Dżinsy i koronki - Diana Palmer - ebook + książka

Dżinsy i koronki ebook

Diana Palmer

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Bess Samson pochodzi z bogatego domu, ale zawsze darzyła uczuciem Cade'a Hollistera, szorstkiego kowboja z sąsiedztwa. Ignorując ostrzeżenia matki, aby trzymała się od niego z daleka, Bess próbowała zdobyć serce Cade’a. On jednak odrzucił jej względy, boleśnie ją tym raniąc. Choć Bess dorastała w cieniu upokorzenia, nigdy nie straciła nadziei.

 

Cade potajemnie ubóstwia Bess, lecz żywi pogardę dla bogactwa Samsonów. Kiedyś ich rodziny łączyła przyjaźń, potem mroczne sekrety i skandal je poróżniły. Od tamtej pory Samsonowie stale wypominają Cade’owi jego pochodzenie.

 

Stając w obliczu tragedii, która omal nie kosztowała Bess życia, dumny Cade w końcu jednak się przełamuje i postanawia walczyć o miłość, którą zawsze nosił w sercu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 446

Oceny
4,0 (405 ocen)
183
101
76
36
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jur89

Nie polecam

Koszmar
00
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
paulilinka_

Nie oderwiesz się od lektury

Na pierwszy ogień w 2023 wybrałam właśnie „Dżinsy i koronki” i absolutnie nie żałuję. Jest w niej wszystko co uwielbiam : ranczerzy, różnica wieku, kawał chłopa i podchody miłosne. Jedyne do czego można by się doczepić to do ich humorków. Wieczne rozstania i powroty były delikatnie męczące, ale końcowo bardzo polecam.
00
Aga_7

Nie oderwiesz się od lektury

Odważyłam się na harlequina i w sumie się nie zawiodłam. Fakt, ciągnęło się to bardzo, te przepychanki i niedopowiedzenia były męczące. Ale dałam radę. I książkę skończyłam z uśmiechem na twarzy. ;)
00

Popularność




Kochani Czytelnicy!

Dżinsy i koronki należą do moich ulubionych powieści. Wspaniale, że znów są wznawiane oraz że po raz pierwszy ukazują się jako e-book! Napisałam je w roku 1990. W tamtych czasach wiele osób paliło jeszcze papierosy, można to było robić nawet w szpitalnych poczekalniach. Nałóg ten zakorzenił się w społeczeństwie tak mocno, że nikt się temu nie dziwił. Tyle że w tamtych czasach w rozmowach używaliśmy takich zwrotów i robiliśmy takie rzeczy, które wprawdzie dla nas były oczywiste, ale późniejszym pokoleniom mogłyby się wydawać co najmniej zaskakujące.

Mam nadzieję, że spodoba się Wam ta książka. Jest słodko-gorzka. Oto dama z towarzystwa kocha się w kowboju, a ten broni się przed uczuciem do niej, aczkolwiek ma nadzieję, że się wzbogaci i wtedy ją zdobędzie. I nagle, po wielu latach, dochodzi do namiętnego spotkania zakończonego ślubem, nad którym wisi jednak tragiczna, zbyt długo ukrywana tajemnica. Cade to jeden z moich ulubionych bohaterów. Widzimy, że chociaż stara się być szlachetny, pod wieloma względami jest niepewny siebie i pełen wad. Bess zaś była bogata, ale straciła wszystko. Została jej tylko matka, która nie zamierza rezygnować z nieprzytomnego szastania pieniędzmi i wymaga od córki, by finansowała jej zachcianki z pensji w agencji reklamowej. Bess uczy się życia, staje na własnych nogach i zmagając się z przeciwnościami losu, wyrasta na silną kobietę. Z czasem silniejszą nawet od zapalczywego Cade’a.

Snucie tej opowieści sprawiło mi wielką frajdę, miło też było wracać wspomnieniami do dni, kiedy ją pisałam. Gdy książka ukazała się drukiem, nasz syn miał dziesięć lat. Zapytany przez dziennikarza ogólnokrajowej stacji informacyjnej, czy podobają mu się romanse pisane przez jego matkę, odparł jednym słowem: „Fuj!”. Odpowiedź od czapy, ale James i ja turlaliśmy się ze śmiechu. Oczywiście pod choinkę nasz synek dostał guzik z pętelką… Żartuję! Do kolekcji postaci i rekwizytów z Gwiezdnych wojen dostał AT-AT, a na dodatek jeszcze figurkę Boby Fetty

Dziękuję, że poświęciliście czas na tę lekturę. Liczę, że ją polubicie. I niech Was wszystkich Bóg błogosławi!

Diana Palmer

Rozdział pierwszy

Poranna kawa trwała w najlepsze, a przyszła panna młoda wyglądała jak wyjęta z rozkładówki Vogue’a. Ale wśród gości co najmniej jedna osoba ze wszystkich sił starała się nie pokazywać po sobie znudzenia. Elizabeth Ann Samson stała w szmerze przyciszonych rozmów i odgłosów podawanej kawy. Jak dobrze znała te dźwięki! Grzechot delikatnych filiżanek z porcelany we wzorki z róż ustawionych na eleganckich cienkich spodeczkach, szelest lnianych serwetek, szept skóry ocierającej się o jedwab i wełnę… Uśmiechnęła się nieznacznie na myśl o tym, jak chętnie w jednej chwili zamieniłaby te wykwintne dźwięki na syk kawy bulgocącej w kociołku nad ogniskiem i nalewanej do popękanego białego kubka. Nie miała jednak co liczyć na taki cud. Młode damy z wyższych sfer nie zadają się z kowbojami. Wszyscy jej to powtarzali, zwłaszcza Gussie, jej matka. A to, że Cade Hollister, który zarządzał rodzinnym ranczem, zgromadził ogromny jak na kogoś o jego pozycji ekonomicznej kapitał inwestycyjny w wysokości 100.000 dolarów, i całą tę kwotę ulokował w najnowszym i związanym z nieruchomościami interesie jej ojca, nie miało najmniejszego znaczenia. Taki ruch nie dawał mu wstępu na eleganckie salony ani na przyjęcie w rezydencji Samsonów, na które Bess mogłaby go zaprosić. Inna sprawa, że po pierwsze, Bess nigdy by go nie zaprosiła, bo była na to zbyt nieśmiała. A po drugie, Cade nie miał dla niej za grosz szacunku. Niedwuznacznie dał to do zrozumienia przed trzema laty, w dodatku w taki sposób, że w jego obecności nadal się denerwowała. Tyle że miłość jest niepojęta, a odtrącenie najwyraźniej jej służy. W każdym razie z całą pewnością tak się dzieje w moim przypadku, skwitowała w zadumie. Bo pragnęła Cade’a bez względu na to, co mówił czy robił…

Jej myśli przerwała Nita Cain.

– Lecisz z nami wiosną na Bermudy? – spytała z uśmiechem. – Tak sobie pomyśleliśmy, że wynajmiemy willę i będziemy łowić ryby na pełnym morzu.

– Nie wiem – odparła Bess, balansując na spodeczku filiżanką czarnej kawy. – Matka nie zdradziła jeszcze swoich planów.

– Nie mogłabyś choć raz wybrać się na wakacje bez niej? – namawiała Nita. – Na naszej plaży jest kilku dobrze sytuowanych biznesmenów, a ty w bikini wglądasz zjawiskowo.

Bess doskonale wiedziała, co knuje Nita. Starsza koleżanka z wdziękiem i z łatwością wdawała się w romanse, a przy swojej urodzie potrafiła poderwać każdego mężczyznę, który jej się spodobał. Uważała, że Bess marnuje życie i chciała wyrwać ją z marazmu. Ale nie tędy droga. Bess nie romansowała z bardzo konkretnego powodu: jedynym mężczyzną, którego kiedykolwiek pragnęła, był Cade. Inni stanowiliby tylko nędzne namiastki. Poza tym była przekonana, że nawet gdyby zaczęła skakać z kwiatka na kwiatek, i tak nigdy nie dorówna Nicie urodą.

Nita była ciemnowłosa, zmysłowa i towarzyska, Bess zaś wysoka, chuda jak tyczka i nieśmiała. Kasztanowe włosy do ramion, z delikatnymi pasemkami blond, zachwycająco okalały jej twarz i spływały na kark. Miała łagodne piwne oczy oraz cerę, której pozazdrościłaby jej każda modelka, ale swoją nieśmiałością trochę odstraszała mężczyzn. Brakowało jej animuszu i wdzięku, ponieważ te cechy były domeną Gussie, która nie życzyła sobie konkurencji ze strony jedynego dziecka. Dlatego Bess, jak jej to wpojono, trzymała się w cieniu, nie odzywała się niepytana i uczyła się francuskiego, etykiety oraz urządzania przyjęć, choć tak naprawdę wolałaby kłusować obok Cade’a, gdy zaganiał cielaki w Lariacie, należącej do Hollisterów niezbyt dochodowej hodowli krów i cieląt. To duże ranczo niestety było prowadzone w nienowoczesny sposób. Tak naprawdę niewiele tu się zmieniło od ponad stu lat, kiedy przodek Cade’a przyjechał do Teksasu w poszukiwaniu kłopotów, a znalazł bydło rasy longhorn.

– Nie mogę pojechać bez matki – powiedziała Bess, kiedy już wyrwała się z marzeń. – Czułaby się samotna.

– Ona też może polecieć, a nawet zabrać twojego ojca.

Bess roześmiała się cicho.

– Mój ojciec nie miewa wakacji. Jest zbyt zajęty. Zresztą ostatnio ma twardy orzech do zgryzienia. Wszyscy liczymy na to, że jego najnowszy interes w branży nieruchomości wypali i troska zniknie z jego twarzy. Jak było w Rio?

Przez następne dziesięć minut Nita zachwycała się włoskim hrabią, którego poznała w tym legendarnym mieście, i zachwalała rozkosze pływania nago w prywatnym basenie arystokraty. Bess mimowolnie westchnęła. Nigdy nie kąpała się nago, nigdy nie wdała się w romans ani nie robiła żadnej z tych śmiałych rzeczy, których doświadczały wyzwolone młode kobiety. Żyła pod kloszem, jak zakonnica. Gussie nadawała ton, a ona potulnie szła w jej ślady. Zdaje się, że właśnie to najbardziej irytowało Cade’a. Po prostu Gussie robiła, co chciała, a Bess nigdy nie postawiła się matce. Tyle że Cade nie pragnął Bess. Jasno dał to do zrozumienia trzy lata temu, kiedy skończyła dwadzieścia lat. Może to i lepiej? Gussie zamierzała wydać córkę za zacznie lepszą partię niż on. Nie znosiła Cade’a, czego zresztą nie ukrywała, ale Bess nigdy nie dowiedziała się dlaczego. Pewnie dlatego, że Hollisterowie mieszkali w wiekowym domiszczu z wytartymi wykładzinami i linoleum, jeździli starymi gruchotami i najwyraźniej nie robili nic, by żyło im się lepiej. Cade nosił wytarte dżinsy, wysokie skórzane buty i pachniał cielakami oraz tytoniem. Mężczyźni, z którymi Bess wolno było się umawiać, pachnieli wodą kolońską Pierre’a Cardina, koniakiem i cygarami z importu. Westchnęła. Wszystkich ich razem wziętych zamieniłaby na godzinę spędzoną w ramionach Cade’a.

Odwróciła się, dla zabicia czasu rozglądając się po zatłoczonym salonie. To przyjęcie zorganizowano na cześć panny z towarzystwa, która niedawno się zaręczyła. Ostatnio Bess stale bywała na takich imprezach, a wszystkie były równie nudne jak jej życie. Nic tylko popijanie ze starej porcelany kawy mieszanej srebrnymi łyżeczkami i bezproduktywne zabijanie czasu pogaduszkami o wakacyjnych kurortach, inwestycjach i najnowszych trendach w modzie. Ich omijało prawdziwe życie, które toczyło się za tymi nieskazitelnie czystymi oknami, pośród zarośli południowego Teksasu. Tam ludzie z krwi i kości zarabiali na utrzymanie rodzin, zmagali się z ziemią i pogodą, nosili stare ciuchy, jeździli przechodzonymi pikapami, a w każdą niedzielę chodzili do kościoła.

Bess zerknęła na Nitę, zastanawiając się, czy przyjaciółka kiedykolwiek była w kościele, pomijając okazje, kiedy zawierała trzy nieudane małżeństwa. Bess kilka razy zajrzała do kościoła, nie znalazła jednak takiego, w którym czułaby się swobodnie. Hollisterowie od pokoleń są baptystami i do dziś chodzą do świątyni, w której dziadek Cade’a był diakonem, a wierni znają i szanują całą rodzinę. Nie są wprawdzie bogaci, ale cieszą się powszechnym uznaniem. A według Bess nieraz to bardziej się liczy niż pokaźne konto w banku.

Kilka minut później wymknęła się za drzwi i wskoczyła za kierownicę srebrnego jaguara XJ-S. Siadając w skórzanym fotelu, westchnęła z ulgą. Teraz nareszcie poczuła się swobodnie – była sama, na odludziu, gdzie nikt nie mógł jej mówić, co ma robić. Jaka miła odmiana w porównaniu z tym, co czeka ją w domu.

Ruszyła w drogę powrotną. Mijając polną drogę prowadzącą do farmy Hollisterów, zobaczyła trzy cielaki, które wydostały się z zagrody. Zaraz też dostrzegła dziurę w ogrodzeniu. Rozejrzała się aż po horyzont, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo. Skręcając w polną drogę, wmawiała sobie, że robi to, bo tak trzeba, i wcale nie jest to pretekst, by zobaczyć Cade’a. Z powodu przedłużającej się suszy na rynku bydła zapanował taki kryzys, że Hollisterów nie było stać na stratę choćby jednego cielaka. Siano podrożało, cena wciąż nie spadała, a mimo że był luty, cielęta już się rodziły, czyli o miesiąc wcześniej niż zwykle. Jak widać, niektóre krowy Cade’a nie przejmowały się jego sztywnym programem hodowlanym. Bess uśmiechnęła się pod nosem na myśl, że rogate stworzenia muszą być bardzo dzielne, skoro w imię miłości odważyły mu się przeciwstawić.

Dostałam głupawki, podsumowała w duchu, wjeżdżając na podwórze, a kurczaki umykały sprzed kół jej auta. Tęsknym wzrokiem obrzuciła piętrowy, szalowany deskami dom z długą werandą. Stała tam podniszczona huśtawka ogrodowa i dwa fotele bujane, ale jedynie Elise Hollister, matka Cade’a, miała czas, żeby na nich posiedzieć. Cade i Robert, jego najmłodszy brat, zawsze mieli pełne ręce roboty na ranczu. Gary, środkowy brat, zajmował się księgowością, a Elise dorabiała szyciem do tego, co Cade wygrywał w zawodach rodeo. Wspaniale posługiwał się lassem, dlatego na zawodach zgarniał niemałe pieniądze. Startował w konkurencji wiązania cielaka, a także w zespołowym łapaniu na lasso i wiązaniu młodych wołów. Poza tym był świetny w ujeżdżaniu wierzgających koni i byków.

Bess martwiła się o niego. Ostatnio podczas grudniowych ogólnokrajowych finałów rodeo w Las Vegas naderwał sobie ścięgno i kulał przez wiele tygodni. Całe ramiona i klatkę piersiową miał pokryte bliznami po licznych upadkach, a do tego połamał kilka kości. Ale bez jego dodatkowych zarobków rodzina nie byłaby w stanie spłacać kredytu hipotecznego.

Cade miał głowę do interesów i od śmierci ojca, który zmarł przed wielu laty, to na nim ciążyła największa odpowiedzialność za rodzinne ranczo, które niestety nie zostało zmodernizowane, co osłabiało jego pozycję na rynku. Jednak Cade potrafił sobie z tym radzić, choć tak trudne i wyczerpujące zadanie wyraźnie go postarzało. Miał dopiero trzydzieści cztery lata, ale Bess wydawał się o wiele starszy, dojrzały niczym ktoś bardzo wiekowy i mocno przeorany przez życie. Co w najmniejszym stopniu nie zmieniało jej uczuć do niego. Cóż, smutna prawda, ale nie dostrzegała najmniejszej szansy na to, by coś w tej sprawie mogło się zmienić.

Wysiadła z jaguara i przystanęła, by pogłaskać Laddiego, czarno-białego owczarka rasy border collie, który pomagał pracownikom na farmie przy zaganianiu bydła. Cade wściekłby się na nią, gdyby to zobaczył, bo Laddie był psem pasterskim, a nie domowym pieszczochem. Poza tym nie lubił, kiedy okazywała przejawy sympatii wobec istot przebywających na jego ziemi, a zwłaszcza wobec niego. Uznała jednak, że powinien się dowiedzieć o krnąbrnych cielętach.

Elise Hollister krzątała się w kuchni. Zawołała do Bess, by weszła, więc otworzyła siatkowe drzwi, uważając, żeby się nimi nie przytrzasnąć, bo dostrzegła obluzowaną sprężynę i małą dziurkę w siatce. Linoleum było popękane i spłowiałe. W porównaniu z ogromną i elegancką rezydencją Samsonów wiejski dom Hollisterów wyglądał bardzo skromnie, ale dzięki staraniom Elise zawsze był czysty i schludny. W Lariacie Bess czuła się jak u siebie, a brak luksusu w ogóle jej nie przeszkadzał. To Cade czuł się z tym nieswojo. Kiedy tu zaglądała, co zdarzało się rzadko, warczał na nią jak nigdy. Inna sprawa, że odkąd jej ojciec trzy lata temu namówił Cade’a, żeby podszkolił ją w konnej jeździe, szybko straciła preteksty do wizyt, bo lekcje nie trwały długo. Ledwie się zaczęły, a Gussie położyła im kres, co Cade przyjął z wyraźną ulgą. A ponieważ działo się to tuż po tym, jak skutecznie zniechęcił Bess do uganiania się za nim, więc jej też sprawiło to ulgę.

Mocno ją dotknęło okrutne postępowanie Cade’a. Często się zastanawiała, czy tego żałował. Natomiast ona na pewno żałowała, bo w rezultacie zaczęła się go nawet trochę obawiać. Niestety jej uparte serce nigdy nie zabiło szybciej dla innego mężczyzny. Nieważne, co się wokół działo, dla niej istniał tylko Cade.

Zaglądał do nich wyłącznie po to, żeby zobaczyć się z jej ojcem, i to dopiero od niedawna. Z tym że w jego zachowaniu coś się zmieniło. Postawa Gussie, pełna pychy i pogardy dla postawionych niżej, nie robiła na nim wrażenia, co aż taką nowością nie było, natomiast sposób, w jaki patrzył na Bess, był całkiem nowy i dość niepokojący. Zupełnie jakby czegoś w niej szukał.

Jednak nie lubił, gdy przyjeżdżała do Lariatu. Być może nie chciał, by widziała, jak mieszka i jak bardzo różnią się poziomem oraz stylem życia. Tylko dlaczego miałby się tym przejmować, skoro jej nie pragnął? Nie potrafiła go rozgryźć. I nie była w tym sama. Cade nawet dla własnej matki stanowił tajemnicę.

Siwowłosa Elise Hollister na swój sposób była elegancka. Wysoka i smukła, o ostrych rysach twarzy, patrzyła na świat ciemnymi oczami o łagodnym wyrazie i często się uśmiechała. Ubrana w szmizjerkę z drukowanej bawełny odwróciła się od zlewu, wytarła ręce w ścierkę do naczyń i powitała gościa serdecznym tonem:

– Miło cię widzieć, Bess. Co cię sprowadza?

– Kilka waszych cieląt uciekło na autostradę, a w płocie jest dziura, więc uznałam, że trzeba kogoś zawiadomić. – Zaczerwieniła się, zdając sobie sprawę, że ta ciepła i spokojna kobieta przejrzy ją na wylot.

– To miło z twojej strony – odparła Elise. – Bardzo ładnie dziś wyglądasz.

– Dziękuję. Byłam na kawie – wyjaśniła Bess z wyszukaną obojętnością. – Córka jednej z przyjaciółek mamy wychodzi za mąż, więc musiałam się tam pokazać. Wolałabym pogalopować, ale mama twierdzi – dodała niechętnie – że jeszcze spadnę z konia i strasznie się połamię.

– Przecież jeździsz znakomicie. – W ustach Elise był to duży komplement, ponieważ sama jeździła konno nie gorzej od najlepszych kowbojów w Lariacie.

– Miło to słyszeć, ale pani nigdy nie dorównam. – Bess rozejrzała się po czystej i schludnej kuchni. – Zazdroszczę pani, że potrafi pani gotować. Ja nie umiem zagotować wody, ale gdy tylko zakradam się do kuchni, żeby nauczyć się czegoś od Maude, mama dostaje szału.

– Ja uwielbiam gotować – odparła Elise z wahaniem. Za nic nie chciała urazić Bess uwagami na temat Gussie. – Oczywiście musiałam to robić od małego. A tutaj jedzenie jest ważne jak mało co, przynajmniej dla moich synów. – Roześmiała się. – Mam szczęście, jeśli zostawią mi kości z kurczaka.

Bess także się roześmiała, po czym oznajmiła:

– Chyba już pójdę.

Elise bacznie spojrzała na nią.

– Cade wyjechał z chłopcami, sprawdzają jałówki, które zapładnialiśmy jesienią. Niektóre rodzą przedwcześnie. Nie chciałabym być w skórze tego, kto dopuścił do nich byki przed ustalonym czasem.

– Oby udało mu się znaleźć pracę gdzie indziej – skwitowała Bess, która rozumiała problem. – Właśnie te nowe cielęta uciekły na autostradę.

– Wyślę Robbiego, żeby ściągnął Cade’a – zdecydowała Elise. – Jeszcze raz dziękuję za wizytę. A może zostaniesz na ciasto i kawę?

– Chętnie bym została, ale jeśli nie zamelduję się w południe, mama wyśle strażników Teksasu, żeby mnie szukali.

Bess wróciła do jaguara i wycofała samochód gruntową drogą do wylotu na autostradę. Jej oczy nieustannie omiatały horyzont w poszukiwaniu Cade’a, choć wiedziała, że go nie zobaczy. Zresztą i tak na szukanie tego kowboja zmarnowała za dużo czasu. A nawet gdyby go znalazła, co by jej z tego przyszło? Nic, po prostu nic. Mało tego, gdyby się okazało, że potajemnie pałał do niej dziką żądzą – a to ci kuriozalny pomysł, pomyślała – ciążyło na nim tyle obowiązków związanych z Lariatem, że i tak nie mógłby się ożenić. Miał pod opieką matkę i dwóch braci, a do tego musiał nadzorować duży kawał ziemi i bydło. Nie do pomyślenia, żeby tak odpowiedzialny mężczyzna rzucił to wszystko dla kobiety.

W drodze powrotnej do domu spojrzała na mijane cielęta. Dobrze chociaż, że stały obok drogi, a nie na niej. Robbie, najmłodszy z braci, znajdzie Cade’a i powiadomi go o sytuacji. Ale jaka szkoda, że nie zastała Cade’a w domu! Uśmiechnęła się, oddając się kolejnym marzeniom na jawie, w których lądowała w ramionach Cade’a, a on spoglądał na nią z góry ciemnymi, pełnymi miłości oczami. Stale te same marzenia, pomyślała. Stale ta sama beznadziejna rzeczywistość. Postanowiła, że musi w końcu dorosnąć. Gdyby jeszcze zdołała tego dokonać bez konieczności upchania nadopiekuńczej matki do zgrzebnego worka i schowania jej na strychu…

Uśmiechnęła się na tę myśl, a jednocześnie kątem oka dojrzała jakiś ruch w trawie obok drogi. Zwolniła i zatrzymała jaguara. Leżało tam cielątko. A jeśli było ranne? Nie mogła go tam zostawić. Zjechała na pobocze i zgasiła silnik. I co dalej? – zastanawiała się, wysiadając z samochodu.

Rozdział drugi

W zimie bezkresny teksański horyzont wydaje się pusty, wręcz nasycony samotnością, a siedzący na gniadym wałachu mężczyzna doskonale wiedział, czym jest samotność. Towarzyszyła mu od lat z rzadkimi i niedającymi przyjemności przerywnikami, które niby powinny uśmierzyć ból, on jednak nie ustępował. Zmrużył ciemne oczy na widok wymuskanego srebrnego jaguara zaparkowanego na poboczu drogi, gdzie pasły się jego cielęta, i zastanawiał się, czy ten samochód przyjechał tu prosto z jego domu. Pewnie tak. Gussie Samson nie fatygowałaby się, by zawiadomić go o ucieczce cieląt, natomiast jej córka i owszem, mimo że robił, co mógł, by ją do siebie zrazić. I chociaż przypłacał to napadami wyrzutów sumienia, bo potraktował ją naprawdę paskudnie, Bess wciąż wracała i wciąż chciała więcej. Czasami zachodził w głowę, czy nie lepiej byłoby się poddać i już nie zadręczać ich oboje, zaraz jednak przychodziło otrzeźwienie. Bo taki krok byłby czystym szaleństwem. Nie posiadał fortuny, w porównaniu z jej bogactwem był wręcz ubogi, więc mógł zaoferować Bess tylko przelotny romans, a jej by to nie wystarczyło. Jemu zresztą też. Zasady, którymi się kierował, w połączeniu z kręgosłupem moralnym, nie pozwalały mu na to, by ją skompromitować jedynie dla zaspokojenia zachcianki. Pragnął zdobyć Bess honorowo albo wcale. Poza tym Bess nie sprostałaby jego ognistemu temperamentowi, i był to kolejny powód, by zbytnio nie zbliżała się do niego. Cade wystrzegał się takich kontaktów, bo łatwo mógł złamać i zdeptać Bess. Myśląc o tym, posmutniał i poczuł się jeszcze bardziej samotny, po raz kolejny wałkując ten temat w głowie.

Bess była uosobieniem subtelności, najłagodniejszą osobą pod słońcem, pomijając jego matkę. Była stworzona do tego, by żyć w okazałej rezydencji z eleganckimi białymi kolumnami, otoczonej białym płotem, ze stajniami i piękną stodołą z czerwonej cegły. Prędzej czy później znajdzie mężczyznę, który należy do jej wytwornego świata i ma wystarczająco dużo władzy i bogactwa, by obsypywać ją brylantami i futrami, no i rozpuszczać na wszelkie możliwe sposoby. On mógł jej zaoferować jedynie życie pełne ciężkiej harówki, a do tego Bess się nie nadawała. I nic tego nie zmieni.

Cade Hollister pochylił się nad łękiem siodła, w zadumie obserwując Bess, kiedy szła do leżącego cielaka. To na nic. Nie dość, że może sobie zniszczyć śliczną i z pewnością drogą zieloną suknię, to krowa, która urodziła to cielę, mogła zerwać z tradycyjnym krowim flegmatyzmem i ją zaatakować. Spiął konia i ruszył. Skórzane siodło zaskrzypiało pod jego ciężarem, a Cade skrzywił się, gdy odezwał się ból w lewej nodze. Na ogólnokrajowych finałach rodeo w Las Vegas wygrał główną nagrodę, ale naderwał ścięgno podczas ujeżdżania dzikich koni na oklep. Teraz liczył na powrót do szczytowej formy przed rodeo w San Antonio. Tak dużo zależało od jego sprawności w obchodzeniu się z bydłem i końmi. Zbyt wiele. Matka i dwaj bracia polegali na nim, liczyli, że zapewni wystarczająco dużo pieniędzy, by Lariat był wypłacalny, co nawet przy dobrej koniunkturze nie było łatwe. Jego ojciec zmarł przed dziesięciu laty, ale długi nie zniknęły wraz z nim. Cade wciąż usiłował spłacać to, co ojciec pożyczył, by spełnić swoje marzenie, które spaliło na panewce – przekształcenia Lariatu w imperium.

Podchodząc do Bess, dostrzegł, że jest zmartwiona. Tak zawsze wyglądała, gdy czymś się gryzła. Kiedy coś ją wyprowadziło z równowagi, wypuszczała się na spacery, a powodem jej długich wędrówek po teksańskich bezdrożach na południe od San Antonio najczęściej była Gussie. Bezduszna egoistka traktowała swoją jedyną córkę niemal tak samo, jak właścicielki plantacji traktowały niewolnice, co Cade obserwował przez długie lata. Postępowanie Gussie w najlepszym razie wywoływało w nim niesmak, a najczęściej pogardę. Najgorsze było to, że Bess najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest spętana przez zaborczą matkę, i nie robiła nic w celu uwolnienia się spod jej wpływów. Miała dwadzieścia trzy lata, ale była wycofana i nieśmiała jak zahukana nastolatka. Gdzie tylko się pojawiły, elegancka i piękna pani Samson od razu znajdowała się w centrum uwagi, a Bess była jedynie jej bladym cieniem. Gussie nigdy nie omieszkała przypomnieć, że jest matką, a córka w niczym jej nie dorówna.

Bess klęczała koło cielaka. Cade spiął konia i puścił się galopem, a ona na jego widok wstała. Wydawała się zagubiona, samotna i nieco wystraszona. Była bez makijażu, długie jasnokasztanowe włosy tym razem swobodnie opadały na ramiona i plecy, a z piwnych oczu przebijał smutek. Cerę zaś miała kremową jak śmietana z miodem. Łagodny wyraz owalnej twarzy świadczył, że jest czuła i życzliwa, a jej figura doprowadziła Cade’a kiedyś do tego, że aż się upił. Nie podkreślała jej specjalnie, ale tylko ślepiec nie zwróciłby uwagi na doskonałe pełne piersi sterczące nad wąską talią przechodzącą w krągłe biodra i długie, zgrabne nogi. A jednak matka nigdy nie zachęcała jej do śmiałego prezentowania swoich wdzięków. Najprawdopodobniej Gussie bała się konkurencji z jej strony i nie chciała, by córka wyglądała jak ponętna młoda kobieta, bo wolała nie pamiętać, ile sama ma lat.

Kiedy Cade podjechał bliżej, kontrast między nimi stał się jeszcze bardziej widoczny niż z daleka. Bess była damą, zaś Cade’owi brak było należytego wychowania i towarzyskiej ogłady. Ona należała do towarzystwa, natomiast on był półkrwi Komanczem i kowbojem, który – gdy Frank Samson trzy lata temu zatrudnił go jako instruktora jazdy konnej dla Bess – musiał wchodzić do jego rezydencji tylnymi drzwiami. Wciąż jeżył się z gniewu, gdy wspominał, jak nagle skończyły się ich lekcje i z jakiego powodu. To także była wina Gussie. Ale prawie wszystkie urazy, jakich doświadczył w dorosłym życiu, mógł złożyć na karb tej kobiety, a przede wszystkim obwiniał ją o przedwczesną śmierć swojego ojca. Ciekaw był, czy Bess o tym wiedziała. Nie wyobrażał sobie, by Gussie przyznała się do tego przed córką, a Bess była wtedy za młoda, żeby mogła to pamiętać. Natomiast Cade pamiętał aż za dobrze, ale miał trzydzieści cztery lata, nie dwadzieścia trzy, jak Bess.

Gdy ujrzała zbliżającego się Cade’a, wszystkie jej marzenia gwałtownie ożyły, bo to on je uosabiał. Jej serce przyśpieszyło rytm i z całej siły zacisnęła zęby, by powstrzymać mimiczną reakcję. Owszem, dopiero co liczyła, że zobaczy Cade’a w jego domu, a jednak spotkanie twarzą w twarz przyprawiło ją o szok. Cielak był ranny albo chory, a on przejmował się nieszczęsnymi stworzeniami… i tylko ją miał gdzieś.

Tyle że nigdy nie zdradzał się ze swoimi uczuciami. Pomijając ten jeden druzgocący błąd, kiedy stał się zimnym, szyderczym i groźnym nieznajomym, nieodmiennie trzymał Bess na dystans i odnosił się do niej z zimną pogardą. Wiedziała, że Cade nie ma czasu dla bogatych panienek z towarzystwa, jednak ta jego pogarda przenosiła się także na jej matkę, która, Bóg świadkiem, w niczym mu nie zawiniła.

Kiedy ściągnął wodze i zahamował tuż przed nią, nie potrafiła spojrzeć w zimne czarne oczy pod szerokim rondem stetsona. Cade nie był przystojny. Miał wyraziste rysy, ale jego twarz była zbyt kanciasta i szeroka, brwi za grube, nos zbyt wydatny, a usta za wąskie i okrutne. Na plus można mu było zaliczyć jedynie to, że był cudownie zbudowany. Bess nigdy w życiu nie widziała tak doskonałego ciała – miał szerokie bary, wąskie biodra, długie nogi i był silny jak byk. Na pierwszy rzut oka wydawał się gibki i szczupły, dopiero gdy brał się do dzieła, uwidoczniały się jego muskulatura i męskość. Bess usilnie próbowała nie zwracać na to uwagi. Wspomnienie tego, co zaszło między nimi przed laty, było zbyt krępujące, a do tego traktował ją pogardliwie i z kiepsko ukrywaną złością.

– Ja… zajrzałam do domu, żeby zawiadomić kogoś o ucieczce cieląt – wydukała, bo w jego obecności czuła się jak zahukana uczennica. – A kiedy wracałam, zobaczyłam to leżące maleństwo…

Z wdziękiem zsiadł z siodła, a jednak klękając przy cielaku o czerwono-białej sierści, wciąż oszczędzał nogę, w której naderwał ścięgno.

– Podchodzenie do rannego cielaka, kiedy jego matka krąży w pobliżu, jest niebezpieczne – poinformował ją, nie podnosząc wzroku, i obmacał cielę, szukając rany albo oznak choroby. – Ja nie hoduję nierogacizny. Moje krowy mają rogi i potrafią się nimi posługiwać.

– Wiem – odparła łagodnie. – Nic jej nie jest?

– To nie ona, tylko on, ale niestety nie jest dobrze. Wygląda mi to na biegunkę. – Wstał, delikatnie trzymając cielaka w ramionach. – Zabiorę go. – Zerknął na nią przelotnie. – Dzięki, że się przy nim zatrzymałaś.

Ruszyła za nim.

– Czy… Może go potrzymam, kiedy będziesz wsiadał na konia? – zaproponowała niepewnie.

Zatrzymał się i odwrócił przy gniadoszu, a w jego oczach mignął błysk zaskoczenia.

– W tej sukience? – spytał, z bezczelnym uznaniem omiatając wzrokiem jej smukłą figurę. – Jedwabna, dobrze mówię? Wrócisz do domu, śmierdząc bydłem, a co gorsza, sukienka będzie do wyrzucenia. Już mówiłem, kanalizacja mu wysiadła – dodał sucho, oględnie definiując przypadłość.

Skwitowała to uśmiechem.

– Nie miałabym nic przeciwko – odparła. – Lubię takie maluchy.

– Zwierzątka małe, chore, bezpańskie… – uzupełnił listę. – Wracaj do domu, Bess. To zadupie ani ranczo nie pasują do ciebie. Pisane jest ci lepsze życie.

Delikatnie ułożył cielę przed łękiem, wskoczył na siodło i przytrzymując zwierzaka, drugą ręką sięgnął po wodze. Rozmarzona i bezradna Bess mogła tylko na niego patrzeć wygłodniałym wzrokiem. Spojrzał na nią z góry, dostrzegł wyraz jej oczu i wtedy jego oczy pociemniały. Zmrużył powieki.

– Wracaj do domu – powtórzył ostrzej, niż zamierzał, bo jej widok wytrącał go z równowagi.

– Dobrze, Cade – mruknęła i ze zwieszoną głową poszła do samochodu.

Patrzył na nią z miną tak wymowną, że zrozumiałaby ją nawet tak niewinna istota jak Bess. Bez słowa zawrócił konia i ruszył do Lariatu.

Chętnie odprowadziłaby go wzrokiem, ale i tak już za bardzo się zdradziła. Tak mocno go kochała. Dlaczego nie może się odkochać? Bóg świadkiem, że Cade jej nie chciał, a mimo to wciąż próbowała sforsować kamienny mur okalający jego serce.

Wsiadła do jaguara. Czuła się zmęczona i odrętwiała. Żałowała, że nie potrafi mu się postawić. Może gdyby miała więcej ikry, to Cade by się nią zainteresował, ale za bardzo go kochała, by mu się sprzeciwić w jakiejkolwiek sprawie. Czasami się zastanawiała, że może w tym tkwi problem. Kiedy mu się podporządkowywała, był dla niej jeszcze gorszy. A przecież nie brakowało jej charakteru, sęk w tym, że od małego zabraniano jej się z tym afiszować. Jak to często mawiała Gussie, wszczynanie awantur jest niegodne i nie przystoi kobiecie.

Przygnębiona wyjechała na szosę. Była urodziwa i dobrze wychowana, a jednak jej dni były wyprane z życia niczym smętny pniak po ściętym drzewie. Boleśnie brakowało jej przygód, choćby jakiejś iskry, o prawdziwym ogniu nawet nie wspominając. Niczego sobą nie reprezentowała, była tylko przedłużeniem Gussie. Na domiar złego przedłużeniem niezbyt atrakcyjnym, zreflektowała się gorzko.

Zanim dotarła do domu, jej ojciec zdążył już wrócić. Wyglądał, jakby przybyło mu drugie tyle lat.

– Myślałam, że zostaniesz w Dallas do jutra – powiedziała, ściskając go ciepło. Był niewiele wyższy od niej, miał ciemne oczy, szpakowate włosy i zazwyczaj tryskał energią.

– Tak planowałem – przyznał. – Ale coś mi wyskoczyło. Nie, nie próbuj mnie podpytywać, bo i tak nic ci nie powiem – dorzucił, widząc, że córka chce się odezwać. – Wszystko pójdzie dobrze. Musi.

– Domyślam się, że chodzi o interesy – mruknęła.

– Jak zawsze, prawda? – Poluzował krawat i rozejrzał się po marmurowej posadzce w biało-czarną szachownicę, aż po wyłożone dywanem schody. W holu na suficie wisiał kryształowy żyrandol z Waterford, a drzwi po bokach prowadziły do elegancko umeblowanych pokoi. – Mój Boże, z dnia na dzień jest coraz gorzej. Choćbym się zaharowywał na śmierć, nic tylko się cofam. Wiesz, Bess, czasami chciałbym rzucić to wszystko w diabły i wyjechać do Afryki. Zamieszkałbym w chatce w środku dżungli i jeździł sobie na słoniu.

– Afryka jest pogrążona w chaosie, słonie wyżarły większość dżungli, a małe słoniątka przenosi się w ramach eksperymentu do innych krajów, żeby sprawdzić, czy uda się odnowić ich populację na terenach z dostateczną ilością roślinności – poinformowała go Bess.

– Ty i te twoje mądrości z National Geographic – odburknął. – Mniejsza z tym. Zamustruję się na Moulin à Vent, będę badał z Jakiem Cousteau i jego synem to, co jeszcze zostało z mórz.

– Mają już nowy statek. Nazywa się…

– Bo powiem twojej matce, że urwałaś się z herbatki u madame Plotkary – zagroził.

– W porządku, już nic nie mówię – skwitowała z uśmiechem. – Gdzie jest mama?

– Na górze, stroi się. Obiecałem, że zabiorę ją do San Antonio na lunch. – Zerknął na zegarek. – Zakładając, że się wyrobi na czas.

– Ona wciąż jest piękna – przypomniała ojcu. – A piękności nie można popędzać.

– Próbuję to robić od dwudziestu czterech lat. W przyszłym roku będziemy obchodzili srebrne gody. To były całkiem udane lata, mimo że twoja matka nieprzytomnie szasta pieniędzmi. Mam nadzieję, że uda mi się odłożyć na czarną godzinę dość grosza, żeby zaspokoić jej upodobanie do brylantów. – Zachichotał, ale w jego oczach nie było wesołości. – To się przeradza w prawdziwą gehennę. Właśnie podjąłem kto wie czy nie największe ryzyko w mojej karierze finansisty i jeśli nie wypali, to nie wiem, co poczniemy.

Bess zmarszczyła czoło. Ojciec musiał mieć poważne kłopoty.

– Mogę jakoś pomóc, tato?

– Skąd, kochanie, ale dziękuję za dobre chęci.

– Mama też się tym przejmuje – powiedziała z wahaniem.

– Tak, choć na swój sposób. Na początku liczyłem, że z jej strony to prawdziwa miłość, a nie pogoń za lepszym życiem, ale z czasem zadowoliłem się przyjaźnią. Nasze małżeństwo nie należało do najbardziej udanych, ale daję ci słowo, że kochałem ją za nas oboje. I wciąż ją kocham – dodał z pełnym zadumy uśmiechem.

Milczała przez chwilę, po czym oznajmiła:

– Nita chce, żebym poleciała z nią na Karaiby.

– Twoja matka dostanie szału.

– Tak, wiem. Zresztą i tak nie mam ochoty nigdzie wyjeżdżać.

– Przeciwnie, masz ochotę – stanowczo stwierdził Frank Samson. – A przede wszystkim masz prawo do własnego życia. Niestety twoja matka nie zdaje sobie sprawy, jaka jest zaborcza. Prowadza cię na smyczy jak szczeniaka, a ty jej na to pozwalasz. – Wycelował w nią palec. – Jesteś już dorosła, więc nie zgadzaj się, by wciąż tobą dyrygowała.

– Ona chce dobrze – powiedziała Bess niepewnie.

– Dobrze, powiadasz… Po prostu nie zwlekaj z tym, córeczko. Rodzice nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo krzywdzą swoje dzieci.

– Mnie nikt nie skrzywdził – zaprotestowała, chociaż nie była to prawda. Pragnęła Cade’a, a jej matka stanęłaby na głowie, żeby do tego nie dopuścić, gdyby tylko wiedziała o sile jej uczuć.

– Gdzie ty się podziewałaś, na litość boską?! – burknęła ze złością Gussie Samson, schodząc na parter. Miała na sobie delikatnie tkany białokremowy wełniany żakiet z różowymi dodatkami. Farbowane blond włosy utrefiła w elegancką fryzurę, a makijaż był nieskazitelny. Za młodu Gussie Granger Samson miała krótki epizod sceniczny. Grała role drugoplanowe, głównej nigdy nie dostała, ale zachowywała się jak prawdziwa gwiazda i dbała o najmniejsze szczegóły swojego image’u.

– Wpadłam do Lariatu powiedzieć Elise, że kilka cieląt uciekło przez płot – odparła Bess.

– I domyślam się, że Cade był akurat w domu. – Gussie przeszyła ją wściekłym spojrzeniem.

– Nie, Cade’a nie było – odrzekła Bess spokojnie.

– Nie życzę sobie, żebyś zadawała się z tym człowiekiem. – Gussie sapnęła gniewnie. – To zwykły pastuch…

– To zdolny, inteligentny mężczyzna z wielkim potencjałem – przerwał jej Frank, obejmując ją ramieniem. – Przestań się go czepiać. Wszystko to już przeszłość, pamiętasz? Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.

Gussie speszyła się, zerknęła na Bess i szybko rzuciła do męża:

– Było, minęło. Idziemy?

Bess nic nie zrozumiała z tej wymiany zdań. Pomyślała, że chyba jednak nie zna swoich rodziców, a już szczególnie matki. Nie zwykła jednak wścibiać nosa w cudze sprawy, więc tylko uśmiechnęła się i poszła na górę, żeby się przebrać.

Tej nocy podsłuchała kłótnię rodziców. Poszło im o pieniądze i chociaż szybko się pogodzili, to Bess nie potrafiła o tym zapomnieć. Następnego dnia wieczorem jej ojca odwiedził jakiś mężczyzna.

– Kto to? – zaciekawiona spytała matkę.

– Nie wiem, kochanie – odparła zdenerwowana Gussie. – Twój ojciec od dwóch dni jest w koszmarnym nastroju. Warczy, burczy i fatalnie wygląda. Nie wiem, o co chodzi, ale dzieje się coś złego.

– Nie możesz go zapytać?

– Zapytałam. Tylko się na mnie gapił. Jutro wieczorem w River Grill jest przyjęcie. Pójdziesz ze mną i z ojcem? – I dodała zachęcającym tonem: – Będą tam Merrillowie, a ich syn, Grayson, też się z nimi wybiera.

– Gray jest miły, ale bądź tak dobra i przestań mi rajfurzyć – odparła Bess cicho. – Nie szukam bogatego męża.

– Będziesz się dobrze bawić – zapewniła Gussie z uśmiechem. – No, dość tych kłótni. Uwielbiasz owoce morza, a Gray właśnie spędził miesiąc w Europie, więc będzie miał co opowiadać. Możesz włożyć nową szarą sukienkę z krepy i tę ładną pelerynkę z lisa, którą ci sprawiłam pod choinkę.

– Ależ mamo…

– Napijmy się kawy. Kochanie, poproś Maude, żeby zaparzyła, może twój ojciec i jego gość do nas dołączą. Dobra dziewczynka – dodała Gussie, z roztargnieniem poklepując córkę po dłoni.

Bess poddała się. Tak było łatwiej, niż kłócić się z Gussie, ale wiedziała, że pewnego dnia będzie musiała jej się postawić. Uległość nie prowadziła w dobrą stronę. Ojciec miał rację. Ale dziwne, że powiedział coś takiego, bo to Cade zazwyczaj utyskiwał na apodyktyczne matkowanie w wykonaniu Gussie. Bess wiedziała, że często rozmawiał z jej ojcem, kiedy spotykali się w sprawie inwestycji w nieruchomości. Ale Cade z pewnością nie opowiadałby jej ojcu o tak intymnych sprawach. A jeśli jednak?

Wracając z kuchni, wciąż się nad tym zastanawiała, gdy Gussie z szaleństwem w oczach dopadła do niej:

– Gość wyszedł, a Frank zamknął się w gabinecie i nie odpowiada! – zawołała. – Bess, dzieje się coś strasznego!

– Ale… co mogłoby…

Na głośny i mrożący krew w żyłach huk wystrzału z pistoletu zamarły na moment, po czym Bess popędziła przez hol do gabinetu, złapała za klamkę i zaczęła ją szarpać, a potem łomotać i kopać w drzwi.

– Tato! – krzyknęła, a do matki zawołała: – Dzwoń na policję!

– Na policję? – Blada i roztrzęsiona Gussie stała w miejscu.

Bess, nie oglądając się na zszokowaną matkę, podbiegła do aparatu. Ręce jej się trzęsły, kiedy gorączkowo wybierała numer, a potem wyrzuciła z siebie informacje dyżurnemu, który odebrał telefon.

Po kilku minutach usłyszały zawodzenie zbliżających się do domu syren i zaczął się koszmar. Drzwi do gabinetu wyważono, a Bess przez porażającą chwilę patrzyła na leżące na dywanie i skąpane we krwi zwłoki ojca. Potem popędziła do łazienki, gdzie jej zbuntowany żołądek wyrzucił z siebie całą zawartość. Przerażona Gussie poszła na górę jeszcze przed przybyciem policji, a Bess po wyjściu z łazienki zadzwoniła do lekarza.

Dalszą część wieczoru pamiętała jak przez mgłę, pogrążona w bólu, żalu i odrętwiała z szoku. Odpowiadała na pytania, aż w końcu chciała krzyczeć, i nagle zauważyła, że jakby nie wiadomo skąd pojawił się Cade.

To on udzielił wyczerpujących wyjaśnień policji, wziął Bess w twarde, silne ramiona i zaniósł ją po schodach do jej pokoju.

– Po…policja… – wyszeptała niezbornie.

– Wszystkim się zajmę – obiecał stanowczo, kładąc ją na łóżku. Zdjął jej buty i delikatnie przykrył kołdrą. – Spróbuj się przespać. Z twoją matką jest teraz lekarz, potem przyślę go do ciebie.

– On się zabił – powiedziała z trudem.

– Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze. – Jego ciemne oczy obserwowały jej bladą twarz. – Gdybyś mnie potrzebowała, po prostu krzyknij. Będę tu jeszcze jakiś czas, przynajmniej dopóki nie zaśniesz.

Skupiła wzrok na jego surowej twarzy i uniosła odrętwiałą rękę, żeby jej dotknąć. Z jej oczu popłynęły łzy.

– Dziękuję.

Na sekundę ujął jej dłoń, po czym położył ją na narzucie.

– Wracam za kilka minut.

Przyszedł lekarz, podał jej środek nasenny i wymamrotał kilka słów pocieszenia. Bess podchwyciła zatroskane spojrzenie Cade’a, wkrótce jednak lekarstwo zrobiło swoje i zasnęła.

A kiedy się obudziła, w domu było pusto… i zaczął się ból.

Z Gussie nie było żadnego pożytku. Lamentowała, biadoliła i co jakiś czas wpadała w histerię, mimo że garściami łykała środki uspokajające. Z godziny na godzinę Bess coraz bardziej uświadamiała sobie, jakie brzemię przypadło jej w spadku. Jeżeli zachowanie matki zapowiadało to, co niesie przyszłość, to czekało ją prawdziwe piekło.

Cade nie wrócił. Uznała, że to dziwne, bo przecież wiedziała, że był tam poprzedniego wieczoru. Najwyraźniej jednak załatwił, co trzeba, i uznał, że Gussie nie byłaby zadowolona z jego obecności.

– Jak to dobrze, że jesteś silna, Bess – zachlipała matka, kiedy usiadły w salonie. – Sama nie dałabym rady.

– Ja nic nie zrobiłam. To Cade wszystko załatwił – odparła. – Zaniósł mnie na górę, wezwał lekarza. Ja też się załamałam.

– Mam rozumieć, że ten człowiek całą noc spędził pod moim dachem?! – z furią zawołała Gussie. – Nie chcę go tu widzieć! Nigdy więcej!

– Nie czas na histerie, mamo – powiedziała Bess uspokajającym tonem. – Nie byłam w stanie wszystkim się zająć, więc Cade to zrobił. Cokolwiek o nim myślisz, tata go lubił… przyjaźnili się. – Wzdrygnęła się na myśl, że Cade musiał zobaczyć to, co ona ujrzała przez otwarte drzwi gabinetu. Lubił jej ojca. – Dlaczego to zrobił? – spytała cicho. – Dlaczego? Nie rozumiem, co tu się stało. Tata był rozsądny i silny…

– Wkrótce się dowiemy – wtrąciła Gussie. – A teraz przynieś mi kawę, kochanie. Proszę. Porozmawiamy sobie…

Zaraz po lunchu zjawił się ich prawnik, Donald Hughes, i przekazał im, co będzie się działo przed odczytaniem testamentu, które miało nastąpić po pogrzebie. Dzięki Bogu Cade załatwił też wszystkie formalności związane z pogrzebem, w czym pomagał mu Donald.

Bess słuchała spokojnego głosu prawnika w całkowitym osłupieniu, a twarz Gussie bladła i czerwieniła się na przemian.

– C… co takiego? – wydukała Gussie.

– Jesteście bankrutami – wyjaśnił Donald łagodnie. – Inwestycja, w którą zaangażował się twój mąż, to był przekręt. Sprawcy zdążyli uciec z kraju, nie ma co liczyć na ich ekstradycję. Frank wpakował w ten projekt cały wasz majątek. Wszystko przepadło, a przy okazji Cade stracił na tym sto tysięcy dolarów. Niestety Frank zagwarantował, że jeśli inwestycja nie wypali, zwróci mu jego wkład co do centa. Przykro mi, ale tak to wygląda od strony prawnej i nic nie możecie z tym zrobić.

Gussie mogła zrobić tylko jedno, więc to zrobiła, czyli zemdlała i osunęła się na podłogę.

Bess bez ruchu siedziała ze wzrokiem wlepionym w prawnika, usiłując przyswoić sobie to, co powiedział. Jej ojciec wdał się w jakiś szemrany interes, który doprowadził go do katastrofy. Zrujnował swoje finanse, zawiódł rodzinę i przyjaciół, dlatego się zabił.

Choć zabrzmi to makabrycznie, decyzja o samobójczej śmierci na swój sposób była logiczna. Tyle że Gussie i Bess zostały z jego długami i groziło im, że stracą wszystko. A najgorsze było to, że przepadnie również dom. Czekała więc je przeprowadzka, bieda i zaczynanie od zera. Bess spojrzała na leżącą matkę i mimowolnie pomyślała, że Gussie, nawet gdy jest nieprzytomna, wygląda pięknie. Sama też chętnie by zemdlała, licząc na to, że kiedy się ocknie, cała ta historia okaże się tylko sennym koszmarem. Ale Donald był aż nadto realny, podobnie jak matka. Wszystko to działo się naprawdę. A jej problemy dopiero się zaczęły.

Rozdział trzeci

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty

Tytuł oryginału: Denim and Lace

Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2016

Opracowanie graficzne okładki: Madgrafik

Redaktor prowadzący: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Jakub Sosnowski

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 1990 by Diana Palmer. All rights reserved.

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. 

Wszystkie prawa zastrzeżone. 

ISBN 978-83-276-4752-8

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink