Dobro natury. Jak przyroda może polepszyć nasze życie - Willis Kathy - ebook + audiobook

Dobro natury. Jak przyroda może polepszyć nasze życie ebook

Willis Kathy

3,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

PRZEŁOMOWA I FASCYNUJĄCA OPOWIEŚĆ O TYM, JAK NIEZWYKŁE RZECZY DZIEJĄ SIĘ Z CIAŁEM I UMYSŁEM CZŁOWIEKA, GDY JEGO ZMYSŁY ŁĄCZĄ SIĘ ZE ŚWIATEM NATURY.


Czy wiedzieliście, że cyprysik tępołuskowy usprawnia działanie komórek zwalczających raka w naszym układzie odpornościowym? Lub że dotykanie drewna nas uspokaja (im coś bardziej drewnianego i sękatego, tym lepiej)? Albo że zapach róż pomaga spokojnie i bezpiecznie prowadzić samochód? A samo trzymanie kwiatka w doniczce na biurku poprawia samopoczucie?

Dobro natury pokazuje, jak przyroda przyczynia się do ochrony naszego zdrowia. Jeśli zaprosimy naturę do naszych domów, miejsc pracy, szkół, miast i miasteczek, to stworzymy lepsze, szczęśliwsze i zdrowsze środowisko życia dla wszystkich. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 370

Oceny
3,3 (4 oceny)
0
1
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Odcieniestron1

Całkiem niezła

Są książki obok,których nie można przejść obojętnie i ta jest właśnie jedną z nich. Jak wiecie uwielbiam naturę, a po poradniki chętnie sięgam, więc tu zapowiadała się ciekawa lektura. _ Przyroda ma wpływ na nasze życie - pomaga nam radzić sobie ze stresem, wycisza czy też pobudza w nas kreatywność. Ale nie tylko! Bo natura wpływa na nasz układ odpornościowy, oddechowy, krążenia czy poprostu na nasz mózg. _ Poradnik "Dobro natury" autorstwa Kathy Willis nie jest łatwą i lekką lekturą. Napisany naukowym językiem, który czasem dla laika może być problematyczny w odbiorze, dzięki ukrytym w sobie ciekawostkom sprawia, że nie tak łatwo go odłożyć. Niejednokrotnie podczas czytania tej książki towarzyszyła mi myśl "o wow!". Zdecydowanie uważam, że informacje zawarte w "Dobro natury" powinny być w szkole. _ Ta książka sprawiła, że inaczej patrzę na otaczający mnie świat. Nie umiem sobie odmówić dotyku drewnianego mebla, wiedząc ile lat musiało rosnąć drzewo z którego jest wykonane. Jednocześni...
00
Beatasla

Dobrze spędzony czas

bardzo ciekawa lektura. można się dowiedziec, jak natura wpływa na nasze zdrowie i jak łatwo niektóre te zasady zastosować w swoim codziennym życiu.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

WPROWADZENIE

 

 

 

 

 

Z wykształcenia jestem paleoekolożką.

To zdanie wystarczy, by rozmowa na imprezie umarła, bo niewiele osób wie, co to takiego (nie wspominając o tym, jak to zapisać).

Tak naprawdę to fascynująca gałąź nauki, w której wykorzystuje się skamieniałe pozostałości roślin, by śledzić zmiany wegetacji w czasie w odpowiedzi na zmianę klimatu, wpływ człowieka oraz inne czynniki środowiskowe. Wyniki dostarczają ważnej wiedzy naukowej, na przykład o krajobrazach z przeszłości i reakcji flory na zmiany klimatyczne. Jednak oznaczało to, że miałam do czynienia tylko z cząstkami roślin, które były od dawna martwe. W mojej pracy przeważnie używałam mikroskopu i często patrzyłam na materiał roślinny liczący tysiące lat, który stracił oryginalny kolor, kształt i zapach. I choć skamieniałości materiału roślinnego potrafią był piękne, zwłaszcza pyłki roślinne (moje ulubione to pyłek stokrotek, który pod mikroskopem wygląda jak krajobraz powulkaniczny, ziarna pyłku rdestu ptasiego z kraterami przypominającymi te na Księżycu oraz kolczaste pyłki astrów i trójkątne mirty), to mój codzienny kontakt z żywymi roślinami ograniczał się do doglądania żałosnej bazylii w doniczce na kuchennym parapecie lub cieszenia się widokiem drzew, który migał mi, kiedy jeździłam rowerem do pracy.

Moje związki zawodowe z roślinami znacznie się pogłębiły, kiedy założyłam Instytut Bioróżnorodności przy Uniwersytecie Oksfordzkim i zostałam jego dyrektorką. Instytut – stanowiący dziś część większej sieci naukowców, naukowczyń, praktyczek i praktyków Oxford Biodiversity Network – wykorzystywał naukę, aby dostarczyć dowody na potrzebę stworzenia polityki ochrony niewiarygodnej bioróżnorodności Ziemi. Zyskałam globalną perspektywę: pracowaliśmy nad zrozumieniem tego, które procesy ewolucyjne gwarantują odpowiednie warunki dla żywotności, wytrzymałości i zapobiegania nieodwracalnym zmianom zachodzącym w ekosystemach. A jednak moje codzienne obcowanie z żyjącymi roślinami wcale nie było znacznie częstsze.

Wszystko zmieniło się w 2013 roku, kiedy oddelegowano mnie z Oksfordu i zostałam dyrektorką działu nauki Królewskich Ogrodów Botanicznych Kew w Londynie. Przez pięć lat otaczały mnie żywe rośliny, od łąk i skrawków publicznych ogrodów widzianych z okna biura, przez szklarnie mieszczące palmy z całego świata, po japońskie i śródziemnomorskie ogrody i nie tylko. Mogłam podróżować po florze całego globu podczas zwykłej przerwy na lunch. Codzienny kontakt z roślinami zmienił moje myślenie o nich. Zaczęłam widzieć roślinność w zupełnie innym świetle niż wtedy, gdy patrzyłam na płaskie ilustracje na stronach opracowań naukowych lub widziałam duże, abstrakcyjne ekosystemy. To był równoległy świat, otaczał mnie zewsząd. I uderzyło mnie to, jak wiele odwiedzających nie tylko oglądało rośliny czy przechodziło obok nich, ale przystawało, żeby powąchać je, odsapnąć w ich cieniu lub wyciągnąć rękę i dotknąć liści lub pogłaskać korę, nie zwracając uwagi na napisy głoszące „Nie dotykać” lub „Nie siadać na trawie”. Ja też je zignorowałam.

Z czasem przestałam szukać łacińskich nazw podczas moich przygód w ogrodzie Kew i próbować określić, z jakiej rodziny pochodziła flora (choć nadal lubię znać takie szczegóły). Zamiast tego zaczęłam klasyfikować okazy w myślach według ich sylwetki, kształtu liści, koloru, zapachu, tekstury, a nawet dźwięku, jaki wydawały, wprawiane w ruch lekkim wiatrem. Już nie tylko oglądałam rośliny pod mikroskopem czy skupiałam się na ich złożonej roli w ekosystemie, ale stały się dla mnie „żywe”, wpływając na wszystkie moje zmysły.

Podczas przechadzek w porze lunchu zauważyłam też, że czułam się szczęśliwsza, spokojniejsza, trzeźwo myślałam – do tego stopnia, że nawet kiedy bardzo gonił mnie czas, nadal znajdowałam przestrzeń na to, by przejść się po ogrodach, bo budowało to we mnie głębokie poczucie dobrostanu. I nie mogłam nie zwrócić uwagi na to, że gdy wybierałam się na trwający tyle samo czasu spacer ulicami miasta, skutek był inny. Coś tkwiło zatem w otoczeniu, po którym chodziłam.

Nie rozmyślałam dłużej nad moimi osobistymi spostrzeżeniami, dopóki nie poproszono mnie o napisanie artykułu do międzynarodowego przedsięwzięcia szczegółowo wymieniającego społeczne korzyści, które zyskujemy dzięki roślinności. Miałam znaleźć namacalne przykłady zdrowotnych zalet płynących z posiadania roślin w codziennym środowisku; na przykład roli drzew w usuwaniu pyłu zawieszonego z atmosfery, a tym samym w poprawianiu jakości powietrza.

Gdy myszkowałam w archiwach, ciągle natrafiałam na wzmianki o pewnym badaniu, które mnie zaintrygowało. Wyniki opublikowane na łamach dziennika „Science” w 1984 roku wykazały znaczący fakt, że pacjenci dochodzący do siebie po operacji woreczka żółciowego, którzy wyglądali przez szpitalne okna na drzewa, wracali do zdrowia szybciej od widzących jedynie mur z cegieł[1]. Mieli też lepsze samopoczucie psychiczne po operacji i potrzebowali niższych dawek silnych leków przeciwbólowych. Autorzy doszli do zdumiewającego wniosku, że sam widok roślin może mieć bezpośredni pozytywny wpływ na zdrowie pacjentów. Badanie to różniło się od pozostałych, do których zajrzałam, ponieważ nie tylko sugerowało, że rośliny wpływają na otoczenie lub zmieniają środowisko, co skutkuje poprawą zdrowia, ale też dowodziło bardziej bezpośredniego związku między naszym doświadczaniem flory przez zmysły (w tym przypadku wzrok) a uzyskiwaniem lepszych wyników zdrowotnych.

To rozbudziło moją ciekawość. Im bardziej zgłębiałam temat, tym częściej natykałam się na opublikowane wyniki badań, które pokazywały, że nie tylko patrzenie na zielone, ale też wąchanie, słuchanie i nawet dotykanie określonych okazów może wywołać mierzalne (i czasami długofalowe) pozytywne zmiany w naszym fizycznym i psychicznym zdrowiu. Ale czy nie wiemy od dawna, że obcowanie z roślinami jest dobre dla naszego samopoczucia? Od wieków przypominają nam o tym powieści, poezja i dzieła filozoficzne. Przykładowo szkoła stoików założona przez greckiego filozofa Zenona z Kition w IV wieku p.n.e. sugerowała, że aby osiągnąć stan „filozofa” (w którym człowiek może się skupić i rozwijać), należy zestroić ludzkie potrzeby z przyrodą. Budda Siakjamuni około VI wieku p.n.e. w centrum nauk buddyjskich umieścił medytację w harmonii z rytmami przyrody, aby dostąpić oświecenia, a zagajniki i lasy były najlepszymi miejscami do oddawania się praktyce medytacyjnej. Chrześcijańska architektura gotycka wplotła kształty drzew i rozłożystych gałęzi w strzeliste kolumny i sklepienia łukowe, by przyciągnąć wzrok wiernych ku niebu przez kontemplację obrazów natury, poeci romantyczni pisali z kolei o tym, jak „potęga harmonii” odnajdywana w przyrodzie potrafi zapewnić „ciche uzdrowienie” od „zgiełku miast i miasteczek”, jak ujął to William Wordsworth.

W nie tak odległej przeszłości Edward O. Wilson, wybitny profesor ekologii z Uniwersytetu Harvarda, zasugerował w książce Biophilia (Biofilia) z 1984 roku, że nasz wrodzony pociąg do natury to głęboko ewolucyjna cecha i zasadnicza korzyść dla ludzkiego zdrowia, produktywności i dobrostanu[2]. Postulował, żebyśmy chronili i przywracali naturę, nie tylko ze względu na materialne korzyści, jakie mogą z tego płynąć, ale też pozytywny wpływ określonych aspektów przyrody na nasze samopoczucie.

Jednak w ostatnich dekadach silne głosy podważyły hipotezę ewolucyjną[3]. Jakie korzyści, pytano, czerpali nasi dawni przodkowie z tego, że byli mniej zestresowani w naturalnym środowisku? Choć tereny zielone mogły świadczyć o sposobności zdobycia schronienia i pożywienia, stąd mniejszy stres, to trudno sobie wyobrazić, że samo ujrzenie kilku zielonych drzew na horyzoncie szybko zwiększało szanse na przetrwanie. Brak jasnych dowodów naukowych wykazujących związek między zmysłowym doświadczaniem przez nas roślin a zdrowiem nagłośnił owe sceptyczne głosy, także przez użycie lekceważących określeń takich jak „ludzie przytulający drzewa”, „nauka rodem z voodoo”, czasami przypisywanych tym, którzy wykazują takie związki.

Jednak sceptycy powoli cichną, w dużej mierze za sprawą innowacji zastosowanych w badaniach naukowych, które zaczynają przynosić trudno uchwytny zbiór dowodów na bezpośredni związek między pozytywnymi wynikami zdrowotnymi a interakcją – przez różne zmysły – z roślinami. Dzięki moim badaniom szybko stało się jasne, że wyłania się cała nowa dziedzina nauki, która pokazuje niezwykle ważną medyczną relację między czuciem natury a ludzkim zdrowiem.

Trend ten ilustruje opowieść o Shinrin-yoku (森林浴), czyli „kąpielach leśnych” po japońsku. Na słowo to składają się trzy japońskie znaki (森林浴). Pierwszy (森) oznacza las reprezentowany przez trzy drzewa. Drugi (林) to drewno symbolizowane przez dwa drzewa. Trzeci oznacza kąpanie się (浴) i przedstawia dom z wodą płynącą po lewej i doliną po prawej. Shinrin-yoku dosłownie znaczy „chłonięcie atmosfery lasu wszystkimi naszymi zmysłami”. Słowo to i działanie, które opisuje, brzmią jak coś zaczerpniętego z tradycji datowanej na setki, jeśli nie tysiące lat. Choć tak naprawdę termin ten ukuto w latach osiemdziesiątych XX wieku jako hasło marketingowe, by przyciągnąć turystów zwiedzających Japonię do licznych pięknych lasów. Mimo śmiałego posunięcia reklamujących wcale nie było wtedy licznych dowodów naukowych na poparcie hipotezy, że kąpiele leśne cechują się policzalnymi korzyściami prozdrowotnymi.

Dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku kilka godnych uwagi japońskich zespołów badawczych postanowiło poddać hipotezę naukowej weryfikacji[4]. Misja polegała na przeprowadzeniu zestawu medycznych i psychologicznych badań na licznej grupie uczestników; niektórzy spośród nich spacerowali po lasach lub siedzieli w nich, tymczasem inni ten sam czas poświęcali na te same czynności, tyle że w sąsiedniej miejskiej okolicy. Wyniki były zaskakujące. Spacerowanie przez piętnaście minut w lesie w porównaniu ze spacerem w miejskim środowisku wykazało szesnastoprocentowy spadek kortyzolu, hormonu stresu, w ślinie uczestników, a także znaczne obniżenie tętna i ciśnienia tętniczego. Nastąpił też duży wzrost aktywności układu przywspółczulnego (pojawiający się podczas okresów rozluźnienia) u tych uczestniczek i uczestników, którzy chodzili po lesie lub w nim siedzieli, w porównaniu z osobami przebywającymi w mieście. Dodatkowo uczestnicy zeznali, że czuli większy spokój psychiczny i poprawił im się nastrój, kiedy byli w lesie. I tak dzięki nowym dowodom naukowym Shinrin-yoku został potwierdzonym prawdziwym zjawiskiem.

Od czasu tych wczesnych eksperymentów badania dostarczające podobnych naukowych dowodów na ważne lecznicze korzyści płynące z kąpieli leśnych pojawiały się jak grzyby po deszczu[5]. I choć eksperymenty przeprowadzano przeważnie w Japonii i Chinach, zalety płynące z kąpieli leśnych wykazano również w innych częściach Azji oraz w Europie i Stanach Zjednoczonych, uzyskano nawet dowody na poprawę działania układu odpornościowego, układu krwionośnego i oddechowego, a także pozytywny wpływ na depresję, lęk i stres.

Ale czy musimy być w lesie, by czerpać z natury pełnymi garściami, czy może niektóre zalety mogą płynąć z przebywania w miejskich parkach, spacerowania po obsadzonych drzewami ulicach w mieście lub grzebania w ziemi w ogródkach za domem? Na szczęście w końcu możemy zgromadzić wystarczająco dużo informacji w dużej skali, żeby odpowiedzieć na te i inne pytania, a to wszystko dzięki skorzystaniu z biobanków i obrazowania satelitarnego.

Określenie „biobank” rzadko pojawia się poza branżą medyczną. A jednak „banki” te zapewne stanowią zbiory najważniejszych danych, które pojawiły się w ostatnich kilkudziesięciu latach i pomagają nam zrozumieć trendy i schematy powtarzające się podczas badania zdrowia człowieka.

Biobanki populacyjne, jak podpowiada nazwa, zbierają próbki materiału biologicznego (krwi, DNA i tak dalej) i dane osób z przekroju populacji, nie tylko tych, które są wybrane, ponieważ cierpią na konkretną chorobę. Poszczególne osoby zaprasza się do przystąpienia do biobanków populacyjnych i powierzenia im danych osobistych, dokumentacji medycznej i opisów próbek. Przechowywane tam są też zestawienia publicznie udostępnionych zmiennych (na przykład śmiertelności i przyczyny zgonu). Dzięki temu banki te reprezentują obraz populacji obejmujący różne grupy wiekowe, płcie, grupy socjoekonomiczne i lokalizacje. Obecnie wiele krajów posiada lub rozwija banki populacyjne z danymi dotyczącymi zdrowia, które mają ogromny potencjał i pomagają nam lepiej zrozumieć związki między zdrowiem człowieka a środowiskiem.

Banki populacyjne rozwijały się równolegle z innym niesamowicie ważnym źródłem danych: czujnikami środowiskowymi w satelitach. Czujniki te potrafią uchwycić obraz środowiska na całym kontynencie w bardzo dokładnej skali (obrazy – piksele – fotografowane są globalnie w rozdzielczości co trzydzieści metrów lub mniej). Związek między zdrowiem a cechami przyrody pomaga nam pojąć zwłaszcza jeden praktyczny pomiar przeprowadzany przez satelity, a mianowicie NDVI (Normalised Difference Vegetation Index), czyli znormalizowany różnicowy wskaźnik wegetacji, który mierzy zdrowie, czyli „kondycję”, i zieloność wegetacji w danym miejscu. Współczynnik NDVI oblicza się poprzez zmierzenie różnicy w ilości widocznego „czerwonego światła” (zdrowych roślin) w stosunku do „światła bliskiego podczerwieni” (obumierających roślin), które odbija się od roślinności.

Pomiary NDVI pokazały niezwykle intrygujące korelacje między środowiskiem a zdrowiem człowieka. Na przykład im zieleńsze otoczenie, w którym znajduje się nasz dom, tym mniej jesteśmy przygnębieni[6]. Przełomowe badanie przy wykorzystaniu wskaźnika NDVI oraz biobanku z Wielkiej Brytanii dowiodło, że zielone otoczenie znacząco chroni przed depresją; nawet gdy uwzględni się takie czynniki jak wiek, status socjoekonomiczny i różnice kulturowe, to tym rzadziej diagnozuje się i leczy zaburzenia psychiczne, im bardziej zielone otoczenie, w którym żyją ludzie. Zależność ta była wyraźniejsza u kobiet, zwłaszcza tych poniżej sześćdziesiątego roku życia, zamieszkałych na terenach o niższym statusie socjoekonomicznym i wyższej urbanizacji. Podobne badania, choć przeprowadzone na mniejszych grupach, w amerykańskich, hiszpańskich, francuskich i południowoafrykańskich miastach przyniosły te same wyniki.

Inny eksperyment z wykorzystaniem danych zdrowotnych populacji na dużą skalę razem z danymi satelitarnymi odkrył związek między śmiercią milionów drzew przy miejskich ulicach i ponad 21 000 dodatkowych zgonów z powodu chorób układu krążenia oraz epizodów niedomagania układu krążenia[7]. Zadano ciekawe pytanie: czy jeśli usunie się drzewa z ulic w mieście – tym samym eliminując ich piękne zielone korony – będzie to miało negatywny wpływ na zdrowie człowieka? Zbadano, jak postępowały choroby układu krążenia i dolnych dróg oddechowych, kiedy szybko szerząca się plaga opiętka jesionowego uśmierciła uliczne drzewa w amerykańskich miastach w ciągu dwóch lat. Inwazja owadów przetoczyła się przez Stany Zjednoczone w pierwszej dekadzie XXI wieku niczym fala ze wschodu na zachód, zabijając ponad 100 milionów jesionów. Dzięki porównaniu dwóch dużych zbiorów danych – czasu i umiejscowienia obumarłych drzew z geolokalizowanymi danymi śmiertelności rejestrowanymi przez publiczną ochronę zdrowia na szczeblu hrabstwa – ujawniono, że nastąpiło 6113 dodatkowych zgonów w następstwie chorób układu oddechowego i dodatkowych 15 080 zgonów związanych z zaburzeniami układu krążenia w całym kraju, gdy kolejne hrabstwa stawiały czoła pladze. Skala tej zależności się powiększyła, gdy szkodniki atakowały coraz to nowe tereny, i była szczególnie wyraźna w hrabstwach z ponadprzeciętną medianą dochodów na gospodarstwo domowe.

Te dwa fascynujące postępy w zbieraniu danych – jeśli wykorzystamy je razem – stanowią skarbnicę konkretnych informacji, z której można czerpać, gdy przeprowadzamy naukowe porównanie dokumentacji medycznej konkretnych osób i chorób, z jakimi się zmagają, ze środowiskiem, w którym żyją. Wyniki badań odzwierciedlają potęgę tych zbiorów danych przy przeprowadzaniu analiz informacji, które wcześniej nie były możliwe. Dlaczego fakt ten jest ważny? Bo ma głęboki wpływ na nas jako jednostki oraz na decydentów, którzy zmagają się ze wstrząsającymi statystykami dotyczącymi epidemii, chorób układu krążenia i oddechowego, a także zwiększonego poziomu lęku, depresji i samobójstw w społeczeństwie. W samej Wielkiej Brytanii aż 7,6 miliona osób żyje z chorobą układu krążenia, ponadto jest to główna przyczyna śmierci na całym świecie. Do tego około 15 procent ludności zamieszkującej Anglię przyjmuje leki antydepresyjne. Dostępne dziś informacje dają nam oręż do walki ze współczesnymi plagami i kryzysami zdrowotnymi. Zalecane rozwiązania są proste, ekonomiczne i do łatwego zastosowania przez każdego człowieka. Receptą jest natura.

Choć badania na dużych zbiorach danych były ważne przy ustalaniu związku między roślinami i zdrowiem człowieka, to nie zdołały wyjaśnić, co właściwie dzieje się w ludzkim ciele, kiedy nasze zmysły obcują z roślinnością. Potrafią jedynie nakreślić powiązanie, a nie związek przyczynowo-skutkowy. Właśnie wówczas zaczęła się dla mnie prawdziwa kryminalistyczna praca, która stała się osią tej książki. Wyruszyłam na poszukiwania i pragnę zrozumieć, co dzieje się z fizycznym i psychicznym zdrowiem, kiedy nasze zmysły – wzroku, słuchu, węchu i dotyku – mają do czynienia z przyrodą.

Zgłębianie tego fascynującego zadania przeprowadzanego na tym obszarze przez ostatnią dekadę dało początek zupełnie innemu akademickiemu przedsięwzięciu, które powzięłam. Chciałam wiedzieć, co właściwie zachodzi w mózgu człowieka, jego hormonach, układach odpornościowym, oddechowym i krążenia, kiedy nawiązuje kontakt z roślinnością – i które zmysły zostają pobudzone do przeprowadzenia tych reakcji. Pragnęłam też odkryć najlepszy sposób kontaktu z roślinami zarówno na świeżym powietrzu, jak i wewnątrz, aby maksymalnie spotęgować ich pozytywny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne.

Ta podróż akademicka zaprowadziła mnie daleko. W projekcie biorą udział nie tylko botanicy i biolożki, ale też lekarze, psychiatrzy, urbaniści i przedstawiciele ministerstwa zdrowia z ramienia rządu. Pochodzą z wielu krajów, ale łączy ich jeden cel: chcą dzięki nauce odkryć precyzyjne mechanizmy, które gwarantują, że przebywanie na łonie natury może poprawić nasze wyniki zdrowotne, a potem pragną wykorzystać tę wiedzę do zmiany tego, jak wplatamy przyrodę w nasze codzienne życie i porządek publiczny.

Z tą książką w ręku wyruszycie wraz ze mną na wyprawę mającą na celu zrozumienie, które aspekty zmysłów wzroku, węchu, dotyku i słuchu skutkują korzystnym wpływem przyrody na nasze zdrowie – oraz namierzenie, gdzie znajdują się luki w wiedzy, które należy wypełnić. Zabiorę was też ze sobą w osobistą podróż: opowiem, jak to się stało, że zaczęłam bardziej doceniać naturalne środowisko i uznawać je za zasadniczy filar mojego zdrowia i dobrego samopoczucia. Wyprawa ta na nowo rozpaliła we mnie zapał do dbania o wiele różnych terenów zielonych na naszej planecie oraz skłoniła do prowadzenia kampanii na rzecz skupienia polityki publicznej na promowaniu i chronieniu kolejnych zazielenionych obszarów, zwłaszcza w krajobrazach miejskich, które najbardziej potrzebują zieleni. Mam nadzieję, że pod koniec książki wszyscy poczujemy się jak specjalistki i specjaliści tej gałęzi nauki i pozwolimy uzyskanej wiedzy wpływać na nasze decyzje, a także nauczymy się czerpać z pięknego i uspokajającego wpływu roślinności i terenów zielonych.

Na koniec dodam, że jeśli z pandemii COVID-19 wyniknęło coś dobrego, to było to obudzenie w nas nowego pragnienia, by spędzać czas na łonie przyrody. Liczba osób odwiedzających ogrody publiczne, parki i lasy gwałtownie wzrosła na całym świecie. Nastąpił ogromny skok popularności ogrodnictwa i sprzedaży roślin domowych. Mogło się wydawać, że gdy zrobiło się ponuro i przygnębiająco, nasz gatunek na nowo odkrył wrodzoną potrzebę przebywania blisko natury i w jej otoczeniu. Z tej książki dowiecie się dlaczego. Mam nadzieję, że kiedy ją odłożycie, ujrzycie przytulanie drzew w zupełnie nowym świetle.

 

 

 

 

1

 

ZIELONE HORYZONTY: DLACZEGO WIDOK MA ZNACZENIE

 

 

 

 

 

Wszyscy oglądaliśmy ten film: nastoletni bohater nie może odnaleźć się w szkole i gapi się przez okno, jego uwagę odwracają kołyszące się drzewa i czubiące się kaczki w pobliskim parku, aż zostaje ściągnięty z powrotem do zabetonowanej rzeczywistości w klasie przez sarkastyczny komentarz padający z ust nauczycielki.

Podejrzewam, że chęć wyglądania przez okno tkwi w nas wszystkich, zwłaszcza jeśli naszym oczom ukazuje się zielony widok. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego obrazy przyrody odwracają naszą uwagę od klasy czy miejsca pracy? Czy ten odruch rozproszenia uwagi próbuje nam coś powiedzieć? I czy charakter krajobrazu wpływa na jego siłę zabierania nas z tu i teraz, choćby tylko na chwilę?

Zanim odpowiemy na to pytanie, udajmy się na pobieżną wycieczkę po historii. W renesansie i początkach okresu nowożytnego projekty ogrodów w Anglii i całej Europie opierały się na zachowaniu form i porządku, na prostych liniach i praktycznych elementach, na przykład ogrodach warzywnych, sadach i sadzawkach z rybami. Na początku XVIII wieku rodząca się dyscyplina projektowania angielskiego krajobrazu zmieniła porządek rzeczy. Najpierw William Kent „przeskoczył przez płot i zobaczył, że cała przyroda była ogrodem”. Potem zjawił się Lancelot „Potencjał” Brown[8], który rozmył granice między sztuką a naturą. Sądził, że czerpiemy większą przyjemność z patrzenia na starannie przygotowane, ale naturalistyczne sceny falistych parków przyozdobionych pojedynczymi drzewami, krętych rzek, przez które przerzucono eleganckie kamienne mosty i odległe widoki zazielenionego horyzontu. Jego praca była niezwykle popularna, a na jego usługi istniał wielki popyt: przypisuje mu się przynajmniej 270 ogrodów.

Dziś nadal tłumnie gromadzimy się w ogrodach i parkach, które stworzył, by spędzać tam czas. Z pewnością ja tak robię. Często spaceruję z rodziną i naszymi psami po parkach Blenheim i Stowe, całkiem blisko naszego miejsca zamieszkania. Zeszłego lata spędziliśmy cudowne popołudnie w Chatsworth w hrabstwie Derbyshire. Wszystkie trzy parki zaprojektował i zbudował Brown i cechują się tymi samymi zielonymi elementami: otwartą przestrzenią krajobrazu z rozproszonymi drzewami, przez które od czasu do czasu można kątem oka zobaczyć budynek lub jezioro.

Jak powiedział książę Devonshire, właściciel Chatsworth, w której mieszka, w wywiadzie w 2016 roku: „Nie sądzę, by odwiedzających obchodziło, czy krajobraz jest prawdziwy, czy też nie – on po prostu jest. Gdy pomyśleć o wszystkich brzydkich częściach życia, wtedy wizyta w takim miejscu na chwilę cichej kontemplacji i mentalną odnowę wiele znaczy dla ludzi”[9].

Ale czy ta „mentalna odnowa” jest dla nas dobra w mierzalny, policzalny sposób? I czy niektóre widoki są lepsze od innych, a jeśli tak, to dlaczego? I tu rozpoczynam wyprawę mającą na celu znalezienie odpowiedzi.

W 2016 roku zespół badawczy z Uniwersytetu Illinois w Chicago wyruszył w poszukiwaniu odpowiedzi, czy rodzaj widoku z okna klasy miał jakikolwiek wpływ na funkcje poznawcze i stopień osiągnięć uczennic i uczniów (choć historia nie mówi, czy wybrali się na misję dlatego, że mieli dość własnych studentek i studentów gapiących się przez okno)[10].

Dziewięćdziesięcioro czworo uczniów z pięciu liceów losowo przydzielono do jednej z trzech sal lekcyjnych. Pomieszczenia miały prawie identyczne wymiary, kształt, oświetlenie i umeblowanie, ale każde cechowało się innym widokiem: jedno wychodziło na zielony teren z drzewami, drugie na pustą ścianę, a trzecie było pozbawione okien. Dzieci usiadły w krzesłach, twarzą do okna lub do ściany, i wykonały zadania opracowane specjalnie po to, by ocenić ich koncentrację, łącznie z próbą korekty tekstu, testem mowy i sprawdzianem z odejmowania. Tymczasem mierzono poziom stresu za pośrednictwem takich zmiennych jak temperatura ciała, wahania tętna i przewodnictwo skóry, które może wykazywać stres, ponieważ gdy czujemy niepokój, wzrasta aktywność gruczołów potowych, co z kolei zwiększa przewodnictwo skórne.

Co ciekawe, choć wszystkie dzieci zaczęły z tymi samymi wyjściowymi wskaźnikami koncentracji i stresu fizjologicznego, to pod koniec zadania wystąpiły wyraźne różnice. Te, które miały widok z okna na przyrodę i teren zielony, osiągnęły w testach o wiele lepsze wyniki od rówieśników zajmujących pomieszczenia bez okna lub z oknem wycho­dzącym na pustą ścianę. Poza tym te pierwsze o wiele szybciej doszły do siebie po podwyższonym poziomie stresu spowodowanym badaniem.

Nawet wziąwszy pod uwagę możliwie mylące zmienne, takie jak czynniki kulturowe i socjoekonomiczne, wyniki pozostały mocne i ważne z punktu widzenia statystyki; dzieci, które mogły oglądać zielone widoki z okna, potrafiły lepiej skupić uwagę i szybciej się regenerowały po podwyższonym poziomie stresu. Co ważne, badanie pokazało też, że dzieci nie musiały być całkowicie zanurzone w naturze, aby uzyskać tę przewagę – musiały jedynie podziwiać naturę z okien sali lekcyjnej.

Taką reakcję obserwuje się nie tylko u dzieci. W innym badaniu studentki i studenci popełniali znacznie mniej błędów na teście i czuli się bardziej wypoczęci umysłowo po tym, jak przez czterdzieści sekund patrzyli przez okno na kwitnący zazieleniony ogród na dachu. Wskutek tego ich koncentracja oraz regeneracja po wysiłku umysłowym niezwykle się poprawiły w porównaniu z tymi, którzy w tym samym czasie patrzyli na łysy betonowy dach[11]. Nawet wizualna mikroprzerwa wydaje się być skuteczna.

Zatem co wywołuje w nas takie zmiany, kiedy widzimy naturalny krajobraz?

Zacznijmy od podstaw biologii wzroku, których nauczyliśmy się (przynajmniej ja) lata temu w takiej sali lekcyjnej jak ta z początku rozdziału. Kiedy na coś patrzymy, światło przenika przez rogówkę (przejrzystą przednią część oka), potem przez źrenicę (dziurę w kolorowej tęczówce) i pada na soczewkę. Następnie soczewka skupia światło i rzuca je na siatkówkę w tyle oka. Siatkówka to warstwa światłoczułych komórek, która z kolei zamienia światło w sygnały elektryczne wędrujące przez nerw wzrokowy do mózgu, gdzie obraz zostaje przełożony na to, co widzimy. Mięśnie w oku zmieniają też kształt soczewki, pozwalając nam skupić się na różnych rzeczach, które są blisko albo daleko.

Zanim rozpoczęłam badanie tego tematu, nie wiedziałam, że kiedy na coś patrzymy, nasze oczy podążają za wyraźnym wzorcem skanowania, po czym nieruchomieją. Eye-tracking, czyli technologia śledzenia wzroku (połączenie podczerwieni i kamer podążających za ruchami gałek ocznych, kiedy te są wystawione na działanie bodźców zewnętrznych – czyli gdy na coś patrzą), pokazała, że nasze oczy kierują się strategią od ogółu do szczegółu, kiedy patrzymy na obrazy, architekturę lub przyrodę. Najpierw skanują ogólny widok, a potem się skupiają, przyglądając się mniejszym szczegółom sceny i koncentrując na poszczególnych punktach. Za każdym razem, gdy skupiamy wzrok, nasze oczy wybierają najważniejsze informacje, po czym integrują cechy danego obiektu (kształt, kolor, położenie), aby utworzyć jego percepcję. Mózg przekłada wizualną informację na obrazy. Dzieje się tak, gdy zostają wywołane liczne fizjologiczne i psychologiczne reakcje, w zależności od kształtu, ułożenia i barwy widzianych obrazów. Kiedy na przykład zobaczymy dużego wściekłego psa, który na nas pędzi, reakcja mięśni w nogach sprawi, że uciekniemy (lub przynajmniej miejmy nadzieję, że tak będzie). Spokojna zielona sceneria może wywołać odwrotną reakcję.

Zrozumienie przyczyn większego stresu w naszym ciele oraz tego, dzięki czemu jesteśmy mniej zestresowani, to dopiero wyłaniająca się dziedzina medycyny. Przez wysoki poziom stresu jesteśmy bardziej podatni na całe mnóstwo schorzeń. Wśród nich znajdują się zawały, udary, nowotwory, choroby związane z nieprawidłową reakcją zapalną oraz immunologiczną, zmęczeniem i depresją[12].

Stres objawia się w ciele człowieka na trzy główne i często powiązane ze sobą sposoby. Po pierwsze, kiedy jesteśmy zestresowani, następują zmiany w naszym układzie nerwowym (w mózgu, rdzeniu kręgowym i nerwach obwodowych), mimowolnie zmieniając tempo oddychania, akcji serca i szerokości naczyń krwionośnych (zwężając je). Po drugie, stres może pobudzić układ hormonalny do wydzielania kortyzolu i adrenaliny przez gruczoły, by zmobilizować zasoby energii, przyspieszyć bicie serca i zwiększyć ciśnienie tętnicze. Po trzecie, stres może wpłynąć na nasz stan psychiczny, a najczęstszymi objawami tego zjawiska są lęk, depresja i obniżony nastrój.

Biorąc pod uwagę wszystkie niepożądane skutki, trzeba przyznać, że zrozumienie, jak obniżyć stres i nim zarządzać, to ważna gałąź medycyny. Powszechne lekarstwa mające redukować objawy stresu to między innymi leki uspokajające, beta-blokery i antydepresanty, w tym selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny (SSRI). Jednak coraz częściej przedstawicielstwo ochrony zdrowia zaczyna zgłębiać inne podejście i metody leczenia, aby zarówno w ogóle zapobiegać występowaniu stresu, jak i obniżyć jego podniesiony poziom. I tu niespieszne oglądanie naturalnych widoków na horyzoncie przynosi niezwykle fascynujące wyniki.

Pierwszym odkryciem jest to, że kiedy patrzymy na naturalny, a nie miejski krajobraz, choćby na komputerze, uspokajamy się. Przykładowo w badaniu przeprowadzonym przez zespół naukowy z Centrum Nauk o Środowisku, Zdrowiu i Rolnictwie przy Uniwersytecie w japońskiej Chibie poproszono studentki, by patrzyły na zdjęcia lasu i biurowych wieżowców po 90 sekund. Wyniki były jednoznaczne[13]: kiedy patrzyły na zdjęcia przedstawiające przyrodę, fizyczne uspokojenie znalazło odzwierciedlenie w aktywności mózgu, a psychiczne rozluźnienie odbiło się w odpowiedziach studentek w ankiecie, które wskazywały na zwiększone poczucie „komfortu”, „odprężenia” i „naturalności”. Mogłoby się wydawać, że oglądanie scen przyrody może wywołać w ciele człowieka reakcje, dzięki którym jesteśmy spokojniejsi i mniej zalęknieni. Jednak badanie to – podobnie jak inne liczne eksperymenty pokazujące podobne wyniki – przeprowadzono na zdrowych osobach siedzących w cichym pomieszczeniu i patrzących na obrazy wyświetlane na monitorze komputera – nie jest to takie środowisko, które najczęściej nas stresuje. Czy więc przejawiamy te same reakcje w stresujących sytuacjach w „prawdziwym życiu”, na przykład w niezwykle napiętym miejscu pracy?

I tu pojawia się drugie ciekawe odkrycie. Sporo badań obecnie pokazuje, że kiedy jesteśmy zestresowani, regenerujemy się o wiele szybciej, jeśli patrzymy na naturalne, nie miejskie scenerie. Dobrym przykładem są wyniki eksperymentu, w którym personel biura poproszono o to, by usiadł przy biurku na dziesięć minut i obejrzał pokaz slajdów albo z obrazami przyrody, które zazwyczaj można zobaczyć z okien biura (drzewa, obszerne trawniki), albo z zabudowaniami (biurowce, ulice z samochodami i tym podobne)[14]. Następnie podjęli pięciominutowe działanie mające na celu podniesienie poziomu fizycznego i psychicznego stresu. Aktywność polegała na uważnym przyjrzeniu się szeregowi liczb na ekranie, po czym zapisaniu ich w prawidłowej kolejności w ciągu dziesięciu sekund. Uczestników poinformowano, że za każdym razem, gdy udzielą nietrafnej odpowiedzi, usłyszą dzwonek. Tak naprawdę – co, moim zdaniem, było trochę niesprawiedliwe – dzwonek rozległ się dwa razy podczas testu, bez względu na to, czy odpowiadano dobrze, czy błędnie. Na pewno by mnie to zestresowało. Nieustannie prowadzono u nich pomiary oddychania (częstotliwości i głębokości oddechu), ciśnienia tętniczego i zmienności tętna (HRV), co pozwalało zmierzyć fizyczne objawy stresu. Wypełnili także dwa psychologiczne kwestionariusze, jeden przed, a drugi po badaniu.

Wyniki okazały się frapujące. Tak jak przewidywano, u uczestników potwierdzono podwyższony poziom stresu podczas badania. Ale ci, którzy wcześniej oglądali obrazy przyrody, wracali do siebie po stresującym zdarzeniu o wiele szybciej niż ci, którym pokazano miejskie otoczenie. Występowała też u nich słabsza fizjologiczna reakcja stresowa.

Warto z tego zapamiętać, że wszyscy powinniśmy podziwiać przyrodę – albo wyglądając przez okno, albo patrząc na monitor komputera – jeśli wkrótce mamy stawić czoła stresującej sytuacji w pracy. Ale jak to działa? Dlaczego wracamy do równowagi, kiedy widzimy naturę?

Aby to wyjaśnić, wiodący psycholog środowiska naturalnego Roger Ulrich wraz z koleżankami i kolegami zaproponowali na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku tak zwaną teorię redukcji stresu[15]. Twierdzili, że dysponujemy dwiema biologicznie zdeterminowanymi reakcjami na podziwianie przyrody. Po pierwsze, wolimy i odruchowo zwracamy uwagę na naturalną scenerię. Po drugie, kiedy to robimy, prowadzi to do bardziej „pozytywnie nastrojonego stanu emocjonalnego”. Wspólnie wywołuje to automatyczne fizjologiczne reakcje organizmu, kiedy oglądamy przyrodę, dzięki czemu szybciej dochodzimy do siebie po przeżytym stresie. Nie dzieje się tak natomiast, gdy widzimy miejskie otoczenie – to może zaburzyć naszą rekonwalescencję, zwłaszcza po stresujących wydarzeniach. Była to pierwsza taka propozycja, dlatego wiele badań przetestowało tę teorię i wykazało, że zasadniczo jest prawidłowa – kiedy oglądamy środowisko naturalne, nawet wewnątrz, szybciej regenerujemy się po fizycznych objawach stresu w naszym ciele[16].

To fascynujące – nigdy wcześniej wyglądanie przez okno na ogród nie wydawało się tak atrakcyjną rozrywką. Jednak równie ważną rzeczą, która się dzieje, kiedy patrzymy na przyrodę, jest poprawa naszych zdolności umysłowych związanych z określonymi zadaniami – tak zwane funkcjonowanie poznawcze.

Funkcjonowanie poznawcze obejmuje procesy uczenia się, myślenia, wnioskowania, zapamiętywania, rozwiązywania problemów, podejmowania decyzji i koncentracji. Choć część funkcji poznawczych pogarsza się z wiekiem, wiele z nich bardzo nieznacznie zmienia się w ciągu całego życia, a niektóre, na przykład słownictwo, może nawet poprawić się z biegiem czasu. Funkcje kognitywne i osiągane wyniki znacznie się różnią zależnie od tego, czy mówimy o dzieciach, młodzieży, czy o dorosłych. Jednak najważniejszy jest fakt, że niektóre aspekty można poprawić w każdym wieku – i tu badania pokazują nam, jak funkcjonowanie poznawcze się zmienia: jeśli podczas robionych przerw oglądamy naturalne widoki, a nie miejski krajobraz, wówczas obserwujemy znaczną poprawę działania pamięci, panowania nad koncentracją i elastyczności poznawczej (zdolności do przełączenia się w tryb myślenia o dwóch różnych rzeczach lub myślenie o wielu rzeczach jednocześnie)[17]. Co ważne, zależność ta wyraźnie występuje we wszystkich grupach wiekowych – nigdy nie jest za późno, by zacząć wyglądać przez okno! – ale najciekawsze badania to te przeprowadzone na dzieciach w wieku szkolnym. Wspomnę tylko jedno z nich, aby dać wam przedsmak danych, jakie się pojawiały.

Doświadczenie zostało przeprowadzone w 2015 roku przez zespół naukowy pod przewodnictwem Payama Dadvanda, pracownika badawczego Instytutu Globalnego Zdrowia w Barcelonie[18]. Dadvand zbadał, czy jest różnica w rozwoju poznawczym uczennic i uczniów podstawówki, którzy codziennie oglądali przyrodę. Powierzchnia naturalnego terenu zielonego, z którą dzieci miały do czynienia na co dzień, zmierzono metodą obrazowania satelitarnego. Zmapowano trzy obszary: okolicę domu każdego dziecka w promieniu 250 metrów, otoczenie szkoły dzieci w promieniu 50 metrów oraz obszar naturalnych terenów zielonych, który dziecko napotka, pokonując drogę do szkoły. Eksperyment prowadzono przez cały rok szkolny w latach 2012–2013 i zaproszono do niego 2593 uczennice i uczniów szkoły podstawowej w średnim wieku 8,5 roku z 36 szkół. Okolice wszystkich placówek były podobne pod względem czynników socjoekonomicznych, zebrano dodatkowe dane dotyczące przygotowania rodziców na przyjęcie dziecka, sytuacji zawodowej rodziców, stanu cywilnego i pochodzenia etnicznego, aby zrozumieć, czy zmienne te wpłyną na wyniki. Rozwój poznawczy dzieci zmierzono po roku, a testy przeprowadzano co trzy miesiące, żeby ocenić pamięć operacyjną i koncentrację.

Zadziwiające – wyniki pokazały, że bez względu na socjoekonomiczne zmienne czy pochodzenie, im więcej naturalnych terenów zielonych dzieci napotykały w codziennym życiu, tym lepsze robiły postępy w rozwoju pamięci operacyjnej i skupienia. Być może jeszcze ważniejsze było odkrycie, że najsilniejszą miarą poprawionej sprawności poznawczej była ilość zieleni otaczającej szkolne budynki, a nie rosnącej po drodze do szkoły. Jak sugerują autorzy badania, zależność ta odzwierciedla fakt, że uczniowie spędzają większość dnia w szkole, oglądając przyrodniczy krajobraz przez okno, zatem to najbardziej wpływa na poprawę ich umiejętności poznawczych[19]. Odkryta zależność niesie ze sobą ważne strategiczne implikacje dla projektowania i umiejscawiania szkół.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

PRZYPISY KOŃCOWE

 

 

 

 

 

[1] R.S. Ulrich, View through a window may influence re­covery from surgery, „Science” 1984, nr 224, s. 420–421.

[2] E.O. Wilson, Biophilia, Harvard: Harvard University Press 1984.

[3] Y. Joye, A. Van den Berg, Is love for green in our genes? A critical analysis of evolutionary assumptions in restorative environments research, „Urban Forestry & Urban Greening” 2011, nr 10, s. 261–268.

[4] Y. Miyazaki, Shinrin Yoku: The Japanese Art of Forest Bathing, Portland: Timber Press 2018; Q. Li, Shinrin-Yoku: Sztuka i teoria kąpieli leśnych, Kraków: Insignis 2018.

[5] M.M. Hansen, R. Jones, K. Tocchini, Shinrin-Yoku (Forest Bathing) and Nature Therapy: A State-of-the-Art Review, „International Journal of Environmental Research and Public Health” 2017, nr 14, doi: 10.3390/ijerph14080851.

[6] C. Sarkar, C. Webster, J. Gallacher, Residential greenness and prevalence of major depressive disorders: a cross-sectional, observational, associational study of 94,879 adult UK Biobank participants, „The Lancet Planetary Health” 2018, nr 2, e162–e173.

[7] G.H. Donovan et al., The relationship between trees and human health: evidence from the spread of the emerald ash borer, „American Journal of Preventive Medicine” 2013, nr 44, s. 139–145.

[8] Angielski ogrodnik zyskał taki przydomek, ponieważ zwykł mówić właścicielom, że ich posiadłość ma „potencjał” do ulepszeń (przyp. tłum.).

[9] M. Owens, Capability Brown Is the Landscape Designer Behind England’s Most Iconic Gardens, „Architectural Digest”, https://www.architecturaldigest.com/story/capability-brown-landscape-design-england, dostęp: 9.08.2024.

[10] D. Li, W.C. Sullivan, Impact of views to school landscapes on recovery from stress and mental fatigue, „Landscape and Urban Planning” 2016, nr 148, s. 149–158.

[11] K.E. Lee, K.J. Williams, L.D. Sargent, N.S. Williams, K.A. Johnson, 40-second green roof views sustain attention: The role of micro-breaks in attention restoration, „Journal of Environmental Psychology” 2015, nr 42, s. 182–189.

[12] D.B. O’Connor, J.F. Thayer, K. Vedhara, Stress and health: A review of psychobiological processes, „Annual Review of Psychology” 2021, nr 72, s. 663–688.

[13] C. Song, H. Ikei, Y. Miyazaki, Physiological effects of visual stimulation with forest imagery, „International Journal of Environmental Research and Public Health” 2018, nr 15, s. 213.

[14] D.K. Brown, J.L. Barton, V.F. Gladwell, Viewing nature scenes positively affects recovery of autonomic function following acute-mental stress, „Environmental Science & Technology” 2013, nr 47, s. 5562–5569.

[15] R.S. Ulrich et al., Stress recovery during exposure to natural and urban environments, „Journal of Environmental Psychology” 1991, nr 11, s. 201–230.

[16] H. Jo, C. Song, Y. Miyazaki, Physiological Benefits of Viewing Nature: A Systematic Review of Indoor Experiments, „International Journal of Environmental Research and Public Health” 2019, nr 16, 4739.

[17] M.P. Stevenson, T. Schilhab, P. Bentsen, Attention Restoration Theory II: a systematic review to clarify attention processes affected by exposure to natural environments, „Journal of Toxicology and Environmental Health” 2013, Part B 21, s. 227–268, doi: 10.1080/10937404.2018.1505571.

[18] P. Dadvand et al., Green spaces and cognitive development in primary schoolchildren, „Proceedings of the National Academy of Sciences” 2015, nr 112, s. 7937–7942.

[19] D. Lee, Nature’s Palette, Chicago: University of Chicago Press 2010.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: GOOD NATURE

 

Copyright © 2024 by Kathy Willis

Wykresy, grafiki by Jeff Eden

All rights reserved

 

Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA

Copyright for the Polish translation © 2024 by Monika Skowron

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: © David Mann

Zdjęcia na okładce: © Shutterstock

 

Redaktor prowadząca: Małgorzata Ochab

 

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-895-8

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH