Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Minęły trzy miesiące, od kiedy Kordian Oryński zaginął. Przez cały ten czas Chyłka robiła wszystko, by go odnaleźć, ale nie natrafiła na żaden ślad.
Prawniczka nie zamierza jednak się poddawać. Aby zapewnić sobie fundusze na dalsze poszukiwania, prowadzi biuro porad prawnych i mimo że nie może sama reprezentować klientów przed sądem, nic nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystywała do tego kogoś innego. Jednocześnie stara się doprowadzić do uchylenia decyzji sądu dyscyplinarnego o usunięciu jej z zawodu.
Nic nie wskazuje na to, by w którejkolwiek ze spraw udało jej się odnieść sukces – aż do momentu, kiedy zgłasza się do niej policjant oskarżony o zabójstwo cywila…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 441
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Remigiusz Mróz, 2021
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021
Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk
Marketing i promocja: Greta Sznycer
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie autora: © Zuza Krajewska / Warsaw Creatives
Fotografie na okładce:
© Nejron Photo/Shutterstock
© CITAAlliance/Depositphotos
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66981-03-4
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Dla moich Rodziców.
Dawno nie dedykowałem im żadnej z książek,
a przecież piszę je dzięki nim.
Inter arma silent leges.
Podczas wojny milczą prawa.
Rozdział 1
Kreon
1
ul. Kossaka, Żoliborz
Joanna Chyłka szła szybkim krokiem przed siebie, oświetlana czerwono-niebieskimi błyskami radiowozów i karetek, które zastawiły całą ulicę. Mimo późnej pory okolica była rozświetlona jak w dzień, a tłumy gapiów po obydwu stronach zablokowanej drogi przywodziły na myśl godziny szczytu.
Już z oddali dostrzegła czarny worek leżący przy chodniku. Zwolniła kroku i zatrzymała się obok niego. Był gruby, wykonany z polietylenowej folii, zapinany na suwak. Wyposażono go w cztery białe uchwyty po bokach, które miały ułatwiać transport zwłok.
Najwyraźniej nikomu się nie spieszyło, by zabrać te, przy których kucnęła Chyłka. Nic dziwnego, policja i prokuratura za priorytet uznawały zabezpieczenie materiału dowodowego, a losy ciała ofiary liczyły się tylko w kontekście sekcji, która niebawem się odbędzie.
Joanna rozejrzała się i stwierdziwszy, że nikt nie skupia na niej uwagi, trzęsącą się ręką rozsunęła górę suwaka.
Doskonale wiedziała, co zobaczy. Przez telefon przekazano jej najważniejsze informacje.
Spojrzała na pozbawioną życia, wykrzywioną w nienaturalnym grymasie twarz i się wzdrygnęła. Dziura w czole była nierówna, jakby poszarpana, a zaschnięta krew i przejrzysty płyn mózgowo-rdzeniowy wyciekły na wierzch.
Chyłce zrobiło się słabo i odniosła wrażenie, że gdyby teraz wstała, nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa. Machinalnym ruchem wyjęła z kieszeni płaszcza paczkę marlboro, ale zanim zdążyła zapalić, usłyszała znajomy głos zza pleców.
– Co ty tu robisz?
Obejrzała się przez ramię i zobaczyła stojącego za nią Olgierda Paderborna. Prokurator nie pasował do reszty osób, które kłębiły się wokół. Wszyscy byli w ubraniach ochronnych, mieli rękawiczki, a niektórzy maseczki i przyłbice. On zaś nosił obcisły garnitur i równo zawiązany krawat.
– Nie powinno cię tu być – dodał szybko.
Joanna powoli się podniosła, a następnie schowała paczkę fajek z powrotem do kieszeni. Nie było najmniejszych szans, by jakikolwiek prokurator pozwolił jej na dymka na miejscu zdarzenia.
Lekko się zachwiała, kiedy zakręciło jej się w głowie. Wypiła tego wieczora trochę za dużo, ale na swoje usprawiedliwienie miała to, że właściwie nie zamierzała z kimkolwiek się widzieć. Plan był taki, że będzie piła dopóty, dopóki nie urwie jej się film.
– Jezu… – mruknął Paderborn. – Jesteś…
– Najebana, ale dama.
Olgierd rozejrzał się w poszukiwaniu funkcjonariusza, któremu z pewnością miał zamiar polecić, by odeskortował Chyłkę poza strefę zamkniętą policyjnymi taśmami.
– Ja i trzeźwość ostatnio nie widujemy się z bliska – dodała.
– Widzę. Ale mogłabyś dać sobie na wstrzymanie, kiedy wybierasz się na miejsce przestępstwa.
– Nie mogłabym, Padre, bo po pierwsze nie wiedziałam, że się wybieram. A po drugie wyznaję zasadę, że alkohol wszystko rozwiązuje.
– Oczywiście.
– Język, portfel, małżeństwa – rzuciła Joanna. – A to tylko trzy losowo wybrane przykłady.
Prokurator chciał skinąć na jednego z mundurowych, ale Chyłka wymierzyła w niego palcem wskazującym.
– Peja reprezentuje biedę – oznajmiła.
– Że co?
– A ja sprawcę tego całego zamieszania – wyjaśniła, rozkładając ręce. – Czyli pechowego stróża prawa, który spowodował, że ten tu leży w worku, zamiast…
– Nikogo nie reprezentujesz. Nie masz uprawnień.
– Prowadzę biuro porad prawnych.
– Świetnie – bąknął Paderborn i już miał przywołać funkcjonariusza, ten jednak zniknął im z pola widzenia.
Chyłka zrobiła krok w stronę prokuratora.
– Sprawdź sobie w KRS-ie – podsunęła. – Nazywa się Adiuvame. Siedziba mieści się w uroczym miejscu na Saskiej Kępie. PKD sześćdziesiąt dziewięć, dziesięć, zet.
Olgierd nie sprawiał wrażenia, jakby to cokolwiek zmieniało.
– Nazwa od łacińskiego „pomóż mi”. Taka sobie, ale wymyślałam w stanie delikatnie wskazującym.
– W którym zbyt często przebywasz.
– Przebywałabym mniej, gdybyście zaczęli lepiej wykonywać swoją robotę.
– Słuchaj…
– Minęły trzy miesiące od jego zaginięcia, Pader – ucięła ostro. – I dalej jesteście w dupie tak ciemnej, że światło dotrze tam dopiero za tysiąc lat.
Wiedziała, że akurat on zrobił wszystko, by odpowiednie służby odnalazły Kordiana. Z punktu widzenia prokuratury sytuacja była jednak jasna: brakowało dowodów na to, że Piotr Langer w ogóle żyje. A namierzanie osób zaginionych nie leżało w ich gestii.
Chyłka była zdana wyłącznie na siebie, nie miała u kogo szukać pomocy. Konsorcjum wciąż wprawdzie było zainteresowane znalezieniem Langera, ale wątpiło, że Joanna może w tym pomóc. Dla wszystkich innych zaś Oryński po prostu opuścił kraj i najwyraźniej nie zamierzał wracać.
Kluczem do wszystkiego pozostawał Langer.
Gdyby Chyłce udało się go znaleźć, zyskałaby kartę przetargową w układach z Konsorcjum. Przehandlowałaby ją za to, że Nachurny wycofa swoje zeznania – a wówczas ona bez trudu doprowadziłaby do obalenia wyroku sądu dyscyplinarnego.
Odkrycie miejsca, gdzie przebywa Piotr, było też równoznaczne z odnalezieniem Zordona. Nie ulegało wątpliwości, że ten psychopata wciąż go przetrzymuje.
Chyłka zamrugała nerwowo, nie chcąc zastanawiać się nad tym, co się z nim dzieje. Przez ostatni kwartał robiła to właściwie bez ustanku i za każdym razem potrafiła wyobrazić sobie jedynie czarne scenariusze.
Tyle czasu w towarzystwie Langera oznaczało horror. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Z zamyślenia wyrwało ją głośne chrząknięcie Paderborna.
– Tak czy inaczej, nie masz uprawnień do reprezentowania kogokolwiek – powiedział. – Więc albo sama opuścisz miejsce zdarzenia, albo…
– Naprawdę chcesz wywalić stąd prawnego reprezentanta podejrzanego?
– Na razie nikt nie jest o nic podejrzany. A ty zostałaś skreślona z listy adwokatów.
Joanna zbliżyła się do niego jeszcze trochę.
– Co znaczy tyle, że nie mogę występować przed sądem – odparła. – Ale wszystko inne mieści się w zakresie prawnej reprezentacji.
– Ale nie procesowej. A bez niej…
– Zatrudniam do tego człowieka.
– Kogo?
– Gówno cię to obchodzi – odparła. – A teraz prowadź do mojego klienta albo od razu dzwonię do Amnesty International, Human Rights Watch, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i Magdy Gessler. I będziesz miał prawdziwe rewolucje.
Paderborn przypatrywał jej się przez chwilę pytająco, jakby chciał się upewnić, czy będąc niezbyt trzeźwa, faktycznie chce się widzieć z człowiekiem, którego określała mianem swojego klienta.
Ostatecznie musiał dojść do wniosku, że w istocie nie do niego należy decyzja. Przeprowadził ją między radiowozami i wskazał miejsce za karetką. Chyłka minęła ją, po czym dostrzegła funkcjonariusza siedzącego na chodniku.
Nogi miał podciągnięte, ręce oparte na kolanach. Nieobecny wyraz twarzy i zaschnięte krople krwi na czole dopełniały obrazu człowieka kompletnie wybitego z rzeczywistości.
Szczerbiński ocknął się dopiero, kiedy Joanna zatrzymała się tuż przed nim.
– Coś ty, kurwa, zrobił?
Rozejrzał się jak spłoszone zwierzę i kaszlnął nerwowo. Paderborn odszedł, a w najbliższej okolicy nie było nikogo, kto mógłby przysłuchiwać się rozmowie.
– Mów – dodała.
– To… to było zwykłe zatrzymanie. Facet wyciągnął broń i…
– I strzeliłeś mu prosto w łeb? Zdajesz sobie sprawę, jak to wygląda?
Podkomisarz w końcu utkwił w niej rozbiegane spojrzenie. Wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć.
– Jak egzekucja – dodała.
– Wiem, ale…
– Ale co?
– On miał broń – powtórzył Szczerbiński. – A ja nie miałem czasu dobrze wycelować.
– I jakimś cudem trafiłeś prosto między oczy?
Nie odpowiedział, a Joanna powiodła wzrokiem dookoła.
– Gdzie jest ta broń?
– Nie wiem. Musieli już ją zabezpieczyć.
– Gość miał palec na spuście?
Szczerbiński wbił pusty wzrok przed siebie, a Chyłka odniosła wrażenie, że będzie to jedyna odpowiedź, jaką uzyska.
– To był nóż. Poza tym…
– Facet groził ci nożem, a ty musiałeś strzelać, żeby się przed nim obronić?
– Tak. Wszystko działo się zbyt szybko…
– Co konkretnie? – rzuciła.
Podkomisarz potarł mocno czoło i zmrużył oczy, jakby z trudem mógł przypomnieć sobie wydarzenia sprzed nie więcej niż kilkudziesięciu minut.
– Zobaczyłem tego mężczyznę… postanowiłem dokonać zatrzymania… wyciągnął ten nóż i…
– Kurwa, Szczerbaty, lep te zdania trochę lepiej.
Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, a ona uświadomiła sobie, że musi dać mu trochę czasu. Przed momentem zabił człowieka. I to nie w jakiejś strzelaninie, kiedy wokół panuje chaos i może zdarzyć się wszystko.
Stał naprzeciwko niego, a potem pociągnął za spust i wywalił mu dziurę w głowie.
– Dlaczego próbowałeś go zatrzymać? – zapytała Joanna.
W świetle prawa musiał mieć ważny powód, a nim było tylko uzasadnione podejrzenie, że facet popełnił przestępstwo.
– Najpierw… najpierw chciałem go wylegitymować.
– Bo co? Niósł jakiś transparent w obronie praw kobiet?
Podkomisarz jakby nie usłyszał docinka.
– Wydawało mi się, że go rozpoznaję – wydusił w końcu. – Że to osoba poszukiwana.
– I? Co się stało?
– Odmówił wylegitymowania się.
– Więc wyciągnąłeś, kurwa, broń?
– Nie. Pouczyłem go i poinformowałem o tym, że ma obowiązek to zrobić, bo jego wizerunek odpowiada rysopisowi osoby poszukiwanej.
Joanna nie mogła opędzić się od wrażenia, że słucha nie tyle relacji tego, co się wydarzyło, ile wcześniej ułożonej formułki.
– Wyjął broń, a ja natychmiast zrobiłem to samo. Nie dał mi nawet czasu na zastanowienie… Nie miałem wyjścia.
Chyłka przez moment milczała.
– Szukałeś tego gościa? Trafiłeś tu, bo doprowadził cię jakiś trop?
– Nie.
– To skąd się tu wziąłeś?
– Po prostu przechodziłem.
Chyłka westchnęła i usiadła obok niego. Nie wyglądało to dla Szczerbińskiego najlepiej i gdyby nie to, co powiedział jej przez telefon, nie zdecydowałaby się mu pomóc. Ściągnęłaby na miejsce Żelaznego albo innego prawnika, który wisiał jej przysługę. Sama nie miała w tej chwili żadnego interesu w angażowaniu się w takie sprawy.
– Wiem, jak to wygląda – odezwał się podkomisarz. – Ale… pomożesz mi?
Joanna powoli się do niego obróciła.
– Nie zostawiłeś mi innego wyjścia w momencie, kiedy powiedziałeś, że wiesz, jak znaleźć Langera – odparła.
2
ul. Argentyńska, Saska Kępa
Poczucie straty osoby bliskiej powinno być jak fale, które na przemian przybijają do brzegu i od niego odbijają – Chyłka miała jednak wrażenie, że znajduje się w samym środku nieustającego sztormu. Od trzech miesięcy nie miała chwili wytchnienia, nie potrafiła normalnie funkcjonować, a smutek, żal i dojmująca pustka w sercu nie opuszczały jej ani na moment.
Zrobiła wszystko, by odnaleźć Zordona. Wynajęła trzy biura detektywistyczne za granicą, które miały szukać jakiegokolwiek śladu. Skontaktowała się ze wszystkimi służbami, które tylko przyszły jej na myśl. Powiadomiła wszystkie organizacje zajmujące się zaginionymi osobami i w końcu zainteresowała wszystkie media, które były gotowe słuchać.
Wszystko na nic.
Nie miała jednak zamiaru się poddawać. Nauczyła się nawigować po swoim oceanie straty na tyle dobrze, by działać sprawnie.
Ostatnim jednak, czego się spodziewała, było to, że jakiekolwiek odpowiedzi może mieć Szczerbiński.
Wpuściła go do domu, zamknęła za nim drzwi, a potem machnęła ręką, by się rozgościł. Wciąż sprawiał wrażenie, jakby nogi miały się pod nim ugiąć, uznała więc, że obojgu przyda się nieco doładowania.
Postawiła na stole w kuchni dwa kieliszki, a potem wypełniła je tequilą espolón. Na robienie jakichkolwiek drinków szkoda jej było czasu.
Oboje opróżnili swoje porcje niemal natychmiast.
– To nie wygląda najlepiej, co? – odezwał się Szczerbiński.
– Mniej więcej jak skarpety w kubotach.
– Chyłka… do kurwy nędzy, chodzi o moje życie.
– Tylko mówię. Jest źle.
Pokręcił głową i sam sobie dolał. Joanna uznała, że to dobry moment, żeby uzupełnić poziom nikotyny w organizmie. Od trzech miesięcy paliła jak smok, ani myśląc o tym, jaki efekt ma to na chorobę, z której wyszła.
Przez cały ten czas nie interesowało jej nic poza odnalezieniem Oryńskiego. W tej chwili nie było inaczej.
– Po kolei – odezwała się. – Najpierw powiedz mi, w jaki sposób możesz namierzyć Langera, a potem zajmiemy się tym trupem.
Uniósł brwi, jakby nie tego się spodziewał.
– Nie powinno być odwrotnie?
– Nie.
– Chyba sobie…
– Wyciągnę cię z gówna, w które się wpakowałeś, Szczerbix – ucięła. – Ale w tej chwili nie ma presji czasu. Nie postawią ci zarzutów, najpierw ruszy postępowanie dyscyplinarne w Komendzie Stołecznej Policji, które zapewne będą prowadzili twoi kumple.
Napił się i ledwo zauważalnie skinął głową.
– A nie muszę chyba ci mówić, że większość takich procedur kończy się zgrabnym oznajmieniem, że dowody nie wskazują ani na przekroczenie uprawnień, ani na niewykonanie obowiązków przez funkcjonariusza. Ostatecznie stwierdzą, że nie ma przesłanek, by uznać, że przekroczyłeś zasady użycia broni palnej.
Chyłka bez trudu mogła przypomnieć sobie sytuacje, kiedy policjanci oddawali strzały tylko dlatego, że jakiś gówniarz zaczął uciekać. Za to nie przypominała sobie, by wielu mundurowych odpowiadało za to dyscyplinarnie.
– Jest jeszcze prokuratura… – bąknął Szczerbiński.
– Która poczeka na wyniki waszego wewnętrznego postępowania. Mamy czas.
Bagatelizowała całą sprawę, w rzeczywistości bowiem trudno było sądzić, że ktokolwiek będzie zwlekał z podjęciem działań. Media będą miały żniwa, starając się uwypuklić policyjne nadużycia, a chłopak z dziurą w czole, kimkolwiek był, z miejsca stanie się męczennikiem.
Jeżeli Joannie nie uda się znaleźć świadków lub nagrań pokazujących, że Szczerbaty miał prawo użyć broni, linia obrony będzie mocno się chwiała.
Dla Chyłki było to bez najmniejszego znaczenia. Chciała zbyć temat jak najszybciej.
– Jest źle, będzie lepiej – rzuciła. – A teraz gadaj: jakim cudem możesz namierzyć Langera?
Szczerbiński sięgnął po paczkę marlboro i poczęstował się bez pytania. Wstał, podszedł do okna, a potem uchylił je i trwał przez moment w bezruchu.
– Daj głos – mruknęła Joanna.
Zamiast się odezwać, zapalił i głośno wypuścił dym.
– I najlepiej by było, gdybyś to zrobił jeszcze w tym stuleciu.
Jego milczenie mogło oznaczać właściwie wszystko. Może użył tego argumentu tylko dlatego, że wiedział, jaki będzie miał ciężar? Dwa miesiące temu powiedziała mu o wszystkim: o Langerze, porwaniu Zordona, usunięciu z zawodu. Nie miała już do kogo się zwrócić i wydawało jej się, że Szczerbiński może pomóc. Pomyliła się, ale dzięki jej otwartości teraz doskonale zdawał sobie sprawę, że odnalezienie Piotra może rozwiązać wszystkie jej problemy.
– No więc?
W końcu się odwrócił i oparł rękoma o parapet.
– Mam do niego dojście – oznajmił.
– Do niego? Do Langera?
– To znaczy… wiem, jak się z nim skontaktować.
– O czym ty mówisz?
Zaciągnął się nerwowo i trzymał dym w płucach tak długo, że kiedy wypuścił powietrze, nie było widać ani jednej szarej smużki. Potarł mocno kark i się skrzywił.
– Od czego mam zacząć?
– Od zawiązania sobie pętli na szyi i podania mi sznura – odparła Chyłka. – O czym ty do mnie pierdolisz, Szczerbaty?
Opuścił głowę i zamknął oczy, przywodząc na myśl kogoś, kto zaraz ma pożegnać się z życiem. Usiadł z powrotem przy stole i zgasiwszy papierosa, przez kilka chwil przyglądał jej się wzrokiem bez wyrazu.
– Słuchaj… – podjął. – To ja zorganizowałem ci tamtą ucieczkę z transportu do aresztu śledczego.
Chyłka zamrugała nerwowo. Doskonale pamiętała samo zdarzenie, tuż przed swoją ucieczką na wschód. I równie dobrze mogła przypomnieć sobie, jak po sprawie Demczenki Szczerbaty zarzekał się, że nie przyłożył do tego ręki.
Wraz z Kordianem zakładali wtedy, że nie ma powodu kłamać. Najwyraźniej było jednak inaczej.
– Załatwiłem to, ale… to nie był mój pomysł.
Joanna wzięła się w garść. Nie mogła pozwolić sobie na dezorientację, musiała wyciągnąć z niego jak najwięcej, póki był gotowy mówić.
– A czyj? – zapytała.
– Nie wiem.
Chyłka uniosła błagalnie wzrok.
– Przysięgam, Szczerbaty. Jeśli jeszcze raz dziś usłyszę, że czegoś nie wiesz, możesz bukować sobie miejsce na cmentarzu.
Podkomisarz sięgnął po paczkę papierosów, ale Joanna szybko ją odsunęła. Wyciągnęła jednego dla siebie, przypaliła, a potem odłożyła dymiącego marlboro do popielniczki stojącej między nimi.
– No? – ponagliła.
– Skontaktował się ze mną jakiś człowiek, nigdy wcześniej na oczy go nie widziałem. Podał mi wszystkie szczegóły, trasę przewozu i to, co konkretnie mam zrobić, żebyś mogła uciec.
– I tak po prostu się zgodziłeś, z dobroci serca?
– Niezupełnie.
Oczywiście, że nie. W tamtym czasie Szczerbaty nie miał żadnego dobrego powodu, by ryzykować dla niej karierę.
– Ten człowiek miał coś na mnie – dodał policjant. – I groził, że to wykorzysta.
– Coś?
– Mniejsza ze szczegółami.
Chyłka podniosła papierosa i umieściwszy go w ustach, długo patrzyła na Szczerbińskiego. W końcu zrozumiał, że jeżeli tych szczegółów jej nie poda, rozmowa natychmiast się zakończy.
– Lata temu wymusiłem na kimś zeznania – powiedział bez dłuższej zwłoki. – I dzięki temu doszło do skazania groźnego skurwiela, który w przeciwnym wypadku odszedłby wolny.
Joanna głęboko się zaciągnęła, myśląc o tym, że zbyt łatwo wyjawia jej te wszystkie informacje. Powinien choćby przez moment się zawahać, zanim przyzna się do przewinienia tego kalibru.
– Gdyby ktoś się dowiedział, nawet teraz, pożegnałbym się nie tylko z robotą, ale i emeryturą. Miałbym przejebane.
– Będziesz miał jeszcze bardziej, jeśli w tej chwili nie usłyszę konkretów.
Przełknął ślinę i skinął głową z miną, jakby faktycznie stał pod ścianą.
– Nie wiem, skąd tamten człowiek wiedział o tym zdarzeniu, ale miał dowody. I zagroził, że ich użyje, jeśli nie zrobię, co każe.
– Więc pomogłeś mi uciec.
– Tak.
– I co potem?
Tym razem przez moment się wahał, ale Joanna nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zrobił to tylko po to, by zachować odpowiednie pozory.
Upomniała się w duchu, by pamiętać, z kim ma do czynienia. Szczerbaty poznał ją dość dobrze i wiedział, na jakie rzeczy zwraca uwagę. Mógł antycypować większość jej reakcji i podejrzeń.
– Miałem informować go, jak wygląda sprawa Demczenki. I mieć was na oku.
– Czyli szpiegować nas jak najgorsza gnida.
– Nie poszedłbym tak daleko, ale…
– To ja pójdę jeszcze dalej, ty zdradziecki, zawszony, tępy upośladzie – syknęła Chyłka. – Co ty sobie, kurwa, wyobrażałeś?
Nawet nie próbował się bronić ani szukać jakiejkolwiek odpowiedzi. Odwrócił wzrok i milczał.
– Wiedziałeś w ogóle, komu tak naprawdę donosisz?
– Nie.
Joanna przewróciła oczami i rozłożyła bezradnie ręce.
– Ty zgniły kutasie – rzuciła. – Zawsze wiedziałam, że jesteś tępym sierpem, ale teraz wychodzi na to, że nawet nie byłbyś w stanie stoczyć opony ze wzgórza.
– Chyłka…
– Powiem wprost, Szczerbaty. Gdybyś był światłem na końcu jakiegokolwiek tunelu, od razu bym zawróciła.
Podniosła się i odeszła kawałek w kierunku korytarza, uznając, że im bliżej tego człowieka teraz będzie, tym większa szansa, że emocje popchną ją do rękoczynów. Zatrzymała się obrócona tyłem do niego, zamknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze nosem.
Nie miała teraz czasu na tłumaczenie zdrajcy, że ma u niej całkowicie przesrane.
– Zrozum…
– Zamknij japę – ucięła. – I otwieraj ją tylko wtedy, kiedy o coś pytam.
Obróciła się i spojrzała na niego w sposób, który świadczył o tym, że Szczerbiński jedynie cudem nie znalazł się jeszcze za drzwiami jej mieszkania.
– Kim był ten facet, który się do ciebie zgłosił? – zapytała.
– Nie przedstawił się.
Joanna zacisnęła usta.
– Kazał mówić do siebie Bogiel – dodał szybko podkomisarz. – Zakładałem, że pracuje dla kogoś, kto będzie występował przeciwko wam na sali sądowej. Albo dla prokuratury.
– I nie przeszło ci przez ten pusty dekiel, że może być inaczej?
– Nie.
Chyłka wróciła na miejsce przy stole. Papieros właściwie wypalił się już w popielniczce, więc sięgnęła po kolejnego. Paczka ostatnimi czasy starczała jej na jeden dzień – o ile trochę się ograniczała. Teraz nie miała zamiaru tego robić.
– Musisz zrozumieć…
– Niczego nie muszę. Za to wszystko mogę – odparła Joanna, podpalając sobie.
– Byłem przekonany, że Langer nie żyje – ciągnął Szczerbiński.
– O tak, doskonale pamiętam. I to, że twoim zdaniem to mnie należało przypisać tę zasługę.
– Bynajmniej – zaprotestował nieco ostrzej. – I zeznawałem w sądzie tak, żeby nie pogorszyć twojej sytuacji.
– Brawo, chwała ci za to – rzuciła Joanna, patrząc mu prosto w oczy. – Po prostu owulacja na stojąco.
Na moment zamilkli, mierząc się wzrokiem.
– Kiedy dwa miesiące temu powiedziałaś mi o wszystkim, zrozumiałem, dla kogo tak naprawdę pracuje Bogiel – odezwał się w końcu podkomisarz.
– I dopiero teraz łaskawie mi o tym mówisz?
Chyłka czuła, że dłużej nie uda jej się utrzymać nerwów na wodzy.
– Od dwóch miesięcy wiedziałeś, że gość, który cię szantażował, ma dojście do Langera, i nie puściłeś pary z pyska? – rzuciła. – Mimo że doskonale zdawałeś sobie sprawę, że dzięki temu mogę znaleźć Zordona?
Nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar odpowiedzieć. Nie wyglądał również, jakby obawiał się jej wybuchu. Chociaż wiedział, jak blisko niego byli.
– Widziałem się z nim – oznajmił nagle.
– Co? Z kim?
– Z Bogielem. Kiedy tylko zrozumiałem wszystko, odezwałem się do niego i umówiliśmy się na spotkanie. Był przekonany, że mam mu do przekazania jakieś informacje na twój temat, ale tak naprawdę chodziło mi tylko o to, żeby ustalić, gdzie jest Oryński.
Joanna odłożyła papierosa i odsunęła butelkę tequili.
Miała świadomość, że Szczerbaty nie kłamałby w takiej sprawie. Tak naprawdę zresztą jego przewinienia wobec niej nie były wielkie – wszak zorganizował jej ucieczkę. A donosił o jej ruchach przekonany, że to jakiś przeciwnik z sali sądowej wymusza na nim współpracę.
– Przycisnąłem go – dodał podkomisarz. – Dzięki temu, co mi powiedziałaś, miałem asa w rękawie.
– I? – rzuciła niecierpliwie Chyłka.
– Bogiel wiedział o porwaniu. Był na bieżąco.
Joannie szybciej zabiło serce i kiedy dotarła do niej waga tych słów, musiała spojrzeć na Szczerbińskiego w mniej korzystnym świetle niż jeszcze moment wcześniej.
Naprawdę miał dojście do kogoś, kto mógł odnaleźć Kordiana. I nie zająknął się o tym słowem.
– Widział nawet Oryńskiego – dodał policjant.
– Gdzie? Kiedy?
Szczerbaty zamknął oczy i pokręcił lekko głową.
– Nie był gotów mi tego zdradzić – odparł ciężkim głosem.
– To trzeba było mocniej go przycisnąć, zmusić, żeby, kurwa…
– Zrobiłem to – przerwał jej i nabrał głęboko tchu. – Ale to nie miało żadnego sensu.
Przytrzymał jej wzrok przez chwilę, a potem odwrócił oczy.
– Bogiel powiedział mi, że Zordon nie żyje.
3
Skylight, ul. Złota
Świat nie chciał przestać wirować, a wszyscy ludzie wokół zdawali się posługiwać niezrozumiałym językiem. Na domiar złego ziemia przechylała się to w jedną, to w drugą stronę.
Chyłka z trudem utrzymała się w pionie, przechodząc przez obrotowe drzwi, a potem wtoczyła się do biurowca. Niemal upadła, zanim udało jej się dojść do bramki, którą zamierzała sforsować.
Wsparła się o metalową poręcz, zwiesiła głowę i nagle poczuła, że nie ma siły postawić ani kroku więcej. Osunęła się na podłogę, nie wiedząc nawet, czy w coś uderzyła.
Jakieś dwie osoby do niej podeszły, ale ich twarze były rozmazane. Zaraz potem zjawił się jeszcze ktoś, kto rozsunął innych i pochylił się nad Joanną. Poczuła, że ją podnosi, ale wzrok miała tak zamglony, że nie wiedziała, kim jest ten człowiek.
Przez moment nie rozumiała, gdzie się znajduje.
Wydawało jej się, że ledwo mrugnęła, a była już w windzie. Mężczyzna stał obok i pytał ją o coś. Lekko nią potrząsnął, co sprawiło, że zatoczyła się w tył i uderzyła plecami o ścianę. Zrobiło jej się niedobrze.
Dziwne. Jeszcze przed momentem czuła się całkiem w porządku.
Teraz jednak nie potrafiła powstrzymać odruchu wymiotnego. Zgięła się wpół, kiedy targnął nią mocny spazm, a potem zwymiotowała na podłogę.
Osoba w windzie podtrzymywała ją, a kiedy dojechali na górę, wyprowadziła na korytarz.
Chyłka niejasno zrozumiała, że znajduje się w Żelaznym & McVayu.
Co tu robiła? Jak tu dotarła?
Musiało być bardzo wcześnie, korytarz jeszcze świecił pustkami.
Dopiero po chwili zorientowała się, że mężczyzna prowadzi ją pod rękę w głąb kancelarii. Zwróciła głowę w jego stronę i rozpoznała Kormaka.
Skąd się tu wziął?
– Jezu, Chyłka… – mruknął cicho, wprowadzając ją do jakiegoś pomieszczenia.
Jaskinia McCarthyńska. Poznawała to miejsce.
Chudzielec pomógł jej położyć się na szezlongu, powiedział coś, a potem szybko opuścił pokój.
Joanna poczuła, że ogarnia ją mrok. Nie miało to nic wspólnego z przyjemnym uczuciem zapadania w sen, wprost przeciwnie. Odnosiła wrażenie, że pogrąża się w otchłani i już nigdy się z niej nie wyrwie.
Ocknęła się jakiś czas później.
Wciąż była pijana, ale wyrzucenie z organizmu większości wypitego na koniec alkoholu z pewnością pomogło. Potrafiła już poskładać myśli, przynajmniej na tyle, by wiedzieć, gdzie się znajduje, i rozpoznawać innych ludzi.
Kormak siedział przy biurku, skupiony na dwóch monitorach, które miał przed sobą. Oderwał od nich wzrok dopiero, kiedy Joanna cicho stęknęła.
– Dzwonić po typa od kroplówki? – rzucił.
Chyłka nie odpowiadała. Zacisnęła mocno powieki, czując, jakby ktoś nasypał jej piasku do oczu.
– Czy może od razu po karetkę? – dodał szczypior.
Joanna otworzyła oczy.
– Daj mi się napić.
– Czekaj, gdzieś tu mam wodę – odparł Kormak, podnosząc się.
– Nie chcę wody.
To, co w tej chwili czuła, nie było potrzebą, ale imperatywem. Musiała jak najszybciej wrócić do stanu nieświadomości. Wyłączyć wszystkie myśli. Oddalić się od siebie samej. Przestać być.
– Tutaj nic innego nie dostaniesz – oznajmił chudzielec.
Chyłka z trudem się podniosła, a jeszcze więcej wysiłku kosztowało ją utrzymanie się na nogach.
– Hola – dodał Kormak. – Nigdzie się nie wybierasz.
– Spierdalaj.
Ruszyła w kierunku drzwi, ale po kilku krokach straciła równowagę i wpadła na biurko. Zepchnęła z niego kilka książek, a chudzielec od razu znalazł się przy niej.
– Zostaw mnie – rzuciła, machając ręką.
– Żebyś mogła w spokoju zapić się na śmierć?
Chciała go odepchnąć, ale nie potrafiła zrobić nawet tego.
– Siadaj – odezwał się łagodnym tonem Kormak. – Chociaż na chwilę.
Zanim zorientowała się, co się dzieje, znów była na szezlongu. Leżała przez moment w bezruchu, czując, że ponownie zbiera jej się na wymioty. Niedobrze. Potrzebowała więcej alkoholu, myśli stawały się zbyt klarowne, a uczucia zbyt wyraźne.
Z trudem usiadła, a potem starała się skupić wzrok na chudzielcu. Świat nadal obracał się jak szalony.
– Nie możesz doprowadzać się do tego stanu – mruknął Kormak. – Z wyłączonym umysłem nie uda ci się znaleźć Zordona.
Znów zamknęła oczy i natychmiast tego pożałowała. Musiała mocno chwycić się krawędzi szezlonga, by nie upaść na podłogę.
– Zordon… – szepnęła.
Kormak usiadł z powrotem przy biurku i posłał jej pełne współczucia spojrzenie.
– Niczego nowego nie znalazłem – oznajmił. – Ale trzymam rękę na pulsie. Jak tylko się coś pojawi, od razu rzucam wszystko inne i…
– Nie ma sensu.
– Co nie ma sensu?
Do Joanny dopiero teraz dotarło, że powinna mu powiedzieć. Była tak głęboko zanurzona w alkoholowym marazmie, że nawet przelotnie nie pomyślała o innych, którzy mają prawo wiedzieć, co się wydarzyło.
Mimo że większość nocy i poranka kryło się dla niej za mgłą, doskonale pamiętała wszystko, co powiedział jej Szczerbiński.
Jak miała to przekazać komukolwiek? A szczególnie Kormakowi?
Nie chciała wypowiadać tego na głos. Zupełnie jakby mogło to cokolwiek zmienić i w jakiś cudowny sposób sprawić, że nie byłaby to prawda.
– On nie żyje – odezwała się.
– Co?
– Zabili go, Kormaczysko… Zabili, rozumiesz?
– O czym ty…
Zawiesił głos i nie dokończył, całkowicie blednąc. Zaczął lekko kręcić głową, a po chwili coraz mocniej.
– Nie – wydusił tylko. – To bzdura.
Joanna zrobiła głębszy wdech, ale także to zdawało się uruchamiać odruch wymiotny. Musiała jak najszybciej stąd wyjść.
– O czym ty w ogóle mówisz? – dodał Kormak.
– Szczerbiński przesłuchał kogoś od Langera.
Wydawało jej się, że jej głos brzmi trzeźwo, ale z pewnością było to złudzenie.
Wydawało jej się także, że mówi o kimś innym. Relacjonuje Kormakowi sprawę kogoś innego.
– To jakieś brednie – rzucił chudzielec.
– Posłuchaj mnie…
– Kompletne bujdy. Szczerbaty nie wie, o czym mówi.
– Wie.
Kormak potrząsnął głową, podniósł się z krzesła i odsunął od niej, jakby była radioaktywna i mogła w jakiś sposób go napromieniować.
– Co to za pierdolenie? – spytał. – O czym ty w ogóle…
Znów nie dokończył, a Chyłka powoli podniosła się z siedziska. Podeszła do Kormaka, mimo że nadal sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar uciec. Objęła go lekko, a on przez moment trwał w całkowitym bezruchu.
W głębi duszy musiał rozumieć, że nie mówiłaby tego, gdyby nie miała absolutnej, stuprocentowej pewności. Potrzebował jednak czasu, by racjonalność przeważyła nad uczuciami.
W końcu położył głowę na jej ramieniu i wstrzymał oddech, jakby dzięki temu mógł pohamować łzy. Na próżno.
Joanna nie wiedziała, ile czasu upłynęło, zanim odsunął się i popatrzył na nią szklistymi oczami.
– Jesteś pewna?
To pytanie musiało paść, spodziewała się go. Mimo to nie potrafiła w żaden sposób odpowiedzieć.
Owszem, była pewna, ale przyznanie tego na głos byłoby kolejnym ciosem, po którym już by się nie podniosła. Skinęła więc tylko głową, a potem się obróciła, dając Kormakowi czas na przesunięcie dłońmi po mokrej twarzy.
– Ale… – zaczął. – To… to niemożliwe.
Chyłka usiadła na szezlongu, starając się w jakiś sposób sprawić, by przestało jej się kręcić w głowie.
– Jak? – wydusił chudzielec. – Jak to się…
Znów nie potrafił znaleźć słów. Potrząsnął mocno głową, a potem oparł się o biurko i przez moment trwał w bezruchu.
– Szczerbaty może się mylić – odezwał się w końcu. – Albo kłamać. Dobrze wiesz, że zrobiłby wszystko, żebyś do niego wróciła. Nawet taki numer.
Joanna milczała.
– Łgać mógł też ten, kogo Szczerbiński przesłuchiwał – dodał Kormak i pociągnął nosem. – Skoro to człowiek Langera, to…
– Wszystko to prawda, Kormaczysko.
– Nie możesz tego wiedzieć na pewno.
– Mogę.
Zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później będzie musiała powiedzieć mu, skąd bierze się jej pewność.
Wczoraj w nocy przechodziła dokładnie to samo co chudzielec. Najpierw wyparcie, potem zarzuty wobec Szczerbatego. Nie przebierała w słowach i nie potrafiła powściągnąć emocji tak, jak w tej chwili udawało się to Kormakowi. Do teraz czuła zdarte gardło.
Przestała wydzierać się na podkomisarza dopiero wtedy, kiedy ten opisał jej dalszy przebieg rozmowy z Bogielem.
– Po tym, jak Szczerbaty się dowiedział, wyciągnął służbową broń i wymierzył w tamtego faceta – odezwała się Chyłka. – Zagroził, że pociągnie za spust, jeśli nie usłyszy prawdy.
Kormak kręcił głową, zupełnie nieprzekonany.
– To wciąż nic nie znaczy. Mógł to wymyślić.
– Nie mógł.
Joanna sięgnęła do kieszeni po telefon. Robiła to z ciężkim sercem i przypuszczała, że Szczerbińskiemu zeszłej nocy nie było łatwiej.
Zarzekał się, że chciał powiedzieć jej już dawno, ale nie potrafił się do tego zmusić. Stchórzył, a im dłużej to trwało, tym bardziej obawiał się tego, w jak destrukcyjny stan wprowadzi Joannę.
Dopóki tliła się w niej iskierka nadziei, jakoś się trzymała. Szczerbaty miał świadomość, że jeśli ta zgaśnie, razem z nią przepadną wszelka racjonalność i instynkt samozachowawczy Chyłki.
Nie mylił się.
– Co robisz? – rzucił szczypior, kiedy podawała mu telefon.
– Spójrz.
– Nie – odparł i uniósł otwarte dłonie. – Każdy może zrobić jakiś deepfake albo fotomontaż.
Trzymała wyciągniętą komórkę tak długo, aż Kormak w końcu po nią sięgnął. Kiedy spojrzał na ekran, jego wzrok nagle stał się pusty, a oczy znów się zaszkliły. Patrząc na niego, można było odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał.
Upuścił komórkę, a Chyłka wbiła wzrok w wyświetlacz. Wciąż widniało na nim zdjęcie, które Szczerbaty wyciągnął od Bogiela, grożąc mu bronią.
Przedstawiało zakrwawionego Zordona leżącego na betonowej posadzce. Miał kilka ran wlotowych na klatce piersiowej, krew pokryła całą jego koszulę.
Ciało znajdowało się w nienaturalnej pozycji, a usta i oczy były makabrycznie otwarte.
– Konsorcjum – odezwała się słabo Joanna. – To oni za to odpowiadają.
Kormak zdawał się wybity z rzeczywistości i chyba nawet nie rejestrował jej słów. Mimo to Joanna postanowiła podzielić się z nim wszystkim, co Szczerbińskiemu udało się wyciągnąć od Bogiela.
– Langer zostawił Zordona w tamtym domu przy Maravista Close – powiedziała. – Nie zabrał go ze sobą.
Chudzielec osunął się na podłogę i jak w transie obrócił telefon ekranem w dół. Zaczął lekko się trząść.
– Zastrzelili go ludzie z Konsorcjum w trakcie nalotu na dom – dokończyła Chyłka.
Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Messer nie przedstawił jej prawdy, kiedy zadzwonił do niej już po całej akcji. Powinna była o tym pomyśleć. Powinna była spodziewać się, że człowiek stojący na czele Konsorcjum będzie rozgrywał ją, jak mu się będzie podobało.
– Nie… – jęknął Kormak, kuląc się na podłodze.
Joanna z trudem się podniosła, kucnęła obok i położyła rękę na plecach chudzielca. Oboje wpatrywali się nieruchomym spojrzeniem w odwróconą komórkę, odnosząc wrażenie, że oni także stracili życie.
4
ul. Argentyńska, Saska Kępa
Artur Żelazny miał zamiar zapukać, ale jego ręka w ostatniej chwili zawisła w powietrzu. Zerknął na stojącego obok Kormaka i pytająco uniósł brwi.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – rzucił.
Chudzielec pokiwał głową, ale zupełnie bez przekonania.
– Przecież otworzyła nam domofonem – odparł.
– Ale nawet się nie odezwała. Bóg jeden wie, co się z nią dzieje.
Żelazny mógł wyobrazić sobie właściwie wszystko. Minęły raptem dwadzieścia cztery godziny, od kiedy Joanna zjawiła się na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight, zwymiotowała w windzie, a potem nagle znikła. Zaraz po tym Artur dowiedział się o losie Oryńskiego.
Uderzyło go to bardziej, niż się spodziewał. Aż do teraz nie doszedł do siebie, ale miał świadomość, że w przypadku Chyłki i Kormaka szok, niedowierzanie i ból są nieporównywalnie większe.
W końcu nabrał tchu i zamiast pukać, po prostu otworzył drzwi.
W mieszkaniu unosiły się kłęby dymu, a zapach alkoholu od razu uderzał w nozdrza. Na korytarzu Artur dostrzegł kilka par butów, w tym jedną należącą do jakiegoś mężczyzny. Dopiero wtedy uzmysłowił sobie, że słyszy głosy dochodzące z kuchni.
Weszli do niej z Kormakiem i zobaczyli siedzących przy stole Chyłkę, jej siostrę i Szczerbińskiego. Najwyraźniej nie tylko oni spodziewali się, że Joanna może wyrządzić sobie nieodwracalną krzywdę.
Z pewnością wyglądała, jakby była na to gotowa. Miała na sobie czarne spodnie dresowe i T-shirt w tym samym kolorze, które kontrastowały z całkowicie bladą twarzą. Przekrwione, podkrążone oczy i włosy w kompletnym nieładzie dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. Tuż obok niej stała popielniczka wypełniona po brzegi niedopałkami.
Joanna skinęła głową do Kormaka, a potem utkwiła spojrzenie w Żelaznym. Poczuł się nie na miejscu.
– Co tu robisz? – rzuciła.
– Przyszedłem sprawdzić, jak…
– Mam się chujowo – ucięła. – Coś jeszcze?
Artur powiódł wzrokiem po pozostałych osobach w kuchni. Bynajmniej nie był tu potrzebny, przypuszczał zresztą, że sama obecność Magdaleny wystarczyłaby, żeby Chyłka nie zrobiła niczego głupiego.
– No? – dodała Joanna. – Chcesz czegoś?
– Pomóc – odparł Żelazny.
Mimo woli sięgnął do mankietu koszuli i obrócił tkwiącą w nim spinkę. Uświadomił sobie swój tik dopiero po chwili i wsunął ręce do kieszeni.
– Pomyślałem, że najpewniej będziesz chciała rzucić się w wir roboty – dorzucił.
Przypuszczalnie właśnie z tego powodu był tu teraz Szczerbiński. Artur znał Chyłkę dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, jak będzie działała w najbliższym czasie. Znajdzie się na kursie ku całkowitej autodestrukcji – chyba że prowadzona sprawa da jej jakąś namiastkę ukojenia.
– To ten jeden raz dobrze pomyślałeś.
Żelazny odchrząknął i podszedł do stołu. Kormak zajął jedno z miejsc, on jednak nie czuł, że zabawi tu dłużej.
– Rozmawiałem z Zawadą – podjął Artur. – Może działać jako twoja reprezentantka w sądzie, a ty będziesz sterować sprawą z tylnego siedzenia.
– I łaskawie jej na to pozwoliłeś?
– Daj spokój.
Wysunęła tę propozycję już wcześniej, kiedy wpadła na pomysł z Adiuvame. Wówczas Żelazny odmówił, bo ostatnim, czego potrzebował, były artykuły w prasie branżowej na temat tego, że wypożycza swoich prawników do biura porad prawnych prowadzonych przez osobę bez uprawnień adwokackich.
– Przyda ci się jej pomoc – kontynuował Żelazny. – I zaplecze kancelarii. Zanosi się na dużą sprawę.
Zerknął na Szczerbińskiego, ale ten wydawał się całkowicie obojętny. Musiał jednak wiedzieć, na jak tragicznej pozycji się znalazł – nie było żadnych świadków, żadnych nagrań. Jedynym dowodem – dość wymownym – były zwłoki z dziurą w głowie.
– Mam już pomocnika – odparła Joanna.
– Tego gościa z Targówka?
– To dobry prawnik.
Gdyby nie grobowa atmosfera, Żelazny by parsknął. Facet, którym obecnie wysługiwała się Chyłka, był całkowicie nieznanym adwokatem, który wcześniej nawet nie zajmował się prawem karnym.
Uchodził za nieudolnego krętacza, próbującego złowić jak najbardziej nadzianych klientów w każdy możliwy sposób. Nie miał zasad, nie wiedział, co to moralność. I żadna sprawa nie była dla niego zbyt śmierdząca, o ile mogła zapewnić mu zastrzyk gotówki.
– Nie da sobie rady na sali sądowej – rzucił Artur. – Padnie po pierwszym uderzeniu prokuratury.
– Będzie miał mnie w narożniku, więc bez obaw.
– On nie zna nawet podstawowych przepisów kapeku, Chyłka.
– Ty też nie. I jakoś nie przeszkadza ci to robić cyrku w sądzie.
Mówiła zgaszonym, chrapliwym głosem. Nie było w nim wiele życia, podobnie jak w jej oczach. Starała się to ukryć, ale nie wychodziło jej to najlepiej. Żelazny widywał ją w wielu sytuacjach, także w trakcie chemii, ale nigdy nie odnotował, by sprawiała wrażenie tak złamanej.
Pokonanej.
Uświadomił sobie, że straciła wszystko, co kiedykolwiek było dla niej ważne. I nie chciał nawet myśleć, jak sam zachowałby się w takiej sytuacji.
Też starałby się chwycić koło ratunkowe, jakim była praca? Być może. A może po prostu by się poddał, uznając, że nie ma już nic, dla czego warto żyć.
Ona jednak nie była ulepiona z identycznej gliny co on. I z pewnością to, co trzymało ją teraz przy życiu, nie ograniczało się wyłącznie do pracy.
Będzie szukała sprawiedliwości. I zemsty. Artur nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
– W razie czego możesz na nas liczyć – zapewnił.
– To pewna odmiana – odparła Joanna. – Potrzeba było tragedii, żebyś się na to, kurwa, zdobył?
Podniosła się i spojrzała na niego w sposób, który sprawiał, że miał ochotę natychmiast odwrócić się na pięcie i wyjść. Wiedział, że wizyta tutaj nie jest najlepszym pomysłem. Starli się kilka razy po tym, jak założyła Adiuvame. Oczekiwała z jego strony wyciągnięcia pomocnej dłoni po tym, co zrobiła dla kancelarii, a on zwyczajnie nie mógł sobie na to pozwolić. Nie na tym etapie.
– Po prostu chcę pomóc, Chyłka – powiedział.
Zanim Joanna zdążyła zareagować, podniosła się jej siostra.
– Doceniamy to – włączyła się szybko. – I proszę, niech pan siada.
Tego Artur się nie spodziewał. Z jednej strony miał ochotę się wykręcić, z drugiej jednak niespodziewanie mógł się na coś przydać jako ujście dla emocji Chyłki.
Czy był gotów wystąpić w takiej roli? W normalnych okolicznościach z pewnością nie – te jednak do nich nie należały.
Zajął miejsce obok Szczerbińskiego i przez moment zastanawiał się, jak przerwać ciszę, która zaległa w kuchni. Nie była niewygodna, przeciwnie. Zdawała się mówić wszystko i w jakiś sposób oddawać cześć Oryńskiemu.
Chyłka zapaliła papierosa, wbijając puste spojrzenie w stół.
– Co zamierzasz? – odezwał się w końcu Żelazny.
– A jak ci się wydaje?
– Znajdziemy tych ludzi – zabrał głos Szczerbiński. – Pociągniemy ich do odpowiedzialności.
– W jaki sposób?
Joanna nagle machnęła ręką i cisnęła papierosem do zlewu.
– Powiadomię Paderborna o wszystkim, co wiem na temat Konsorcjum – oznajmiła. – Dam im namiar na ten dom, w którym…
Głos jej się załamał, a ona sięgnęła po kolejnego marlboro.
Nie była sobą i Żelazny nie mógł opędzić się od wrażenia, że już nigdy nie będzie.
– Znajdę go – powiedziała cicho.
Nie „ciało”. Nie przeszło jej to przez gardło, mimo że z pewnością właśnie to miała na myśli.
Potrzebowała zamknięcia. Bez tego z pewnością nie pociągnie długo.
Musiała zobaczyć trumnę, pochować ją w ziemi.
– Odpowiedzą za to… – dodała.
Artur uświadomił sobie, że znów obraca spinkę. Położył ręce na stole i spojrzał na Joannę, ale ta nadal sprawiała wrażenie, jakby była w innym miejscu i innym czasie.
– Jak mogę pomóc? – zapytał.
– Nie wpierdalając się.
– Chyłka…
– Naprawdę, Artur – przerwała mu. – Jedyne, czego w tej chwili od ciebie chcę, to to, żebyś zniknął mi sprzed oczu.
Magdalena znów chciała włączyć się do rozmowy, Żelazny jednak szybko posłał jej uspokajające spojrzenie. Oznajmił, że i tak musi iść, a potem zostawił ich samych.
Wyszedłszy z budynku, stał przez moment w bezruchu przed klatką schodową.
Wciąż nie mógł uwierzyć w to, że Oryński nie żyje. Kormak wysłał jednak zdjęcie znajomemu specjaliście, który ustalił, że nie jest ono fotomontażem. Chudzielec pewnie potrafiłby zrobić to sam, tyle że nie mógł nawet na nie spojrzeć.
Żelazny również nie. Zerknął tylko raz i tyle wystarczyło, by jego powidok wracał, ilekroć zamykał oczy.
Liczne rany postrzałowe w klatce piersiowej. Mnóstwo krwi, otwarte usta i oczy, w których nie było już życia. I skóra tak blada, jak w tej chwili było w przypadku Chyłki.
Artur nabrał głęboko tchu i pojechał do kancelarii. Nie miał zbyt wielu rzeczy do załatwienia, ale chciał oczyścić terminarz Zawady, by ta mogła pomóc Joannie. Kiedy tylko do Chyłki dotrze, że nie może liczyć na swojego pomagiera z Targówka, z pewnością się do niej zgłosi.
Jak on w ogóle się nazywał?
Artur sprawdził to już w kancelarii. Nie było trudno, bo jeden z portali dość obszernie opisał to, co próbowała zrobić Chyłka po tym, jak została usunięta z listy adwokatów. Autor podkreślał, że działa nie tylko wbrew prawu, ale też zwykłej zawodowej przyzwoitości.
W jej obronie pojawił się inny tekst, w którym podnoszono argumenty pojawiające się w dotychczasowych wyrokach sądów – nic nie stało na przeszkodzie, by osoba bez uprawnień prowadziła biuro porad prawnych. Nie mogło jedynie nazywać się kancelarią ani wprowadzać klientów w błąd.
Chyłka w nagłówku strony internetowej Adiuvame umieściła duży, czytelny napis „była mecenas”, jakby był to powód do dumy. W świetle prawa nie robiła zatem niczego zdrożnego.
Mężczyzna, którego zatrudniała, nazywał się Radosław Hader. Żelazny wyświetlił kilka jego zdjęć w wyszukiwarce Google.
Był dość przystojny i zaniedbany w sposób, którym mógł zwracać na siebie uwagę kobiet, ale już na pierwszy rzut oka nie budził zaufania – miał w oczach coś, co od razu dawało pojęcie o jego skłonności do matactw. A mimo to nieraz zdołał naciąć Bogu ducha winne staruszki na jakieś przekręty, wydusić nienależne świadczenia albo zwyczajnie podkładać dowody.
Hader był ostatnią osobą, z którą Chyłka powinna współpracować, jeśli myślała o powrocie do zawodu. Prawda była jednak taka, że żaden inny prawnik nie zgodziłby się na układ, który proponowała.
Artur odpiął spinki, a potem podwinął rękawy koszuli. Może powinien wcześniej oddelegować Zawadę, ale…
– Panie mecenasie, ktoś do pana – rozległ się głos jego sekretarki.
Żelazny nacisnął przycisk na telefonie stacjonarnym.
– Nie miałem żadnego umówionego spotkania, prawda?
– Nie, ale ten pan twierdzi, że z pewnością pan go przyjmie.
– I kto to jest?
– Podał tylko nazwisko: Bogiel.
Potem dodała coś, co sprawiło, że Artur musiał go przyjąć.
5
ul. Rozwadowska, Targówek
Gdyby nie to, że na podniszczonym i zardzewiałym ogrodzeniu wisiała tabliczka z informacją, że mieści się tu kancelaria prawna, Chyłka nigdy by się tego nie spodziewała. Budynek wyglądał jak zwykły dom jednorodzinny z początkowych lat PRL-u i właściwie należało się zastanowić, czy nie stanowi zagrożenia budowlanego.
Pod nieruchomością stał stary, kanciasty mercedes klasy C z lat dziewięćdziesiątych, którym na co dzień poruszał się Radek Hader. I była to jedna z sytuacji, kiedy auto daje dość dobre pojęcie o właścicielu.
Chyłka dotarła na miejsce taksówką, Magda bowiem zrobiła wszystko, by jej siostra nie wsiadła za kierownicę iks piątki. Może miała rację. Joannie trudno było nawet oszacować, ile ma promili. A u Hadera z pewnością poprawi ten stan.
Nie pomyliła się. Chwilę po tym, jak przekroczyła próg, usiedli w salonie, a on podał jej puszkę zimnego lecha. Wzięła duży łyk, a potem otarła usta.
– Nie wyglądasz najlepiej – ocenił Hader.
Chyłka znów się napiła.
– Nie przyszłam tu po komplementy.
– Szkoda, bo może wtedy…
– Na mailu masz wszystko, co musisz wiedzieć o sprawie Szczerbińskiego.
Część spisała dziś rano, drugą partię po wyjściu Żelaznego. Połowy już nie pamiętała i wydawało jej się, że jego zeznania notował ktoś inny.
Wciąż nie potrafiła zebrać myśli ani skupić się na czymkolwiek dłużej niż na parę sekund. Wydawało jej się, że krok po kroku przestaje istnieć i za moment zostanie z niej jedynie wydmuszka osoby, którą była.
Może już się tak stało.
Boże, dlaczego w ogóle pomyślała o tym, żeby wysłać Zordona w tę podróż? Jak mogła być tak głupia?
Powinna uświadomić sobie, że ryzyko przewyższa wszelkie potencjalne zyski.
Kurwa mać, to wszystko jej wina.
Zanim się zorientowała, Radek postawił przed nią drugą puszkę, bo najwyraźniej tę pierwszą opróżniła. Przyniósł też laptopa i zalogował się na skrzynkę mailową.
– Nic nie ma – oznajmił.
– Zajrzyj do spamu.
– Zajrzałem. O ile nie jesteś kobietą, która zachęca mnie do poznania „chętnych, gorących lasek” w mojej okolicy, mail nie dotarł.
Chyłka znów zaklęła w duchu. Wyciągnęła telefon i sprawdziła wysłane wiadomości. Hader miał rację, najwyraźniej albo zapomniała nacisnąć „wyślij”, albo w ogóle nie napisała tego maila.
W końcu znalazła go w kopiach roboczych.
– Masz?
– No – potwierdził, a potem na moment zamilkł, przeglądając jej zapiski.
Joanna pociągnęła łyk piwa i zawiesiła wzrok na ścianie naprzeciwko. Co ona tu w ogóle robiła? Po jakiego chuja zajmowała się tą sprawą? Nie miała żadnego znaczenia, nic go nie miało.
Wszystko straciło jakikolwiek sens. Miała egzystować dla samego egzystowania? Gdzie w tym jakikolwiek cel?
Potrząsnęła głową.
Właśnie ze względu na takie myśli tutaj była i nie porzuciła obrony Szczerbińskiego. Wiedziała, że to kotwica, bez której porwie ją sztorm podobnych wniosków. A te ostatecznie doprowadzić mogły tylko do jednego finału.
– Syfiasta sprawa – odezwał się Hader.
Joanna nie miała ochoty odpowiadać ani wdawać się w jakiekolwiek dyskusje.
– Ten podkomisarz musiał władować mu kulę w łeb z bliskiej odległości, inaczej w życiu by nie trafił.
– Może.
– Więc nie wygląda to na zwykłą interwencję.
– Nieważne, jak wygląda – odparła Chyłka. – Ważne, jak przedstawisz to w sądzie.
– Nie wiem, czy w ogóle chcę to robić.
Joanna nabrała głęboko tchu. Doskonale znała sposób działania tego człowieka i zdawała sobie sprawę, że korzysta z każdej okazji, żeby ugrać nieco więcej.
– Dzielimy się fifty-fifty – powiedziała. – I nie próbuj się targować, bo nie mam na to siły. Bierzesz to albo nie.
– Nie zamierzałem się targować.
Chyłka znów wzięła zbyt duży łyk piwa. Było o kant dupy rozbić, potrzebowała czegoś mocniejszego. Teraz, kiedy Magdalena ani Kormak nie mieli jej na oku, spokojnie mogła sobie na to pozwolić.
Zaraz po wyjściu od tego padalca skieruje się do najbliższego monopolowego.
– Ale chcę czegoś w zamian – dodał Hader.
– Mhm.
– Mam klienta, przy którym potrzebuję dodatkowej pary rąk.
Więcej pracy. Właściwie nie miało dla Chyłki znaczenia, ile jej będzie. Tak czy inaczej nie wystarczy, by przestała myśleć o tym, co się wydarzyło.
Jeszcze dziś zbierze wszystko w logiczną całość, przygotuje dowody i swoje zeznania, a potem pójdzie do Paderborna.
Było to najlepsze, co mogła zrobić. Sama nie da rady Konsorcjum, bo wystarczy, że Messer zorientuje się w sytuacji, a zostanie usunięta dokładnie w taki sam sposób, jak inne problemy tych ludzi.
Nie mogła sobie na to pozwolić. Wymierzenie sprawiedliwości za to, co zrobili Zordonowi, było teraz priorytetem.
– Więc jak będzie? – odezwał się Radek.
– Co to za klient?
– Rzecz w tym, że nie wiem.
– Hm?
– Zatrzymali go w pociągu jadącym z Wiednia do Krakowa, nic nie pamięta. Ma jakieś tatuaże, które mogą wskazywać na jego tożsamość, ale na razie nic o nim nie wiadomo. Nie słyszałaś o tym?
– Nie.
Ostatnim, czego potrzebowała, było sprawdzanie newsów.
– Zatrzymali go na dworcu w Krakowie, bo chciał buchnąć jakiejś kobiecie torebkę.
– No i?
– Tyle wiem – odparł Hader. – Nie przedstawili mi więcej szczegółów, bo formalnie nie jestem jego obrońcą, ale w mediach jest cała karuzela spekulacji, że facet będzie sądzony za zabójstwo. Podobno niedługo postawią mu zarzuty, a on uparcie twierdzi, że nic nie pamięta.
Chyłce przypomniał się Witalij Demczenko, który po półtorarocznej śpiączce twierdził dokładnie to samo.
– Miałaś podobną sprawę – odezwał się Radek.
– Nie ja konkretnie.
Z trudem przełknęła ślinę, mając wrażenie, że nagle coś zacisnęło jej się na gardle. Zamrugała oczami z obawą, że Hader zaraz zobaczy w nich łzy. Były jednak suche. Najwyraźniej osiągnęły swój limit.
– Ale wiesz, jak to ugryźć.
Chyłka odstawiła pustą puszkę na stół i się podniosła.
– Na cholerę ci ta sprawa? – zapytała.
– Będzie o niej głośno w telewizji.
– Jeśli tak, to w areszcie śledczym już roi się od prawników z dużych firm, którzy rozmówili się z tym wytatuowanym gościem.
– Pewnie tak.
– Ale?
– On chce rozmawiać tylko ze mną.
– Więc jednak coś pamięta.
Hader uśmiechnął się lekko, a ilekroć to robił, Joanna odnosiła wrażenie, jakby przejawiał cechy właściwe osobom pokroju Piotra Langera.
– Gówno pamięta – odparł Radek. – Ale miał w kieszeni moją wizytówkę czy tam kartkę z moim numerem telefonu. I myśli chyba, że się znamy. Może zakłada, że mogę mu udzielić odpowiedzi na pytania, które kłębią mu się we łbie.
– A ty nie masz zamiaru wyprowadzać go z błędu.
– Nie – przyznał Hader. – Nie mam.
Chwilę później Chyłka zgodziła się na transakcję wiązaną. Ona pomoże mu w sprawie człowieka z Wiednia, on będzie występował w jej imieniu w sądzie. Została u Radka jeszcze godzinę, rozwijając wszystko, co znajdowało się w mailu, a potem zamówiła taksówkę.
Wizytę w monopolowym złoży już na Saskiej Kępie. Potem zamknie się w mieszkaniu i nie otworzy nikomu, choćby się paliło.
Potrzebowała choć namiastki ukojenia i tylko alkohol wydawał się środkiem do osiągnięcia tego celu.
Szybko uświadomiła sobie jednak, jak bardzo się pomyliła. Smutek był zbyt duży, myśli i obrazy przed oczami zbyt wyraźne. Miała wrażenie, że nawet gdyby na raz wlała w siebie butelkę tequili, nic by to nie dało.
Potrzebowała czegoś mocniejszego. Czegoś, co szybko wyłączy jej umysł.
Kormak miał jakieś dojścia, ale do niego nie mogła się zgłosić. Żaden problem, na przestrzeni lat broniła kilku dealerów, którzy zamiast do więzienia, trafili z powrotem na ulicę. Odnalezienie właściwej osoby nie powinno nastręczać wielu problemów.
Zanim jednak zdążyła to zrobić, rozległ się dźwięk domofonu. Chyłka jęknęła i podeszła do słuchawki.
Spodziewała się Magdaleny, bo to ona najbardziej zdawała sobie sprawę z tego, w jaki sposób jej siostra będzie próbowała uporać się ze stratą.
Z głośnika dobiegł jednak głos Żelaznego.
– Musimy pogadać – oznajmił.
– Nie mamy o czym.
– Wręcz przeciwnie.
– To gadaj do domofonu – odparła Joanna i wypuściła słuchawkę.
Odeszła chwiejnym krokiem, wspierając się o ścianę. Omiotła wzrokiem kuchnię, zapomniawszy, gdzie zostawiła butelkę. W końcu namierzyła ją w salonie i pociągnęła duży łyk tequili prosto z gwinta.
Po chwili rozległ się dzwonek jej telefonu, a kiedy rzuciła okiem na wyświetlacz, przekonała się, że dzwoni Żelazny. Najwyraźniej nie miał zamiaru dać jej spokoju.
– No? – rzuciła.
– Wpuść mnie na moment.
– Mam tu wystarczająco dużo rzeczy zatruwających organizm, Artur. Nie potrzebuję kolejnej.
Dobiegło ją ciche westchnięcie.
– Był u mnie człowiek nazwiskiem Bogiel – rzucił. – Kojarzysz?
Zmarszczyła czoło, niepewna, czy dobrze usłyszała.
– Po twoim milczeniu wnoszę, że tak – dodał Żelazny. – Teraz mnie wpuścisz czy mam mówić przez telefon?
Odłożyła komórkę i przeszła do przedpokoju, by mu otworzyć. Po wejściu do mieszkania Artur znów wyglądał, jakby dym z papierosów szczypał go w oczy, a zapach alkoholu działał na niego drażniąco.
– Przestań wykrzywiać mordę – powiedziała Joanna i niedbałym ruchem ręki zaprosiła go do środka.
Ponownie usiedli w kuchni, gdzie w tej chwili panował chaos nieporównywalnie większy niż poprzednio. Żelazny odsunął popielniczkę i pustą butelkę i już otwierał usta, by skomentować, Chyłka jednak w porę go powstrzymała.
– Bogiel to człowiek Langera – odezwała się.
– Tak, wiem.
– O, uprzejmie ci się przedstawił? Czy może spotkaliście się już, kurwa, wcześniej?
Artur nabrał głęboko tchu, przesunął dłonią po blacie, a potem położył na nim ręce.
– Nigdy wcześniej go nie spotkałem – odparł. – I zobaczyłem się z nim tylko ze względu na to, co powiedział mojej sekretarce.
– I co to takiego było?
– Że chce pogadać o moim byłym pracowniku, dla którego wakacje w egzotycznym kraju zakończyły się tragicznie.
Joanna posłała mu wrogie spojrzenie, co w połączeniu z butelką, którą trzymała w dłoni, kazało mu nieco się cofnąć.
– Brzmiało to jak splunięcie w twarz, ale dość znaczące – ciągnął. – Więc wpuściłem go do gabinetu, a jak tylko facet się tam znalazł, wyciągnął urządzenie zakłócające i położył je na moim biurku.
– Nie musisz opisywać mi każdego szczegółu – rzuciła Chyłka. – Czego od ciebie chciał?
– Powiedzieć mi o tym, co stało się z Oryńskim.
Joanna zmrużyła oczy, automatycznie sięgając tam, gdzie powinna znajdować się paczka marlboro. Musiała zostawić ją w innym miejscu.
– To znaczy?
– Skądś wiedział, że Szczerbiński pokazał nam zdjęcie.
Jeśli miał na oku kancelarię lub Chyłkę, właściwie nietrudno było to zrobić. Wystarczyło podsłuchać kilku młodszych prawników albo sprzątaczkę, która musiała pozbyć się plamy wymiocin w windzie.
– No i? – spytała Joanna.
Żelazny wyraźnie nie wiedział, jak kontynuować wątek. Zaczął nerwowo się poruszać i trącać spinkę jak strunę gitary.
– Mów, do kurwy nędzy.
– W porządku… – mruknął i odchrząknął. – Bogiel pokazał mi to samo zdjęcie, ale oprócz niego krótkie nagranie zrobione zaraz po wykonaniu fotografii lub tuż przed tym…
– I?
– Autor filmiku okrąża Oryńskiego, robi zbliżenie na…
Urwał, wyraźnie nie potrafiąc kontynuować. Chyłka zerwała się z krzesła i wyszła z kuchni. Zaczęło huczeć jej w głowie, miała wrażenie, że za moment straci przytomność. Mimo że Artur nie powiedział wiele, w jej umyśle natychmiast pojawiły się makabryczne obrazy.
Wróciła na trzęsących się nogach z paczką papierosów i od razu zapaliła jednego.
– Po jakiego chuja mi o tym mówisz, Artur? – rzuciła agresywnie.
– Przepraszam, to…
– Sprawia ci to jakąś chorą satysfakcję?
Też się podniósł i wyciągnął w jej kierunku rękę, jakby chciał w jakiś sposób ją pocieszyć. Szybko jednak usiadł z powrotem przy stole.
– Ten filmik jest dłuższy – wydusił w końcu. – Kiedy nagrywający odwraca obiektyw od Oryńskiego, pokazuje się jakiś mężczyzna w kominiarce.
Chyłka ledwo była w stanie zrozumieć jego słowa. Część jej umysłu po prostu odmawiała posłuszeństwa.
– Mężczyzna mówi tylko „będziesz następny”, a potem obraz niknie.
W kuchni zaległa cisza, która właściwie rzadko wypełniała mieszkanie przy Argentyńskiej. Zazwyczaj w tle słychać było choćby cichą muzykę.
Joanna trwała w bezruchu z przechyloną głową, wpatrując się ślepo przed siebie.
– Chyłka?
Potarła czoło i spojrzała na Żelaznego. Oczekiwał jakiejś odpowiedzi, ale nie potrafiła poukładać myśli na tyle, by jej udzielić.
W końcu najwyraźniej uznał, że musi kontynuować sam.
– Zapytałem Bogiela, co to oznacza i skąd w ogóle ma to nagranie i zdjęcie.
Chyłka wreszcie się ocknęła. O to samo powinien zapytać tego człowieka Szczerbiński, kiedy tamten przekazywał mu informacje o śmierci Zordona. Do teraz jednak o tym nie pomyślała.
Skoro to ludzie z Konsorcjum go zabili, skąd wziął się tam pomagier Langera? Zjawił się na miejscu już po fakcie? Nie, nie ryzykowałby w taki sposób, zresztą przelot tam zabierał przecież trochę czasu.
– I? – zapytała Joanna. – Co ci powiedział?
– Że to nie on jest autorem. Filmik i zdjęcie zostały zrobione przez kogoś z Konsorcjum, a potem przesłane Langerowi. Ta groźba jest wymierzona w niego.
Chyłka zaciągnęła się głęboko, mimo że z każdym kolejnym sztachnięciem czuła się coraz bardziej otępiała.
– Wiesz, co to oznacza? – dodał Artur.
– Nie.
– Że w tej chwili ty i Langer macie wspólnego wroga.
Joanna nie miała zamiaru nawet tego komentować.