Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
PRAWDA JEST BARDZIEJ PRZERAŻAJĄCA OD NAJMAKABRYCZNIEJSZEJ FIKCJI
Pierwowzór Leatherface'a z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" i Buffalo Billa z „Milczenia owiec".
Jego prawdziwa historia to gotowy materiał na najmroczniejszy horror.
Koszmarne znaleziska w domu Geina przyprawiają o mdłości. Meble obite ludzką skórą, zastawa stołowa wykonana z męskich kości, zasuszone kobiece głowy... A to dopiero początek. Tak jak jedynie początkiem był strój starannie uszyty z fragmentów zwłok.
Ta książka wstrząśnie wami do głębi. Nie będziecie chcieli uwierzyć, do czego zdolny jest człowiek, ale to wydarzyło się naprawdę.
Co sprawiło, że religijny chłopiec stał się seryjnym mordercą? Dlaczego skromny samotnik zaczął dekorować swój dom ludzkimi szczątkami?
Niemożliwe jest usprawiedliwić Geina, ale ta pozycja sprawi, że zrozumiecie jego szaleństwo. Choć czy to w ogóle możliwe?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 234
Czytelnikom. Z podziękowaniem za każdą recenzję, komentarz oraz wielogodzinną cierpliwość targową. To wszystko dzięki Wam. I przez Was.
„Ten, kto wyzwala z siebie bestię, pozbywa się bólu bycia człowiekiem”
Hunter S. Thompson, Lęk i odraza w Las Vegas, Warszawa 2008
1.
– Ty zwyrodnialcu! Ty…
Pucołowaty sierżant głęboko wciąga powietrze. Przesłuchujący mnie szeryf przed chwilą wyszedł z niewielkiego, dusznego pokoju i zostaliśmy sami. Sierżant ma około trzydziestu lat, szczeciniaste wąsy, nalane policzki z czerwonymi wypiekami oraz małe oczka. Na jego czole perli się pot. Przypatruje się mi z mieszaniną obrzydzenia, niedowierzania oraz strachu. Choć zapewne ważę o połowę mniej od niego, nie czuje się komfortowo w moim towarzystwie. Już wie, kim jestem. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. A przynajmniej wydaje mu się, że mnie pojął, rozszyfrował i może wrzucić do szuflady z etykietą „zwyrodnialcy”. Ale to nie takie proste.
Z korytarza dobiegają mnie podniesione głosy. Kilku mężczyzn żywiołowo o czymś dyskutuje. To gliniarze komentują ostatnie wydarzenia i prześcigają się w rzucaniu pomysłów o tym, jak powinienem skończyć.
– Niczego o mnie nie wiecie – szepczę.
– Co ględzisz?
– Powiedziałem, że niczego o mnie nie wiecie.
Sierżant parska. Zakłada ręce za głowę i spogląda gdzieś za mnie. Stara się udawać rozluźnionego, lecz wytrzymuje w tej pozycji tylko chwilę. Zaraz ponownie siada jak na gwoździach. Zaciska pięść i ukradkiem zerka, czy aby na pewno nie gwizdnąłem mu z kabury pistoletu.
Nie jestem magikiem. Nie jestem kuglarzem ani demonem, za jakiego mnie mają. Na razie po korytarzach komisariatu krążą jedynie plotki, ale już one wystarczyły, aby na wszystkich padł blady strach. Rzadko kiedy zdarza się, by przerwano przesłuchanie prowadzone przez szeryfa. Tymczasem trzy lub cztery minuty temu do pokoju zajrzał jakiś młody gliniarz i drżącym głosem poprosił swojego szefa na zewnątrz. Twarz miał bladą, jakby wysypano na niego worek mąki. Aż żal było patrzeć na tego sympatycznego chłopaka, którego w końcu znałem z widzenia. Jak wielu z nich.
– Jestem niewinny – odzywam się po kilku kolejnych sekundach ciszy. – I mam prawo do adwokata.
– Zamknij się.
– To moje prawo.
– Zamknij się!
Sierżant nerwowo podnosi głos. Łypie w stronę drzwi, ale na razie nikt nie przychodzi mu z pomocą.
– Czego się pan boi? – Pochylam się w jego stronę na tyle, na ile pozwalają mi kajdanki. – Zdaje się, że podczas przesłuchania nie powinienem być skuty.
– To decyzja szeryfa.
– Wiecie, że wszystkie kwestie proceduralne mogą być wykorzystane przeciwko wam? To działa w obie strony.
Czytałem wiele książek. Z przyjemnością oglądam również filmy kryminalne i horrory. Nie jestem głupi, choć zapewne za takiego wszyscy mnie mają. „Ten dziwak”, „cudak”, „strach na wróble” – znam te wszystkie określenia, które padają za moimi plecami, gdy ich niby nie usłyszę. Zupełnie jakbym był przygłuchy.
Ale nie wszyscy mnie tak traktują. Mam trochę znajomych, choć żadnych przyjaciół. No może z wyjątkiem Nelsona, ale i jego nie ma teraz przy mnie. Poza tym nasze drogi się rozeszły… Jestem bardzo samotny. Nie powinno się być samotnym, kiedy człowieka wloką na komisariat. Nikt na to nie zasługuje. Ale moja mama… Nie mieszajmy jej do tego.
Wyprostowuję się i ściągam ramiona do tyłu. Kajdanki na moich nadgarstkach brzęczą, a sierżant odruchowo sięga ku biodru. Zupełnie jakby był gotów mnie zastrzelić tylko za to, że się poruszyłem. Zaciska usta i marszczy czoło. Jego nerwy są napięte do granic wytrzymałości. Kropla potu ścieka mu przy nosie, po czym skapuje na blat biurka. Mam wrażenie, jakbym obserwował to w zwolnionym tempie.
Policjant głośno przełyka ślinę. W tym samym momencie otwierają się drzwi i do pomieszczenia wchodzi szeryf. W ciągu ostatnich minut zmienił się nie do poznania. Mięśnie jego twarzy napięły się, rysy się wyostrzyły, a ruchy przypominają ruchy jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Obrzuca mnie nienawistnym spojrzeniem.
– Szefie… – Sierżant również dostrzega tę zmianę i zaczyna jeszcze ciężej oddychać. – Czy możemy…
Szeryf przerywa mu machnięciem ręki. Rzuca na biurko plik jakichś kartek, po czym wyciąga jedną z nich. Jego dłoń drży jak u paralityka.
– Właśnie zakończono przeszukanie pańskiej farmy, panie Gein – odzywa się, nawet na mnie nie patrząc. – Mam tu częściowy wykaz tego, co tam znaleziono…
Zawieszenie głosu ma mnie chyba nakłonić do mówienia. Wzruszam jedynie ramionami i wygodniej rozsiadam się w krześle. Sierżant z zaintrygowaniem łypie na szefa, a ten zaczyna czytać głosem łamiącym się jak u dziewczynki przyłapanej na cudzołóstwie.
– Gorset wykonany z oskórowanego kobiecego tułowia, maski ze skóry głów, pas z kobiecych sutków, pary warg służące za obciążniki rolet, abażur lampy z ludzkiej twarzy…
Szeryf milknie i wierzchem dłoni ociera usta. Wygląda, jakby miał zaraz zwymiotować. Sierżant ukradkowo odsuwa się od biurka i ponownie łypie na kaburę. Wydawało mu się, że ujęcie mordercy to największe zło, z jakim może mieć do czynienia. Oto był przed nim facet, który kogoś zastrzelił lub ugodził nożem. Dla pieniędzy lub zaspokojenia żądzy. Teraz już wie, że się mylił.
– Kobiece czaszki z obciętymi wierzchołkami, miski z ludzkich czerepów, kosz na śmieci ze skóry ud… – Szeryf odczytuje dalej, a ja przestaję go słuchać.
Nie zamierzam się tłumaczyć. Wiem, że on oraz jego kumple już mnie ocenili i skazali. Ale wy posłuchacie mojej historii, bo chociaż to należy mi się po latach. Dobrze? Nie będę się wybielał, tylko opowiem wszystko po kolei. Tak będzie najłatwiej.
2.
PÓŁ WIEKU WCZEŚNIEJ
Spoglądam na okrągłą, sympatyczną twarz mojego brata. Wiem, że Henry mnie kocha. Ja również go kocham. Nie potrafię tego wymówić, ale to czuję. Wyciągam ku niemu rączki, gaworzę i szeroko się uśmiecham. On również się do mnie uśmiecha.
– Mamo, mamo! – woła. – Ed się obudził. Zaraz będzie ryczał.
Nie będę. Wcale nie zamierzam, ale słowa Henry’ego mnie bolą. Dlaczego miałbym ryczeć? O co mu chodzi?
Widzę mamę podchodzącą do mojego łóżeczka. Jest drobna i bardzo ruchliwa. Ma bladą twarz, duże oczy, a jej usta przypominają czerwoną kreskę. Nie uśmiecha się. Nachyla się nade mną i dotyka mojego policzka. Przez chwilę przytrzymuje dłoń, wreszcie się wyprostowuje.
– Dalej jest rozpalony – mówi bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. W pomieszczeniu jesteśmy tylko we trójkę. Ojca tu nie ma. Pewnie pracuje albo pije z kumplami w pobliskim barze. Właściwie do tego sprowadza się całe jego życie. Tak przynajmniej utrzymuje mama, ale ja zawsze jej wierzę.
– Dasz mu ten środek od aptekarza? – pyta Henry. – Miał go wziąć jak najszybciej.
– Jeszcze nie teraz.
– Ale przecież po to go kupiliśmy…
– A jeśli się wyliże? Może ktoś z was będzie go bardziej potrzebował, w końcu nie jest z nim jeszcze tak źle. Lekarstwa są drogie.
Mama ciężko siada na ustawionym przy łóżku bujanym fotelu. To stara konstrukcja z podziurawioną plecionką, trzeszczącą płozą oraz urwanym podłokietnikiem.
– I co teraz? – niepewnym głosem dopytuje Henry. – Przestał się nawet śmiać, ale dalej nie płacze…
Mówi, jakby zależało mu na tym, żebym w końcu wybuchnął płaczem. Mama odchyla się w fotelu, przymyka oczy i dotyka czubkami palców wskazujących skroni. Przez kilka sekund panuje niemal całkowita cisza. Przerywa ją jedynie bzyczenie muchy przy szybie. Nagle mama spogląda na mnie tak, jak tylko ona potrafi. Świdrującym, przeszywającym wzrokiem. Jakby wszystko wiedziała.
– Pomodlimy się – decyduje. – Musimy się pomodlić.
Wstaje z fotela i podchodzi do Henry’ego. Kładzie dłonie na jego ramionach, co jest znakiem, by się wyprostował. Mój brat się żegna, po czym spogląda na mnie ponuro. Nie jest przekonany, ale nie zamierza sprzeciwiać się mamie. Nigdy tego nie robi. Nie robi tego nikt z nas.
Mój brat razem z mamą rozpoczynają intonowanie jakiegoś ponurego psalmu. Ich głosy splatają się, a słowa stają się niezrozumiałe. To melodia znana z wszystkich pogrzebów. Pieśń, która będzie towarzyszyła mi przez całe życie. Mamrotanie pełne rozpaczy, błagań i żalów. Wzywająca, by stał się cud zmartwychwstania.
Cud najwyraźniej się zdarzył. To moje pierwsze wspomnienie i choć nie pamiętam, co działo się w kolejnych dniach, nigdy nie mówiono, bym chorował nazbyt poważnie. Nigdy też się o to nie dopytywałem. Ile mogłem mieć wtedy lat? Dwa lub trzy. A może jedynie roczek lub mniej? Nie mam pojęcia.
Urodziłem się w La Crosse w stanie Wisconsin 27 sierpnia 1906 roku. Byłem drugim dzieckiem George’a i Augusty Geinów, kolejnym mieszkańcem niewielkiego miasteczka i dumnym, choć jeszcze nieświadomym swej dumy Amerykaninem. Tak, wiem, z czym wam się kojarzy Ameryka tamtych lat. Ale te wszystkie wyobrażenia to nieprawda.
W roku moich urodzin Upton Sinclair opublikował powieść pod tytułem Dżungla, przedstawiającą życie rodziny emigrantów w Chicago na początku XX wieku. Wtedy oczywiście o tym nie wiedziałem, ale miałem ją przeczytać jakieś piętnaście lat później. Spodobała mi się. Cztery miesiące przed moim przyjściem na świat ogromne trzęsienie ziemi zniszczyło San Francisco, zabijając kilka tysięcy osób i pozbawiając dachu nad głową około ćwierć miliona. Moja mama twierdziła, że była to kara boska za szerzenie się w Kalifornii rozmaitych sekt. Niedługo później wyemitowano pierwszą transmisję radiową w Stanach Zjednoczonych, wydano kolejną z moich ulubionych książek, czyli Białego Kła Jacka Londona, a budowa Kanału Panamskiego trwała w najlepsze. Prezydent Theodor Roosevelt przyznał Devils Tower status pierwszego w historii pomnika narodowego. Dlaczego akurat tej skale? Może ze względu na ohydną nazwę.
Możecie pomyśleć o rozwoju motoryzacji, przemysłu, o kolejnych wielkich fortunach oraz o wszystkim tym, czym Ameryka wydaje się być, a co jest jedynie jej fasadą. Brzmi to jak wspaniały sen i ziszczenie marzeń. Nic bardziej mylnego. Od najmłodszych lat miałem świadomość, że otacza mnie piekło. Zanurzałem się w nim z pełną świadomością. W końcu ponad piekłem czekał raj.
3.
– Świat jest zły, rozumiesz? Świat potrafi zniszczyć każdego człowieka, bo świat to ludzie. Unikaj ludzi i nigdy im nie ufaj. Nie spodziewaj się po nich niczego dobrego, bo nawet mimo chrztu są grzeszni. Człowiek to zło. Bądź dobry i ufaj tylko rodzinie oraz Bogu, rozumiesz?
Mama kładzie mi dłoń na ramieniu, tak jak kiedyś robiła to Henry’emu. Spogląda mi głęboko w oczy, a ja kiwam głową.
– Wiesz, że chcę dla was jak najlepiej. Oddałabym za was życie, ale wy też musicie mieć swoje rozumy, a przede wszystkim wiarę. Tylko głęboka wiara pozwala dostąpić zbawienia. Nie mogę w tej sprawie zrobić nic więcej niż błagać Boga, by miał dla was wyrozumiałość. Rozumiesz?
– Mhm.
– Rozumiesz? – Mama mocniej zaciska palce, wbijając je w mój obojczyk. Z bólu wypycham do przodu pierś. – Odpowiadaj pełnymi zdaniami.
– Tak, mamo, rozumiem.
– Dobrze. Bardzo dobrze.
Przez twarz mamy przemyka jakby delikatny cień uśmiechu. Nie mogę tego nazwać inaczej. „Cień uśmiechu” to najlepsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy. Powinniście mnie zrozumieć…
Matka puszcza mnie i się wyprostowuje. Poprawia rękaw długiej, ciemnej sukni, którą nosi niemal każdego dnia. Jej ubranie przypomina stroje, w jakich chodzą najstarsze panie w naszym miasteczku. A przecież wcale nie jest tak stara.
– Pójdź dzisiaj z tatą do pracy – rzuca, spoglądając gdzieś za mnie. Instynktownie wyczuwam, że ojciec stoi na progu pokoju. – Będziesz go pilnował, a on będzie pilnował ciebie.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – mamrocze tata. – Będzie się nudził i przeszkadzał…
– Musi się uczyć cierpliwości.
– Gdybym był w sklepie to tak, ale…
Spojrzenie matki wystarcza, by ojciec nie protestował. Głośno wzdycha, zarzuca na ramiona płaszcz i kieruje się do wyjścia.
– No dobra, zbieraj się! Dziś mam trochę roboty…
Tata pracuje w sklepie spożywczym, ale dorabia również na cmentarzu jako grabarz. Mówi się o tym u nas w domu całkowicie wprost. Kopie groby i chowa do nich trumny. Czasem pomaga w organizacji pogrzebów. Mama znacznie bardziej docenia właśnie tę jego pracę. Widzę to, choć pewnie nigdy tego nie powiedziała.
Przez całą drogę na cmentarz tata niemal się nie odzywa. Co jakiś czas zerka na mnie spode łba, otwiera usta, jakby coś miał powiedzieć, lecz kończy się na mlaśnięciu. Jakby było mu żal, że mu towarzyszę. A ja… Chciałbym mu pokazać, że bardzo się z tego cieszę, lecz nie potrafię.
– Nie będę przeszkadzał, tato – zapewniam, gdy mijamy cmentarną bramę. Jakiś mężczyzna z daleka macha do ojca, ten odpowiada mu skinieniem głową.
– Mam nadzieję, że nie będziesz.
– Mogę ci w czymś pomóc.
– Lepiej się pobaw. I nic nie mów mamie.
Porozumiewawcze spojrzenie ojca jest dla mnie krępujące. Zupełnie jakby chciał, żebym w przyszłości kłamał, a tego nie umiem. I nie chcę. Nigdy nie okłamałem mamy.
Mijamy rząd grobów i skręcamy w starą alejkę. Po jej obu stronach rosną wysokie drzewa. Wiatr szumi wśród liści, a od zachodu niebo robi się czarne.
– Chyba będzie ulewa – zauważa mężczyzna, który do nas dołączył. – A ty co, wziąłeś małego do roboty?
– Niech widzi.
– Ile on ma?
– Wystarczająco, Tom. Naprawdę nie martw się o niego.
Ta wymiana zdań przykuwa moją uwagę, ale się nie odzywam. Niepytane dzieci nie powinny wtrącać się do rozmowy dorosłych. Zaintrygowany, czekam na to, co się wydarzy. Mijamy jeszcze jedną alejkę, po czym skręcamy w wąską ścieżkę przy kamiennej kaplicy. To katolicka część cmentarza, a budynek sprawia wrażenie żywcem przeniesionego ze średniowiecznej Anglii. Bardzo podobny znajduje się na jednej z ilustracji w książce Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu. Nad łukowatymi drzwiami ma okrągłe okno, w którym umieszczono witraż. Z dachu sterczy niska wieżyczka.
– Tu. – Tata delikatnie popycha mnie w prawą stronę. – Ostrożnie.
Wchodzimy między wysokie nagrobki w kształcie krzyży i nagle dostrzegam oparte o jeden z nich łopaty. Darń jest zdjęta, z grobu wyjęto część podbudowy płyty. Widzę zionącą z dziury ciemną pustkę. Gdzieś tam… tam na dnie… znajdują się zwłoki.
Na samą myśl o tym mój oddech przyśpiesza, a serce uderza nieco mocniej. Chciałbym zajrzeć do środka, kusi mnie, lecz jednocześnie się boję.
– Woda podmyła tę część cmentarza – wyjaśnia oględnie tata. – Likwidujemy stare kwatery, żeby zwłoki nie spłynęły na dół.
– Poza tym to bardzo droga okolica – wtrąca towarzyszący nam mężczyzna. Dopiero teraz zwracam na niego większą uwagę. Ma około sześćdziesięciu lat, jest przygarbiony i ma całkowicie siwe, wręcz białe włosy. Przypomina mi jakąś postać z bajki, ale nie mogę sobie przypomnieć jaką. – Wszyscy chcą tu skończyć.
Ojciec i siwowłosy wybuchają śmiechem. Biorą łopaty, po czym kierują się do rozkopanego grobu.
– Chcesz zajrzeć? – pyta tata. – No, wiem przecież, że chcesz. Nie bój się.
Waham się.
4.
Wahanie jest błędem. Polecenia rodziców należy wykonywać natychmiast, bez żadnego zastanowienia. Poza tym wnętrze grobowca rzeczywiście mnie fascynowało, ale… Sam nie wiem, dlaczego poczułem wstręt. Kręcę głową i się cofam. Ojciec spogląda na mnie zdziwiony.
– Masz strachliwego syna – mruczy jego kompan. Mlaska i spluwa na ziemię. – Czego on się tak pietra?
– A kto go tam wie? Może dzieciaki widzą więcej niż dorośli.
Ojciec stara się obrócić wszystko w żart, ale nie mam wątpliwości, że jest na mnie zły. Nerwowo zaciska pięści. Tymczasem we mnie narasta naturalny bunt. Nie i już. Cofnąłem się, podjąłem decyzję i nie chcę zaglądać do tego przeklętego grobu. Nie chcę wiedzieć, co się w nim znajduje. Choćby zżerała mnie ciekawość, to naturalny upór zwycięży.
Cofam się o kolejny krok, a ojciec gniewnie zagryza usta. Gdyby był sam, zapewne w ogóle nie zwracałby na mnie uwagi. Jednak jego kumpel dalej dowcipkuje.
– Jaki ojciec, taki syn. – Trąca mojego tatę w ramię i się śmieje. – Pamiętasz, jak wleciałeś do trumny?
– Poślizgnąłem się.
– Aha. Tak właśnie. Może i twój mały by się poślizgnął?
– Nie. Daj spokój.
Ojciec łypie na mnie z ukosa i przez chwilę milczy. Zastanawia się nad czymś. Nie wiem, o co chodzi z poślizgnięciem się ani z tym, co miałbym zrobić, ale czuję narastający niepokój. Niepotrzebnie się zawahałem. Tyle że teraz głupio przyznać mi się do błędu.
– Trzeba wychować faceta – rzuca grabarz. – Ja doskonale pamiętam, jakie miałem problemy z własnym gówniarzem. No, ale on niczego się nie bał.
– On też się nie boi.
– Nie widzę, ale właściwie co mnie to obchodzi… Zabierajmy się do roboty. Już późno.
Tata zaciska dłonie na uchwycie łopaty i ciężko sapie. Przywołuje mnie skinieniem głowy.
– Złaź tam. – Wskazuje na wnękę grobu. – Nic tam nie ma.
W pierwszym momencie wydaje mi się, że tata tylko żartuje, ale on pozostaje śmiertelnie poważny. Przestępuje z nogi na nogę i ponawia skinienie głowy. Zaczynam dygotać. Zerkam na rozgrzebany grób i czuję słabość. Nogi się pode mną uginają, ale udaje mi się opanować.
– Przepraszam, tato… Ja tylko…
– Nie. Złaź tam. Natychmiast.
– Ale… Proszę…
– Natychmiast!
Ojciec rzuca łopatę i gniewnie rusza w moją stronę. Jego kumpel przypatruje się wszystkiemu z szelmowskim uśmiechem. Przez głowę przechodzi mi myśl, że powinienem rzucić się do ucieczki, ale przecież to nic nie zmieni. I tak będę musiał wrócić do domu, i tak będę musiał stanąć oko w oko z ojcem. A mama? Czy teraz opowiedziałaby się po mojej stronie? Zawsze powtarza, że zmarłym należy się szacunek. Codziennie się za nich modlimy. A poza tym przecież ponoć w tym grobie nic nie ma.
Nie potrafię sobie tego wszystkiego wytłumaczyć. Odruchowo się cofam, co jeszcze mocniej irytuje mojego ojca. Dwoma susami dopada do mnie i chwyta mnie za ramię.
– Tato, proszę…
Nie reaguje na mój płacz. Wlecze mnie jak kukłę w stronę grobu. Dyszy z wysiłku. W tym momencie nawet jego kompan przestaje się uśmiechać. Gdzieś zza kaplicy w powietrze wzbija się stado ptaków.
– Tato, to boli!
Ramię rzeczywiście bardzo mnie boli. Idę pochylony ku ziemi, a ojciec naciska jeszcze mocniej. Od grobu dzieli mnie już tylko kilka kroków. Wreszcie stajemy nad jego krawędzią i ojciec zaciska palce na moim karku.
– Patrz – cedzi. – Mówiłem, że tam nic nie ma?
Kiwam głową. Z oczu ciekną mi łzy, lecz staram się zdusić płacz. Głośno pociągam nosem i chlipię.
– Nie spojrzałeś. Patrz!
Ojciec mocniej zaciska palce. Ból zmusza mnie do jeszcze mocniejszego pochylenia się. Zaglądam do środka grobowca. Wnętrze oświetlone jest przez promienie słoneczne, na dnie widać jakieś zbutwiałe deski oraz strzępy szmat. Ze środka wydobywa się dziwny, duszny swąd. Oblepia mi przełyk oraz płuca. Robi mi się niedobrze.
– Złaź tam – nakazuje ojciec. – Rozumiesz? Złaź tam!
Nie boję się tego grobu. Wydaje mi się nawet fascynujący, ale nie chcę tam schodzić. Po prostu nie chcę.
Cofam się, lecz ojciec gniewnie mnie szarpie. Miota mną tak mocno, że czubkami butów staję na samej krawędzi wykopu. Tracę równowagę i rozpaczliwie macham rękoma. Nie mogę nic zrobić. Tracę grunt pod stopami, po czym zaczynam spadać.
5.
– Pomogę ci wyjść, kiedy skończę swoją robotę. Teraz tu zostań i przemyśl swoje zachowanie.
Twarz ojca znika i słyszę jego oddalające się kroki. Rozmawia z drugim grabarzem, od czasu do czasu się śmiejąc. Wreszcie nastaje zupełna cisza.
Opieram się dłońmi o skraj wykopu i staram się znaleźć coś, czego mógłbym się uchwycić. Próbuję cokolwiek wypatrzeć. Krawędzie jednak są bardzo gładkie i śliskie. Woda podmyła nie tylko trumnę, ale i zamieniła gliniastą ziemię w przeszkodę nie do sforsowania. Wbijam paznokcie, lecz nie mogę zrobić nawet głębszego śladu.
– Tato! – krzyczę żałośnie. – Przepraszam!
Robię wszystko, by nie patrzeć pod nogi. W rozproszonym świetle niewiele widzę, lecz wzrok szybko się przyzwyczaja do półmroku. Mam wrażenie, jakby na wysokości kostek moich stóp osiadła mgła. Wyobraźnia podpowiada mi, że kryją się w niej pająki oraz węże.
„Zmarli są wśród nas i zawsze mogą nam pomóc”.
Przypominam sobie słowa mamy wypowiedziane przed paroma dniami. Wtedy nie zwróciłem na nie żadnej uwagi, lecz teraz, przestępując z nogi na nogę, zaczynam się modlić.
Niech ten, kto spoczął w tym grobie, doda mi odwagi i sprawi, żeby tata wrócił jak najszybciej. Albo żeby udało mi się wyjść samemu. Tylko potem… Nie, nie chcę stąd wychodzić. Nie jest tu źle.
Na przekór lękom sprzed chwili siadam na ziemi. Jedną dłonią dotykam jakichś szmat i odruchowo się wzdrygam. Wydaje mi się, jakby coś spośród nich wypełzło. Słyszę cichy syk. Zrywam się i odskakuję na bok.
Staram się przeniknąć niemal zupełną ciemność panującą na dnie grobowca. W ciągu ostatnich minut słońce zmieniło już kąt padania i robi się tu coraz ciemniej. Zapewne do środka pada cień kaplicy lub któregoś z drzew.
Powoli się uspokajam. Cokolwiek by to było, musi się mnie bać jeszcze mocniej niż ja jego. Węże i pająki nigdy nie atakują człowieka same z siebie. Powinienem zachować się spokojnie, aby ich nie sprowokować. Spowalniam oddech i liczę do dziesięciu. Skupiam się na kolejnych cyfrach, starając się sobie wyobrazić, że je piszę. To zawsze pomaga mi zasnąć.
Ciekawe, co teraz robi Henry. Dlaczego nigdy nie ma go przy mnie wtedy, gdy go potrzebuję? On potrafiłby przemówić do taty. Ale czy gdyby trafił tu ze mną, bałby się? Na pewno.
A ja nie. Nie będę się bał, bo nie mam czego. Drażni mnie jedynie ten ohydny, gęsty zapach. Mam wrażenie, jakby wypełniał mnie od środka niczym powietrze wypełniające balon. Przenika mnie na wskroś.
Kto tu został pochowany? Ta myśl momentalnie skupia całą moją uwagę. Kobieta czy mężczyzna? Może jakaś dziewczynka, która zmarła w moim wieku i teraz cieszy się, że ją odwiedziłem.
– Pomożesz mi wyjść? – szepczę. – A może chcesz porozmawiać?
Głos mi drży, więc milknę. Nie chciałbym, żeby jakaś dziewczynka słyszała, jak mówię takim tonem. Zbieram się w sobie i przełykam ślinę. Powstrzymuję się, by nie splunąć.
– Cześć – słyszę głos tuż obok siebie. – Nie bój się.
Nie czuję ani trochę lęku. Odwracam się i spoglądam w głąb grobowca. Właśnie tam panuje największy mrok. Nie widzę nikogo, lecz wyraźnie słyszę, że ktoś się tam chowa.
– Mam na imię Nelson – odzywa się ten sam chłopięcy głos, co przed chwilą. – Mam tyle lat, co ty.
– Wiesz, kim jestem? – dziwię się.
– Oczywiście. Znam cię i wiem o tobie prawie wszystko.
– Skąd?
Nelson cicho chichocze. Wydaje mi się, jakby ciemność wokół mnie jeszcze bardziej zgęstniała, lecz nie przeszkadza mi to. Cieszę się, że nie jestem tu sam.
– A więc mama miała rację – zmieniam temat. Skoro Nelson nie chce odpowiadać na pytania, nie będę w nie brnąć. – Jesteś zmarłym?
– Nie do końca.
– To można być nie do końca umarłym?
– To po prostu bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Wspomniałeś o mnie w modlitwie. Wierzysz w ich moc.
Wierzę. To wszystko dzięki mamie. Gdyby nie ona, pewnie nigdy bym się nie modlił, a wtedy byłbym złym człowiekiem. Zmarli nie pomagają złym ludziom. Chcę o tym powiedzieć Nelsonowi, lecz kiedy otwieram usta, z góry dobiega mnie szmer kroków. Ktoś podchodzi do grobowca i jednocześnie mój przyjaciel znika. Jego niewyraźny zarys rozwiewa się niczym mgła.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Max Czornyj, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Książka jest powieścią opartą na faktach. Jednocześnie część wydarzeń lub niektóre postacie mogą stanowić fikcję literacką, wykreowaną przez autora.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Wikipedia
Redakcja: Marta Akuszewska
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-876-7
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA NA FAKTACH