Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzeci tom bestsellerowej serii „The Naturals” – idealny dla tych, którzy kochają zagadki i seriale kryminalne.
Trzy kasyna. Trzy ciała. Trzy dni.
Po serii brutalnych morderstw w Las Vegas naturalsi zostają wezwani do pomocy przy śledztwie. Ofiary zamordowano w miejscach publicznych, ale sprawcy nie widać na żadnych nagraniach z monitoringu, a każdej z nich wytatuowano na nadgarstku ciąg cyfr układający się w tajemniczy szyfr. Im bliżej rozwiązania zagadki, tym trudniej i niebezpieczniej.
Tymczasem Cassie boryka się z równie niebezpieczną i bolesną tajemnicą – pojawiają się nowe okoliczności dotyczące morderstwa jej matki i szansa na przełom w śledztwie.
Naturalsi staną w obliczu niemożliwej tezy – i niemożliwego wyboru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Dla Anthony’ego,
mojego partnera w zbrodni dziś i zawsze
TY
Wszystko można policzyć. Ile włosów ma na głowie. Ile słów dotąd wypowiedziała. Ile oddechów jeszcze jej pozostało.
Nie sądzisz, że to piękne? Liczby. Dziewczyna. Wszystkie powzięte plany.
To, co jest ci pisane. Czym się staniesz.
ROZDZIAŁ 1
Sylwester wypadał w niedzielę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że Nonna, moja babcia, traktowała niedzielne obiady w rodzinnym gronie jak świętość. Oliwy do ognia dolewał wujek Rio, pilnując, żeby wszyscy mieli pełne kieliszki.
Nikomu nie szczędził wina.
Kiedy sprzątaliśmy ze stołu, było już jasne, że żaden z dorosłych nie będzie w stanie prowadzić samochodu w najbliższym czasie. Mój ojciec miał siedmioro rodzeństwa, wszyscy byli żonaci lub zamężni, kilkoro miało dzieci starsze ode mnie o dziesięć albo więcej lat, więc na miejscu aż się kłębiło od dorosłych. Kiedy zanosiłam naczynia do kuchni, dźwięki wzburzonych kłótni mieszały się z wybuchami śmiechu.
Gdyby ktoś spojrzał na to z boku, zobaczyłby kompletny chaos. Ale dla mnie, profilerki, to była łatwizna. Prosty schemat. Miałam przed sobą rodzinę. Najzwyklejszą na świecie. Zbiór jednostek, które między sobą różnią się tylko detalami: koszulą wpuszczoną w spodnie lub wręcz przeciwnie albo tym, jak czule traktują swoją nadtłuczoną zastawę stołową.
– Pewnie tęsknisz za rodziną, Cassie? Kiedy znowu odwiedzisz starego wujka? – spytał mnie czerwony jak burak Rio, gdy weszłam do kuchni. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości.
Oczywiście, nikt z obecnych nie miał pojęcia o tym, że od sześciu miesięcy brałam udział w rządowym programie dla uzdolnionej młodzieży. Myśleli, że jestem w szkole z internatem. Właściwie było w tym sporo prawdy.
Ziarnko – na pewno.
Babcia prychnęła lekceważąco, patrząc na wujka Rio, po czym zabrała mi naczynia i zaniosła je do zlewu.
– Cassie nie przyjechała tu po to, żeby oglądać starych, pijanych trepów. Wróciła, żeby zobaczyć się z babcią i wynagrodzić jej to, że nie dzwoniła tak często, jak powinna – powiedziała Nonna i podkasała rękawy.
Wpadłam z deszczu pod rynnę. Wujek Rio pozostał obojętny na te słowa, ale we mnie obudziły się wyrzuty sumienia. Podeszłam do zlewu, do babci.
– Ja to zrobię – powiedziałam.
Nonna odchrząknęła niezadowolona, ale się odsunęła. Uspokajał mnie fakt, że nigdy się nie zmieniła. Po części gospodyni domowa, po części dyktatorka sprawująca rządy silną ręką i patelnią.
Ale ja nie byłam już taka jak kiedyś. I nie mogłam dłużej udawać, że jest inaczej. Zmieniłam się. Nowa Cassandra Hobbes miała pełno blizn – dosłownie i w przenośni.
– Zawsze robi się gburowata, kiedy za długo nie dzwonisz – powiedział wujek Rio. Kiwnięciem głowy wskazał na babcię. – Ale ty pewnie byłaś zajęta – dodał, po czym spojrzał na mnie, jakby doznał olśnienia. – Femme fatale! Ilu chłopaków przed nami ukryłaś?
– Nie mam chłopaka! – zaprzeczyłam.
Wujek Rio zawsze podejrzewał, że ukrywam przed nim swoje związki. I po raz pierwszy w życiu się nie mylił.
– Ty! – Nonna pogroziła mu szpatułką kuchenną, którą niespodziewanie wyciągnęła nie wiadomo skąd. – Wynocha! I to już!
Wujek przez chwilę przyglądał się szpatułce, ale pozostał na placu boju.
– Biegusiem! – dodała Nonna i po trzech sekundach byłyśmy w kuchni same. Babcia spojrzała na mnie srogo, ale wyraz jej twarzy szybko złagodniał. – Ten chłopak, który po ciebie przyjechał zeszłego lata... Ten w drogim samochodzie... Dobrze całuje?
– Babciu! – oburzyłam się.
– Mam ośmioro dzieci. Wiem to i owo na temat całowania – nie odpuszczała Nonna.
– Nie – odparłam i zaczęłam szorować talerze. Nie chciałam się w to zbytnio zagłębiać. – Michael i ja nie jesteśmy... My nie...
– Ach tak... – powiedziała Nonna tonem eksperta. – Nie umie całować. Nie martw się, jest młody. Jeszcze się nauczy – dodała, poklepując mnie po plecach.
Ta rozmowa robiła się coraz bardziej niezręczna. Zwłaszcza że to nie Michael był chłopakiem, z którym się całowałam. Z drugiej strony, jeśli Nonna chciała myśleć, że rzadziej do niej dzwoniłam, bo wpadłam w sidła nastoletniego romansu, niech jej będzie.
To było na pewno łatwiejsze do przełknięcia niż prawda: że zostałam wciągnięta w świat motywów zbrodni, ofiar, morderców i trupów. Że dwa razy zostałam porwana. Ciągle jeszcze budziły mnie w nocy wspomnienia wrzynających się w ręce opasek zaciskowych i huku strzałów. Czasami, kiedy zamykałam oczy, widziałam zakrwawione ostrze noża.
– Podoba ci się w tej nowej szkole? – spytała Nonna, próbując brzmieć neutralnie, ale mnie nie tak łatwo zmylić. Mieszkałam z nią przez pięć lat, zanim dołączyłam do programu naturalsów. Babcia chciała, żebym była bezpieczna i szczęśliwa. Wolała, bym nigdzie nie wyjeżdżała.
– Tak, podoba mi się – odpowiedziałam. Nie kłamałam. Po raz pierwszy w życiu czułam, że jestem tam, gdzie powinnam być. Wśród innych członków programu nigdy nie musiałam udawać, że jestem kimś innym. A nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie. Niełatwo ukryć się w domu pełnym ludzi, którzy widzą to, co umyka innym.
– Dobrze wyglądasz – przyznała. – I na pewno dobrze ci zrobiło, że cię trochę podkarmiłam. – Chrząknęła, po czym delikatnie odepchnęła mnie na bok i sama zabrała się do zmywania. – Spakuję ci jedzenie na wyjazd. Ten chłopak, który po ciebie przyjechał, jest zdecydowanie za chudy. Może lepiej by całował, gdyby nabrał trochę ciałka.
Prychnęłam.
– Kto się całuje? – Usłyszałam zza pleców i byłam pewna, że do kuchni wszedł któryś z braci mojego ojca.
Jednak kiedy się odwróciłam, zobaczyłam jego samego. Zamarłam. Przecież stacjonował za oceanem i miał wrócić dopiero za kilka dni. Nie widziałam go od ponad roku.
– Cassie! – Przywitał mnie z uśmiechem, jednak odrobinę za lekkim, żeby nazwać go autentycznym.
Pomyślałam o Michaelu. On od razu odczytałby emocje z twarzy mojego ojca. Ja byłam profilerką. Wystarczyło mi kilka detali – zawartość walizki, dobór słów na powitanie – żeby zbudować szerszy obraz: kim ktoś był, czego chciał i jak mógłby się zachować w dowolnej sytuacji.
Ale co miał oznaczać ten niby-uśmiech? Jakie emocje skrywał ojciec? Czy kiedykolwiek czuł choćby cień uznania lub dumy, kiedy na mnie patrzył?
Nie miałam pojęcia.
– Cassandro – upomniała mnie Nonna – przywitaj się z ojcem.
Zanim zdążyłam się odezwać, babcia podeszła do niego z otwartymi ramionami. Wycałowała go, potem dała mu kilka kuksańców i znów wycałowała.
– Wróciłeś wcześniej. – Nonna wreszcie wypuściła swojego syna marnotrawnego z objęć. – Dlaczego? – spytała, rzucając mu spojrzenie, którym na pewno go gromiła, kiedy jako chłopiec wchodził w zabłoconych butach na dywan.
– Muszę porozmawiać z Cassie – powiedział ojciec.
Nonna zmrużyła oczy i dźgając go palcem w pierś, powiedziała:
– A o czym to niby musisz z nią porozmawiać? Cassie jest bardzo zadowolona z nowej szkoły i swojego tyczkowatego chłopaka.
Widziałam to kątem oka, bo całą uwagę skupiłam na ojcu. Był zaniedbany. Wyglądał, jakby nie spał całą noc. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
– Co się stało? – spytałam.
– Nic się nie stało, wszystko w porządku – powiedziała Nonna chłodno, tonem szeryfa wprowadzającego stan wojenny. Odwróciła się do ojca i rzuciła rozkazująco:
– Powiedz jej, że nic się nie stało.
Ojciec przeszedł przez kuchnię i położył mi dłonie na ramionach.
Nigdy nie byłeś taki delikatny.
Szybko przebiegłam myślami wszystko, co wiedziałam na jego temat. O naszej relacji, o tym, jakim był człowiekiem, o tym, że w ogóle się tu znalazł. Poczułam, jakby ktoś zawiązał mi w brzuchu supeł. Dotarło do mnie, że wiem, co chciał mi powiedzieć. Sparaliżował mnie strach. Nie mogłam złapać tchu. Nie byłam w stanie nawet mrugnąć.
– Cassie – powiedział miękko – chodzi o twoją matkę.
ROZDZIAŁ 2
Istniała różnica pomiędzy „martwą” a „uznaną za zmarłą”. Pomiędzy wejściem do garderoby zalanej krwią matki a wiadomością, że po pięciu długich latach odnaleziono jej ciało.
Kiedy miałam dwanaście, trzynaście lat, każdej nocy modliłam się o to, żeby ktoś znalazł moją matkę, żeby się okazało, że policja się myliła. Że pomimo istniejących dowodów, ilości krwi na ścianach, Lorelai Hobbes jednak żyje.
Z czasem straciłam nadzieję i modliłam się już tylko o to, żeby ktoś odnalazł jej ciało. Wyobrażałam sobie moment, kiedy zostanę wezwana, by je zidentyfikować. Wyobrażałam sobie, jak się z nią żegnam. Jak urządzam jej pogrzeb.
Ale nigdy nie wyobraziłam sobie tego.
– Są pewni, że to ona? – spytałam, ledwo wydobywając z siebie głos, ale spokojnie.
Siedzieliśmy z ojcem na werandzie, na dwóch końcach huśtawki. W jedynym miejscu w domu Nonny, gdzie można było zaznać jakiejkolwiek prywatności.
– Miejsce się zgadza – powiedział, patrząc w czerń nocy. – Czas też. Porównują dane z kartotek dentystycznych, ale tak często się przeprowadzałyście, że... – urwał.
Zorientował się, że mówił o czymś, co już wiedziałam. Niełatwo będzie odszukać kartotekę dentystyczną mojej matki.
– Znaleźli to – powiedział ojciec i podał mi srebrny łańcuszek z małym czerwonym kamieniem szlachetnym.
Poczułam nagły ścisk w gardle.
Jej naszyjnik.
Przełknęłam ślinę, próbując odepchnąć tę myśl. Jakbym mogła ją połknąć i zapomnieć. Ojciec jeszcze raz podsunął mi łańcuszek, ale nie byłam w stanie go przyjąć.
Jej naszyjnik.
Od dłuższego czasu wiedziałam, że moja matka nie żyje. Byłam tego pewna. Wierzyłam w to. Ale teraz, kiedy zobaczyłam ten naszyjnik, poczułam, że tracę oddech.
– Przecież to dowód – wydusiłam z siebie w końcu. – Nie powinieneś go mieć. To dowód w sprawie.
Co oni sobie myśleli? Pracowałam w FBI dopiero sześć miesięcy i większość czasu spędzałam poza miejscem zbrodni, mimo to wiedziałam, że dowodów nie rozdaje się tak po prostu osieroconym dziewczynkom tylko po to, żeby miały pamiątkę po matce.
– Nie było na nim odcisków palców ani innych śladów – zapewnił ojciec.
– Powiedz im, żeby go zatrzymali – wycedziłam przez zęby. Wstałam z miejsca i przeszłam na drugi koniec werandy. – Mogą go potrzebować podczas identyfikacji.
Minęło pięć lat. Jeżeli szukali dokumentacji dentystycznej, prawdopodobnie nie było nic więcej, na podstawie czego mogliby ustalić tożsamość. Zostały tylko kości.
– Cassie...
Wyłączyłam się. Miałam słuchać mężczyzny, który ledwie znał moją matkę, a teraz zamierzał mi wmówić, że nie mają żadnych tropów, więc mogą niszczyć dowody, bo i tak nie ma szans na rozwiązanie tej sprawy?
Może minęło pięć lat, ale mieliśmy ciało. To ono było tropem. Nacięcia na kościach. To, jak została pochowana. Miejsce, które morderca wybrał, żeby ją pogrzebać. Musiało tam coś być. Jakaś wskazówka.
Zaatakował cię nożem, mówiłam w myślach do matki. Próbowałam rozpracować, co dokładnie się wydarzyło tamtego dnia. Zaskoczył cię. Walczyłaś.
Odwróciłam się do ojca i powiedziałam:
– Chcę obejrzeć miejsce, w którym znaleziono ciało.
To ojciec wyraził pisemną zgodę na przyjęcie mnie do programu agenta Briggsa, ale nie miał pojęcia, czego konkretnie się tam uczę. Nie wiedział, czym naprawdę był program. Nie wiedział, co potrafiłam. Mordercy i ofiary, enesi i ciała – to był mój język. Chciałam wiedzieć, co się stało z moją matką. Miałam do tego prawo.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Cassie.
Nie ty o tym zdecydujesz, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Nie było sensu się z nim kłócić. Jeśli chciałam zobaczyć miejsce znalezienia ciała, zdjęcia, jakiekolwiek skrawki dowodów, które mogły tam zostać, musiałam poprosić kogoś innego niż Vincenta Battaglię.
– Cassie? Jeśli chcesz o tym porozmawiać... – Ojciec wstał i zrobił niepewny krok w moją stronę.
– Wszystko w porządku. – Pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że nie potrzebuję jego wsparcia. Zdusiłam narastający we mnie żal i rzuciłam tylko: – Po prostu chciałabym wrócić już do szkoły.
Określenia „szkoła” użyłam trochę na wyrost. W programie było nas pięcioro, a nasze lekcje można by raczej nazwać praktykami. Nie byliśmy zwykłymi uczniami. Byliśmy pracownikami. Elitarną grupą.
Każde z naszej piątki miało jakąś zdolność, którą przez lata doprowadzało do perfekcji.
Nikt z nas nie miał normalnego dzieciństwa. Nie przestawałam myśleć o tym cztery dni później, kiedy czekałam przed domem babci na moją podwózkę. Gdybyśmy mieli, nie uczestniczylibyśmy w programie.
Zamiast wspominać warunki, w jakich sama dorastałam przy matce kochającej przeprowadzki (która wkręcała ludzi, że jest medium), pomyślałam o pozostałych – o psychopatycznym ojcu Deana, o tym, że Michael musiał nauczyć się czytania emocji, żeby przetrwać. O Sloane i Lii oraz o wszystkim, co podejrzewałam na temat ich dzieciństwa.
Dopadła mnie tęsknota. Chciałam, żeby byli tu ze mną – wszyscy albo chociaż jedno z nich. Chciałam tego tak bardzo, że kiedy o tym myślałam, nie mogłam zaczerpnąć powietrza.
Wytańcz to! Z tyłu głowy usłyszałam głos matki. W wyobraźni zobaczyłam ją owiniętą niebieskim szalem, z rudymi włosami wilgotnymi od mrozu i śniegu, jak włącza radio w samochodzie i podgłaśnia muzykę.
To był nasz rytuał. Za każdym razem, kiedy ruszałyśmy w drogę – z miasta do miasta, z jednego celu do drugiego, z jednego występu na kolejny – matka włączała głośno muzykę i tańczyłyśmy na siedzeniach tak długo, aż zapominałyśmy wszystko i wszystkich z danego miejsca.
Moja matka nie należała do osób, które mogłyby za czymś tęsknić.
– Wyglądasz na zamyśloną. – Z zadumy wyrwał mnie niski głos.
Wyparłam wspomnienia i kryjącą się za nimi lawinę emocji.
– Cześć, Judd.
Mężczyzna, którego FBI zatrudniło do opieki nad nami, przez chwilę mi się przyglądał, po czym wziął ode mnie torbę podróżną i schował ją do bagażnika.
– Chcesz się pożegnać? – Kiwnął głową w kierunku werandy.
Odwróciłam się i zobaczyłam Nonnę. Kochała mnie. Mocno. Bezwarunkowo. Od pierwszego spotkania. Byłam jej winna pożegnanie.
– Chyba o czymś zapomniałaś, Cassandro – rzuciła żartobliwie, kiedy do niej podeszłam.
Przez wiele lat myślałam, że coś jest ze mną nie tak, że zdolność kochania kogoś mocno, bezwarunkowo i szczodrze umarła we mnie razem z matką. Kilka ostatnich miesięcy udowodniło mi, że się myliłam. Przytuliłam babcię, a ona odwzajemniła uścisk. Trzymała mnie mocno w objęciach, niczym najdroższą rzecz w swoim życiu.
– Muszę już iść – powiedziałam po chwili.
Poklepała mnie po policzku. Ciut za mocno.
– Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Czegokolwiek – powiedziała.
Przytaknęłam.
Nonna na chwilę zamilkła, po czym taktownie dodała:
– Przykro mi z powodu twojej matki.
Nigdy jej nie poznała. Niczego o niej nie wiedziała. Nigdy nie opowiadałam rodzinie mojego ojca o tym, jak potrafiła się śmiać, o grach, które wymyślała, żeby nauczyć mnie czytać ludzi, ani o tym, że zamiast „kocham cię” mówiłyśmy „cokolwiek by się działo”, bo ona nie tylko mnie kochała – kochała mnie na zawsze, cokolwiek by się działo.
– Dziękuję – powiedziałam lekko zachrypniętym głosem.
Próbowałam zdusić w sobie narastające uczucie żałoby, chociaż wiedziałam, że prędzej czy później uderzy mnie z wielką siłą.
Zawsze byłam lepsza w porządkowaniu i szufladkowaniu wydarzeń niż w radzeniu sobie z zalewem niechcianych emocji.
Kiedy odwróciłam się od uważnie obserwującej mnie Nonny i ruszyłam w stronę samochodu Judda, w mojej głowie uparcie pobrzmiewał głos matki.
Wytańcz to!
ROZDZIAŁ 3
Judd prowadził samochód w milczeniu. Decyzję o tym, czy chcę porozmawiać, zostawił mnie. Dopiero po dziesięciu minutach zbierania się w sobie, udało mi się wydusić:
– Policja znalazła ciało. Twierdzą, że to zwłoki mojej matki.
– Słyszałem. Dzwonili do Briggsa – rzucił po prostu.
Tanner Briggs był jednym z dwóch agentów specjalnych nadzorujących program naturalsów. To on mnie rekrutował, jako pretekst wykorzystując sprawę mojej matki.
Nic dziwnego, że do niego zadzwonili.
– Chcę zobaczyć ciało – powiedziałam, patrząc na drogę przed nami. Później się z tym zmierzę. Później będę przeżywać żałobę. Teraz potrzebowałam odpowiedzi. Potrzebowałam poznać fakty. – Chcę zobaczyć zdjęcia z miejsca odnalezienia ciała i wszystkie inne dowody, które FBI dostanie od lokalnej policji.
Judd odczekał chwilę, po czym zapytał:
– To wszystko?
Nie. To nie było wszystko. Byłam zdesperowana. Z jednej strony chciałam, by się okazało, że to nie była moja matka. Z drugiej – że to ona. Co z tego, że te rzeczy były ze sobą sprzeczne? To nie umniejszało poczucia straty. Przygryzłam policzek i po chwili odpowiedziałam Juddowi na pytanie:
– Nie, to nie wszystko. Chcę znaleźć tego, kto to zrobił.
To było proste. Nie wymagało tłumaczenia. Dołączyłam do programu, żeby wsadzać zbrodniarzy za kratki. Moja matka zasłużyła na sprawiedliwość. Ja zasłużyłam na to, żeby sprawiedliwości stało się zadość po tym wszystkim, przez co przeszłam.
– Powinienem ci powiedzieć, że polowanie na zabójcę nie przywróci twojej matce życia. I że obsesyjne szukanie mordercy nie sprawi, że będziesz mniej cierpiała.
Judd zmienił pas i można by odnieść wrażenie, że więcej uwagi przykładał do drogi niż do tego, co mówiłam. Ale mnie nie zmylił. Był snajperem w piechocie morskiej i zawsze miał pod kontrolą to, co się działo wokół niego.
– Ale nie powiesz.
Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś niszczy cały twój świat. Wiesz, jak to jest budzić się codziennie ze świadomością, że potwór, który to zrobił, jest wciąż na wolności i w każdej chwili może to zrobić ponownie.
Judd nie powie mi, żebym spróbowała żyć dalej. Nie mógłby.
– Co byś zrobił, gdyby to była Scarlett? Gdyby w jej sprawie był jakiś trop, choćby najmniejszy? – spytałam cicho.
Nigdy przedtem nie wymówiłam imienia córki Judda w jego obecności. Do niedawna nawet nie przypuszczałam, że miał córkę. Nie wiedziałam na jej temat wiele poza tym, że padła ofiarą seryjnego mordercy znanego jako Nightshade[1]. Mogłam sobie co najwyżej wyobrazić, jak poczułby się Judd, gdyby nastąpił przełom w sprawie.
– Ze mną było inaczej – powiedział w końcu, patrząc na drogę. – Od razu znaleziono ciało. I nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Z jednej strony lepiej, bo to rozwiewało wszelkie wątpliwości, ale z drugiej gorzej, bo żaden ojciec nie powinien oglądać czegoś takiego – dodał z zaciśniętymi zębami.
Próbowałam sobie wyobrazić, przez co musiał przechodzić, kiedy zobaczył ciało córki, i natychmiast tego pożałowałam. Judd miał dużą tolerancję na ból i doskonale skrywał emocje. Ale kiedy zobaczył martwe ciało Scarlett, nie było miejsca na ukrywanie się, na zaciskanie zębów. Były tylko krzyk i pustka, które sama znałam tak dobrze.
Gdyby to było ciało Scarlett, gdyby to był jej naszyjnik, nie potrafiłbyś siedzieć bezczynnie. Musiałbyś coś zrobić. Bez względu na konsekwencje.
– Poprosisz Briggsa i Sterling, żeby udostępnili mi akta sprawy? – spytałam.
Judd nie był agentem FBI. Jedyne, o co się troszczył, to podopieczni Biura Śledczego. Ale to on miał ostatnie słowo w kwestii naszego zaangażowania w sprawy.
Łącznie ze sprawą mojej matki.
Rozumiesz, pomyślałam, patrząc na niego. Czy tego chcesz, czy nie – rozumiesz mnie.
– Będziesz mogła przejrzeć akta – powiedział Judd. Wjechał na prywatne lotnisko i spojrzał na mnie. – Ale nie sama.
PRZYPISY