Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak wspierać dzieci dorastające w świecie, w którym niemal każdy moment ich życia może być udostępniany i porównywany w mediach społecznościowych?
Devorah Heitner jest specjalistką w dziedzinie dorastania „na oczach wszystkich” i proponuje odejście od nakładania zakazów, kontrolowania i grożenia konsekwencjami, co wzmaga stres młodego człowieka. W zamian proponuje skupienie się na charakterze i osobowości dziecka oraz empatycznym wspieraniu go w poznawaniu siebie.
Możemy śledzić każdy ruch naszych dzieci za pomocą aplikacji, zobaczyć ich oceny w ciągu kilku minut od ich wystawienia i skupić się na ich cyfrowym śladzie, obawiając się, że jeden błąd może spowodować, że zostaną podsumowane i skomentowane przez innych.
Dzięki mediom społecznościowym i stałej obecności online, granice prywatności są bardzo cienkie. Książka pokazuje rodzicom, jak pomóc nastolatkom w poruszaniu się po granicach, tożsamości, prywatności i reputacji w cyfrowym świecie. Jak mogą dowiedzieć się, kim naprawdę jest moje dziecko przy zerowej prywatności i ciągłej ocenie? Devorah Heitner pokazuje nam, że skupiając się na charakterze, a nie na groźbie złapania czy zdemaskowania, możemy wspierać nasze dzieci, by były autentycznie sobą.
Opierając się na swojej wieloletniej pracy z rodzicami i szkołami, a także na setkach wywiadów z dziećmi, rodzicami, pedagogami, klinicystami i naukowcami, Heitner oferuje strategie wychowania naszych dzieci w świecie, w którym wszystko jest pod kontrolą. Dzięki przystępnym historiom i popartym badaniami poradom, książka „Dorastanie w sieci. Jak wspierać i chronić dziecko dojrzewające w cyfrowym świecie" daje rodzicom sposoby na pokonanie uczucia przytłoczenia oraz niepowtarzalną szansę, aby nawiązać kontakt ze swoimi dziećmi, rozpoznać, jak je wspierać i pomóc im zrozumieć, kim są, gdy wszyscy na nie patrzą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 369
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję tę książkę Haroldowi, który ma doskonałe granice, i Danowi, który opowiada ważne historie.
Istnieje presja, abyśmy dzielili się większą ilością informacji na własny temat, niż chcemy. Często wydaje się nam, że nie mamy wyboru. Bo chcemy się liczyć. Dopasować. Iść naprzód. Zdobyć zaufanie i sympatię. Być akceptowanym i rozumianym. Niewykluczone, że to nowe kompulsywne dążenie do odsłaniania siebie jest największym eksperymentem społecznym w historii. Podejmujemy życiowe decyzje dotyczące naszych osobistych granic bez przewodnika i precedensu. Na szczęście dysponujemy już pewną strategią. Każdy, kto wiódł życie wystawionego na widok publiczny sportowca, polityka lub osoby z branży rozrywkowej, stosował jakąś wersję poniższego podejścia:
Zanim coś ujawnię, zadaję sobie pytanie: Dlaczego? Jaki cel mi przyświeca?
I co najważniejsze: W jaki sposób służy to moim bliskim?
– Bryce Dallas Howard, wykład TED, kwiecień 2022
Dorastające dzieci są zanurzone w cyfrowych społecznościach, od Minecrafta po Discorda, od grup w komunikatorach tekstowych po media społecznościowe. Nawet Google Docs i szkolne aplikacje są miejscem ich spotkań. Z powodu tych sieciowych połączeń znaczna część ich życia ma charakter publiczny. Zatem jeśli nie byłeś w dzieciństwie celebrytą, to twoje dzieci cieszą się znacznie mniejszą prywatnością niż ty.
Kiedy ja byłam nastolatką, wyglądało to inaczej. Gdy w wieku czternastu lat rozkoszowałam się czasem bez rodziców na letnim obozie, uznałyśmy z dziewczynami z naszego domku, że będziemy bardzo zbuntowane i feministyczne, jak też zagwarantujemy sobie świetny ubaw, jeśli zrobimy sobie „portrety” w biustonoszach. Byłam jak najbardziej za. W owym czasie pozowanie w biustonoszu nie różniło się w moim odczuciu od zdjęć w bikini. Nie martwiłam się, że zdjęcie może przedostać się ze świata naszego obozu do szerokiego obiegu. Tym bardziej że nasz obozowy albumik wykonano prostymi metodami i zrobiono czarno-białe kopie, jak na dobrą gazetę z lat 90. XX wieku przystało. I nikt nie robił wokół tego wielkiego halo. A nawet dziewczyny z kilku innych domków uznały, że to świetny pomysł. Cieszę się jednak, że przyszłam na świat przed erą cyfryzacji, bo gdybym postąpiła w ten sposób jako współczesna nastolatka, mogłoby to przynieść poważne reperkusje. A gdyby ktoś zamieścił fotografię w sieci? Co szersza społeczność powiedziałaby o mnie i moich koleżankach? Miałybyśmy poważne problemy prawne? Rodzice i inni dorośli skrytykowaliby nas za to, że zgodziłyśmy się pozować do tych zdjęć?
Dzisiaj możemy śledzić każdy ruch dziecka za pośrednictwem aplikacji, poznajemy oceny chwilę po tym, jak zostaną wpisane do dziennika, albo fiksujemy się na ich cyfrowym śladzie w obawie, że przez jakiś błędny krok zostaną „wykasowane”. Jak jednak mają dojść do tego, kim naprawdę są, jeśli nie mają za grosz prywatności i są ciągle oceniane? Przez ponad dekadę, zwłaszcza po napisaniu wydanej w 2016 roku książki Screenwise: Helping Kids Thrive (and Survive) in Their Digital World [Ekranowe know-how: Jak pomóc dzieciom rozkwitać (i przetrwać) w cyfrowym świecie], rozpoczęłam misję przerzucania mostu nad przepaścią dzielącą dorosłych, rodziców i edukatorów od ludzi młodych oraz pomagania dorosłym zrozumieć doświadczenia osób dorastających w naszej epoce cyfrowej. Konsultowałam ogólnodostępne programy cyfrowego obywatelstwa, jak również te z innowacyjnych placówek czy szkół niezależnych, żeby pomóc w wykształceniu bardziej pozytywnego, nieopartego w tak dużym stopniu na strachu podejścia do uczenia dzieci o dorastaniu w świecie cyfrowym. W każdej społeczności rodzice szukają przystępnych informacji na temat konsekwencji dzielenia się treściami w internecie przez dzieci i ich samych.
Analiza nieporozumień dotyczących sposobu życia i relacji w epoce cyfrowej jest przedmiotem mojej pracy od dziesięciu lat. Podczas warsztatów, które prowadzę z uczniami, młodzi ludzie wyznają mi, że odbierają rodziców jak paparazzich, przed którymi muszą się chować. A tymczasem rodzice mówią mi w zaufaniu: „Dzieci nie dbają o swoją prywatność!”.
Zadzwoniła do mnie kiedyś znajoma matka i powiedziała: „Mój syn zamieścił właśnie durny filmik na TikToku, gdzie stara się być zabawny, ale wydaje się raczej żałosny. Boję się, że to będzie się za nim ciągnęło całe życie. Ludzie, którzy nie znają jego specyficznego poczucia humoru, na pewno źle go zrozumieją. Już kazałam mu to usunąć, ale na myśl, że będzie trzeba sobie z tym radzić przez kilka lat, czuję przerażenie. Co mamy zrobić?”.
Inni rodzice podchodzili do mnie po moim wykładzie w szkole ich dzieci z pytaniami w rodzaju: „Moja córka zamieściła właśnie na Instagramie zdjęcie, które ma wzbudzić zainteresowanie nią. Jak to wpłynie na jej reputację i zdrowie psychiczne, jeśli się okaże, że nie spotkało się z wystarczająco pozytywnym odbiorem?”.
Albo: „Mój syn widział post ze zdjęciem z imprezy, na którą zaproszono wszystkich pozostałych chłopców z jego klasy, a jego nie. Co mogę zrobić?”.
Po tym, jak demaskatorka Facebooka ujawniła w 2021 roku dowody świadczące o tym, iż Meta, firma matka Instagrama, przeprowadziła wewnętrzne badania, które wykazały, że ich produkt jest potencjalnie szkodliwy dla dzieci i nastolatków, niepokój rodziców tylko się nasilił. Pojawiło się mnóstwo pytań ze strony rodziców martwiących się o to, jak jest postrzegane cyfrowe „ja” ich dzieci i jak ta percepcja wpłynie na obraz siebie u dzieci. Zainteresowało mnie to, jak wielu rodziców nie może spać z powodu „trwałych wpisów” ich dzieci lub ich reputacji w internecie. Co ich martwi w presji na bycie sławnym lub zdobywania lajków? Rozesłałam ankietę do rodziców z mojej listy kontaktów, w której zadałam następujące pytanie:
„Co martwi Panią/Pana najbardziej w kwestii dorastania dziecka na oczach wszystkich?”.
Setki rodziców odpowiedziało mi w ciągu pierwszej doby, dzieląc się ze mną tym, co ich niepokoi, i swoimi najgorszymi obawami. Oto najczęstsze z nich:
Co dziecko zamieszcza publicznie.
Niejasność dotycząca ustawień prywatności i tego, kto może oglądać posty dziecka.
Nadzór („Czy powinienem czytać te wpisy?”).
Reputacja – rodzice chcieli poznać potencjalny wpływ, jaki profil cyfrowy dziecka może mieć na przyjęcie go na studia.
Ciągła presja, by zdobywać „lajki” i prezentować cyfrową fasadę swojego życia.
Potencjalna możliwość, że znajomi dziecka mogą zrobić mu zdjęcie lub nagrać filmik, gdy robi coś żenującego, i udostępnić go, ściągając na dziecko wstyd, a niewykluczone też, że niszcząc jego przyszłe możliwości.
Podatność danych na wykorzystanie, nawet jeśli są rzekomo „szyfrowane”, w ramach wykradzenia danych z bazy szkolnej, zhackowania chmury, Snapchata lub prywatnych wiadomości na Facebooku, w celu oskarżenia jednostek. Nawet jeśli wiesz, jak używać ustawień prywatności, Snapchat i inne apki były hackowane. (W ten sposób wyciekły nagie zdjęcia Jennifer Lawrence, przez co ta zrezygnowała z korzystania z mediów społecznościowych).
Jeden z rodziców napisał:
Martwię się, że rozwijający się mózg [nastolatka] obniży próg zahamowań i dziecko zamieści lub napisze coś, co wróci do niego w późniejszym życiu.
Mam stuprocentową pewność, że jako dzieciak dokonałbym złego wyboru, gdybym miał dostęp do mediów społecznościowych i komunikatorów. Cieszę się, że nie przetrwało nic z tamtego czasu. Moje dzieciaki nie będą miały tyle szczęścia.
Napisałam Dorastanie w sieci, by przerzucić most nad przepaścią komunikacyjną dzielącą pokolenia i pomóc rodzicom zrozumieć i podejść z empatią do doświadczeń cyfrowych ich dzieci. Jako matka i była wykładowczyni uniwersytecka darząca młodych ludzi wielką czułością i podziwem pragnę budować więcej empatii dla nastolatków, którzy przeżywają swoje pogmatwane, chaotyczne i stresujące dojrzewanie na oczach wszystkich. Oni sami, ich przyjaciele, a nawet my, rodzice pełni dobrych intencji, możemy udostępniać ich zdjęcia i pisać o nich w sposób, który może się okazać krępujący, żenujący albo jeszcze gorszy.
Dorastanie w sieci odpowiada na pytanie: „A co, jeśli moje dziecko zdobędzie szybką sławę ze złych powodów?” i inne, głębsze, których większość rodziców sobie nie stawia, a dotyczące tego, jak nadzorowanie dzieci może podkopywać ich drogę ku niezależności i określenia, kim są.
Wszyscy powtarzają nam, rodzicom, że powinniśmy się przejmować „śladem cyfrowym” naszych dzieci, ale co mają do powiedzenia na temat śledzenia dzieciaków za pomocą aplikacji lokalizujących? Albo informacji, które my publikujemy na ich temat? Wszyscy borykamy się z pytaniami dotyczącymi prywatności i granic. Martwimy się o reputację, ale powinniśmy uwzględnić szerszą perspektywę tego, co dla naszych dzieci oznacza dojrzewanie w kontekście tak łatwej wyszukiwalności i tak dużego nadzoru. Musimy zadbać o to, by nie dodawać problemów wiążących się z życiem w klimacie hiperpołączenia. Droga ku dojrzałości sama w sobie jest chaotyczna i żadna ilość rodzicielskiego nadzoru, żaden lokalizator Life360 czy perfekcyjnie pilnowane rodzinne dzielenie mediów społecznościowych nie zapewni nam tego, że ten chaos nie stanie się realny. Bardzo realny.
W kolejnych rozdziałach podsuwam praktyczne sposoby pozwalające rodzicom wspierać dzieci dorastające na oczach wszystkich, ponieważ młodzi ludzie nie powinni się ukrywać ani schodzić do podziemia, żeby zachować prywatność. W Dorastaniu w sieci przekonuję, że rodzice powinni przenieść uwagę z konsekwencji na budowanie charakteru, pomaganie dzieciom w określeniu, kim naprawdę są, i uczyć je szacunku dla własnej prywatności i reputacji przez modelowanie tego szacunku. W drodze tego modelowania wyrobimy w nich odpowiedzialność i autentyczność, które mają kluczowe znaczenie w dorosłości.
Rodzice odnoszą wrażenie, że nigdy nie wygrają z dziećmi w świecie cyfrowym – nadmierny nadzór może budzić urazę i prowadzić do aktywnych prób ukrywania lub „fałszowania” aktywności; za mały sprawia, że możemy żyć w niewiedzy na temat postępów dziecka albo że zamieści ono w mediach społecznościowych post, którego będzie żałowało lub który wywoła stres i alienację, potencjalnie wpływając na przyszłość dziecka.
Jako matka gimnazjalisty rozumiem, jak głębokie jest pragnienie chronienia naszych dzieci w tym szalonym świecie; próbujemy naprowadzać dzieci na dokonywanie „dobrych wyborów”, wzbudzając w nich strach, i rozprawiamy o potwornych konsekwencjach złego ruchu albo zastanawiamy się, jak „wymazać” błąd. (Wspominam tylko, że mój syn chodzi do gimnazjum, ale nie przedstawię żadnych szczegółów z nim związanych z szacunku do jego prywatności). W tym dążeniu do bycia troskliwymi, zaangażowanymi rodzicami spotykamy się z zachętą do śledzenia swoich pociech: ich lokalizacji, ocen, komunikacji z przyjaciółmi. Robimy to, by „zapewnić dzieciom bezpieczeństwo”, nie uświadamiając sobie, że zaburzamy ich proces budowania niezależności.
W swoich interakcjach z tysiącami rodziców i dzieci zaobserwowałam, że podejście oparte na strachu – między innymi na uzmysławianiu konsekwencji – może wywołać silniejsze dążenie do utrzymywania tajemnicy i brak zaufania. Dzieciom wydaje się, że są obserwowane, ale nikt ich nie widzi; że są monitorowane, ale nikt ich nie rozumie. Zamiast tego możemy się skupić na pomaganiu dzieciom w budowaniu charakteru (tego, kim są), a nie na groźnych konsekwencjach (złych rzeczach, które mogą je spotkać), aby umożliwić im niezależne i rzetelne stawianie własnych granic, dbanie o prywatność i reputację. Możemy być mentorami naszych dzieci w przestrzeni cyfrowej dzięki koncentrowaniu się na empatii i życzliwości, byciu odpowiedzialnymi i naprawianiu sytuacji, kiedy coś pójdzie nie tak. Możemy też odmówić uczestniczenia w radosnym uwypuklaniu błędów popełnianych przez dzieci innych ludzi.
Jako rodzice i modele ról musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za zachowania, których przykład możemy dawać nieświadomie, chociażby wykorzystując technologię, na którą narzekamy, do monitorowania naszych dzieci lub zamieszczając w internecie ich zdjęcia bez ich zgody.
W tej książce analizujemy główne kamienie milowe w sterowaniu prywatnością i reputacją w sieci, będącym elementem współczesnego dojrzewania. Każdy rozdział prezentuje perspektywę nastolatków, dzieci od dziewiątego do trzynastego roku życia, i rodziców, a także dane naukowe na temat tego, jak dzieci dorastają na oczach wszystkich. Przyglądamy się, jak szkoły mogą wykorzystywać technologię do nadzoru dzieci, jak również zjawisku sharentingu, oraz temu, jak dzieciaki zmieniają zasady w zakresie upubliczniania tożsamości. Sprawdzamy, co to sexting, i mierzymy się z przerażającym pytaniem: „A co, jeśli moje dziecko zdobędzie szybką popularność ze złych powodów?”. A to jeszcze nie wszystko.
I mimo że zawsze będą się pojawiały nowe zagrożenia, które trzeba będzie uwzględnić, nowe prawa, wśród których trzeba będzie nawigować, i nowe platformy mediów społecznościowych, do których trzeba się będzie przystosować, prawdą pozostanie to, że nasze dzieci potrzebują od nas przestrzeni, w której będą mogły określić, kim są. W tym względzie w Dorastaniu w sieci przyglądamy się poniższym ważnym kwestiom:
Jak młodzi ludzie mogą kierować rozwijającą się tożsamością w świecie, w którym media społecznościowe śledzą, jakimi treściami się dzielą w sieci, a nawet to, co ich przyjaciele i znajomi o nich piszą?
Co to znaczy dla dzieci „dorastać na oczach wszystkich”, kiedy każdy może się dowiedzieć o ich nocnym moczeniu się lub trudnościach w nauce od rodziców i pozostałych członków rodziny piszących o tym w mediach społecznościowych?
Kiedy nastolatki i dzieci po dziewiątym roku życia dołączają do świata cyfrowego, zakładając własne konta w mediach społecznościowych i wybierając awatary w grach, jak publiczna natura tego świata wpływa na ich ewoluującą tożsamość i poczucie „ja”?
Jak dziecko odbiera to, że liczba je obserwujących jest zawsze widoczna, i jak to oddziałuje na jego osobowość i samoocenę?
Jaki stres i presję odczuwa dziecko dorastające pod wysokim nadzorem rodziców, szkoły i rówieśników, gdy zaczyna upubliczniać treści na swój temat?
Czy uczelnie naprawdę obserwują w sieci ubiegających się o przyjęcie w ich mury?
Jak możemy, jako rodzice, przejść od monitorowania (wykorzystywania technologii do śledzenia dzieci) do bycia mentorami (uczenia dzieci, jak się poruszać w tym świecie)?
Jak rodzice mogą pomóc młodym dorosłym kierować prywatnością, śladem cyfrowym, a nawet historią medyczną w cyfrowym wchodzeniu w dorosłość?
Ze względu na to, że według mnie rodziny powinny podejmować indywidualne decyzje dotyczące zasad korzystania z narzędzi cyfrowych, dostępu do nich i ich nadzorowania, z uwzględnieniem osobowości dziecka i jego umiejętności samoregulacji – i chcę umocnić rodziców w czynieniu tego – w każdym rozdziale prezentuję informacje niezbędne do dokonania wyboru odnośnie do konkretnego obszaru. Bycie mentorem, a nie tylko nadzorcą, jak też modelowanie rozsądnego korzystania z technologii pozwalają nam pomagać nastolatkom i dzieciom od dziewiątego do trzynastego roku życia rozwijać w sobie umiejętność odpowiedzialnego dbania o własną tożsamość i reputację w kolejnych latach.
Musimy zwiększać szacunek dla prywatności dziecka, pomagać mu koncentrować się na odkrywaniu swojej tożsamości poza widokiem innych i pozwalać mu czuć się komfortowo ze złożonością jego reputacji. Przecież dziecko nie jest marką, ale naszym potomkiem, drugim człowiekiem. Dorastanie w sieci podsuwa metody, które mogą pomóc zmienić kulturę tak, by stała się lepsza dla nas i naszych dzieci, jak też prezentuje kroki, które możemy wykonać, by pomóc dzieciom zachować bezpieczeństwo w obecnym cyfrowym świecie. Możemy sobie radzić lepiej. To zależy od nas.
Śledzenie dzieciaków w świecie, w którym mogą zdobyć szybką sławę… z wyłącznie złych powodów
Gdy dyrektor szkoły dzwoni do mnie z pilną prośbą o jak najszybsze wygłoszenie wykładu w jego placówce, zwykle boryka się z sytuacją, w której uczeń zamieścił w sieci coś, czego zamieszczać nie powinien, i doszło do skandalu. Niedawno jeden z telefonów wykonał dyrektor gimnazjum, w którym chłopcy zamieścili wymowne nagranie przedstawiające dwójkę uczniów uprawiających seks. W ciągu kilku godzin filmik obejrzała cała szkoła, a także uczniowie sąsiednich szkół. Przerwano zajęcia i wszyscy o tym mówili i spekulowali. W takich sytuacjach wszyscy panikują – w szczególności rodzice: „Czy moje dziecko widziało to nagranie?”, „Czy było w to jakoś uwikłane?”.
Z rodzicami uczniów, i tych uwiecznionych na filmie, i tych, którzy umieścili nagranie w sieci, możemy porozmawiać na temat kontroli szkód podczas prywatnego spotkania (więcej na ten temat w rozdziale 7). Ale nawet rodzice, którzy czują ulgę w związku z tym, że ich dzieci nie były w to bezpośrednio zamieszane, chcą wiedzieć, jak uniknąć tego rodzaju kłopotu. Proszą mnie o doradzenie najlepszego oprogramowania pozwalającego śledzić, nadzorować i odzwierciedlać każdy tekst nastolatka, każde kliknięcie i każdy post. Odpowiadam zawsze, że musimy zadać sobie inne pytanie. Zachęcam rodziców do przyjęcia podejścia mentora, a nie kontrolera działającego w strachu.
Mentorstwo jest lepsze od nadzoru, jeżeli zależy nam na tym, by dzieci miały szansę na sukces. Przecież chcemy, żeby podejmowały dobre decyzje, nawet jeśli nie ma nas przy nich.
Podczas wykładu dla wspomnianej szkoły podkreślałam: „Chcemy nauczyć dzieci postępować właściwie, a nie przyłapywać je na niewłaściwym zachowaniu”. Musimy być dla naszych dzieci mentorami i uczyć je, jak żyć w świecie, w którym informacje cyfrowe rozchodzą się z prędkością światła, a także jak naprawiać błędy. Na początku niektórzy rodzice z sali dalej pytali o oprogramowanie nadzorujące. Pragnęli zrozumieć, jak dzieci wykorzystują technologię, i uniknąć czyhających na nie pułapek.
To zrozumiałe – cyfrowy krajobraz funkcjonowania naszych dzieci jest przytłaczający. Rodzice widzą, w jak wiele tarapatów mogą się wpakować ich dzieci, i chcą je chronić.
I chociaż zachęcałam rodziców z tej szkoły do tego, by byli mentorami swoich pociech, modelowali właściwe postępowanie i uczyli je z empatią, jak dokonywać przemyślanych wyborów, część z nich nadal wydawała się przelękniona. Możliwe, że wracali w myślach do swoich błędów z okresu nastoletniości, błędów, które – gdyby popełniły je ich dzieci w dobie cyfrowej – byłoby o wiele trudniej zostawić za sobą ze względu na to, jak media społecznościowe uwypuklają i zachowują to wszystko, o czym chcielibyśmy zapomnieć.
– Zanim zaczną państwo czytać wszystkie ich teksty, proszę zadać sobie pytanie o to, czego państwo szukają – poradziłam. – Czy zniosą państwo ponowne przechodzenie przez gimnazjum, śledząc na żywo każdą interakcję swojego dziecka? Jeżeli planują państwo potajemnie nadzorować telefon dziecka, to co państwo zrobią, jeśli napotkają coś niepokojącego? W większości przypadków rozmowa z dzieckiem pozwoli zrozumieć znacznie więcej niż czytanie jego wiadomości.
Podczas innej sesji pytań i odpowiedzi pewien ojciec, mężczyzna po pięćdziesiątce, wstał i oznajmił, że on nie ryzykował – śledził lokalizację syna i córki za pomocą telefonu. Nadal to robił w przypadku najstarszego dziecka, dziewiętnastoletniej córki, która studiowała w innym stanie. Jeżeli aplikacja „znajdź telefon” sugerowała, że nie była ona na zajęciach, pisał do córki z żądaniem wyjaśnień. Jedni rodzice kiwali potakująco głowami, inni zaś krzywili się w obliczu tak beztroskiego naruszania prywatności młodej kobiety. Jako kochająca prywatność przedstawicielka pokolenia X też byłam skonsternowana.
Rozmowy z rodzinami na temat ich życia w epoce cyfrowej prowadzone w ciągu ostatnich dziesięciu lat pozwalają mi potwierdzić, że rodzice i ich potomstwo mają inne wyobrażenia na temat prywatności. Nasze dzieci dorastają „publicznie”. Członkowie rodziny, rówieśnicy, a nawet obcy ludzie śledzą ich losy przedstawiane w postach zamieszczanych w mediach społecznościowych przez nie same i przez innych. Rodzice często dzielą się życiem swoich dzieci w mediach społecznościowych, oprócz tego, że śledzą je za pośrednictwem aplikacji geolokalizacyjnych, nadzorują esemesy, e-maile i aktywność w sieci, bezustannie sprawdzają ich postępy za pomocą szkolnych portali internetowych i aplikacji nadzorujących zachowanie, na przykład ClassDojo.
I nawet jeśli ty nie korzystasz z aplikacji geolokalizacyjnych, nie czytasz wiadomości dzieci i nie zamieszczasz postów na ich temat, żyjemy w społeczeństwie, w którym coś takiego jest możliwe, akceptowane, a nawet oczekiwane, więc oddziałuje to na naszą kulturę.
Rozmawiając z dziećmi i nastolatkami w szkołach w całym kraju, dowiedziałam się, że chociaż uważają ten rodzaj umożliwianego przez technologię nadzoru ze strony rodziców i szkoły za apodyktyczny i stresujący, to przyzwyczaili się do tego, że wszyscy wiedzą o ich sprawach, także przyjaciele sprawdzający ich lokalizację.
Gdy byłam młoda, nie istniały ani telefony komórkowe, ani urządzenia lokalizujące. Rodzice nie mogli do mnie po prostu zadzwonić – to ja miałam ćwierćdolarówkę, która pozwalała mi zadzwonić do nich z budki telefonicznej, gdy byłam gotowa, żeby odebrali mnie z centrum handlowego. Gdy ukończyłam liceum przed czasem i wyjechałam na studia w wieku szesnastu lat, dowiedziałam się później, że plotkowano na mój temat. „Dokąd pojechała?” „Czy Devorah zaszła w ciążę?” „Jest na odwyku?” Kilkoro moich bliskich przyjaciół wiedziało, że podjęłam studia w college’u dla młodszych studentów, ale nie istniało wówczas miejsce pozwalające na publiczne ogłoszenie tego, przez co mój wyjazd w trakcie drugiej klasy z pewnością zrodził u części kolegów pytania bez odpowiedzi. Mogłam jednak zacząć funkcjonować w nowej przestrzeni i budować tam swoją tożsamość. Nikt z rodzinnych stron nie mógł o mnie czytać online, a utrzymywałam kontakt wyłącznie z najbliższymi przyjaciółmi.
Dla kontrastu współczesne nastolatki są obserwowane bez przerwy, nawet jeśli zmienią otoczenie. Nie dysponują prywatnością i przestrzenią do eksperymentowania i odnajdowania siebie, jaką my się cieszyliśmy w ich wieku. Życie „pod nadzorem”, gdy rodzice, rówieśnicy, a nawet szkoły obserwują ich przez cały czas, a internet kataloguje każdy ich ruch, jest jedynym, jakie wiele z naszych dzieciaków zna.
O ile możliwość utrzymywania kontaktu z bliskimi może być dobra, o tyle możliwość ciągłego „sprawdzania”, zwłaszcza jeśli nie za obopólną zgodą, podkopuje nasze zaufanie do dzieci i ich zaufanie do nas. Może to prowadzić do naruszenia granic młodych ludzi i ich poczucia prywatności. Odmawianie im niezależności lub zakłócanie ich rozwoju nie jest naszą intencją, ale może zaistnieć. Gdy mówimy, że mamy oko na nasze dzieci, ponieważ „dokonują złych wyborów”, odzieramy je z możliwości rozwoju dobrego osądu i granic, jak też samodzielnego myślenia.
Rodzice węszą w życiu dzieci od zawsze. Gdy synowie lub córki byli w szkole, rodzice wkraczali do ich pokoi w poszukiwaniu dowodów na złe postępowanie. Czytali liściki pisane przez kolegów ze szkoły, a nawet prywatne pamiętniki.
Zasady rodzicielskiej inwigilacji zmieniły się drastycznie, odkąd starsze dzieci i nastolatki zaczęły wieść życie towarzyskie głównie w sieci. Paradoksalnie technologia, która pozwoliła dzieciom na największą prywatność (przykładowo nikt nie może słuchać twoich rozmów albo przeczytać wiadomości od przyjaciela napisanej w Snapchacie), niebywale ułatwiła też rodzicom zwiększenie poziomu ich nadzoru.
To się może zacząć wcześnie, kiedy dziecko korzysta z rodzinnego urządzenia, na przykład tabletu. Niektórzy rodzice ustawiają ograniczenia czasowe albo blokują „dorosłe” treści, na które dziecko mogłoby się niechcący natknąć, chociażby takie jak reklama brutalnego filmu wyświetlana po odcinku kreskówki Spidey i super-kumple. Gdy dzieciaki rosną i mają więcej kontroli nad urządzeniami połączonymi z siecią, takimi jak tablety i smartfony – często od trzeciej do ósmej generacji – niektórzy rodzice zaczynają uważniej monitorować strony odwiedzane przez pociechy, czytają ich e-maile lub esemesy, jak również sprawdzają listę połączeń w ramach umowy, jaką zawierają z dzieckiem, by mogło korzystać z telefonu. Wiek, w którym dzieci dostają pierwszy telefon, stopniowo się obniża, a nawet młodsze dzieciaki, jeszcze nieposiadające telefonu, często łączą się z siecią za pomocą innych urządzeń. To oznacza, że młodzi ludzie potrzebują innego rodzaju bezpośredniej instrukcji dotyczącej odpowiedzialnego korzystania z urządzeń cyfrowych w kontaktach z rówieśnikami w zależności od wieku – piątoklasista będzie napotykał inne problemy w wiadomościach niż ósmoklasista. Przykładowo u młodszych dzieci częściej występują żarciki nawiązujące do defekacji i spam, podczas gdy u starszych częściej mogą się pojawić sexting albo bardziej wyrafinowane formy wykluczenia.
Jednakże uczenie dzieci, jak prowadzić interakcje za pośrednictwem technologii, nie musi oznaczać uciekania się do nadzoru. Przeglądanie esemesów starszego dziecka razem z nim w jego pierwszym roku korzystania z telefonu jest czymś innym od potajemnego szpiegowania.
Inwigilacja staje się bardziej problematyczna, gdy rodzice potajemnie monitorują albo, szczerze mówiąc, szpiegują aktywność online nastolatka. Przyjrzyjmy się poniższym statystykom pochodzącym z badania dotyczącego rodzicielskiego nadzoru online[1]:
61 procent rodziców sprawdza historię przeglądarki nastolatka,
48 procent rodziców sprawdza listę połączeń lub esemesów,
48 procent rodziców ma dostęp do konta e-mail nastolatka,
43 procent rodziców zna hasło dostępu do telefonu nastolatka,
39 procent rodziców korzysta z aplikacji kontroli rodzicielskiej w celu monitorowania aktywności online nastolatka,
16 procent rodziców korzysta z aplikacji umożliwiających lokalizację nastolatka za pomocą telefonu.
Powyższe statystyki opublikowano po raz pierwszy w 2016 roku. Od tego czasu – zwłaszcza od pandemii COVID-19, gdy nastolatki na całym świecie były zmuszone prowadzić życie towarzyskie w sieci – liczby te bez wątpienia wzrosły.
Rodzice uciekający się do tego rodzaju inwigilacji nie zawsze robią to za zgodą lub wiedzą dzieci. Nawet jeśli nastolatki są o tym informowane i zgadzają się na śledzenie ich życia w sieci, dynamika władzy i rzeczywistość ekonomiczna większości dzieci sprawia, że owa „zgoda” nie zawsze jest ich prawdziwym wyborem. W niektórych rodzinach młodzi ludzie niechętnie akceptują nadzór i śledzenie ich aktywności, bo jest to warunkiem tego, by mogli mieć własny telefon lub nawet dostęp do samochodu – co, z wyjątkiem rodzin zamieszkujących w miastach z dobrą siecią transportu publicznego, może oznaczać dostęp do wszystkiego: przyjaciół, wydarzeń, niezależności.
Kiedy pytam rodziców, dlaczego czują się zmuszeni nadzorować i śledzić swoje dzieci, najczęstszą odpowiedzią jest, że robią to, „by chronić dziecko”. Na przestrzeni lat historie zamieszczane w mediach stworzyły trwałe poczucie istnienia zagrożeń w sieci i poza nią. Ten strach opiera się na rzeczywistych niebezpieczeństwach – na przykład dzieci naprawdę są nękane w sieci – a także głośnych, choć rzadkich przypadkach dziecka „urabianego” przez kogoś poznanego w sieci, a potem przez tę osobę porwanego. Jednakże większość dzieci, które grają w gry na publicznych serwerach, korzystają z mediów społecznościowych i przeglądarek, nie jest narażona na takie niebezpieczeństwa lub traumy.
Jednakże gdy podsyca się takie obawy w sercach rodziców, czujemy, że powinniśmy robić coś więcej, by chronić nasze dzieci. Czulibyśmy się okropnie, gdyby spotkało je coś złego w internecie, dlatego że nie zachowaliśmy czujności. A skoro możemy inwigilować dzieci, uważamy, że powinniśmy to robić, i utożsamiamy takie postępowanie z dobrym rodzicielstwem. Robi to tak wielu rodziców, że uczymy się, poprzez socjalizację, postrzegać nadzorowanie i śledzenie naszych synów i córek jako rodzicielskie „zwycięstwo”.
W szczególności śledzenie miejsca pobytu naszych dzieci wydaje się zwalczać obawy i spełniać oczywiste pragnienie rodziców, by wiedzieć, że ich dziecko zawsze jest bezpieczne. W badaniu przeprowadzonym z udziałem 695 studentów uczęszczających na zajęcia z psychologii w publicznych czteroletnich i dwuletnich college’ach blisko 32 procent zgłaszało, że ich rodzice korzystają z aplikacji lokalizacyjnych, takich jak Find My firmy Apple albo Life36, by śledzić miejsce pobytu nastolatków[2]. Byli to studenci, a zatem większość miała co najmniej osiemnaście lat. Przeważająca większość (82,6 procent) studentów informujących o tym, że rodzice ich śledzą, tłumaczyła, że „bezpieczeństwo” było głównym powodem, dla którego rodzice sięgnęli po tego rodzaju narzędzia geolokalizacyjne.
Dawno już minęły czasy, gdy w reklamie telewizyjnej pytano nas: „Jest dwudziesta druga. Czy wiesz, gdzie są twoje dzieci?”. Dzisiaj możemy się tego dowiedzieć za przyciśnięciem guziczka. Nawet jeśli nie korzystamy z geolokalizacji, możliwość łatwego sprawdzenia tego, gdzie dziecko się podziewa, za pomocą esemesa, połączenia telefonicznego lub aplikacji zmieniła to, na ile się martwimy o dzieci i na nich skupiamy. Trudno jednak powiedzieć, czy technologia zmniejsza nasz niepokój, czy raczej utrzymuje go na poziomie gotowania na wolnym ogniu. Gdy nastolatkowie stają się coraz bardziej autonomiczni – kiedy zaczynają prowadzić samochód albo mogą zachowywać dla siebie informację o tym, jak korzystają z czasu wolnego – geolokalizacja daje rodzicom poczucie, że robią coś dla zapewnienia dziecku bezpieczeństwa, podczas gdy dla naszych dzieci przebywających poza domem najkorzystniejsze jest to, że potrafią myśleć samodzielnie i mają przyjaciół, którzy będą nad nimi czuwali.
Marisol, matka mieszkająca w południowej części Chicago, pozwala swoim nastolatkom podróżować samodzielnie; dzieciaki korzystają z kolei metropolitalnej lub autobusu, dokądkolwiek muszą się udać. Pracują jako wolontariusze i mają mnóstwo zajęć dodatkowych, na które dojeżdżają same. Wiedzą, że zawsze mogą zadzwonić do mamy, jeśli utkną w korku, ale najczęściej dają sobie radę. Lecz w wieczór balu maturalnego było inaczej. Kiedy Josie, córka Marisol, spędzała czas z przyjaciółmi, matka przebywała w towarzystwie drugiej matki i kobiety obserwowały przesuwanie się kropek na ekranach swoich telefonów. Pilnowały tego, czy córki trzymały się razem i udawały się do sensownych miejsc – pączkarni, domu przyjaciółki, sali balowej.
Marisol wyznała mi później, że wiedziała, iż będzie się mniej martwiła, obserwując „kropki”. Twierdziła, że nie bała się o Josie, która zawsze podejmowała dobre decyzje, ale z powodu „innych dzieciaków” i świata jako takiego. Przyznała, że gdyby technologia pozwalająca śledzić córkę nie istniała, poradziłaby sobie bez niej. No ale skoro istniała, to po nią sięgnęła.
Nasi rodzice również się martwili, kiedy byliśmy na balu, jeździliśmy w różne miejsca albo nie wracaliśmy do domu przed wyznaczoną godziną. Nie dysponowali technologią pozwalającą im nas śledzić, dlatego wielu znajdowało inne sposoby na ukojenie obaw: pilnowali tego, żeby dzieci były przygotowane na każdą ewentualność i potrafiły podjąć mądrą decyzję. Pomagali nam dbać o nasze bezpieczeństwo i stać się niezależnymi.
Kiedy wyjeżdżałam na studia, moi rodzice umierali ze strachu z powodu tego, że ich siedemnastoletnia córka jechała do drugiego stanu dwudziestoletnim samochodem. Dlatego na tydzień przed moim wyjazdem tata kazał mi jechać siódemką ze Stamford w stanie Connecticut do Great Barrington w Massachusetts i z powrotem w jego towarzystwie, aby mógł mieć pewność, że się nie zgubię na drodze wiodącej częściowo przez tereny wiejskie i nie umrę z głodu lub pragnienia w starym plymoucie odziedziczonym po dziadku. Tata nie zalicza się do rozmownych ludzi, a magnetofonu też nie miałam. Bardzo długa, nudna, czterogodzinna jazda służyła przygotowaniu mnie do długiej drogi i zapewnieniu ojcu poczucia, że zrobił wszystko, co w jego mocy, przed moim wyjazdem. W tamtym momencie byłam wściekła. Ale teraz to rozumiem. Możliwe, że geolokalizacja byłaby mniej bolesnym sposobem na ukojenie niepokoju, ale mogłaby też wywołać silniejszy lęk, niż byłoby to warte.
Śledzenie miejsca pobytu dziecka może nam dawać poczucie, że dbamy o jego bezpieczeństwo. Prawda zaś jest taka, że skłonienie go do zainstalowania w telefonie aplikacji pozwalającej określić dokładnie, gdzie dziecko się znajduje, jest prostsze od przeprowadzenia trudnej rozmowy na temat tego, czego od niego oczekujemy. Jest łatwiejsze od wypracowania wzajemnego zaufania. I zadbania o to, że będzie wiedziało, co ma robić, jeśli o dziesiątej wieczorem znajdzie się samotnie na poboczu drogi z przebitą oponą.
Nadzorowanie dzieci może nam dawać fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Ufamy, że śledząc każdy ich ruch, zdołamy zapobiec krzywdzie. Jeśli jednak będziemy bezustannie wychwytywać i naprawiać wszelkie błędy lub im zapobiegać, jest bardzo prawdopodobne, że dzieci będą je powtarzały. I wreszcie, ciągła czujność może zaszkodzić relacji, bynajmniej nie gwarantując, że zdołamy uchronić dzieci przed krzywdą, błędami lub niebezpieczeństwem.
Dla starszych dzieci nic nie symbolizuje wolności i dojrzałości w takim stopniu jak otrzymanie własnego telefonu. Wreszcie będą mogły czatować i pisać esemesy do woli, jak też zaglądać na portale społecznościowe bimbalion razy dziennie.
Telefony pojawiają się w życiu starszych dzieci na tym etapie rozwoju, kiedy zwierzanie się i budowanie więzi z rówieśnikami postrzegają jako ważniejsze niż spędzanie czasu z rodzicami. Chociaż rodzice nie będą chcieli tego przyznać, ci, którzy czytają esemesy lub e-maile dzieci albo zaglądają na ich konta w mediach społecznościowych, łakną po prostu takiego wglądu w życie swoich dzieci, jaki mieli w czasach, kiedy dziecko opowiadało im o wszystkim.
Matka trzynastolatka powiedziała mi, że takie właśnie pragnienie odbudowania więzi z synem kazało jej monitorować jego wiadomości. Gdy syn zaczął spędzać mniej czasu na rozmowach z nią, a poświęcać go dużo na pisanie z przyjaciółmi ze szkoły i drużyny skautów i – co martwiło ją jeszcze bardziej – kilkoma osobami poznanymi na Discordzie, w matce obudziła się ciekawość. Syn od dawna się przed nią nie otwierał, więc chciała się dowiedzieć, o czym rozmawiał z przyjaciółmi. Ściągnęła jego wiadomości, kiedy był w szkole, i ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że przedstawia się im jako osoba panseksualna. Dlaczego informował o tym ich, a nie ją? Wraz z mężem uważali się za ludzi akceptujących i o otwartych umysłach. „Dlaczego to przed nami ukrywał?”, zastanawiała się.
Inwigilowanie wiadomości dziecka mogło zaspokoić jej ciekawość, ale nie pozwoliło osiągnąć bardziej palącego celu, jakim była chęć odzyskania więzi z dzieckiem. Poczuła się skonsternowana i zraniona tym, że syn nie podzielił się z nią swoimi uczuciami dotyczącymi jego seksualności, a jego wiadomości tylko sprowokowały więcej pytań, niż dały odpowiedzi. Co ważniejsze, jej wścibstwo odebrało dziecku możliwość otwarcia się, gdy będzie na to gotowe, i potencjalnie zniszczyło szansę na prawdziwą więź.
Wielu rodziców ucieka się również do czytania wiadomości dzieci, kiedy zachowują się one niezrozumiale. Jak zauważa psycholożka Lisa Damour, zachowanie, które można by potencjalnie uznać za diagnostyczne u dorosłego, może być typowe i niepatologiczne u nastolatka – przykładowo trzaskanie drzwiami, przewracanie oczami, skrytość. I chociaż te zachowania mogą być trudne do przyjęcia, są typowymi punktami zwrotnymi w rozwoju i nie powinny skłaniać cię do czytania wiadomości dziecka. Robiąc to, wrócisz na poziomie emocjonalnym do czasów gimnazjum lub szkoły średniej i będziesz przeżywać na nowo tamten trudny towarzysko czas, a wcale nie będziesz lepiej rozumieć swojego dziecka ani się do niego nie zbliżysz.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Rozdział 1
[1] Monica Anderson, Parents, Teens and Digital Monitoring, Pew Research Center, 7 stycznia 2016, https://www.pewresearch.org/internet/2016/01/07/parents-teens-and-digital-monitoring.
[2] M. Brown, G. Chase, J. Navarro, M. Lippold, K. Wyman, M. Jensen, The Role of Parental Digital Tracking on Emerging Adult Perceived Support of Autonomy and Well-Being Poster, Rio Grande, Puerto Rico: Society for Research on Child Development, Constructing the Other Special Topic Meeting, 2022.
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Growing up in Public: Coming of Age in a Digital World
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Katarzyna Masłowska
Redakcja: Krystian Gaik
Korekta: Katarzyna Kusojć
Projekt okładki: Ewa Popławska
Ilustracje na okładce: © Feodora, © yamonstro, © SurfupVector,
© topvectors, © top dog, © lyudinka, © simplehappyart / Stock.Adobe.com
Copyright © 2023 by Devorah Heitner
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form. This edition published by arrangement with TarcherPerigee, an imprint of Penguin Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-562-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek