The Naturals. Tom IV. Więzy krwi - Jennifer Lynn Barnes - ebook

The Naturals. Tom IV. Więzy krwi ebook

Jennifer Lynn Barnes

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Finałowy tom, który przynosi odpowiedzi na wszystkie pytania.

Naturalsi nie są już myśliwymi.

Tym razem to oni są zwierzyną.

Kiedy Cassie Hobbes dołączyła do programu FBI, miała tylko jeden cel – odkryć prawdę o morderstwie matki. Teraz to, co wydawało jej się, że wie, zostało zakwestionowane. Ludzie, którzy stoją za sprawą sprzed lat, są potężniejsi i niebezpieczniejsiniż wszystko, z czym dotąd przyszło się zmierzyć naturalsom.

Rozpoczynając wyścig z czasem, Cassie, Sloane, Michael i Dean próbują rozpracować grupę, która morduje od pokoleń. Jaki związek z mordercami ma Cassie?

Zawiera obszerny bonus DWANAŚCIE, którego akcja rozgrywa się sześć lat później.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 449

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Korn026

Nie oderwiesz się od lektury

Ekstra
00



Ty­tuł ory­gi­nału Bad Blood, Twe­lve
Co­py­ri­ght © 2016 by Jen­ni­fer Lynn Bar­nesTwe­lve co­py­ri­ght © 2017 by Jen­ni­fer Lynn Bar­nes Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ma­ca­da­mia Li­te­rary Agency and Cur­tis Brown, Ltd. The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted.
Tłu­ma­cze­nie Bad Blood Piotr Za­wadaPierw­sze wy­da­nie: Wy­daw­nic­two Pas­cal Sp. z o.o., 2017 r.
Tłu­ma­cze­nie Twe­lve Zu­zanna Pa­jew­ska Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Co­ver art co­py­ri­ght © 2023 by Katt Phatt Co­ver de­sign by Ka­rina Granda Co­ver co­py­ri­ght © 2023 by Ha­chette Book Group, Inc.
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki An­drzej Ko­men­dziń­ski
Skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-969-6
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Wil­liama,

który po­ma­gał ma­mie pi­sać tę książkę,

gdy miał za­le­d­wie pięć ty­go­dni.

TY

Bez po­rządku ist­nieje chaos.

Bez po­rządku ist­nieje ból.

Koło się ob­raca. Lu­dzie umie­rają. Sied­miu Mi­strzów. Sie­dem me­tod za­bi­ja­nia.

Tym ra­zem za­pło­nie ogień. Dzie­więć spło­nie.

Tak po­sta­no­wiono i tak musi być. Koło już się ob­raca. Ist­nieje po­rzą­dek rze­czy. A w środku tego wszyst­kiego – wszyst­kiego – je­steś ty.

ROZ­DZIAŁ 1

Se­ryjny mor­derca na­prze­ciwko mnie ma ta­kie same oczy jak jego syn. Iden­tyczny kształt. Iden­tyczny ko­lor. Ale ten błysk, ta iskra ocze­ki­wa­nia – są cał­ko­wi­cie twoje.

Do­świad­cze­nie – oraz moi men­to­rzy z FBI – na­uczyło mnie, że mogę za­głę­biać się w umy­sły in­nych lu­dzi nie po­przez roz­mowę o nich, lecz mó­wiąc do nich. Pod­da­łam się chęci pro­fi­lo­wa­nia, czy­ta­łam czło­wieka sie­dzą­cego przede mną. Skrzyw­dzisz mnie, je­śli bę­dziesz mógł. Wie­dzia­łam o tym, jesz­cze za­nim przy­szłam do tego wię­zie­nia o za­ostrzo­nym ry­go­rze i za­nim uj­rza­łam sub­telny uśmiech wy­kwi­ta­jący na twa­rzy Da­niela Red­dinga, gdy na­sze oczy się spo­tkały. Krzyw­dząc mnie, skrzyw­dzisz chło­paka. Za­głę­bia­łam się co­raz bar­dziej w psy­cho­pa­tyczną per­spek­tywę Red­dinga. A chło­pak na­leży do cie­bie, mógł­byś go krzyw­dzić.

Nie miało zna­cze­nia, że ręce Da­niela Red­dinga były skute kaj­dan­kami i przy­pięte łań­cu­chem do stołu. Nie miało zna­cze­nia, że przy drzwiach stał uzbro­jony agent FBI. Czło­wiek przede mną był jed­nym z naj­bru­tal­niej­szych se­ryj­nych mor­der­ców na świe­cie i je­śli tylko po­zwo­li­ła­bym mu uzy­skać nad sobą prze­wagę, z pew­no­ścią wy­pa­liłby w mo­jej du­szy ślad – tak, jak wy­pa­lał li­terę R w cia­łach swo­ich ofiar.

Zwiąż je. Na­znacz. Po­tnij. Po­wieś.

Tak Red­ding za­bi­jał swoje ofiary. Ale to nie dla­tego dziś tu przy­szłam.

– Po­wie­dzia­łeś mi kie­dyś, że ni­gdy nie znajdę czło­wieka, który za­bił moją matkę. – Mój głos brzmiał dużo spo­koj­niej niż to, co działo się w mo­jej gło­wie. Zna­łam tego kon­kret­nego psy­cho­patę wy­star­cza­jąco do­brze, by wie­dzieć, że bę­dzie chciał wy­pro­wa­dzić mnie z rów­no­wagi. Spró­bu­jesz wnik­nąć w mój umysł, ni­czym ziarna za­siać py­ta­nia i wąt­pli­wo­ści, tak żeby część cie­bie wy­szła z tego wię­zie­nia ra­zem ze mną.

Tak po­stą­pił kilka mie­sięcy wcze­śniej, gdy po­dzie­lił się wia­do­mo­ścią o mo­jej matce. I dla­tego by­łam tu dziś.

– Tak po­wie­dzia­łem? – spy­tał Red­ding, de­li­kat­nie się uśmie­cha­jąc. – Brzmi to jak coś, o czym mo­głem wspo­mnieć, ale... – Wzru­szył ra­mio­nami w wy­ćwi­czo­nym ru­chu. Skrzy­żo­wa­łam ręce na stole i cze­ka­łam. To ty chcia­łeś, że­bym tu przy­szła. To ty za­sta­wi­łeś przy­nętę. A ja wła­śnie ją ła­pię.

W końcu Red­ding prze­rwał ci­szę.

– Z pew­no­ścią masz mi coś jesz­cze do po­wie­dze­nia. – Jako mor­derca Red­ding po­tra­fił być cier­pliwy, ale wy­łącz­nie na swo­ich wa­run­kach, nie na mo­ich. – Osta­tecz­nie – kon­ty­nu­ował ni­skim gło­sem – mamy ze sobą wiele wspól­nego.

Wie­dzia­łam, że na­wią­zuje do mo­jej re­la­cji z jego sy­nem. Wie­dzia­łam też, że aby do­stać to, na czym mi za­leży, nie mo­głam uni­kać tego te­matu.

– Masz na my­śli De­ana.

Gdy wy­po­wie­dzia­łam to imię, krzywy uśmiech Red­dinga tylko się po­głę­bił. Mój chło­pak – rów­nież je­den z na­tu­ral­sów – nie wie­dział, że tu je­stem. Na­le­gałby, żeby pójść ze mną, a nie mo­głam mu tego zro­bić. Da­niel Red­ding był mi­strzem ma­ni­pu­la­cji, ale żadne jego słowa nie mo­głyby mnie skrzyw­dzić tak mocno, jak do­tknę­łyby De­ana.

– Czy mój syn uważa, że się w to­bie ko­cha? – Red­ding na­chy­lił się do przodu i skrzy­żo­wał skute ręce, na­śla­du­jąc mnie. – Czy w nocy za­kra­dasz się do jego po­koju? Czy wsuwa dło­nie w twoje włosy? – Wy­raz twa­rzy Red­dinga zła­god­niał. – Czy gdy Dean trzyma cię w swych ra­mio­nach – wy­szep­tał me­lo­dyj­nym to­nem – za­sta­na­wiasz się, jak nie­wiele bra­kuje, by skrę­cił ci kark?

– To musi być przy­kre – stwier­dzi­łam spo­koj­nie – wie­dzieć tak nie­wiele o wła­snym synu.

Je­śli Red­ding chciał mnie skrzyw­dzić, po­wi­nien po­sta­rać się bar­dziej, niż pró­bu­jąc spra­wić, bym zwąt­piła w De­ana. Je­śli chciał – jak po­wie­dział – prze­śla­do­wać mnie przez naj­bliż­sze dni i ty­go­dnie, mu­siałby tra­fić w naj­czul­sze miej­sce. Naj­słab­sze.

– To musi być przy­kre – po­wtó­rzył po mnie Red­ding – wie­dzieć tak nie­wiele o tym, co się przy­da­rzyło two­jej matce.

W my­ślach ude­rzył mnie na­gle wi­dok ocie­ka­ją­cej krwią gar­de­roby mamy, ale za­cho­wa­łam sto­icki spo­kój. Na­pro­wa­dzi­łam atak Red­dinga na bo­lące miej­sce, ale dzięki temu skie­ro­wa­łam roz­mowę tam, gdzie za­mie­rza­łam.

– Czy to nie dla­tego tu je­steś? – spy­tał Red­ding. Jego głos był ni­ski i ak­sa­mitny. – Do­wie­dzieć się, co wiem o mor­der­stwie two­jej matki?

– Je­stem tu – od­po­wie­dzia­łam, wpa­tru­jąc się w niego prze­ni­kli­wie – bo wiem, że gdy przy­się­ga­łeś mi, że ni­gdy nie znajdę mor­dercy mo­jej matki, mó­wi­łeś prawdę.

Każde z pię­ciorga na­sto­lat­ków z pro­gramu FBI miało swoją spe­cjal­ność. Moją było pro­fi­lo­wa­nie. Lii Zhang wy­kry­wa­nie kłamstw. Wiele mie­sięcy temu po­twier­dziła, że szy­der­cze słowa ojca De­ana to prawda. Wy­czu­wa­łam te­raz Lię po dru­giej stro­nie lu­stra we­nec­kiego, go­tową po­dzie­lić na prawdę i kłam­stwa każde zda­nie wy­po­wie­dziane przez Red­dinga.

Czas wy­ło­żyć karty na stół.

– Chcę wie­dzieć – oznaj­mi­łam mor­dercy na­prze­ciw mnie, pod­kre­śla­jąc każde słowo – ja­kiego ro­dzaju prawdę mó­wi­łeś. Czy za­pew­nia­łeś mnie, że ni­gdy nie znajdę mor­dercy mo­jej matki dla­tego, że uwa­żasz, że była to mor­der­czyni? – Prze­rwa­łam. – Czy może masz pod­stawy są­dzić, że moja matka wciąż żyje?

Dzie­sięć ty­go­dni. Tyle wła­śnie szu­ka­li­śmy ja­kiejś po­szlaki – ja­kiej­kol­wiek, nie­ważne jak ma­łej – cze­goś, co do­pro­wa­dzi­łoby nas do se­ryj­nych mor­der­ców, któ­rzy spre­pa­ro­wali śmierć mo­jej matki pra­wie sześć lat wcze­śniej. Lu­dziom, któ­rzy od tego czasu trzy­mali ją w za­mknię­ciu.

– To nie jest zwy­kła wi­zyta, prawda? – Red­ding od­chy­lił się na krze­śle. Prze­chy­lił głowę. Jego oczy, oczy De­ana, bacz­nie mi się przy­glą­dały. – Wcale nie osią­gnę­łaś punktu kry­tycz­nego, a moje słowa nie prze­śla­dują cię od mie­sięcy. Cze­goś się do­wie­dzia­łaś.

Wie­dzia­łam, że moja matka żyje. Że te po­twory ją więżą. I że zro­bię wszystko, łącz­nie z za­wie­ra­niem paktu z dia­błem, żeby ich zła­pać. Żeby spro­wa­dzić ją do domu.

– Jak byś za­re­ago­wał – spy­ta­łam Red­dinga – gdy­bym po­wie­działa, że ist­nieje tajne sto­wa­rzy­sze­nie se­ryj­nych mor­der­ców, które co trzy lata mor­duje dzie­więć osób? – Sły­sza­łam w swoim gło­sie na­pię­cie. Nie brzmia­łam jak ja. – Gdy­bym po­wie­działa ci, że ro­bią to ry­tu­al­nie, że za­bi­jają od po­nad stu lat i że to ja ich zła­pię?

Red­ding się na­chy­lił.

– Po­wie­dział­bym, że chciał­bym tam być, żeby zo­ba­czyć, co to sto­wa­rzy­sze­nie ci zrobi po tym, jak na nie tra­fisz. Żeby pa­trzeć, jak będą cię roz­ry­wać na czę­ści, ka­wa­łek po ka­wałku.

No da­lej, ty chory po­two­rze. Mów da­lej, co mi zro­bią.

Po­wiedz wszystko, co wiesz.

Red­ding na­gle prze­rwał i za­chi­cho­tał.

– Sprytna z cie­bie dziew­czyna, co? Spra­wiasz, że opo­wia­dam ta­kie rze­czy. Ro­zu­miem, co wi­dzi w to­bie mój chło­pak.

Drgnął mi mię­sień szczęki. Pra­wie go mia­łam. By­łam tak bli­sko...

– Wiesz, jak to było u Szek­spira? – Oprócz ogromu in­nych uj­mu­ją­cych cech sie­dzący na­prze­ciw mnie se­ryjny mor­derca miał upodo­ba­nie do barda.

– „Rze­tel­nym bądź sam wzglę­dem sie­bie”[1] – za­su­ge­ro­wa­łam po­nuro. Ła­ma­łam so­bie głowę, jak na­kie­ro­wać go z po­wro­tem na te­mat, jak go zmu­sić do po­dzie­le­nia się tym, co wie.

– Red­ding uśmiech­nął się, od­sła­nia­jąc zęby.

– My­śla­łem o Bu­rzy. „Próżne pie­kło, bo tu się czar­tów całe gniazdo zwle­kło”[2].

– Czar­tów całe gniazdo. Mor­derca na­prze­ciw. Wy­na­tu­rzona sekta, która poj­mała moją matkę.

Sied­miu Mi­strzów, wy­szep­tał mi głos z pa­mięci. Py­tia.

I Dzie­wię­ciu.

– Z tego, co o nich sły­sza­łem – mó­wił Red­ding – i skoro mają twoją matkę od tylu lat... – Bez ostrze­że­nia przy­bli­żył swoją twarz do mo­jej, na ile po­zwa­lały mu łań­cu­chy. – Sama może być nie­złym dia­błem.

ROZ­DZIAŁ 2

Sto­jący przy drzwiach agent FBI wy­jął broń, gdy Red­ding przy­sko­czył do mnie. Wpa­try­wa­łam się w twarz mor­dercy, za­le­d­wie o kilka cen­ty­me­trów od mo­jej.

Chcesz, że­bym się wzdry­gnęła. W prze­mocy cho­dzi o do­mi­na­cję i kon­trolę – kto je ma, a kto nie.

– Nic mi nie jest – po­wie­dzia­łam.

Agent Vance od czasu do czasu współ­pra­co­wał z agen­tem Brig­g­sem, od­kąd do­łą­czy­łam do pro­gramu na­tu­ral­sów. Usta­lono, że bę­dzie trzy­mał straż, jako że za­równo Briggs, jak i jego part­nerka, agentka Ster­ling, zde­cy­do­wali się zo­stać po dru­giej stro­nie lu­stra we­nec­kiego. Oboje łą­czyła prze­szłość z Da­nie­lem Red­din­giem, a te­raz chcie­li­śmy sku­pić całą uwagę psy­cho­paty na mnie.

– Nie może mnie skrzyw­dzić – za­pew­ni­łam agenta Vance’a, wy­ma­wia­jąc te słowa do nich oby­dwu. – Po pro­stu od­sta­wia me­lo­dra­mat.

Wy­razy do­bie­ra­łam oszczęd­nie, tak by wcią­gnąć Red­dinga w grę na słow­nej sza­chow­nicy. Po­twier­dził już, że wie o ist­nie­niu tej kon­kret­nej grupy mor­der­ców. Te­raz mu­sia­łam się do­wie­dzieć, co wła­ści­wie sły­szał i od kogo.

Nie mo­głam się roz­ko­ja­rzyć.

– Nie mu­simy się draż­nić. – Red­ding na po­wrót roz­siadł się na swoim krze­śle i w ra­mach przy­zna­nia się do winy po­ka­zał Vance’owi skute ręce. Agent scho­wał broń do ka­bury. – Po pro­stu mó­wię otwar­cie. – Ką­ciki ust Red­dinga się wy­krzy­wiły, gdy na po­wrót na mnie spoj­rzał. – Pewne rze­czy są w sta­nie zła­mać czło­wieka. I ko­goś ta­kiego, na przy­kład twoją matkę, można ufor­mo­wać w coś no­wego... – Red­ding prze­chy­lił głowę w bok. Oczy miał przy­mknięte, jakby wła­śnie coś mu się śniło na ja­wie. – W coś wspa­nia­łego.

– Kim oni są? – spy­ta­łam, igno­ru­jąc przy­nętę. – Gdzie o nich usły­sza­łeś?

Długa prze­rwa.

– Po­wiedzmy, że coś wiem. – Twarz Red­dinga za­sty­gła. Gdy kon­ty­nu­ował, głos miał ni to ci­chy, ni to gło­śny. – Co do­stał­bym w za­mian?

Red­ding był in­te­li­gentny, wy­ra­cho­wany, sa­dy­styczny. I miał dwie ob­se­sje. To, co zro­bi­łeś swoim ofia­rom. I Dean.

Za­ci­snę­łam pię­ści. Wie­dzia­łam, co mu­szę po­wie­dzieć, i nie wąt­pi­łam, że to zro­bię. Nie­ważne, że mnie od tego mdliło. Nie­ważne, jak bar­dzo nie chcia­łam wy­po­wie­dzieć tych słów.

– Dean do­tyka mnie te­raz czę­ściej niż wcze­śniej. – Spoj­rza­łam na stół, na swoje ręce. Trzę­sły się. Zmu­si­łam się, żeby ob­ró­cić lewą dłoń i do­tknąć pra­wej. – Oplata pal­cami moje palce, a kciu­kiem... – Prze­łknę­łam gło­śno ślinę i mu­snę­łam kciu­kiem wnę­trza dłoni. – Kciu­kiem za­ta­cza mi małe kółka w tym miej­scu. Cza­sami ob­ry­so­wuje pal­cami kształt mo­jej dłoni. Cza­sami... – Głos uwiązł mi w gar­dle. – Cza­sami do­ty­kam pal­cami jego blizn.

– Ma je ode mnie. – Wi­dzia­łam, jak Red­ding de­lek­tuje się mo­imi sło­wami. Bę­dzie to ro­bił jesz­cze przez długi czas.

Zro­biło mi się nie­do­brze. Da­lej Cas­sie. Nie masz wyj­ścia.

– Śnisz się De­anowi. – Czu­łam się, jak­bym miała w ustach ostry jak brzy­twa pa­pier ścierny, lecz mu­sia­łam mó­wić da­lej. – Cza­sami bu­dzi się z kosz­maru i nie wi­dzi, co jest przed nim. Wi­dzi tylko cie­bie.

Opo­wia­da­nie ojcu De­ana ta­kich rze­czy nie było je­dy­nie za­wie­ra­niem paktu z dia­błem. Za­prze­da­wa­łam wła­sną du­szę. By­łam nie­bez­piecz­nie bli­sko za­prze­da­nia du­szy De­ana.

– Nie po­wiesz mo­jemu sy­nowi, co zro­bi­łaś, że­bym za­czął mó­wić. – Red­ding bęb­nił pal­cami po stole. – Ale za każ­dym ra­zem, gdy do­tknie two­jej dłoni, gdy ty do­tkniesz jego blizn, przy­po­mni ci się ta roz­mowa. Będę tam. Na­wet je­śli chło­pak nie bę­dzie o tym wie­dział, ty bę­dziesz.

– Po­wiedz, co wiesz – rzu­ci­łam, a słowa ka­le­czyły mi gar­dło.

– W po­rządku. – Na ustach Red­dinga wi­dać było sa­tys­fak­cję. – Ści­gana przez cie­bie grupa szuka kon­kret­nego typu za­bójcy. Ta­kiego, który tę­skni za by­ciem czę­ścią cze­goś więk­szego. Za przy­na­leż­no­ścią.

Tak od­pła­cał mi po­twór.

– Ja taki nie je­stem – kon­ty­nu­ował Red­ding. – Ale uważ­nie słu­cham. Przez te wszyst­kie lata sły­sza­łem tro­chę plo­tek. Szep­tów. Le­gend miej­skich. O Mi­strzach i uczniach, ry­tu­ałach i za­sa­dach. – Nieco prze­krzy­wił głowę w bok. Ob­ser­wo­wał moją re­ak­cję, jak gdyby po­tra­fił do­strzec pracę mo­jego mó­zgu i uznał ją za fa­scy­nu­jącą. – Wiem, że każdy Mistrz wy­biera swo­jego na­stępcę. Nie wiem, ilu ich jest. Nie wiem, kim są ani gdzie na­leży ich szu­kać.

Po­chy­li­łam się do przodu.

– Ale wie­dzia­łeś, że więżą moją matkę. Wie­dzia­łeś, że nie umarła.

– Po pro­stu do­strze­gam wzory. – Red­ding lu­bił mó­wić o so­bie. De­mon­stro­wał mi swoją wyż­szość, ale też FBI, Brig­g­sowi i Ster­ling, któ­rych pew­nie po­dej­rze­wał o obec­ność za szybą. – Nie­długo po tym, jak tu tra­fi­łem, do­wie­dzia­łem się o in­nym więź­niu. Zo­stał ska­zany za za­mor­do­wa­nie swo­jej eks, ale upie­rał się, że ona wciąż żyje. Ni­gdy nie zna­le­ziono ciała. Je­dy­nie ogromną ilość krwi – oskar­ży­ciele prze­ko­ny­wali, że było jej zbyt dużo, by ofiara mo­gła prze­żyć.

Te słowa za­brzmiały tak zna­jomo, że aż ciarki prze­szły mnie po ple­cach. Gar­de­roba mo­jej matki. Moja ręka szu­ka­jąca ner­wowo włącz­nika świa­tła. Palce do­ty­ka­jące cze­goś lep­kiego, mo­krego, cie­płego i...

– I do­sze­dłeś do wnio­sku, że ta grupa była w to za­mie­szana? – Le­d­wie sły­sza­łam, jak za­daję to py­ta­nie, ogłu­szona bi­ciem wła­snego serca.

Red­ding uniósł lewy ką­cik ust.

– Każde im­pe­rium po­trze­buje kró­lo­wej.

Było w tym coś wię­cej. Mu­siało być.

– Wiele lat póź­niej – do­dał – sam zde­cy­do­wa­łem się wziąć ucznia.

Wła­ści­wie było ich trzech, ale wie­dzia­łam, o któ­rym mówi:

– Web­bera.

Naj­pierw mnie po­rwał, a po­tem wy­pu­ścił w le­sie i urzą­dził so­bie po­lo­wa­nie. Jak­bym była zwie­rzyną łowną.

– Do­wie­dzia­łem się od niego kilku rze­czy. O De­anie. O Brig­g­sie. O to­bie. Oraz o agentce spe­cjal­nej La­cey Locke.

Locke, moja pierw­sza men­torka w FBI, uro­dziła się jako La­cey Hob­bes, młod­sza sio­stra mo­jej matki. Skoń­czyła jako se­ryjna mor­der­czyni, raz po raz od­twa­rza­jąc mor­der­stwo mo­jej matki.

Wcale nie mor­der­stwo, upo­mnia­łam się. Locke za­bi­jała ko­biety po­dobne do swo­jej sio­stry, wciąż od nowa od­gry­wała jej śmierć, pod­czas gdy Lo­re­lai Hob­bes cały czas żyła.

– Po­zna­łeś szcze­góły sprawy mo­jej matki. – Mu­sia­łam się skon­cen­tro­wać na tu i te­raz, na Red­dingu. – Do­strze­głeś po­wią­za­nie.

– Szepty. Po­gło­ski. Le­gendy miej­skie – po­wtó­rzył Red­ding. – Mi­strzo­wie i ucznio­wie, ry­tu­ały i za­sady, a w środku tego wszyst­kiego ko­bieta. – Oczy mu za­bły­sły. – Bar­dzo szcze­gólna ko­bieta.

Usta, ję­zyk i gar­dło mia­łam kom­plet­nie su­che, nie by­łam w sta­nie wy­du­sić z sie­bie słów.

– Jaka?

– Taka, którą można ufor­mo­wać w coś wspa­nia­łego. – Red­ding za­mknął oczy, głos aż wi­bro­wał mu z za­do­wo­le­nia. – W coś no­wego.

.

TY

Bie­rzesz nóż. Pod­cho­dzisz do ka­mien­nego stołu, te­stu­jesz w dłoni wy­wa­że­nie ostrza.

Koło się ob­raca. Ofiara ob­raca się ra­zem z nim, przy­kuta do ka­mie­nia łań­cu­chem. Ciało i du­sza.

– Wszy­scy są pod­da­wani pró­bie. – Wy­ma­wiasz te słowa, prze­su­wa­jąc tępą stroną noża po szyi ofiary. – Wszy­scy mu­szą udo­wod­nić, że są nas godni.

W two­ich ży­łach bu­zuje po­czu­cie mocy. To twoja de­cy­zja. Twój wy­bór. Je­den ruch nad­garstka i krew po­pły­nie. Koło się za­trzyma.

Ale bez po­rządku ist­nieje chaos. Bez po­rządku ist­nieje ból.

– Czego ci trzeba? – Po­chy­lasz się, kiedy szep­czesz te sta­ro­żytne słowa. Nóż w ręce kie­ruje się ku szyi ofiary. Mo­żesz ją za­bić, ale bę­dzie cię to kosz­to­wać. Sie­dem dni i sie­dem ro­dza­jów bólu. Koło ni­gdy nie prze­staje się ob­ra­cać na długo.

– Czego mi trzeba? – Ofiara po­wta­rza py­ta­nie. Uśmie­cha się, kiedy krew spływa po na­giej klatce pier­sio­wej. – Dzie­wię­ciu.

ROZ­DZIAŁ 3

No cóż, sama frajda. – Lia ze­sko­czyła ze stołu, na któ­rym sie­działa.

Agent Vance wła­śnie przy­pro­wa­dził mnie do po­koju ob­ser­wa­cyj­nego. Ster­ling i Briggs na­dal wpa­try­wali się w po­miesz­cze­nie, z któ­rego przed chwilą wy­szłam. Po dru­giej stro­nie lu­stra we­nec­kiego straż­nicy pod­nie­śli Da­niela Red­dinga na nogi. Briggs – am­bitny i lu­biący ry­wa­li­za­cję, na swój spo­sób ide­ali­styczny – ni­gdy nie spoj­rzałby na Red­dinga ina­czej niż na po­twora, za­gro­że­nie. Ster­ling była bar­dziej po­wścią­gliwa, trzy­mała emo­cje na wo­dzy. Sto­so­wała się do usta­no­wio­nych wcze­śniej za­sad, łącz­nie z tą, która mó­wiła, że lu­dzie po­kroju Da­niela Red­dinga nie są w sta­nie osła­bić jej po­czu­cia kon­troli.

– Słowo daję – kon­ty­nu­owała Lia, ma­cha­jąc dło­nią – se­ryjni mor­dercy są strasz­nie prze­wi­dy­walni. Za­wsze to samo: „Chcę pa­trzeć, jak cier­pisz” oraz „Po­zwól mi cy­to­wać Szek­spira i wy­obra­żać so­bie, jak tań­czę nad two­imi zwło­kami”.

Lia od­no­siła się tak lek­ce­wa­żąco do roz­mowy, któ­rej wła­śnie była świad­kiem, bo to, co usły­szała, po­ru­szyło ją rów­nie mocno jak mnie.

– Kła­mał? – spy­ta­łam.

Nie­ważne, jak mocno na­ci­ska­łam, Red­ding utrzy­my­wał, że nie zna na­zwi­ska więź­nia, któ­rego eks „zgi­nęła” jak moja matka, ale wie­dzia­łam, że nie mogę ufać sło­wom mi­strza ma­ni­pu­la­cji.

– Red­ding może wie­dzieć wię­cej, niż mówi – stwier­dziła Lia – ale nie kła­mie. Przy­naj­mniej w spra­wie Sta­rego Do­brego Kon­sor­cjum Psy­cho­pa­tycz­nych Se­ryj­nych Mor­der­ców. Na­cią­gnął tro­chę prawdę, mó­wiąc, że chce pa­trzeć, jak wspo­mniani psy­cho­paci się tobą zajmą.

– Oczy­wi­ście, że nie chce pa­trzeć. – Pró­bo­wa­łam nadać gło­sowi rów­nie non­sza­lancki ton jak Lia, żeby to wszystko nie miało ta­kiego zna­cze­nia. – To Da­niel Red­ding. Chce za­bić mnie oso­bi­ście.

Lia unio­sła brew.

– Wy­gląda na to, że tak dzia­łasz na lu­dzi.

Prych­nę­łam. Bio­rąc pod uwagę, że od­kąd do­łą­czy­łam do pro­gramu, nie je­den, lecz dwoje se­ryj­nych mor­der­ców wzięło mnie na ce­low­nik, nie mo­głam za bar­dzo ode­przeć tego stwier­dze­nia.

– Znaj­dziemy sprawę, o któ­rej mó­wił Red­ding – rzu­cił Briggs, od­wró­cił się i spoj­rzał na mnie i Lię. – Może to chwilę po­trwać, ale je­śli któ­ryś z więź­niów pa­suje do opisu, to go znaj­dziemy.

Agentka Ster­ling po­ło­żyła mi dłoń na ra­mie­niu.

– Cas­sie, zro­bi­łaś to, co trzeba było zro­bić. Dean by to zro­zu­miał.

Oczy­wi­ście, że by zro­zu­miał. To nie po­lep­sza sprawy.

Po­gar­sza ją.

– A je­śli cho­dzi o to, co Red­ding po­wie­dział o two­jej matce...

– Skoń­czy­li­śmy? – spy­tała ob­ce­sowo Lia, prze­ry­wa­jąc agentce Ster­ling.

Zna­łam już Lię na tyle, by wie­dzieć, żeby nie po­sy­łać jej wdzięcz­nego spoj­rze­nia. Ale by­łam jej wdzięczna. Nie chcia­łam oma­wiać tego, co Red­ding in­sy­nu­ował na te­mat mo­jej matki. Nie chcia­łam się za­sta­na­wiać, czy jest w tym choćby naj­mniej­sze ziarno prawdy.

Agentka Ster­ling zro­zu­miała ten prze­kaz. Gdy pro­wa­dziła nas do wyj­ścia, nie pró­bo­wała po­now­nie po­ru­szać tego te­matu.

Lia wzięła mnie pod ra­mię.

– Tak na przy­szłość – po­wie­działa z nie­ty­pową dla sie­bie de­li­kat­no­ścią w gło­sie – je­śli kie­dy­kol­wiek... – bę­dziesz chciała po­roz­ma­wiać, pod­po­wie­dział mi we­wnętrzny głos, bę­dziesz chciała się wy­ga­dać... – kie­dy­kol­wiek – po­wtó­rzyła ła­god­nie to­nem aż dźwię­czą­cym ze szcze­ro­ści – znów będę mu­siała słu­chać opo­wie­ści pod ty­tu­łem Trzy­mamy się za ręce. Ero­tyczne przy­gody Cas­sie i De­ana, ze­msz­czę się. I bę­dzie to ze­msta epicka.

Oprócz wy­kry­wa­nia kłamstw spe­cjal­no­ścią Lii było od­wra­ca­nie uwagi, które jed­nak czę­sto za­wie­rało w pa­kie­cie sporo zło­śli­wo­ści.

– Jaka ze­msta? – spy­ta­łam, po czę­ści wdzięczna za zmianę te­matu, ale i prze­ko­nana, że Lia nie ble­fuje.

Lia uśmiech­nęła się po­gar­dli­wie i mnie pu­ściła.

– Chcia­ła­byś wie­dzieć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.

PRZY­PISY

[1] Wil­liam Szek­spir, Ham­let. Kró­le­wicz duń­ski, akt pierw­szy, scena trze­cia, tłum. Jó­zef Pasz­kow­ski.
[2] Wil­liam Szek­spir, Bu­rza, akt pierw­szy, scena druga, tłum. Ignacy Ho­ło­wiń­ski.