną rozmowę. Na szczęście zaraz dojdą do przystanku autobusowego i tam się pożegnają.
– Co my teraz zrobimy? – wyszeptała Urszula. – Uparł się. Ale może nie wszystko jeszcze stracone?
– Nic nie zrobimy. – Róża sposępniała jeszcze bardziej. Biadolenie siostry drażniło ją nie mniej niż zdecydowany ton ojca. – Zna nasze zdanie… i na pewno nie tylko nasze. Ale zrobi, co zechce.
– Och, Róża… – Urszula nagle się zatrzymała. Głos jej się załamał, a po policzkach popłynęły łzy. – Może jednak spróbujemy jeszcze raz…
– Nie rób z siebie widowiska, w dodatku na środku ulicy. – Róża nerwowo rozejrzała się wokół. Tak jak należało się tego spodziewać, obie zwróciły już na siebie uwagę przechodniów.
– Ja tylko…
– To wracaj do niego i tam sobie popłacz. Z góry cię jednak uprzedzam, że nic to nie da.… – Urwała, bo w załzawionych oczach stojącej obok kobiety dostrzegła nowy wyraz, którego nie potrafiła nazwać, ale który sprawił, że nagle poczuła się niezręcznie.
Urszula się cofnęła. Nie ulegało wątpliwości, że nie obchodzi jej reakcja przechodniów.
– To było niepotrzebne – rzekła z żalem przyprawionym pretensją.
– Takie są fakty – odparła zimno Róża i odwróciła się w kierunku ulicy. W oddali zamajaczył jakiś autobus.
Urszula potrząsnęła jednak głową.
– Niepotrzebnie wspomniałaś o mamie. – Nie zmieniała tonu. – O tym, że skalał jej pamięć. – I nie czekając na reakcję Róży, dodała, choć już znacznie ciszej: – Przecież wiesz, jak było…
Róża przez moment jedynie odwzajemniała spojrzenie siostry. Potem bez słowa odwróciła się na pięcie i poszła przed siebie. Nikt już nie próbował za nią biec.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
PORUSZAJĄCA HISTORIA O ODNAJDYWANIU SIEBIE W MROKU PRZESZŁOŚCI
Warszawa, 2006 rok. Po latach pobytu za granicą do Polski przylatuje Katarzyna Jaworska wraz z córką Karoliną. Najważniejszym celem ich podróży jest sprzedaż rodzinnego domu Katarzyny w podwarszawskim Pomiechowie. Wizyta w kraju to dla obu kobiet nie tylko okazja do odwiedzenia miejsc i ludzi, za którymi skrycie tęskniły, ale przede wszystkim – do konfrontacji z przeszłością. A ta kryje w sobie mnóstwo bolesnych tajemnic i trudnych emocji, które niegdyś stały się powodem decyzji o opuszczeniu kraju. Dla Karoliny to być może ostatnia szansa, by uporać się z poczuciem winy i naprawić relacje z najbliższymi. Dla Katarzyny – pretekst do zdobycia się na szczerość wobec siebie samej i wobec tych, których uważała za przyjaciół. Czy uda im się wyjść z cienia wspomnień i zacząć żyć na nowo?
Sekrety domu Bille Tom I
ISBN: 978-83-8313-890-9
© Agnieszka Janiszewska i Wydawnictwo Zaczytani 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://zaczytani.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek