39,90 zł
Rozpoczęcie wielotomowej edycji „Dzienników” Agnieszki Osieckiej było najważniejszym wydarzeniem literackim 2013 roku. Kolejny tom potwierdza wyjątkowość tej publikacji na tle dzienników innych polskich pisarzy.
Umrzeć pijanymi Życiem – to manifest Osieckiej. Chce przeżyć najsubtelniejsze jego półtony i zapisać wszystkie barwy. Pomieścić ludzi, zdarzenia i spotkania. Nauczyć się balansować na cienkiej linii między światem zewnętrznym i wewnętrznym. I wreszcie móc wypowiedzieć siebie.
Oswaja świat impulsywnie. Nasłuchuje życie. Podgląda siebie dogłębnie i w sposób bezlitosny. Coraz bardziej wychylając się w stronę dorosłości i poszukiwań formy na siebie. By już za chwilę stać się kwintesencją poezji.
Jeden rok, jedna postać. Wielka legenda, która tutaj właśnie się zaczyna…
W 1952 roku piętnastoletnia Agnieszka Osiecka zdaje maturę i rozpoczyna studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Oba wydarzenia generują w jej życiu spore zmiany – bezpowrotnie ulatują wiara w socjalizm i własną wyjątkowość, mnożą się za to rozczarowania i – nigdy już jej nieodstępujące – strachy, wątpliwości, zahamowania. Dojrzewająca w błyskawicznym tempie dziewczyna uświadamia sobie wreszcie estetyczno-światopoglądową zasadę, której, chcąc nie chcąc, pozostanie wierna do końca życia. Podług tej prawdy – odkrytej, co znamienne, zupełnie na własną rękę – życie nie powinno nigdy zastygać w skończonych formach (stąd ta uparta niezgoda młodziutkiej Osieckiej na socrealizm w literaturze i filmie oraz na miłość rozumianą jako wyłączność albo małżeństwo), lecz nieodmiennie mienić się i migotać – tak w ludziach, jak w kreowanych przez nich bytach i artefaktach.
W 1952 roku początkująca poetka zaczyna znacząco różnić się od rówieśników i konfliktować ze światem. Odkrywa, że jej osobiste szczęście w dużej mierze zależy od okoliczności, na które nie ma i nie może mieć wpływu. Kończy się czas zetempowskich marzeń i szczerej wiary, a zaczyna się walka o siebie, szczęście i osobiste pragnienia z nieustannie dającą o sobie znać bezwzględnością życia społeczno-politycznego oraz… uczuciowego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 880
Copyright @ Agata Passent, 2015
Przypisy
Karolina Felberg-Sendecka
Opracowanie wstępne materiałów archiwalnych
Marta Dobromirska-Passent
Korekta
Mirosława Kostrzyńska
Projekt graficzny
Zbigniew Karaszewski
Książka powstała we współpracy
z Fundacją Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej.
Zdjęcia z Archiwum Fundacji.
ISBN 978-83-8069-914-4
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Agnieszka Osiecka, Warszawa, 1952 r.
ZESZYT XIV
BOŻENA OSTOJA1
Od 23 X 51 – [do] 18 I 52
1952 rok2
Jerzy – Jesień
1949 r.3
…Nocą ognie gwiazd zamigocą
I mleczna droga zapali się;
Znajdziesz gdzieś na dnie mego serca
Wyryte słowa: Ja kocham Cię... George
(z pewnej piosenki4)
…codzienność, jak boskość,
jednaki lęk budzi.
L. Staff5
Jeżeli mówimy, że człowiek jest w życiu artystą, nieraz wielkim artystą, to Życie samo jest Sztuką. Starajmy się więc tworzyć ją i grać jak najpełniej, oddając najsubtelniejsze tony i barwy, aby następnie móc się nią upić i umrzeć pijanymi Życiem.
Ja
Dn. 7 I 1952 r.
Siedzę w „budzie”6 i wyję ze śmiechu, i „trzęsę się” na zmianę. Pogrążę się jeszcze kiedyś we wspomnieniach wakacyjnych, ale na razie zbyt jestem przejęta „współczesnością”: przyszłam do szkoły „ciut, ciut” nieprzygotowana i „ciut, ciut” nieprzytomna. Z chwilą pierwszego dzwonka uczułam coś na kształt skruchy z powodu swej skrajnej głupoty i bezczynności wakacyjnej – niestety nieco spóźniona. „Dzieje się” druga lekcja, a ja „nic nie wiem i nic nie rozumiem” itd. One wszystkie strrrasznie dużo umieją i wyglądają tak, jakby przez Święta w ogóle nie wychodziły ze szkoły. Brrr… Za krótko trwały wakacje. A teraz, „na osłodę” jest karnawał i moje marzenia natury „naukowej” rozwiewają się i uchodzą w sferę nierealności. Najlepszy dowód to fakt, że marna 4- z okrzyczanej i mordowanej itd. fizyki nie zrobiła na mnie „żadnego” wrażenia w „żadną stronę”. Zachodzi obawa, że „wsiąknę” z kretesem w cyganerię życiową, który to „sposób życia” odbije się supermarnie na tzw. ocenach.
A więc, jako osoba rozsądnie myśląca, poważna i za 4 miesiące dorosła – dochodzę do wniosku, iż: po pierwsze, szkoła służy po temu, aby umęczać umieszczanych w niej skazańców; po drugie, należy „wziąć się w garść” i podporządkować tej groźnej instytucji, bo „będzie źle”.
Na tym zamykam wniosek i przechodzę do geometrycznej interpretacji „czegoś tam”. Ot, co!
9 I 1952, środa
Leżę sobie w łóżku, popijam winko, a obok gra „adapterowyjec”, który właśnie ku mej największej rozkoszy powrócił z naprawy. Wszystko to razem z połączeniu z cudną książką pt. Życie w kolorach7 (!), zbliżaniem się imienin i mnóstwa [!] „jazzowych wygłupów” w projekcie wpływa na mój cudowny humorek i dochodzę do wniosku, że babcia Kazia8 miewa jednak czasem dobre pomysły – marzysz tu, człowieku, o naparstku krajowego „sikacza”, a ona przynosi całą butlę domowego winka „na spróbowanie”. Piję jej zdrowie!
Jeśli chodzi o szkołę, to jest wesoło i „normalnie”. Od razu zaprzęgnięto nas do roboty, co odczułam dotkliwie ze względu na całkowite „zaćmienie pamięci” po wakacjach. Dostawszy jednak tłum stopni od dwój do piątek (!), z lekka oprzytomniałam, w każdym razie na tyle, że czasami wiem, o co chodzi. Sporo się w szkole mówi teraz o maturze, który to temat, przyznam, jest mi w karnawale szczególnie obcy i jestem wyznawczynią arcymądrego, wiekowego i utrwalanego tradycją hasła: „Gorsze tumany zdawały, dlaczego my mamy nie zdać”. Przyznam zresztą, że niezbyt wiele się tym „problemem” zajmuję.
W Karpaczu, już po powrocie z Wisły9, było bardzo przyjemnie: dalekie „spacery” w góry (w górach był cudny śnieg i „jeździłam” na nartach), po południu świetlica z tradycyjnym ping-pongiem i dyskretnym „jazzikiem” adapterowo-radiowym, wieczory w Patrii10 z nieudanym z powodu zbyt „knajpiowskiego” nastroju Sylwestrem na czele, cudne i kochane dzieciaki, wiecznie aktualne i wiecznie rozkosznie skaczące po głowie, no i wreszcie L.W.11 – w miarę nudny i w miarę uroczy.
2 I pojechaliśmy do Krakowa i ku naszej wściekłości zastaliśmy teatry nieczynne. Wsiedliśmy więc w popołudniowy pociąg i w nocy z 5 na 6 I byłam w domu. Aby wynagrodzić sobie doznany zawód, jedziemy z Ludwikiem w sobotę wieczorem na niedzielę do Krakowa. W poniedziałek spóźnię się przez to trochę do szkoły, bo pociąg przyjedzie do W-wy Głównej12 o ósmej z minutami rano, ale to głupstwo. Mam w związku z tym poważny kłopot: również w tę niedzielę są „zawody najmłodszych Warszawy” – ostatnie moje zawody, w których startowałabym jeszcze jako młodzik. Z CWKS’u13 jestem tylko ja i mały Kajtek14 i „ze wszech stron” wróżą mi mistrzostwo W-wy. Z chęcią startowałabym bez względu na „szanse” (co jak co, ale przegrywać w pływaniu zdążyłam się nauczyć. Szkoda, że pływać – nie), ale… wolę Kraków.
Aha, jeszcze przyjemna wiadomość – Stach15 wyjeżdża na narty z jakąś szkolną grupą na 2tygodnie. Nie mam bynajmniej nic przeciwko Stachowi, bardzo go lubię, pożądam, podziwiam etc., etc., ale on jest krępujący i zajmuje dużo czasu. Trudno jest się nieraz „uwolnić” od niego. Hip, hip, hurra!!
Na basenie „elita” (Kot, Olka Mrozówna, Olgierd…) przygotowuje się do Olimpiady16 i dużo się o niej mówi. Panuje w związku z tym cudowny nastrój na treningach.
Aha, ostatnia z serii przyjemnych wiadomości: Ojciec17 (i Jemu się zdarza!!) zorganizował nam cudowną studniówkę i Mama18 rozmawiała dziś z dyrektorką19 w tej formie, że jeżeli tylko ona na to pozwoli, to Rodzice wszystko załatwią. Pani Dyr. była naturalnie zachwycona, wobec czego Tatuś załatwił (za darmo) śliczną, ogromną salę MDK na Żoliborzu z osobną kawiarnią zamiast bufetu oraz koncert Artosu20. Będzie także jazzowa orkiestra21, za którą tylko zapłacimy (koncert też gratis). Szalejemy z Mamusią z radości i wyobrażam sobie, jak się nasze dziewczynki ucieszą!
Zabieram się do pisania zaproszeń na imieniny.
10 I 1952 r., czwartek
Zabawny dzień miałam: całe popołudnie bębniłam z Kasią B. (bardzo wesołą i skłonną do wszelkich „rozróbek” ośmioklasistką [!] – powtórną zresztą) w ping-ponga, ponieważ każą mi przygotowywać się do jakichś zawodów. Przyszedłszy do domu, dowiedziałam się, iż był Janek Rajski22, siedział, siedział i poszedł, obiecując przyjść znowu w sobotę (notabene pewno znów mnie nie będzie). Poza tym dzwonił Ludwik w sprawie Krakowa (kupił sleeping23, a nie ma jeszcze biletów i potrzebuje mojej legitymacji – to primo, a po drugie, to umówiłam się z nim wczoraj po angielskim, ale tak mi było w łóżku dobrze, że nie poszłam). Mama nie omieszkała go poinformować, że będę na treningu.
Poszłam więc do Ogniska24 na ósmą, ale ponieważ treningu nie było, więc miał miejsce śmieszny incydent: idę ulicą Konopnickiej i widzę, jak sprzed Ogniska, „po przekątnej”, idą w moją stronę – Ludwik i Stach (umówiliśmy się zresztą, że będziemy na dzisiejszym treningu – ja i Stach). „Chochlik mej duszy” zarechotał złośliwym śmiechem, a ja zdecydowałam, że „pójdę z tym, który pierwszy podejdzie” (ot, sprawiedliwość). Poszłam więc ze Stachem, radując się szatańsko, iż kąt, po którego ramieniu biegła przekątna drogi Ludwika (ot, cóż za matematyczna „metafora”), był tak wielki (kąt oczywiście), iż miałam wszelkie prawo po temu, aby go nie zauważyć. Zresztą była w tym wyższa dyplomacja, ponieważ z Ludwikiem zobaczę się i tak jutro na zebraniu, więc po cóż kojarzyć kota z psem, czyli Ludwika ze Staszkiem, co na jedno wychodzi.
A à propos matematyki, co prawda, nie wyższej, lecz (u mnie) mocno niższej niż średnia, to najukochańsza, najcudniejsza (wewnętrznie!), najlepsza i „w ogóle” Pani Str.25 ani rusz nie chce zrozumieć, że ja w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć, co przerabiałyśmy z matematyki przed świętami (jak to, podobno z triumfem w głosie, stwierdziłam w obliczu swej szalejącej entuzjazmem nie tyle do nauki, ile [!] do zabawy – klasy). W ogóle Pani Str[aszyńska] powoli dochodzi do wniosku, że nie zasługuję nawet na dwójkę w jedenastej klasie, której to opinii w żaden sposób, mimo ciągłego uwielbienia dla „panny Irci” i jej matematycznego poczucia humoru (na niczym innym matematycznym poza dwójami się nie znam), nie jestem w stanie naprawić.
No ale prawda, gorsze tumany zdawały… itd.
Zjadłam około 1½ kilograma jabłek i wypiłam pół butelki babcinego wina (smętne resztki zostały) i czuję się „jako taka” (?) nieco związana z krzesełkiem, nawet bardzo związana z krzesełkiem. Myślę sobie więc, naturalnie tak głęboko i wnikliwie tudzież poważnie, jak czyni to „człowiek”, który interesuje się karnawałem w chwili, gdy warunki i otoczenie usiłują go zainteresować nauką. Zresztą przebłyski najwyższego geniuszu miewam nadal i nawet powiedziałam wczoraj pewnej poważnie myślącej i poważnie zgorszonej mamie (Irmy B.26), że szkoła służy po [!] temu, aby w niej rozrabiać na wszelkie niemożliwe sposoby, lekcja, aby gadać, a przepisy, aby je omijać, tudzież oświadczyłam, że ani ja nie przystosuję się do nikogo „dla dobra publicznego”, ani nikt do mnie, bo w szkole wszystko prócz szczerej lipy i wygłupów jest naciąganiem i „lipą”.
A tej szmatławej bydlęcinie, Teresie Wu27, mam zamiar udzielać korepetycji w związku z postawą uczennicy, zachowaniem na lekcjach, na ulicy, w dwóch zerach28 oraz innych „tu i ówdzie”, a Ona śmie się wahać i tym samym dawać mi do zrozumienia, jakoby choć przez chwilę miała pewne wątpliwości, co do moich danych na szkolnego i życiowego „ideała”, zdolności pedagogicznych, a w ogóle anioła.
O nieszczęsna! Żałuj swej bezczelności, którą dyktuje Ci ślepota niespostrzegająca wyrastających mi u ramion skrzydeł anielskich.
Najlepszym dowodem na to jest choćby fakt, że osoby z mego najbliższego otoczenia (Irma B[ańkowska]) unoszę w sfery olimpijskie o tak rozrzedzonym „powietrzo-eterze”, iż wywołane do tablicy głosem nauczyciela brutalnie przerywającym ekstazę nie są w stanie poniżyć się do ziemskich spraw logarytmów i innych sinusów bez kąta tudzież przymiotników bez przypadku, w zamian za co niezrozumiane istoty otrzymują prozaiczne „nd”29 w dzienniku.
Oto martyrologia niedocenianego geniuszu!
Tatuś wyjechał wtournée30 po Polsce. Wróci na tydzień (mniej więcej) przed naszą studniówką. À propos, to cała nasza rodzinka „wrabia” władze szkolne w związku z tą „decydującą o wyniku matury” (oby) zabawą. Szkoda, że tatuś wyjechał, bo będą moje imieniny „i w ogóle” (nie wiem, co prawda, co ma piernik do wiatraka, czyli tatuś do imienin, ale mniejsza o to).
Mam kłopot, bo Stach wyjeżdża dopiero w początkach lutego, a na imieniny mam takie mnóstwo męskich kandydatów, że wciąż głowię się, jak kwestię sprawiedliwie rozwiązać. Całe szczęście (oczywiście w tym wypadku), że może, może Stach i tak nie przyjdzie, ale zresztą [!] jeden-dwóch partnerów za wiele nie zaszkodzi.
W tramwaju jacyś państwo z uśmiechem mnie obserwowali, pan jakby „wahał się” i wreszcie decydującym krokiem podszedł do mnie i spytał:
– Czy pani była Luizą w Intrydze i miłości31?
Zaskoczona i zdziwiona, śmiejąc się, gwałtownie zaprzeczyłam, wobec czego pan podziękował, przeprosił i wkrótce państwo wysiedli.
Było mi bardzo przyjemnie, bo pani Krasnodębska jest śliczna i zgrabna, o co siebie posądzać nie mogę. Wkrótce jednak doszłam do wniosku, że pan mógł z powodzeniem podziwiać Luizę z ostatniego rzędu galerii, a poza tym „oczy nie sługa” itp.
No ale zawsze – fakt pozostaje faktem.
Podobno stare panny upodabniają się do swych kotów, a długotrwali właściciele psów, papug i innego bydła pokojowego – do swych „pociech”. Jeżeli przerzucić to na teren fanatyzmu teatralnego, to grozi mi, iż zaczepią mnie kiedyś na ulicy z zapytaniem:
– Przepraszam, czy grała pani babcię Pipskiego w sztuce Stalinowskie cudaczki lub:
– Przepraszam, czy nie była pani nogą od stylowej szafy gdańskiej ze sztuki o Okręcie Bydlaku?!
Ponieważ każdy szanujący się pijak najpierw się weseli, potem płacze, a potem idzie spać, więc, poweseliwszy się, idę siusiu i także spać. Mam nadzieję, że ilość wydzielonego płynu nie będzie kompromitująca.
A w ogóle to jestem zupełnie trzeźwa!!
Tylko ciekawe, dlaczego Gęś Gałczyńskiego jest zielona32? Dlaczego akurat zielona?!!
Kurtyna!!!!!
Epilog:
Przybycie koleżanki W[ilk] Teresy na zabawę szkolną jest konieczne, pożądane i wskazane ze względów niewyższych, nieskomplikowanych i niniejszym niewyłuszczonych, co niniejszym, przy zdrowych zmysłach i pod groźbą wydziedziczenia własnoręcznym podpisem stwierdzam.
Aga Jędza33
Dn. 12 I 1952, sobota
Wczoraj było zebranie sekcji. Nasz nowy opiekun, ppor. Kondratowicz, inteligentny, młody, „świeżo upieczony” oficer, był śmiesznie onieśmielony: służbisty wobec pułkownika I. i majora D. przybyłymi [!] na zebranie z ramienia klubu. Pułkownik dziękował za cenne „uwagi” itp., aż wreszcie pozwolił mu przejąć kierowanie zebraniem. Zupełnie nieoczekiwanie dla zebranych (dziewczęta nigdy nic nie mówią, chyba że między sobą) zabrałam głos i wyjaśniłam kilka „pułkownikowych” nieścisłości i błędów (przy czym obroniłam Olka34, czym był zachwycony). Kondratowicz drżał, patrząc na mnie jak na świętoburcę, a pułkownik (notabene bardzo inteligentny i sympatyczny gość) uśmiechnął się i w pełni przyznał mi słuszność. Oluś, wszyscy i ja byliśmy zachwyceni, a Kondratowicz zdumiony.
Wałęsałam się potem po mieście z Dziadem-Wieśkiem35 (nareszcie go zobaczyłam!! Hop, hop!!) i słuchałam o jego rozczarowaniu co do stosunków na uczelni36 (ZMP37), rozterce na tym tle, między umiłowaniem fizyki i [!] duszną atmosferą uczelni „socjalistycznej”, i zamiarze pójścia na historię sztuki na KUL-u38 (podobno tam jest cudownie, swobodnie i jeszcze naprawdę po uniwersytecku). Radzę mu jednak ukończyć fizykę tu, a potem ewentualnie iść na KUL. Cóż jednak taka zmaterializowana, skonkretyzowana „ja” mogę radzić albo nie radzić takiemu swobodnemu ptakowi jak Wiesiek. On mi imponuje, olśniewa, przewyższa inteligencją, zaciekawia i onieśmiela oryginalnością i trochę złości. Gdybym się z nim częściej widywała, nie opuszczałoby mnie męczące pytanie: „Jaki jest Wiesiek?!”. Powiedziałabym mu, że jest dla mnie wielkim, kolorowym znakiem zapytania. A w ogóle to on nie rozumiał (a może nie chciał rozumieć), co to jest „kolorowy człowiek” i musiałabym głupio i bez sensu mówić o impresjonistycznych duszach itp.
Poza tym przy Wieśku wstyd mi, że umiem kłamać.
To jest w ogóle wszystko razem bardzo dziwne. Chciałabym, żeby Wiesiek mnie lubił i żebyśmy mogli być dobrymi, serdecznymi kolegami – jak np. Szafa39 i ja.
Potem byliśmy (ja w sprawie Krakowa) u Ludwika, który wraz z koleżankami z uczelni robił w nieopisanym bałaganie arkusz i otoczony był takim mnóstwem cyfr i przyrządów pomiarowych, że wychodząc, wydawało mi się, że byłam w pokoju z tapetą w miliony, miliony cyfr.
Odprowadził mnie Wiesiek do tramwaju i obiecał być albo nie być na imieninach. Gdyby on, Rajscy (tych jestem pewna, ale zawsze…) i J. Banucha40 nie zawiedli, to miałabym całą „kakofonię ludzi”. Pomyśleć, że będę patrzyć na nich wszystkich razem! Wspaniały zespół typów: J[erzy i Jan] Rajscy, Bohdan Reszka41, Wiesiek, Janek Banucha, Szafa, Kot, Ludwik i Stach. Ewa nie przyjdzie (to zresztą dobrze) i będą: Pelasia, Eliza, Iga, Alina42, może 43 (właściwie, to niedobrze, ani [!] dla niej, ani [!] dla moich gości, zrobiłam, prosząc ją – w każdym razie ryzyko), no i ja.
Szkoda, że Wiesiek widzi we mnie tylko części jakiejś, co prawda bardzo „zwariowanej” i różnorodnej, maszynerii ciekawostek, jakiegoś skłębienia ludzkich istnień – pstrych, przemijających kreaturek. Nie lubię, gdy ktoś patrzy na mnie tak jakoś „nieindywidualnie”. To zresztą powoduje, że sprowokowana jakby takim ustosunkowaniem się, interesuję się Wieśkiem więcej i inaczej (czasami) niżby tego wymagało jakieś psychiczne „rozpasjonowanie”. I to mnie w nim denerwuje, co z kolei (to uczucie, że jednak obchodzi mnie, czy ktoś zwraca na mnie uwagę, czy nie) powoduje, iż złoszczę się na siebie za taką głupotę i płyciznę.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
1 Bożena Ostoja – pseudonim Agnieszki Osieckiej. Używała go w dziennikach od 1949 r., a zapożyczyła od ojca Wiktora Osieckiego, który pod pseudonimem Ostoja wstąpił w 1937 r. do Związku Autorów i Kompozytorów Scenicznych.
2 Rozstrzelenia, powiększona czcionka, słowa wzięte w ramki i podkreślenia dodane przez Agnieszkę Osiecką w momencie sporządzania notatki dziennej oddane zostały w tekście głównym przez druk rozstrzelony (w wersji elektronicznej – czcionka pogrubiona). Podkreślenia, które autorka dodała później (np. przy okazji lektury i redakcji własnych zapisków), zostały zachowane w tekście głównym (w przypadkach szczególnych rozstrzeleniom, podkreśleniom i innym wyróżnieniom towarzyszy komentarz w przypisie).
3Jerzy Rajski (George, J. Większy, Lord,ur. 1933) – kolega z Saskiej Kępy. Grywał w siatkówkę w ogrodzie Osieckich. Po maturze, którą zdał w 1951 r. w Liceum Ogólnokształcącym im. Hugona Kołłątaja w Warszawie, studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim i w Strasburgu. Był dyrektorem Instytutu Prawa Cywilnego UW, wykładał m.in. na Sorbonie i w Berkeley. Jesienią 1949 r. sprawił Agnieszce Osieckiej zawód miłosny, z którego autorkaBiałej bluzkinie była w stanie się otrząsnąć do co najmniej 1953 r. Po wielu latach wspominała następstwa wydarzeń tamtej jesieni następująco: „Gdy miałam czternaście lat, kiedy to dziewczyna jest przewrażliwiona, płacze co pięć minut – kochałam się w chłopcu z naszej dzielnicy, synu naszych sąsiadów, starszym ode mnie, chudym, brzydkim, piegowatym, co mi nie przeszkadzało. On robił wszystko, by mnie upokorzyć. Działo się ze mną coś niedobrego. Chciałam nawet popełnić samobójstwo i już zamknęłam się w tym celu w łazience. Wtedy mama zawołała: »Zupa stygnie!« – »Jaka?« – »Pomidorowa«. – Tę lubiłam. Co mi szkodzi jeszcze zjeść – pomyślałam. I tak się wygrzebałam. Później przez wiele lat już nie umiałam kochać tak prawdziwie”,Żyję intensywnie.Z Agnieszką Osiecką rozmawia Barbara Henkel,„Kobieta i Życie”, 25 maja 1986, nr 21.
4Gdy jesteś blisko (sł. Jerzy Lawina-Świętochowski, muz. Michał Jaworski) – tango z filmu Płomienne serca z 1937 r.
5 Właśc. „Bo codzienność, jak boskość, jednaki lęk budzi” – puenta wiersza Sprzeczność z tomu Barwa miodu Leopolda Staffa (1878–1957), poety, eseisty, redaktora, tłumacza i wydawcy dzieł filozoficznych, wiceprezesa Polskiej Akademii Literatury, zob. Leopold Staff, Sprzeczność, w: tegoż, Poezje, wybór Mieczysław Jastrun, t. 3, Warszawa 1950, s. 299.
6XII Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie – szkoła mieściła się przy ulicy Obrońców 31 na Saskiej Kępie. W roku szkolnym 1951–1952 Agnieszka Osiecka uczęszczała do klasy maturalnej.
7Życie w kolorach (1936) – powieść Witolda Bunikiewicza (1885–1946), filozofa, poety, prozaika, krytyka, redaktora i tłumacza.
8 Mieczysława Kazimiera Sztechman z Lipowskich (babcia Kazia, 1889–1967) – matka Marii Osieckiej i Barbary Sikorskiej. Opuściła męża i córki dla innego mężczyzny. Po wojnie zamieszkała z Barbarą Sikorską i jej synem Maćkiem. Dla dorastającej Agnieszki Osieckiej znacznie ważniejszą „babcią” była Bronisława Nowakowska ze Sztechmanów (babcia Bronka, Babunia, 1869–1950) – siostra Józefa Sztechmana (dziadka Agnieszki Osieckiej – zob. przyp. 13, s. 75). Po drugiej wojnie światowej Osieccy zamieszkali u babci Bronki – w jej mieszkaniu przy ulicy Dąbrowieckiej 25/3.
9 Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok Agnieszka Osiecka spędzała wraz z przyjaciółmi w Karpaczu oraz Wiśle. W 1958 r. wspominała ten czas następująco: „Karpacz. Bardzo źle. Zimny pokój na strychu. Sama. Wizyta Ludwika [Walunkiewicza – przyp. KFS, zob. przyp. 11]. Eskapada do Wisły (uczę się siebie – chandra nowego miejsca, chęć natychmiastowej ucieczki – raz jeden jedyny zrealizowane martwe łzy). Ostra zima bez śniegu. Samotne spacery po torze bobsleyowym”, Agnieszka Osiecka, Wakacje, Publiczne Cyfrowe Archiwum Agnieszki Osieckiej.
10 Patria – elegancka restauracja w Karpaczu, w której odbywały się dansingi.
11 Ludwik Walunkiewicz – pływak z CWKS-u, student.
12 Warszawa Główna (właśc. Warszawa Główna Osobowa) – dawna stacja PKP przy ulicy Towarowej. Obecnie mieści się tam Muzeum Kolejnictwa.
13 CWKS (Centralny Wojskowy Klub Sportowy, od 1916 r.) – wielosekcyjny klub sportowy z lewobrzeżnej Warszawy, popularne miejsce spotkań warszawskiej młodzieży. Agnieszka Osiecka zaczęła trenować w nim pływanie w 1949 r. – wtedy nosił jeszcze nazwę Wojskowy Klub Sportowy Legia. Od listopada 1949 r. ośrodek przemianowano na CWKS, ale Osiecka nazywała go czasem po dawnemu Legią.
14 Kajtek – pływak z CWKS-u. Agnieszka Osiecka zaprzyjaźniła się z nim w latem 1951 r. – w trakcie obozu pływackiego nad jeziorem Głębokim.
15 Stanisław Kowalski – (Braciszek, Misiaczek, Misiek, Misiu, Miś, Niedźwiadek, Stach, Stasiek, Staszek) – pływak z CWKS-u, młody komunista, pierwszy chłopak Agnieszki Osieckiej. 26 listopada 1951 r. Agnieszka Osiecka pisała: „Wiem, że Staszek ciągle, na każdym kroku, coś mi „przebacza”. Jest bardzo dobry i bardzo kochający, chociaż ma swoje powody (może zresztą przesadzone), aby taki nie być. Sam zresztą wówczas powiedział: »Gdybym Ciebie przestał kochać, to bym Cię nienawidził«. Wiem o tym. Nietrudno się zresztą tego domyślić. Bardzo Stacha lubię i jest mi bardzo potrzebny. Zresztą, nie znaczy to wcale, że go tak bardzo wykorzystuję, udając miłość, bo przecież, [po] pierwsze, daję mu bardzo wiele z tego, na co mnie stać, po drugie, lubię go naprawdę bardzo, bardzo serdecznie i jestem mu wdzięczna za ogrom Dobra, jaki mi okazał”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki i zapiski.1951, red. Karolina Felberg-Sendecka, Warszawa 2014, s. 473.
16 Mieczysław Kociszewski (Kot, Kotek) – pływak z CWKS-u. Aleksandra Mrozówna (właśc. Aleksandra Mróz-Jaśkiewicz, ur. 1935) – pływaczka w stylu klasycznym, wielokrotna mistrzyni i rekordzistka Polski, nauczycielka wychowania fizycznego. Zaczynała karierę w Bydgoszczy, potem przeniosła się do Warszawy (pływała w Polonii i CWKS-ie). W 1952 r. startowała w biegu na 200 metrów stylem klasycznym na XV Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Helsinkach. Olgierd Korolkiewicz – pływak z CWKS-u, sympatia Aleksandry Byszewskiej (zob. przyp. 7, s. 43). „Olgierd Korolkiewicz – młodzieniec zblazowany. Kpiarz i błazen życiowy na pewną modłę. Świnia straszna. Lubi »gardzić«”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki i zapiski. 1951, dz. cyt., s. 389. Olimpiada (właśc. Igrzyska XV Olimpiady) – międzynarodowe zawody, na które w 1952 r. wybierali się koledzy Agnieszki Osieckiej z CWKS-u (m.in. Aleksander Czuperski – zob. przyp. 34, s. 18.) odbywały się w Helsinkach.
17 Wiktor Osiecki (1905–1977) – urodzony w Belgradzie syn Wiktorii i Stefana Osieckich, ojciec Agnieszki Osieckiej, pianista, akordeonista, akompaniator, kompozytor, dyrygent. Grę na fortepianie studiował w Konserwatorium Wiedeńskim. Karierę muzyczną rozpoczął we Lwowie – grał m.in. w lokalach Franciszka Moszkowicza. W latach trzydziestych przeniósł się wraz z Moszkowiczem do Warszawy. Grywał na dansingach w Adrii, był kierownikiem muzycznym Teatru Perskie Oko, wespół z Wiktorem Tychowskim prowadził orkiestrę gitar hawajskich i akompaniował w kawiarni artystycznej Sztuka i Moda. Po II wojnie światowej był pianistą w Orkiestrze Jazzowej Charlesa Bovery’ego, grał w odbudowanej kawiarni Adria, a później w znajdującej się w hotelu Victoria restauracji Canaletto, wreszcie został kierownikiem muzycznym w warszawskim teatrze Syrena. Skomponował m.in. tango Uśmiech twych ust. Czasem współpracował z córką – opracował muzycznie na przykład jej sztukę Łotrzyce (1970). Małżeństwo Osieckich zaczęło się rozpadać mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ich córka zaczęła prowadzić regularny dziennik (18 maja 1949 r.). Wiktor Osiecki ostatecznie wyprowadził się od żony i córki w 1951 r. – zamieszkał wówczas u artystki estradowej Józefiny Pellegrini (zob. przyp. , s. ) na ulicy Francuskiej 21/3. Nim jednak do tego doszło, Agnieszka Osiecka była angażowana jako mediator w konflikty rodziców „Mama wie i przeżyła mało, a jest tym tak zmęczona i przewrażliwiona, jakby przeżyła naprawdę ciekawe życie. Marzy o spokoju. To jest wstrętne, okropne. Tak mi Mamy żal. Nie mogłabym być taka jak Ona. Prędzej mogłabym być taka jak ojciec, chociaż on jest podły. Układa sobie życie tak, jak mu jest względnie wygodnie. Chociaż się męczy nieraz, wie jednak, że jest Panem swojej męki, panem swej sytuacji”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki. 1945–1950, dz. cyt., s. 370. Z kolei 9 lutego 1951 r. pisała: „Uspokajałam matkę. Surowo, po prostu i surrealnie odradzałam głupie, impulsywne postępki itp. Ojciec robił z Matką, co mu się podobało, i co gorsza doskonale wiedział o swoim wpływie na nią. Mama męczyła się piekielnie. W chwilach rozpaczy groziła ojcu, że pójdzie sobie i rzuci to wszystko, ale zrealizowała to tylko raz i na przeciąg [!] kilku godzin. W takich wypadkach ojciec groził Jej tym, że wtedy on też pójdzie i ja zostanę sama. To był dobry, trafny szantaż. W rezultacie, nawet po solidnym zdecydowaniu, że pójdą do adwokata – zostawali. Och, było setki, tysiące drobnych epizodów i epizodzików, spraw i sprawek. Powoli oswajałam się z sytuacją, przyzwyczajałam się do myśli, że właściwie »nie mogę być pewna dnia ani godziny«, mało – że w każdej chwili mogę stracić matkę (ojciec był już dawno właściwie stracony) lub oboje rodziców”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki i zapiski. 1951, dz. cyt., s. 60–61. Po latach opowiadała o swej relacji z ojcem następująco: „Ojcu zawdzięczam usposobienie trampa, niechęć do nacjonalizmu, rzemieślniczy nieco stosunek do sztuki, sceptycyzm w ocenie ludzi oraz swoiste szwejkowsko-galicyjsko-okupacyjne poczucie humoru”, Agnieszka Osiecka, Mój dom rodzinny. Ich dwoje i ja, „TiM”, 25 listopada 1988, nr 48.
18 Maria Osiecka (1910–1994) – urodzona w Warszawie córka Mieczysławy i Józefa Sztechmanów, matka Agnieszki Osieckiej. Przed drugą wojną światową kierowała lokalami gastronomiczno-rozrywkowymi w Warszawie (Ziemiańską, Sztuką i Modą) i zakopiańską Watrą. W Sztuce i Modzie poznała Wiktora Osieckiego i poślubiła go w 1935 r. W 1936 urodziła swoje jedyne dziecko. Podczas okupacji niemieckiej prowadziła wraz z mężem w Warszawie lokal Watra, po wojnie pracowała w administracji państwowej (m.in. w Ministerstwie Budownictwa). Należała do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W 1959 r. rozwiodła się z Wiktorem Osieckim i żyła odtąd głównie sprawami córki, z którą mieszkała w dwupokojowym mieszkaniu przy Dąbrowieckiej 25/3. W 1985 r. Agnieszka Osiecka wyznała: „Żyję w nieustannym wirze, nie prowadzę gospodarstwa, często wyjeżdżam, śpię pięć godzin na dobę, przeprowadzam trudne rozmowy, godzę zwaśnionych, wiecznie otacza mnie tłum ludzi, ale nie mogę liczyć na nikogo, w życiu codziennym pomaga mi tylko matka”, Przepraszam, że żyję?Z Agnieszką Osiecką rozmawia Joanna Jaworska-Grabowska, „Kobieta i Życie”, 4 września 1985, nr 36.
19 Adela Bornholtz – nauczycielka historii i NOP-u, w latach 1951–1953 dyrektorka XII Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.
20 Artos (właśc. Państwowa Agencja Imprez Arstystycznych) – organizacja kulturalno-propagandowa powołana w celu szerzenia ideologii państwowej w tzw. terenie: „Polem jej [agencji »Artos« – przyp. KFS] aktywności były środowiska wiejskie i małomiasteczkowe, gdzie wystawiano spektakle teatralne i montaże słowno-muzyczne (składające się z satyr, pieśni masowych, melodii ludowych), inscenizowano fragmenty oper itp. Działalność Agencji obliczona była na rozbudzanie artystycznych potrzeb wśród najbardziej kulturowo zaniedbanych grup ludności. »Artos« przeszedł do historii jako przykład powojennego entuzjazmu ludzi sztuki (co znalazło upamiętnienie m.in. w wierszu A. Kamieńskiej Aktorom »Artosu«: »Pieśniarko miła w sukni z cekinami, / Ja wiem, że inna ci się marzy scena«). Z drugiej strony – jako przejaw centralizacji, wypaczającej ideę amatorstwa artystycznego. Powstanie »Artosu« kładło bowiem kres Czytelnikowskiej akcji, która przebiegała pod hasłem »znoszenia rogatek kulturalnych« (J. Borejsza), a której częścią były m.in. organizowane na wsiach i w małych miejscowościach konkursy czytelnicze, spotkania autorskie, konkursy recytatorskie czy wieczory teatralne. Od 1950 r. »Artos« zmonopolizował tę dziedzinę działalności. Imprezy Agencji stały się wkrótce synonimem sztampy i nudy (zanotował to K.I. Gałczyński w Balladzie o autorach, co mieli żal do Artosu: »Przyjechali Autorowie do Ustki: / pustki«)”, Wojciech Tomasik, Amatorska twórczość, w: Słownik realizmu socjalistycznego, red. Zdzisław Łapiński, Wojciech Tomasik, Kraków 2004, s. 11–12.
21 „Na balu w Skłodowskiej, dzięki protekcji ojca Agnieszki, zagrał najmodniejszy w środowisku rozrywkowym zespół saksofonisty Charlesa Bovery’ego”, Jan Borkowski, Obrazki z Agnieszką (lata sześćdziesiąte), w: Koleżanka. Wspomnienia o Agnieszce Osieckiej, wybór, wstęp, oprac. Karolina Felberg-Sendecka, Warszawa 2015, s. 123. Orkiestra Jazzowa Charlesa Bovery’ego (właśc. Karel Nejdely) – kilkunastoosobowa formacja muzyczna, w której grywał m.in. Wiktor Osiecki. Zespół założył Charles Bovery, czeski saksofonista, skrzypek, piosenkarz. Bovery do Warszawy przyjechał w 1942 r., grał w Cafe Lucynka i Cafe Bodo na ulicy Foksal. Po wojnie grywał m.in. w ocalałej części Hotelu Europejskiego i w kawiarni Kameralnej. W latach 1946–1947 kierował Jazz-Clubem Polskiej YMCA.
22 Jan Rajski (Imć Jan Rajski, Imć Pan Jan Rajski, Lord na Smyczy, Mały Lord, Rajskie Dziecko, ur. 1934) – przyjaciel z czasów szkolnych, brat Jerzego Rajskiego. Po drugiej wojnie światowej zamieszkał z rodziną w domu przy Walecznych 16 na Saskiej Kępie. Należał do paczki grającej w siatkówkę w ogrodzie Osieckich. Uczył się w IV Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Mickiewicza w Warszawie, maturę zdał w 1953 r., został lekarzem (onkologiem i radioterapeutą). Jest mężem aktorki Barbary Burskiej.
23Sleeping (ang.) – kolejowy wagon sypialny. W latach 1946–1959 miejsca w wagonach sypialnych kupowało się w Polskim Biurze Podróży Orbis, a nie w kasach PKP.
24 Ognisko (właśc. Młodzieżowy Dom Kultury Ognisko – MDK Ognisko) – klub sportowy, powstały w miejsce rozwiązanej w 1949 r. Polskiej YMCA (ang. Young Men’s Christian Association – Chrześcijańskie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej). Na ulicy Konopnickiej w Warszawie Polska YMCA posiadała basen, na którym uczennice „Skłodowskiej” odbywały lekcje pływania. Po rozwiązaniu YMCA basen stał się własnością państwa – trenowali na nim m.in. pływacy z CWKS-u. Agnieszka Osiecka często mówiła o Ognisku „dawna YMCA” albo „Ymka”.
25 Irena Straszyńska (panna Ircia, Straszydełko, Straszydło, 1891–1963) – nauczycielka matematyki, siostra Olgierda Straszyńskiego – słynnego dyrygenta. Przez uczennice została zapamiętana jako bardzo wymagająca i wzbudzająca respekt.
26 Irmina Bańkowska (Irma, Irmuszka) – koleżanka z klasy.
27 Teresa Wilk (po mężu Deszczak, Bzibzia, Terenia, Teresa Wu, ur. 1936) – koleżanka z klasy, biolożka. „Od 1948 roku chodziłyśmy razem do liceum, w 1952 zrobiłyśmy maturę, a kolegowałyśmy się jeszcze na studiach. Miałyśmy regularny kontakt gdzieś do 1958 roku. Pamiętam, że chodziłam do STS-u, żeby tam również podpatrywać dokonania Agnieszki”, Teresa Deszczak (z domu Wilk), Inna niż my wszystkie, w: Koleżanka. Wspomnienia o Agnieszce Osieckiej, dz. cyt., s. 27. „Nasze drogi się zupełnie rozeszły. Pracowałam jako mikrobiolog w służbie zdrowia, a ona żyła w świecie literacko-artystycznym, ale bardzo dużo o niej myślałam, bo – muszę przyznać – Agnieszka wywarła na mnie ogromny wpływ. W młodzieńczych latach bardzo dużo jej zawdzięczałam. Do dziś wspominam ją jako dobrego człowieka. Mniej jako talent, a przede wszystkim jako dobrego człowieka, ponieważ Agnieszka w czasach, kiedy było mi bardzo ciężko, zupełnie bezinteresownie mnie wspierała”, tamże, s. 28. Z kolei Osiecka pisała o niej w 1951 r.: „Teresa Wilk – inteligencja z typu zarodków geniuszu! Jest z zasady (z powodami) nieszczęśliwa – ma »s z a r e« życie; rozumie je i nie chce, i nie umie wyrwać się z niego. Silny, choć niewłaściwie periodycznie zanikający kompleks niższości prowadzący do desperacji i rozgoryczenia z często niewybrednym »błaznowaniem« i osamotnieniem, zaskorupianiu się duchowym. Nieożywione wiarą i zapałem niepospolite zdolności literackie i ścisłe rozumowanie. Skłonność do egzaltacji, a następnie, po »ataku«, gwałtownego, sztucznie wywołanego otrzeźwienia”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki i zapiski. 1951, dz. cyt., s. 389.
28 Dwa zera – toaleta.
29 Nd – niedostatecznie, ocena niedostateczna.
30Tournée (fr.) – podróż, w jaką udaje się artysta w celu promowania własnej twórczości. W przypadku pracowników Artosu (zob. przyp. 20, s. 13) jeździło się nie tyle „na tournée”, co „w teren”: „Słowo »trasa« lub »jechać w teren«, »być w terenie«, pochodzi z lat grubo jeszcze przedodwilżowych i wywodzi się z archipelagu wyrazów urzędowych, jak klub-kawiarnia czy podomka. Artyści z pokolenia mojego ojca – Stefcia Górska, Mira Grelichowska, Marysia Chmurkowska, Lopek Krukowski – przed wojną powiedzieliby: »jadę na koncerty«, w latach pięćdziesiątych: »jadę w teren«, […] »Wyjazdy w teren« nie trwały, na szczęście, długo. Starsi artyści zaczęli znowu […] jeździć na koncerty, a wśród młodych pojawiło się słowo »trasa« (»jesteśmy w trasie«, »jedziemy w trasę«)”, Agnieszka Osiecka, Szpetni czterdziestoletni, Warszawa 2008, s. 201 i 203.
31Intryga i miłość(tyt. oryg.Kabale und Liebe, 1796, reż. Aleksander Bardini, premiera 3 października 1951 r. w Teatrze Polskim w Warszawie) – tragedia mieszczańska Fryderyka Schillera (1759–1805), niemieckiego poety, dramaturga, teoretyka teatru, filozofa i historyka. Sztukę przełożył Artur Maria Swinarski, scenografię przygotowali Jan Kosiński i Zofia Węgierkowa. Luizę grała Ewa Krasnodębska (ur. 1925), aktorka teatralna i filmowa.
32Zielona Gęś (właśc. Teatrzyk Zielona Gęś) – publikowane w latach 1946‒1950 w tygodniku „Przekrój” miniatury dramatyczne Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (1905‒1953), poety, satyryka, tłumacza. Humoreski te charakteryzowały absurd i groteska, zob. Konstanty Ildefons Gałczyński, Teatrzyk „Zielona Gęś” ma zaszczyt przedstawić, Warszawa 1968.
33 Agnieszka Osiecka, szczególnie w korespondencji z Teresą Wilk, pisała o sobie czasami „Aga Jędza”.
34 Aleksander Czuperski (Olek, Olo, 1923?–2004) – pływak, trener, opiekun sekcji pływackiej i sekcji piłki wodnej w CWKS-ie. Jako żołnierz AK brał udział w powstaniu warszawskim, po wojnie zaangażował się w odbudowę zniszczonej infrastruktury Legii. Wśród jego wychowanków byli m.in. mistrzowie Polski i olimpijczycy.
35 Wiesław Otwinowski (Dziad) – pływak z CWKS-u. Maturę zdał w Liceum Ogólnokształcącym im. Ks. Józefa Poniatowskiego w Warszawie, a potem studiował fizykę na warszawskiej Politechnice.
36 Politechnika Warszawska (PW, od 1915 r.) – państwowa uczelnia wyższa.
37 ZMP (Związek Młodzieży Polskiej, 1948–1957) – wzorowana na radzieckim Komsomole młodzieżowa organizacja ideowo-polityczna, powołana do realizowania polityki partii komunistycznej wobec młodzieży. Podstawowym zadaniem ZMP było kształcenie nowych pokoleń w duchu panującego systemu oraz upolitycznianie oświaty i wychowania. Związek propagował rozbudowę przemysłu, kolektywizację wsi i współzawodnictwo w pracy oraz starał się kształtować „nowego człowieka” – antytradycjonalistę, komunistę, materialistę. Mimo że do związku nie przyjmowano osób z rodzin i grup społecznych uznanych za wrogie politycznie, była to organizacja masowa (w szczytowym momencie zrzeszała około 2 mln członków – prawie 40% młodzieży). Osobom niezrzeszonym groziły sankcje, np. nieprzyjęcie na studia wyższe. Przynależność do ZMP pomagała w karierze zawodowej, stąd powodem do zrzeszenia się był nierzadko konformizm. Po przesileniu politycznym w październiku 1956 r. ZMP rozwiązano (w styczniu 1957 r.) i powołano na jego miejsce nową organizację młodzieżową – Związek Młodzieży Socjalistycznej (ZMS). Agnieszka Osiecka była aktywistką ZMP od 1949 r. Pełniła w organizacji rozmaite funkcje: była kierowniczką sekcji agitacyjno-propagandowej, sekretarką szkolnego koła, pracowała z ramienia ZMP jako instruktorka wychowania fizycznego w praskich organizacjach wychowawczo-oświatowych. W 1950 r. niektóre koleżanki szkolne bezskutecznie usiłowały wyrzucić ją z ZMP, zob. Agnieszka Osiecka, Dzienniki. 1945–1950, dz. cyt., s. 152–156. W trakcie studiów dziennikarskich na Uniwersytecie Warszawskim przyszła poetka nadal udzielała się w ZMP, choć miała do organizacji nieco już bardziej krytyczny stosunek. Pod koniec 1953 r. Agnieszka Osiecka została oskarżona (słusznie zresztą) o fałszowanie podpisów wykładowców w indeksach, co jej koledzy z uczelnianego wydziału ZMP skrzętnie wykorzystali, by uczynić z niej „wroga ludu” i zorganizować na nią nagonkę, zob. Agnieszka Osiecka, Szpetni czterdziestoletni, dz. cyt., s. 145–148.
38 KUL (Katolicki Uniwersytet Lubelski, od 1918 r.) – niepaństwowa uczelnia wyższa. Reaktywowany w 1944 r. uniwersytet podlegał w stalinizmie rozmaitym represjom i ciągłej inwigilacji przez Urząd Bezpieczeństwa. Od 1954 r. katedrą etyki na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej kierował ks. kard. Karol Wojtyła. W 2005 r. uczelnia zmieniła nazwę na Katolicki Uniwersytet Lubelski im. Jana Pawła II.
39 Jerzy Szafrański (Szafa, Szafsko) – pływak z CWKS-u. „J urek Szafrański – entuzjasta surowy i nieubłagany komunizmu i stalowych ludzi komunizmu. Silne instynkty samcze, przesłonięte wobec umiejących się odpowiednio zachować osób, przyjemnym, lojalnym oraz szczerym i serdecznym koleżeństwem. Na ogół ordynarny i brutalny, bywa cudnie po prostu dobry i kochany... Kiedy mu źle, przyjaźni się ze mną i żali się. Jestem jedyną osobą, której odmienne nieco poglądy cierpliwie znosi. Umie ponosić porażki”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki i zapiski. 1951, dz. cyt., s. 389.
40 Jan Banucha (Malarzyna, 1934–2008) – kolega z Domu Harcerza, student warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych (w 1957 r. ukończył Wydział Malarstwa), późniejszy malarz, scenograf, kostiumograf teatralny, filmowy i telewizyjny. Współpracował z wieloma teatrami, m.in. ze Studenckim Teatrem Satyryków, warszawskim Teatrem Powszechnym i Teatrem Polskim w Szczecinie. Pracował dla Zygmunta Hübnera, Kazimierza Kutza, Wojciecha Solarza, Tadeusza Słobodzianka, Andrzeja Wajdy i innych reżyserów. W 2005 r. został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. „Janek Banucha – superoryginał. Malarz. »Ars pro arte«. Wielbiciel impresjonizmu. Patrzy na świat i ludzi przez kolorowe okulary i widzi w promieniach słońca. Jest przyjemnie dowcipny, jedynie w miarę złośliwy. Stąd duży talent satyryczno-literacki. Wielbiciel geniuszu i cyganerii w literaturze i w życiu – w ludziach. Szuka kolorów. Obserwuje. Udaje, że czuje, jak Colas Breugnon, nektar wina. Bywa »zachwycony« oraz drwiący à la »sceptyk-artysta«. Udaje czasem, że nienawidzi banalności. Pisze cudowne listy i rozumie, co to znaczy po mojemu »cudownie«. »Kocha włóczyć się«. Pochłania książki i kocha się we Francji, w barwie i we mnie. Można mu bardzo długo bez powodu wymyślać – bez skutku”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki i zapiski. 1951, dz. cyt., s. 389‒390.
41 Bohdan Reszka (Bohuś, 1933–2014) – kolega szkolny Jerzego Rajskiego, pływak z Ogniwa, od 1951 r. student Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, późniejszy leśnik. Grywał w ogrodzie Osieckich w siatkówkę. Czasem przyprowadzał swoją siostrę Grażynę.
42 Ewa Sękowska – koleżanka z klasy. Agnieszka Osiecka poznała ją w 1948 r. – dziewczynki rozpoczęły wówczas naukę w gimnazjum żeńskim na Saskiej Kępie. 2 stycznia 1953 r. Osiecka wspominała ich przyjaźń następująco: „Początek fanatycznej przyjaźni z Ewuśką. Moja rola »pazia« u stóp boginki. Łobuziak z podrapanymi kolanami i końskim zdrowiem i eteryczna księżniczka. Ja myślę o piłce, a ona czyta Przeminęło z wiatrem. Rozmowy u Ewuni w internacie. Pytanie: co to jest miłość? Dla niej – kraina wymarzonych cudów. Dla mnie – rzecz interesująca, kiedy nie ma w planie jakiegoś »wypadu«, jakiejś gry w dwa ognie, w siatkę, plaży, czy co tam wypadnie”. „Fanatyczna” relacja z Sękowską zakończyła się ostatecznie latem 1950 r. Kolejnymi dziewczyńskimi „miłościami” Osieckiej były Eliza Kalicka i Teresa Wilk. Elżbieta Czajer (Pelasia) – pływaczka z CWKS-u. „P e l a s i a C z a j e r – potomek starej śląskiej rodziny. Entuzjastka Germanizmu, solidności niemieckiej i Śląska w ogóle. Superczarna reakcja. Wychowana pod silnym wpływem batalionu ciotek. Idealistka, mimo dość trudnego życia i bogatych doświadczeń, bardzo religijna. Egzaltowana do nierażącej, co prawda, przesady. Jest cieplutka, „misiowata” i bardzo kochana. Wzrusza się często i »na mokro – łzy«!”, Agnieszka Osiecka, Dzienniki i zapiski. 1951, dz. cyt., s. 389. Elżbieta Kalicka (Èlise, Eliza) – koleżanka z klasy. Pisała dziennik i wymieniała się zapiskami z Agnieszką Osiecką. „Eliza Kalicka – kocham Ją. Jest najlepsza, najukochańsza, najszczersza, naj, naj, naj, naj... Czasem Jej nie lubię, ale i tak Ją kocham, bo jest taka jaka jest (o tyle, o ile wiem i o tyle, o ile nie wiem). Kocham za wszystko i jeszcze więcej niż wszystko. O Niej myślę i o Niej czuję per »Èlise«. Tylko czasami mam ochotę dać Jej po mordzie, ale to nic. Stawia mi jak najczarniejsze horoskopy, a ja Jej jak najlepsze, najjaśniejsze, najpromienniejsze. Zobaczymy”, tamże, s. 391. Maria Łukawska (Ida, Iga, Figa, Figus) – pływaczka z CWKS-u. Alina Krzcińska (Ala, Alka, Alsko, w pierwszym tomie dzienników błędnie jako Alicja) – pływaczka z CWKS-u, uczennica szkoły im. Mikołaja Reja w Warszawie. „Alina Krzcińska – chodzące nieszczęście z pretensjami. Lubi podkreślać fakt, iż nie zrozumie jej ten, kto nie jest i nie będzie nieszczęśliwy jak ona (np. ja). Lubi otoczenie tzw. ludzi żywych – prostych, dobrych, szczerych i wesołych. Umie popsuć swym humorem humor całemu towarzystwu, jak również zmienić go w ciągu 5 minut. W miarę inteligentna; pod względem nauki – niemalże tępa i niechętna. Nudzi jej się w życiu. Męczy się w stylu »gnijącej w zastoju« burżujki. Z góry zakłada, że (dlatego, że jest sobą) nie dojdzie do celu, i nie próbuje tego nawet wtedy, gdy jej się w tym chce pomóc. Częściowo jest, częściowo udaje »subtelnie wrażliwą«. Pozuje, że nienawidzi w ludziach pozy. Zdolna do krytyki i tolerancji, lecz nie do zrozumienia. Samokrytykowana, zrezygnowana i [w] skrajnej depresji. Lubi, gdy się nad nią rozczulić. Poza z gatunku półnieświadomych. Pływa z ambicją”, tamże, s. 390.
43Zaczernienie pochodzi od edytorki, tyczy się osoby, która została wyczerniona w drugim tomieDziennikówAgnieszki Osieckiej, i uczynione zostało na jej osobistą prośbę. „. (tzw. kujon. Rozgoryczona, szczególnie w stosunku do lekkoduchów, szczególnie tzw.beaux ésprits.Kiedyś wybitnie, »wściekle« złośliwa {jako system samoobrony} w stosunku do otoczenia. Obecnie jedynie w dowcipny sposób. Częste przejawy nieufności i trochę jakby starczej goryczy. W gruncie rzeczy bardzo dobre serce i, mimo »kucia«, głęboka inteligencja, raczej nieścisła. Bywana kogośzła. W ogóle jest bardzo kochana)”, tamże, s. 388.