Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dr William Davis dowodzi szkodliwości współczesnej pszenicy, analizując historię spożywania produktów z tego zboża i zmiany, jakim ulegały. Dzisiejsza pszenica nie jest już solidną podstawą pożywienia, z której powstaje zdrowy chleb powszedni. Została genetycznie zmodyfikowana, by producenci żywności mogli osiągać jak największe zyski przy minimalnych kosztach. W rezultacie to dobroczynne niegdyś zboże stało się żywieniowo bezwartościowym, acz wszechobecnym składnikiem, który sprawia, że poziom glukozy we krwi rośnie gwałtowniej niż po zjedzeniu cukru, a ponadto ma właściwości uzależniające, co doprowadza do huśtawki głodu i przejadania się oraz zmęczenia.
Na podstawie wieloletnich badań klinicznych oraz niezwykłych wyników, które obserwował u tysięcy własnych pacjentów po rezygnacji z produktów zawierających pszenicę, dr Davis przedstawia argumenty przeciwko temu wszechobecnemu składnikowi pokarmowemu. Dieta bez pszenicy skutkuje wg niego znaczącymi korzyściami, takimi jak: stała utrata wagi; złagodzenie zespołu metabolicznego i cukrzycy typu 2; wyleczenie z problemów jelitowych; wyraźne obniżenie poziomu cholesterolu; poprawa gęstości kości; zanik dolegliwości skórnych, takich jak łuszczyca, afty, łysienie; ograniczenie stanów zapalnych i bólów gośćcowych.
Ta atrakcyjna w czytaniu, skłaniająca do myślenia i starannie udokumentowana książka oferuje nowy, niezmiernie ważny punkt widzenia na najistotniejsze problemy zdrowotne naszych czasów.
Prowokacyjna książka amerykańskiego lekarza kardiologa przekonująca, że eliminacja pszenicy z codziennej diety jest sposobem na utratę wagi, pozbycie się pszennego brzucha i liczne problemy zdrowotne współczesnego człowieka
Dieta, która może zrewolucjonizować podejście do zdrowego żywienia
Obecnie najpopularniejsza książka o diecie w USA, od ponad roku na listach bestsellerów, m.in. „New York Timesa”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Przewertujcie albumy rodzinne ze zdjęciami swoich rodziców lub dziadków, a być może zaskoczy was to, że wszyscy wydają się na nich szczupli. Kobiety nosiły sukienki zapewne w rozmiarze 34, a mężczyźni mieli 80 centymetrów w pasie. Nadwagę mierzono w pojedynczych kilogramach, otyłość zdarzała się rzadko. Grube dzieci? Prawie nigdy. Talie po 106 centymetrów? Nic z tych rzeczy. Dziewięćdziesięciokilogramowe nastolatki? Z pewnością nie.
Dlaczego gospodynie domowe z lat 50. i 60. ubiegłego wieku były znacznie szczuplejsze niż współcześni ludzie, których widujemy na plażach, w centrach handlowych i w naszych własnych lustrach? Podczas gdy kobiety z tamtych czasów ważyły zazwyczaj 50–55 kilo, a mężczyźni 70 do 80, dziś musimy dźwigać o 20, 30, a nawet 90 kilogramów więcej.
Nasze babcie i mamy wcale dużo nie ćwiczyły. (Wydawało się to czymś niestosownym, jak snucie brudnych myśli w kościele). Ile razy zdarzyło się wam oglądać, jak wasza mama wkłada buty do biegania, żeby przetruchtać pięć kilometrów? Dla mojej matki gimnastyką było odkurzanie schodów. Dziś wychodzę z domu w każdy ładny dzień i widzę, jak dziesiątki kobiet biegają, jeżdżą na rowerach albo chodzą z kijkami, czego czterdzieści lub pięćdziesiąt lat temu praktycznie się nie widywało. A jednak z roku na rok stajemy się grubsi.
Moja żona jest triatlonistką oraz instruktorką, więc każdego roku oglądam kilkakrotnie zawody w tej ekstremalnej dyscyplinie. Triatloniści trenują miesiącami, a nawet latami, żeby przetrzymać wyścig złożony z pływania w odkrytym akwenie na dystansie od 1,6 do 4 kilometrów, jazdy na rowerze na odcinku od 90 do 180 kilometrów i biegu na 20 do 40 kilometrów. Już sam udział w tym wyścigu jest wyczynem, gdyż wymaga spalenia kilku tysięcy kalorii oraz niezwykłej wytrzymałości. Większość triatlonistów przestrzega dość zdrowych nawyków żywieniowych.
Dlaczego zatem mniej więcej jedna trzecia tych zagorzałych sportowców, mężczyzn i kobiet, ma nadwagę? Doceniam ich jeszcze bardziej za to, że muszą taszczyć ze sobą dodatkowe piętnaście, osiemnaście czy dwadzieścia kilogramów, ale zważywszy na fakt, że ich trening wymaga bardzo intensywnych i długich ćwiczeń, zastanawiam się, w jaki sposób mogą mieć nadwagę.
Jeżeli zastosujemy konwencjonalną logikę, uznamy, że triatloniści z nadwagą muszą więcej ćwiczyć albo mniej jeść, żeby schudnąć. A ja zamierzam dowieść, że problemem, na jaki trafiają dieta i zdrowie większości Amerykanów, nie jest tłuszcz ani cukier, ani pojawienie się Internetu, ani koniec wiejskiego stylu życia. Jest nim pszenica – albo to, co się nam sprzedaje pod nazwą pszenicy.
Okazuje się, że to, co jemy pod sprytnym przebraniem babeczki z otrębami albo cebulowego chlebka ciabatta, to tak naprawdę nie jest pszenica, tylko produkt genetycznych badań prowadzonych w drugiej połowie XX wieku. Współczesna pszenica ma się do prawdziwej pszenicy w najlepszym razie tak, jak szympans do człowieka. Choć nasi włochaci krewni z rzędu naczelnych dzielą z nami 99 procent genów, to jednak mają dłuższe ręce, sierść na całym ciele i mniej szans na wygranie w którymkolwiek z teleturniejów. Jestem przekonany, że potraficie dostrzec różnice, o jakich decyduje ten pozostały procent. Współczesna pszenica jest jeszcze bardziej oddalona od swego przodka sprzed zaledwie czterdziestu lat.
Uważam, że zwiększone spożycie zbóż – albo mówiąc dokładniej, zwiększone spożycie tej zmienionej genetycznie rośliny nazywanej pszenicą – wyjaśnia kontrast pomiędzy smukłymi, choć prowadzącymi siedzący tryb życia ludźmi z lat 50. i walczącymi z nadwagą ludźmi z XXI wieku, z triatlonistami włącznie.
Wiem, że uznawanie pszenicy za szkodliwy produkt żywnościowy jest czymś takim, jak nazywanie Ronalda Reagana komunistą. Degradowanie ikonicznej podstawy wyżywienia do roli czynnika stanowiącego zagrożenie zdrowotne może się wydawać absurdalne, nawet niepatriotyczne, ale ja udowodnię, że to najpopularniejsze na świecie zboże jest również najbardziej destrukcyjnym składnikiem światowej diety.
Do charakterystycznych, udokumentowanych oddziaływań pszenicy na ludzi należą: pobudzanie apetytu; narażenie mózgu na wpływ egzorfin (odpowiednika endorfin wydzielanych przez organizm); nadmierne podwyższanie poziomu cukru we krwi, prowadzące do cykli przesytu występującego naprzemiennie z odczuciem głodu; proces glikacji, będący podłożem chorób i starzenia się organizmu; stany zapalne; wpływ na wskaźnik pH, prowadzący do niszczenia chrząstki i uszkodzeń kości, oraz aktywacja nieprawidłowych reakcji immunologicznych. Rezultatem konsumpcji pszenicy jest złożona gama stanów chorobowych, poczynając od celiakii – niszczycielskiej choroby rozwijającej się w wyniku kontaktu z pszennym glutenem – aż po wiele zaburzeń neurologicznych, cukrzycę, choroby serca, zapalenie stawów, osobliwe wysypki i paraliżujące urojenia o podłożu schizofrenicznym.
Skoro to, co nazywamy pszenicą, stanowi taki problem, usunięcie go z pożywienia powinno przynosić ogromne i niespodziewane korzyści. Rzeczywiście tak się dzieje. Jako kardiolog, badający i leczący tysiące pacjentów zagrożonych chorobą serca, cukrzycą i niezliczonymi niszczycielskimi skutkami otyłości, na własne oczy widziałem, jak wielkie, przewieszone nad paskiem brzuchy znikają, kiedy korzystające z mojej rady osoby eliminowały pszenicę ze swej diety. Zazwyczaj chudły o 10, 15 albo 20 kilogramów w ciągu kilku pierwszych miesięcy. Po gwałtownej utracie wagi, uzyskanej bez większego wysiłku, następowało na ogół wiele korzyści zdrowotnych, które zadziwiają mnie nawet dziś, mimo że już widziałem to zjawisko tysiące razy.
Byłem świadkiem dramatycznych zmian w stanie zdrowia pacjentów, jak choćby w wypadku trzydziestoośmioletniej kobiety z wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego, zagrożonej usunięciem okrężnicy. Wyleczyła ją eliminacja pszenicy – jej okrężnica pozostała nietknięta. Dwudziestosześcioletni mężczyzna, który niemal stał się niesprawny, gdyż ledwie był w stanie chodzić z powodu bólu stawów, doznał pełnej ulgi i znowu mógł chodzić oraz biegać, kiedy wykreślił pszenicę ze swojego menu.
Przy całej niezwykłości powyższych przypadków istnieje wiele naukowych badań, dowodzących, że pszenica jest źródłem tych chorób – i sugerujących, że jej usunięcie z diety może przynieść ulgę bądź całkowicie zlikwidować objawy. Przekonacie się, że bezwiednie wybraliśmy wygodę, obfitość i niskie koszty, oddając w zamian zdrowie, o czym świadczą okrągłe brzuchy, grube uda i podwójne podbródki. Wiele argumentów, które przedstawiam w następnych rozdziałach, zostało dowiedzionych badaniami naukowymi, których wyniki są ogólnie dostępne. Zadziwiająco wiele z tego, czego się dowiedziałem, zostało zademonstrowane w badaniach klinicznych już kilkadziesiąt lat temu, tylko jakoś nigdy nie wypłynęło na powierzchnię medycznej lub społecznej świadomości. Ja po prostu dodałem dwa do dwóch i uzyskałem wyniki, które możecie uznać za zdumiewające.
W filmie Buntownik z wyboru Will Hunting, grany przez Matta Damona, obdarzony niezwykłym geniuszem, ale będący siedliskiem demonów przeszłości, wybucha płaczem, kiedy psycholog Sean Maguire (Robin Williams) powtarza wciąż na nowo: „To nie twoja wina”.
Podobnie wielu z nas, widząc szpetny pszenny brzuch, zaczyna się obwiniać: zbyt wiele kalorii, za mało wysiłku fizycznego, za mało ograniczeń. Lecz trafniej byłoby powiedzieć, że to rada, aby jeść więcej „zdrowych produktów pełnoziarnistych”, pozbawiła nas kontroli nad naszymi apetytami oraz skłonnościami, sprawiając, że jesteśmy grubi i niezdrowi, pomimo naszych wysiłków i najlepszych chęci.
Porównuję tę powszechnie akceptowaną radę do mówienia alkoholikowi, że skoro jeden lub dwa drinki nie mogą zaszkodzić, to dziewięć lub dziesięć może przynieść jeszcze większy pożytek. Korzystanie z tego zalecenia ma katastrofalne konsekwencje dla zdrowia.
To nie twoja wina.
Jeżeli stwierdzasz, że wszędzie nosisz ze sobą wystający, niewygodny pszenny brzuch, bezskutecznie usiłując go wepchnąć w zeszłoroczne dżinsy; jeśli wciąż powtarzasz swojemu lekarzowi, że nie odżywiasz się źle, a mimo to wciąż masz nadwagę i stan przedcukrzycowy oraz wysokie ciśnienie i cholesterol; albo jeśli rozpaczliwie starasz się ukryć swoje męskie piersi, pomyśl o pożegnaniu z pszenicą.
Eliminując pszenicę, wyeliminujesz problem.
Co masz do stracenia poza pszennym brzuchem, męskimi piersiami i wielkim tyłkiem?
Pszenica – niezdrowe zboże
Rozdział 1
Jaki brzuch?
Lekarz akademicki z zadowoleniem przyjmuje ustanowienie standardu bochenka chleba, opracowanego na podstawie najlepszych naukowych badań (…). Taki produkt może być elementem diety zarówno osób chorych, jak i zdrowych, a jego wpływ na trawienie i rozwój jest niewątpliwy.
Dr Morris Fishbein redaktor naczelny „Journal of the American Medical Association”, 1932
W minionych wiekach wydatny brzuch był domeną osób uprzywilejowanych, oznaką bogactwa i sukcesu, symbolem tego, że nie musisz czyścić swojej stajni ani orać własnego pola. Dziś otyłość uległa demokratyzacji – każdy może mieć wielki brzuch. W połowie XX wieku twój tato nazywał tę krągłość brzuchem piwnym. Ale skąd u troskliwych matek, ich dzieci oraz połowy twoich przyjaciół i sąsiadów, którzy nie piją piwa, wzięły się piwne brzuchy?
Nazywam to brzuchem pszennym, choć równie dobrze mógłbym określić ten stan precelkowym mózgiem, obwarzankowym jelitem albo ciasteczkową buzią, ponieważ nie ma w organizmie układu, którego pszenica by nie dotyczyła. Jednak jej wpływ na talię jest najbardziej widoczny i charakterystyczny jako zewnętrzny wyraz groteskowych zniekształceń, których ludzie doznają, jedząc to zboże.
Pszenny brzuch to skutek nagromadzenia tłuszczu, związany z wieloletnim spożywaniem produktów żywnościowych, które wywołują wydzielanie insuliny, hormonu odpowiedzialnego za magazynowanie tłuszczu. Niektóre osoby gromadzą tłuszcz w pośladkach i biodrach, jednak większość ludzi magazynuje jego nadmiar w środkowej części swojego ciała. Ten „centralny” albo „trzewny” tłuszcz jest wyjątkowy – w przeciwieństwie do tkanki tłuszczowej w innych rejonach ciała, wywołuje stany zapalne, zaburza reagowanie na insulinę i wysyła niewłaściwe sygnały metaboliczne do pozostałej części organizmu. U mężczyzny z pszennym brzuchem tłuszcz trzewny wytwarza również estrogen, co powoduje powstawanie „męskich piersi”.
Jednak skutki spożycia pszenicy nie objawiają się jedynie na powierzchni ciała. To zboże sięga również głębiej, praktycznie do każdego narządu organizmu, od jelit, wątroby, serca i tarczycy, aż po mózg. Prawdę mówiąc, nie ma narządu, na który pszenica nie mogłaby wpływać w jakiś potencjalnie szkodliwy sposób.
Zajmuję się profilaktyką kardiologiczną w Milwaukee. Podobnie jak wiele innych miast Środkowego Zachodu, jest to dobre miejsce do życia i posiadania rodziny. Służby miejskie działają całkiem nieźle, biblioteki są pierwszorzędne, moje dzieci chodzą do znakomitych szkół publicznych, a liczba mieszkańców jest na tyle duża, że można cieszyć się wielkomiejską kulturą, chociażby świetną orkiestrą symfoniczną i muzeum sztuki. Żyją tu dość przyjaźnie nastawieni ludzie. Ale… są grubi.
Nie chcę tu powiedzieć, że są nieco zbyt pulchni. Chodzi mi o to, że są naprawdę, naprawdę grubi. Mam na myśli zadyszkę i poty po przejściu jednego biegu schodów. Mam na myśli osiemnastolatki ważące 110 kilogramów, samochody terenowe przechylające się ostro na stronę kierowcy, wózki inwalidzkie o podwójnej szerokości, sprzęt szpitalny niemogący obsłużyć pacjentów, którzy ważą 160 kilo albo więcej. (Oni nie tylko nie mieszczą się w tomografie albo innym urządzeniu diagnostycznym; nawet gdyby się zmieścili, i tak nie udałoby się zobaczyć czegokolwiek. To tak, jakby ktoś próbował ocenić, czy cień w mętnym oceanie jest flądrą czy rekinem).
Dawno, dawno temu człowiek ważący ponad 100 kilogramów był rzadkością, dzisiaj to powszechny widok pośród mężczyzn i kobiet krążących po centrach handlowych, widok równie monotonny, jak stoiska z dżinsami. Emeryci mają nadwagę albo są otyli, podobnie jak ludzie dojrzali, młodzi, nastolatki, a nawet dzieci. Grubi są pracownicy umysłowi i fizyczni. Ci, którzy prowadzą siedzący tryb życia, są grubi i sportowcy też. Grubi są biali i czarni, Latynosi i Azjaci. Grubi są mięsożercy i wegetarianie. Amerykanów nęka otyłość na skalę nigdy wcześniej w historii ludzkości niespotykaną. Żadna grupa demograficzna nie uciekła przed epidemią otyłości.
Zapytajcie kogokolwiek w Departamencie Rolnictwa Stanów Zjednoczonych (United States Department of Agriculture – USDA) lub ministra zdrowia, a dowiecie się, że Amerykanie są grubi, ponieważ piją za dużo słodzonych napojów oraz piwa, jedzą za dużo frytek i za mało ćwiczą. I to rzeczywiście może być prawda. Ale to raczej nie jest cała prawda.
W rzeczywistości wielu ludzi z nadwagą całkiem nieźle orientuje się w zagadnieniach zdrowotnych. Zapytajcie kogoś, kto waży ponad 110 kilogramów: „Jak sądzisz, co doprowadziło do tak znacznej tuszy?”. Być może zdziwicie się, że wiele z tych osób nie odpowie wam: „Piję słodzone napoje, jem ciastka i oglądam telewizję przez cały dzień”. Większość stwierdzi coś w rodzaju: „Nie wiem, co się dzieje. Ćwiczę pięć razy w tygodniu. Ograniczyłem tłuszcze i jem więcej zdrowych produktów pełnoziarnistych. A jednak wygląda na to, że nie mogę przestać tyć!”.
Ogólnonarodowy trend do redukcji spożycia tłuszczu i cholesterolu oraz zwiększenia liczby kalorii przyjmowanych w postaci węglowodanów doprowadził do osobliwej sytuacji, w której produkty oparte na pszenicy nie tylko stały się powszechniejsze w naszych dietach, ale zaczęły w nich dominować. Dla większości Amerykanów każdy posiłek i każda przekąska składają się z produktów zawierających mąkę pszenną. To może być danie główne, przystawka albo deser – a najprawdopodobniej i jedno, i drugie, i trzecie.
Pszenica stała się narodowym symbolem zdrowia. Mówiło się nam: „Jedzcie więcej zdrowych produktów pełnoziarnistych” i przemysł spożywczy ochoczo na to przystał, tworząc „zdrowe dla serca” wersje wszystkich naszych ulubionych wyrobów pszennych, wypełnione po brzegi pełnym ziarnem.
Smutna prawda wygląda tak, że rozpowszechnienie produktów pszennych w amerykańskiej diecie dorównuje wzrostowi obwodów naszych talii. Narodowy Instytut Serca, Płuc i Krwi (National Heart, Lung, and Blood Institute), w ramach prowadzonego w 1985 roku ogólnokrajowego programu edukacyjnego na temat cholesterolu, wydał zalecenie ograniczenia spożycia tłuszczu i cholesterolu. Zbiega się ono dokładnie z gwałtownym wzrostem wagi u mężczyzn i kobiet. Jak na ironię, właśnie w 1985 roku Centrum Kontroli i Profilaktyki Chorób (Centers for Disease Control and Prevention – CDC) rozpoczęło prowadzenie statystyk wagi ciała, starannie dokumentując eksplozję otyłości i cukrzycy, która wtedy nastąpiła.
Dlaczego spośród wszystkich zbóż ludzie wybierają akurat pszenicę? Ponieważ jest ona wyraźnie dominującym źródłem glutenu w ludzkiej diecie. Poza propagatorami naturalnych diet, takimi jak Euell Gibbons, większość ludzi nie jada zbyt wiele żyta, jęczmienia, orkiszu, pszenżyta, bulguru, kamutu oraz innych, mniej powszechnych źródeł glutenu. Spożycie pszenicy przewyższa konsumpcję innych zbóż zawierających tę mieszankę białek w stosunku przekraczającym sto do jednego. Pszenica ma też unikatowe cechy, które nie występują w innych zbożach, a sprawiają, że jest szczególnie niebezpieczna dla naszego zdrowia. Omówię je w następnych rozdziałach. Skupiam się na pszenicy, gdyż w dietach ogromnej większości Amerykanów sformułowanie „narażenie na gluten” można zastąpić słowami „narażenie na pszenicę”. Z tego względu często używam pszenicy jako określenia wszystkich zbóż zawierających gluten.
Wpływ, jaki wywiera na zdrowie Triticum aestivum, czyli zwyczajna pszenica, z której wypieka się chleb, oraz jej genetyczni krewniacy, jest szeroki, a jego osobliwe skutki występują od ust po odbyt i od mózgu po trzustkę. Można je zauważyć i u gospodyni domowej z Appalachów, i u arbitrażysty z Wall Street.
Jeżeli zakrawa to na wariactwo, okażcie cierpliwość. Piszę te słowa z czystym, wolnym od pszenicy sumieniem.
Jak większość dzieci z mojego pokolenia, urodzonego w połowie XX wieku i wychowanego na chlebie oraz herbatnikach, mam długie i osobiste związki z pszenicą. Razem z siostrami byliśmy prawdziwymi znawcami płatków śniadaniowych. Tworzyliśmy własne mieszanki z różnych gatunków tych przysmaków i skwapliwie wypijaliśmy słodkie, pastelowo zabarwione mleko, które pozostawało na dnie miseczek po ich zjedzeniu. Nasze Wielkie Amerykańskie Doświadczenie z Przetworzoną Żywnością nie kończyło się, rzecz jasna, na śniadaniu. Do szkoły mama pakowała mi zazwyczaj kanapki z masłem orzechowym albo mortadelą, które miałem zjadać przed batonikami i herbatnikami w polewie czekoladowej. Czasami dorzucała też ciasteczka Oreo albo biszkopty przekładane słodką masą. Wieczorami uwielbialiśmy „telewizyjne obiadki”, gotowe dania pakowane na foliowych talerzykach. Mogliśmy dzięki nim pałaszować kurczaki w cieście, kukurydziane babeczki i jabłkowy pudding, nie odrywając się od oglądania ulubionych programów.
Na pierwszym roku college’u, uzbrojony w nielimitowany karnet do stołówki, objadałem się goframi i naleśnikami na śniadanie, fettuccine alfredo na lunch oraz makaronem i włoskim chlebem na obiad. Makowe muffinki albo biszkoptowa babka na deser? No jasne! Nie dość, że w wieku dziewiętnastu lat dorobiłem się sporej opony w talii, to jeszcze przez cały czas czułem się wyczerpany. Przez następnych dwadzieścia lat walczyłem z tym, wypijając dziesiątki litrów kawy, żeby przezwyciężyć wszechogarniające otępienie, które nie ustępowało bez względu na to, ile godzin spałem każdej nocy.
Jednak to wszystko tak naprawdę do mnie nie docierało, dopóki nie spojrzałem na zdjęcie, które moja żona pstryknęła podczas wakacji z naszymi dziećmi, mającymi wówczas dziesięć, osiem i cztery lata. To było na wyspie Marco, na Florydzie, w 1999 roku.
Na tej fotografii spałem sobie na piasku, a mój obwisły brzuch rozlewał się na obie strony. Podwójny podbródek spoczywał na moich złożonych sflaczałych rękach.
Wtedy naprawdę to do mnie dotarło: nie miałem do zrzucenia kilku zbędnych kilogramów. Nagromadziłem wokół swego pasa dobre 15 kilo niepotrzebnej tkanki. Co musieli myśleć moi pacjenci, kiedy doradzałem im w sprawach diety? Nie byłem wcale lepszy od lekarzy z lat 60. XX wieku, którzy zaciągając się papierosami, mówili swoim pacjentom, jak mają prowadzić zdrowszy tryb życia.
Dlaczego nosiłem na brzuchu te zbędne kilogramy? W końcu każdego dnia przebiegałem 5–8 kilometrów, stosowałem rozsądną, zrównoważoną dietę, bez nadmiernych ilości mięsa oraz tłuszczów, unikałem niezdrowych potraw i przekąsek, starając się zamiast tego spożywać mnóstwo zdrowych produktów pełnoziarnistych. Co się więc działo?
Oczywiście miałem swoje podejrzenia. Nie mogłem nie zauważać, że wtedy, gdy zjadałem na śniadanie tosty, gofry albo bajgle, musiałem przez kilka godzin walczyć z sennością i otępieniem. A jeśli zjadłem omlet z trzech jaj z serem, czułem się świetnie. Jednak kilka podstawowych badań laboratoryjnych zbiło mnie z tego tropu. Trójglicerydy: 350 mg/dl; HDL („dobry”) cholesterol: 27 mg/dl. A byłem diabetykiem z poziomem cukru na czczo wynoszącym 161 mg/dl. Biegałem nieomal każdego dnia, a mimo to miałem nadwagę i cukrzycę. W mojej diecie musiał tkwić jakiś fundamentalny błąd. Pośród wszystkich zmian, jakie w niej wprowadziłem w imię zdrowia, najbardziej znaczące było zwiększenie spożycia zdrowych produktów pełnoziarnistych. Czy to możliwe, że właśnie zboża były źródłem mojej tuszy?
Chwila, w której zacząłem to mgliście podejrzewać, rozpoczęła moją podróż w przeszłość szlakiem okruchów: od otyłości i wszystkich problemów zdrowotnych, które mi ona przyniosła. Jednak dopiero wtedy, gdy zacząłem obserwować jej szersze skutki, występujące na skalę przekraczającą moje osobiste doznania, doszedłem do wniosku, że naprawdę dzieje się coś interesującego.
Ciekawy fakt: pełnoziarnisty chleb pszenny (indeks glikemiczny 72) podwyższa poziom cukru we krwi w tym samym stopniu albo nawet bardziej niż zwyczajny cukier, czyli sacharoza (indeks glikemiczny 59). (Glukoza najbardziej zwiększa poziom cukru, dlatego jej indeks glikemiczny wynosi 100. Poziom, do jakiego określony produkt żywnościowy podwyższa ilość cukru w porównaniu z glukozą, wyznacza jego indeks glikemiczny). Toteż gdy obmyślałem strategię mającą pomóc moim otyłym pacjentom ze skłonnością do nadwagi skutecznie ograniczać poziom cukru we krwi, uznałem za logiczne, że najszybszym i najprostszym sposobem osiągnięcia wyników będzie wyeliminowanie produktów podnoszących ów poziom w największym stopniu – innymi słowy, nie cukru, tylko pszenicy. Wręczałem im prostą ulotkę, opisującą, w jaki sposób uczynić dietę zdrową, zastępując produkty na bazie pszenicy innymi, o niskim indeksie glikemicznym.
Po trzech miesiącach moi pacjenci wracali na kolejne badania krwi. Tak jak oczekiwałem, poza nielicznymi wyjątkami, ich poziom cukru (czyli glukozy) we krwi rzeczywiście spadł z wartości cukrzycowych (126 mg/dl lub wyższych) do normalnego. Owszem, diabetycy stali się niediabetykami. To prawda – cukrzycę często można wyleczyć, a nie tylko opanować, poprzez usunięcie z diety węglowodanów, a zwłaszcza pszenicy. Wielu moich pacjentów zrzuciło ponadto dziesięć, piętnaście, a nawet dwadzieścia kilogramów.
Jednak w osłupienie wprawiło mnie to, czego się nie spodziewałem.
Pacjenci donosili o ustąpieniu objawów refluksu oraz cyklicznych skurczów i biegunki związanej z zespołem jelita drażliwego. Mieli więcej energii, poprawiała się ich koncentracja i lepiej sypiali. Znikły u nich wysypki, nawet te, które utrzymywały się od wielu lat. Ich bóle reumatyczne złagodniały lub całkiem ustąpiły, co pozwoliło im ograniczyć bądź całkowicie wyeliminować paskudne leki stosowane do ich uśmierzania. Objawy astmy stały się mniej dotkliwe albo ustąpiły całkowicie, dzięki czemu wielu mogło odrzucić inhalatory. Ci, którzy uprawiali sporty, twierdzili, że uzyskują coraz lepsze rezultaty.
Szczuplejsi. Pełniejsi energii. Myślący jaśniej. Ludzie o zdrowszych jelitach, stawach i płucach. Jeden za drugim. Z pewnością te wyniki były wystarczającym powodem do tego, żeby odmawiać sobie pszenicy.
Jeszcze dobitniej przekonały mnie liczne przypadki, w których ludzie rezygnowali z pszenicy, a potem pozwalali sobie na jej okazjonalne spożywanie – kilka precelków, kanapka na przyjęciu. W ciągu paru minut wielu z nich dostawało biegunki bądź doznawało obrzęku i bólu stawów albo zadyszki. Te objawy pojawiały się i znikały.
To, co zaczęło się jako prosty eksperyment zmierzający do ograniczenia poziomu cukru we krwi, przyniosło zrozumienie przyczyn wielu zaburzeń zdrowotnych i utratę wagi. Do dziś jestem tym zdumiony.
Dla wielu ludzi pomysł usunięcia pszenicy z diety jest – przynajmniej od strony psychologicznej – równie bolesny, jak myśl o leczeniu kanałowym bez znieczulenia. W wypadku niektórych osób ten proces może w istocie mieć nieprzyjemne skutki uboczne, podobne jak rezygnacja z papierosów albo alkoholu. Lecz ta procedura musi być przeprowadzona, aby pacjent mógł wrócić do zdrowia.
W książce Dieta bez pszenicy poddaję analizie twierdzenie, iż źródłem problemów zdrowotnych Amerykanów, od zmęczenia, poprzez zapalenie stawów i dolegliwości żołądkowo-jelitowe, aż po otyłość, są niewinnie wyglądające babeczki z otrębami albo cynamonowe bajgle z rodzynkami, które przygryzają do kawy każdego ranka.
Ale jest dobra wiadomość: istnieje lekarstwo na dolegliwość zwaną pszennym brzuchem – bądź, jeśli wolicie, precelkowym mózgiem, obwarzankowym jelitem lub ciasteczkową buzią.
Konkluzja: wyeliminowanie tego produktu, który jest elementem ludzkiej kultury znacznie dłużej niż Larry King1 występuje w radiu, sprawi, że będziecie smuklejsi, bystrzejsi, sprawniejsi i szczęśliwsi. Zwłaszcza utrata wagi może następować o wiele szybciej, niż się tego spodziewaliście. A ponadto możecie selektywnie tracić najbardziej widoczną, insulinooporną, cukrzycotwórczą, wywołującą stany zapalne i wprawiającą w zakłopotanie tkankę – tłuszcz trzewny. To proces, który można przebyć praktycznie bez odczuwania głodu bądź odmawiania sobie czegokolwiek, osiągając szeroką gamę korzyści zdrowotnych.
Ale dlaczego należy eliminować akurat pszenicę, a nie na przykład cukier albo wszelkie zboża w ogóle? W następnym rozdziale wyjaśniam, dlaczego akurat ona, pośród wszystkich innych współczesnych zbóż, posiada wyjątkową zdolność szybkiego zamieniania się w cukier krążący we krwi. A przy tym ma słabo zbadany skład genetyczny i uzależniające właściwości, które sprawiają, że się nią przejadamy. Pszenica jest łączona dosłownie z dziesiątkami osłabiających dolegliwości wykraczających poza nadwagę, a mimo to przeniknęła do każdego nieomal aspektu naszej diety. Rzecz jasna, dobrym pomysłem wydaje się także ograniczenie spożycia rafinowanego cukru, gdyż substancja ta ma niewielkie lub żadne właściwości odżywcze, a również wpływa niekorzystnie na poziom cukru we krwi. Ale jeżeli zależy wam na spektakularnych wynikach, wyeliminowanie pszenicy jest najłatwiejszym i najskuteczniejszym krokiem, jaki możecie podjąć, żeby chronić swoje zdrowie i zmniejszyć obwód w talii.
Rozdział 2
To nie są babeczki twojej babci – skąd się wzięła współczesna pszenica
…jest tak dobry jak dobry chleb.
Miguel CervantesDon Kichot
Pszenica, w większym stopniu niż jakikolwiek inny artykuł spożywczy (łącznie z cukrem, tłuszczem i solą), została wpleciona w tkankę amerykańskich doświadczeń żywieniowych, jeszcze zanim w radiu i telewizji pojawiły się popularne seriale. Zboże to stało się tak wszechobecnym składnikiem diety prawie każdego Amerykanina, i to na tak wiele sposobów, że wydaje się podstawą naszego stylu życia. Czymże byłby talerz jajecznicy bez tostu, lunch bez kanapek, piwo bez precelków, piknik bez hot dogów, dip bez krakersów, wędzony łosoś bez bajgli czy szarlotka bez chrupiącej skórki?
Pewnego razu zmierzyłem długość stoiska z pieczywem w moim supermarkecie: 21 metrów.
To 21 metrów białego chleba, grahama, chleba wieloziarnistego, chleba z siedmiu zbóż, chleba żytniego, pumpernikla, chleba na zakwasie, chleba francuskiego, chleba włoskiego, paluchów, obwarzanków białych, obwarzanków z rodzynkami, z serem, z czosnkiem, chleba owsianego, chleba z siemieniem lnianym, chleba pita, bułek, kajzerek, bułeczek z makiem, bułek do hamburgerów i czternastu odmian bułek do hot dogów. A nie wliczam tutaj ciastek i dodatkowych 12 metrów półek z rozmaitymi pszennymi „wyrobami artystycznymi”.
No i jest jeszcze stoisko z przekąskami, gdzie na klientów czeka ponad 40 gatunków krakersów i 27 odmian precelków. W dziale piekarniczym można dostać bułkę tartą i grzanki. W witrynie mleczarskiej stoją dziesiątki pojemników z bułeczkami, tartami owocowymi albo rogalikami, które można „samemu” upiec w domu.
Płatki śniadaniowe wypełniają swój własny świat, zajmując na ogół całą alejkę w supermarkecie, od podłogi do najwyższej półki pod sufitem.
Spory fragment ekspozycji stanowią pudełka i torebki makaronów: spaghetti, lazanie, penne, kolanka, muszelki, makaron pełnoziarnisty, zielony makaron ze szpinakiem, pomarańczowy makaron z pomidorami, makaron jajeczny, cienkie nitki i szerokie wstążki.
A co z mrożonkami? Szafy chłodnicze pękają w szwach od setek dań z makaronem i kluskami oraz dodatków do klopsów i pieczeni.
Prawdę mówiąc, poza działem z detergentami i mydłem trudno znaleźć półkę, na której nie byłoby produktów pszennych. Czy można obwiniać Amerykanów o to, że pozwolili pszenicy zdominować swoją dietę? W końcu występuje ona praktycznie we wszystkim.
Jako uprawa pszenica odniosła sukces na bezprecedensową skalę, a obsiewany nią areał ustępuje jedynie kukurydzy. Należy bez wątpienia do najczęściej konsumowanych zbóż na świecie, gdyż dostarcza 20 procent spożywanych kalorii.
A przy tym jest z całą pewnością przykładem finansowego sukcesu. Nie potrafilibyśmy nawet policzyć, na ile sposobów producent może przekształcić surowiec kosztujący 5 centów w efektowny, przyjazny dla konsumenta produkt o wartości 3,99 dolara. I to przy aprobacie Amerykańskiego Stowarzyszenia Serca! W większości wypadków marketing tych produktów kosztuje drożej niż ich składniki.
Spożywanie żywności wytworzonej częściowo lub w całości z pszenicy – produkty na śniadanie, lunch i obiad oraz przekąski – stało się regułą. Prawdę mówiąc, ta reguła zadowala amerykański Departament Rolnictwa, Radę Produktów Pełnoziarnistych, Radę Pszenicy, Amerykańskie Stowarzyszenie Dietetyczne, Amerykańskie Stowarzyszenie Cukrzycy i Amerykańskie Stowarzyszenie Serca, gdyż daje im pewność, że ich przesłanie, nakazujące jeść więcej „zdrowych produktów pełnoziarnistych”, zyskało szerokie i ochocze poparcie.
Dlaczego więc ta, wydawałoby się, dobroczynna roślina, która zapewniała byt całym pokoleniom ludzi, nagle zwróciła się przeciwko nam? Po pierwsze, to nie jest to samo zboże, z którego nasi przodkowie wypiekali swój chleb powszedni. Przez wiele stuleci pszenica ewoluowała w naturalny sposób, zmieniając się w umiarkowanym stopniu, lecz w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat przeszła radykalną przemianę dzięki naukowcom zajmującym się rolnictwem. Jej odmiany były hybrydyzowane, krzyżowane i poddawane introgresji w celu stworzenia zboża odpornego na warunki środowiska, takie jak susza, oraz na patogeny, na przykład grzyby. Przede wszystkim jednak dokonywano genetycznych zmian zmierzających do powiększenia plonów z hektara. Przeciętny zbiór na północnoamerykańskiej farmie jest dziś ponad dziesięć razy większy niż sto lat temu. Tak ogromny postęp wymagał drastycznych zmian w kodzie genetycznym, polegających między innymi na zredukowaniu dawnych „złocistych falujących łanów” do dzisiejszej sztywnej, 45-centymetrowej, wysokowydajnej pszenicy karłowatej. Jak się przekonacie, takie fundamentalne przemiany genetyczne miały swoją cenę.
W ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat, które upłynęły od zniesienia prohibicji, w pszenicy dokonano niezliczonych transformacji. Postęp genetyki na przestrzeni ostatniego półwiecza umożliwił ludzką interwencję w uprawę, której gwałtowne tempo zdystansowało powolny, następujący z roku na rok wpływ natury na hodowlę tego zboża. Zmiany odbywały się w postępie geometrycznym. Pod względem genetycznym nowoczesna babeczka z makiem uzyskała swój obecny stan dzięki ewolucyjnemu przyspieszeniu, przy którym z naszym rozwojem wyglądamy jak Homo habilis, tkwiący gdzieś we wczesnym plejstocenie.
„Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”.
To cytat z Biblii. W Księdze Powtórzonego Prawa Mojżesz opisuje ziemię obiecaną jako krainę „pszenicy, jęczmienia, winorośli”. Chleb jest centrum religijnego rytuału. Żydzi świętują Paschę przaśną macą dla upamiętnienia ucieczki Izraelitów z Egiptu. Chrześcijanie spożywają opłatki symbolizujące ciało Chrystusa. Muzułmanie uważają przaśny chleb naan za święty i wymagają, aby przechowywać go w pozycji pionowej i nigdy nie wyrzucać w miejscu publicznym. W Biblii chleb jest metaforą udanych zbiorów, czasu obfitości, uwolnienia od głodu, a nawet zbawienia.
Czyż nie dzielimy się chlebem z przyjaciółmi i rodziną? Czyż dostojnych gości nie witamy chlebem i solą? „Pozbawić kogoś chleba” to tyle, co odebrać mu coś niezbędnego do życia. Pieczywo jest nieomal uniwersalną podstawą wyżywienia: ćapati w Indiach, tsoureki w Grecji, pita na Bliskim Wschodzie, aebleskiver w Danii, naan była w Birmie czy lukrowane pączki w Stanach Zjednoczonych.
Pogląd, iż produkt spożywczy tak bardzo podstawowy, tak głęboko zakorzeniony w ludzkim doświadczeniu, może nie służyć nam zbyt dobrze, jest, no cóż, niepokojący i sprzeczny z najstarszymi opiniami na temat pszenicy oraz chleba. Jednak dzisiejszy chleb w niewielkim stopniu przypomina bochenki wyciągane z pieców naszych przodków. Tak samo jak współczesny cabernet sauvignon jest bardzo odmienny od surowego produktu fermentacji z IV wieku p.n.e., który gruzińscy winiarze zakopywali w podziemnych kopcach, tak samo zmieniła się również pszenica. Chleb – a także inne produkty wytworzone z pszenicy – żywił ludzi przez całe stulecia, jednak pszenica naszych przodków nie jest tym samym zbożem, które dociera na nasze stoły podczas śniadania, obiadu i kolacji. Z pierwotnych szczepów dzikich traw zbieranych przed wiekami powstało ponad 25 000 jej odmian, a praktycznie każda z nich jest wynikiem ludzkiej interwencji.
Pod koniec plejstocenu, około roku 8500 p.n.e., na wiele tysięcy lat przed pojawieniem się chrześcijan, żydów bądź muzułmanów, zanim powstały imperia egipskie, greckie i rzymskie, Natufijczycy prowadzili na wpół koczownicze życie, przemierzając Żyzny Półksiężyc (tereny współczesnej Syrii, Jordanii, Libanu, Izraela oraz Iraku) i uzupełniając swoją łowiecko-zbieracką dietę miejscowymi roślinami. Zbierali samopszę, przodka współczesnej pszenicy, rosnącą dziko na otwartych równinach. Posiłki z mięsa gazel, dzików, ptactwa i koziorożców były uzupełniane daniami z ziaren zbóż oraz owoców. Pozostałości odkopane w miejscach takich jak osada Tell Abu Hureyra, na terenie dzisiejszej środkowej Syrii, świadczą o wprawnym wykorzystywaniu narzędzi, na przykład sierpów i moździerzy do rozdrabniania ziarna, a także jam do przechowywania zebranej żywności. Resztki ziaren pszenicy odnaleziono na stanowiskach archeologicznych Tell Aswad, Jerycho, Nahal Hemar, Navali Cori i w innych miejscach. Pszenicę rozkruszano ręcznie, a następnie jedzono w postaci papki. Współczesna wersja chleba spulchnianego przez drożdże miała się pojawić dopiero za kilka tysięcy lat.
Natufijczycy zbierali dziką samopszę i niewykluczone, że celowo przechowywali nasiona z myślą o wysianiu ich w następnym sezonie w wybranych przez siebie miejscach. W końcu ziarna te stały się podstawowym składnikiem ich diety, ograniczając konieczność polowań i zbieractwa. Przejście od zbierania dzikich zbóż do ich uprawy było fundamentalną przemianą, która ukształtowała ich późniejsze obyczaje migracyjne, a także przyczyniła się do rozwoju narzędzi, języka i kultury. Wyznaczała ona początek rolnictwa – stylu życia, który wymagał długotrwałego osiedlania się w mniej więcej tym samym miejscu i stanowił punkt zwrotny w historii ludzkiej cywilizacji. Uprawa zbóż i innych roślin dawała nadwyżki żywności, które umożliwiały specjalizację, powstanie rządów i wszystkich innych wypracowanych przejawów kultury (tam, gdzie rolnictwo było nieobecne, rozwój kulturowy zatrzymał się na poziomie przypominającym życie neolityczne).
Przez większą część tych dziesięciu tysięcy lat, kiedy pszenica zajmowała poczesne miejsce w jaskiniach, szałasach, chatkach z suszonej cegły i na stołach ludzi, zmiany w obrębie tego gatunku następowały stopniowo, aż to, co na początku było zbieraną pszenicą samopszą, a potem płaskurką, w końcu stało się uprawianym gatunkiem Triticum aestivum. Pszenica z XVII wieku była pszenicą z XVIII wieku, która z kolei była prawie taka sama, jak pszenica z XIX i pierwszej połowy XX wieku. Jadąc wozem zaprzężonym w woły, można było wówczas zobaczyć złociste łany falujące w podmuchach wiatru. Nieudolne wysiłki ludzi uprawiających pszenicę, obejmujące prowadzone rok po roku na chybił-trafił eksperymenty hodowlane, skutkowały prostymi modyfikacjami, czasami udanymi, ale zazwyczaj chybionymi. Nawet wytrawne oko miałoby trudności z odróżnieniem pszenicy z początków XX wieku od jej poprzedniczek z wcześniejszych stuleci.
W ciągu XIX i na początku XX wieku, podobnie jak w ciągu kilkuset poprzednich lat, pszenica zmieniła się nieznacznie. Mąka Pillsbury’s Best XXXX, z której moja babcia wypiekała swoje słynne śmietankowe muffinki w 1940 roku, niewiele się różniła od mąki jej prababki sprzed sześćdziesięciu lat czy, prawdę rzekłszy, od mąki jej poprzedniczek żyjących dwieście lat wcześniej. Proces mielenia poddany został w XX wieku mechanizacji, co pozwalało uzyskiwać więcej drobnej mąki, ale podstawowy skład tego produktu pozostawał w zasadzie taki sam.
To wszystko skończyło się w drugiej połowie XX stulecia, kiedy rozwój metod hybrydyzacji doprowadził do transformacji tego zboża. To, co obecnie jest uznawane za pszenicę, uległo przemianie – nie dzięki siłom takim jak susza bądź choroby ani na skutek darwinowskiej walki o byt, tylko w wyniku ludzkiej interwencji. W rezultacie pszenica przeistoczyła się bardziej niż Joan Rivers2. Rozciągano ją, zszywano, cięto i zszywano ponownie, aby wreszcie uzyskać coś, czego nieomal nie da się rozpoznać w porównaniu z oryginałem, choć nadal określa się to tym samym mianem: pszenica.
Współczesna komercyjna produkcja pszenicy nastawiona jest na uzyskanie takich jej cech, jak większa wydajność, niższe koszty uprawy i masowe wytwarzanie towaru o jednolitych parametrach. A przy tym praktycznie nikt nie pyta o to, czy te cechy sprzyjają ludzkiemu zdrowiu. Twierdzę, że w którymś momencie historii pszenicy, być może pięć tysięcy lat temu, ale bardziej prawdopodobne, że pięćdziesiąt lat temu, to zboże uległo przemianie.
W rezultacie dzisiejszy bochenek chleba, herbatnik lub naleśnik różnią się od swoich odpowiedników sprzed tysiąca lat, są odmienne nawet od tego, co robiły nasze babcie. Te wyroby mogą wyglądać tak samo, mogą nawet bardzo podobnie smakować, ale istnieją pomiędzy nimi różnice biochemiczne. Niewielkie zmiany w strukturze białek pszenicy mogą decydować o wystąpieniu niszczycielskiej reakcji immunologicznej na te białka bądź braku takiej reakcji.
Pszenica w wyjątkowy sposób potrafi dostosować się do różnych środowisk – jest uprawiana od Jerycha, leżącego 260 m poniżej poziomu morza, aż po górskie rejony Himalajów, czyli 3000 metrów nad poziomem morza. Pod względem szerokości geograficznej jej zasięg jest również ogromny – od Norwegii, 65° szerokości północnej, do Argentyny, 45° szerokości południowej. W Stanach Zjednoczonych pszenica jest uprawiana na 24 milionach hektarów gruntów ornych, co daje obszar wielkości stanu Ohio. Na całym świecie jej uprawy zajmują powierzchnię dziesięć razy większą, dwukrotnie przekraczającą łączny areał całej Europy Zachodniej.
Pierwszą dziką, a następnie uprawianą odmianą była samopsza, prababcia współczesnej pszenicy. Spośród wszystkich gatunków tej rośliny ma ona najprostszy kod genetyczny, liczący zaledwie 14 chromosomów. Około 3300 roku p.n.e. odporna, tolerująca zimno samopsza była popularnym zbożem w Europie. Działo się to w epoce tyrolskiego człowieka lodu, pieszczotliwie zwanego Ötzim. Badanie zawartości jelit tego późnoneolitycznego łowcy, zabitego przez jakichś napastników i pozostawionego pośród górskich lodowców we włoskich Alpach, dzięki czemu jego ciało uległo naturalnej mumifikacji, ujawniło częściowo strawione pozostałości samopszy, spożytej w postaci przaśnych placków, a także resztki innych roślin oraz mięsa jelenia i koziorożca3.
Wkrótce po rozpoczęciu uprawy samopszy na Bliskim Wschodzie pojawiła się odmiana pszenicy zwana płaskurką, pochodząca od samopszy i niespokrewnionej z nią dzikiej trawy o nazwie Aegilops speltoides4. Trawa ta dodała swój kod genetyczny do kodu samopszy, w wyniku czego powstała bardziej złożona pszenica płaskurka, posiadająca 28 chromosomów. Rośliny takie jak pszenica potrafią zachowywać sumę genów swoich przodków. Wyobraźcie sobie, co by to było, gdyby podczas aktu, który doprowadził do waszego powstania, wasi rodzice nie mieszali swoich chromosomów, płodząc potomstwo mające ich 46, tylko dodawali 46 chromosomów mamusi do 46 chromosomów tatusia. Mielibyście 92 chromosomy. Oczywiście u gatunków wyższych do tego nie dochodzi. Taka addytywna kumulacja chromosomów w roślinach nazywana jest poliploidyzacją.
Samopsza i jej ewolucyjna następczyni płaskurka zachowały popularność przez kilka tysięcy lat – na tyle długo, by zyskać miano podstawowych produktów żywnościowych i religijnych symboli. I to pomimo faktu, że w porównaniu ze współczesną pszenicą przynosiły dość marne plony i w mniejszym stopniu nadawały się do pieczenia lub gotowania. (Z grubej, gęstej mąki, którą z nich uzyskiwano, można było robić tylko liche placki oraz papki). Płaskurka to zapewne ta pszenica, o której mówił Mojżesz; w Biblii wspomniany jest również orkisz. Do początków Imperium Rzymskiego przetrwała jeszcze jedna znana nam odmiana pszenicy.
Sumerowie, którym przypisuje się stworzenie pierwszego języka pisanego, pozostawili nam dziesiątki tysięcy tabliczek pokrytych pismem klinowym. Piktograficzne znaki na kilku z nich, datowanych na rok 3000 p.n.e., zawierają przepisy na chleby i ciasta. Wszystkie robiono z pszenicy płaskurki, rozdrabnianej w moździerzu przy użyciu tłuczka lub w ręcznie obracanych żarnach. Aby przyspieszyć żmudny proces mielenia, do ziarna często dodawano piasku, który ścierał zęby sumeryjskich amatorów chleba.
Płaskurka była uprawiana w starożytnym Egipcie, a jej cykl wzrostu pasował do okresowych wylewów Nilu. Uważa się, że to Egipcjanie nauczyli się sprawiać, żeby chleb „rósł”, dodając do niego drożdży. Uciekając w pośpiechu z Egiptu, Żydzi nie zdążyli zabrać zakwasu, przez co musieli spożywać przaśny chleb z pszenicy płaskurki.
W którymś momencie podczas tysiącleci poprzedzających czasy biblijne 28-chromosomowa płaskurka (Triticum turgidum) skrzyżowała się w naturalny sposób z inną trawą, Triticum tauschii, dzięki czemu powstała licząca 42 chromosomy Triticum aestivum, roślina genetycznie najbliższa tej, którą obecnie nazywamy pszenicą. Jako że skrywa ona w sobie chromosomową zawartość trzech odrębnych roślin w postaci 42 chromosomów, jest najbardziej złożona pod względem genetycznym, a tym samym najbardziej „plastyczna” genetycznie. Ta cecha bardzo się przysłużyła przyszłym genetykom w nadchodzących tysiącleciach.
Triticum aestivum, dzięki wyższym plonom i lepszym właściwościom piekarniczym, wyparła stopniowo swych przodków, samopszę i płaskurkę. Przez wiele następnych stuleci ten gatunek pszenicy zmienił się nieznacznie. W połowie XVIII wieku Karol Linneusz, szwedzki botanik i twórca systemu klasyfikacji organizmów, naliczył pięć różnych odmian rodzaju Triticum.
W Nowym Świecie pszenica nie wyewoluowała w sposób naturalny, tylko została przywieziona przez Krzysztofa Kolumba i jego żeglarzy, którzy w 1493 roku posiali kilka jej ziaren na wyspie Portoryko. W 1530 roku hiszpańscy odkrywcy przywieźli ziarna pszenicy do Meksyku przez przypadek – w worku z ryżem, a z czasem przenieśli jej uprawę na południowy zachód Ameryki. Bartholomew Gosnold, żeglarz, który nadał nazwę przylądkowi Cod i odkrył wyspę Martha’s Vineyard, przywiózł pszenicę do Nowej Anglii w roku 1602, a nieco później przybyła ona także z pielgrzymami na pokładzie statku „Mayflower”.
W taki oto sposób pszenica wędrowała przez wieki po całym globie, ulegając w tym czasie jedynie łagodnym i ograniczonym zmianom ewolucyjnym.
Prawdziwa pszenica
Jak wyglądała pszenica uprawiana dziesięć tysięcy lat temu i zbierana ręcznie z dzikich pól? To proste pytanie zaprowadziło mnie na Środkowy Wschód USA – a dokładniej, na małą organiczną farmę w zachodnim Massachusetts.
Spotkałem tam Elishevę Rogosę. Eli jest nauczycielką przedmiotów ścisłych, ale także farmerką, orędowniczką zrównoważonego rolnictwa i założycielką organizacji Heritage Wheat Conservancy (www.growseed.org), która stawia sobie za cel ocalenie dawnych roślin i ich uprawę z zastosowaniem zasad organicznych. Po dziesięciu latach spędzonych na Bliskim Wschodzie w ramach jordańsko-izraelsko-palestyńskiego projektu GenBank, zmierzającego do zebrania antycznych, nieomal wymarłych odmian pszenicy, Eli powróciła do Stanów Zjednoczonych z nasionami pochodzącymi od pierwotnych roślin z Egiptu i Kanaanu. Od tamtej pory zajmuje się uprawą starożytnych zbóż, które zapewniały wyżywienie jej przodkom.
Moja znajomość z panią Rogosą zaczęła się od wymiany e-maili, która nastąpiła po tym, jak poprosiłem ją o kilogram ziarna pszenicy samopszy. Eli nie mogła się powstrzymać przed udzielaniem mi informacji na temat swej unikatowej uprawy, która w końcu nie była zwyczajnym hodowaniem dawnego zboża. Twierdziła, że smak chleba z samopszy jest „bogaty, delikatny i bardziej złożony”, w przeciwieństwie do chleba ze współczesnej pszenicy, który jej zdaniem smakuje jak tektura.
Eli jeży się, słysząc, że produkty pszenne mogą być niezdrowe. Uważa, że przyczyną niepożądanych skutków zdrowotnych wywoływanych przez pszenicę są prowadzone w ostatnich dziesięcioleciach działania zmierzające do zwiększenia plonów i zysków. Jej zdaniem rozwiązanie mogą stanowić pierwotne trawy, samopsza i płaskurka, uprawiane w warunkach organicznych zamiast współczesnej, przemysłowej pszenicy.
Dziś samopsza, płaskurka oraz pierwotne, dzikie i uprawne odmiany Triticum aestivum zostały zastąpione przez tysiące stworzonych przez człowieka wariantów tego gatunku, a także Triticum durum (do produkcji makaronów) oraz Triticum compactum (bardzo drobne mąki stosowane do wyrobu ciastek i innych produktów). Obecnie, żeby znaleźć samopszę albo płaskurkę, trzeba szukać nielicznych dziko rosnących roślin albo niewielkich obszarów ich upraw na Bliskim Wschodzie, w południowej Francji i północnych Włoszech. Dzięki współczesnym hybrydyzacjom wymyślonym przez człowieka gatunki rodzaju Triticum zawierają obecnie setki, a może i tysiące genów odróżniających je od pierwotnej samopszy, która powstała w sposób naturalny.
Dzisiejsza pszenica Triticum jest produktem hodowli zmierzającej do uzyskania wyższych plonów oraz roślin o takich cechach, jak odporność na choroby, susza i wysokie temperatury. Prawdę mówiąc, ludzie zmodyfikowali pszenicę do tego stopnia, że jej współczesne szczepy nie są w stanie przetrwać w stanie dzikim bez ludzkiego wsparcia w postaci nawozów azotowych i środków zwalczających szkodniki5. (To tak, jak z pewnymi gatunkami zwierząt domowych, które mogą istnieć tylko dzięki ludzkiej pomocy, bo inaczej giną).
Różnice między pszenicą Natufijczyków a tym, co w XXI wieku nazywamy pszenicą, byłyby widoczne na pierwszy rzut oka. Pierwotna samopsza i płaskurka miały łuski, a ich ziarna mocno przylegały do łodygi. We współczesnej pszenicy ziarna są „nagie”, dzięki czemu łatwiej oddzielają się od źdźbła. Przez to młocka, czyli proces oddzielania ziarna od niejadalnych plew, jest łatwiejsza i bardziej wydajna. Cecha ta wynika z mutacji genów Q i Tg6. Jednak inne różnice są jeszcze bardziej oczywiste. Współczesna pszenica jest znacznie niższa. W miejsce falujących łanów przyszły odmiany karłowate i półkarłowate, o wysokości od 40 do 60 centymetrów – jeszcze jeden skutek eksperymentów hodowlanych zmierzających do zwiększenia plonów.
Odkąd ludzie uprawiają ziemię, starają się na różne sposoby powiększyć plony. Poślubienie kobiety z posagiem w postaci kilku hektarów ziemi było przez wiele lat podstawowym sposobem zwiększenia zbiorów. Uzupełnieniem posagu często bywało kilka kóz i worek zboża. W XX wieku wprowadzono maszyny rolnicze, które zastąpiły zwierzęta pociągowe i zwiększyły wydajność oraz zbiory przy jednoczesnym zmniejszeniu wkładu pracy. Przyniosło to dalszy wzrost plonów z hektara. Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych produkcja wystarczała zazwyczaj do zaspokojenia popytu (przy czym dystrybucję ograniczała raczej bieda niż brak zasobów), wiele innych krajów świata nie było w stanie wyżywić swoich mieszkańców, co skutkowało szerzeniem się głodu.
W obecnych czasach ludzie próbują zwiększać zbiory poprzez tworzenie nowych odmian, krzyżowanie różnych zbóż i traw oraz wytwarzanie odmian genetycznych w laboratoriach. Hybrydyzacja obejmuje takie techniki, jak introgresja oraz krzyżowanie wsteczne, w ramach którego potomstwo danej odmiany jest kojarzone ze swoimi rodzicami albo z innymi szczepami pszenicy, bądź nawet innymi trawami. Tego typu wysiłki opisał (jako pierwszy) już w 1866 roku austriacki ksiądz i botanik Gregor Mendel, nie podejmowano ich jednak na serio aż do połowy XX wieku, kiedy lepiej zrozumiano takie koncepcje, jak heterozygotyczność i dominacja genu. Od czasu pierwszych prób Mendla genetycy wypracowali skomplikowane metody uzyskiwania pożądanych cech, choć nadal te działania wiążą się z dużą liczbą prób i błędów.
Znaczna część współczesnych, celowo wyhodowanych odmian pszenicy powstała w Międzynarodowym Ośrodku Uszlachetniania Kukurydzy i Pszenicy (International Maize and Wheat Improvement Center – IMWIC), położonym u podnóży Sierra Madre Wschodniej, na wschód od Meksyku. Zalążkiem tej instytucji stał się rozpoczęty w 1943 roku program badawczy, prowadzony we współpracy Fundacji Rockefellera i meksykańskiego rządu, który chciał doprowadzić Meksyk do rolniczej samowystarczalności. Program ten rozwinął się w imponujący sposób i obecnie w jego ramach prowadzone są ogólnoświatowe próby zwiększenia plonów kukurydzy, soi oraz pszenicy. Przyświeca mu szlachetny cel ograniczenia głodu na świecie. Meksyk dostarczył sprawnego poligonu do hybrydyzacji roślin, gdyż tamtejszy klimat gwarantuje dwa sezony uprawowe w roku, co skraca o połowę czas potrzebny do uzyskania nowych odmian. Do roku 1980 te wysiłki doprowadziły do powstania tysięcy nowych odmian pszenicy, z których najbardziej wydajne zaczęto od tamtej pory uprawiać na całej kuli ziemskiej, od krajów Trzeciego Świata po nowoczesne, uprzemysłowione państwa, ze Stanami Zjednoczonymi włącznie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Znany amerykański dziennikarz, który przeprowadził ponad 40 tysięcy wywiadów – przyp. red. [wróć]
2. Amerykańska aktorka i gospodyni programów telewizyjnych – przyp. red. [wróć]
3. Rollo F, Ubaldi M, Ermini L, Marota I. Ötzi›s last meals: DNA analysis of the intestinal content of the Neolithic glacier mummy from the Alps. Proc Nat Acad Sci 2002 Oct l;99(20):12594–9. [wróć]
4. Shewry PR. Wheat. J Exp Botany 2009;60(6):1537–53. [wróć]
5. Ibid. [wróć]
6. Ibid. [wróć]