The Naturals. Tom III. Piramida strachu - Jennifer Lynn Barnes - ebook

The Naturals. Tom III. Piramida strachu ebook

Jennifer Lynn Barnes

4,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Trzeci tom bestsellerowej serii „The Naturals” – idealny dla tych, którzy kochają zagadki i seriale kryminalne.

Trzy kasyna. Trzy ciała. Trzy dni.

Po serii brutalnych morderstw w Las Vegas naturalsi zostają wezwani do pomocy przy śledztwie. Ofiary zamordowano w miejscach publicznych, ale sprawcy nie widać na żadnych nagraniach z monitoringu, a każdej z nich wytatuowano na nadgarstku ciąg cyfr układający się w tajemniczy szyfr. Im bliżej rozwiązania zagadki, tym trudniej i niebezpieczniej.

Tymczasem Cassie boryka się z równie niebezpieczną i bolesną tajemnicą – pojawiają się nowe okoliczności dotyczące morderstwa jej matki i szansa na przełom w śledztwie.

Naturalsi staną w obliczu niemożliwej tezy – i niemożliwego wyboru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 329

Oceny
4,9 (11 ocen)
10
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
17_blackrose

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogłam się doczekać, aż dorwę następną część tej serii. Jak wiecie uwielbiam ją! Niesamowita historia, pełna grozy i niepewności, która zawładnęła moim sercem. Autorka wciąga nas BEZPOWROTNIE w krwawy świat naszych bohaterów, potrafi utrzymać niepewność od początku do samego końca, przez co czytelnik nie jest w stanie odłożyć książki. Sporo tajemnic w tym tomie zostaje ujawnionych, przez które szczęka opada na podłogę! Akcja pędzi nieprzerwanie, bogaty klimat kasyn i prestiżowych hotelów, dodaje powagi naszej sytuacji. Jednakże, moim ulubionym punktem tej fabuły, to są rozdziały z punktu widzenia mordercy 😏 Natomiast zakończenie?! Patrzyłam się w ścianę przez dłuższy moment. Na już potrzebuje następnej części!! To jest jedna z tych niesamowitych serii, przez którą zarwiecie nocki!
00
bozenasup

Nie oderwiesz się od lektury

Dla mnie osobiście najlepsza z wszystkich części! Bardzo mi się podobał klimat i atmosfera pełna strachu, niedopowiedzeń, zaskakujących wydarzeń, którę zmieniały akcję o 180 stopni. Bardzo jestem ciekawa następnej części. Polecam!
00
Stinek

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna książka autorki jeszcze lepsza niż poprzednia. Polecam gorąco tym co lubią zagadki
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału All IN
Co­py­ri­ght © 2015 by Jen­ni­fer Lynn Bar­nes Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ma­ca­da­mia Li­te­rary Agency and Cur­tis Brown, Ltd. The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted. Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. Trans­la­tion by Marta Żbi­kow­ska
Pierw­sze wy­da­nie: Wy­daw­nic­two Pas­cal Sp. z o.o., 2017 r.
Co­ver art co­py­ri­ght © 2023 by Katt Phatt Co­ver de­sign by Ka­rina Granda Co­ver co­py­ri­ght © 2023 by Ha­chette Book Group, Inc.
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki An­drzej Ko­men­dziń­ski
Skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-917-7
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla An­thony’ego,

mo­jego part­nera w zbrodni dziś i za­wsze

TY

Wszystko można po­li­czyć. Ile wło­sów ma na gło­wie. Ile słów do­tąd wy­po­wie­działa. Ile od­de­chów jesz­cze jej po­zo­stało.

Nie są­dzisz, że to piękne? Liczby. Dziew­czyna. Wszyst­kie po­wzięte plany.

To, co jest ci pi­sane. Czym się sta­niesz.

ROZ­DZIAŁ 1

Syl­we­ster wy­pa­dał w nie­dzielę. Nie by­łoby w tym nic złego, gdyby nie to, że Nonna, moja bab­cia, trak­to­wała nie­dzielne obiady w ro­dzin­nym gro­nie jak świę­tość. Oliwy do ognia do­le­wał wu­jek Rio, pil­nu­jąc, żeby wszy­scy mieli pełne kie­liszki.

Ni­komu nie szczę­dził wina.

Kiedy sprzą­ta­li­śmy ze stołu, było już ja­sne, że ża­den z do­ro­słych nie bę­dzie w sta­nie pro­wa­dzić sa­mo­chodu w naj­bliż­szym cza­sie. Mój oj­ciec miał sied­mioro ro­dzeń­stwa, wszy­scy byli żo­naci lub za­mężni, kil­koro miało dzieci star­sze ode mnie o dzie­sięć albo wię­cej lat, więc na miej­scu aż się kłę­biło od do­ro­słych. Kiedy za­no­si­łam na­czy­nia do kuchni, dźwięki wzbu­rzo­nych kłótni mie­szały się z wy­bu­chami śmie­chu.

Gdyby ktoś spoj­rzał na to z boku, zo­ba­czyłby kom­pletny chaos. Ale dla mnie, pro­fi­lerki, to była ła­twi­zna. Pro­sty sche­mat. Mia­łam przed sobą ro­dzinę. Naj­zwy­klej­szą na świe­cie. Zbiór jed­no­stek, które mię­dzy sobą róż­nią się tylko de­ta­lami: ko­szulą wpusz­czoną w spodnie lub wręcz prze­ciw­nie albo tym, jak czule trak­tują swoją nad­tłu­czoną za­stawę sto­łową.

– Pew­nie tę­sk­nisz za ro­dziną, Cas­sie? Kiedy znowu od­wie­dzisz sta­rego wujka? – spy­tał mnie czer­wony jak bu­rak Rio, gdy we­szłam do kuchni. Pa­trzył na mnie wzro­kiem peł­nym mi­ło­ści.

Oczy­wi­ście, nikt z obec­nych nie miał po­ję­cia o tym, że od sze­ściu mie­sięcy bra­łam udział w rzą­do­wym pro­gra­mie dla uzdol­nio­nej mło­dzieży. My­śleli, że je­stem w szkole z in­ter­na­tem. Wła­ści­wie było w tym sporo prawdy.

Ziarnko – na pewno.

Bab­cia prych­nęła lek­ce­wa­żąco, pa­trząc na wujka Rio, po czym za­brała mi na­czy­nia i za­nio­sła je do zlewu.

– Cas­sie nie przy­je­chała tu po to, żeby oglą­dać sta­rych, pi­ja­nych tre­pów. Wró­ciła, żeby zo­ba­czyć się z bab­cią i wy­na­gro­dzić jej to, że nie dzwo­niła tak czę­sto, jak po­winna – po­wie­działa Nonna i pod­ka­sała rę­kawy.

Wpa­dłam z desz­czu pod rynnę. Wu­jek Rio po­zo­stał obo­jętny na te słowa, ale we mnie obu­dziły się wy­rzuty su­mie­nia. Po­de­szłam do zlewu, do babci.

– Ja to zro­bię – po­wie­dzia­łam.

Nonna od­chrząk­nęła nie­za­do­wo­lona, ale się od­su­nęła. Uspo­ka­jał mnie fakt, że ni­gdy się nie zmie­niła. Po czę­ści go­spo­dyni do­mowa, po czę­ści dyk­ta­torka spra­wu­jąca rządy silną ręką i pa­tel­nią.

Ale ja nie by­łam już taka jak kie­dyś. I nie mo­głam dłu­żej uda­wać, że jest ina­czej. Zmie­ni­łam się. Nowa Cas­san­dra Hob­bes miała pełno blizn – do­słow­nie i w prze­no­śni.

– Za­wsze robi się gbu­ro­wata, kiedy za długo nie dzwo­nisz – po­wie­dział wu­jek Rio. Kiw­nię­ciem głowy wska­zał na bab­cię. – Ale ty pew­nie by­łaś za­jęta – do­dał, po czym spoj­rzał na mnie, jakby do­znał olśnie­nia. – Femme fa­tale! Ilu chło­pa­ków przed nami ukry­łaś?

– Nie mam chło­paka! – za­prze­czy­łam.

Wu­jek Rio za­wsze po­dej­rze­wał, że ukry­wam przed nim swoje związki. I po raz pierw­szy w ży­ciu się nie my­lił.

– Ty! – Nonna po­gro­ziła mu szpa­tułką ku­chenną, którą nie­spo­dzie­wa­nie wy­cią­gnęła nie wia­domo skąd. – Wy­no­cha! I to już!

Wu­jek przez chwilę przy­glą­dał się szpa­tułce, ale po­zo­stał na placu boju.

– Bie­gu­siem! – do­dała Nonna i po trzech se­kun­dach by­ły­śmy w kuchni same. Bab­cia spoj­rzała na mnie srogo, ale wy­raz jej twa­rzy szybko zła­god­niał. – Ten chło­pak, który po cie­bie przy­je­chał ze­szłego lata... Ten w dro­gim sa­mo­cho­dzie... Do­brze ca­łuje?

– Bab­ciu! – obu­rzy­łam się.

– Mam ośmioro dzieci. Wiem to i owo na te­mat ca­ło­wa­nia – nie od­pusz­czała Nonna.

– Nie – od­par­łam i za­czę­łam szo­ro­wać ta­le­rze. Nie chcia­łam się w to zbyt­nio za­głę­biać. – Mi­chael i ja nie je­ste­śmy... My nie...

– Ach tak... – po­wie­działa Nonna to­nem eks­perta. – Nie umie ca­ło­wać. Nie martw się, jest młody. Jesz­cze się na­uczy – do­dała, po­kle­pu­jąc mnie po ple­cach.

Ta roz­mowa ro­biła się co­raz bar­dziej nie­zręczna. Zwłasz­cza że to nie Mi­chael był chło­pa­kiem, z któ­rym się ca­ło­wa­łam. Z dru­giej strony, je­śli Nonna chciała my­śleć, że rza­dziej do niej dzwo­ni­łam, bo wpa­dłam w si­dła na­sto­let­niego ro­mansu, niech jej bę­dzie.

To było na pewno ła­twiej­sze do prze­łknię­cia niż prawda: że zo­sta­łam wcią­gnięta w świat mo­ty­wów zbrodni, ofiar, mor­der­ców i tru­pów. Że dwa razy zo­sta­łam po­rwana. Cią­gle jesz­cze bu­dziły mnie w nocy wspo­mnie­nia wrzy­na­ją­cych się w ręce opa­sek za­ci­sko­wych i huku strza­łów. Cza­sami, kiedy za­my­ka­łam oczy, wi­dzia­łam za­krwa­wione ostrze noża.

– Po­doba ci się w tej no­wej szkole? – spy­tała Nonna, pró­bu­jąc brzmieć neu­tral­nie, ale mnie nie tak ła­two zmy­lić. Miesz­ka­łam z nią przez pięć lat, za­nim do­łą­czy­łam do pro­gramu na­tu­ral­sów. Bab­cia chciała, że­bym była bez­pieczna i szczę­śliwa. Wo­lała, bym ni­g­dzie nie wy­jeż­dżała.

– Tak, po­doba mi się – od­po­wie­dzia­łam. Nie kła­ma­łam. Po raz pierw­szy w ży­ciu czu­łam, że je­stem tam, gdzie po­win­nam być. Wśród in­nych człon­ków pro­gramu ni­gdy nie mu­sia­łam uda­wać, że je­stem kimś in­nym. A na­wet gdy­bym chciała, nie by­ła­bym w sta­nie. Nie­ła­two ukryć się w domu peł­nym lu­dzi, któ­rzy wi­dzą to, co umyka in­nym.

– Do­brze wy­glą­dasz – przy­znała. – I na pewno do­brze ci zro­biło, że cię tro­chę pod­kar­mi­łam. – Chrząk­nęła, po czym de­li­kat­nie ode­pchnęła mnie na bok i sama za­brała się do zmy­wa­nia. – Spa­kuję ci je­dze­nie na wy­jazd. Ten chło­pak, który po cie­bie przy­je­chał, jest zde­cy­do­wa­nie za chudy. Może le­piej by ca­ło­wał, gdyby na­brał tro­chę ciałka.

Prych­nę­łam.

– Kto się ca­łuje? – Usły­sza­łam zza ple­ców i by­łam pewna, że do kuchni wszedł któ­ryś z braci mo­jego ojca.

Jed­nak kiedy się od­wró­ci­łam, zo­ba­czy­łam jego sa­mego. Za­mar­łam. Prze­cież sta­cjo­no­wał za oce­anem i miał wró­cić do­piero za kilka dni. Nie wi­dzia­łam go od po­nad roku.

– Cas­sie! – Przy­wi­tał mnie z uśmie­chem, jed­nak odro­binę za lek­kim, żeby na­zwać go au­ten­tycz­nym.

Po­my­śla­łam o Mi­cha­elu. On od razu od­czy­tałby emo­cje z twa­rzy mo­jego ojca. Ja by­łam pro­fi­lerką. Wy­star­czyło mi kilka de­tali – za­war­tość wa­lizki, do­bór słów na po­wi­ta­nie – żeby zbu­do­wać szer­szy ob­raz: kim ktoś był, czego chciał i jak mógłby się za­cho­wać w do­wol­nej sy­tu­acji.

Ale co miał ozna­czać ten niby-uśmiech? Ja­kie emo­cje skry­wał oj­ciec? Czy kie­dy­kol­wiek czuł choćby cień uzna­nia lub dumy, kiedy na mnie pa­trzył?

Nie mia­łam po­ję­cia.

– Cas­san­dro – upo­mniała mnie Nonna – przy­wi­taj się z oj­cem.

Za­nim zdą­ży­łam się ode­zwać, bab­cia po­de­szła do niego z otwar­tymi ra­mio­nami. Wy­ca­ło­wała go, po­tem dała mu kilka kuk­sań­ców i znów wy­ca­ło­wała.

– Wró­ci­łeś wcze­śniej. – Nonna wresz­cie wy­pu­ściła swo­jego syna mar­no­traw­nego z ob­jęć. – Dla­czego? – spy­tała, rzu­ca­jąc mu spoj­rze­nie, któ­rym na pewno go gro­miła, kiedy jako chło­piec wcho­dził w za­bło­co­nych bu­tach na dy­wan.

– Mu­szę po­roz­ma­wiać z Cas­sie – po­wie­dział oj­ciec.

Nonna zmru­żyła oczy i dźga­jąc go pal­cem w pierś, po­wie­działa:

– A o czym to niby mu­sisz z nią po­roz­ma­wiać? Cas­sie jest bar­dzo za­do­wo­lona z no­wej szkoły i swo­jego tycz­ko­wa­tego chło­paka.

Wi­dzia­łam to ką­tem oka, bo całą uwagę sku­pi­łam na ojcu. Był za­nie­dbany. Wy­glą­dał, jakby nie spał całą noc. Nie po­tra­fił spoj­rzeć mi w oczy.

– Co się stało? – spy­ta­łam.

– Nic się nie stało, wszystko w po­rządku – po­wie­działa Nonna chłodno, to­nem sze­ryfa wpro­wa­dza­ją­cego stan wo­jenny. Od­wró­ciła się do ojca i rzu­ciła roz­ka­zu­jąco:

– Po­wiedz jej, że nic się nie stało.

Oj­ciec prze­szedł przez kuch­nię i po­ło­żył mi dło­nie na ra­mio­nach.

Ni­gdy nie by­łeś taki de­li­katny.

Szybko prze­bie­głam my­ślami wszystko, co wie­dzia­łam na jego te­mat. O na­szej re­la­cji, o tym, ja­kim był czło­wie­kiem, o tym, że w ogóle się tu zna­lazł. Po­czu­łam, jakby ktoś za­wią­zał mi w brzu­chu su­peł. Do­tarło do mnie, że wiem, co chciał mi po­wie­dzieć. Spa­ra­li­żo­wał mnie strach. Nie mo­głam zła­pać tchu. Nie by­łam w sta­nie na­wet mru­gnąć.

– Cas­sie – po­wie­dział miękko – cho­dzi o twoją matkę.

ROZ­DZIAŁ 2

Ist­niała róż­nica po­mię­dzy „mar­twą” a „uznaną za zmarłą”. Po­mię­dzy wej­ściem do gar­de­roby za­la­nej krwią matki a wia­do­mo­ścią, że po pię­ciu dłu­gich la­tach od­na­le­ziono jej ciało.

Kiedy mia­łam dwa­na­ście, trzy­na­ście lat, każ­dej nocy mo­dli­łam się o to, żeby ktoś zna­lazł moją matkę, żeby się oka­zało, że po­li­cja się my­liła. Że po­mimo ist­nie­ją­cych do­wo­dów, ilo­ści krwi na ścia­nach, Lo­re­lai Hob­bes jed­nak żyje.

Z cza­sem stra­ci­łam na­dzieję i mo­dli­łam się już tylko o to, żeby ktoś od­na­lazł jej ciało. Wy­obra­ża­łam so­bie mo­ment, kiedy zo­stanę we­zwana, by je zi­den­ty­fi­ko­wać. Wy­obra­ża­łam so­bie, jak się z nią że­gnam. Jak urzą­dzam jej po­grzeb.

Ale ni­gdy nie wy­obra­zi­łam so­bie tego.

– Są pewni, że to ona? – spy­ta­łam, le­dwo wy­do­by­wa­jąc z sie­bie głos, ale spo­koj­nie.

Sie­dzie­li­śmy z oj­cem na we­ran­dzie, na dwóch koń­cach huś­tawki. W je­dy­nym miej­scu w domu Nonny, gdzie można było za­znać ja­kiej­kol­wiek pry­wat­no­ści.

– Miej­sce się zga­dza – po­wie­dział, pa­trząc w czerń nocy. – Czas też. Po­rów­nują dane z kar­to­tek den­ty­stycz­nych, ale tak czę­sto się prze­pro­wa­dza­ły­ście, że... – urwał.

Zo­rien­to­wał się, że mó­wił o czymś, co już wie­dzia­łam. Nie­ła­two bę­dzie od­szu­kać kar­to­tekę den­ty­styczną mo­jej matki.

– Zna­leźli to – po­wie­dział oj­ciec i po­dał mi srebrny łań­cu­szek z ma­łym czer­wo­nym ka­mie­niem szla­chet­nym.

Po­czu­łam na­gły ścisk w gar­dle.

Jej na­szyj­nik.

Prze­łknę­łam ślinę, pró­bu­jąc ode­pchnąć tę myśl. Jak­bym mo­gła ją po­łknąć i za­po­mnieć. Oj­ciec jesz­cze raz pod­su­nął mi łań­cu­szek, ale nie by­łam w sta­nie go przy­jąć.

Jej na­szyj­nik.

Od dłuż­szego czasu wie­dzia­łam, że moja matka nie żyje. By­łam tego pewna. Wie­rzy­łam w to. Ale te­raz, kiedy zo­ba­czy­łam ten na­szyj­nik, po­czu­łam, że tracę od­dech.

– Prze­cież to do­wód – wy­du­si­łam z sie­bie w końcu. – Nie po­wi­nie­neś go mieć. To do­wód w spra­wie.

Co oni so­bie my­śleli? Pra­co­wa­łam w FBI do­piero sześć mie­sięcy i więk­szość czasu spę­dza­łam poza miej­scem zbrodni, mimo to wie­dzia­łam, że do­wo­dów nie roz­daje się tak po pro­stu osie­ro­co­nym dziew­czyn­kom tylko po to, żeby miały pa­miątkę po matce.

– Nie było na nim od­ci­sków pal­ców ani in­nych śla­dów – za­pew­nił oj­ciec.

– Po­wiedz im, żeby go za­trzy­mali – wy­ce­dzi­łam przez zęby. Wsta­łam z miej­sca i prze­szłam na drugi ko­niec we­randy. – Mogą go po­trze­bo­wać pod­czas iden­ty­fi­ka­cji.

Mi­nęło pięć lat. Je­żeli szu­kali do­ku­men­ta­cji den­ty­stycz­nej, praw­do­po­dob­nie nie było nic wię­cej, na pod­sta­wie czego mo­gliby usta­lić toż­sa­mość. Zo­stały tylko ko­ści.

– Cas­sie...

Wy­łą­czy­łam się. Mia­łam słu­chać męż­czy­zny, który le­d­wie znał moją matkę, a te­raz za­mie­rzał mi wmó­wić, że nie mają żad­nych tro­pów, więc mogą nisz­czyć do­wody, bo i tak nie ma szans na roz­wią­za­nie tej sprawy?

Może mi­nęło pięć lat, ale mie­li­śmy ciało. To ono było tro­pem. Na­cię­cia na ko­ściach. To, jak zo­stała po­cho­wana. Miej­sce, które mor­derca wy­brał, żeby ją po­grze­bać. Mu­siało tam coś być. Ja­kaś wska­zówka.

Za­ata­ko­wał cię no­żem, mó­wi­łam w my­ślach do matki. Pró­bo­wa­łam roz­pra­co­wać, co do­kład­nie się wy­da­rzyło tam­tego dnia. Za­sko­czył cię. Wal­czy­łaś.

Od­wró­ci­łam się do ojca i po­wie­dzia­łam:

– Chcę obej­rzeć miej­sce, w któ­rym zna­le­ziono ciało.

To oj­ciec wy­ra­ził pi­semną zgodę na przy­ję­cie mnie do pro­gramu agenta Brig­gsa, ale nie miał po­ję­cia, czego kon­kret­nie się tam uczę. Nie wie­dział, czym na­prawdę był pro­gram. Nie wie­dział, co po­tra­fi­łam. Mor­dercy i ofiary, enesi i ciała – to był mój ję­zyk. Chcia­łam wie­dzieć, co się stało z moją matką. Mia­łam do tego prawo.

– Nie są­dzę, żeby to był do­bry po­mysł, Cas­sie.

Nie ty o tym zde­cy­du­jesz, po­my­śla­łam, ale nie po­wie­dzia­łam tego na głos. Nie było sensu się z nim kłó­cić. Je­śli chcia­łam zo­ba­czyć miej­sce zna­le­zie­nia ciała, zdję­cia, ja­kie­kol­wiek skrawki do­wo­dów, które mo­gły tam zo­stać, mu­sia­łam po­pro­sić ko­goś in­nego niż Vin­centa Bat­ta­glię.

– Cas­sie? Je­śli chcesz o tym po­roz­ma­wiać... – Oj­ciec wstał i zro­bił nie­pewny krok w moją stronę.

– Wszystko w po­rządku. – Po­ki­wa­łam głową, da­jąc mu do zro­zu­mie­nia, że nie po­trze­buję jego wspar­cia. Zdu­si­łam na­ra­sta­jący we mnie żal i rzu­ci­łam tylko: – Po pro­stu chcia­ła­bym wró­cić już do szkoły.

Okre­śle­nia „szkoła” uży­łam tro­chę na wy­rost. W pro­gra­mie było nas pię­cioro, a na­sze lek­cje można by ra­czej na­zwać prak­ty­kami. Nie by­li­śmy zwy­kłymi uczniami. By­li­śmy pra­cow­ni­kami. Eli­tarną grupą.

Każde z na­szej piątki miało ja­kąś zdol­ność, którą przez lata do­pro­wa­dzało do per­fek­cji.

Nikt z nas nie miał nor­mal­nego dzie­ciń­stwa. Nie prze­sta­wa­łam my­śleć o tym cztery dni póź­niej, kiedy cze­ka­łam przed do­mem babci na moją pod­wózkę. Gdy­by­śmy mieli, nie uczest­ni­czy­li­by­śmy w pro­gra­mie.

Za­miast wspo­mi­nać wa­runki, w ja­kich sama do­ra­sta­łam przy matce ko­cha­ją­cej prze­pro­wadzki (która wkrę­cała lu­dzi, że jest me­dium), po­my­śla­łam o po­zo­sta­łych – o psy­cho­pa­tycz­nym ojcu De­ana, o tym, że Mi­chael mu­siał na­uczyć się czy­ta­nia emo­cji, żeby prze­trwać. O Slo­ane i Lii oraz o wszyst­kim, co po­dej­rze­wa­łam na te­mat ich dzie­ciń­stwa.

Do­pa­dła mnie tę­sk­nota. Chcia­łam, żeby byli tu ze mną – wszy­scy albo cho­ciaż jedno z nich. Chcia­łam tego tak bar­dzo, że kiedy o tym my­śla­łam, nie mo­głam za­czerp­nąć po­wie­trza.

Wy­tańcz to! Z tyłu głowy usły­sza­łam głos matki. W wy­obraźni zo­ba­czy­łam ją owi­niętą nie­bie­skim sza­lem, z ru­dymi wło­sami wil­got­nymi od mrozu i śniegu, jak włą­cza ra­dio w sa­mo­cho­dzie i pod­gła­śnia mu­zykę.

To był nasz ry­tuał. Za każ­dym ra­zem, kiedy ru­sza­ły­śmy w drogę – z mia­sta do mia­sta, z jed­nego celu do dru­giego, z jed­nego wy­stępu na ko­lejny – matka włą­czała gło­śno mu­zykę i tań­czy­ły­śmy na sie­dze­niach tak długo, aż za­po­mi­na­ły­śmy wszystko i wszyst­kich z da­nego miej­sca.

Moja matka nie na­le­żała do osób, które mo­głyby za czymś tę­sk­nić.

– Wy­glą­dasz na za­my­śloną. – Z za­dumy wy­rwał mnie ni­ski głos.

Wy­par­łam wspo­mnie­nia i kry­jącą się za nimi la­winę emo­cji.

– Cześć, Judd.

Męż­czy­zna, któ­rego FBI za­trud­niło do opieki nad nami, przez chwilę mi się przy­glą­dał, po czym wziął ode mnie torbę po­dróżną i scho­wał ją do ba­gaż­nika.

– Chcesz się po­że­gnać? – Kiw­nął głową w kie­runku we­randy.

Od­wró­ci­łam się i zo­ba­czy­łam Nonnę. Ko­chała mnie. Mocno. Bez­wa­run­kowo. Od pierw­szego spo­tka­nia. By­łam jej winna po­że­gna­nie.

– Chyba o czymś za­po­mnia­łaś, Cas­san­dro – rzu­ciła żar­to­bli­wie, kiedy do niej po­de­szłam.

Przez wiele lat my­śla­łam, że coś jest ze mną nie tak, że zdol­ność ko­cha­nia ko­goś mocno, bez­wa­run­kowo i szczo­drze umarła we mnie ra­zem z matką. Kilka ostat­nich mie­sięcy udo­wod­niło mi, że się my­li­łam. Przy­tu­li­łam bab­cię, a ona od­wza­jem­niła uścisk. Trzy­mała mnie mocno w ob­ję­ciach, ni­czym naj­droż­szą rzecz w swoim ży­ciu.

– Mu­szę już iść – po­wie­dzia­łam po chwili.

Po­kle­pała mnie po po­liczku. Ciut za mocno.

– Za­dzwoń, je­śli bę­dziesz cze­goś po­trze­bo­wała. Cze­go­kol­wiek – po­wie­działa.

Przy­tak­nę­łam.

Nonna na chwilę za­mil­kła, po czym tak­tow­nie do­dała:

– Przy­kro mi z po­wodu two­jej matki.

Ni­gdy jej nie po­znała. Ni­czego o niej nie wie­działa. Ni­gdy nie opo­wia­da­łam ro­dzi­nie mo­jego ojca o tym, jak po­tra­fiła się śmiać, o grach, które wy­my­ślała, żeby na­uczyć mnie czy­tać lu­dzi, ani o tym, że za­miast „ko­cham cię” mó­wi­ły­śmy „co­kol­wiek by się działo”, bo ona nie tylko mnie ko­chała – ko­chała mnie na za­wsze, co­kol­wiek by się działo.

– Dzię­kuję – po­wie­dzia­łam lekko za­chryp­nię­tym gło­sem.

Pró­bo­wa­łam zdu­sić w so­bie na­ra­sta­jące uczu­cie ża­łoby, cho­ciaż wie­dzia­łam, że prę­dzej czy póź­niej ude­rzy mnie z wielką siłą.

Za­wsze by­łam lep­sza w po­rząd­ko­wa­niu i szu­flad­ko­wa­niu wy­da­rzeń niż w ra­dze­niu so­bie z za­le­wem nie­chcia­nych emo­cji.

Kiedy od­wró­ci­łam się od uważ­nie ob­ser­wu­ją­cej mnie Nonny i ru­szy­łam w stronę sa­mo­chodu Judda, w mo­jej gło­wie upar­cie po­brzmie­wał głos matki.

Wy­tańcz to!

ROZ­DZIAŁ 3

Judd pro­wa­dził sa­mo­chód w mil­cze­niu. De­cy­zję o tym, czy chcę po­roz­ma­wiać, zo­sta­wił mnie. Do­piero po dzie­się­ciu mi­nu­tach zbie­ra­nia się w so­bie, udało mi się wy­du­sić:

– Po­li­cja zna­la­zła ciało. Twier­dzą, że to zwłoki mo­jej matki.

– Sły­sza­łem. Dzwo­nili do Brig­gsa – rzu­cił po pro­stu.

Tan­ner Briggs był jed­nym z dwóch agen­tów spe­cjal­nych nad­zo­ru­ją­cych pro­gram na­tu­ral­sów. To on mnie re­kru­to­wał, jako pre­tekst wy­ko­rzy­stu­jąc sprawę mo­jej matki.

Nic dziw­nego, że do niego za­dzwo­nili.

– Chcę zo­ba­czyć ciało – po­wie­dzia­łam, pa­trząc na drogę przed nami. Póź­niej się z tym zmie­rzę. Póź­niej będę prze­ży­wać ża­łobę. Te­raz po­trze­bo­wa­łam od­po­wie­dzi. Po­trze­bo­wa­łam po­znać fakty. – Chcę zo­ba­czyć zdję­cia z miej­sca od­na­le­zie­nia ciała i wszyst­kie inne do­wody, które FBI do­sta­nie od lo­kal­nej po­li­cji.

Judd od­cze­kał chwilę, po czym za­py­tał:

– To wszystko?

Nie. To nie było wszystko. By­łam zde­spe­ro­wana. Z jed­nej strony chcia­łam, by się oka­zało, że to nie była moja matka. Z dru­giej – że to ona. Co z tego, że te rze­czy były ze sobą sprzeczne? To nie umniej­szało po­czu­cia straty. Przy­gry­złam po­li­czek i po chwili od­po­wie­dzia­łam Jud­dowi na py­ta­nie:

– Nie, to nie wszystko. Chcę zna­leźć tego, kto to zro­bił.

To było pro­ste. Nie wy­ma­gało tłu­ma­cze­nia. Do­łą­czy­łam do pro­gramu, żeby wsa­dzać zbrod­nia­rzy za kratki. Moja matka za­słu­żyła na spra­wie­dli­wość. Ja za­słu­ży­łam na to, żeby spra­wie­dli­wo­ści stało się za­dość po tym wszyst­kim, przez co prze­szłam.

– Po­wi­nie­nem ci po­wie­dzieć, że po­lo­wa­nie na za­bójcę nie przy­wróci two­jej matce ży­cia. I że ob­se­syjne szu­ka­nie mor­dercy nie sprawi, że bę­dziesz mniej cier­piała.

Judd zmie­nił pas i można by od­nieść wra­że­nie, że wię­cej uwagi przy­kła­dał do drogi niż do tego, co mó­wi­łam. Ale mnie nie zmy­lił. Był snaj­pe­rem w pie­cho­cie mor­skiej i za­wsze miał pod kon­trolą to, co się działo wo­kół niego.

– Ale nie po­wiesz.

Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś nisz­czy cały twój świat. Wiesz, jak to jest bu­dzić się co­dzien­nie ze świa­do­mo­ścią, że po­twór, który to zro­bił, jest wciąż na wol­no­ści i w każ­dej chwili może to zro­bić po­now­nie.

Judd nie po­wie mi, że­bym spró­bo­wała żyć da­lej. Nie mógłby.

– Co byś zro­bił, gdyby to była Scar­lett? Gdyby w jej spra­wie był ja­kiś trop, choćby naj­mniej­szy? – spy­ta­łam ci­cho.

Ni­gdy przed­tem nie wy­mó­wi­łam imie­nia córki Judda w jego obec­no­ści. Do nie­dawna na­wet nie przy­pusz­cza­łam, że miał córkę. Nie wie­dzia­łam na jej te­mat wiele poza tym, że pa­dła ofiarą se­ryj­nego mor­dercy zna­nego jako Ni­ght­shade[1]. Mo­głam so­bie co naj­wy­żej wy­obra­zić, jak po­czułby się Judd, gdyby na­stą­pił prze­łom w spra­wie.

– Ze mną było ina­czej – po­wie­dział w końcu, pa­trząc na drogę. – Od razu zna­le­ziono ciało. I nie wiem, czy to le­piej, czy go­rzej. Z jed­nej strony le­piej, bo to roz­wie­wało wszel­kie wąt­pli­wo­ści, ale z dru­giej go­rzej, bo ża­den oj­ciec nie po­wi­nien oglą­dać cze­goś ta­kiego – do­dał z za­ci­śnię­tymi zę­bami.

Pró­bo­wa­łam so­bie wy­obra­zić, przez co mu­siał prze­cho­dzić, kiedy zo­ba­czył ciało córki, i na­tych­miast tego po­ża­ło­wa­łam. Judd miał dużą to­le­ran­cję na ból i do­sko­nale skry­wał emo­cje. Ale kiedy zo­ba­czył mar­twe ciało Scar­lett, nie było miej­sca na ukry­wa­nie się, na za­ci­ska­nie zę­bów. Były tylko krzyk i pustka, które sama zna­łam tak do­brze.

Gdyby to było ciało Scar­lett, gdyby to był jej na­szyj­nik, nie po­tra­fił­byś sie­dzieć bez­czyn­nie. Mu­siał­byś coś zro­bić. Bez względu na kon­se­kwen­cje.

– Po­pro­sisz Brig­gsa i Ster­ling, żeby udo­stęp­nili mi akta sprawy? – spy­ta­łam.

Judd nie był agen­tem FBI. Je­dyne, o co się trosz­czył, to pod­opieczni Biura Śled­czego. Ale to on miał ostat­nie słowo w kwe­stii na­szego za­an­ga­żo­wa­nia w sprawy.

Łącz­nie ze sprawą mo­jej matki.

Ro­zu­miesz, po­my­śla­łam, pa­trząc na niego. Czy tego chcesz, czy nie – ro­zu­miesz mnie.

– Bę­dziesz mo­gła przej­rzeć akta – po­wie­dział Judd. Wje­chał na pry­watne lot­ni­sko i spoj­rzał na mnie. – Ale nie sama.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1]Ni­ght­shade – wil­cza ja­goda, ro­ślina tru­jąca (przyp. red.).