Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Czterej bracia. Dwie trudne misje. Zapierająca dech w piersiach przygoda trwa.
Genialna kontynuacja bestsellerowej serii „The Inheritance Games”.
Grayson Hawthorne został wychowany na następcę swojego dziadka, miliardera Tobiasa Hawthorne’a. Lecz teraz wielki Tobias Hawthorne nie żyje, a jego rodzina została wydziedziczona, jednak lekcje, których udzielił wnukom, nadal procentują. Kiedy przyrodnie siostry Graysona popadają w kłopoty, ich brat zjawia się, żeby zrobić to, w czym jest najlepszy – rozwiązać problem skutecznie, precyzyjnie i bezwzględnie. Nie zamierza się przy tym wplątywać w żadne pułapki emocjonalne.
Jameson Hawthorne jest nałogowym ryzykantem, poszukiwaczem mocnych wrażeń i hazardzistą uwielbiającym każdą grę. Kiedy ni stąd, ni zowąd zgłasza się do niego ojciec z prośbą o przysługę, Jameson nie umie odmówić sobie podjęcia wyzwania. Będzie musiał zinfiltrować najbardziej ekskluzywny podziemny klub hazardowy w Londynie, do którego należą ludzie bogaci, wpływowi i szlachetnie urodzeni, a przy okazji dokonać rzeczy niemal niemożliwej – zwyciężyć w grze o najwyższą stawkę. Na szczęście dla Jamesona Hawthorne’a niemożliwe nie istnieje.
Wciągnięci w ryzykowne rozgrywki na przeciwnych krańcach świata Grayson i Jameson – z pomocą pozostałych braci oraz dziewczyny, która odziedziczyła fortunę ich dziadka – muszą zgłębić swoje najskrytsze myśli, emocje i pragnienia, by zdecydować, kim chcą być i ile każdy z nich gotów jest poświęcić dla zwycięstwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 542
Dla Judy Eshelman
DWANAŚCIE I PÓŁ ROKU TEMU
Grayson i Jameson Hawthorne’owie znali reguły gry. Nie dałoby się złamać zasad, gdyby ich nie znali. Pierwszego dnia Bożego Narodzenia nie wolno wychodzić z pokoi, dopóki zegar nie wybije siódmej.
Jameson, nakryty po uszy kołdrą, uniósł do ust wojskowe walkie-talkie.
– Przestawiłeś zegary do przodu?
Ukończył siedem lat, a jego brat – osiem – tyle w zupełności wystarczało, żeby znaleźć nietypowe rozwiązanie.
Na tym polegała cała sztuka. Wyzwanie. Gra.
– Przestawiłem – potwierdził Grayson.
Jameson zrobił pauzę.
– A co, jeśli senior znowu je cofnął przed pójściem spać?
– Wtedy będziemy musieli się odwołać do planu B.
Hawthorne’owie zawsze mieli jakiś plan B. Jednak tym razem okazał się on zbędny. W Hawthorne House znajdowało się pięć zegarów stojących i wszystkie wybiły siódmą dokładnie o tej samej godzinie – 6.25.
„Udało się!”. Jameson wypuścił z dłoni walkie-talkie, zrzucił z siebie kołdrę i wybiegł za drzwi – popędził korytarzem, skręcił dwa razy w lewo, raz w prawo, pokonał całą długość piętra do szerokich schodów. Leciał jak na skrzydłach. Jednak Grayson – który nadbiegł ze swojej części domu – był o rok starszy od niego i przewyższał go o tyle, o ile człowiek rośnie w ciągu roku, zatem już go wyprzedził i znajdował się w połowie wysokości klatki schodowej.
Przeskakując po dwa stopnie naraz, Jameson przebiegł mniej więcej siedemdziesiąt procent drogi, a potem nagle podciągnął się na balustradę. Zeskoczył na parter i wylądował wprost na Graysonie. Zatoczyli się i upadli, tworząc kłębowisko rąk, nóg oraz szalonych emocji charakterystycznych dla świątecznego poranka, a potem znowu poderwali się do biegu i ścigali się łeb w łeb, dopóki nie wpadli jednocześnie przez drzwi do Sali Wielkiej... a tam okazało się, że uprzedził ich obu pięcioletni brat.
Xander leżał na podłodze skulony niczym szczenię. Ziewnął, otworzył oczy i mrugając, popatrzył na nich.
– Już Gwiazdka?
– Co ty wyprawiasz, Xan? – Grayson zmarszczył brwi. – Spałeś tu? Przecież zasady...
– Mówią, że przed siódmą nie wolno nam zrobić ani kroku poza swoim pokojem – dokończył Xander i usiadł. – I nie zrobiłem ani jednego. Przeturlałem się.
Widząc wpatrzone w niego, wytrzeszczone w zaskoczeniu oczy braci, zademonstrował, jakim sposobem tego dokonał.
– Toczyłeś się tak aż od swojego pokoju? – Jameson był pod wrażeniem.
– Nie zrobiłem ani kroku. – Xander uśmiechnął się od ucha do ucha. – Wygrałem!
– Maluch nieźle nas wykiwał. – Czternastoletni Nash podszedł nonszalanckim krokiem, podniósł Xandra i posadził go sobie na ramionach. – Gotowi?
Wysokie, pięciometrowe drzwi do Sali Wielkiej pozostawały zamknięte tylko raz w roku, od północy w Wigilię do przyjścia chłopców rano w Boże Narodzenie. Przyglądając się złotym okuciom, Jameson wyobrażał sobie cuda znajdujące się po drugiej stronie.
Święta w Hawthorne House były iście magiczne.
– Ty się zajmij tym skrzydłem, Nash – polecił Grayson. – Jamie, pomóż mi przy tamtym.
Jameson z szerokim uśmiechem zacisnął palce na owalnym uchwycie koło Graysona.
– Jeden, dwa i... trzy! Ciągnij!
Majestatyczne drzwi rozchyliły się i ukazały... nic.
– Zniknęły. – Grayson znieruchomiał w nienaturalnej pozie.
– Co zniknęło? – zapytał Xander, wyciągając szyję, żeby zajrzeć przez szczelinę.
– Święta – szepnął Jameson.
Żadnych skarpet. Żadnych prezentów. Żadnych cudów ani niespodzianek. Przepadły nawet świąteczne dekoracje. Została jedynie choinka, ale i ona została ogołocona z ozdób.
Grayson przełknął ślinę.
– Może senior tym razem nie życzył sobie, żebyśmy łamali zasady.
Tak to już jest z grami – czasami się przegrywa.
– Nie ma Gwiazdki? – Xandrowi zadrżał głos. – Ale ja specjalnie się turlałem.
Nash postawił Xandra na podłodze.
– Wynagrodzę ci to – przysiągł. – Obiecuję.
– Nie. – Jameson potrząsnął głową, czując gorąco pod powiekami i w piersi. – Coś musiało nam umknąć. – Uporczywie przyglądał się wszystkim zakamarkom pokoju. – Tam! – powiedział, wskazując na gałąź przy samym czubku choinki, na której wisiała pojedyncza ozdoba ukryta wśród igliwia.
Nie znalazła się tam przez przypadek. W Hawthorne House nic nie działo się przypadkiem.
Nash przeszedł przez pokój i zdjął ozdobę z drzewka, a potem przytrzymał ją przed sobą. Bombka z przezroczystego plastiku wisiała na czerwonej tasiemce. Na plastiku dało się zauważyć wyraźną spoinę.
W środku coś było.
Grayson wziął ozdobę w dłonie i z precyzją neurochirurga złamał ją na pół. Z bombki wypadł pojedynczy biały element puzzli. Jameson rzucił się na niego. Obrócił kartonik i ujrzał na odwrocie odręczne pismo dziadka. 1/6.
– Jeden z sześciu – powiedział na głos. Wtem jego oczy się rozszerzyły. – Reszta choinek!
W Hawthorne House ustawiono sześć choinek. Ta w westybulu sięgała na wysokość sześciu metrów, a na jej gałęziach były udrapowane sznury migoczących lampek. W jadalni na choince mieniły się sznury pereł, a drzewko w herbaciarni obwieszono kryształkami. Kaskada aksamitnych wstążek spływała między gałęziami olbrzymiego świerku na pierwszym piętrze; na drugim stało białe drzewko ozdobione jedynie złotem.
Nash, Grayson, Jameson i Xander sprawdzili każde z nich i znaleźli jeszcze pięć ozdób, z których cztery zawierały kolejne elementy puzzli. Otworzywszy te cztery bombki, mogli wreszcie ułożyć cały obrazek – kwadrat. Pusty kwadrat.
Jameson i Grayson jednocześnie wyciągnęli ręce po ostatnią dekorację choinkową.
– To ja znalazłem pierwszą wskazówkę – upierał się z zawziętością Jameson. – Od początku wiedziałem, że to jest gra.
Po dłuższej chwili Grayson odpuścił. Jameson w okamgnieniu otworzył bombkę. Wewnątrz znalazł metalowy kluczyk na małym breloku z latarką.
– Spróbuj poświecić latarką na puzzle, Jamie. – Gra wciągnęła nawet Nasha.
Jameson włączył latarkę i skierował promień światła na złożone elementy układanki. Pojawiły się na nich słowa: POŁUDNIOWO-ZACHODNI NAROŻNIK POSIADŁOŚCI.
– Jak długo będziemy musieli tam iść? – zapytał zrozpaczonym głosem Xander. – Ile godzin?
Posiadłość Hawthorne’ów była równie ogromna jak sam Hawthorne House.
Nash uklęknął koło Xandra.
– Zadałeś złe pytanie, mały człowieczku. – Uniósł wzrok do pozostałych dwóch. – Czy któryś z was chciałby podpowiedzieć to właściwe?
Jameson zerknął szybko na brelok, ale Grayson odezwał się pierwszy.
– Do czego konkretnie pasuje ten klucz?
Odpowiedzią był wózek golfowy. Nash usiadł za kierownicą. Kiedy w zasięgu wzroku pojawił się południowo-zachodni narożnik posiadłości, braciom odebrało mowę na widok tego, co przed sobą ujrzeli.
Ten prezent na pewno nie zmieściłby się w Sali Wielkiej.
Na czterech wiekowych, potężnych dębach znajdował się najbardziej fantazyjny domek, jaki chłopcy – a pewno i wszyscy inni ludzie na świecie – widzieli w swoim życiu. To wielopoziomowe cudeńko wyglądało jak budowla przeniesiona wprost z baśni, jakby pojawiła się za sprawą magii wśród gałęzi dębów i zdawało się, że to najwłaściwsze dla niej miejsce. Jameson doliczył się dziewięciu mostów między dębami. Domek – a raczej dom – miał dwie wieże. Sześć spiralnych zjeżdżalni. Drabiny, liny, stopnie, które tworzyły iluzje, jakby unosiły się w powietrzu.
To był domek na drzewie, przy którym bledły wszystkie inne konstrukcje tego rodzaju.
Dziadek chłopców stał przed nim ze skrzyżowanymi na piersi rękami i ledwo widocznym uśmiechem na twarzy.
– Wiecie co, chłopcy!? – krzyknął Tobias Hawthorne, kiedy wózek golfowy się zatrzymał i wiatr zaświstał w gałęziach. – Spodziewałem się, że szybciej tu dotrzecie!
ROZDZIAŁ 1
GRAYSON
Szybciej”. Grayson Hawthorne stanowił uosobienie mocy i kontroli. Jego forma była absolutnie bez zarzutu. Dawno temu opanował do perfekcji sztukę wizualizacji przeciwnika, odczuwania ciosów wszystkimi zmysłami, wykorzystywania pędu swojego ciała do każdej blokady i każdego ataku. Jednak szybkość zawsze można poprawić.
Po dziesiątym przejściu całej sekwencji Grayson się zatrzymał. Strużki potu spływały po jego nagim torsie. Utrzymując równy, kontrolowany oddech, klęknął przed tym, co zostało z jego domu na drzewie z czasów dzieciństwa, rozwinął pakunek i przyjrzał się ułożonym w nim przedmiotom – trzem sztyletom, z których dwa miały pięknie zdobione rękojeści, a trzeci był skromny i gładki. Jego wybór padł właśnie na to ostrze.
Stanął prosto jak struna z bronią w ręce, opuścił ramiona wzdłuż ciała. Umysł – czysty. Ciało – wolne od napięć. „Zaczynaj”. Istniało wiele stylów walki nożem, a Grayson już w wieku trzynastu lat nauczył się ich wszystkich. Oczywiście w przypadku wnuków miliardera Tobiasa Hawthorne’a nauka nie kończyła się na opanowaniu umiejętności. Kiedy wybierali sobie pasję, oczekiwano od nich, że będą nią żyć i oddychać, i osiągną w niej mistrzostwo.
W tym roku Grayson nauczył się właśnie tego – że wszystko zależy od prawidłowej postawy. Że nie poruszasz ostrzem. Ty sam się poruszasz, a ono przemieszcza się z tobą. Szybciej. „Szybciej”. Zmiana pozycji musiała być naturalna. Chwila, w której napiąłbyś mięśnie, w której wstrzymałbyś oddech, w której przerwałbyś płynność ruchu, oznaczałaby porażkę.
Hawthorne’owie nie znosili porażek.
– Nie to miałem na myśli, kiedy radziłem ci znaleźć jakieś hobby.
Grayson ignorował Xandra tak długo, jak długo trwało dokończenie sekwencji ruchów – i rzucenie sztyletem z chirurgiczną precyzją w oddaloną o dwa metry niską gałąź.
– Hawthorne’owie nie uprawiają hobby – przypomniał młodszemu bratu, podchodząc do drzewa, żeby wyjąć sztylet. – Rozwijamy specjalizacje. Doskonalimy się.
– „Jeżeli uznajesz, że coś warto robić – warto robić to dobrze” – zacytował Xander, poruszając znacząco brwiami, z których jedna dopiero zaczęła odrastać po pewnym nieudanym eksperymencie. – A jeśli coś robisz dobrze, zawsze możesz to zrobić jeszcze lepiej.
„Dlaczego Hawthorne’owi miałoby wystarczyć «lepiej»?” – podszepnął głos w głowie Graysona – „skoro mógłby być w tym najlepszy?”.
Grayson zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu i pociągnął.
– Powinienem już wracać do pracy.
– Jesteś człowiekiem dotkniętym obsesją – stwierdził Xander.
Grayson wsunął sztylet do pochwy, a potem zrolował pakunek i związał go w ciasny wałek.
– Moja obsesja ma dwadzieścia osiem miliardów przyczyn.
Avery wzięła na swoje barki – oraz na ich barki – niewyobrażalnie trudne zadanie. Zamierzała rozdać w ciągu pięciu lat ponad dwadzieścia osiem miliardów dolarów. Stanowiły one większość fortuny Tobiasa Hawthorne’a. Siedem miesięcy trwało już samo powołanie zarządu fundacji oraz komitetu doradczego.
– Zostało nam jeszcze pięć miesięcy, żeby rozdać pierwsze trzy miliardy – powiedział rzeczowo Grayson. – A obiecałem Avery, że będę ją wspierał na każdym kroku.
Grayson Hawthorne traktował poważnie dane przez siebie słowo – równie poważnie traktował Avery Kylie Grambs. Dziewczynę, która odziedziczyła fortunę ich dziadka. Obcą, która stała się jedną z nich.
– Jako człowiek mający przyjaciół, dziewczynę i małą armię robotów uważam, że przydałoby ci się w życiu więcej równowagi między obowiązkami a przyjemnością – zauważył Xander. – Takie autentyczne hobby. Coś, co pozwoli ci się na chwilę wyłączyć.
Grayson zerknął na niego wymownie.
– Xan, ty sam od zakończenia roku szkolnego w ubiegłym miesiącu opatentowałeś co najmniej trzy wynalazki.
Xander wzruszył ramionami.
– Wynalazłem je dla przyjemności.
Grayson prychnął, a potem popatrzył uważnie na brata.
– Co słychać u Isaiaha? – zapytał cicho.
Bracia Hawthorne’owie przez pierwszą część życia nie znali tożsamości swoich ojców – dopóki Grayson nie odkrył niedawno, że jest synem Sheffielda Graysona. Ojcem Nasha był mężczyzna o nazwisku Jake Nash, a Xandra – Isaiah Alexander. Z tych trzech mężczyzn jedynie Isaiah zasługiwał na miano ojca. Razem z Xandrem opatentował te wynalazki będące owocem przyjemności.
– Mieliśmy rozmawiać o tobie – nie ustępował Xander.
– Muszę już wracać do pracy – powtórzył Grayson, przyjmując ton, który świetnie się sprawdzał wobec tych wszystkich, którym trzeba było przypomnieć, gdzie jest ich miejsce – lecz zawodził wobec braci. – Ponadto wbrew temu, co, jak mi się zdaje, sądzą Avery i Jameson, nie potrzebuję niańki.
– Oczywiście, że nie potrzebujesz niańki – z uśmiechem przyznał mu rację Xander. – A ja na pewno nie zamierzam napisać poradnika pod tytułem „Doglądanie i karmienie piekielnie posągowego dwudziestoletniego brata”.
Oczy Graysona zmieniły się w wąskie szparki.
– Och, mogę cię zapewnić, że nie załączyłem ilustracji – powiedział z wielką powagą Xander.
Grayson nie zdążył rzucić stosownej groźby, bo zabrzęczał jego telefon. Sądząc, że to wykaz kwot, o który prosił, odebrał esemesa, ale okazało się, że autorem wiadomości jest Nash. Grayson zerknął z powrotem na Xandra i od razu się zorientował, że jego najmłodszy brat dostał tę samą wiadomość.
Niemniej to Grayson przeczytał na głos zwiastujące kłopoty wezwanie:
– Dziewięć jeden jeden.
ROZDZIAŁ 2
JAMESON
Ryk wodospadu. Mgiełka unosząca się w powietrzu. Przywierające do jego ciała plecy Avery. Jameson Winchester Hawthorne był wygłodniały – tego, jej, absolutnie wszystkiego i jeszcze więcej.
Iguaçu to największy na świecie kompleks wodospadów. Kładka, na której stali, doprowadziła ich na sam skraj niesamowitego uskoku. Stojąc nad wodospadem, Jameson czuł zew jeszcze większego ryzyka. Przyjrzał się barierce.
– Chcesz mi rzucić wyzwanie? – zapytał półgłosem z ustami we włosach Avery.
Dziewczyna sięgnęła w tył, starając się dotknąć jego podbródka.
– Wybij to sobie z głowy.
Usta Jamesona wygięły się w łuk – w prowokujący, szelmowski uśmieszek.
– Może i masz rację, dziedziczko.
Avery obróciła głowę i napotkała jego wzrok.
– Może?
Jameson znowu zerknął na wodospad. „Niepowstrzymany. Zakazany. Śmiertelnie niebezpieczny”.
– Może.
Mieszkali w dżungli, w willi zbudowanej na palach. W promieniu wielu kilometrów nie było nikogo innego – tylko ich dwoje, oddział ochrony Avery i jaguary ryczące w oddali.
Jameson poczuł, że Avery się zbliża, jeszcze zanim ją usłyszał.
– Orzeł czy reszka? – Avery wsparła się o balustradę, trzymając na dłoni monetę z brązu i srebra.
Kosmyki jej brązowych włosów wysypywały się z kucyka, koszula z długimi rękawami wciąż była wilgotna po spacerze przy wodospadach.
Jameson uniósł dłoń do gumki ściągającej jej włosy, wolno ją zsunął i rozpuścił je. „Orzeł czy reszka” było zaproszeniem. Wyzwaniem. „Pocałujesz mnie czy ja mam pocałować ciebie?”.
– Wybór należy do krupiera.
– Skoro jestem krupierem... – Avery przyłożyła dłoń do jego piersi, a jej wzrok nakazywał mu zrobić coś w sprawie przemoczonej koszuli, którą miała na sobie. – Będą nam potrzebne karty.
„Ileż to rzeczy można zrobić z pomocą talii kart!” – pomyślał Jameson. Nie zdążył jednak przełożyć tych kuszących możliwości na słowa, bo zabrzęczał jego telefon satelitarny. Tylko pięć osób znało ten numer – jego bracia, siostra Avery oraz jej prawniczka. Jameson jęknął.
Esemesa wysłał Nash. Dziewięć sekund później zadzwonił telefon. Jameson odebrał połączenie.
– Jak zawsze wybrałeś najlepszy moment, Gray.
– Domyślam się, że dostałeś esemesa od Nasha, prawda?
– Potrzebuje nas. Chyba nie zamierzasz znowu się urwać? – zapytał podejrzliwie Jameson.
Każdy z braci Hawthorne’ów mógł raz w roku posłużyć się kodem 911. Kod ten oznaczał nie tyle alarm, ile: „chcę, żeby wszyscy się u mnie stawili”, a gdy jeden z braci wysyłał takiego esemesa, reszta nie zadając żadnych pytań, ruszała do niego. Zignorowanie kodu 911 groziło... hm, konsekwencjami.
– Jeśli piśniesz choćby słowo na temat skórzanych spodni... – wycedził Grayson – to...
– Dobrze słyszałem, że wspomniałeś o skórzanych spodniach? – Jameson świetnie się bawił. – Coś nam przerywa, Gray. Prosiłeś, żebym ci wysłał zdjęcie tamtych niesamowicie obcisłych skórzanych spodni, które musiałeś nosić po tym, jak zignorowałeś kod dziewięć jeden jeden?
– Nie wysyłaj mi zdjęcia...
– Aha, no to filmik? – zapytał głośno Jameson. – Mówisz, że chcesz nagranie z twojego występu karaoke w tych skórzanych spodniach?
Avery zabrała mu komórkę. Wiedziała równie dobrze jak Jameson, że nikt nie zignoruje wezwania wysłanego przez Nasha, a ona nie miała w zwyczaju znęcać się nad żadnym z braci.
– To ja, Grayson. – Avery też przeczytała esemesa od Nasha. – Do zobaczenia w Londynie.
ROZDZIAŁ 3
JAMESON
W środku nocy Jameson popatrzył za okno prywatnego samolotu. Avery zasnęła z głową wspartą na jego piersi. Z przodu, bliżej kabiny pilotów, siedzieli w milczeniu Oren z resztą oddziału ochrony.
Milczenie i cisza zawsze wprowadzała Jamesona w nerwowy nastrój, tak samo jak bezruch. Pewnego dnia Skye stwierdziła, że nie została stworzona do inercji, a Jameson wprawdzie nie znosił dostrzegać u siebie podobieństw do swojej wyrodnej matki, której zdarzało się wykazywać wręcz mordercze zapędy, ale wiedział, co miała na myśli.
W ciągu ostatnich kilku tygodni to uczucie doskwierało mu jeszcze bardziej. Od wizyty w Pradze. Puścił w niepamięć to niechciane wspomnienie, ale w nocy, kiedy nic nie mogło odwrócić jego uwagi, trudno było nie ulec pokusie myślenia o tym, podążenia za syrenim śpiewem ku ryzyku i tajemnicy wymagającej rozwiązania.
– Znowu widzę u ciebie tę minę.
Jameson pogładził dłonią włosy Avery. Dziewczyna nadal trzymała głowę na jego piersi, ale miała otwarte oczy.
– Jaką minę? – zapytał cicho.
– Tę naszą.
Umysł Avery – tak samo jak jego – był wręcz stworzony do rozwiązywania zagadek. Właśnie dlatego Jameson nie mógł ryzykować poddawania się ciszy i bezruchowi – musiał non stop czymś się zajmować. Bo gdyby naprawdę pozwolił sobie na myśli o Pradze, nabrałby ochoty, żeby o tym opowiedzieć, a gdyby opowiedział, tamta historia nabrałaby rzeczywistego wymiaru. Obawiał się zaś, że gdyby stała się realna, to już nic nie zdołałoby odwrócić jego uwagi na tyle, by go powstrzymać przed ryzykiem, jakkolwiek brawurowe czy też niebezpieczne miałoby być jego podjęcie.
Jameson ufał bezgranicznie Avery, ale nie zawsze mógł ufać sobie, że postąpi właściwie. Roztropnie. I bezpiecznie.
„Nie mów jej”. Jameson wysiłkiem woli skierował swoje myśli na inny temat, wyparł z umysłu Pragę.
– Przejrzałaś mnie, dziedziczko. – Jedynym sposobem na ukrycie prawdy przed Avery było wskazanie jej czegoś innego. Ale równie prawdziwego. Zmylenie dróg. – Kończy się moja przerwa w nauce.
– Rozpiera cię dziwna energia. – Avery uniosła głowę nad jego piersią. – Już od kilku miesięcy. Podczas tej podróży nie było to aż tak odczuwalne, ale za każdym razem, kiedy ja zajmuję się pracą...
– Chcę... – Jameson zamknął oczy i wróciła do niego scena przy wodospadzie, ryk wody i to, jak oceniał, na ile skuteczną przeszkodą byłaby dla niego barierka. – Nie wiem, czego chcę. Czegoś. – Wyjrzał za okno w ciemność. – Dokonywać wielkich rzeczy.
Ten imperatyw wyznaczał drogę wszystkim Hawthorne’om – i nie chodziło jedynie o coś wielkiego w znaczeniu: bardzo dobrego. Musiały to być rzeczy czynione z ogromnym rozmachem, odciskające trwałe piętno i niesamowite. „Jak wodospady”.
– Robimy wielkie rzeczy – przypomniała mu Avery.
Dla niej jedną z nich było rozdanie potrzebującym miliardów jego dziadka. Zamierzała zmienić świat. „A ja stoję u jej boku. Słyszę ryk wody. Czuję na sobie mokrą mgiełkę”. Niemniej Jameson nie mógł się pozbyć natrętnego wrażenia, że pozostaje na marginesie wydarzeń.
Nie dokonywał niczego wielkiego. Niczego takiego jak Avery. Ani nawet jak Gray.
– To będzie nasz pierwszy powrót do Europy – powiedziała cicho Avery i pochyliła się, żeby tak samo jak on popatrzeć na czerń nocy. – Od czasów Pragi.
„Cóż za przenikliwość, Avery Kylie Grambs”.
Jego beztroski uśmiech wymagał artystycznych umiejętności.
– Mówiłem ci, dziedziczko, że już nie musisz martwić się tą Pragą.
– Nie martwię się, Hawthorne. Jestem po prostu ciekawa. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się zdarzyło tamtej nocy? – Avery wiedziała, jak posługiwać się milczeniem, żeby osiągnąć korzyści. Każdą pauzą zmuszała go, by poświęcił jej uwagę w stu procentach. Sprawiała, że czuł jej milczenie niczym oddech na swojej skórze. – Wróciłeś do domu o świcie. Przyniosłeś zapach pożaru i popiołu. I skaleczyłeś się. – Przyłożyła dłoń do miejsca tuż nad obojczykiem, u podstawy szyi. – O, tutaj.
Gdyby Avery chciała go zmusić, żeby wyśpiewał całą prawdę, zrobiłaby to. Wystarczyłoby jedno krótkie słowo – „Tahiti” – i jego sekret byłby także jej sekretem. Jednak nie zamierzała wyciągać z niego siłą żadnych tajemnic. Jameson o tym wiedział i świadomość tego doprowadzała go do utraty zmysłów. Wszystko w tej dziewczynie doprowadzało go do utraty zmysłów – w najlepszym znaczeniu tych słów.
„Nie mów jej. Nie myśl o tym. Oprzyj się pokusie”.
Jameson zbliżył usta na centymetr od jej warg.
– Jak sobie chcesz, Zagadkowa Dziewczyno – szepnął. Temperatura nagle wzrosła między nimi na wspomnienie tego przezwiska, które przypomniało im o innym czasie w innym miejscu. – Mogę być twoim Zagadkowym Chłopakiem.
ROZDZIAŁ 4
GRAYSON
Upłynęło kilka lat, odkąd Grayson ostatni raz postawił stopę w Londynie, lecz mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo – ta sama zabytkowa fasada, to samo nowoczesne wnętrze, te same bliźniacze tarasy, te same znakomite widoki. Ci sami czterej bracia zachwycający się nimi.
Stojący koło Graysona Jameson uniósł pytająco brwi i zerknął na Nasha.
– Co to za nagła sytuacja, kowboju?
Grayson zastanawiał się nad tym samym. Nash prawie nigdy nie używał kodu 911.
– Taka. – Najstarszy z braci podniósł ze stolika o szklanym blacie obitą aksamitem szkatułkę.
Grayson poczuł nagle, że nie jest zdolny nawet mrugnąć, gdy Nash otworzył wieczko, pod którym ukazało się zdumiewające cudo – osadzony w platynie czarny opal w otoczeniu misternych diamentowych płatków. Barwne drobinki widoczne w kamieniu działały elektryzująco, przedmiot zachwycał niezrównanym wykonaniem.
– Bunia mi go dała – powiedział Nash. – Należał do naszej babci.
Nash jako jedyny miał jakieś wspomnienia dotyczące Alice Hawthorne, która zmarła jeszcze przed narodzinami pozostałych braci.
– To nie był jej pierścionek zaręczynowy ani ślubny – tłumaczył z teksańskim zaśpiewem Nash. – Ale Bunia pomyślała, że będzie pasował do Lib. – Pochylił lekko głowę. – Właśnie w tym celu was wezwałem.
„Lib, czyli Libby Grambs”, partnerka Nasha, siostra Avery. Grayson poczuł, że oddech uwiązł mu w gardle.
– A więc nasza prababka dała ci pierścionek dla Libby – podsumował Xander. – I na tym polega twój problem?
– Tak – powiedział Nash.
Grayson westchnął.
– Bo nie jesteś gotowy.
Nash uniósł głowę i na jego twarzy powoli zakwitł przewrotny uśmiech.
– Bo już kupiłem inny.
Położył na stole drugą szkatułkę. Mięśnie na żebrach Graysona napięły się jeden po drugim, chociaż nawet on sam nie wiedział, dlaczego.
Jameson, który zastygł w nienaturalnym bezruchu, gdy zobaczył pierścionek, raptem wyrwał się z transu i otworzył drugą szkatułkę. Była pusta.
„Nash już się oświadczył. Zaręczył się z Libby”. Ta myśl uderzyła Graysona ze zdumiewającą mocą. „To wszystko zmienia”. Była to niepotrzebna konkluzja – oczywista i spóźniona. Ich dziadek już nie żył. Zostali wydziedziczeni. Wszystko już zdążyło się zmienić. Nash był z Libby. Jameson był z Avery. Nawet Xander miał Max.
– Nashu Westbrooku Hawthorne! – huknął Xander. – Przygotuj się na pełen wigoru, odświętny uścisk wyrażający męską radość!
Xander nie dał Nashowi czasu na przygotowanie się, lecz od razu rzucił się ściskać go, wieszać się na nim, miętosić i próbować go unieść w górę. Jameson dołączył do tych zapasów, a Grayson zmusił się do zapomnienia na chwilę o wszystkim innym i zacisnął dłoń na ramieniu Nasha – po czym pociągnął go w tył.
Jeden przeciwko trzem. Nash nie miał najmniejszej szansy.
– Spontaniczny wieczór kawalerski! – ogłosił Jameson, kiedy wszyscy czterej w końcu się rozdzielili. – Dajcie mi godzinę.
– Poczekaj! – Nash uniósł dłoń, a potem w ślad za tą pierwszą demonstracją starszeństwa w rodzinie rzucił drugie polecenie: – Wróć. – Jameson posłuchał komendy i Nash przygwoździł go wzrokiem. – Planujesz złamać jakieś prawo albo przepisy, Jamie? Bo ostatnio trochę cię nosi.
O ile Grayson się orientował, zdarzył się pewien wypadek w Monako, później w Belize...
Jameson wzruszył nieznacznie ramionami.
– Znasz powiedzenie, Nash, że skoro nie ma zarzutów, to nie było szkody.
– Jest takie powiedzenie? – zapytał Nash zwodniczo łagodnym tonem.
Wtem Grayson zorientował się, że nie wiadomo dlaczego wzrok Nasha spoczął na nim.
„Co zrobiłem?”. Oczy Graysona instynktownie się zwęziły.
– Nie zwołałeś nas tutaj dlatego, że to ty masz problem.
Nash odwzajemnił jego spojrzenie.
– Chcesz mi zarzucić, Gray, że zachowuję się jak kwoka?
– Takie słowa zwiastują bijatykę – rzucił radośnie Xander, którego wyraźnie uszczęśliwiła ta wizja.
Nash ostatni raz zmierzył wzrokiem Graysona, a potem zwrócił się do Jamesona.
– Niech będzie spontaniczny wieczór kawalerski – przystał na jego pomysł. – Ale Gray i Xan pomogą ci go zorganizować... I obowiązują zasady domku na drzewie.
Co się dzieje w domku na drzewie, zostaje w domku na drzewie.
ROZDZIAŁ 5
GRAYSON
Wspólny wieczór skończył się o trzeciej nad ranem.
– Wspinaczka lodowa, schodzenie na linie po fasadzie wieżowca, wyścigi motorówkami, motorowery... – Grayson widział, że Jameson jest z siebie bardzo zadowolony. – Nie mówiąc już o klubie.
– Moim zdaniem fajna była ta średniowieczna krypta – dodał Xander.
Grayson uniósł brwi.
– Domyślam się, że Nash bawiłby się równie dobrze, gdybyśmy nie okleili go taśmą.
Bohater wieczoru zdjął swój kapelusz kowbojski i wsparł się o ścianę.
– To, co się dzieje w domku na drzewie, zostaje w domku na drzewie. – Jego przyciszony głos przypomniał Graysonowi, że Avery i Libby śpią na piętrze.
Grayson poczuł, że rośnie mu gula.
– Gratulacje – powiedział do brata.
Szczerze mu gratulował. Życie to ciągłe zmiany. Ludzie muszą iść wciąż naprzód, nawet jeżeli on sam nie był do tego zdolny.
Jameson i Xander powlekli się do łóżek, ale Nash zatrzymał Graysona. Kiedy zostali sami, wsunął mu coś w dłoń. Szkatułkę z pierścionkiem. Tym babcinym z czarnym opalem.
– Weź to, Gray – powiedział.
Grayson przełknął ślinę, emocje ścisnęły mu gardło.
– Dlaczego ja?
Przecież Jameson z oczywistej przyczyny był lepszym kandydatem.
– A dlaczego nie, Gray? – Nash pochylił się i ich wzrok skrzyżował się na tym samym poziomie. – Pewnego dnia, z kimś... dlaczego nie ty?
Pierścionek nadal leżał w szkatułce na szafce nocnej, kiedy Grayson zbudził się po kilku godzinach snu. „Dlaczego nie ty?”.
Dźwignął się z łóżka i szybkim ruchem włożył szkatułkę do skrytki w swoim bagażu. Jeśli Nash chciał przechować klejnot rodowy w bezpiecznym miejscu, to trzeba o niego zadbać. Ochrona tego, co ważne, była specjalnością Graysona Hawthorne’a – nawet wtedy, gdy nie mógł pozwolić sobie na to, żeby to coś było ważne dla niego.
Avery już wstała i siedziała na tarasie, gdzie częstowała się imponującym menu śniadaniowym.
– Słyszałam, że ubiegłej nocy działy się niesamowite rzeczy.
Podała Graysonowi kawę – czarną, gorącą i wypełniającą kubek aż po brzeg tak, że niemal się rozlewała.
– Jamie za bardzo kłapie dziobem – odparł Grayson.
Kubek ogrzewał mu dłonie.
– Możesz mi wierzyć, że Jameson wie, jak dochować tajemnicy – powiedziała półgłosem Avery.
Grayson zatrzymał na niej wzrok dłużej, niż mógł sobie na to pozwolić jeszcze przed kilkoma miesiącami. Już nie cierpiał przy tym tak jak wtedy.
– Czy on traci nad sobą kontrolę?
– Nie. – Avery potrząsnęła głową i włosy zsunęły jej się na twarz. – Po prostu czegoś szuka... albo raczej stara się tego nie szukać. A może jedno i drugie. – Zrobiła pauzę. – A jak ty się czujesz, Gray?
– W porządku. – Była to instynktowna odpowiedź, mechaniczna i niepozostawiająca miejsca na dyskusję. Jednak w obecności Avery Grayson nigdy nie umiał na tym poprzestać. – I żeby nie było nieporozumień – jeżeli Xander pokaże ci „książkę”, którą niby pisze, masz ją zniszczyć, jeśli nie chcesz się liczyć z konsekwencjami.
– Konsekwencje! – Xander pojawił się ni stąd, ni zowąd na tarasie, wcisnął się między nich dwoje i sięgnął po rogalika z czekoladą. – To coś, co kocham!
– A kto nie uwielbia smaku konsekwencji o poranku? – Jameson też wytoczył się ociężale na taras, poczęstował się croissantem i pomachał ręką w kierunku Graysona. – Avery już ci mówiła o zmianach w jej harmonogramie spotkań? W Londynie już oficjalnie wiadomo, że spadkobierczyni fortuny Hawthorne’ów przebywa w mieście.
– Spotkań? – Grayson sięgnął po komórkę. – O której? – Avery nie zdążyła odpowiedzieć, bo zadźwięczał dzwonek telefonu. Kiedy Grayson zobaczył, kto do niego dzwoni, raptownie wstał. – Muszę odebrać.
Wszedł do domu, zamknął drzwi i dopiero upewniwszy się, że nikt nie ruszył jego śladem, przycisnął zieloną ikonkę.
– Domyślam się, że chodzi o jakieś kłopoty.