Daleko od Mykonos - Garbera Katherine - ebook

Daleko od Mykonos ebook

Garbera Katherine

4,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy Ava Monroe poznała w Grecji Jannisa Takisa, od razu wiedziała, że to mężczyzna jej życia. Niestety, nieuczciwe oskarżenia zmusiły ją do rozstania z ukochanym i wyjazdu z Mykonos. Wraca do Stanów i tam samotnie wychowuje ich dziecko. Po pięciu latach Jannis staje w drzwiach jej domu. Nie wie, że mały Teo to jego syn…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 147

Oceny
4,0 (35 ocen)
14
11
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mgm25

Całkiem niezła

Miła , ciepła historia
00

Popularność




Katherine Garbera

Daleko od Mykonos

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ava Monroe roześmiała się głośno, kiedy celnie rzucona piguła śnieżna uderzyła ją w czubek głowy i eksplodowała białym, lodowatym pyłem, przesłaniając widok na zalany słońcem ogród i grupę sześciolatków buszujących w świeżym śniegu. Nie przestając się śmiać, przetarła oczy, a topniejący śnieg spłynął zimnymi, orzeźwiającymi kroplami po jej policzkach. Poprawiła czapkę, mocniej zawiązała szalik i ruszyła do kontrataku, wywołując piski podopiecznych.

Zbliżało się południe; w podstawówce połączonej z przedszkolem, mieszczącej się w Ellsworth, w północnoamerykańskim Maine, uczniowie zerówki mieli o tej porze zajęcia na świeżym powietrzu, i jak zwykle oddawali im się z wielkim entuzjazmem. Dziesięciostopniowy mróz nie przeszkadzał ani rozbrykanej piętnastce dzieciaków ani ich wychowawczyni. W dużym ogrodzie przylegającym do budynku szkoły, pośród wysokich sosen i gęstych zielonych krzewów można było bawić się w Indian, urządzać wspaniałe podchody albo bitwy na śnieżki. W ten lutowy poniedziałek pogoda była piękna i bezwietrzna, a słońce zatapiało w jaskrawym blasku ośnieżony krajobraz, od linii szczytów Apallachów na zachodzie, aż po bezmiar oceanu na wschodzie. Ava podniosła głowę i zaciągnęła się krystalicznym, mroźnym powietrzem, czując, jak w jej żyłach wraz z krwią krąży czysta radość. To było jej miejsce na ziemi. Tutaj, pod chłodnym niebem Północy, w miasteczku leżącym pomiędzy łańcuchem białych gór a postrzępionym, skalistym wybrzeżem Atlantyku, stworzyła dom. Prawdziwy, bezpieczny dom dla siebie i dla swojego pięcioletniego synka Thea, chłopca o oczach tak ciemnych jak gorące letnie noce na Cykladach.

Grecja… Tam właśnie pięć i pół roku temu spędziła najbardziej kolorowe miesiące życia. Bujała w obłokach, skąpana w słońcu i w szczęściu, patrzyła na świat przez różowe okulary. Była zakochana, czuła się jak człowiek, który odnalazł skarb. Niestety, to szczęście nie miało trwać. Pewnego dnia prysło jak bańka mydlana, została tylko przerażająca samotność i rozpacz, która omal jej nie zdławiła. Zdołała uciec, zabierając ze sobą maleńki, jeszcze wtedy niewidzialny okruch utraconego raju. Choć była zagubiona i zrozpaczona, pozwoliła mu rosnąć, a on wkrótce przemienił jej świat. Teraz nie była już naiwną, bezradną dziewczyną, porzuconą przez ukochanego. Zbudowała swoją siłę na miłości synka, zahartowała ją w ostrym klimacie Maine. Wrosła w tę ziemię jak sosna, mocna i smukła, bogata witalną, zieloną młodością. Mijały dni i bolesna przeszłość powoli odpływała w niepamięć. Wspomnienia nie były już torturą, nie rozrywały jej piersi niczym rozgrzane do czerwoności kleszcze. Ułożyła sobie życie – własne, dobre życie w miejscu, które niczym nie przypominało śródziemnomorskich krajobrazów Grecji. Podobał jej się niewielki, drewniany domek stojący na wysokim brzegu Union River, a jeszcze bardziej to, że stać ją było na jego wynajęcie. Lubiła pić poranną kawę w przytulnej kuchni, patrząc, jak niebo nad górami rozjaśnia łuna świtu, a miasteczko Ellsworth budzi się do życia. Lubiła swoją pracę w tutejszej podstawówce, a fakt, że jej synek mógł chodzić do przedszkola mieszczącego się w tym samym budynku, uważała za wyjątkowo miły prezent od losu. Lubiła lasy, bezkresne, gęste i pachnące żywicą, które trzymały miasteczko w miękkich objęciach, i ciągnęły się hen, aż po granice stanu, i dalej, przez kanadyjskie odludzia. Ostry klimat nie odstraszał jej, wręcz przeciwnie; był jak powrót do szczęśliwego dzieciństwa.

Jej dziadkowie mieszkali kiedyś w Caribou, niewielkiej miejscowości położonej w Apallachach, przy samej kanadyjskiej granicy. Mała Ava pojawiała się u nich za każdym razem, kiedy jej rodzice stwierdzali, że opieka nad córką ich przerasta. Dziewczynka uwielbiała te wizyty. Dziadkowie nie pili, nie imprezowali do białego rana, nie wrzeszczeli na siebie. Ich dom zupełnie nie przypominał przyczepy kempingowej, w której gnieździli się rodzice. Miała tu własną sypialnię, a kiedy wstawała rano, nie było obcych ludzi śpiących na podłodze wśród porozrzucanych butelek. Babcia krzątała się po kuchni, robiła jej śniadanie i wyprawiała ją do szkoły. Wieczorami dziadek wkładał na nos grube okulary i pomagał jej w lekcjach albo czytał bajki. Latem Ava jeździła na rowerze i pracowała z babcią w ogródku, a zimą szusowała na nartach. Ale najbardziej ze wszystkiego uwielbiała wyprawy w góry. Kiedy miała dwanaście lat, potrafiła już sama czytać mapy, znajdować szlaki i rozpoznawać tropy zwierząt, a po leśnych ścieżkach poruszała się z instynktowną śmiałością kozicy.

A gdy dziadkowie odeszli, tak cicho i spokojnie, jak żyli, Ava Monroe została sama na ścieżce swojego życia. Zdobyła stypendium i skończyła studia. A potem, z nowiutkim dyplomem filologii angielskiej w ręku, pojechała do Grecji. Praca opiekunki i nauczycielki angielskiego dzieci Stavrosa Takisa, greckiego multimilionera, miała być pierwszym etapem jej wymarzonej podróży dookoła świata. Stało się jednak inaczej, gdy poznała młodszego brata swojego pracodawcy. Wszystko się zmieniło. Ścieżka jej życia zatoczyła koło i zaprowadziła ją z powrotem do Maine, do krainy dzieciństwa. Tutaj przyszedł na świat jej synek, Teo, a ona odzyskała poczucie, że zmierza w dobrym kierunku.

– Ava? Ava! – Laurette Jones, w pośpiechu zapinając puchową kurtkę, biegła ogrodową alejką. – Jesteś potrzebna w gabinecie dyrekcji. Zajmę się tymczasem twoją klasą, więc o nic się nie martw. Jeszcze pół godzinki pobawią się na powietrzu, a potem zabiorę ich na lunch.

– Jakiś problem z Teem? – Ava z nagłym niepokojem spojrzała w stronę budynku szkoły.

– Chyba nie. – Przyjaciółka pokręciła głową i naciągnęła czapkę mocniej na uszy. – Miałam akurat okienko, więc Karin poprosiła mnie, żebym cię zawołała i zajęła się twoimi dzieciakami. Nic więcej nie wiem.

– Dzięki. Już się chyba wyszaleli, teraz mogłabyś im zorganizować krótki konkurs rzucania do celu. Albo możecie wziąć łuki i trochę postrzelać. – Ava czuła, jak niepokój spływa jej po plecach zimnym dreszczem. Teo miał astmę. Ataki nie pojawiały się często, ale były wyjątkowo nieprzyjemne, a jak dotąd żadne lekarstwo nie okazało się stuprocentowo skuteczne. Czy jej synek dostał duszności w klasie…? Może stracił przytomność? Czy jego wychowawczyni pamiętała o inhalatorze…? Zacisnęła spocone dłonie w pięści i popędziła ku drzwiom szkoły jak sprinterka.

Minęła gabinet pielęgniarki. Dzięki Bogu, był pusty. Nie zobaczyła w nim synka, bladego, rozciągniętego na leżance, walczącego o kolejny łyk powietrza. Odetchnęła z ulgą, ale tylko na moment. A jeśli było gorzej? Może dyrektorka chciała ją poinformować, że Teo stracił przytomność i trzeba było wezwać karetkę pogotowia? Przyspieszyła kroku. Biegła najszybciej, jak potrafiła, mijając zamknięte drzwi klas. Podeszwy jej zimowych botków rytmicznie uderzały o podłogę, budząc echa w pustym korytarzu.

Wyhamowała przed uchylonymi drzwiami gabinetu dyrektorki, i wtedy usłyszała ten głos. Głos, który rozpoznałaby zawsze i wszędzie. Męski, niski i dźwięczny, czasem miękki jak mech w mrocznym świerkowym lesie, to znów szorstki niczym skaliste wybrzeże oceanu. Jego głos. Choć od chwili, gdy słyszała go po raz ostatni, minęło pięć lat, sześć miesięcy i… siedemnaście dni, nie musiała wysilać pamięci. Jej ciało zareagowało instynktownie – usta rozchyliły się w niemym westchnieniu, krew zaszumiała w skroniach, ciepła fala wzruszenia wezbrała w jej piersi i spłynęła w dół, zatętniła w podbrzuszu, sprawiła, że ugięły się pod nią kolana.

Jannis Takis.

Jannis Takis był tutaj, w Ellsworth, miasteczku zagubionym pośród lasów stanu Maine.

Wyciągnęła rękę ku klamce… i zamarła w pół gestu. Nie. Wyobraźnia musiała spłatać jej figla. Przecież Jannis zerwał z nią wszelki kontakt, milczał przez pięć i pół roku. Pisała do niego, ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Pierwszy list wysłała zaraz po swoim nagłym wyjeździe z Grecji. Chciała mu wytłumaczyć, dlaczego wyjechała, i przede wszystkim wyznać, że zaszła w ciążę i oczekuje jego dziecka. Nie odpowiedział, ani słowem. Nie odezwał się też później, kiedy zawiadomiła go o narodzinach syna. Dlaczego więc miałby szukać jej teraz, skoro wcześniej nie raczył przysłać jej nawet głupiej kartki z gratulacjami? Mógłby na przykład napisać:

„Przyjmij wyrazy uznania, że po tym, jak mój brat oskarżył Cię fałszywie i wyrzucił z domu, a ja po prostu Cię zignorowałem, chociaż spodziewałaś się mojego dziecka, potrafiłaś odbudować swoje życie, zostać spełnioną kobietą i szczęśliwą matką.

Szczerze obojętny, Jannis”.

Ava pokręciła głową tak energicznie, że grube, jasne warkocze zatańczyły wokół jej ramion. Jannis tutaj? Absurd.

Może i przekonałaby samą siebie, że uległa złudzeniu, gdyby znajomy męski głos nie odezwał się znowu.

– Jeszcze raz przepraszam za to najście w godzinach pracy. – Angielski Jannisa był płynny, ale pobrzmiewały w nim twarde, obce nuty. Ava przymknęła oczy, rozkoszując się tym głosem, tym akcentem, jak zmysłową muzyką.

– Ależ nie ma za co, panie… – Karin Andrews, dyrektorka szkoły, zawahała się wyraźnie.

– Takis – podsunął Jannis.

– Panie Takis. Skoro sprowadza pana pilna sprawa…

– Owszem, sprawa rodzinna, niecierpiąca zwłoki. Muszę spotkać się z Avą Monroe, to dla mnie szalenie istotne. Pozwoliłem sobie przyjść tutaj, bo nie znam jej domowego adresu ani telefonu. Proszę sobie wyobrazić, że odnalazłem ją przez internet, na stronie Szkoły Podstawowej w Ellsworth.

– Rozumiem – w głosie dyrektorki pojawiła się nieufność – że Ava nie spodziewa się pańskiej wizyty. Jeżeli nie wyrazi zgody na rozmowę, będę zmuszona prosić pana o opuszczenie terenu szkoły.

– Oczywiście. Proszę się nie obawiać. Nie jestem stalkerem…

– Potwierdzam. – Ava stanęła w drzwiach i oparła się o framugę. – Pan Takis w najmniejszym stopniu mi się nie narzuca. A skoro przejechał pół świata, żeby spotkać się ze mną w ważnej sprawie, jestem gotowa go wysłuchać.

Wyprostowana, z dumnie uniesioną głową, przestąpiła próg i spojrzała w oczy Jannisa, tak ciemne jak podzwrotnikowa noc.

– Witaj, Avo. Musimy porozmawiać – rzucił, podnosząc się z fotela. Nie poruszyła się. Patrzyła na niego bez słowa, bez drgnienia. Przez moment była niemalże w stanie uwierzyć, że ostatnie pięć i pół roku było tylko snem. Że widzieli się zaledwie wczoraj – ona położyła spać córeczki Stavrosa Takisa i wymknęła się z rezydencji, a on czekał na nią na swoim jachcie, kołysanym lekko przez łagodne fale ciepłego morza. Ona pobiegła, w zapadającym zmroku, ścieżką bielejącą wśród nadbrzeżnych skał, a kiedy dotarła do zacisznej zatoki, on podał jej rękę i pomógł wejść na pokład.

Nie zmienił się. Może jego twarz zeszczuplała trochę, a zmarszczki w kącikach oczu pogłębiły się, ale nadal jego mocna, męska uroda zapierała jej dech. Tamtego lata nauczyła się jego ciała na pamięć, w mroku nocy, pod rozgwieżdżonym niebem, które przeglądało się w ciemnych wodach Morza Egejskiego. Biały, smukły jacht tańczył na nadbiegających falach, a oni chłonęli siebie nawzajem, zatopieni w namiętności, szczęśliwi i zuchwali, jakby tylko dla nich istniał czas i świat. Niespiesznie całowała jego zmysłowe, pięknie wyrzeźbione usta, wplatała palce w gąszcz hebanowych włosów. Obejmowała dłońmi jego pociągłą twarz o zdecydowanych, jakby wykutych w granicie liniach. Rozchylonymi wargami dotykała jego wysokiego czoła, szerokich łuków brwi, szczupłych policzków szorstkich od jednodniowego zarostu. Kiedy pochylał się nad nią, jego mocne ramiona przesłaniały jej świat. Przyjmowała go, topniejąc jak wosk z miłości i zachwytu. Otaczała nogami jego smukłe biodra, a jej palce błądziły po szerokich plecach i twardych, męskich pośladkach. Nauczyła się go na pamięć. Całego. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szlachetne rysy i ciało godne mitycznego półboga. Teraz stał przed nią – ten sam, choć ubrany w puchową kurtkę, którą wyraźnie dopiero co kupił, i która wyglądała dość zabawnie w połączeniu z ciemnym garniturem i eleganckimi włoskimi butami, absolutnie nienadającymi się do chodzenia po śniegu. Ten sam, choć dzieliło ich pięć i pół roku milczenia, a bolesna świadomość, że ją odepchnął i nie chciał nawet zobaczyć swojego dziecka, wyrastała między nimi niczym lodowaty, kamienny mur.

– Witaj, Jannis – powiedziała cicho. – Nie sądzę, żebym musiała z tobą rozmawiać, ale jeżeli masz mi coś ważnego do powiedzenia, to mogę poświęcić ci piętnaście minut. Potem wracam do pracy.

Spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi zimnym, nieufnym wzrokiem obcego człowieka. Jego chłód przeszył ją jak ostrze noża, rozlał się w jej piersi ciemną, bolesną goryczą. Ava poczuła, że jeszcze chwila, a zacznie się śmiać. Z własnej głupoty. Czego się spodziewała? Że Jannis padnie przed nią na kolana i poprosi ją o rękę? Nonsens. Pięć lat temu wyraźnie pokazał, że go nie obchodzi. Nie musiał jej nic tłumaczyć; jego milczenie było aż nadto wymowne.

Czego chciał od niej teraz?

– Myślę, że nie powinniśmy dłużej przeszkadzać pani dyrektor. – Jannis obdarzył Karin najbardziej wyszukanym ze swoich uśmiechów. – Czy jest jakieś miejsce, gdzie mógłbym spokojnie zamienić parę słów z Avą Monroe?

Dyrektor Andrews wpatrywała się w niespodziewanego gościa jak urzeczona. Ava miała okazję pierwszy raz w życiu zobaczyć, jak jej zwierzchniczka, do bólu rzeczowa służbistka, rumieni się. Mało tego, trzepocze rzęsami! Ale czy było się czemu dziwić? Na tle mocno sfeminizowanego stadka pedagogów ze szkoły podstawowej w Ellsworth Jannis Takis robił naprawdę wielkie wrażenie. Jakby Odyseusz, heros ze złotego wieku ludzkości, trafił pewnego dnia do północnoamerykańskiego Maine…

– Może pan skorzystać z mojego gabinetu. Proszę się rozgościć. – Karin zerwała się z miejsca i truchcikiem ruszyła do wyjścia. – Jeśli ma pan ochotę na filiżankę kawy lub herbaty…

– Dziękuję, nie trzeba. – Jannis nadal uśmiechał się promiennie. Kiedy dyrektorka znikła za drzwiami, uśmiech znikł z jego twarzy jak starty ścierką.

Ava powiedziała sobie, że nie pozwoli się wytrącić z równowagi. Niespiesznie zdjęła czapkę i szalik, rozpięła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku, a potem usiadła w wolnym fotelu. Cisza, która panowała w gabinecie, zdawała się ważyć tonę.

– Po co przyjechałeś? – odezwała się wreszcie Ava. Miała wrażenie, że musi użyć całej swojej siły, żeby jej głos przebił się przez ciężkie milczenie, gęste od niewypowiedzianych pytań.

Jannis nie odpowiedział od razu. Przyglądał jej się bez słowa, a w jego spojrzeniu była czujność, jakby znalazł się w jednym pomieszczeniu z nieprzewidywalnym, dzikim stworzeniem.

– Przede wszystkim, muszę przekazać ci smutną wiadomość. Mój brat i jego rodzina nie żyją. Zginęli w wypadku, trzy tygodnie temu. Wybierali się na narty; ich samolot rozbił się zaraz po starcie. Awaria silnika. – Cichym, beznamiętnym tonem podawał suche fakty, jakby sam nie wierzył, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Ava skuliła się w fotelu. Każde kolejne słowo padające z ust Jannisa było jak kamień, który uderzał ją i przygniatał, powodując niespodziewany, paraliżujący ból.

– Zginęli? – powtórzyła zbielałymi, drżącymi wargami. – Altea i Vinna… też?

– Też. Wszyscy czworo. Stavros, Nikki i moje dwie bratanice.

To była z pewnością ostatnia rzecz, jaką spodziewała się od niego usłyszeć. Poczuła, że ma kompletną pustkę w głowie. Serce uderzało w jej piersi, zwielokrotniając głuche echa szoku. Oddech wdzierał się w odrętwiałe płuca niby jęzor płomienia. Altea i Vinna nie żyją. Dwie urocze, ciemnookie dziewczynki, bystre i wesołe jak młode szpaczki. Przed pięciu laty została zatrudniona jako ich niania i nauczycielka angielskiego, bo ośmioletnia Altea i młodsza od niej o półtora roku Vinna miały zostać wysłane do zagranicznej szkoły z internatem, zgodnie ze zwyczajem panującym od pokoleń w rodzinie Takisów. Choć jej pobyt w domu Stavrosa i Nikki Takisów w pewnym momencie zamienił się w koszmar, szczerze pokochała ich córeczki. Świadomość, że młode życie Altei i Vinny zostało dramatycznie przerwane, że ich już nie ma, była… nie do udźwignięcia.

Ava poczuła, że w jej oczach wzbierają gorące łzy.

– Tak strasznie mi przykro – wydusiła przez ściśnięte gardło.

– Mnie też. – Cichy głos Jannisa wsiąkł w ciężką, dławiącą ciszę, która znów wypełniła gabinet.

– Przekaż moje szczere kondolencje ojcu. – Ava otarła łzy, zmusiła się do uprzejmego uśmiechu. Po co naprawdę tu jesteś? – chciała wykrzyczeć. Nie przyjechał przecież tylko po to, żeby powiadomić ją o tragedii, która dotknęła jego rodzinę. Ze sposobu, w jaki na nią patrzył, wnioskowała, że przyjechał w ważnej sprawie. I że nie spodziewa się po niej pozytywnej reakcji na to, co miał do przekazania.

Tytuł oryginału: The Greek Tycoon’s Secret Heir

Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2008

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2008 by Katherine Garbera

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-1919-8

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.