The Naturals 2. Mroczna strona - Jennifer Lynn Barnes - ebook

The Naturals 2. Mroczna strona ebook

Jennifer Lynn Barnes

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

23 osoby interesują się tą książką

Opis

Gdy karty rozdaje morderca, gra toczy się o życie.

Niezwykły talent siedemnastoletniej Cassie do wnikania w ludzkie umysły zapewnił jej miejsce w elitarnym programie FBI. Wraz z czwórką innych równie niezwykłych nastolatków rozwiązuje sprawy kryminalne sprzed lat. Michael ma talent do odczytywania emocji, Sloane analizuje dane niczym komputer. Lia to prawdziwy wykrywacz kłamstw, a Dean rozumie morderców lepiej niż ktokolwiek inny. Ale kiedy dochodzi do kolejnej zbrodni, która dotyka chłopaka osobiście, ten nie chce mieć ze sprawą nic wspólnego.

Zaczyna się śmiertelna gra zabójczych umysłów. Czy naturalsi dadzą się wciągnąć w gierki psychopatycznego mordercy? I czy z tej rozgrywki ktokolwiek może wyjść cało?

Przyjaźń. Romans. Seryjni mordercy.

Naturalsi wchodzą do gry.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 351

Oceny
4,5 (184 oceny)
116
53
14
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
julk-a0_0

Nie oderwiesz się od lektury

Chce kolejny TOM !!!
20
Wi_Iz

Dobrze spędzony czas

jedyne co mi tu nie pasuje to wątek romantyczny
21
Angela1975

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny raz autorka mnie nie zawiodła. Książka pełna emocji i zwrotów akcji. Przyjemnie spędziłam czas. Polecam !😍
10
Ani16

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo gorąco! Interesująca książka, która jest drugim tomem wspaniałej serii, osadzonej w niesamowitym uniwersum. Kolejna dobra lektura genialnej autorki
10
Stinek

Nie oderwiesz się od lektury

Trudno się oderwać od historii młodych ludzi z ponadnaturalnymi zdolnościami postrzegania świata i siebie. Polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału KIL­LER IN­STINCT
Co­py­ri­ght © 2014 by Jen­ni­fer Lynn Bar­nes Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ma­ca­da­mia Li­te­rary Agency and Cur­tis Brown, Ltd. The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted. Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. Trans­la­tion by Piotr Za­wada
Pierw­sze wy­da­nie: Wy­daw­nic­two Pas­cal Sp. z o.o., 2016 r.
W po­wie­ści wy­ko­rzy­stano frag­ment utworu Ham­let, kró­le­wicz duń­ski Wil­liama Sha­ke­spe­are’a w tłu­ma­cze­niu Jó­zefa Pasz­kow­skiego.
Co­ver art co­py­ri­ght © 2023 by Katt Phatt Co­ver de­sign by Ka­rina Granda Co­ver co­py­ri­ght © 2023 by Ha­chette Book Group, Inc.
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki An­drzej Ko­men­dziń­ski
Skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że w ten spo­sób wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8265-846-0
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla „agentki spe­cjal­nej” Eli­za­beth Har­ding.

Dzięki za wszystko.

ROZ­DZIAŁ 1

Więk­szość upro­wa­dzo­nych dzieci umiera w ciągu trzech pierw­szych go­dzin od po­rwa­nia. Do­kładne dane zna­łam dzięki mo­jej współ­lo­ka­torce, cho­dzą­cej en­cy­klo­pe­dii, spe­cja­li­stce od sta­ty­styk i praw­do­po­do­bieństw. Wie­dzia­łam, że w miarę jak go­dziny prze­cho­dziły w dni, a dni w ty­go­dnie, szanse na od­na­le­zie­nie po­rwa­nego ma­lały do tego stop­nia, że FBI mu­siało w końcu wy­co­fy­wać lu­dzi ze śledz­twa.

Wie­dzia­łam, że gdy sprawa zo­staje ozna­czona jako nie­wy­ja­śniona i tra­fia do nas, wtedy już trzeba szu­kać ciała, a nie dziew­czynki.

Ale...

Mac­ken­zie McBride miała sześć lat.

Jej ulu­bio­nym ko­lo­rem był fio­le­towy.

Chciała zo­stać „gwiazdą we­te­ry­na­rii”.

Nie można prze­stać szu­kać ta­kiego dziecka. Nie da się po­rzu­cić na­dziei, na­wet gdyby się pró­bo­wało.

– Wy­glą­dasz, jak­byś mu­siała się ro­ze­rwać. Albo ra­czej upić. – Mi­chael Town­send roz­siadł się przy mnie na ka­na­pie i roz­pro­sto­wał kon­tu­zjo­waną nogę.

– Wszystko okej – od­po­wie­dzia­łam.

Mi­chael prych­nął.

– Ką­ciki ust masz skie­ro­wane do góry, ale cała reszta twa­rzy usi­łuje z tym wal­czyć. Jakby próba uśmie­chu miała za­mie­nić się w płacz.

To wła­śnie mi­nus przy­stą­pie­nia do pro­gramu. Na­tu­ralsi brali w nim udział, po­nie­waż do­strze­gali wię­cej niż inni. Mi­chael od­czy­ty­wał emo­cje z twa­rzy rów­nie ła­two, jak reszta lu­dzi czy­tała na­główki ga­zet.

Na­chy­lił się w moją stronę.

– Ko­lo­rado, po­wiedz tylko słowo, a wspa­nia­ło­myśl­nie po­mogę ci się ro­ze­rwać.

Ostat­nim ra­zem, gdy Mi­chael za­pro­po­no­wał, że po­może mi się ro­ze­rwać, spę­dzi­li­śmy pół go­dziny na wy­sa­dza­niu róż­nych rze­czy, ukra­dli­śmy agentce FBI pen­drive’a i zła­ma­li­śmy jego za­bez­pie­cze­nia.

Wła­ści­wie, for­mal­nie rzecz bio­rąc, to Slo­ane zła­mała za­bez­pie­cze­nia, ale Mi­chael i ja też ma­cza­li­śmy w tym palce.

– Żad­nych roz­ry­wek – od­po­wie­dzia­łam sta­now­czo.

– Na pewno? – za­py­tał Mi­chael. – W ro­lach głów­nych wy­stą­pią ga­la­retka, Lia oraz ze­msta, o którą ta dziew­czyna się prosi.

Nie chcia­łam wie­dzieć, co ta­kiego zro­biła na­sza miej­scowa wy­kry­waczka kłamstw, żeby spro­wo­ko­wać ze­mstę, któ­rej istot­nym ele­men­tem miała być ga­la­retka. Wziąw­szy pod uwagę oso­bo­wość Lii i jej prze­szłość z Mi­cha­elem, moż­li­wo­ści mo­gła­bym mno­żyć w nie­skoń­czo­ność.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że ro­bie­nie so­bie jaj z Lii nie skoń­czy się do­brze, prawda?

– Zde­cy­do­wa­nie – od­po­wie­dział Mi­chael. – Gdyby tylko nie cią­żył mi tak bar­dzo zdrowy roz­są­dek i in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy.

Mi­chael jeź­dził jak wa­riat i miał w no­sie wszel­kie za­sady. Sześć ty­go­dni wcze­śniej śle­dził mnie po tym, jak wy­szłam nie­ocze­ki­wa­nie z domu. Do­sko­nale wie­dział, że by­łam źró­dłem ob­se­sji se­ryj­nego mor­dercy, i zo­stał przez to po­strze­lony.

Dwu­krot­nie.

In­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy nie był jego mocną stroną.

– A je­śli my­limy się co do tej sprawy? – za­py­ta­łam. Moje my­śli ze­szły z Mi­cha­ela na Mac­ken­zie. Z wy­da­rzeń sprzed ośmiu ty­go­dni na bie­żące dzia­ła­nia agenta Brig­gsa i jego ze­społu.

– Nie my­limy się – od­po­wie­dział ła­god­nie Mi­chael.

Niech za­dzwoni te­le­fon, po­my­śla­łam. Niech za­dzwoni Briggs i przy­zna, że tym ra­zem mia­łam ra­cję.

Gdy agent Briggs prze­ka­zał mi akta ze sprawą Mac­ken­zie McBride, za­czę­łam pracę od usta­le­nia pro­filu po­dej­rza­nego. Był nim wię­zień na zwol­nie­niu wa­run­ko­wym, który znik­nął pra­wie w tym sa­mym cza­sie co Mac­ken­zie. Zdol­no­ści Mi­cha­ela ogra­ni­czają się do czy­ta­nia z wy­razu twa­rzy i mowy ciała. Ze mną jest ina­czej: naj­pierw zwra­cam uwagę na kilka szcze­gó­łów, a po­tem po­tra­fię wejść do czy­je­goś umy­słu i wy­obra­zić so­bie, jak to jest być tym kimś, pra­gnąć tych sa­mych rze­czy i to samo ro­bić.

Za­cho­wa­nie. Oso­bo­wość. Śro­do­wi­sko.

Po­dej­rzany w spra­wie Mac­ken­zie nie umiałby tak za­pla­no­wać po­rwa­nia. Coś mi w tym nie pa­so­wało.

Do­kład­nie przej­rza­łam pliki w po­szu­ki­wa­niu ko­goś, kto pa­so­wałby do pro­filu. Młody. Męż­czy­zna. In­te­li­gentny. Sta­ranny. Na wpół wy­bła­ga­łam, na wpół zmu­si­łam Lię, żeby obej­rzała wszyst­kie na­gra­nia zwią­zane ze sprawą: ze­zna­nia świad­ków, prze­słu­cha­nia i prze­pro­wa­dzone roz­mowy. Li­czy­łam na to, że wy­ła­pie ja­kieś kłam­stwo. I w końcu jej się udało. Ad­wo­kat McBride’ów wy­gło­sił oświad­cze­nie dla prasy w imie­niu swo­ich klien­tów. Dla mnie wy­glą­dało zwy­czaj­nie, ale dla Lii kłam­stwa były tak wy­raźne jak fał­szywe tony dla ko­goś ze słu­chem ab­so­lut­nym.

„Nikt nie może zro­zu­mieć tra­ge­dii ta­kiej jak ta”. Praw­nik był mło­dym męż­czy­zną, in­te­li­gent­nym, sta­ran­nym – i kła­mał, gdy wy­ma­wiał te słowa. Ist­niała tylko jedna osoba, która ro­zu­miała to, co się stało. Która nie uwa­żała, że to tra­ge­dia.

Ten, kto upro­wa­dził Mac­ken­zie.

We­dług Mi­cha­ela praw­nik McBride’ów eks­cy­to­wał się na samo wspo­mnie­nie imie­nia dziew­czynki. Mia­łam na­dzieję, że ozna­cza to szansę – jak­kol­wiek małą – że prze­trzy­my­wał ją żywą. Jako do­wód na to, że jest więk­szy, lep­szy i spryt­niej­szy od FBI.

– Cas­sie. – Dean Red­ding wpadł do po­koju tak na­gle, że aż ści­snęło mnie w piersi. Dean prze­waż­nie był spo­kojny i za­mknięty w so­bie. Pra­wie ni­gdy nie pod­no­sił głosu.

– Dean?

– Zna­leźli ją – oznaj­mił. – Zna­leźli ją na jego po­se­sji, do­kład­nie tam, gdzie wska­zała Slo­ane. Żywą.

Pod­sko­czy­łam, czu­jąc, jak puls dudni mi w uszach, nie­pewna, czy się roz­pła­czę, zwy­mio­tuję, czy za­cznę wrzesz­czeć. Dean się uśmiech­nął. Żad­nym tam pół­u­śmiesz­kiem czy gry­ma­sem. Roz­pro­mie­nił się, co kom­plet­nie go prze­obra­ziło. Cze­ko­la­do­wo­brą­zowe oczy po­bły­ski­wały spod blond wło­sów bez­u­stan­nie za­sła­nia­ją­cych mu twarz. Na jed­nym z jego po­licz­ków po­ja­wił się do­łe­czek, któ­rego ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łam.

Rzu­ci­łam mu się na szyję. Chwilę póź­niej uwol­ni­łam się z jego uści­sku i przy­pa­dłam do Mi­cha­ela, a on zła­pał mnie i krzyk­nął z ra­do­ści. Dean usiadł na pod­ło­kiet­niku ka­napy. By­łam ni­czym klin po­mię­dzy nimi, czu­łam cie­pło dwóch ciał, a je­dyne, o czym my­śla­łam, to Mac­ken­zie, która mo­gła wró­cić do domu.

– Czy to za­mknięta im­preza, czy można się do­łą­czyć?

Cała na­sza trójka od­wró­ciła się w kie­runku Lii, która sta­nęła w drzwiach. Od czubka głowy po ko­niuszki pal­ców była ubrana na czarno, je­dy­nie na szyi miała schlud­nie za­wią­zany biały je­dwabny szal. Unio­sła brew na nasz wi­dok. Była spo­kojna, opa­no­wana i skłonna do kpin.

– Sama przy­znaj – po­wie­dział Mi­chael. – Cie­szysz się ra­zem z nami.

Lia ob­rzu­ciła spoj­rze­niem ko­lejno mnie, Mi­cha­ela i De­ana.

– Szcze­rze – za­częła – to chyba nikt w tej chwili nie cie­szy się tak jak Cas­sie.

Igno­ro­wa­nie dwu­znacz­nych przy­ty­ków Lii szło mi co­raz le­piej, ale ten tra­fił w sedno. Ob­la­łam się ru­mień­cem, ści­śnięta po­mię­dzy Mi­cha­elem i De­anem. Nie mia­łam za­miaru cią­gnąć tego te­matu ani po­zwo­lić Lii ze­psuć chwilę.

Dean wstał i z po­nu­rym wy­ra­zem twa­rzy ru­szył w stronę Lii. Przez mo­ment wy­da­wało mi się, że po­wie jej coś na te­mat bu­rze­nia na­stroju, ale nie – po pro­stu chwy­cił ją i prze­rzu­cił przez ra­mię.

– Hej! – za­pro­te­sto­wała.

Dean się uśmiech­nął, po­sa­dził ją obok Mi­cha­ela i mnie, a sam za­jął miej­sce na brzegu ka­napy, jakby nic się nie stało. Kiedy Lia spoj­rzała krzywo na Mi­cha­ela, on tylko do­tknął jej po­liczka i po­wtó­rzył:

– Sama przy­znaj. Cie­szysz się ra­zem z nami.

Lia za­rzu­ciła włosy na ra­mię i wbiła wzrok przed sie­bie, uni­ka­jąc spo­glą­da­nia ko­mu­kol­wiek w oczy.

– Mała dziew­czynka wraca do domu – po­wie­działa. – Dzięki nam. Oczy­wi­ście, że się cie­szę ra­zem z wami.

– Bio­rąc pod uwagę różne po­ziomy se­ro­to­niny, praw­do­po­do­bień­stwo, że każde z na­szej czwórki bę­dzie do­świad­czać w tej sa­mej chwili jed­na­ko­wej ra­do­ści, jest cał­kiem...

– Slo­ane – rzu­cił Mi­chael bez od­wra­ca­nia się. – Je­śli nie do­koń­czysz tego zda­nia, w przy­szło­ści czeka cię fi­li­żanka świeżo mie­lo­nej kawy.

– W naj­bliż­szej przy­szło­ści? – za­py­tała po­dejrz­li­wie. Mi­chael od dawna ogra­ni­czał Slo­ane spo­ży­wa­nie ko­fe­iny. Ra­zem z Mi­cha­elem i Lią spoj­rza­łam na De­ana. Bez słowa wstał, pod­szedł do Slo­ane i po­trak­to­wał ją tak, jak przed chwilą Lię. Gdy de­li­kat­nie po­sa­dził mi ją na ko­la­nach, za­śmia­łam się i pra­wie ru­nę­łam na pod­łogę, ale Lia w porę mnie zła­pała.

Udało się nam, po­my­śla­łam, gdy ra­zem z Mi­cha­elem, Lią i Slo­ane prze­py­cha­li­śmy się łok­ciami, a Dean przy­glą­dał się temu z bez­piecz­nej od­le­gło­ści. Mac­ken­zie nie trafi do ar­chi­wum. Nie zo­sta­nie za­po­mniana.

Dzięki nam Mac­ken­zie McBride bę­dzie miała szansę do­ro­snąć.

– Kto uważa – za­częła Lia z peł­nym zde­cy­do­wa­nia szel­mow­skim bły­skiem w oku – że po­win­ni­śmy to uczcić?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki