Wina - Max Czornyj - ebook + audiobook + książka

Wina ebook i audiobook

Max Czornyj

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nowy, przerażający thriller autora, który podbił listy bestsellerów

TO BYŁ PRAWDZIWY DEMON, MOCARNY POTWÓR. MÓWIĘ WAM, TO BYŁO MONSTRUM.
Komisarz Liza Langer oraz profiler Orest Rembert dochodzą do siebie po ostatnim, tragicznym śledztwie. Niestety, spokój nie jest im dany na długo.
Makabryczna śmierć ponownie sprowadza ich na miejsce zbrodni. Relacje kolejnych osób niosą nieprawdopodobną wieść, że w Gdańsku pojawiło się Monstrum rodem z horroru. Czy to coś więcej niż plotka? Wiele wskazuje, że tak...
Niebawem dochodzi do następnych mordów, a ofiary łączy pewien przerażający szczegół. Najgorszy koszmar właśnie stał się rzeczywistością.
Langer i Rembert będą musieli się zmierzyć z czystym Złem.
Istota, która nie czuje powagi oraz grozy śmierci nie byłaby zdolna do okrucieństwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 50 min

Lektor: Leszek Filipowicz
Oceny
4,1 (170 ocen)
74
55
27
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kazuchalex

Dobrze spędzony czas

słabiutka jak na prozę pana Maxa.
10
Mygocha

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
ehfare

Dobrze spędzony czas

Książki Maxa Czornyja to te po które sięgam bez zastanowienia. I choć może „Wina” nie była tak dobra jak poprzednie to zostałam wciągnięta w tą grę domysłów i morderstw. Kolejna historia, której się nie spodziewałam. Szaleniec, okrutne morderstwa, przeszłość i coś co wywoływało u mnie strach. W pewnym momencie zaczęłam doszukiwać się tego co zawsze - zmiany akcji. Nie tym razem… dużo się działo, ale zakończenie nie wbiło mnie w fotel, szczególnie porównując do innych książek autora. Mimo wszystko po posłowiu i ostatnich słowach Oresta, czekam na więcej!
00
DANUSIA1212
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam przeczytać. Bardzo polecam.
00
klaudina7

Dobrze spędzony czas

Dobra, lecz lektor na nie 🙈
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z rodzinami jest jak z książkami.

Nie muszą być duże, byle były dobre.

Mojej powiększonej Rodzinie –

wszystkiego, co najlepsze.

Wyłącznie pozytywnej treści.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„To mówi Pan: »Oto Ja wywiodę przeciwko tobie nieszczęście z własnego twego domu, żony zaś twoje zabiorę sprzed oczu twoich, a oddam je twojemu współzawodnikowi, który będzie obcował z twoimi żonami – wobec tego słońca. Uczyniłeś to wprawdzie w ukryciu, jednak Ja obwieszczę tę rzecz wobec całego Izraela i wobec słońca«. Dawid rzekł do Natana: »Zgrzeszyłem wobec Pana«. Natan odrzekł Dawidowi: »Pan odpuszcza ci też twój grzech – nie umrzesz, lecz dlatego, że przez ten czyn odważyłeś się wzgardzić Panem, syn, który ci się urodzi, na pewno umrze«”.

 

2 Sm 12, 11–14[1]

 

 

 

[1] Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallotinum, Poznań 2003.

 

 

 

 

* * *

 

Pstryk.

Zdjęcie zostaje zrobione. Obrzydliwe? Obrzydliwość to przecież wyłącznie kwestia perspektywy, tak samo jak dobro i zło, jak piękno i ohyda. Niektórzy mogliby pomyśleć o odbiorcach jako o zboczeńcach albo o degeneratach. Ale czy w tej sprawie w ogóle istnieje demokratyczny wybór? Czy demokratycznie można stwierdzić, co jest zboczeniem, a co normą?

Niektórzy, wiedzeni impulsem przekory, powiedzą, że absolutnie nie. Będą mieć rację. Swoją.

Inni zgodzą się, że należy wyznaczyć demokratyczny standard zboczeń, degeneracji i ohydy. Oni również się nie pomylą. W końcu mówimy o kwestiach ocennych, o gustach oraz estetyce.

Czy zbrodnia może być kwestią oceny? Czy gdyby demokratyczna większość zdecydowała, że obcowanie z ludzkim trupem jest normą, byłoby to rzeczywiście akceptowalne? Dla kogo? Społeczeństw czy dla jednostek? W końcu, w zależności od kultury, do śmierci zawsze podchodzono w różny sposób. Ba! Podchodzi się do niej rozmaicie po dziś dzień. W Polsce mało kto zniósłby meksykański zwyczaj wyciągania co roku zwłok bliskich z grobu i przewijania ich w nowy całun. Do momentu, aż rozłoży się mięso oraz odejdą wszystkie płyny ustrojowe, a jedynym, co pozostanie z człowieka, będą wyschnięte, czyściutkie kości.

Pstryk.

Zdjęcie zostaje zrobione pod kolejnym kątem. Estetyka śmierci dla jednych, jest dla drugich równoważna ze śmiercią estetyki. Równie dobrze można fotografować największe kurioza świata. Bliźnięta syjamskie, kobiety o brodach biblijnych mędrców, garbate karły – zawsze fascynowały świat kultury oraz sztuki. Jednak estetyka to słowo na wyrost. Zazwyczaj chodziło o rozmaite pobudzenia oraz emocje. Filie, podniety, bodźce. A czasem jedynie o skandal.

Pstryk.

Zdjęcie jest wykonane z jeszcze innej perspektywy. Sprzeda się dobrze. Zawsze jest na nie popyt, choć oficjalnie nabywca zapewne nigdy nie przyzna się, że wszedł w jego posiadanie. Pójdzie do pracy, a po powrocie do domu ukradkiem wyciągnie je z którejś z książek, spod jakiegoś mebla lub ze schowka – zza kaloryfera. Wszyscy mamy takie tajemnice. I to właśnie one czynią nas prawdziwymi ludźmi.

A potem, gdy przyjdzie Sąd Boży… Wszyscy o wszystkich dowiedzą się wszystkiego. I będzie płacz i zgrzytanie zębów.

Ta myśl sprawiała mu głęboki, fizyczny ból. Mimo to przede wszystkim był wściekły.

 

 

 

1

 

 

Śmierć miała być bardzo bolesna. Powinna przyjść na zawołanie i przynieść mu spokój. Przynajmniej miał taką nadzieję. O nie, bez wątpienia nie było w tym żadnej sprzeczności.

Wszystko wydawało się takie proste, a jednak drżały mu dłonie. Cóż. Takie jest prawo pierwszych razów. Rozejrzał się po ciemnej ulicy i upewnił się, że nikt nie znajduje się w zasięgu wzroku. Drzwi do jednego z domów właśnie cicho się zamknęły, a padająca ze środka smużka światła została brutalnie odcięta. Wokół zapanował całkowity mrok.

Poprawił kaptur płaszcza przeciwdeszczowego, choć od paru godzin nie padało. Zasunął zamek błyskawiczny i po chwili ponownie go rozpiął. Była to tylko gra na zwłokę. Jakiś głęboko tkwiący w nim pierwiastek nie był przekonany do tego, co zamierzał zrobić. Protestował, pobudzając kotłowaninę myśli. Pozór wątpliwości mógł zburzyć konstrukcję tworzoną przez niego z mocnych argumentów od bardzo dawna. A może nie były to argumenty, lecz jedynie emocje? Każdy ma do nich prawo, choć on starał się sam go pozbawić. Obedrzeć z praw, przesądów oraz naleciałości człowieczeństwa.

– Zrób to – syknął sam do siebie. – Do diabła, zrób to, durniu!

Pociągnął nosem i niezgrabnym krokiem ruszył w stronę domu. Przemknął obok dwóch starych SUV-ów, po czym zatrzymał się przy zaparkowanej na chodniku skodzie kombi. Działał tak sprawnie, jak tylko potrafił. Na szczęście był dobrze przygotowany.

Z całej siły wepchnął cienki drut nad szybę tylnych drzwi. Udało się to zrobić zaskakująco łatwo, a uszczelka wydała jedynie ciche cmoknięcie. Wtedy kucnął i szarpnął drut w dół. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt, ale nic się nie stało.

Cicho zaklął. Mógł to przetestować na innym aucie i w innych warunkach. Jednak teraz już było zbyt późno. Nie istniała żadna możliwość ucieczki ani wycofania się.

– Będzie, co ma być. Kropka.

Nie wiedział, czy to powiedział, czy słowa jedynie wybrzmiały w jego umyśle. Jednocześnie ponownie szarpnął drut. Tym razem coś jęknęło i szyba opuściła się o kilka centymetrów. Udało się!

Zerwał się z klęczek i wsunął palce w szczelinę. Był bardzo silny, ale mocniejsze otwarcie szyby okazało się trudniejsze, niż sądził. Poza tym musiał diabelnie uważać, aby niczego nie uszkodzić. Nie mógł stłuc szyby ani zostawić na niej śladów. Zaciskając szczęki, zapierał się dłonią owiniętą w gruby materiał. Wreszcie otwór był taki, jakiego potrzebował. Musiał uważać, aby nazbyt go nie powiększyć. Gdyby przesadził, wszystko mogłoby się skomplikować, a jego pierwszy raz okazałby się niewypałem.

– Ha, ha… – szepnął z ponurą kpiną. – Bardzo zabawne.

Odciągnął połę płaszcza przeciwdeszczowego i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. Wyciągnął z niej niewielkie zawiniątko. Przez chwilę się wahał, lecz wreszcie wstrzymał powietrze i cisnął zawiniątko do środka auta. Upadło między tylnymi fotelami a fotelem kierowcy, dokładnie tam, gdzie chciał. Skoro sprzyjało mu szczęście, może właśnie to było im wszystkim pisane. Los? Bzdura. Historię i losy ludzkie tworzyli ludzie.

Nie zamierzał się teraz nad tym zastanawiać. Śmierć miała przynieść przede wszystkim spokój. Jemu i im.

Poprawił kaptur, po czym nie śpiesząc się, zawrócił ku miejscu, gdzie wcześniej czekał. Żałował, że ma słaby wzrok i nie nosi okularów. Teraz chciałby widzieć wszystko jak najlepiej. Mimo pogody i mimo ciemności. Jak sowa. W końcu nie bez powodu ten dziwny ptak był symbolem nadchodzącej kostuchy.

Raz. Dwa.

Słyszał, jak śmierć zbliża się w tę stronę. Poczuł przyjemny dreszcz. Sowa zahukała, zwiastując rychły kres.

 

 

 

2

 

 

Skrzypnięcie drzwi, plamka światła i cień wychodzący z budynku. Potem szczęk kroków oraz błyśnięcie latarni, która zapaliła się tylko po to, by po sekundzie zgasnąć. Ujadanie psa na niedalekiej posesji.

Jednak on, niczym zahipnotyzowany, stał nieruchomo. Lekko pochylony, wydawać by się mogło, że w niewygodnej pozycji, przypominał bajkowe straszydło. Szpiczasty kaptur płaszcza deszczowego upodabniał go do stroju inkwizytorów, ale przecież był to jedynie przypadek. Nie o religię chodziło. Nie chodziło o wyroki boskie ani o kwestię wiary w cokolwiek. No, może poza wiarą w samego siebie.

Nagle zerwał się wiatr i poniósł po ulicy metalową puszkę. Nieprzyjemne brzęczenie jeszcze bardziej rozwścieczyło ujadającego psa. Tymczasem postać, która podeszła do auta, zwolniła kroku. Wreszcie się zatrzymała i spojrzała na uchyloną szybę. Na szczęście nie zajrzała do środka. Zimne, mocne powiewy wiatru zwiastowały, że lada moment ponownie może lunąć deszcz.

Szczęście naprawdę mu sprzyjało. Obserwowana postać pośpiesznie otworzyła samochód i schowała się w jego wnętrzu. Po chwili zapaliły się światła, a turbodoładowany silnik nieprzyjemnie zabuczał. Gdy obroty się wyrównały, kierowca powoli wycofał i zjechał z chodnika. Musiał uważać, aby nie zahaczyć o bok jednego z ogromnych SUV-ów. Manewrowanie wymagało sporo umiejętności, lecz udało mu się to zrobić bez większego problemu.

Wreszcie skoda wyjechała na ulicę. Była to wąska, tylko teoretycznie dwujezdniowa osiedlowa dróżka. Stojące na poboczu auta zmuszały kierowców jadących z naprzeciwka do wzajemnego przepuszczania się. Jednak teraz nikt inny nie znajdował się w pobliżu. Skoda była jedynym autem poruszającym się ulicą, a w zasięgu wzroku nawet nikt nie spacerował. Okolica wydawała się całkowicie wymarła.

Następny dowód, że sprzyjało mu szczęście. Po raz kolejny poprawił kaptur i bez zbędnego zastanawiania się sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej urządzenie przypominające pilot telewizyjny. Właściwie kiedyś nawet nim było, lecz po kilku modyfikacjach miało służyć do czegoś całkowicie innego.

Nieoczekiwanie znów się zawahał. Jego pokrzywiony palec zawisnął tuż nad jednym z guzików. Zdeformowana dłoń drżała, jakby miotała nim febra. Mimo to nie mógł zwlekać ani chwili dłużej. Auto oddalało się i za moment miało wyjechać poza zasięg sygnału.

– Stało się – wyszeptał, nacisnąwszy przycisk.

Nie wydarzyło się całkowicie nic. Tak starannie opracowywany sprzęt nie zadziałał. To przecież było niemożliwe, testował go i…

Wtem wnętrze skody błysnęło, jakby zapalono w nim dziesiątki bardzo mocnych żarówek. Sekundę później rozległ się przeraźliwy huk. Całe auto się zapaliło i wyleciało w powietrze. Siła eksplozji oderwała je od powierzchni ulicy, po czym cisnęła na bok. Skoda uderzyła o zaparkowaną na poboczu furgonetkę, a potem przekoziołkowała. Kolejne błyski oświetlały ulicę. Z kilku pobliskich aut wypadły szyby i nagle wszystko zasnuł kłąb gęstego, gryzącego dymu. Przewrócony na bok pojazd wreszcie się zatrzymał, lecz z jego środka coś się wytoczyło.

Była to ludzka głowa. Włosy paliły się, roznosząc obrzydliwą woń spalenizny. Monstrum bez zastanowienia pobiegło w jej stronę. To mogłoby być najlepsze trofeum.

 

 

 

3

 

 

– Wtedy pocałowałem komisarz Langer, choć oficjalnie powinniście nazwać to resuscytacją…

Wypowiedziawszy te słowa, Orest Rembert uśmiechnął się i łypnął na Lizę. Langer przewróciła oczami. Znajdowali się na niewielkiej scenie przed blisko setką gości – dziennikarzy, wykładowców szkół policyjnych oraz rozmaitych oficjeli. Od dwóch tygodni, objeżdżając kraj, prowadzili cykl spotkań, w którym opowiadali o swoich najciekawszych sprawach kryminalnych. Oczywiście wisienką na torcie pośród relacji była ta najbardziej makabryczna, sprzed niespełna kwartału. Choć teraz robili dobrą minę i sobie żartowali, jeszcze miesiąc temu oboje leżeli w szpitalu. Przynajmniej objazdówka dobiegała końca, a ich ostatni występ odbywał się w Gdańsku.

Publiczność wybuchnęła śmiechem. W jednym z ostatnich rzędów siedział mężczyzna w garniturze, który starannie wszystko notował. Jeszcze raz uniósł pióro i ponad zapiskami dotyczącymi ostatniej sprawy duetu, nakreślonymi niczym zarys fabuły książki, zanotował pojedyncze słowo „Mord”. Jednak ani Rembert, ani Langer nie mogli tego widzieć. Komisarz odwróciła się do profilera plecami i przeszła przy punktowym reflektorze. Zatrzymała się na samej krawędzi sceny. Przez chwilę stała, wpatrując się przed siebie, jakby zbierała myśli. Miała delikatną urodę, choć jej rysy zdradzały osobowość kogoś o mocnym poczuciu własnej wartości oraz pewności siebie. Nie musiała robić nic niezwykłego, by zapanowała całkowita cisza. Wszyscy oczekiwali tego, co za chwilę powie, jakby miały to być słowa jakiegoś guru. Langer jednak nie chełpiła się tą chwilą. Nie sprawiała wrażenia ani przesadnie szczęśliwej, ani ukontentowanej reakcją publiki. Przynajmniej na zewnątrz.

– Czasem najwięksi pajace bywają naprawdę dobrymi specjalistami – stwierdziła całkowicie poważnie. Jej słowa niemal natychmiast wywołały kolejną salwę śmiechu, który poniósł się po sali. – Wbrew temu, co mówi ten człowiek, w naszym zawodzie nie może być mowy o zbyt bliskich relacjach.

– Naprawdę? – Rembert natychmiast znalazł się tuż przy niej. Wytrzeszczył wielkie, błękitne oczy i teatralnie rozłożył ręce. – I dowiaduję się tego właśnie teraz? Nie mogłaś mi tego powiedzieć rok temu, gdy zamiast ścigać mordercę, uklęknęłaś, by sprawdzić, czy nie zwichnąłem sobie kostki?

Liza odwróciła się do niego i zdobyła się na uśmiech. Przeszła tuż za nim. Wtedy, gdy publiczność nie mogła jej widzieć, wyszeptała:

– Nie pozwalaj sobie. To nie cyrk. Ale jeśli bardzo tego pragniesz, mogę dać ci w pysk.

Rembert nic sobie z tego nie zamierzał robić. Strzepnął z rękawa marynarki niewidoczny pyłek i zaczesał dłonią kosmyk blond włosów.

– Mógłbym państwu opowiedzieć wiele sekretnych historii, ale ta kobieta ma pozwolenie posiadania broni. A to każe mi się zastanowić dwa razy.

– Oreście…

W rzeczywistości Langer wcale nie była tak poważna, jak by się mogło wydawać. Z trudem powstrzymywała uśmiech, lecz coś kazało jej przynajmniej zachowywać pozory. Zazwyczaj po części merytorycznej wystąpień Rembert plótł trzy po trzy, co podobało się przybyłym i pokazywało, jak wielki ma talent sceniczny. Jednak ministerstwo nie płaciło im za urządzanie kabaretu. Specjalnie dotowany cykl spotkań miał na celu przybliżenie pracy policji oraz przyciągnięcie do służby nowych adeptów.

– Właśnie! Jakże wspaniale przywodzisz nas, Oreście, do meritum – odezwała się, zatrzymawszy się niemal dokładnie pośrodku sceny. – Gdyby ktoś z państwa pragnął zdobyć pozwolenie na broń i wstąpić do policji…

Przerwało jej trzaśnięcie drzwi. Na salę wpadły dwie rosłe postacie, lecz ze swojej perspektywy Liza widziała jedynie zarys ich sylwetek. Jednak po samym sposobie poruszania się wysnuła paskudne przypuszczenia co do tożsamości przybyłego. Jego głos rozwiał wszelkie wątpliwości.

– Koniec zabawy. Złaźcie ze sceny i chodźcie ze mną. Jesteście mi cholernie potrzebni.

Inspektor Siwecki, ich bezpośredni przełożony, wydawał się czymś bardzo przejęty. Bez zbędnych ceregieli wbiegł na podwyższenie, po czym skinieniem głowy dał znać, by poszli za nim za kulisy. Nie zamierzał dawać im czasu na pożegnania ani oklaski.

 

 

 

4

 

 

– Nie sądziłem, że aż tak bardzo nadajecie się do cyrku. Moglibyście tworzyć naprawdę wspaniały duet. Odkąd wszedłem do budynku, słyszałem rżenie publiki.

Siwecki z irytacją pokręcił głową i zacisnął usta. Był dobrze zbudowanym policjantem, o szpakowatych włosach oraz kwadratowej szczęce. Nosił eleganckie garnitury, a okulary w złotej oprawce miały spore logo jednej z najbardziej luksusowych marek. Choć swego czasu chodziły słuchy o tym, że prowadzi jakieś lewe interesy, że miał układy z politykami oraz prokuraturą, był jednocześnie dobrym i wyrozumiałym szefem. Teraz zdawał się jednak nadzwyczaj poruszony. Jako że przeżył naprawdę wiele, Rembertowi i Lizie wydawało się to szczególnie interesujące. Od razu, gdy wsiedli z nim do służbowego auta, zapięli pasy, po czym w milczeniu wyczekiwali jakichkolwiek wyjaśnień. Jednak zanim te nadeszły, przyszedł czas na drwiny. Wreszcie inspektor zabębnił palcami w kierownicę i głośno parsknął.

– Czy w tym mieście nie może być spokojnie? – zapytał, po czym, nie czekając na niczyją odpowiedź, mówił dalej: – Ledwo w tamtym tygodniu dwóch żuli pobiło się na melinie tak zawzięcie, że jeden skończył z osiemnastoma ranami kłutymi.

– Nic o tym nie słyszałam – zdziwiła się Liza.

– Bo też nie było o czym słyszeć. Gdyby nie raport, który wylądował na moim biurku, ja również o niczym nie chciałbym wiedzieć. Bo po co? Co to zmienia?

– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – sentencjonalnie stwierdził Orest. – Sprawca się przyznał?

Siwecki łypnął na niego kątem oka, po czym ponownie skupił się na prowadzeniu.

– Gdzie tam. Niczego nie pamięta. Ale na trzonku noża są jego odciski palców, a poza tym znaleziono go śpiącego na tamtym trupie. To chyba wiele wyjaśnia.

– Zawsze się obawiam podobnych oczywistości. Są zbyt banalne.

– Naprawdę marzę o tym, by wszystkie sprawy takie były. Poza tym…

Liza znacząco odchrząknęła, przerywając wymianę zdań mężczyzn. Przez ostatnie minuty bacznie rozglądała się, obserwując, dokąd jadą. Minęli Arenę, galerię handlową Manhattan, po czym zjechali z ekspresówki ku osiedlom domów jednorodzinnych na Wrzeszczu. Siwecki skręcił w boczną uliczkę zapewne w pobliżu terenów zielonych, gdyż w nocy stanowiły jedynie ciemną plamę na tle krajobrazu.

– Skoro tamta sprawa nie budzi pańskich wątpliwości, zapewne nasz wybitny show został przerwany z innego powodu? – Langer, widząc w oddali błyskające światła radiowozów oraz pojazdów straży pożarnej, splotła ręce na piersi. Głęboko wciągnęła powietrze i zmarszczyła czoło. – Zabójstwo? Czuję swąd spalenizny, i to wyjątkowo charakterystyczny. Podpalenie domu? Mieszkania? Nie, chyba nie w tym rzecz…

– Naprawdę? – Siwecki zwolnił i zjechał na wąskie pobocze przed szeregiem starych willi. – Nawet nie wiesz, jak bardzo mi brakowało twojej niezwykłej dedukcji.

– Na razie wystarczył jedynie mój węch.

– Jesteśmy gorsi niż psy gończe, prawda? Niczym więcej.

Inspektor pchnął drzwi, po czym energicznie wysiadł z radiowozu. Langer i Rembert wymienili spojrzenia. Orest otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Liza go ubiegła.

– Zamknij się i nie próbuj filozofować. Obserwuj, zapamiętuj, a przede wszystkim nie odzywaj się zbyt wiele.

– Ale…

– Powiedziałam, nie komplikuj. Za każdym razem, gdy zaczynasz snuć swoje wynurzenia, sprawy okazują się kompletnie pochrzanione. Dzieci i ryby głosu nie mają.

Langer trzasnęła drzwiami, po czym ruszyła w kierunku zaparkowanych pojazdów. Od razu spostrzegła młodego strażaka, który popijał podaną mu przez kolegów wodę. Być może była to jego pierwsza gorsza akcja, a może na miejscu czekało ich prawdziwe piekło. Langer zawsze skłaniała się ku gorszej możliwości. Najbardziej nie lubiła rozczarowań.

 

 

 

5

 

 

– Bomba? – Langer wessała dolną wargę i cicho cmoknęła. W jej oczach pojawił się błysk zainteresowania.

Z odległości kilkunastu metrów przyglądała się kompletnie spalonemu i pogiętemu wrakowi skody. Auto leżało na boku, jego drzwi były wycięte, a obok ustawiono policyjny parawan osłaniający miejsca wypadków. To za nim pracowali technicy. W zasięgu wzroku nie było żadnej karetki, więc wszystko zgrywało się w spójną całość.

Langer kilkukrotnie głęboko wciągnęła powietrze i potarła palce, jakby sprawdzała, czy się nie kleją. Ponownie głośno mlasnęła.

– W dymie jest mnóstwo substancji tłustych – stwierdziła. – To nie jest zwykła spalenizna po eksplozji benzyny albo ropy… Nie czuję też, by dominowała siarka.

– Niestety, strażacy mają bardzo podobne spostrzeżenia – skwitował Siwecki, który stanął tuż obok niej. – Poza tym siła wybuchu była naprawdę spora. Mimo to auto nie tyle zostało rozerwane na strzępy, co spłonęło.

– Materiały wybuchowe domowego wyrobu. Zazwyczaj używa się do ich produkcji substancji dostępnych w kuchni oraz aptece. Amerykanie nazywają je kitchen bombs. W takim razie może chodzi o porachunki gangsterskie?

Rembert z dezaprobatą pokręcił głową. Wziął sobie do serca prośbę komisarz, aby odzywał się jak najmniej. Nie chciał zapeszać. A przede wszystkim nie chciał, żeby to ona pomyślała, że zapesza. Właśnie w ten sposób działała ludzka psychika i byle zbieg okoliczności mógłby ją do niego zrazić. Skomplikowany konstrukt myślowy wymagał zgłębienia, ale słowa zbyt mocno cisnęły mu się na usta.

– Mało który gangster jeździ starą skodą. Poza tym – Orest uniósł palec – ten specyficzny smród to mieszanina jakiejś tandetnej nitrogliceryny oraz gazu. Auto wyleciało w powietrze, bo eksplozja rozerwała butlę gazową. Ten nasz mafiozo był wyjątkowym tandeciarzem, skoro jeździł bryką na LPG.

– Mamy inflację – parsknęła Liza. – Czasy oszczędzania, nie słyszałeś o tym?

– Po co być mafiozem, skoro trzeba oszczędzać?

– Mówiłam, żebyś się zamknął.

– Dość! – Siwecki przerwał ich wymianę zdań. Włożył ręce do kieszeni i skinął głową w stronę wraku. – Ofiara wyszła z pobliskiego domu, gdzie prowadziła wywiad środowiskowy. To konsultant społeczny, a nie jakiś cholerny mafiozo.

– No więc właśnie – tryumfalnie dodał Rembert. – Ale dość tego… Wydaje mi się, że nie tylko wrak jest w tym przypadku interesujący. Materiałami wybuchowymi zajmie się laboratorium, ale moją uwagę zwraca coś zupełnie innego.

Orest, nie bacząc na krzywe spojrzenie Lizy, ruszył w stronę parawanu. Minął dwóch policjantów, po czym zatrzymał się nad częściowo zwęglonymi zwłokami. Odruchowo wstrzymał oddech.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Max Czornyj, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

 

Redakcja: Marta Akuszewska

Korekta: Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8280-920-6

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.