Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autorka bestsellerowych Prostoty i Powoli z nowym, przełomowym poradnikiem!
Jak nigdy wcześniej świat potrzebuje twojej życzliwości i uwagi. Chcąc pomagać innym, najpierw zatroszcz się o własny dobrostan. W relacjach z samą sobą i w związkach z innymi, postaw na czułość, uważność i łagodność. W przełomowym poradniku Brooke McAlary wyjaśnia, że dbanie o siebie korzystnie wpływa na ludzi, których znamy i kochamy, na pracę, którą wykonujemy, i społeczność, w której żyjemy. Odkryj, jak:
· Pielęgnować swój spokój, by obdarzyć nim innych
· Zadbać o swój sen, by móc czuwać nad snem bliskich
· Odpoczywać, by móc twórczo myśleć i skutecznie działać
Autorka zapozna czytelnika z dziewięcioma efektywnymi metodami pomocnymi w dbaniu o siebie i wyjaśni, na czym polega sztuka prawdziwego relaksu. I niezależne, jak dużo czasu potrafimy na to wygospodarować – pół minuty, pół godziny czy pół dnia – w poradniku McAlary znajdziemy konkretne wskazówki, dzięki którym życie może stać się szczęśliwsze i pełniejsze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Jak to się stało, że tak bardzo się od siebie oddaliliśmy?
Po setkach tysięcy lat ewolucji nauczyliśmy się doceniać więź, dzięki której rozkwitamy. Nie jesteśmy samotnikami z natury. Historia pokazuje, że zależymy od innych członków plemienia albo wioski, którzy pomagają nam zdobyć jedzenie, dach nad głową, miłość i poczucie przynależności. Tymczasem nasze hiperskomunikowane, zanurzone w technologii, napędzane gadżetami społeczeństwo zrezygnowało z licznych interakcji twarzą w twarz, na których zawsze polegaliśmy, przez co wielu z nas znalazło się w społecznej izolacji, nie do końca rozumiejąc, skąd się bierze przytłaczające poczucie wyobcowania.
Odpowiedzi na pytanie, dlaczego jesteśmy coraz bardziej samotni, są różne. Niektórzy naukowcy dowodzą, że problem stanowi zintensyfikowane korzystanie z technologii i mediów społecznościowych, zwłaszcza wśród młodszych użytkowników, podczas gdy inni wskazują na wzrost indywidualizmu w społeczeństwie, tempo współczesnego życia i to, jak mało możliwości tworzenia więzi albo przestrzeni do zgromadzeń oferują nasze miasta i metropolie. Przypuszczam, że trzeba do tego dodać wielce realną możliwość, że przez COVID-19 ludzie boją się relacji twarzą w twarz. Pandemia zaszczepiła w nas nowy rodzaj strachu, który jeszcze mocniej pchnął nas w stronę technologii mających zastąpić stosunki międzyludzkie. Ułatwienia takie jak dostawa bez potrzeby kontaktu czy aplikacje umożliwiające zamówienia albo płacenie za kawę na odległość wyparły nawet najbardziej podstawowe interakcje, odzierając nas z przyjemności czerpanej na co dzień z przebywania wśród ludzi.
Bez względu na przyczynę izolacja wpływa na nas na mnóstwo sposobów, szkodząc nie tylko naszemu zdrowiu fizycznemu i psychicznemu, ale także naszym związkom, społecznościom, miejscom pracy i domom. Innymi słowy, społeczeństwa, w których żyjemy, stają się ułomne z powodu wyobcowania i samotności.
W dwa tysiące siedemnastym roku metaanalityczka, która przeprowadziła dziesiątki badań nad samotnością, Julianne Holt-Lunstad wraz z zespołem badaczy z Uniwersytetu Brighama Younga odkryli, że regularne uczucie osamotnienia, czy alienacji daje podobny skutek jak wypalanie mniej więcej piętnastu papierosów dziennie, a u tych z nas, którzy przeżywają długie albo często powtarzające się okresy separacji, ryzyko przedwczesnej śmierci jest o blisko pięćdziesiąt procent wyższe. Wysokie ciśnienie krwi, choroby sercowo-naczyniowe, zaburzenia funkcji poznawczych i depresja to tylko niektóre z dolegliwości związanych z samotnością, które ostatecznie mogą doprowadzić do śmierci.
Chociaż łatwo uznać ten problem za osobisty, nawet jeśli pojawia się powszechnie, w rzeczywistości samotność to kluczowa kwestia zdrowia publicznego, która może kosztować nas nawet sześćdziesiąt miliardów rocznie w świadczeniach opieki medycznej i utracie produktywności. To zatem problem indywidualny, lecz jednocześnie ogólnoludzki.
Samotność może przypominać wstydliwą tajemnicę skrywaną przed światem, w którym cała reszta wydaje się nieustannie otoczona przez zwarte szeregi wspierających kompanów, podczas gdy ty czujesz, że przegrywasz w grze opartej na stopniu oddalenia od Kevina Bacona. Zapewniam cię jednak, że poczucie wyobcowania to nie tylko twój problem.
Odnalezienie więzi
Częstsze wchodzenie w relacje z innymi ludźmi przynosi korzyści, które nie ograniczają się wyłącznie do osłabienia uczucia osamotnienia. Intensyfikowanie interakcji z innymi ludźmi pomaga nam w zaskakująco szerokim zakresie. Między innymi:
• wzmacnia układ odpornościowy,
• redukuje poziom stanów zapalnych,
• przyspiesza powrót do zdrowia po niedomaganiu i chorobie,
• redukuje skutki stresu,
• poprawia funkcjonowanie serca,
• poprawia funkcjonowanie jelit,
• poprawia regulowanie poziomu insuliny,
• wydłuża życie,
• zmniejsza niepokój i depresję,
• zwiększa wytrzymałość,
• zwiększa pokorę,
• zwiększa pewność siebie,
• zmniejsza skłonność do perfekcjonizmu,
• zwiększa empatię,
• zwiększa chęć współpracy i zaufania.
W tej pętli pozytywnych reakcji zwrotnych piękne jest to, że im bardziej dbamy o więzi z ludźmi, tym lepiej czujemy się ze sobą; im więcej empatii i zaufania okazujemy innym, tym większą otwartością i zaufaniem darzą nas inni; im bardziej cenimy to zaufanie, tym bardziej otwieramy się na innych i tym większą pokładamy w nich wiarę. Prawdziwy urodzaj korzyści: społecznych, emocjonalnych i fizycznych.
Cyfrowo-analogowa zagadka więzi
Żyjemy w świecie cyfrowym, a przynajmniej takie panuje powszechne przekonanie. Wielu z nas pracuje w sieci. Przez internet podtrzymujemy kontakty społeczne, załatwiamy sprawy w banku (z tego punktu widzenia: czym są pieniądze, jeśli nie liczbami w naszych aplikacjach bankowości mobilnej?), szukamy rozrywki, podniety i informacji. Tak wiele z tego, co trafia do naszego życia, i tak wiele wydatkowanej energii ma charakter cyfrowy. Więc co do zasady istotnie żyjemy w świecie cyfrowym.
Nie jesteśmy jednak stworzeniami cyfrowymi. Istoty ludzkie nie władają językiem cyfrowym. W niczym nie przypominamy Neo z Matriksa. Nie rozumiemy szeregów jedynek i zer, które pozwalają nam odtwarzać na Spotify God Only Knows Beach Boysów. Gdyby pokazano nam dane sumujące się w ultrawysoki wynik, zdygitalizowany obraz Mona Lisy, ujrzelibyśmy tylko całe miliony, a może nawet miliardy niezrozumiałych cyfr. Bez melodii w tle i gry świateł.
W świecie cyfrowym bez wątpienia kryją się piękno i kreatywność. Ale dopiero gdy przetłumaczymy go na zrozumiały dla nas język, przestaje skrywać tajemnice.
Z drugiej strony mamy świat analogów w dwóch znaczeniach. Pierwsze z nich odnosi się do technologii, czyli urządzeń, w których informacje reprezentują zmienne cechy fizyczne pozostające w opozycji do stałego języka binarnego świata cyfrowego. I tak płyta winylowa zalicza się do technologii analogowej, ponieważ dźwięki tworzące muzykę powstają, kiedy igła przesuwa się po cieniutkich rowkach na powierzchni płyty i wibruje. MP3 natomiast należy do świata technologii cyfrowej, bo piosenka została nagrana, przetworzona i zakodowana w zbiorze „bitów”, które co do zasady stanowią zbiór zer i jedynek składających się na kompozycję.
Ponadto analog to także osoba lub rzecz odpowiadająca innej. Osierocony młody kangur wtuli się w wydzierganą torbę, traktując ją analogicznie do torby swojej matki. Porównywalnej, podobnej, ale nie identycznej.
Weźmy na przykład życzenia urodzinowe składane przyjacielowi. Możesz napisać je ręcznie na kartce, którą następnie nadasz do niego pocztą. Jeśli tak zrobisz, zawarta w przesyłce wiadomość będzie analogowa, a nie cyfrowa, ponieważ zyskała namacalną, fizyczną postać, a kiedy przyjaciel otworzy kartkę i zapozna się z jej treścią, jedyne przetwarzanie, jakie zaistnieje, zajdzie między słowami a myślami. Alternatywnie możesz wysłać tę samą wiadomość esemesem. Kiedy wystukasz słowa na klawiaturze, telefon przełoży je na zera i jedynki w informacji cyfrowej. Całe setki zer i jedynek. Następnie w postaci danych zostaną przekazane przez sieć do telefonu twojego przyjaciela, gdzie wiadomość zostanie ponownie przetłumaczona na piksele, które ułożą się w litery, dzięki czemu przyjaciel zdoła odczytać życzenia na ekranie telefonu.
To jedna strona analogowego medalu, że tak to określę.
Z drugiej strony widać, że twój esemes jest odpowiednikiem kartki urodzinowej. Podobnym albo porównywalnym, ale nie identycznym.
Dlatego też muszę zadać pytanie. Co się zagubiło w przekładzie? Niewątpliwie świadomość, że ktoś o nas pomyślał i się z nami skontaktował, jest cudowna. Forma nie ma tutaj znaczenia. Ale czy efekt będzie ten sam?
Ręcznie napisane wiadomości zwykle zostają z nami znacznie dłużej niż esemesy albo e-maile. Nadal przechowuję nieduży plik listów od Bena, które pisał do mnie na początku pierwszej dekady XXI wieku. Jestem pewna, że w kolejnych latach tworzył równie cudowne esemesy, ale nie cenię ich tak samo jak listów. Nigdy nie wydrukowałam e-maili i z sercem przepełnionym miłością nie obwiązałam ich niebieską wstążką.
Uderza mnie, że w świecie cyfrowym nie tylko musimy dokonywać analogowych tłumaczeń informacji, aby je zrozumieć, ale także otaczamy się cyfrowymi analogami innych rzeczy.
Sieci społecznościowe to odpowiednik prawdziwych więzi i stosunków międzyludzkich, tak jak muzyka cyfrowa to odpowiednik muzyki na żywo, a oglądane w sieci filmy to odpowiedniki projekcji w kinie. Pornografia to odpowiednik seksu, intymności fizycznej albo naszych własnych fantazji. Esemesy to odpowiedniki rozmów telefonicznych albo listów.
Jesteśmy otoczeni zamiennikami i podróbkami oraz technologią cyfrową, która rzekomo jest równie dobra, a nawet lepsza od analogów imitujących tradycyjne formy. Nie daje mi spokoju, czy naprawdę tak jest. Czy nic nie tracimy za każdym razem, kiedy obieramy drogę cyfrową?
Przed kilkoma laty autor literatury faktu i profesor nadzwyczajny informatyki Cal Newport zaprosił czytelników swojego bloga do uczestnictwa w eksperymencie, w którym przez trzydzieści jeden dni mieli się trzymać z dala od „nieobowiązkowej technologii”. Chodziło o takie rzeczy, jak czytanie wiadomości online i korzystanie z mediów społecznościowych, na przykład Facebooka, Twittera czy Instagrama. Uczestnicy mieli usunąć to wszystko ze swojej codzienności na miesiąc, po którego upływie mieliby „od nowa zbudować swoje cyfrowe życie, ale w taki sposób, aby przywrócić do niego tylko te elementy technologii, za którymi przemawiają argumenty nie do odparcia”.
Newport nie krył zaskoczenia, kiedy aż tysiąc sześciuset czytelników bloga postanowiło dołączyć do jego eksperymentu. Ale jeszcze bardziej zdumiały go rezultaty. Nie dość, że ludzie z radością odeszli od dawnych nawyków szukania informacji online i przeglądania mediów społecznościowych, to jeszcze „często rekonstruowali swój wolny czas w ogromnie pozytywny sposób”. Poświęcali więcej czasu na lekturę, stawali się uważniejszymi słuchaczami, wracali do dawno zapomnianych hobby, takich jak szachy, a ktoś nawet skończył pisać powieść, która od lat zalegała w szufladzie. Uczestnicy badania odkryli, jak wiele kosztowała ich nieobowiązkowa technologia.
Dla mnie jeszcze bardziej fascynujące okazało się odkrycie Newporta, że większość ludzi nie ograniczyła się do zamiany bezmyślnego przeglądania mediów społecznościowych na inne aktywności. Napisał, że „w wielu przypadkach woleli poszukać lepszych źródeł oferujących podobne korzyści, które przyciągały ich wcześniej do mediów społecznościowych” i właśnie te rewelacje zawierają wyjaśnienie naszej cyfrowo-analogowej zagadki.
Na przykład ludzie, którzy doceniali rozrywkowy element mediów społecznościowych, często wracali do kreatywnych hobby analogowych, takich jak malowanie albo czytanie, i były one dla nich atrakcyjniejsze, podczas gdy wielu z tych, którzy używali mediów społecznościowych, aby pozostawać w kontakcie z przyjaciółmi i rodziną, odkryło, że odzyskane godziny można poświęcić na rozmowy telefoniczne czy spotkania twarzą w twarz. Jeden z uczestników eksperymentu, który wcześniej przeznaczał wiele godzin na przeglądanie stron informacyjnych, aby niczego nie przegapić, zamienił ten cyfrowy nawyk na prenumerowanie tradycyjnej gazety i odkrył, że jest równie dobrze poinformowany jak wcześniej, „bez potrzeby klikania co minutę w nagłówki i pogoni za sensacją tak typową dla wiadomości online”. Newport ukuł termin „analogowe media społecznościowe”, aby opisać aktywności w prawdziwym świecie, które zdają się przynosić więcej korzyści niż media społecznościowe, obiecujące to samo: więź, grono podobnie myślących ludzi, głębsze relacje, społeczności i wspólne zainteresowania.