Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Decyzja dorosłych dzieci o zerwaniu więzi z rodzicami to jedno z najbardziej dezorientujących i bolesnych doświadczeń.
Mówi się często, że rodzice dostali to, na co zasłużyli, bądź że są ofiarą roszczeniowych dorosłych dzieci zrzucających na nich winę za wszelkie niepowodzenia. W rzeczywistości powody rozstania z rodzicami są znacznie bardziej złożone i zróżnicowane.
Dr Joshua Coleman, uznany psycholog i jednocześnie ojciec, którego córka zerwała z nim kontakty na kilka lat, ma szczególne kwalifikacje do doradzania rodzicom, jak mają sobie radzić w tych trudnych momentach życia. Nie tylko łagodzi poczucie wstydu, winy czy smutku, ale także pomaga rodzicom lepiej zrozumieć sposoby myślenia dorosłych dzieci. Przedstawia także strategie umożliwiające uzdrowienie i odbudowę wzajemnych relacji.
Odrzucenie rodziców to temat bardzo złożony i delikatny, jednak dr Coleman radzi sobie z nim doskonale, co zawdzięcza wnikliwemu i empatycznemu zrozumieniu zarówno rodziców, jak i ich dorosłych dzieci.
Joshua Coleman
Jest psychologiem, prowadzi prywatną praktykę, jest też członkiem Council on Temporary Families. Jest częstym gościem w National Public Radio i programie Today, współpracuje z The New York Times, The Wall Street Journal, The Atlantic, Chicago Tribune oraz innymi wydawnictwami. Często występuje na konferencjach, ma też w dorobku wykłady na Harvardzie, Weill Cornell Department of Psychiatry oraz w wielu innych instytucjach naukowych. Wraz z historyczką Stephanie Coontz współredagował siedem internetowych woluminów Unconventional Wisdome: News You Can Use, kompendium cennych badań nad współczesną rodziną. Ma troje dzieci i nastoletniego wnuka, mieszka z żoną w San Francisco Bay Area. W wolnym czasie pisze muzykę dla telewizji, m.in. do takich programów, jak Keeping Up with the Kardashians, Zabójcza broń, Chicago fire, Chicago PD, Longmire, Niepokorni, RuPaul’s Drug Race i wielu innych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 422
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojemu tacie i mamie, Steve’owi i Corinne,a także ich rodzicom: Robertowi i Edith, Maxowi i Lenie.
Oraz wszystkim rodzicom i dziadkom, dzieciom i wnukom, którzy pragną być obecni w życiu swoich najbliższych,ale jeszcze nie znaleźli właściwej drogi.
WSTĘP
Smutek, strach i wkurzenie.
Zakładam, że sięgasz po tę książkę dlatego, że powyższe słowa dobrze oddają to, co właśnie czujesz. Smutek – nie masz żadnego kontaktu z dorosłym dzieckiem bądź wnukiem/wnuczką; strach – nie wiesz, czy kiedykolwiek będzie ci dane ich zobaczyć; złość – nie zasługujesz na takie traktowanie przez własne dziecko, któremu zawsze byłeś tak oddany.
A może sięgasz po tę książkę, ponieważ mierzysz się ze smutną rzeczywistością, że twoje dziecko nie chce mieć z tobą nic wspólnego, a ty nie masz pojęcia, dlaczego tak jest.
Jest i taka możliwość, że dobrze wiesz, iż w przeszłości zdarzyło ci się popełnić parę poważnych błędów, ale zakładałeś, że konflikt można zażegnać: od „Poradzimy sobie z tym, jak zawsze, nie ma powodu do paniki” po „Co on ma na myśli, mówiąc, że potrzebuje przerwy ode mnie?”, czy „Chwila, dlaczego mnie nie zaprosiła na swój ślub czy nie poinformowała o narodzinach wnuczki?!”
Po każdym wywiadzie, jakiego udzielam w jakimś medium, jestem zasypywany listami i e-mailami od wyobcowanych rodziców[1], którzy powtarzają zgodnym chórem: „Myślałem, że to się zdarzyło tylko mnie!” Rodzice o odcięciu od dzieci i wnuków nie rozmawiają z przyjaciółmi, współpracownikami czy nawet członkami rodziny, ponieważ boją się osądzania. Przeraża ich, że ktoś powie lub pomyśli: „Coś ty zrobił swojemu dziecku? To musiało być coś naprawdę okropnego”.
Pozwól, że na początek powiem, co następuje: być może nie zrobiłeś niczego, co wyjaśniałoby separację. Na świecie nie brak zafrasowanych rodziców, a wielu z tych, którzy się do mnie zgłaszają, to jedni z najbardziej oddanych, doskonale wyedukowanych i kochających matek i ojców każdego pokolenia[2]. Przeczytali mnóstwo poradników dotyczących rodzicielstwa, na świadome wychowywanie poświęcili niezliczoną liczbę godzin, zapewnili dzieciom wsparcie finansowe znacznie przekraczające to, jakie sami otrzymali od swoich rodziców i niezmordowanie poszukiwali przyczyn doświadczanych przez ich latorośle lęków, depresji, problemów z nauką, niskiej samooceny, ADD czy wszelkich innych zaburzeń, o których coś napisano w internecie. Z uwagą wsłuchiwali się w marzenia dzieci, by móc zapewnić im najbezpieczniejszą drogę do szczęśliwego, pełnego sukcesów życia. Na ich codzienną dietę składały się: zamartwianie się, poczucie winy, strach, niedobory snu i nadmiar kofeiny, a wszystko po to, by stać się absolutnie-najdoskonalszym-z-rodziców – oto cel, jaki im przyświecał od chwili, gdy dziecko przyszło na świat.
Nie oznacza to wcale, że nie popełniali błędów. Co więcej, mniej więcej co trzy, cztery lata eksperci prezentują nowe poglądy na temat idealnego rodzicielstwa[3], dlatego trudno dociec, jakiego rodzaju to były błędy: małe i przewidywalne, którym może towarzyszyć uśmiech? Średnie i potencjalnie wybaczalne, opatrzone naklejką „Próbuj dalej”? Czy dużego kalibru, kończące relacje, z ostrzeżeniem „Wstęp wzbroniony”?
Jakakolwiek byłaby odpowiedź, konfrontowanie się z odseparowaniem to niełatwe zadanie. Odrzucenie przez osobę, której opinia i przywiązanie są nam szczególnie drogie[4] – którą kochasz z mocą zrozumiałą tylko przez innego odrzuconego rodzica – sprawia, że coś, co uważaliśmy za życiowy pewnik, zostaje zburzone i przestaje istnieć. Ciepłe wspomnienia, pozornie odporne na reinterpretację, zostają skażone wątpliwościami i samokrytyką. Chwile, w których było nam daleko do najlepszej wersji rodzicielstwa – i których jesteśmy świadomi – uderzają z całą mocą, wpychając w niekończący się wir refleksji typu: Gdybym tylko tego nie powiedział, zrobił, napisał.
Być może zdarzyło ci się pomyśleć: Mnie to nie mogłoby się przydarzyć. Tak bardzo kocham swoje dziecko, a ono kocha mnie. Przecież się z tym uporamy. Wystarczy popatrzeć na nasze zdjęcia z przeszłości – byliśmy tacy szczęśliwi.
Odkrywasz, że nic tak ostro i boleśnie nie zmusza do skupienia się na życiu, jak utrata miłości i uwagi swojego dziecka. Niezależnie od tego, czy odrzucenie następuje nagle, czy stopniowo, twój umysł zalewają obrazy z przeszłości: kołysanie w ramionach maleństwa owiniętego w kocyk podarowany przez babcię, widok jego buzi tuż po urodzeniu, kartka narysowana niewprawną rączką z okazji dnia matki/ojca (którą wciąż przechowujesz wśród drogich ci pamiątek), trzymanie siodełka podczas pierwszej przejażdżki na rowerze itd.
Doskonale rozumiem ten stan, ponieważ też go doświadczyłem. Podobne wspomnienia nawiedzały mnie, gdy moja córka Elena odcięła się ode mnie.
Niedługo po skończeniu dwudziestu lat powiedziała mi wszystko, co było mi wiadome i czego się bałem: że ją zawiodłem; że nie byłem przy niej, gdy mnie potrzebowała; że mam teraz szczęśliwą rodzinę, której częścią z mojego powodu nigdy się nie czuła. Na koniec oznajmiła, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. To było najbardziej bolesne doświadczenie, z jakim w życiu przyszło mi się zmierzyć.
Jej matkę Rhondę poznałem w wieku dwudziestu pięciu lat, w City College w San Francisco. Przeniosłem się tam po rezygnacji z San Francisco Conservatory of Music, którego nie byłem w stanie dłużej opłacać. W przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze czesne było niewielkie, jednak wówczas okazało się zaporowe. Usiadłem koło niej na zajęciach z teorii muzyki i zacząłem wymieniać miny z jej pięcioletnim synkiem z poprzedniego małżeństwa. Nie minęło sześć miesięcy, a już razem mieszkaliśmy. Termin bratnia dusza wreszcie nabrał dla mnie znaczenia. Nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny tak bystrej i zabawnej. Po kolejnych kilku miesiącach Rhonda zaszła w ciążę, a ja zacząłem się szykować do roli taty.
Nie byliśmy wówczas małżeństwem, nie byliśmy wystarczająco dojrzali, nie byliśmy też gotowi na wspólne życie. Mimo to chcieliśmy tworzyć rodzinę. Był szybki ślub i wielkie przyjęcie weselne. Potem przyszła pora na wybrany przez nas poród domowy. Pod wpływem zapachu, niewinności i czystości, typowych dla każdego noworodka, poczułem nieodpartą potrzebę trącenia córeczki nosem, by w ten sposób nawiązać kontakt. Dzieci wysyłają do nas potężne orędzie: chroń mnie.
Jednak mimo więzów rodzicielstwa, półtora roku później Rhonda i ja się rozstaliśmy. Wyprowadziłem się z naszego domku w Sunset District, dzielnicy San Francisco w pobliżu Ocean Beach do mieszkania w centrum The Haight wraz z trójką współlokatorów. Na wyposażeniu miałem materac, przenośną kołyskę w jednym ręku i torbę na pieluchy w drugim. Rita Rudner kiedyś zauważyła, że większość samotnych mężczyzn żyje nie jak ludzie, ale jak niedźwiedzie z meblami – to trafny opis mnie z tamtych czasów. Dzieliliśmy się z Rhondą opieką nad Eleną, co znaczy, że spędzałem z córką co drugi weekend i środowe wieczory. W latach 80. ubiegłego wieku był to model opieki preferowany w sądach rodzinnych, do których jeszcze nie dotarł przekaz, że ojcowie mogą coś wnieść do dobrostanu dzieci.
Mimo nieczęstych kontaktów uwielbiałem swoją córkę. Była dzieckiem niezwykle pogodnym, śmiałym, o zdecydowanym charakterze. Miała wyrobione zdanie na temat tego, w co chce być ubrana, a w co nie chce. Za każdym razem, gdy się śmiała, odrzucała główkę do tyłu. Nie bała się rozpędzać w swoim samochodziku, potem rowerku czterokołowym i w końcu na dwukółce, za którą wcale niełatwo było mi nadążyć. Jadała wszystko, co nałożyłem jej na talerz, co świadczy o jej dużych umiejętnościach adaptacyjnych, zważywszy na moją mocno ograniczoną sprawność w kuchni. Zmuszała mnie do wymyślania strasznych historyjek na dobranoc, w których świat ratowały kobiety.
Gdy Elena miała siedem lat, ponownie się ożeniłem, a jej mama wyszła za mąż.
Opiekę przearanżowaliśmy tak, że mogłem być z córką częściej niż osiem dni w miesiącu. Gdy jej obok mnie nie było, bardzo za nią tęskniłem i starałem się ze wszystkich sił, by wspólny czas przebiegał bez napięć. Stereotyp „weekendowego taty” nie wziął się z niczego: jeśli można być z dzieckiem tylko raz na jakiś czas, to kto chciałby go marnować na stawianie granic i sprzeczki? „Oczywiście, że możesz zjeść jeszcze jednego loda przed obiadem. Są naprawdę pyszne!”, „No pewnie, że możemy obejrzeć ten straszny film, co z tego, że dla dorosłych”, „Jasne, że nie musisz iść spać o normalnej porze! Wyjaśnię mamie, dlaczego jesteś zmęczona, gdy cię do niej zawiozę”.
Ostatnie, czego chciałem, to konflikt z Eleną. Konflikt wymaga czasu: na zaleczenie ran, poprawę relacji, wyjaśnienia. Po rozwodzie przerwy między jednym widzeniem z dzieckiem a drugim mogą wypełnić rzeczy potężnego kalibru.
Bo zawsze jest drugi dom, którego nie sposób tracić z pola widzenia. Nawet jeśli były partner jest porządną osobą, może podkopywać twoje relacje z dzieckiem, jeśli tylko zechce, np. ignorując radosne doniesienia dziecka z czasu spędzonego z tobą, awansując nowego partnera do roli rodzica, a ciebie degradując do pozycji kogoś odległego, dobrodusznego i nieistotnego.
Badania pokazują, że dla dzieci rozwód rodziców może być mniej bolesnym doświadczeniem niż ich wejście w nowe związki[5]. Jednak ponowne zamążpójście/ożenek to trudne doświadczenie również dla byłych małżonków, nie z powodu zazdrości, ale dlatego, że muszą pogodzić się z faktem, że ktoś inny przyjmie na siebie rolę, która wydawała się zarezerwowana tylko dla biologicznych rodziców. Gdy pierwszy raz usłyszałem, że córka określa swojego ojczyma mianem drugi tata, niemal uderzyłem ją w policzek.
Zamiast tego wycedziłem przez zaciśnięte zęby:
– Kochanie, Rob jest twoim ojczymem, a nie drugim tatą. Masz tylko jednego tatę.
– Wiem – odparła między kolejnymi gryzami słodkiej bułki – ty jesteś tatuś, a on tata. – Tym stwierdzeniem najwyraźniej wyczerpała temat.
– Nie – postanowiłem nie odpuszczać. Mimo lat terapii nie potrafiłem sprostać rozmowie. – Jestem i tatusiem, i tatą. Tak samo jak ty jesteś i Elena, i Leni. Tatuś to zdrobnienie od taty, tak jak Leni to inna forma Eleny, rozumiesz?
Przekrzywiła główkę i spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Jako zaskakująco dojrzała dziewięciolatka zauważyła, że dotknęła czułego miejsca, którego wcześniej u mnie nie dostrzegła.
Fakt, że jej mama wyszła za mojego przyjaciela, porządnego i dobrego człowieka, nie pomagał, choć jeśli ktokolwiek miałby mnie zastąpić w roli ojca, to trudno o lepszego kandydata. Jednak po jego związaniu się z moją byłą żoną nasze stosunki znacząco się rozluźniły. Rhonda i ja nie należeliśmy do tych ekspartnerów, którzy pozostają w przyjaznych relacjach i spędzają razem Święto Dziękczynienia. Do nas bardziej pasowała następujące motto: „Dzięki, że bez przerwy mi przypominasz, dlaczego nasze zerwanie było najlepszą rzeczą, jaką zrobiliśmy”. Nie staraliśmy się nawiązać przyjaznych stosunków z naszymi obecnymi małżonkami. Drużyny się uformowały i nie było wątpliwości, dla kogo nasi współmałżonkowie powinni grać. Problem w tym, że córka musiała grać dla obu stron. Choć bycie rozwiedzionym rodzicem nie jest łatwe, o niebo trudniejsze jest bycie dzieckiem, które musi być na bieżąco i właściwie reagować na potrzeby i nastroje rozwiedzionych rodziców.
Ponieważ nasz wspólny z Eleną czas był ograniczony, starałem się, by znaczył dla nas jak najwięcej. Dzielona opieka oznaczała dużo jeżdżenia samochodem – odbierania i odwożenia. Ale miało to swoje dobre strony – czas spędzony w samochodzie był tylko dla nas, nie towarzyszył nam nikt, kto mógłby odciągać uwagę.
Nasza relacja zyskiwała podczas jazdy samochodem podczas wspólnej podróży, ponieważ oboje byliśmy wręcz uzależnieni od dźwięków płynących z głośników. Warto zauważyć, że muzyka słuchana przez pokolenie moich rodziców w naszych uszach brzmiała nieznośnie, na szczęście dzieci rodziców z mojego pokolenia podzielały nasze muzyczne gusta. Słuchanie z Eleną muzyki, szczególnie głośnej, a najlepiej głośnej i agresywnej, gdy zbliżała się do wieku nastoletniego, pozwalało na porozumienie bez słów. Dźwięki Soundgarden, Led Zeppelin, Public Enemy, Tupaca i Nine Inch Nails były naszymi nieodłącznymi towarzyszami.
Potem urodziły się moje bliźniaki, a ja w wieku 40 lat wreszcie dorosłem do rodzicielstwa. Pełnoetatowe tacierzyństwo miało działanie terapeutyczne. Codziennie rano mogłem budzić synów i wieczorem kłaść ich spać. Jednak wspólne z nimi zabawy w ogrodzie stanowiły ogromny kontrast z tym, co miałem do zaoferowania córce. Czy jestem dobrym tatą, skoro codziennie zajmuję się synami, a rzadko kiedy córką? I choć plan spotkań został ustalony przez sąd, to poczucie winy mnie nie opuszczało. Wiedziałem, że pogwałciłem umowę, do jakiej się zobowiązałem, gdy sprowadzałem ją na świat – że będę z nią w każdej chwili jej życia i otoczę opieką. Teraz moje dziecko wychowywał inny człowiek, którego ona nazywała tatą.
Powoli wchodziła w piętnasty rok życia, a ja nie miałem pojęcia, co dzieje się w jej głowie i sercu. Z jej głosu w słuchawce, gdy do niej dzwoniłem, pobrzmiewało znudzenie, zaabsorbowanie czymś innym, irytacja. Czy była zła na mnie? Czy coś się stało w szkole? Czy chodziło o narkotyki? A może o chłopaka? Nie wiedziałem. Powinienem wiedzieć, co się dzieje z moim dzieckiem, ale nie wiedziałem.
Wiedziony nadzieją na spędzanie z nią więcej czasu, ponownie zwróciłem się do sądu o przyznanie mi pełnej opieki, jednak moje starania okazały się nieskuteczne. Sędzia nie dostrzegł żadnych powodów uzasadniających zmianę schematu, który jego zdaniem się sprawdzał. Gdy próbowałem się dowiedzieć, jak to rozumieć, usłyszałem, że ponieważ ja i była żona nie jesteśmy w dobrych stosunkach, to jakakolwiek zmiana mogłaby być dla Eleny jeszcze trudniejsza. Nie zgodziłem się z tym, twierdząc, że byłoby dokładnie odwrotnie: więcej czasu spędzonego przez córkę ze mną miałoby korzystne przełożenie na wszystkie zainteresowane strony. Niestety sędzia był nieugięty.
Minęły kolejne lata i siedemnastoletnia już Elena machnęła ręką na sąd i wprowadziła się do mnie i mojej żony. To było jak spełnienie marzeń – w końcu mogłem być dla niej prawdziwym tatą. Podarowałem jej gitarę, na której grałem na ślubie z jej mamą, a ona nauczyła się jednego z kawałków, który skomponowałem jeszcze w czasach konserwatorium. Znowu się razem śmialiśmy, jak kiedyś. Wydawało się, że to może być nasz nowy początek, szansa na zaleczenie ran.
Jednak rzeczywistość nie okazała się taka, na jaką liczyłem. Moja żona, zazwyczaj uosobienie cierpliwości i pogody ducha, nie była w stanie odnaleźć się w cyklonie potrzeb i oczekiwań bliźniaków i Eleny. A ja nie wiedziałem, jak dotrzeć do córki, kiedy zdawała się przytłoczona czy w depresji. Po raz kolejny musiała stawić czoła sytuacji, której nie stworzyła.
Zapisałem ją do college’u i przez chwilę czułem się lepiej, podbudowany wrażeniem, że robię to, co ojciec robić powinien. A jednak jakaś część mniej wiedziała, że Elena na jest jeszcze gotowa na ten nowy etap. Nie miała w sobie fundamentu stabilnego domu, jaki stał się udziałem bliźniaków, nie dane jej było odczuć, że jest niekwestionowanym priorytetem.
W wieku dwudziestu dwóch lat przemówiła. Dowiedziałem się, że w okresie dorastania nigdy nie czuła się dla mnie najważniejsza, nie czuła się hołubiona czy wyjątkowa. Nie pamiętam, jakich dokładnie słów użyła – być może były zbyt okrutne, by chcieć wydobyć z zakamarków umysłu. Pamiętam jednak jej gniew, otwartość, uczciwość i ból.
Próbowałem się bronić, tłumaczyłem, racjonalizowałem i zrzucałem winę na innych, jednak moje wysiłki spełzły na niczym – Elena tylko bardziej się wycofywała.
A potem nic, pustka. Żadnych kontaktów. Żadnych zwrotnych telefonów. Żadnych odwiedzin. Samochód zjechał z drogi i szybował nad przepaścią. Musiało minąć kilka lat, zanim znów zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.
Moja historia może być podobna do twojej, ale wcale tak być nie musi. Być może nie jesteś rozwiedzionym rodzicem. Być może twoje relacje z dzieckiem były doskonałe do czasu, gdy dziecko weszło w związek małżeński. Bądź do czasu, gdy na świat przyszedł wnuczek. Albo do czasu, gdy dorosłe dziecko poszło na terapię. A może w twoim przypadku było zupełnie inaczej. Jakakolwiek jest twoja historia, odrzucenie przez dziecko sprawiło, że czujesz się zagubiony i najbardziej na świecie chcesz odpowiedzi.
Najpierw były próby szukania pomocy u różnych specjalistów. Być może okazali się niezorientowani w temacie i ich rozsądnie brzmiące porady, takie jak: „To tylko taka faza, daj mu czas”, „Musisz jej uświadomić, ile dla niej zrobiłaś i w zamian mogłaby się przynajmniej zdobyć na telefon do ciebie od czasu do czasu”, czy „Powinieneś do nich pójść i zażądać rozmowy!” tylko wszystko pogorszyły. Masz wrażenie, że wpadłeś do głębokiego dołu i nie masz pojęcia, jak się z niego wydostać.
Wiem, jak to jest, ponieważ mnie też karmiono mnóstwem motywowanych jak najlepszymi intencjami i zupełnie nietrafionych porad. Nie winię żadnego konkretnego terapeuty, przyjaciela czy członka rodziny, dlatego że o wyobcowaniu przez własne dziecko – w przeciwieństwie do wielu innych strasznych doświadczeń – wciąż mało się mówi[6]. O takich tematach, jak małżeństwo, rozwód i depresja publikacji papierowych czy internetowych nie brakuje, jednak o odrzuceniu przez dzieci fachowa literatura milczy.
To prawdziwy łut szczęścia, że pewna konsultantka, z której doradztwa korzystałem, gdy zdarzył mi się trudny terapeutyczny przypadek, okazała się też niezwykle pomocna w najtrudniejszym ze wszystkich przypadków: moim własnym. Z czasem jej zalecenia pozwoliły mi odnaleźć drogę do córki. Swoją ostatnią książkę, When Parents Hurt[7], napisałem, by pomóc rodzicom przebrnąć przez piekło wyobcowania. Chciałem im oszczędzić popełniania tych samych błędów, co ja oraz pokazać, że można zasypać przepaść dzielącą od dziecka, co mnie samemu w końcu się udało. Książka cieszyła się sporą popularnością, dzięki czemu zyskałem liczne grono rodziców szukających mojego wsparcia, zarówno w kraju, jak i za granicą, do których mogłem docierać za pomocą cotygodniowych webinariów. Ponieważ nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie otrzymywane codziennie e-maile, rozpocząłem darmowe poniedziałkowe sesje Q&A (Pytań i Odpowiedzi, przyp. red.) dla wyobcowanych rodziców, które prowadzę do dziś. Konsultuję też rodziców w swoim gabinecie w Oakland w Kalifornii, ale również wszystkich zainteresowanych, włącznie z terapeutami w kraju i za granicą.
Od czasu publikacji wspomnianej książki nauczyłem się bardzo dużo, dlatego zależy mi, byś mógł skorzystać z głosów tysięcy rodziców, którzy oferowali mi informację zwrotną na temat skuteczności proponowanych strategii i sposobów radzenia sobie z bólem. To właśnie te głosy będą ci towarzyszyć na kolejnych stronach tej książki.
CZYŻ TO NIE JEST WINA RODZICA?
Gdy rozmawiam z rodzicem, to nie czynię żadnych założeń na temat jego niewinności czy winy odnośnie do zarzutów dorosłych dzieci. Czasami rodzice próbują się zaprezentować w wersji bardziej wyidealizowanej, niż pokazuje rzeczywistość. Często dopiero zapoznanie się z korespondencją z dorosłym dzieckiem lub rozmowa z nim pozwala mi dostrzec, jak bardzo rodzic przyczynił się do potrzeby odseparowania od niego. Nierzadko też od razu rzuca się w oczy, że zgłaszający się do mnie rodzic jest osobą bardzo rozsądną, czego nie można powiedzieć o dorosłym dziecku czy współmałżonku.
By sprawy jeszcze bardziej skomplikować, bywa, że przyczyna odseparowania rodzica leży gdzieś w środku rozległego terenu, gdzie specyfika osobowości każdej ze stron, ich historii, wyzwań czy uwarunkowań genetycznych zderzają się ze sobą, a konflikt działa nie tyle jako przyczyna i skutek, a jak pętla zwrotna, nieustannie wzmacniająca najgorsze instynkty rodziców, dorosłych dzieci i kogokolwiek innego, kto wkracza na pole bitwy.
Częściowo za trudności w rozmowie o wyobcowywaniu rodziców odpowiada plemienna natura naszej kultury i jej wpływ na relacje rodzinne. Wystarczy parę minut na forum czy to wyobcowanych rodziców, czy wyobcowanych dorosłych dzieci, by zobaczyć klanową, zamkniętą na obcych postawę równie wrogą, jak postawy pomiędzy prawym i lewym skrzydłem obecnej sceny politycznej.
To nie twoja wina, że nie wiesz, jak zarządzać relacjami z dorosłym dzieckiem na tym nowym dla ciebie terytorium. Jednak jeśli pragniesz innej relacji z nim, to potrzebna będzie zmiana po twojej stronie. Droga ku pojednaniu wymaga podejścia, jakiego wcześnie nie dane ci było wypróbować. Nie jest ona łatwa i prawdę mówiąc proponowane przeze mnie metody nie w każdym przypadku się sprawdzą. Zdarzało mi się tracić klientów, którzy odmawiali wyciągnięcia ręki do dorosłych dzieci w sposób, moim zdaniem, warunkujący szansę na odbudowę relacji. Bywało i tak, że to ja odmawiałem dalszej współpracy z rodzicami, którzy chcieli użyć rodzinnej terapii do obarczenia winą dorosłych dzieci zamiast przyjąć empatyczną postawę i wziąć na siebie należną odpowiedzialność.
Moje metody wymagają od rodziców dobrej woli i pewnej dozy odwagi. Konieczna jest próba spojrzenia na siebie oczami dziecka i aktywnego poszukiwania dowodów, że w jego często brutalnych, raniących słowach kryje się ziarno prawdy. Nawet jeśli uważasz, że jego spostrzeżenia i oskarżenia to wierutna bzdura bądź zostały one wdrukowane do jego umysłu przez terapeutę, twojego byłego współmałżonka bądź synową/zięcia, musisz zacząć od: „Dobrze, przyjrzyjmy się temu razem”. Nie chodzi o to, by dziecku udowodnić, że się myli, ale by zrozumieć, co go doprowadziło do punktu, gdy nie chce już utrzymywać z tobą kontaktów.
Prawdą jest, że niektórzy rodzice wychowywali swoje dzieci w sposób na tyle destrukcyjny[8] – i wciąż tak czynią – że nietrudno zauważyć, iż zdystansowanie się od nich przez obecnie dorosłe dziecko to najlepsza strategia. Problem w tym, że zazwyczaj pozostawia się samym sobie te matki i ojców, którzy utknęli w pułapce błędnego koła rozpaczy, depresji, a nawet przemocy, co spycha ich na antypody wsparcia i zrozumienia. To właśnie tacy rodzice są najsłabiej wyposażeni w narzędzia pozwalające im sprostać współczesnym egalitarnych relacjom na linii rodzic–dorosłe dziecko, w których kluczowe są empatia, samoświadomość i autorefleksja. Nawet zraniony, nieszczęśliwy, destrukcyjny rodzic zasługuje na pomoc i zrozumienie.
Czy najlepsza rada, jaką mamy dla dorosłego dziecka, to: „Odejdź, żeby chronić siebie”? „Skoncentruj się na własnych potrzebach – twojej drugiej połowie, przyjaciołach, dzieciach”? „Niech rodzic płaci za swoje grzechy”? Czy rodzic, któremu w swojej rodzicielskiej roli zabrakło wsparcia ekonomicznego, społecznego czy psychologicznego naprawdę zasługuje na brak współczucia, jeśli nie ze strony dorosłego dziecka, to nas wszystkich?
Moim zdaniem nie.
DLA KOGO JEST TA KSIĄŻKA?
Książka jest przeznaczona dla każdego, kto cierpi z powodu utraty kontaktów z dorosłym dzieckiem lub wnukiem. Jednak choć pisałem ją z myślą o rodzicach i dziadkach, dorosłe dzieci, przeczytawszy ją, będą mieć szansę na nową perspektywę – taką, która pozwoli bardziej skupić się na empatii i zrozumieniu. Wyobcowanie jest doświadczeniem bolesnym i dezorientującym, a także złożonym – nie ma rozwiązań pasujących do wszystkich przypadków.
Pierwsza część książki koncentruje się na najbardziej typowych zjawiskach prowadzących do wyobcowania. Są wśród nich znęcanie się, rozwód, choroby psychiczne, wpływ psychoterapeutów oraz różnice w obrębie systemów wartości i osobowości.
Część druga zawiera sytuacje znane wyobcowanym rodzicom i dziadkom. Zrozpaczeni dziadkowie, którzy utracili kontakt z wnukami, często przychodzą do mnie z pytaniem: „Czy jeszcze kiedykolwiek je zobaczę?” Nieraz zdarza się, że wnuki są ofiarami zerwanych więzi na linii rodzice–dorosłe dzieci, dlatego na kolejnych stronach przedstawiam rekomendacje dla odseparowanych dziadków. Poruszam też problem rodzeństwa i konfliktów między nimi, które mogą prowadzić do wyobcowania bądź długotrwałej niemożności i niechęci do odnalezienia wspólnego języka. Ponieważ zerwanie kontaktów często jest skutkiem nieporozumień bądź niesnasek między rodzicami i współmałżonkami dorosłych dzieci, im również poświęciłem jeden rozdział.
W ostatniej części proponuję różne strategie oraz stworzone przeze mnie zasady, jakie należy wdrożyć w relacji rodzic–dorosłe dziecko, które są efektem mojej czterdziestoletniej praktyki. Wyjaśniam, dlaczego nieprzyswojenie ich może skutkować dalszym wyobcowaniem. Odnoszę się też do najczęściej występujących kwestii, kluczowych dla twojego dobrostanu i spokoju ducha: jak przetrwać urlop, jak zmieniać się na lepsze i naprawić to, co jest do naprawienia, jak radzić sobie z brakiem szacunku i zniewagami, jak radzić sobie z bólem i wiele innych.
Z zawodowego doświadczenia wiem, że zrozumienie społecznych przyczyn wyobcowania łagodzi towarzyszące rodzicom poczucie samotności, winy i wstydu. W różnych miejscach książki zamieszczam informacje dotyczące najnowszych badań koncentrujących się na zmianach, jakich doświadczają rodziny oraz związanych z tym zagrożeniach, ale i szansach. Zdaję sobie jednak sprawę, że wyobcowani potrzebują narzędzi umożliwiających uporanie się z bólem i cierpieniem, dlatego każdy rozdział zawiera wszystkie wspomniane wcześniej elementy: studium przypadku, badania pozwalające na przeprowadzenie trafnej obserwacji oraz garść porad.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat praktyki do mojego gabinetu trafiło mnóstwo wyobcowanych rodziców, co skłoniło mnie do zastanowienia, czy przypadkiem nie odsłoniłem jakiegoś nowego trendu. Czy w innych częściach kraju również występuje takie zjawisko: wzrost liczby wyobcowanych przez dorosłe dzieci? Biorąc się za pisanie tej książki, wiedziałem, że będę musiał bardziej zgłębić temat. W tym celu skontaktowałem się z wieloma rozsianymi po kraju kolegami po fachu, którzy pracują z rodzinami i młodymi dorosłymi – okazało się, że ich obserwacje pokrywały się z moimi. Zacząłem wertować setki badań i książek z dziedziny psychologii, historii, socjologii oraz ekonomii. Przeprowadziłem też własne badania we współpracy z Uniwersytetem Wisconsin w Madison.
Moim zasadniczym celem jest niesienie pomocy w poszukiwaniu zdrowych sposobów na pojednanie. Zasadniczo – choć od tej zasady są wyjątki – jestem zdania, że pojednanie jest lepszym rozwiązaniem niż trzymanie się od siebie z daleka[9]. Lepszym dla ciebie i lepszym dla społeczeństwa. A jeśli pojednanie nie jest możliwe, mam nadzieję pomóc ci żyć zdrowym, pogodnym życiem nawet, jeśli twojego dziecka w nim nie będzie.
PRZYPISY
Wstęp
[1] Słowo wyobcowany jest różnie rozumiane przez różnych ludzi, nie wyłączając badaczy. Ciekawy przegląd znajdziesz w: Lucy Blake, Parents and Children Who Are Estranged in Adoulthood: A Review and Discussion of the Literature, „Journal of Family Theory & Review 9”, 2017, nr 4, str. 521–36, doi:10.1111/jftr.12216.
W tym kontekście korzystam z definicji – z kilkoma wtrętami w nawiasach – zaproponowanej przez psychologa Richarda Contiego w artykule Family Estrangement: Establishing a Prevalence Rate, „Journal of Psychology and Behavioral Science 3”, grudzień 2015, nr 2, str. 28–35.
Conti definiuje wyobcowanie następująco: „1. Całkowite (zazwyczaj) zerwanie komunikacji między krewnymi, co przekłada się na niemal całkowity lub całkowity brak intencjonalnej bezpośredniej komunikacji między odseparowanymi stronami. Komunikacja pośrednia może się odbywać np. poprzez innych członków rodziny czy prawników. 2. Zerwanie komunikacji jest celowo lub intencjonalnie utrzymywane przez przynajmniej jedną ze stron. 3. Odseparowani krewni wiedzą, jak się ze sobą komunikować, chyba że jedna ze stron nie dostarczyła informacji kontaktowych. Żadna ze stron nie jest poza zasięgiem. Na tej zasadzie kuzyn, z którym nie rozmawiałeś od lat, nie jest odseparowany. Ludzie, którzy stracili ze sobą kontakt nieintencjonalnie, nie są odseparowani. 4. Przynajmniej jedna z zaangażowanych osób twierdzi, że coś związanego z drugą stroną usprawiedliwia zerwanie relacji, np. coś, co druga strona zrobiła, robi bądź nie zrobiła”.