Egzekutor. Na drugą stronę muru - Gajda Paulina - ebook

Egzekutor. Na drugą stronę muru ebook

Gajda Paulina

0,0

Opis

Dorian i Leyla coraz bardziej utwierdzają się w przekonaniu, że nie potrafiliby żyć bez siebie. Zakochani, cieszący się sobą nawzajem zapomnieli o tym, że należą do świata, gdzie miłość między Czystym i Nieczystą jest niedopuszczalna. Ich związek szybko wychodzi na jaw, co rozpoczyna polowanie na Leylę. Czy najlepszy łowca w Stolicy będzie w stanie ocalić swoją ukochaną przed wyrokiem, który na nią wydano? A może Leyli przyjdzie zapłacić największą cenę za swoją miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 398

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gajda Paulina

Egzekutor: na drugą stronę muru

FotografEpik Legzin

© Gajda Paulina, 2021

© Epik Legzin, fotografie, 2021

Dorian i Leyla coraz bardziej utwierdzają się w przekonaniu, że nie potrafiliby żyć bez siebie. Zakochani, cieszący się sobą nawzajem zapomnieli o tym, że należą do świata, gdzie miłość między Czystym i Nieczystą jest niedopuszczalna. Ich związek szybko wychodzi na jaw, co rozpoczyna polowanie na Leylę.

Czy najlepszy łowca w Stolicy będzie w stanie ocalić swoją ukochaną przed wyrokiem, który na nią wydano? A może Leyli przyjdzie zapłacić największą cenę za swoją miłość?

ISBN 978-83-8245-054-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział I

Pewność. To była jedna z tych cech, która zawsze mnie charakteryzowała. Działałem bez zawahania w czasie każdej misji i walki. Może dlatego mówią, że jestem bezlitosny. Nie zastanowię się, a już atakuję. Dzięki swojemu zdecydowaniu zawdzięczam pewnie wiele wygranych pojedynków. Jestem również pewny swoich decyzji i poglądów, choć życie różnie to później weryfikuje. Może to kwestia korzeni, a może mojego własnego postrzegania świata, ale zawierzyłem żywiołom w stu procentach. Jestem pewien, że kierują mnie właściwymi ścieżkami w życiu, a każdy cięższy okres ma mnie czegoś nauczyć. Nie jestem nieomylny i czasami mam swoją pewność, a później okazuje się, że się pomyliłem. Traktuję to jako porażkę, ale też kolejną lekcję od losu. Pewność mam również w stosunku do swoich przyjaciół. Nie tylko z powodu ich małej liczebności, ale i wielu lat przyjaźni, a także pewnego rodzaju oddania. Nie da się ukryć, że dla nich jestem w stanie walczyć do ostatniej kropli krwi, a ułatwia mi to zapewne świadomość, iż oni zrobiliby dla mnie to samo.

Z Nathanielem przebywam prawie codziennie, więc nasza przyjaźń w sumie nikogo nie dziwi. Justin to już zupełnie co innego. Widujemy się sporadycznie, ale nazwałbym go swoim przyjacielem, chociażby dlatego, że rozumiemy się bez słów. Nathanielowi się zwierzam jakoś automatycznie, ma coś w sobie, że łatwo wyciąga informacje, a mi chce się go niemal nimi zasypywać. Z Justinem jest inaczej, on mnie obserwuje, a ja nie muszę nic mówić, by wiedział wszystko. Może to ułatwiało nam zaliczanie testów sprawnościowych na szkoleniu. Zawsze nasza dwójka wychodziła na nich najlepiej, bo nie potrzebowaliśmy rozbudowanej komunikacji. Wiedzieliśmy, co, który zrobi. No i Luna, trzecia osoba, którą mogę nazwać przyjacielem. Znałem ją w dzieciństwie, często się widywaliśmy, zresztą Nathaniel też był w tej paczce i jeszcze jeden nieżyjący już przyjaciel, Garrett, który zginął w wypadku ponad dziesięć lat temu.

Z nikim tak nie rywalizowałem jak z nim, może dlatego że często chcieliśmy udowadniać, który jest lepszy. Byliśmy równie uparci, on był starszy ode mnie o trzy lata, a ja go podziwiałem. Poza tym traktowałem go jak brata, któremu chciałem dorównać. Nie umiałem się wtedy bić, ale on umiał mnie sprowokować, więc często pojedynkowaliśmy się. Temat Garretta jest dla mnie zbyt trudny, by się nad nim rozwodzić, więc wróćmy do Luny…

Zawsze była bardzo delikatna i przyjacielska, zabijcie mnie, ale nie mam pojęcia, czemu kilkuletni chłopcy chcieli mieć w swojej paczce dziewczynę i czemu czterolatka chciała do niej należeć. Bądź, co bądź traktowaliśmy ją jak równą sobie i nigdy nie śmialiśmy się z niej za jej większą od naszej wrażliwość, ba, nawet czasami bywaliśmy dżentelmenami, pomagając jej przełazić przez ogrodzenia lub wspinać się po drzewach. Nasza przyjaźń ma podłoże w dzieciństwie, choć zaniechaliśmy kontaktów, gdy zaczęły kształtować się ruchy buntownicze przeciwko Radzie. Jej rodzice od początku byli zaangażowani w tworzenie tzw. buntowników, a mój ojciec był oczywiście za obroną systemu i raczej głupio wyglądałyby nasze spotkania, dlatego przestaliśmy się spotykać. Trochę żałowałem, że tak się wszystko potoczyło, ale reguły naszego świata są bezlitosne, albo jesteś z Radą, albo przeciwko, czarne, białe, nie ma miejsca na szarość. Pewnie przez to nasza przyjaźń zostałaby uśmiercona, ale po dwunastu latach znajomości Nathaniel się obudził, że w sumie to z Luną mógłby kręcić. Zaczęli się spotykać i szybko okazało się, iż to nie żaden młodzieńczy, przelotny romans, tylko miłość na całe życie. Miałem dwa wyjścia, pierwsze to zgodnie z zasadami przestać zadawać się z Nathem, bo przez związek z Luną był z tzw. szarej strefy(ci co nie bardzo są za systemem, ale też i nie przeciwko), po drugie odnowić relacje z Luną, przymykając oko na to, że jej rodzinę uznano za zdrajców. Zrozumcie, straciłem Garretta, urwałem kontakt z Luną, nie mógłbym stracić jeszcze Nathaniela. Moje relacje z Luną zacieśniły się jeszcze bardziej, gdy stałem się posłańcem doręczającym korespondencję i obrońcą ich tajemnego związku. Justin, Luna i Nathaniel to ta trójka, do której miałem pewność. Ostatnio jednak poznałem zupełnie inny jej rodzaj. Powinienem zacząć od tego, że po paru mocnych rozczarowaniach, wyrobiłem w samym sobie nieufność wobec kobiet. Miałem idealnie sprawdzający się schemat. Dziewczyny dostawały to czego chciały, nie wchodziły mi w drogę, udawaliśmy, że jest zajebiście, później one się wynosiły. Niewielkie przejawy żalu się pojawiały, ale nic czym warto się na dłuższą metę przejmować. Wiem, że wiecie do czego zmierzam.

Tak, zmieniłem swoje nastawienie, gdy poznałem Leylę. Oczywiście, wściekłem się, bo mnie wykorzystała tak samo jak każda poprzednia, tyle że ona nie była jak każda. Robiła głupoty, irytowała mnie, ale to co mi dawała od siebie nie było udawane, a przecież do tego byłem przyzwyczajony przez każdą poprzednią. Potrafiła mnie też szczerze kochać, a to dopiero była dla mnie nowość. To że ja się zakochiwałem w różnych dziewczynach, to w sumie jakaś tam norma, jakby to powiedział Nathaniel (dopóki nie stwierdziłem, że tylko ja się angażuję). Przywożąc Leylę do mnie bałem się, że trochę mi zajmie przyzwyczajenie się do wspólnego mieszkania z nią, a jej do mnie i całej reszty. Obawy jednak szybko zniknęły. Leyla była tym, czego nie tylko ja potrzebowałem, ale też mój dom. Nigdy nie widziałem radośniejszej służby. Wszyscy uśmiechali się do niej, gawędzili, nawet ja nauczyłem się mówić służącym „dzień dobry”, co z początku przyjmowali z wielkim zdziwieniem. Tchnęła życie nie tylko we mnie. Teraz już wiedziałem, to ona. Nathaniel miał rację, że to jej szukałem. Może to trochę zbyt pochopne, bo jestem typem żyjącym chwilą, za każdym razem mogę wyjechać na misję, po której nie wrócę. Czuję jednak, że to ta dziewczyna, mimo iż do końca jej jeszcze nie znam. Chcę mieć ją przy sobie, dzielić z nią moje życie. Z każdym dniem bowiem uświadamiam sobie, że coraz trudniej przyszłoby mi pozwolić jej odejść. Byłem lodowatym draniem, niejednokrotnie zbyt chłodnym dla niej, ale kochałem ją, choć chyba nigdy nie będę w stanie jej tego udowodnić.

— Dorianie. — Weszła do mojego gabinetu Cynthia.

— Piszę. — Spojrzałem na nią przelotnie, kończąc zdanie w swoim dzienniku.

— Znalazłeś dziennik — rzuciła entuzjastycznie.

Leyla oddała mi go. Nawet nie wiecie jak bardzo się przestraszyłem, gdy mi go oddawała. Bałem się, że o coś zapyta lub skomentuje, ale nie zrobiła tego. Prawdziwą jednak ulgę poczułem, gdy przyznała, iż go nie czytała, bo w końcu przeżyłem, więc nie miała prawa. Chciałem się jej pokazać chyba od lepszej strony niżeli mogłem zaoferować to w tym dzienniku i po prostu go od niej odebrałem.

— Dalej to nie zmienia faktu, że przeszkadzasz. — Zamknąłem pióro w skórzanym etui.

— Już ci nie przeszkadzam. Chcę tylko poinformować, że jakiś kocmołuch chodzi po naszym ogrodzie. Rozleniwiłeś służbę, jeżeli pozwolili tu komuś wejść. — Wstała z fotela, kierując się do drzwi. — Wróciłam i się tym zajmę, zaraz ją wyrzucę.

— Nie — rzuciłem, zamykając dziennik i opasając go skórzanym paskiem z klamerką.

— Sam to zrobisz? — spytała wesoło.

— Nie, ona tu zostaje. — Otworzyłem szufladę, wrzucając do niej notatnik.

— Och, znowu kogoś zwolniłeś i musiałeś zatrudnić nową sprzątaczkę — mruknęła nagle. — Nie musi jednak łazić wszędzie…

— Nie jest nową sprzątaczką. — Spojrzałem na nią pewnie, wstając zza biurka i biorąc do ręki bluzę.

— To w jakim charakterze tu jest? Jej przeznaczenie tutaj jest tajemnicą? — wypytywała mnie zniecierpliwiona.

— Jest tu dla mnie — powiedziałem pewnie, zakładając bluzę.

— Och, rozumiem — przytaknęła zaskoczona. — Trochę odbiega od kanonu twoich utrzymanek, dlatego się zdziwiłam.

— Nie jest nią i nie wolno ci jej traktować jak tamtych — wyrzuciłem surowo.

Nie ukrywałem nigdy przed Cynthią, że poprzednie dziewczyny tu mieszkające, to nic poważnego. Nie przywiązywała się do nich i traktowała je raczej z wyższością, do czego miała prawo. Była od nich dużo mi bliższa i ważniejsza, ale Leyla już nie jest mi tak obojętna.

— Co to znaczy? Spotykasz się z nią na poważnie? — Zdziwienie mojej siostry nie miało granic.

— Oczywiście, a ty masz być miła — ostrzegłem ją. — Żadnego poniżania jej.

— Czy można poniżyć Nieczystą bardziej niż sama się poniża nią będąc? — burknęła niezadowolona.

Spodziewałem się tego. Sam wpajałem te głupoty Cynthii to teraz mam za swoje. Skąd jednak miałem wiedzieć, że mi to przejdzie? Dalej uznaję wyższość Czystych, ale nie do końca Nieczyści są dalej dla mnie podkategorią Wybrańców.

— Cynthia! — skarciłem ją gniewnie. Spokorniała w jednej chwili. — Jeżeli coś ci nie pasuje, pokaż mi swojego wybranka, a dam ci pozwolenie na ślub i zamieszkanie z nim.

— Na pewno się polubimy — powiedziała ironicznie. — Ma ona jakieś imię?

— Co ja mówię?! — warknąłem na nią. — Nie ma tu statusu niewolnika, nie służy nam i nikt nie będzie jej tutaj wyrzucał tego, że jest Nieczystą, jasne? Leyla jest ze mną i lepiej dla ciebie, jak się do tego przyzwyczaisz…

— W porządku, ale nie oczekuj, że staniemy się od razu przyjaciółkami. — Wyprostowała się wyniośle.

— Masz ją szanować, a pod moją nieobecność weź ją na zakupy, niech pokupuje sobie jakieś suknie — oświadczyłem, wychodząc z gabinetu.

— Zamierzasz ją gdzieś zabierać?! — niemal się oburzyła. Spojrzałem na nią chłodno. — Nic nie mówiłam. Uważaj na siebie i o nic się nie martw. — Uśmiechnęła się przeuroczo, by mnie bardziej nie irytować.

Obawiałem się o moją małą, co będzie, gdy zostanie tu sama z moją siostrą. Cynthii na pewno szybko nie przejdzie ta niechęć, poza tym wiem, że się boi. Nie chce stąd odchodzić, a obawia się, że nowa dziewczyna może do tego doprowadzić. Nie zamierzałem jednak jej nigdzie odsyłać lub nagle wydawać za mąż, ma się dogadać z Leylą i koniec. Moja… dziewczyna (dziwnie to brzmi) jest raczej otwartą istotą i nie mogła się przez te tygodnie doczekać aż pozna moją siostrę. Teraz gdy wiem, że dziś wyjeżdżam, boję się o te ich docieranie się ze względu na Cynthię i jej nastawienie. Nie chcę przecież, by Leyla czuła powinność latania i na siłę dogadzania mojej siostrze, bo nie pozwolę jej się w żaden sposób uniżać przed nią.

— Już jedziesz? — spytała mnie Leyla, gdy wyszedłem do ogrodu.

— Tak, ale chcę jeszcze z tobą o czymś pogadać. — Spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem. — Wiem, że nie chcesz o tym słuchać, ale musisz wiedzieć…

— Wiem, mam się nie zabić — mruknęła w odpowiedzi, sama siląc się na uśmiech.

— To jest najważniejsze — przyznałem poważnie. — Gdybym nie wrócił, musisz wyjechać ze Stolicy. W trzeciej szufladzie mojego biurka są pieniądze. Masz je wziąć i nie chcę słyszeć sprzeciwu, bo mnie i tak się już nie przydadzą.

— Bardzo śmieszne. — Skwasiła się na moje słowa.

— Wiem, mam wybitne poczucie humoru — rzuciłem z łobuzerskim uśmiechem. — Weźmiesz pieniądze, pojedziesz na bramę trzecią, to bardzo ważne… Zażądaj spotkania z Justinem…

— Justinem? — Przyjrzała mi się jakoś dziwnie.

— Komendant wojska — wyrzuciłem zaciekawiony.

— Znam go, a raczej nie znam go, słyszałam tylko jego głos — zaczęła się tłumaczyć. — Po moim nienajlepszym występie na nielegalnych walkach, Nathaniel z nim rozmawiał, nie chciał mnie wtedy puścić.

— Świetnie, to go rozpoznasz — powiedziałem spokojnie. — Teraz cię puści, powołaj się na mnie. Uwierzy ci, nikt o zdrowych zmysłach, by tego nie robił. Leyla, to ważne. Musisz stąd wyjechać, gdy dowiesz się, że nie żyję…

— Rozumiem, to nie jest miejsce dla mnie. — Westchnęła smutno.

— Jest, tyle że niezbyt bezpieczne, gdy mnie zabraknie. — Dotknąłem jej policzka wierzchem dłoni. — Powiedź, że wszystko jest jasne, a już nigdy nie wrócimy do tego tematu.

— Poradzę sobie. — Uśmiechnęła się blado. — Ale nie żegnaj się ze mną…

— W takim razie, idę do Nathaniela, może mi się trochę zejść. — Znów zażartowałem, ale tym razem zaśmiała się.

Sukces, udało mi się ją rozbawić. Musi się do tego jakoś przyzwyczaić, rozumiem, nie jest jej łatwo. Ja mówię, że to jej dom, ale ona czuje się tu jeszcze obco, a zostaje tu w sumie całkiem sama. Chciałem jednak, by kiedyś przychodziły jej z większą łatwością te nasze rozstania. Wiem, będzie za mną tęskniła i martwiła się, ale pragnę, aby ta rozłąka była dla niej znośna. Nie chciałbym, aby spędzała całe dnie na rozmyślaniu o tym, że chłopak, którego kocha, właśnie ryzykuje swoje życie.

— Dobre, dziękuję — odpowiedziała łagodnie. — Dorian — zawołała mnie, gdy już kierowałem się w stronę głównej bramy.

— Tak? — Odwróciłem się do niej.

— Gdzie mogę chodzić? To wielka posiadłość, może są jakieś jej zakątki, których nie chcesz bym poznała — powiedziała, uroczo się pesząc.

— Możesz chodzić wszędzie — zapewniłem ją. — Unikaj parteru za kuchnią, tam jest Marika, nie lubi odwiedzin. Jeżeli moja siostra da ci za bardzo popalić i nie będziesz chciała jej widzieć to prawe skrzydło na drugim piętrze jest jej, zwykle z niego nie wychodzi.

— Dzięki za ściągawkę — odrzekła delikatnie.

— Dasz sobie radę, prawda? — spytałem ją spokojnie, choć bardzo się bałem.

Cynthia może być na tyle nieznośna, że Leyla, no nie wiem, na przykład nie będzie chciała tu mieszkać. Tak bardzo nie chciałem jej stracić, a już na pewno nie przez głupoty, które kładłem Cynthii do głowy przez tyle lat. Te rozstania i tak są dla niej ciężkie z mojego powodu, nie chcę, by jeszcze bała się ze względu na to, że musi zostać z moją siostrą.

— A ty? — odpowiedziała pytaniem.

— Znasz mnie — rzuciłem z nonszalancją, zostawiając ją w ogrodzie.

Dwa tygodnie to nie jest znowu tak długo, bo w końcu czasami nie widywaliśmy się dłużej, już nie mówiąc o trzymiesięcznym rozstaniu. Pewnie gdyby nie to, że pięciu skazańców jest na różnych kontynentach, to udałoby nam się to załatwić o wiele szybciej.

Zawitałem na bramę trzecią, gdzie umówiłem się z Czarnymi Krukami.

— Jak my damy radę, gdy wyjedziesz, gwiazdo? — spytał ironicznie Justin.

— Zastanawiam się nad tym zawsze, gdy wyjeżdżam — odparłem mu, podając jednocześnie rękę na przywitanie. — Pewnie byłbym spokojniejszy, gdyby komendant był bardziej kompetentny.

— To nie ja dałem się zasztyletować smarkaczowi ze szkoły — przypomniał mi okrutnie.

— Blizny mają tylko ci, co coś robią, a nie siedzą u siebie w ciepłym gabineciku — mruknąłem złośliwie.

— Niech cię diabli tam pochłoną — rzucił chłodno.

— Dogadałem się z nimi przed tobą — zacząłem, widząc Nathaniela i resztę mojej paczki. — W zamian za gnębienie ciebie, pozwalają mi tu za każdym razem wracać.

— Żywioły wynagrodzą mi jakoś to cierpienie, jeszcze zobaczysz — burknął. — Gotowi, panienki? — Spojrzał na moją ekipę.

— Widzę, że wprawiłeś w dobry humor Justina — mruknął do mnie Nathaniel.

— Wyszedł z wprawy, albo zrobił się obrażalski — mruknąłem do przyjaciela.

— Nie przeginaj, to ja otwieram bramę nie tylko przy wyjściu ale i przy wejściu — oznajmił Justin, gdy wyszliśmy poza mury Stolicy.

— Za bardzo byś za nim tęsknił — odezwała się Clara.

— Za tobą tęsknię, księżniczko, nie za tym łachudrą. — Uśmiechnął się do niej promiennie. Chyba naprawdę wierzył, że kiedyś mu ulegnie. Niezłomna wiara, godne podziwu, pomyślałem.

— Przykro mi, jestem w pakiecie z nim i całą resztą. — Wzruszyła ramionami.

Wszyscy mieli jakoś dobre humory, a to nie zdarzało się zbyt często. Przed bramą czekał na nas samochód, do którego wszyscy się załadowaliśmy. Teo jak zwykle prowadził, chyba lubił to najbardziej z nas wszystkich. Zapieprzanie to mnie nawet czasami i cieszyło, ale tłuczenie się w piątkę przez wiele godzin nie było szczytem moich marzeń. Ja z Jackiem i Nathanielem zawsze zajmowaliśmy tył, by móc normalnie rozmawiać.

— Dobra, w puli mamy trzysta flodów — mruknął Nathaniel, po tym jak przeliczył kasę, którą miał w ręku.

— Mamy znów jakiś zakład? — spytałem zaciekawiony.

Hazard. Czasami nam się zdarzało. Zakładaliśmy się, ale zazwyczaj tak, by jedna osoba zbierała wszystko, tak było znacznie ciekawiej.

— Tak, a chcesz się dorzucić? — spytała Clara, dziwnie się uśmiechając.

— Przedmiot zakładu? — Przyjrzałem się jej uważnie, ale ona spojrzała na Nathaniela, po czym odwróciła się przodem do kierunku jazdy.

— Ile twojej siostrze zajmie zmuszenie Leyli do wyprowadzenia się do Luny? — odpowiedział na moje pytanie Nath.

— Co?! — warknąłem na nich.

Moje życie osobiste nigdy nie było przedmiotem zakładów, a nawet plotek! To nie do pomyślenia! Lepiej było, gdy nie znali moich dziewczyn, przynajmniej nie interesowali się tym, co się u mnie dzieje.

— Stawiam na tydzień — rzuciła Clara.

— Ja pięć dni — burknął Nath, więc spojrzałem na niego oburzony. — No co? Lubię Leylę, ale znam twoją siostrę.

— Dziesięć dni — wtrącił Jack. — Ale dałem tylko trzydzieści flodów, bo to zbyt duże ryzyko, by więcej stawiać — dodał, patrząc na mnie ze współczuciem.

Niech ich szlag trafi, pomyślałem.

— Daję dwieście, że sobie poradzi — dodałem, podając banknoty Nathanielowi.

Clara zagwizdała na palcach.

— Podzielimy się, jeżeli jej się uda. Widziałem ją, wtedy pod szpitalem… niezłomna. — Zaśmiał się Teo.

— Przegracie po całej linii… — oznajmił Nathaniel. — Jest niedoświadczona, a Cynthia to hetera, broniąca swojej niezależności i bezwzględnej władzy… Leyla polegnie — zapowiedział.

Twoje niedoczekanie, pomyślałem sobie. Znałem swoją małą. Jest uparta i wytrwała, choćby miała zaciskać zęby całe dwa tygodnie, to nie da się stłamsić mojej siostrze. Była wrażliwa, ale waleczna też potrafiła być. Jest moją dziewczyną i nie odpuszcza, tym się chociaż od siebie nie różniliśmy, walczyła do końca jak ja, dlatego to ja po powrocie będę się śmiał tak jak oni teraz.

*

— Iris… — Zaczepiłam kobietę, gdy schodziłam po schodach do ogrodu. Lubiłam tam spędzać czas. Był bardzo bogato ukwiecony, a dzięki drzewom zasłaniającym altankę, można było odnieść wrażenie, że świat poza tym miejscem nie istnieje. Mogłam godzinami czytać książki, które brałam od Doriana z regałów.

— Tak, proszę pani? — Uśmiechnęła się do mnie serdecznie, odstawiając na komodę wazon świeżych lilii, które właśnie układała.

— Dzisiaj piecze się ciasta, prawda? — spytałam ją.

W każdy piątek pieczono tu przynajmniej kilka ciast, tak żeby cały weekend można było się nimi raczyć. Borys mówił, że to ze względu na rachunek prawdopodobieństwa, bo tak zazwyczaj wracał Dorian. Henry natomiast mówił, iż to totalne bzdury, po prostu czasami Cynthia robiła weekendowe przyjęcia ze swoimi przyjaciółkami i bardzo się złościła jak nie było, co im dobrego podać. Miałam nadzieję, że w każdej z tych teorii jest trochę prawdy, bo już nie mogłam się doczekać jego powrotu.

— Oczywiście, ma pani jakieś szczególne życzenia? — mruknęła przyjaźnie.

Wszyscy byli tu mili, oprócz Cynthii, która albo mi docinała, albo traktowała jak powietrze. Próbowałam z nią rozmawiać, ale najlepszym wyjściem okazało się unikanie jej.

— Nie, chciałabym się nauczyć przygotowywania jakiegoś ciasta, jeżeli to nie kłopot — oznajmiłam pewnie.

— Jeżeli tylko ma pani na to ochotę. — Zdziwił ją mój pomysł, ale nie była z niego niezadowolona. — Jinny — zawołała jedną z dziewczyn, które odkurzały podłogę na dole.

— Dzień dobry, pani… — Skinęła młodziutka dziewczyna, miała może z szesnaście lat.

— Dzień dobry — rzuciłam radośnie.

— Dziś pani będzie piec ciasta z naszymi kucharzami, poinformuj ich — odrzekła, gdy na schodach pojawiła się Cynthia.

Musiałam przyznać, że jej suknie robiły wrażenie. Może były nieco przesadzone, biorąc pod uwagę, iż nieczęsto wychodziła z domu, ale nie dało się nie podziwiać jej strojów. Dziś miała na sobie koktajlową sukienkę nad kolano w kolorze beżowym. Kończyła się czarnym kołnierzykiem pod szyją, a na wysokości biustu znajdowało się wycięcie w kształcie łezki. Fantastyczny strój, zwłaszcza jak się porówna z moimi trampkami, jeansami i zwiewną kwiecistą bluzką.

— Ja już nie zasługuję na przywitanie? — powiedziała wyniośle spoglądając na Iris i Jinny.

— Zawsze panią to denerwowało — mruknęła w odpowiedzi Iris.

— Teraz rozkazuję mnie witać. Przekaż to służbie, albo będą konsekwencje — oświadczyła lodowato.

Rządziła tu w pełnym znaczeniu tego słowa. Przebywałam tutaj z Dorianem tyle czasu i wydawał każdemu polecenia. Bali się go, ale nie używał tak wyniosłego i pogardliwego tonu głosu przy zwracaniu się do służby. Był obojętny jak to on, ale jakoś tak psychicznie nie gnębił służących, jak potrafiła robić to Cynthia.

— A ty się zbieraj, mam zabrać cię do sklepów, żebyś pozbyła się tych łachów.

— Zapewne nie stać mnie na tak piękne ubrania — rzuciłam całkiem sympatycznie. Nie mogłam wchodzić z nią w zatargi, bo w końcu była siostrą Doriana. Będzie mu przykro jak będziemy darły koty, to już lepiej się unikać, byle tylko nasze stosunku wyglądały przy Dorianie na poprawne.

— Da się zauważyć — rzekła krótko i z drwiącym uśmiechem. — Mój brat kazał ci kupić coś bardziej stosownego…

— Nie chcę, dziękuję — odrzekłam cicho. Wystarczająco mi źle z tym, że tu mieszkałam, nie mając swoich pieniędzy, a jeszcze brać od niego na jakieś ciuchy to już w ogóle byłby szczyt bezczelności.

— To nie była propozycja, Dorian rozkazał — zaostrzyła głos.

— Nie wiem jak to wygląda między wami — zaczęłam spokojnie. — Ale mi Dorian nie rozkazuje i nie będę robiła czegoś, na co nie mam ochoty. Poza tym mam już plany na dzisiaj.

— Ty?! Plany?! Jakie? — Spojrzała na mnie oburzona. — Będziesz znów czytała w ogrodzie do wieczora?!

— Właściwe jest poinformowanie cię, że przyjdzie Luna i będziemy piekły dzisiaj ciasta — odpowiedziałam lekko. — Chcesz się przyłączyć? — spytałam ją, choć dobrze znalazłam odpowiedź.

— Tydzień temu sprzątanie kurzy, trzy dni temu pielenie ogrodu, wczoraj mycie okien, a dzisiaj pouchwalanie się z kuchnią — prychnęła kpiarsko. — Ten Dorian to na głowę upadł! Dziewczyna nieróżniąca się od służącej, a w dodatku zapraszająca zdrajczynię… Wszystko do niego dojdzie, bądź pewna.

— Nie mam nic do ukrycia. — Westchnęłam, gdy zaczęła schodzić na sam dół, chyba gdzieś się wybierała.

— Dzień dobry, pani. — Ukłonił się Henry.

— Żadna z niej pani! — warknęła na niego. — Jest tu tylko gościem i to chwilowym!

— Pan Dorian nakazał panienkę Leylę traktować… — zaczął nieśmiało.

— Dorian to chyba powiedział, że jak go nie ma, to ja tu rządzę! — oświadczyła lodowato. — I jak mówię, że nie jest panią, to nią nie jest! Jedyną panią tej posiadłości jestem ja!

— Oczywiście — przyznał jej rację, a ona oburzona wyszła zatrzaskując drzwi.

— Och, Cynthia ma chyba zły dzień. — Próbowałam rozluźnić atmosferę. — Zazwyczaj jest taka urocza i miła — dodałam, na co Iris zaśmiała się cicho.

— Przepraszam, nie powinnam. — Kobieta spojrzała na mnie przepraszająco. Nie miała za co przepraszać, każdemu tu się przyda trochę uśmiechu, nawet jeżeli ma się śmiać z kogoś tak majestatycznego jak pani tej prowincji.

Nagle rozległ się dzwonek, więc Henry chciał podejść i otworzyć drzwi.

— Ja to zrobię, ja… — Zbiegłam na dół po schodach. — Jestem młodsza, a to mój gość.

— Jestem tu od tego, by przyjmować gości. — Uśmiechnął się poczciwie.

— Robisz to już pewnie od ponad dwudziestu lat, odpocznij sobie. — Poklepałam go po ramieniu. — A ja zajmę się resztą — dodałam z uśmiechem.

— Dziewczyna skarb, co? — Borys przechodził górnym korytarzem. Dzięki temu, że schody znajdowały się na środku, część korytarzy wychodziła na hol główny, tuż przy drzwiach.

— Nie zawstydzaj mnie. — Uśmiechnęłam się do niego, po czym wpuściłam do środka Lunę.

— Jaka radosna. — Pocałowała mnie w policzek. — Zadomowiłaś się, co?

— Zadomowiłam tak, dogadałam się z Cynthią nie. — Zamknęłam za nią drzwi, a ona podała mi torebkę ozdobną.

— Prezent — odpowiedziała na moje nieme pytanie, po czym nachyliła się do mojego ucha. — Na powrót Doriana — wyszeptała, figlarnie przewracając oczami.

— Zaniosę do sypialni. — Podszedł do mnie Henry. — W końcu się pani do czegoś przydam — dodał uprzejmie, a ja mu oddałam prezent.

— W końcu? — Zdziwiła się Luna.

— Pani Leyla jest bardzo zaradna, gdyby nie pani Cynthia i jej potrzeby, balibyśmy się o swoje posady — wyjaśniła jej przyjaźnie Iris. — Nie będziemy paniom przeszkadzać. — Kobieta wraz z Jinny zniknęła za drzwiami, które prowadziły do części dworu należącego do naszego personelu. Mieli oni tam nie tylko sypialnie(oprócz Borysa, ten miał swój pokój na pierwszym piętrze na prawo), ale znajdowała się tam również kuchnia, pralnia, suszarnia i jeszcze wiele innych gospodarczych pomieszczeń.

— Cynthia bardzo daje ci popalić? — spytała mnie przyjaciółka. — Jejku, taka jesteś rozpromieniona… A już się bałam, że zastanę cię kompletnie załamaną. Przeżyłaś nie tylko trzy tygodnie z Dorianem, ale prawie dwa z Cynthią. Dziewczyno, gratulacje!

— Cynthia mnie nienawidzi — przyznałam szczerze. — A z Dorianem było jak zwykle, trochę się kłóciliśmy, trochę on się ze mnie śmiał… Tak normalnie.

— To bardzo dobrze. — Uśmiechnęła się delikatnie. — A Cynthią się nie przejmuj, boi się stracić swojego ukochanego braciszka i swoją wolność.

— Jak ja niby wpływam na jej wolność? — spytałam obojętnie, kierując nas do kuchni.

— Skończyła już dwudziestkę, a tu dziewczyna w tym wieku powinna być dawno zamężna. — Pokazała z kpiarskim uśmiechem na siebie. — Dorian jej jednak do niczego nie zmusza, nie szuka dla niej męża i pozwala jej dalej na wszystko w zamian za opiekę nad posiadłością i prowincją pod jego nieobecność. Cynthia teraz się boi, że jak będzie miał ciebie, to ona będzie mu zawadzać i ją w końcu zmusi do małżeństwa.

— Wiem, jaki jest Dorian, ale czy on mógłby tak? — Zdziwiłam się. — Kobiety nie mają praw w Stolicy?

— Mężatki mają, a za młódki odpowiedzialny jest ojciec lub gdy go brak to brat — odpowiedziała spokojnie. — Ale w głównej mierze chodzi tu o obyczaj, a nie o jakieś tam prawo. Na samotną kobietę patrzy się tu gorzej niż na mężatkę. Nieczyści mają łatwiej w tej kwestii, bo im nikt nie da ślubu.

— Nie mamy tu praw, wiem, rozumiem reguły — burknęłam cicho. — A jak jest para mieszana?

— Co? — Zdziwiła się nagle Luna. — Nie ma czegoś takiego…

— Jak to? — Spojrzałam na nią zaskoczona. — Nieczyści nie mogą wziąć ślubu z Czystymi?

— To karalne — spoważniała momentalnie. — W sensie prawnym nie jest to usankcjonowane, bo w końcu Czysty jest odpowiedzialny za Nieczystego, a w małżeństwie to się po prostu dalej uznaje. Problem pojawia się w dekrecie Rady, która to musi wydać zezwolenie na taki ślub, a jeszcze nigdy tego nie zrobiła, a próśb było trochę z tego, co wiem…

— Rada nie chce, by mieszać brudną krew z czystą — prychnęłam niezadowolona.

Budynek to oni mają chyba najpiękniejszy na świecie, ale nigdy nie chciałabym przekroczyć jego progu. Ludzie tam rządzący są tak zamknięci na poznawanie nowych horyzontów, że aż strach pomyśleć. Nie mają zapewne żadnej styczności z Nieczystymi, ale już nas ocenili i wyrobili sobie zdanie. Jak można rządzić Stolicą nie mając pojęcia o wielu aspektach życia? Zawsze zdawało mi się, że do władzy dochodzą ludzie wszechstronnie uzdolnieni i gotowi zdobywać coraz więcej wiedzy. Najwyraźniej się myliłam, choć w książkach Doriana jest to niejednokrotnie powielane zdanie.

— Nie przejmuj się tym. — Potarła pocieszycielsko moje ramię. — To co dziś zaplanowałaś?

— Będziemy uczyły się piec ciasto, chyba że potrafisz? — Uśmiechnęłam się do niej blado.

— Nie, też mam służbę u siebie, więc mam dwie lewe ręce — odpowiedziała radośnie i weszłyśmy do kuchni.

Dobrze się bawiłam z Luną cały dzień. Upiekłyśmy ciasta, ubrałyśmy je w piękne ozdoby, mając przy tym niezły ubaw. Kucharze też się z nas śmiali, gdy potwierdziły się ich obawy, że nie mamy bladego pojęcia o jakimkolwiek gotowaniu, a co dopiero pieczeniu. Później podano jak zwykle zbyt wystawny obiad, po którym myślałyśmy, że umrzemy z przejedzenia. Luna również zafascynowała się ogrodem, gdy pokazałam jej, gdzie najchętniej spędzam czas. Późnym wieczorem Borys odwiózł Lunę do domu i zrobiło mi się pierwszy raz naprawdę smutno. Dziś bardzo chciałam go już zobaczyć. Tęskniłam za nim i miałam nadzieję, że on za mną chociaż trochę też. Wiem, nie ma na takie rzeczy czasu, w końcu jest tam jakby w „pracy”, ale może zdarza mu się o mnie pomyśleć. W końcu nikt częściej nie słyszy „zabiję cię” jak ja, więc muszę być jego ulubioną ofiarą. Szkoda że nie mogę się w żaden sposób z nim komunikować. Chciałabym wiedzieć co tam u niego i czy wszystko jest w porządku. No cóż, zostaje mi jednak wierzyć, że wraz z Nathanielem dbają o siebie nawzajem. Zabawne, martwić się o być może najlepszego zabójcę na świecie… Miłość chyba naprawdę nie ma granic, skoro pozwala nam się zakochiwać w ludziach, którzy są dla nas zagrożeniem.

Rozdział II

Czwarta rano. Spodziewałem się, że podróż zajmie nam trochę dłużej, ale poszło nam o dziwo sprawniej niż założyłem. Dziś nie zapowiadało się na słoneczny dzień, jednak nie przeszkadzało mi to, bo lubiłem pochmurne niebo. Nie to że miałem jakiś światłowstręt, po prostu słońce przez cały dzień mnie strasznie męczyło.

Wszedłem do środka, gdzie czekał Henry jeszcze w szlafroku i piżamie.

— Dzień dobry — przywitałem się. — Nie musiałeś wstawać — mruknąłem, gdy brał ode mnie torbę z ciuchami.

— Dokładałem do pieca, gdy dostrzegłem pana przez okno — odrzekł nieco zaspany. — Ma pan jakieś życzenia?

— Nie, możesz odejść — rzuciłem krótko, skinął, idąc w swoją stronę. — Było… spokojnie pod moją nieobecność? — spytałem niby od niechcenia, gdy wchodziłem na górę po schodach.

Tak naprawdę o niczym innym nie myślałem przez cały ten wyjazd. Olać ten zakład, po prostu bałem się, że Leyla się rozmyśli i odejdzie. Ten mój wyjazd był pierwszym poważnym testem.

— Nie powiedziałbym. Pani Leyla jest bardzo żywiołowa, trudno za nią nadążyć — odpowiedział, a ja machnąłem tylko ręką.

Uff, wciąż tu była i mogłem przypuszczać, że nie załamał ją pobyt tutaj. Dzięki jej energii te kilkuwieczne mury zaczynają tętnić życiem. To dobrze, nie chciałem żeby ten dom był grobowcem, gdzie każdy snuje się po kątach. Jestem za chłodny i za mało towarzyski, by tworzyć tu poprawną atmosferę, ale gdybym umiał, na pewno bym do tego dążyć. Cieszyłem się, że Leyli to wychodziło.

Nacisnąłem łagodnie klamkę drzwi, za którymi znajdowała się moja sypialni, choć właściwiej byłoby określić ją jako „naszą”. W pokoju paliła się mała nocna lampka, sam zostawiałem zawsze zapalone niewielkie światło, gdy mieszkałem na uczelni. Najwyraźniej przeniosła ten zwyczaj i tu. Leżała na łóżku w bardzo interesującej satynowej koszulce nocnej. Nie widziałem tego nigdy, ale w sumie nie spędziliśmy jeszcze aż tylu nocy razem, a już na pewno nie tylu, ilu bym chciał. Podobało mi się połączenie czarnej koronki z zimną, błękitną barwą satyny. Zdjąłem bluzę, rzucając ją na fotel, po czym podszedłem do niej bliżej. Przykryłem ją lekko kołdrą, bo przez okno wpadało mało przyjemne poranne powietrze. Usiadłem na łóżku, przyglądając się jej z czułością. Piękna i taka urocza, dopóki się nie obudzi i nie stanie się irytująca. Uwielbiałem ją jednak w każdej odsłonie i cholernie za nią tęskniłem, w sumie dopiero sobie to uświadomiłem. Nie miałem czasu na „wyjeździe” nad takimi rzeczami się pochylać, ale teraz chciałbym znowu mieć przynajmniej tydzień dla niej. Chciałem dać jej jeszcze pospać, lecz równie mocno pragnąłem dotknąć jej miękkiej skóry. Delikatnie pogłaskałem ją po policzku, ona jednak momentalnie otworzyła oczy. Westchnąłem ciężko. Brawo, geniuszu, skarciłem sam siebie za to, że ją obudziłem.

— Dorian. — Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Była jeszcze tak słodko zaspana.

— Niestety, ciemiężyciel wrócił — mruknąłem do niej, gdy siadając przecierała oczy.

Była tu i wygrała dla mnie zakład, niech ja to tylko powiem Nathanielowi, będzie jeszcze przepraszał, że w nią zwątpił.

— Nic ci nie jest, czy tylko udajesz? — spytała niepewnie.

— Nic mi nie jest. — Uśmiechnąłem się.

Nigdy się chyba nie przyzwyczaję do tej jej troski o mnie. Nie sądziłem, że jest to coś, czego potrzebuję w swoim życiu. Walczenie i ryzykowanie życia stało się dla mnie czymś naturalnym, a powroty wiecznie poranionym oraz zbolałym moją codziennością. Moje jakby to powiedziała Cynthia „utrzymanki” szybko się do tego przyzwyczajały i mało je mój stan obchodził. Nie liczyłem nigdy od nikogo na troskę, zwłaszcza że moja matka nigdy nie przekonała mnie, iż wart jestem tego, by ktoś się o mnie martwić. Leyli chyba się uda zmienić moje myślenie.

— Jesteś zmęczony? Czegoś potrzebujesz? — dopytywała coraz bardziej rozbudzona.

— Przespałem się w samolocie — odpowiedziałem łagodnie. — Poza tym jak czegoś potrzebuję, mam od tego służbę.

— Nie, bo ja się nauczyłam korzystać z ekspresu — zaczęła żywiołowo, wstając z łóżka. — Napijesz się kawy?

— Tak, chętnie — rzuciłem, patrząc na nią z uśmiechem. Nienawidziłem kawy, ale wiedząc, ile sprawi jej to przyjemności, nie umiałem jej odmówić.

— Świetnie, zaraz wracam. — Założyła kapcie.

— Leyla — zatrzymałem ją, gdy otworzyła drzwi. — Bardzo ładnie wyglądasz, ale może coś założysz na ten strój? — spytałem, przyglądając się jej koszulce.

— Masz rację. — Odchrząknęła trochę zmieszana, wyciągając z szafy jedną z moich bluz.

To nie tak, że wątpiłem w jej umiejętności techniczno-manualne, ale miałem wystarczająco czasu na prysznic. Z szafy losowo wyjąłem jakąś koszulkę i spodnie, po czym poszedłem do łazienki. Och, lodowata woda, uwielbiałem orzeźwienie, które mi przynosiła. Nie byłem strasznie śpiący, ale lubiłem ten moment, bo niejako pozwalało mi to na wrócenie do bycia sobą. Tak, nie da się ot tak oddzielić siebie od bycia katem, starałem się jednak to robić, a teraz miałem nawet dla kogo. Nie chciałem, by zbyt często doświadczała mojego gorszego oblicza, zwłaszcza że i to lepsze zostawiało dużo do życzenia.

— Dorian! — powitał mnie ostry głos siostry, gdy wyszedłem z łazienki. — Ona chodzi półnago…

— Po moim domu — przypomniałem jej. — Jest przed piątą, nie za wcześnie na wizytę rodzinną?

— Ty nawet nie wiesz, co tu się działo pod twoją nieobecność!

Usiadłem na łóżku, wycierając mokre włosy w ręcznik. Nie powiem, ciekawiło mnie to, co się tu działo, ale wolałbym znać wersję Leyli, to na jej zdaniu mi teraz najbardziej zależało.

— Ona się tu nie nadaje!

— Ja o tym decyduję, kto tu się do czego nadaje… — Spojrzałem na nią chłodno.

— Ona obcuje ze służbą! — Oburzyła się.

— Co z tego? — Wzruszyłem ramionami. — Chce, to z nimi gada, a co ma robić?

— Gada? — wymamrotała, krzyżując ręce pod biustem. — Ona tu sprząta, brudzi się w ogrodzie, pomagając ogrodnikowi… Myje okna! To jakaś kpina… Zwolnijmy całą służbę, skoro ona chętnie to robi za darmo.

— Cynthia — syknąłem na nią niezadowolony.

Nathaniel miał rację w jednym, moja siostra umie być bardzo bezlitosna i spodziewałem się, że kilka razy sprawiła Leyli przykrość, co mi się ani trochę nie podobało.

— Robi, co chce, nie masz prawa jej rozkazywać.

— Ty najwyraźniej też jesteś słabym autorytetem — odpysknęła, a ja raptownie wstałem z łóżka, patrząc na nią chłodno. — Mówię prawdę, nie pojechała na zakupy, bo jak to uznała, nie możesz jej rozkazywać… Powiedziała to przy prawie całej służbie! Była przy tym strasznie ostentacyjna!

— Chcesz nas pokłócić, ale możesz sobie darować — powiedziałem stanowczo. — Mogę się na nią wściekać i krzyczeć, nic to jednak nie zmieni.

— Dorian… — jęknęła, wzdychając.

— Nie! — Podniosłem momentalnie rękę, by się zamknęła. — Przestań tą nagonkę, bo ja do niej nie dołączę.

— Ona cię nie słucha… — wyrzuciła z miną zbitego psa.

— Trudno — odrzekłem lekko, więc moja siostra podniosła na mnie swoje zdziwione spojrzenie. — Ona nie jest niewolnicą, ani służącą, nie musi więc mnie słuchać… A już to że czegoś nie chce lub ma swoje zdanie nie sprawi, iż ją stąd wyrzucę — oświadczyłem na tyle dobitnie, by naprawdę porzuciła jakąkolwiek nadzieję. Ciszę między nami przerwało dopiero wejście Leyli, która trzymała w rękach dwa kubki.

— Coś się stało? — spytała nieśmiało.

— Nie, Cynthia przyszła się przywitać — odpowiedziałem obojętnie.

— Właśnie, a mój brat nienawidzi kawy — rzuciła do niej wrednie, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.

— Nie lubisz? — wyszeptała smutno.

Uduszę tą Cynthię kiedyś, przysięgam. Oddam ją w stanowcze ręce jakiegoś chłopaka i niech ją temperuje, bo czasami mi już sił brakuje na tą dziewczynę.

— Chcę się napić z tobą kawy — mruknąłem pewnie, a ona podała mi jeden z kubków.

— Całkiem się dogadujemy — rzuciła dmuchając, aby ostudzić trochę kawę.

— Nie ściemniaj. — Spojrzałem na nią surowo. Chyba jeszcze trochę jej zajmie zanim zrozumie, że ja zawsze będę wiedział, kiedy kłamie. Poza tym nie musi chronić mojej siostry, Cynthia sama przy mnie sobie grabi i to jawnie, nawet nie uciekając się do swoich sztuczek.

— To moja wina, przyszłam nie wiadomo skąd, jestem dziwaczna, biedna, a ty mnie lubisz… — Posmutniała, pijąc kawę.

— Nie broń jej! To nie powinno ją obchodzić — oznajmiłem pewnie. — Moja siostra, mój problem.

— Spójrz tylko na nas. — Westchnęła ciężko.

Nie zwiastowało to nic dobrego, więc przyjrzałem jej się uważniej, szukając w jej oczach zrezygnowania. Na moje szczęście nie wyglądało na to, żeby się chciała poddać, przynajmniej na razie.

— Tak bardzo się bałeś, że nie będę miała przy tobie normalnego życia…

— I nie masz — wtrąciłem lekko.

— Jestem jednak szczęśliwa, pomijając czekanie na ciebie, a nawet docinki twojej siostry. Uwielbiam spędzać z tobą czas, nawet jak jesteś bardzo złośliwy. — Uśmiechnęła się blado.

Lubiła przebywać w moim towarzystwie. Mówiła to tak lekko, a jednocześnie tak pewnie, jakby to była oczywistość. Zadziwiała mnie.

— Czyli ciągle… — skwitowałem. — Gdybym nie chciał, żebyś tu była, to bym cię nie przywiózł.

— Tak, wiem — przytaknęła, spuszczając wzrok i ładując się na łóżko. Usiadła po turecku, obiema rękoma ściskając kubek. — Po prostu boję się, że związek ze mną narobi ci problemów. Zawsze ktoś może się dowiedzieć…

— To nic nie zmieni, Leyla — wyrzuciłem cicho.

— Wszyscy będą mieli takie podejście jak twoja siostra — wyszeptała.

Odstawiłem swój i jej kubek na szafkę nocną. Dokładnie wiem już, co miała w głowie, ale to stek bzdur, który muszę jej z niej wybić. Jeżeli pozwolę jej na kumulację tych bredni i rozmyślanie nad nimi, to wyjdzie z tego jakaś awantura, a na to nie miałem ochoty.

— Nie jestem idiotą, zakładam, że może to wyjść na jaw, dlatego powiedziałem, co masz zrobić, gdybym miał nie wrócić z któreś z misji — zacząłem stanowczo, podnosząc jej głowę tak, by na mnie patrzyła. — Nie jesteś cholerną zabawką. Mimo że nie powinno nikogo interesować to z kim jestem, to nawet jeżeli tak będzie, to mam to w dupie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.

— W porządku. — Zarumieniła się.

Dobry znak. Kochałem ją i choćbym miał ją bronić przed całą armią Stolicy, to zrobię to. Poświęciła dla mnie swoją szansę na normalne, spokojne życie, darzyła mnie miłością, troską i mnie uszczęśliwiała, to dziewczyna mojego życia (niezależnie od jego długości) i jedynie żywioły mogłyby mnie zmusić, bym ją zostawił. Przyszłoby mi to najpewniej z trudem i musiałbym pierwszy raz błagać swoje Bóstwo o zamianę decyzji, bo naprawdę mi na niej zależało. Bałem się tylko tego, że któregoś dnia zapragnie odejść, a ja nie będę umiał się z tym pogodzić. Tylko tego. Sam nigdy z niej nie zrezygnuję i przyjmę na siebie wszelkie konsekwencje z tego tytułu.

— Krzywdę mogę ci zrobić ja — powiedziałem, bacznie się jej przyglądając. Tym razem sama na mnie spojrzała pytająco. — Nie każdy musi wiedzieć, że robisz wszystko po swojemu i nie mam nad tobą żadnej władzy…

— Ale… — urwała spanikowana.

— Mówiłem: nie broń Cynthii? Ona ci nie pomoże. — Oparłem się o oparcie łóżka. — Nie mogę ci rozkazywać… Hm, może powinienem cię spytać, czy jeszcze w ogóle mogę coś robić? — drażniłem się z nią trochę, udając poważnego.

— Nie to dokładnie miałam na myśli. Nie chodziło mi o to, że nie mam ochoty cię słuchać. Po prostu Cynthia powiedziała to w formie polecenia służbowego… — zaczęła się bronić.

— Psujesz mój wizerunek stanowczego i okrutnego człowieka — skwitowałem krótko. — Jeżeli daję ci pieniądze to znaczy, że chcę byś je wydała. Roztrwonienie majątku na siostrę jest dużo większym obciachem niż na dziewczynę.

— Nie mogę. — Pokręciła głową, zaciskając usta w wąską linię. Zawsze tak robiła, gdy czuła się skrępowana. — Cynthia ma rację, i tak jestem na twoi utrzymaniu…

— Chodź za mną. — Złapałem ją za rękę, wyprowadzając z pokoju.

Słowem się nie odezwała, grzecznie drepcząc za mną. Zszedłem na sam dół, później przez część należącą do Mariki doszedłem do jednego pokoju, przechodzącego w drugi. Leyla przyglądała mi się uważnie, gdy w graciarni odrzuciłem róg dywanu i otworzyłem wejście do piekieł, choć Cynthia nazywała je pewnie bramą do raju. Puściłem ją przodem, więc niepewnie zaczęła schodzić schodkami w dół. Ostrożnie, trochę za wolno, ale niech będzie. Po zbyt wielu zmarnowanych sekundach doszliśmy na sam dół, a ja wcisnąłem włącznik po prawej stronie, który rozświetlił całe pomieszczenie, a raczej dawne lochy.

— Zamkniesz mnie tu? — spytała cichutko, gdy pozbierałem dwa klucze, pierwszy spod lampki na stoliku, drugi sięgając za obszerny regał, gdzie wisiał na niewielkim gwoździku.

— Czy ty jesteś poważna? — Skrzywiłem się na sam pomysł.

Otworzyłem pierwszą i drugą kłódkę z ostatnich już drzwi. Przywołałem ją delikatnie gestem dłoni, podeszła do mnie nieśmiało. Otworzyłem drzwi, tym razem wchodząc pierwszy i zapalając nieco stłumione światło. Musiałem ją niemal wciągnąć do środka, bo stała jak wryta.

— Dlatego nie musisz się martwić pieniędzmi — dodałem, gdy rozglądała się nieco przerażona po skarbcu.

No trochę tutaj tego było, w końcu ja tu dorzucałem, niewiele brałem, a zasobów z poprzednich pokoleń też było sporo. Moja rodzina należała chyba do tych mniej rozrzutnych. Kupowaliśmy sobie co chcieliśmy, ale nie mieliśmy zbyt wygórowanych oczekiwań. Chciałem samochód, szybki i pasujący do mojego charakteru, no i mam, cała reszta niewiele mnie interesowała.

— Ale to chyba dalej nic nie zmienia — wyszeptała smutno. — Czuję się niezręcznie…

— Dobra, załatwmy to inaczej. — Wypuściłem powietrze z płuc. — Dwa tygodnie pracy, mycie okien, prace ogrodowe… Moja siostra nawet uznała, że jesteś w stanie zastąpić całą służbę. Ja ciężko pracowałem i dostanę za to wypłatę, żeby było sprawiedliwie muszę wynagrodzić i twoją pracę. — Podszedłem do jednej z otwartych skrzyń i wyjąłem dwa rulony banknotów (nie wiem, kto je tak zwijał, ale pewnie Borys, on się chyba u mnie zajmuje finansami. „Chyba”, bo nie byłem do końca pewien). Nie sprawdzałem oczywiście, ile tego jest, cenię ją w swojej skali i nawet cały skarbiec to za mało, abym mógł się wypłacić jej za to, co dla mnie robiła… Ale podejrzewałem, że już to, co jej zamierzałem dać, onieśmieli ją.

— I uważasz, że to wszystko załatwia? — spytała mnie niezadowolona, gdy włożyłem jej pieniądze do kieszeni bluzy i zgasiłem światło, wychodząc, z powiedźmy, skarbca.

— Oczywiście, nie lubię mieć długów. — Wzruszyłem lekko ramionami. — Kupuj sobie, co tylko chcesz. Jeżeli nie podoba ci się towarzystwo Cynthii, to pojedź sobie z Luną, byle tylko Borys cię pilnował.

— To chyba zły układ — wyrzuciła, gdy wracaliśmy do sypialni. — Ja to wszystko robię z przyjemności.

— Tym lepiej, robić coś, co lubisz i dostawać za to zapłatę — mruknąłem w odpowiedzi. — Leyla, wszystko co mam jest do twojego użytku, wszystko. Nie mam czasu na to, by cię oprowadzić po każdym z dwudziestu kilku pomieszczeń w tym domu, pokazać ci wszystko, co bym chciał… Ale nie musisz pytać o nic, po prostu bierz.

— Jesteś kochany. — Przytuliła się do mojego boku, gdy szliśmy przez korytarz do głównego holu.

— Bez przesady — burknąłem zażenowany. — Pobędę kilka dni i będziesz błagała, bym znów wyjechał.

— Mów sobie, co chcesz. — Objęła moje ramię swoimi rękoma. — Bardzo się cieszę, że wróciłeś — wyszeptała, patrząc na mnie figlarnie.

Przewróciłem na nią oczami.

Bycie egoistą ma swoje zalety, Nathaniel znów miał rację. Spieprzę jej życie, gdy zginę, ale teraz nie chciałem z jej bliskości rezygnować. Leyla powtarza, że mnie potrzebuje, obawiałem się, że niedługo ja będę potrzebował jej znacznie bardziej niż ona mnie teraz. Bądź racjonalistą i nie napalaj się, powtarzałem sobie w głowie. W końcu z każdą zaczynało się równie zajebiście mieszkanie razem, a później wychodziło do dupy. Niby wiedziałem to, ale kurde, z nią jest inaczej, ona jest inna. Była oddana, cholernie oddana i tak bardzo błagająca o moją uwagę. To aż niepoprawne, jakby wyzbywała się całej godności, jeżeli to ma zapewnić jej moją sympatię. Ciężko nie wchodzić w relację z nią całym sobą, gdy dostaje się w zamian tyle pozytywnych uczuć. Och, Dorian, jeżeli tak dalej pójdzie, zakochasz się na wieki, pomyślałem nieco zażenowany swoim optymizmem.

*

— Jadę do Luny.

Zajrzałam do Doriana, który siedział nad jakąś książką w swoim gabinecie. Podniósł na mnie swoje nieobecne spojrzenie. Wyglądał tak kusząco, że w jednej chwili pożałowałam, iż umówiłam się z przyjaciółką. Szara cienka bluzka na długi rękaw, opinająca jego fantastycznie wyrzeźbione ciało. Brązowo-popielate włosy w lekkim nieładzie z zmierzwioną grzywką. Lodowate błękitne oczy patrzące na mnie, mimo pochylonej nad książką głową. Wisienką są dwa krótkie rzemyki, kończące się zaraz przy szyi oraz trzeci dłuższy, sięgający mostku. No i na koniec srebrny wisiorek. Przyglądałam się jemu ostatnio ukradkiem i musiałam stwierdzić, że do końca nie mam pojęcia, co to jest. Kształt nieregularny, strzępiony, można byłoby go jednak wpisać w kwadrat, bo chyba najbliżej mu właśnie do tej figury. Na rogach znajdowały się cztery symbole, tworzące razem na środku piąty. Znaki te wygrawerowano i nadano kolory, odpowiednio czerwony, niebieski, zielony i biały. Dużo pomogłoby mi, gdybym rozumiała te symbole, ale zakładałam, że symbolizują one cztery żywioły. Tak właśnie przedstawiał się wizerunek mojego chłopaka. Cały on. Nic dodać, nic ująć.

— Chcesz samochód, czy umówiłaś się z Borysem? — spytał mnie, wciąż pochłonięty lekturą. Spojrzałam na niego zaskoczona tym pytaniem. — Co się tak gapisz?

— Dałbyś mi swój samochód? — mruknęłam cicho.

— Co w tym dziwnego?

Tym razem podniósł głowę znad książki. Nie rozumiałam jednak, czemu on się mi dziwi. Nie miałam nigdy chłopaka z samochodem (może dlatego, że wszyscy byli ze szkoły, nie mogli wychodzić z niej i jeszcze znajdowali się w grupie wiekowej do szesnastu lat), ale wydawało mi się, iż faceci nie dają swoich samochodów prowadzić komukolwiek, a co dopiero dziewczynie.

Byłam zaskoczona łatwością, z jaką chciał mi dawać różne rzeczy, które należały do niego. Wiem, różnimy się, poza tym on jest ode mnie sporo starszy, pewnie myśli innymi kategoriami niż ja. Było to jednak bardzo miłe, czułam się wyjątkowo, z trudem powstrzymywałam się, by nikt nie zauważył jak dumnie się prężę z tytułu bycia jego dziewczyną. Od początku mi się to w nim podobało. Niby był arogancki i nieprzyjemny, ale umiał traktować cię z taką delikatnością i troską, jakiej nikt, by się po nim nie spodziewał. Może właśnie przez to, jaki bywał na co dzień, tak ceniłam sobie chwile, gdy pokazywał się z innej strony. Zawsze było mi tego mało i wydawało się, że te chwile trwają zbyt krótko. Za każdym razem trzeba się doszukiwać w jego zachowaniu, słowie czy geście tej milszej strony, ale warto. Mogłabym oddać wszystko, za to jak się przy nim czuję… Uzależniłam się już na samym początku.

Całe życie byłam kimś gorszym, rodzice mnie porzucili, nie umiałam odnaleźć się wśród rówieśników, bo rodzina zastępcza trzymała mnie pod kluczem, bo bali się Martina. Później trafiłam do szkoły, Stolicy, gdzie takich jak ja, mają za podludzi. Zawsze czułam się gorsza od innych, mimo że próbowałam grać kogoś ważnego i ludzie zapewniali mnie o tym, iż jestem kimś wyjątkowym. Nigdy jednak nie udało mi się do tego zdania dojść samej. Teraz jestem przy Dorianie. Każdy w Stolicy wie, kim on jest, w prostej linii jest spadkobiercą pierwszego Guru, członkiem tutejszego niejako rządu i szanowaną osobą. To za małe słowo, ale jest zaradny, radzi sobie w życiu, nie wpada co chwila w nowe problemy jak ja. Kontrast między nami jest nazbyt widoczny i to jest najzabawniejsze, bo mimo to czuję się przy nim lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, a moja pozytywna samoocena zaskakuje mnie samą.

— Jest twój — wyszeptałam, widząc że patrzy na mnie wyczekująco.

— Ile razy wrócimy jeszcze do tego tematu? — Zmarszczył niezadowolony brwi. — Wiem, do czego zmierzasz, spędzimy godzinę na głupotach. Ja będę mówił, że to nic wielkiego, mam mnóstwo pieniędzy, a ty będziesz gadała swoje o tym, że nie powinnaś i takie tam… Nie mam na to ochoty, więc nawet nie zaczynaj.

— Chodziło mi tylko o to, że chłopaki nie pożyczają swoich samochodów. — Uśmiechnęłam się lekko.

Na początku myślałam, iż to ze mną jest coś nie tak, ale nie… to on jest bardzo nerwowy. Może spowodowane jest to tym, czym się zajmuje, tak czy siak łatwo jest go zdenerwować. Nie przywykł też do tego, że ktoś ma inne zdanie niż on. Mój fuks polega na tym, iż mogę mieć swoje zdanie, on to toleruje, nawet jeżeli czasem się o to pokłócimy lub na mnie nakrzyczy.

— Nie możesz mówić pełnymi, logicznymi zdaniami? — spytał obojętnie. — Na wyjaśnianiu tego, co miałaś na myśli tracisz cenny czas, a Luna musi na ciebie czekać — dodał, kręcąc lekko głową.

— Jeżeli chcesz się mnie pozbyć, to powiedź — powiedziałam ze złośliwym uśmiechem.

— Powiem, powiem, bez obaw. — Wrócił do czytania książki. — Nie odpowiedziałaś na pytanie, głupia pałko — mruknął, gdy otworzyłam drzwi.

— Jakie? — Spojrzałam na niego, ale jego załamane spojrzenie, szybko odświeżyło mi pamięć. — Borys mnie zawozi, ale dziękuję za propozycję — rzuciłam przyjaźnie.

— Świetnie. — Podniósł na mnie wzrok. — W domu będzie trochę cicho — dodał.

Można byłoby odebrać to jako kolejną złośliwość, ale tak naprawdę wcale nie sprawiało mu to ogromnej przyjemności. W jego języku było to coś pomiędzy „baw się dobrze”, a „dziwnie mi z tym, że to ty wyjeżdżasz, a ja zostaję”.

— Wrócę niedługo — pożegnałam się z nim, ale on nic nie odpowiedział. Nie lubił słodkich scen i dlatego bardzo łatwo było go zawstydzić, choć nigdy się do tego nie przyzna.

— Gotowa? — przywitał mnie Borys, gdy wyszłam z domu. Tak łatwo było mi nazwać tą posiadłością czymś tak bliskim jak dom.

Uśmiechnęłam się na samą myśl.

— Tak. — Skinęłam głową, zajmując miejsce obok niego w samochodzie.

Kierował nas w kolejny odległy kraniec Stolicy i tak się zastanawiałam, że wszystkie wielkie posiadłości znajdowały się na obrzeżach, zarówno Doriana jak i Luny, ale również i szkoła. Ziemie dookoła uczelni przynależały do niej i władał nimi dyrektor, w to wchodził niewielki sklep, ale przede wszystkim spory szpital, świątynia, targ, tartak i kilka mniejszych domów. Mogłam zakładać, że gdy rodzina Luny była w lepszych relacjach z Radą, musiała władać też ziemiami dookoła posiadłości. Może kiedyś do każdego z potomków sześciu rodów należała jakaś prowincja? To byłoby nawet logiczne, biorąc pod uwagę, że żywioły wszystkich założycieli Stolicy traktowały na równi.

— Jest zadowolony — zagadał nagle Borys, gdy ja zachwycałam się centrum miasta. Wszystkie budynki miały ornamenty symbolizujące jakiś żywioł. Wyglądało to tak magicznie, aż ciężko uwierzyć, że za murami Stolicy jest zupełnie inne życie, takie zwyczajne.

— Umiesz to stwierdzić? — Spojrzałam na niego z uśmiechem.

— Tak, znam go już prawie dziesięć lat — odpowiedział łagodnie. — Zawsze jak jest zadowolony to jest bardzo spokojny, nawet jak się denerwuje, to tylko coś pomruczy pod nosem i tyle. I właśnie teraz tak jest. Spaceruje sobie po posiadłości, niczego się nie czepia, a już witanie się z napotkaną służbą to nowość. Oni też dzięki temu są spokojniejsi.

— W takim razie cieszę się, że mogłam pomóc — skwitowałam.

Chciałabym jeszcze, żeby Cynthia mi odpuściła, wtedy byłoby już idealnie. Nie wiem jak mogę do niej dotrzeć, by nie postrzegała mnie tak negatywnie. Może po prostu potrzebuje czasu, aby się do tej sytuacji przyzwyczaić?

— Borys, a mógłbyś mi pomóc?

— We wszystkim — odrzekł spokojnie.

— Nauczyłbyś mnie walczyć? — spytałam ostrożnie. — Chciałabym umieć chociaż się obronić…

— Czemu nie spytasz Doriana? On jest dużo bardziej uzdolniony. — Zaśmiał się.

— Właśnie między innymi z tego powodu, że jest w to tak dobry. Poza tym będzie dla mnie pobłażliwy, nie umiałby ze mną walczyć, wrzuciłby mnie do sadzawki czy coś… Tak czy siak nie miałoby to nic wspólnego z pojedynkiem — oznajmiła pewnie.

Oczywiście, że Dorian to ekspert w tej dziedzinie, ale te „zajęcia” z nim do niczego, by nie prowadziły. Wręcz nie nauczy mnie walczyć, bo wiem, że po prostu nie umiałby wymierzać ciosów w moją stronę. Może dlatego, iż mnie bardzo lubi, a może bałby się zrobić mi krzywdę. Za to dar kontroluje tak wybitnie, że zanim pomyślałabym o jakimś ataku, to on już zrobiłby piętnaście innych rzeczy, w tym ciągle nabijając lub bawiąc się ze mną. Potrzebowałam więc innego nauczyciela i Borys wydawał się idealnym kandydatem.

— Chciałabym mu zaimponować, Borysie. Pokazać, że się uczę i chcę potrafić i wiedzieć więcej.

— Zdziwisz go już samym tym, że będziesz umiała czytać praktycznie wymarły język. Wiesz, że jeden na dwudziestu Wybrańców zna nasz pradawny język? Myślę, że nie ma drugiego Nieczystego, który by się go uczył — przyznał lekko. — Jesteś młodziutka, mogłabyś robić mnóstwo ciekawszych rzeczy, ale ty chcesz zdobywać wiedzę. To duży atut, Dorian ceni ambicję.

— Wiem, ale chcę umieć się obronić… Na pewno go to ucieszy — rzuciłam z entuzjazmem.

Borys milczał, zatrzymując samochód pod jaśniutki, niemal biały budynkiem, przypominający pałacyk. Nie wiem czemu, ale od razu skojarzył mi się z właścicielką, Luną.

— Jego dziewczyna powinna umieć się walczyć… Nie daj się prosić…

— Okej… Szykuje mu się życie pełne niespodzianek. — Pokręcił głową. — Nauczę cię walczyć, ale spróbuj płakać…

— Nie będę, przysięgam. — Ucieszyłam się, wysiadając z samochodu.

Luna czekała na mnie już w progu swojego domu, gdy ja wesoło do niej podeszłam.

— Będę świetną wojowniczką. Borys mnie nauczy walczyć — powiedziałam dumnie.

— To niech Dorian uważa, konkurencja mu rośnie niepostrzeżenie. — Zachichotała, przytulając mnie.

Dom Luny był przytulniejszy od posiadłości Doriana, pewnie dlatego że rządziła w nim dziewczyna. Wszędzie poustawiane były kwiaty, a sufitu nie było widać spod gęstych liści jakiejś rośliny, której łodyżki szły po całym sklepieniu, schodząc w jednym miejscu w olbrzymią donicę. W życiu czegoś równie pięknego nie widziałam, zwłaszcza że między liśćmi widać było niewielkie białe kwiaty.

— Przepięknie tu — wyrzuciłam oczarowana tym miejscem.

— Rodzice zawsze mówili, że każdy żywioł powinien być przez nas zaproszony w progi tego domu — mruknęła, idąc po schodach na górę, więc poszłam w jej ślady. — Na środkowym dziecińcu stoi natomiast fontanna i spore palenisko, w którym nieustanie pali się ogień. Pokażę ci później, jeżeli chcesz.

— Masz za złe rodzicom, za to co się stało? — spytałam niepewnie, bo w sumie nie wiem, czy powinnam zadać to pytanie.

— Odpowiedź dla Doriana to tak, mam za złe — odpowiedziała, otwierając pierwsze drzwi z prawej, na pierwszym piętrze. Był to piękny pokój z małym stolikiem i obszernymi, miękkimi fotelami. Cały salon utrzymany został w fiolecie i odcieniach szarości. — Nieoficjalnie uważam, że mieli rację. Aaron to uzurpator, który chce Stolicę na własność, a ona należy do Wybrańców, każdego, którego jedno z czterech Bóstw uznało za godnego ich daru.

— Aaron jest z rodziny założycielskiej? — spytałam, siadając w fotelu, a Luna ponalewała nam cudownie pachnącej herbaty do fikuśnych filiżanek.

— Tak, miał kierować, wskazywać drogę, a skończyło się tak, że stał się władcą absolutnym, Rada się go bezwarunkowo słucha. — Usiadła naprzeciwko mnie.

— Zgłoście to Guru — wyszeptałam cicho.

— Guru wydaje się być z nim w zmowie. — Wzruszyła ramionami. — Nie ma co teraz wszystkiego roztrząsać. Powiedź lepiej, jak ci idzie zadomawianie się.

— Pomijając temat Cynthii, to świetnie — przyznałam szczerze. — On jest taki… nie wiem jak to nawet określić.

— Dobry — rzuciła krótko. — Jeżeli doszłaś do tego, to jesteście na dobrej drodze. Znam go od dziecka i choć zawsze wydawał się być obojętny na wszystko, to tak naprawdę nie był. No i jest cholerykiem, największym jakie znam, dlatego ciężko dostrzec w nim cokolwiek miłego, ale udało ci się.

— Czasami jest wredny, niekiedy nie rozumiem powodów jego niezadowolenia, ale mam wrażenie, jakby on się cieszył z mojej obecności. Nie umiem tego wyjaśnić, bo nic takiego nigdy nie powiedział… ale mam takie przeczucie. — Zawstydziłam się.

— Przyzwyczaj się do tego, Leyla — nagle spoważniała. — Dorian taki już jest. Musisz być pewna, że chcesz się w to wpakować. Nie chcę, żeby któreś z was się rozczarowało. Czasami jest ciężko i pojawia się myśl, by to skończyć… Zaufaj mi, teraz jest super, ale to rzadkość.

— Tamto pobicie miało związek z Nathanielem? — spytałam ponuro. Teraz mi nawet głupio, że wcześniej oskarżałam o to wszystko Doriana.

— Nathaniel jest bardzo niewygodny dla Rady, docieka, interesuje się różnymi aspektami, które Aaron chce zostawić dla siebie — zaczęła ściszonym głosem, nachylając się lekko w moją stronę. — Przyjaźń jego z Dorianem, z jednej strony go chroni, a z drugiej jest przekleństwem, bo szukają czegoś, co albo skłóci go z Dorianem, albo co mogłoby oskarżyć go o brak lojalności wobec Stolicy.

— Nie rozumiem. — Potrząsnęłam głową. — Co ma do tego wasz związek i potrzeba ukrywania go?

— Rada ci powie, że nie ma na ich ocenę wpływu, co robią twoi rodzice, ale tak naprawdę traktują cię jak współwinną zdrady — wyszeptała cicho. — Jeżeli powiązaliby mnie z Nathanielem, to znaleźliby dowody na moją zdradę, nawet jeżeli sami musieliby je stworzyć.

— Wielu ludzi pewnie ma odmienne od władzy poglądy… — zaczęłam poważnie.

— Nie każdy jest jednak tak blisko z Dorianem — wtrąciła, więc momentalnie zamilkłam. — Aaron potrzebuje go bardziej niż kogokolwiek innego, dlatego się boi, że Nathaniel zasieje w nim zwątpienie.

— Dorian nie służy Radzie, a żywiołom, powtórzył mi to już wielokrotnie — przyznałam chłodno. — Poza tym jest jej członkiem…

— Ani on się nie czuje jednym z nich, ani oni jego nie uważają za swojego.

To co mówiła było dla mnie nie do pomyślenia, ale słuchałam jej jak zaklęta, by jak najwięcej się dowiedzieć o tym miejscu.

— Trzymają go jednak blisko siebie, bo Dorian to najskuteczniejszy zabójca, nie chcą go stracić — wyznała swobodnie. — Poza tym jest Ulubieńcem Wody i ma olbrzymi szacunek wśród mieszkańców Stolicy, zabicie go może skutkować buntem, na co Rada i Aaron nie mają ochoty. Jest naprawdę nietykalny… Nie musisz się o niego bać. Ja obawiam się o Nathaniela, bo wiem, że Rada wolałaby, by Dorian nie miał kontaktów z ludźmi, którzy są nie do końca za ówczesną władzą i nie podzielają jej poglądów.

— Mówisz mi to… — wymamrotałam, przełykając gulę, która momentalnie pojawiła się w moim gardle. — Bo jak nasz związek wyjdzie na jaw, będą chcieli się mnie pozbyć.

— Doświadczałam tortur i bólu z powodu mojej miłości… Jestem w stanie wycierpieć sto razy więcej, gdybym musiała, ale czy ty jesteś w stanie cierpieć z powodu swojej miłości? — Spojrzała na mnie ze smutnym uśmiechem. — Wiem że go kochasz, tylko to bardzo bolesny rodzaj miłości, nie tylko z powodu tego, iż może zginąć, a ty musisz akceptować jego decyzję i ewentualnie być gotowa go stracić w każdej chwili… Ujawnienie waszego związku może być dla ciebie bolesne fizycznie. Z każdym jego wyjazdem będziesz musiała się pilnować, by nie mogli cię nigdy zaskoczyć, bo jeżeli im się uda, to cię zabiją. Ja mam łatwiej, mają podejrzenia, ale nie wiedzą, czy w dobrą stronę idą. U was będzie wszystko oczywiste, jesteś gotowa na strach i ból, który będzie ci codziennie towarzyszył?

— On by powiedział, że to teorie spiskowe. — Odchrząknęłam, na co Luna uśmiechnęła się blado. — Wiem jednak, że oni są okrutni, skazują na śmierć trzynastolatków, więc czemu nie mieliby zabić mnie… Potrzebuję go jednak, a on na pewno w jakimś stopniu mnie. Nie umiem z niego zrezygnować, nawet jak przyjdzie mi za to zapłacić najwyższą cenę.

— W takim razie witaj w klubie kobiet wyklętych przez Radę — powiedziała w dużo zabawniejszym tonie. — Wiesz co? Cieszę się, że jesteście razem… Jakoś paradoksalnie do siebie pasujecie, nie umiem powiedzieć w jaki sposób, ale pasujecie…

— Z pewnością byłby teraz zażenowany tą uwagą. — Zachichotałam, na co i ona się roześmiała. — Twój chłopak powiedział, że nie jestem dla Doriana.

— Co? Nathaniel? — Szczerze się zdziwiła. — Musiało to być albo dawno, albo był na ciebie zły…

— To było po mojej nieudanej walce — przyznałam trochę zawstydzona. Miałam szczęście, że był tam Nathaniel z Jackiem, bo inaczej dziś, by mnie tu już nie było.

— To wszystko wyjaśnia — przytaknęła zadowolona. — Nikt się bardziej z tego związku nie cieszy jak on. Mówię świętą prawdę, rozmawiałam z nim całkiem niedawno o tobie i Dorianie. Wygadam się trochę wyznając, że uważa cię za mądrą i uczuciową dziewczynę, której potrzebuje jego kumpel, nawet jak jeszcze nie do końca zdaje sobie z tego sprawę.

— To miłe. — Wzięłam do ręki filiżankę herbaty. — Tyle że to nie ode mnie wszystko zależy.

— Jest wierny, niemal do przesady. — Spoważniała nagle. — I stara się, choć zapewne trudno to dostrzec. Nigdy nie słyszałam, by zerwał z którąkolwiek ze swoich dziewczyn, to one odchodziły od niego. Jest z tobą, mimo swoich uprzedzeń do Nieczystych, więc już z ciebie nie zrezygnuje, przykro mi. — Wzruszyła ramionami, a po chwili obie się roześmiałyśmy.

Cieszyłam się z tego, co mi powiedziała. Poznawanie Doriana to żmudny proces, bo on nie lubi o sobie mówić, o tym, co myśli i czuje, dlatego tak ważna jest opinia na jego temat kogoś z jego otoczenia, takiego jak Luna. Ona zna go dwadzieścia lat, nauczyła się czytać z jego zachowania, więc wierzę jej ślepo w każde słowo. Mam nadzieję, że uda mi się go kiedyś tak dobrze poznać jak zna go Nathaniel czy Luna, a nawet Borys… Jeżeli już teraz wiem, że jest fascynującą osobą, to ile jeszcze musi w sobie kryć ciekawych myśli czy uczuć…