Dying Light. Aleja Koszmarów - Raymond Benson - ebook

Dying Light. Aleja Koszmarów ebook

Raymond Benson

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Świat w obliczu światowej pandemii...

Na kilka tygodni przed Światowymi Igrzyskami Atletycznymi w Harranie pojawiają się dziwne przypadki zachorowań. Nagle znikają sąsiedzi, spokojny dotąd ojciec morduje brutalnie rodzinę, żebrak zaczyna się zachowywać jak wściekły pies... Zewsząd dochodzą nieludzkie wrzaski i widać wszechobecne ślady ugryzień. A wszystko to w przededniu międzynarodowej imprezy sportowej...

W sobotę, w dzień apogeum Tragedii Światowych Igrzysk Atletycznych, Harran ogarnęły nieprzeniknione ciemności...

Mel Wyatt przyjechała z rodziną do miasta na Światowe Igrzyska Lekkoatletyczne niemal miesiąc wcześniej. Nigdy dotąd nie opuściła Stanów Zjednoczonych. Wycieczka do państwa-miasta Harranu była niczym spełnienie egzotycznego snu. Nie spodziewała się, jak szybko stanie się on koszmarem...

Oboje rodzice już nie żyli, a o losie brata Paula nie miała najbledszego pojęcia. Czy nadal żył i przede wszystkim, czy uległ przemianie? Czy jej samej uda się zachować człowieczeństwo jeszcze przez choćby jeden dzień? Czy istniał dla niej ratunek w postaci antidotum, czy powinna sobie palnąć w łeb tu i teraz? Nie chciała zostać rozszarpana i pożarta żywcem, ale nie chciała również stać się bestią. Nie mając nic do stracenia, Mel postanawia wyruszyć do miasta w poszukiwaniu leku. Po drodze musi jednak pokonać Koszmarną Aleję, teren opanowany przez żądne krwi hordy Zarażonych...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 252

Oceny
4,2 (39 ocen)
18
13
4
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Przemek52o

Dobrze spędzony czas

Od dawna chciałem przeczytać tą książkę. Jednak zapał opadł po samym przeczytaniu. Fakt faktem historie opisana w książce może i podświadomie próbowałem porównać do tego co było w grze. Nie mniej jednak wiele aspektów pokrywa się z tym co możemy zaobserwować ogrywając DL. Czy sięgnąłbym po nią kolejny raz tak chętnie jak sięgam po grę aby przeżyć historie jakąś przeżył Kyle Crane, z pewnością prędko to nie nastąpi. Nie mniej jednak Historia Mel pokazuje jak wyglądał sam moment wybuchu epidemii. To co zostało w jakimś stopniu pomieniete w grze.
30
A___taga

Nie oderwiesz się od lektury

Cudo
00

Popularność




Raymond Benson Dying Light. Aleja Koszmarów Aleja koszmarów ISBN: 978-83-7785-702-1 TYTUŁ ORYGINAŁU: DYING LIGHT Nightmare Row Dying Light © Techland 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone. Wszelkie nazwy, tytuły i znaki handlowe są zastrzeżone przez ich właścicieli. Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2015 Cover Copyright © Techland 2015 REDAKCJA: Robert CichowlasZysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

PODZIĘKOWANIA

Autor pragnie podziękować Peterowi Millerowi i ludziom z Global Lion Intellectual Property Management, Inc. oraz wszystkim w Techlandzie za nieocenioną pomoc.

PROLOG

Dzień „M” — sobota, apogeum Tragedii Światowych Igrzysk Lekkoatletycznych w Harranie

Doktor Khalim Abbas stał na chodniku i przyglądał się szkole po drugiej stronie Darwish Road. Po chwili ruszył w stronę budynku. Słyszał osobliwy gwar dobiegający z jego wnętrza. A może to były śpiewy? Nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać, gdy postanowił zbadać plotki na temat tego miejsca. Pomysł pojawił się zresztą dopiero dziś rano, kiedy doktor wyszedł z poczty, z której wysyłał do Ameryki paczkę zawierającą próbki krwi.

Czy powinien wchodzić do środka? Prawdę powiedziawszy, był przerażony. Każdy nerw w jego ciele ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Niewykluczone, że źródło tajemniczej epidemii, która uderzyła w Harran, znajdowało się tuż za tymi drzwiami.

„Jesteś lekarzem! — napomniał sam siebie. — Komisarzem do spraw zdrowia Harranu! Co się z tobą dzieje?”

Zbadanie sprawy było jego obowiązkiem. A w tym celu musiał wejść do środka.

Niespodziewanie podwójne drzwi otworzyły się i jakiś człowiek stanął w promieniach słońca. Nie był to uczeń. Czyżby nauczyciel? Abbas raczej w to wątpił. Mężczyzna miał na sobie burnus i choć dzieliło ich dobrych kilkanaście kroków, lekarz mógłby przysiąc, że na szacie tamtego znajdowały się resztki zeschłej krwi.

„On nie należał do tej szkoły!”

Abbas pospiesznie schował się za latarnią i patrzył na nieznajomego, który powoli, ociężale schodził po kamiennych stopniach. Wyglądał, jakby był pijany, naćpany lub… lub znajdował się pod wpływem czegoś innego. Może to trans? Skierował się w stronę rynku.

Abbas zastanawiał się, czy powinien powiadomić Kerima. Szef policji wiedziałby, co począć. Problem polegał na tym, że Abbas od tygodnia nie miał wiadomości od przyjaciela. W Harranie trwał kryzys, a prezydent idiota oraz jego sztab całkiem ignorowali problem. Tymczasem zaledwie kilka kilometrów dalej niczego niepodejrzewający widzowie z całego świata zgromadzili się na stadionie, by oglądać przeklęte igrzyska!

W ciągu ostatnich — jakże krótkich — trzech tygodni do Harranu zawitało piekło, a doktor Abbas był przypuszczalnie jedynym obywatelem miasta-państwa, który zdawał sobie z tego sprawę.

* * *

Trzy tygodnie przed Tragedią Światowych Igrzysk Lekkoatletycznych w Harranie

„Zanosi się więc na kolejny paskudny dzień, tak?”

Mało brakowało, a doktor Abbas wymamrotałby to całkiem retoryczne pytanie na głos. Przyczyną była przełożona pielęgniarek, która poinformowała go, że przez frontowe drzwi weszło czterech kolejnych pacjentów. Spojrzał na zegar na ścianie i stwierdził, że nie dotrze do domu na obiad.

— Przyjrzę się wszystkim — powiedział. — O szóstej niech pani zamknie główne drzwi, ale zajmiemy się wszystkimi pacjentami, którzy już czekają.

— Dobrze, panie doktorze. — Siostra Sumru skinęła głową i wyszła, by powiadomić resztę personelu.

Abbas westchnął i szybko uzupełnił notatki w kartotece poprzedniego pacjenta. Czasami marzył o tym, żeby prezydent Hamid zechciał spędzić choć jeden dzień w Slumsach. Może wówczas zrozumiałby, jak naprawdę wygląda życie w Harranie. Jak dotąd głowa miasta-państwa nie przyjmowała do wiadomości, że mieszkańcy metropolii żyli na różnym poziomie. Podczas gdy niewielka część Harranu, zwana Nowym Miastem, została zmodernizowana na potrzeby turystyki, a wybudowany tam stadion wzbudzał zainteresowanie całego świata, pozostałą część zamieszkiwała klasa średnia lub biedota. Tam, gdzie panowało ubóstwo, szerzyły się choroby. Jako komisarz do spraw zdrowia, Abbas poczuwał się do tego, by spełnić swój obywatelski obowiązek i jeden dzień w tygodniu przepracować społecznie w darmowej klinice Slumsów. Lubił mawiać, że idzie się ubrudzić. Resztę czasu spędzał w biurze znajdującym się w Ratuszu Harranu.

Abbas zbadał tego dnia już dwunastu dorosłych i osiemnaścioro dzieci. Czasami miał wrażenie, że darmowa klinika działała na zasadzie linii montażowej, gdzie chorzy przesuwają się na taśmociągu. Przyjął dziś dwóch ludzi z symptomami grypy, człowieka ze złamaną kostką, osiem ciężarnych kobiet, rodzeństwo z ospą wietrzną, starszego pana z poważnymi problemami kardiologicznymi, dziecko, które nadepnęło na gwóźdź, mężczyznę próbującego rzucić palenie i dwóch pacjentów z wyraźnymi objawami choroby psychicznej. Miał kilka przypadków infekcji dróg oddechowych. W klinice pracowało dwóch lekarzy, pięć pielęgniarek oraz recepcjonistka, pełniąca również obowiązki księgowej. Wszyscy byli przepracowani, przemęczeni i źle opłacani. Abbas nie potrafił im w żaden sposób pomóc, poza tym, że przychodził tu co wtorek i zajmował się pacjentami jako ochotnik. Niestety, nie był już młody. Miał pięćdziesiąt trzy lata, łysą czaszkę, siwawą brodę i rosnący brzuch. Męczył się też szybciej niż kiedyś. Dzięki Bogu, nie musiał już prowadzić własnej praktyki lekarskiej.

Zbliżał się czas zamknięcia kliniki, ale oczywiście należało zbadać wszystkich siedzących w poczekalni. Abbas zrobił sobie przerwę i zadzwonił do żony, by przekazać, że wróci później, niż zakładał.

— Wszystko gra — odparła. — Ja też wróciłam później. Wszędzie roboty drogowe i okropne korki. Miasto staje na głowie przez te igrzyska!

— Tak, próbują wszystko skończyć na czas, a ludzie mają już tego dosyć — mruknął Abbas.

Siostra Sumru zajrzała do środka.

— Pacjent numer trzy wciąż czeka — szepnęła.

— Muszę już kończyć — rzekł Abbas do żony. — Zadzwonię, gdy będę wychodzić. Do zobaczenia. — Odwrócił się do pielęgniarki. — Jestem gotów. Przypomnij mi tylko…

— Pani Baydar z jedenastoletnim synem.

— Ach, tak. Grypa?

— Coś w tym rodzaju. Nie może utrzymać niczego w żołądku. Od przybycia do kliniki zwymiotował dwa razy.

Abbas westchnął, otwierając drzwi do gabinetu. Na kozetce leżał w pozycji embrionalnej chłopiec o imieniu Jorin. Przy nim stała matka — młoda kobieta w tradycyjnym arabskim hidżabie. Trzymała plastikową torebkę, którą dostała od pielęgniarki na wypadek, gdyby chory znów źle się poczuł.

Abbas rozmawiał z kobietą po arabsku. Wszyscy mieszkańcy Harranu znali ten język, choć wielu mówiło po turecku, a sporo mniejszości posługiwało się armeńskim lub gruzińskim. Młodsi i zamożniejsi mieszkańcy miasta znali także angielski, podobnie jak Abbas.

— Co się dzieje, pani Baydar? — zapytał.

— Doktorze, mój syn jest chory! Gdy wrócił do domu ze szkoły, zaczął się źle czuć!

Chłopiec jęknął i się skrzywił. Lekarz pochylił się nad łóżkiem, by mu się przyjrzeć.

— Cześć, Jorin — powiedział. — Masz na imię Jorin, tak?

Chłopak pokiwał głową i jęknął głośno, by pokazać, jak źle się czuje. W oczach stanęły mu łzy.

— Spokojnie, tylko spokojnie — mówił łagodnie Abbas. — Zaraz poczujesz się lepiej.

Skinął zaniepokojonej matce i przyjrzał się informacjom zapisanym przez pielęgniarkę. Czterdzieści stopni gorączki. Kiepska sprawa. Jorin był drobnym, chuderlawym chłopcem, wyglądał na o wiele młodszego. Tak wysoka gorączka była bardzo niebezpieczna dla kogoś jego gabarytów.

— Mówi pani, że objawy pojawiły się nagle?

— Czuł się dobrze, gdy wrócił do domu. Zaczął wymiotować pół godziny później.

— Z czego składał się jego ostatni posiłek?

— Dostał drugie śniadanie do szkoły i zjadł je. Ale niech pan spojrzy! Pokazał mi to!

Kobieta nachyliła się i podciągnęła prawą nogawkę spodni chłopca. Na skórze łydki widać było coś, co przypominało ślady zębów.

— Co to takiego? — spytał medyk. — Ugryzienie psa?

— Nie. Mówi, że ugryzł go człowiek.

— Człowiek?

— Jakiś żebrak w Slumsach — kontynuowała matka chłopca. — Jorin przechodził obok niego w drodze do szkoły i kiedy wracał. Powiedział mi, że ten człowiek dziwnie się zachowywał. Krzyczał na ludzi i biegał za nimi na czworakach, zupełnie jak pies.

Abbas przyjrzał się uważnie ugryzieniu. Skóra naokoło ranek napuchła i była bardziej czerwona, niż powinna.

— Porządnie ją przemyłam — dodała pani Baydar.

— Czy pani syn jest na coś uczulony?

— Nie.

Abbas potarł gładką łysinę. Doprawdy, dziwne objawy.

— Czy powiadomiła pani policję? — zapytał, przyglądając się ranom.

— Nie, Jorin natychmiast wrócił do domu, a ów żebrak pobiegł dalej, wykrzykując jakieś sprośności.

Czy to możliwe, aby ów żebrak chorował na coś mocno zakaźnego? A może był nosicielem wścieklizny? Czy dobrze rozpoznał objawy? Jeśli chłopak nie padł ofiarą zatrucia pokarmowego, z pewnością złapał wirusa żołądkowo-jelitowego i właśnie tym Abbas postanowił się zająć. Obiecał sobie jednak, że porozmawia z szefem policji. Ze względu na zbliżające się igrzyska lekkoatletyczne, oczy całego świata zwróciły się na Harran, więc nie można było sobie pozwolić na to, by obywatele miasta gryźli turystów.

— Zbadamy krew dziecka, pani Baydar — oznajmił. — Jestem przekonany, że to zwykła, choć paskudna jelitówka. Dam pani również maść, którą będzie pani wcierać w ranę. Dzięki niej obrzęk powinien się zmniejszyć, a poza tym zapobiegnie zakażeniu. Przepiszę również coś na nudności. Proszę mu podać łyżeczkę tego specyfiku trzy razy dziennie. Niech pije bardzo dużo wody i zażywa ibuprofen dla dzieci przez najbliższe trzy dni, zgodnie ze wskazaniami na opakowaniu.

Kobieta wydawała się nieco rozczarowana tym, że lekarz nie machnął magiczną różdżką, która z miejsca uzdrowiłaby jej syna.

— Dziękuję, panie doktorze — odpowiedziała jednak.

— Proszę często mierzyć mu temperaturę. Jeśli nie spadnie do jutra, wróćcie do kliniki. Pielęgniarka zabierze was do laboratorium, żeby pobrać krew.

Pani Baydar skinęła głową i zaczęła szeptać coś do syna. Gdy Abbas odwrócił się, by wyjść z gabinetu, Jorin agresywnie odtrącił dłoń matki, kiedy ta chciała pomóc mu usiąść. Z ust chłopca wyrwał się ochrypły okrzyk, przypominający skrzek rannego zwierzęcia walczącego o życie.

— Jorin! — krzyknęła na niego matka.

Abbas spojrzał na chłopaka i podszedł do łóżka.

— Jorin, obiecuję, że jeśli wrócisz z mamą do domu, odpoczniesz, zaczniesz przyjmować leki i będziesz pił dużo wody, poczujesz się lepiej.

Jorin niechętnie wstał z łóżka i jęknął na myśl o drodze do domu.

— Dziękuję, doktorze — powtórzyła matka i oboje wyszli.

* * *

Minęły trzy dni, nim doktor Abbas miał okazję porozmawiać z zaprzyjaźnionym szefem policji. Abbas znał Kerima Demira od dziecka, gdyż dorastali na tej samej ulicy Starego Miasta w Harranie. Swego czasu byli nierozłącznymi przyjaciółmi. Później, gdy jako dorośli mężczyźni obaj otrzymali ważne państwowe funkcje, postawili sobie za punkt honoru widzieć się chociaż raz w miesiącu. Tradycyjnie spotykali się w ich ulubionej restauracji tureckiej niedaleko Ratusza. Nic nie łagodziło stresu lepiej od smakowitych Akçaabat köftesi — klopsików z pomidorami, papryczkami, groszkiem oraz chlebem. Kuchnia Harranu była udanym połączeniem dań tureckich i ormiańskich, a Demir i Abbas uważali „swoją” restaurację za najlepszą w mieście.

Abbas natychmiast zauważył, że jego przyjaciel wydaje się zmartwiony i wyprowadzony z równowagi. Był ogromnym mężczyzną z ciemnym, gęstym wąsem i równie mocno zaznaczonymi brwiami. Znany był ze swego temperamentu i gdy coś szło nie po jego myśli, potrafił rozpętać piekło.

— Mam nadzieję, że odejdę z tego świata, zanim rozpoczną się te przeklęte igrzyska — rzekł, gdy usiedli przy stole i wzięli się za jedzenie.

— O czym ty mówisz? — spytał Abbas z uśmiechem.

— Zastrzelcie mnie, proszę, bym nie musiał przechodzić przez kolejny taki dzień. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile spraw mam na głowie. Tyle rzeczy trzeba zrobić przed tymi cholernymi igrzyskami, a jak na złość wariaci oczywiście teraz postanowili wyleźć z ukrycia. Niepokoję się, Khalim. Nie mam wystarczająco dużo ludzi, by poradzić sobie z tłumami, które tu się pojawią.

Khalim popatrzył z uwagą na Demira.

— Zaraz, zaraz… Jacy wariaci? — spytał.

— Nie słyszałeś o dwóch… — Demir na moment zamyślił się, po czym dodał: — Nie, poczekaj, o trzech przypadkach w tym tygodniu?

— Jakich przypadkach?

— Takich, kiedy ludzie po prostu wpadli w szał.

— Co? Co ty wygadujesz?

Demir wsunął kawałek pomidora do ust i rzekł:

— Cóż, byłbym gotów przysiąc, że cię powiadomiono. Przypuszczam, że sprawa dotyczy problemów ze zdrowiem psychicznym.

— To bardzo ciekawe, Kerim, bo właśnie miałem cię zapytać o pacjenta, którego badałem w darmowej klinice we wtorek. Był to chłopiec w wieku około jedenastu lat. Został ugryziony w nogę przez jakiegoś faceta w Slumsach. Chłopiec powiedział, że był to żebrak zachowujący się jak pies. Słyszałeś o takich przypadkach?

Demir zmarszczył brwi.

— Sprawa przypomina wszystkie trzy przypadki, z którymi mieliśmy do czynienia w tym tygodniu — odrzekł. — Dwa miały miejsce w Slumsach, a trzeci w Starym Mieście. Żonaty mężczyzna w wieku czterdziestu dwóch lat, ojciec dwojga nastolatków, niespodziewanie oszalał i zabił najpierw rodzinę, a potem siebie nożem kuchennym. Sąsiedzi słyszeli, jak tuż przed masakrą biegał i wrzeszczał, zupełnie jakby był wściekły z jakiegoś powodu. Gdy zwłoki znalazły się na stole u Alego, ten zauważył ślady ugryzień na ciałach żony i dzieci.

Abbas przypomniał sobie, że Ali zajmował się autopsjami.

— Rozumiesz? Facet najpierw pogryzł bliskich, a potem wszystkich pozabijał.

— Słyszałem o tym przestępstwie, ale nie znałem szczegółów. Media zrobiły z tego domową tragedię. Co Ali znalazł w ich krwi?

— Nic. W każdym razie nie było tam żadnych narkotyków.

Lekarz przypomniał sobie nagle inną informację prasową, którą ostatnio widział.

— Czy drugim przypadkiem była kobieta na rynku?

— Tak. Dwudziestotrzylatka udała się na rynek z małym dzieckiem w wózku. W pierwszej chwili zemdlała. Ludzie podeszli, żeby jej pomóc, a ktoś zadzwonił po pogotowie i policję. Niespodziewanie kobieta zerwała się i rzuciła na gapiów z wrzaskiem. Złapała wózek i uciekła. Niektórzy ze świadków zdarzenia obawiali się, że skrzywdzi dziecko.

— Jak to się skończyło? — dopytywał medyk.

— Kilka osób ją rozpoznało i przekazało policji, gdzie mieszka — odpowiedział spokojnie Demir. — Patrol udał się do jej domu, ale nie zastali tam ani jej, ani dziecka. Jak dotąd nie wróciła. Mąż zgłosił zaginięcie. Wszystko to miało miejsce dwa dni temu.

— Och, tak, racja — burknął Abbas. — Teraz sobie przypominam. Czytałem o zaginionej matce z dzieckiem, ale nie wiedziałem o zajściu na rynku. Chyba ktoś jeszcze zaginął, nieprawdaż?

— Rzeczywiście. Do zdarzenia doszło znowu w Slumsach — wyjaśnił Demir. — Jakiś nastolatek sterroryzował grupkę młodszych chłopców na ulicy. Jeden z nich został przez niego brutalnie pobity. Pozostali zdołali odciągnąć napastnika od ofiary, a wtedy gnojek uciekł z dzikim wrzaskiem. Też go nie odnaleziono. Wspólnym mianownikiem dla wszystkich trzech zdarzeń jest to, że tuż przed popełnieniem wykroczenia przestępca wpada w niekontrolowany szał.

— Nie miałem o tym pojęcia! — Abbas był przerażony. — Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Sądzisz, że ów żebrak to jeden z takich przypadków?

— Może być. Jesteś pewien, że to był żebrak?

— Cóż, ktoś ugryzł tego chłopaka. Bałem się, że dzieciak złapał wściekliznę czy coś w tym stylu, i skierowałem go na badania. Po weekendzie będę miał wyniki. — Abbas zamyślił się na moment. — Jego matka, jak dotąd, nie zgłosiła się ponownie, a więc zakładam, że dziecko czuje się lepiej — dodał po chwili.

— Ciekawe. Jeśli chodzi o tamtą młodą kobietę na rynku, jej mąż przekazał nam, że jego żona od rana źle się czuła. Bolał ją brzuch, głowa, mięśnie. Nim wyszła na rynek, musiała się położyć na chwilę.

— Wymiotowała?

— Nie wiem — odrzekł Demir.

Abbas skończył obiad.

— Daj mi znać, jeśli dojdzie do kolejnych przypadków tego typu, dobrze? Będę musiał porozmawiać z moim zespołem na ten temat.

Po spotkaniu Abbas udał się do swego biura w Ratuszu, usytuowanym w samym centrum prostokątnego parku. Z każdego rogu kompleksu zieleni wychodziły szerokie ulice. Jedna z nich prowadziła do odległego o prawie dwa kilometry nowoczesnego stadionu. Obiekt przechodził teraz pospieszny, ambitny remont przed igrzyskami, które miały się rozpocząć za niecałe dwa tygodnie. Przez ostatnich kilka lat wokół stadionu powstało wiele nowoczesnych budynków, w tym kilka szykownych hoteli. Wyparły one stare budowle, liczące prawie sto lat. W Nowym Mieście panowała o wiele bardziej zachodnia atmosfera niż w innych rejonach miasta, ale Abbas nie miał nic przeciwko temu. Miasto Harran nie było bowiem miejscem szczególnie intrygującym z historycznego punktu widzenia. Miasto stało się kosmopolitycznym centrum turystyki ze względu na niewielką odległość od Turcji i Armenii. Połączenie nowego i starego było więc dobrą rzeczą. Dziś, gdziekolwiek Abbas spojrzał, widział oznaki tego, że w Harranie zanosiło się na coś wielkiego. Nad wszystkimi ulicami Nowego Miasta wisiały wielkie transparenty, a do ścian przyklejono setki plakatów. Wszędzie panowała atmosfera ożywienia.

Zbliżał się czas igrzysk.

Gdy Abbas powrócił do swego stosunkowo luksusowego biura na trzecim piętrze, usłyszał wezwanie do modlitwy. Uklęknął więc i odmówił zuhr. Gabinet stanowił jego osobiste sanktuarium, które urządził na podobieństwo angielskiej biblioteki. Wzdłuż ścian ciągnęły się półki z książkami, a na gości czekały fotele obite czerwoną skórą. W gabinecie miał również przenośną lodówkę oraz osobisty prysznic. Biurko wykonano z mocnego dębu, dzięki czemu Abbas miał wrażenie, że jest kimś o wiele ważniejszym, niż był w rzeczywistości. Po zakończeniu modłów lekarz usiadł przy biurku i sporządził notatkę dla dwójki swoich podwładnych. Zbeształ ich za to, że nie zbadali osobliwych przypadków furii w mieście i nie sporządzili na ten temat raportu. Potem odnotował wszystkie swoje przemyślenia w pamiętniku.

Zdążył w nim już opisać przypadek pogryzionego dziecka sprzed dwóch dni. Teraz dodał informacje zasłyszane od Demira i przyznał, że sam również ma złe przeczucia co do nadciągającego wielkiego wydarzenia. Następnie włączył komputer i powrócił do pisania listu, który miał zamiar wysłać swej dobrej przyjaciółce z Ameryki, doktor Christinie Marlow. Studiowali razem medycynę na Uniwersytecie Nowojorskim i stali się sobie bliscy, ale podzieliło ich pochodzenie. Po uzyskaniu dyplomu Abbas powrócił do ojczyzny, ale nadal utrzymywali kontakt i zwierzali się sobie z problemów zawodowych. Marlow nie znała arabskiego, więc Abbas pisał po angielsku. Miał powody, by nie korzystać z poczty elektronicznej. Wolał napisać list, wydrukować go i wysłać w tradycyjny sposób.

Opowiedział przyjaciółce o dziecku oraz innych dziwnych przypadkach wspomnianych przez Kerima i podzielił się zmartwieniem, że w Harranie dzieje się coś niedobrego. Następnie zamknął plik i postanowił wrócić do niego niebawem, gdy tylko dowie się więcej na temat Jorina Baydara.

* * *

Dwa tygodnie przed Tragedią Światowych Igrzysk Lekkoatletycznych w Harranie

W poniedziałek media nie pisały o niczym innym, jak tylko o brutalnym zajściu, które miało miejsce w niedzielny wieczór nieprzyjemnie blisko Nowego Miasta. Policja zastrzeliła mężczyznę, który zaczepiał ludzi i groził im. Podczas próby zatrzymania zaatakował funkcjonariuszy za pomocą czegoś, co wyglądało jak broń. W Harranie takie incydenty zdarzały się niezwykle rzadko.

Wydarzenie to bardzo zaniepokoiło doktora Abbasa. Miał nadzieję, że szef policji Demir weźmie udział w cotygodniowym posiedzeniu Komitetu Planowania Igrzysk. Narady te zabierały większość poniedziałkowego poranka. Doktor chciał omówić sytuację z przyjacielem, zanim podzieli się wnioskami z kimkolwiek innym, ale niestety Demir się nie zjawił.

W spotkaniu uczestniczyło ośmiu mężczyzn. Prezydent Hamid usprawiedliwił nieobecność Demira i dodał, że policja ma mnóstwo spraw na głowie. Wyjaśnił, że szef policji jest zajęty między innymi niedzielnym incydentem, ale nie miał ochoty wdawać się w rozmowę na ten temat. Zamiast tego skupił się na porządku zebrania i analizował każdy punkt igrzysk w odniesieniu do turystyki. Jego największym marzeniem było przedstawienie Harranu w możliwie najlepszym świetle. Abbas zgadzał się z tym, że igrzyska wywołają ogromne zainteresowanie, do którego miasto było zupełnie nieprzyzwyczajone. Zapewnią też ważny zastrzyk finansowy dla rządu oraz tymczasowe zatrudnienie dla wielu obywateli. Pokój w Naszych Czasach, międzynarodowa organizacja młodzieżowa, potrzebowała bowiem wielu ludzi do pracy za kulisami wydarzeń sportowych. Osobną kwestią były dochody ze sprzedaży towarów oraz handlu upominkami. W skrócie, PWNC płaciła spore pieniądze, ale w zamian domagała się, by Harran dołożył wszelkich starań i zrealizował ich wszystkie życzenia. Wszystko to było niezwykle korzystne dla państwa, z czym zgadzało się nawet ministerstwo obrony.

Abbas sądził jednak, że powinien ostrzec wszystkich przed ewentualnym zagrożeniem ze strony epidemiologicznej. Gdy nadeszła jego pora, odkaszlnął i rzekł:

— Panie prezydencie, drodzy panowie, myślę, że powinienem się odnieść do tego, co miało miejsce zeszłego wieczoru niedaleko stąd.

— Było to bardzo niefortunne zdarzenie — przerwał mu Hamid. — Ów człowiek okazał się szaleńcem i nie mam wątpliwości, że funkcjonariusze naszej policji postąpili właściwie. Żałuję, że tak się stało, ale ponieważ nikt inny nie został ranny, sądzę, że nie ma potrzeby wracać do tej sprawy.

— Nie kwestionuję roli policji, panie prezydencie — rzekł spokojnie Abbas. — Bardziej martwi mnie ów człowiek oraz powody, dla których się tak zachowywał. W zeszłym tygodniu dowiedziałem się o innych przypadkach niczym niesprowokowanej agresji. Zapewne pan wie, że doszło do morderstw, a kilka osób zaginęło.

— Jestem tego świadom, doktorze — odparł prezydent. — Do czego pan zmierza?

— Polecam kwestię pańskiej uwadze. Może powinniśmy zbadać tę sprawę, nim przybędzie tu milion gości.

Prezydent się skrzywił.

— Oszalał pan? — nieomal prychnął. — Nie mam zamiaru nawet myśleć o odwołaniu igrzysk czy przeniesieniu ich na inny termin! Miałbym to zrobić ze względu na dwie lub trzy osoby, które zapomniały o zażyciu leków? To dopiero byłoby szaleństwo!

— Z całym szacunkiem, sir, a co będzie, jeśli się okaże, że mamy do czynienia z chorobą bądź jakimś wirusem? Przecież zakażeniu może ulec wielu ludzi.

Prezydent zmierzył lekarza chłodnym spojrzeniem i milczał przez chwilę, a potem powiedział bardzo opanowanym głosem:

— Cóż, doktorze Abbas, rzekłbym, że to pańskie zadanie, prawda? Proszę się dowiedzieć, o co w tym chodzi, choć zalecałbym zachować dyskrecję. Chciałbym zostać dobrze zrozumiany. — Zwrócił się teraz do całej sali: — Nie przejmę się ani trzęsieniem ziemi, ani powodzią, ani wojną. Igrzyska się odbędą. Pozostało zbyt mało czasu, by teraz cokolwiek zmieniać. To wszystko dla dobra Harranu. Przejdźmy do kolejnych punktów.

Tego popołudnia Abbas usiłował skontaktować się z Demirem, ale znów bez powodzenia. Siedział przy swoim drogim biurku i badał zawartość koperty przesłanej mu przez Alego. Znajdowały się w niej wyniki badania krwi pobranej od człowieka, który zabił rodzinę i popełnił samobójstwo. Poza niecodziennie wysokim poziomem adrenaliny wszystko było w normie. Abbas poprosił patologa o powtórzenie testu, tym razem pod kątem obecności wirusów i antyciał, lecz analizy musiały zająć kilka dni. Zaskakujący był jedynie skład chemiczny krwi denata, niezwykle podobny do wyników młodego Jorina Baydara. Choć w gabinecie chłopak leżał spokojnie na kozetce, wykryto u niego również bardzo wysoki poziom adrenaliny.

Abbas spisał wszystko w pamiętniku. Nie znał lepszego sposobu na zarejestrowanie wszystkiego, co ważne.

* * *

Kolejny wtorek. Kolejny dzień w darmowej klinice.

Ośrodek ponownie został zalany przez falę potrzebujących. Większość z nich cierpiała na typowe dolegliwości, ale czterech ludzi przybyło z tymi samymi symptomami zbliżonymi do grypy co Jorin Baydar. Jeden z nich przyznał, że brat ugryzł go poprzedniego wieczoru w ramię, po czym wybiegł na ulicę. Rana była czerwona i nabrzmiała. Doktor Abbas zalecił taką samą kurację jak w przypadku Jorina.

Około południa Abbas zajrzał do pomieszczenia socjalnego lekarzy, by chociaż na moment odetchnąć. Pracował bez przerwy od ósmej rano, nie licząc drugiego śniadania, które spałaszował między wizytami pacjentów. Potrzebował dziesięciu minut, by się uspokoić i przygotować na drugą solidną porcję ludzkiego bólu i cierpienia. Och, ile by teraz dał za filiżankę gorącej mieszanki tureckiej kawy! Miał jednakże do dyspozycji tylko jakąś lurę bez nazwy, przygotowaną kilka godzin wcześniej w zupełnie nieodpowiedni sposób. A może by wyskoczyć do kawiarni na rogu? Nie, nie miał wystarczająco dużo czasu, by się należycie nacieszyć pobudzającym płynem.

Mimo to wciąż rozważał ten pomysł. Nagle usłyszał wrzaski dobiegające z poczekalni. Był to przeraźliwy, rozdzierający pisk, tak głośny, że ranił uszy nawet tu, za drzwiami. Abbas natychmiast się zerwał i wybiegł na zewnątrz. Wtedy usłyszał wołanie siostry Sumru:

— Panie doktorze! Pomocy!

Ujrzał dwóch dorosłych mężczyzn, główną przełożoną oraz matkę Jorina, usiłujących utrzymać chłopaka na krześle. To właśnie on wydobywał z siebie ten straszliwy głos. Wygląd dziecka przeraził jednak Abbasa o wiele bardziej niż wydawane przez niego dźwięki.

Chłopiec wydawał się straszliwie niedożywiony, a jego skóra stała się skrajnie blada, nie licząc kilku fioletowych plam typowych dla porfirii czy też będących skutkiem wchłonięcia enzymów powodujących uszkodzenia neurologiczne oraz dermatologiczne. Co więcej, chłopak cierpiał na niedowład kończyn — utracił kontrolę nad własnymi mięśniami, ale ręce i nogi, zamiast zwisać bezwładnie, były proste niczym kołki. Jego przekrwione oczy płonęły skrajnym przerażeniem i nie ulegało wątpliwości, że to właśnie strach był przyczyną dzikiego wrzasku. Abbas miał wrażenie, że chłopiec uznaje wszystko i wszystkich wokół za śmiertelne zagrożenie. Dlaczego? Czyżby padł ofiarą halucynacji?

— Zaprowadźcie go do jakiegoś gabinetu! — rozkazał lekarz. — Szybko!

Odwrócił się do kolejnej pielęgniarki, która biegła ku niemu.

— Podaj mi zastrzyk! Pięć miligramów droperidolu i pięć midazolamu. Szybko!

Pozostali pacjenci w poczekalni poderwali się i zebrali wokół grupki pracowników prowadzących chłopca do gabinetu. Niektórzy, przerażeni, wybiegli z kliniki.

— Wszystko w porządku! — Doktor Abbas uniósł obie dłonie, zwracając się do pozostałych. — Chłopiec cierpi na bolesne schorzenie, ale jego choroba nie jest zakaźna. Usiądźcie, a zajmiemy się wami, kiedy tylko będziemy mogli.

Nie jest zakaźna… A skąd mógł mieć taką pewność? Czy właśnie wygłosił swoje pierwsze kłamstwo na temat dziwnych zdarzeń w Harranie?

Abbas udał się do gabinetu, w którym jego zespół siłą ułożył dziecko na stole. Jeden z mężczyzn pocieszał panią Baydar. Po policzkach kobiety płynęły łzy.

— Od jak dawna się tak zachowuje? — zapytał doktor.

— Od czterech dni.

— Czterech? Trzeba było go zabrać do szpitala!

— Nie mogliśmy go wypuścić z pokoju! Musiał siedzieć w zamknięciu! Rozniósł całe mieszkanie na strzępy! Zniszczył wszystkie zabawki! Nie dopuszczał nas do siebie! Był pełen… furii!

— A więc jak, na Allaha, udało wam się go tu przyprowadzić?

— Mój mąż z moim bratem powalili go, związali i przywlekli do kliniki.

— Rozumiem.

— Wiedziałam, że będzie pan dzisiaj — mówiła dalej kobieta. — Chciałam, by to pan go obejrzał.

— Ugryzł mnie, gdy z nim walczyliśmy — odezwał się wuj Jorina i pokazał lekarzowi lewą dłoń.

— Co się z nim dzieje? — dopytywał się ojciec. — Co się z nim dzieje?

— Dowiem się tego, obiecuję — oświadczył Abbas. Powróciła pielęgniarka z lekami. Medyk wziął od niej strzykawkę i poprosił pozostałe pielęgniarki, by trzymały pacjenta.

— To powinno go uspokoić — oznajmił.

W istocie, po kilku sekundach od iniekcji wrzaski ucichły. Chłopak najwyraźniej odprężył się odrobinę, choć w jego oczach nadal gościło przerażenie. Niepokoiły go najwidoczniej jarzeniówki na suficie, gdyż parokrotnie zacisnął i uchylił powieki.

Abbas odwrócił się do jego matki.

— Będę musiał umieścić go w szpitalu.

— Och, moje biedactwo! — Kobieta podeszła do syna i przytuliła go do piersi. Jorin szarpnął się, nie chcąc, by go dotykano. Abbas już miał jej powiedzieć, by się cofnęła, gdy odezwał się jej rozwścieczony mąż:

— A więc nie wie pan, co się z nim dzieje, tak?

— Panie Baydar, niech pan nam pozwoli wykonać naszą…

Przerwał mu wrzask kobiety.

— Ugryzł mnie! — krzyknęła i odskoczyła od stołu.

Znów rozległy się wrzaski, a zamieszanie w klinice przerodziło się w istne szaleństwo. Jorin zerwał się ze stołu, usiłując ugryźć każdego, kto był w zasięgu, próbował też drapać. Niedowład, który najwyraźniej to się pojawiał, to znów ustępował, właśnie się cofnął i pacjent z furią wyrwał się z gabinetu. Zastrzyk nie zdał się na wiele.

— Zatrzymajcie go! — krzyczał Abbas, ale nikt nie chciał podjąć ryzyka. Widząc koszmarnie bladą skórę i słysząc przeraźliwy wrzask, nawet najodważniejsi tracili panowanie nad sobą. Tylko głupiec bądź zaprzysięgły bohater mógłby chcieć się zbliżyć do tego… tego stworzenia.

Niepowstrzymywany przez nikogo, Jorin Baydar wybiegł na ulicę. Abbas popędził za nim, po drodze przykazując siostrze Sumru, by wezwała policję. Wuj i ojciec chłopca pobiegli za nim.

* * *

Po zakończeniu dyżuru Abbas zamiast do domu udał się do biura. Był wyczerpany i, łagodnie rzecz ujmując, wystraszony.

Jorina Baydara nie udało się znaleźć. Zniknął gdzieś w Slumsach. Był w tym momencie dzikim zwierzęciem, niebezpiecznym dla innych tak samo, jak dla siebie. Policja prowadziła poszukiwania do zmroku, ale nikt nie miał pojęcia, dokąd chłopak mógł się udać. Podobnie jak inni zaginieni w Harranie, Jorin po prostu zapadł się w labiryncie uliczek i zakamarków starożytnej stolicy.

Abbas zapisał nowe informacje w swoim dzienniku i dodał kilka faktów do listu dla doktor Marlow, a następnie odmówił modlitwy. Miał w nich wiele do powiedzenia. Potem nalał sobie szklankę raki. Wrzucił do niej dwie kostki lodu i alkohol stał się złocisto-biały. Spożywanie napojów alkoholowych było zabronione przez islam, ale wszyscy znani Abbasowi ludzie popijali podczas posiłków i w zaciszu domowym. Potrzebował drinka, by ukoić nerwy, bo to, co ujrzał tego dnia, wstrząsnęło nim do głębi.

Był świadkiem czegoś niezwykłego i nieznanego. Widział symptomy, na jakie nie natknął się nigdy wcześniej. Nie miał pojęcia, czym była choroba dziecka, ale należało ją dokładnie zbadać i znaleźć lekarstwo. Jutro rano uda się prosto do ministerstwa… Nie, lepiej spotka się z Hamidem i raz jeszcze poprosi o odwołanie igrzysk. Wiedział, że przywódca kraju nigdy się na to nie zgodzi, ale należało przynajmniej spróbować. Był to jego obowiązek.

Wspomnienie przerażonej twarzy chłopca oraz jego nieludzkich wrzasków wywołało dreszcze. Doktor poczuł mrowienie z tyłu szyi i zadrżał mimowolnie. Nie było odwrotu. Bał się o igrzyska oraz o tłumy, które zjadą do Harranu ze wszystkich stron świata. Najgorsze jednak było to, że nic nie mógł na to poradzić.

Pozostawało mu jedynie nalać sobie kolejną szklankę raki.

* * *

Dzień „M” — sobota, apogeum Tragedii Światowych Igrzysk Lekkoatletycznych w Harranie

Doktor Abbas stał naprzeciwko budynku szkoły wyższej w Nowym Mieście i zastanawiał się, czy powinien do niego wejść, gdy pomruki i śpiewy stały się głośniejsze.

„Kto tam siedzi? Cóż oni, u licha, wyprawiają?”

To był okropny tydzień. Tłumy zaczęły napływać dziesięć dni temu, w środę. Igrzyska rozpoczęły się we wtorek wieczorem. Od tej chwili minęły już cztery dni, a liczba zaginionych i zamordowanych ludzi na ulicach Starego Miasta i Slumsów wydłużyła się do gigantycznych rozmiarów. Okrutne przestępstwa dotarły również do Nowego Miasta i wyglądało na to, że agresja zatacza coraz szersze kręgi, a centrum stanowi budynek szkoły.

Tego dnia rano Abbas udał się do biura, skończył list do doktor Marlow, spakował próbki krwi, które zamierzał jej wysłać, i ruszył w stronę najbliższej poczty. Na miejscu uświadomił sobie jednak, że nie ma przy sobie listu. Bardzo go to zirytowało. Czyżby upuścił go po drodze? List mógł teraz leżeć gdzieś między urzędem pocztowym a budynkiem Ratusza. Abbas rzadko przeklinał, ale tym razem, gdy uświadomił sobie własną głupotę, pofolgował sobie jak nigdy. Tak czy owak, wysłał paczkę i postanowił wrócić do biura, by odtworzyć pismo.

Najpierw wybrał się jednak pod szkołę na Darwish Road. Stał na chodniku, przestraszony i niepewny. Pot spływał mu po plecach, a serce biło coraz szybciej. Może powinien zabrać jakąś broń? Nie miał przy sobie nic, co mogłoby posłużyć do obrony. Zresztą, i tak nie potrafił strzelać.

„Jeśli chcesz wejść do środka, lepiej ruszaj — przykazał sobie. — Bądź odważny. Przecież nie może być chyba aż tak źle, prawda?”

Przeszedł przez jezdnię i dopiero wtedy uświadomił sobie, że ulica jest pusta. A na ulicach Harranu w sobotnie poranki nigdy nie panowała cisza.

„Gdzie są ludzie? Przecież igrzyska na pewno nie przyciągnęły wszystkich mieszkańców!”

Może ludzie byli przestraszeni w tym samym stopniu co on i woleli nie wychodzić? Cóż, to byłoby całkiem rozsądne z ich strony.

Abbas wszedł po kamiennych stopniach i przyłożył ucho do drzwi. Na nieprzyjemny chorał, dający się słyszeć już z zewnątrz, składała się symfonia jęków. Brzmiało to tak, jakby ludzie w środku znosili wielki ból i wszyscy razem, bez słów wyrażali cierpienie. Najwyraźniej w budynku zgromadziła się grupka bardzo chorych obywateli. Abbas nie miał pojęcia, co ich do tego skłoniło.

Uspokoił nerwy, nabrał tchu i otworzył drzwi. Natychmiast owiał go niemożliwy do wytrzymania smród. Abbas poczuł mdłości i zasłonił usta. Przyszło mu do głowy, by zawrócić, ale zawładnęła nim ciekawość, zarówno zawodowa, jak i zwyczajnie ludzka. Wkroczył do środka.

Hall był pusty, ale dźwięki dochodziły z leżącej po lewej stronie sali gimnastycznej.

Skoro dotarł już tak daleko…

Wkrótce stanął przed podwójnymi drzwiami prowadzącymi do sali gimnastycznej. Przełknął ślinę i otworzył je.

Jego umysł nie był w stanie objąć przerażających scen, które ujrzał w środku.

— Mordercy! — wrzasnął i zatoczył się w tył. Chciał uciekać, ale nie potrafił.

Wówczas istota, która stała w centrum, zwróciła na niego uwagę.

Ogarnęły go nieprzeniknione ciemności.

1.

Dwa tygodnie po Tragedii Światowych Igrzysk Lekkoatletycznych w Harranie

06:30

Mel Wyatt otworzyła oczy i skrzywiła się, oślepiona blaskiem dnia. Natychmiast zwymiotowała. Udało jej się dźwignąć na kolana — nie chciała pobrudzić ubrania, choć pozostałości spalonego budynku, w którym się ukrywała, nie należały do najczystszych miejsc na świecie. Wszystko pokrywała sadza i popiół, a na podłodze zalegały poczerniałe kawałki drewna z zawalonego dachu. Zeszłej nocy, gdy się tu wślizgnęła, miejsce nie wydawało się aż tak brudne i zapuszczone.

Gdy człowiek ucieka i ze wszystkich sił próbuje ocalić życie, higiena i wygoda schodzą na dalszy plan. Mel zależało tylko na tym, żeby się schować. Nie chciała, by ją dopadli.

Gdy skończyła wymiotować, odczołgała się i opadła bez sił na ziemię. Ułożyła się na plecach, popatrzyła na chmury na błękitnym niebie, widoczne przez dziurę w dachu. W przeciwieństwie do większości budynków na Alei Koszmarów, ten miał tylko jedno piętro. Jak na ironię, na zewnątrz był piękny dzień. Idealna pogoda, choć zanosiło się na upał. Wspaniały dzień na relaksującą kąpiel w hotelowym basenie.

„Tak, jasne”.

Hotel Harran był teraz reliktem przeszłości. Niedawno wzniesiony, luksusowy wieżowiec został zajęty, spalony, zniszczony przez Zarażonych. Wszystko wydarzyło się niewiarygodnie szybko. Oblężenie rozpoczęło się wczoraj po dziesiątej wieczorem i trwało niecałą godzinę. Wszyscy, którym udało się przeżyć, uciekli na ciemne, niebezpieczne ulice Harranu. Mel była zdziwiona, że nikt inny nie wbiegł za nią do niewielkiego, pogrążonego w ciemnościach sklepu, gdzie kuliła się przez długie godziny, bezgranicznie przerażona, aż wreszcie zapadła w sen.

Sen. Na tym etapie był wielką stratą czasu, a tego nie pozostało jej wcale dużo.

Mel podwinęła podarty rękaw kurtki, która chroniła ją przed zimnem — jak na tak suchy klimat, noce tutaj bywały zaskakująco chłodne. Ślady po zębach na przedramieniu były czerwone i napuchnięte. Rana paliła jak jasna cholera. Zerknęła na zegarek — upłynęło mniej więcej siedem i pół godziny od chwili, gdy jeden z Zarażonych ją ukąsił. Rany się nie goiły. Co więcej, ciekła z nich ropa. Skaleczenie wyglądało paskudnie, bolało i z całą pewnością było śmiertelne. Szybko opuściła rękaw kurtki, na którym również widać było dziury po zębach.

Zdusiła okrzyk bólu, ale łzy i tak spłynęły jej po policzkach.

Ile czasu zostało? Nie było wątpliwości, że zmieni się w Zarażoną. Tak się działo z każdym ugryzionym. Czasami trwało to kilka godzin, ale byli też ludzie, którzy opierali się aż dwa dni. Paul doszedł do wniosku, że zależy to od ogólnego stanu zdrowia. U osób młodych, silnych i będących w dobrej kondycji infekcja postępowała wolniej. Słabi, starsi i małe dzieci przeistaczały się szybko. To było potworne. Na własne oczy widziała, co się dzieje, gdy osoba przekształca się w Zarażonego. Mel nie chciała dla siebie takiego losu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki