Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Drugi tom bestsellerowej trylogii jest równie ekscytujący jak pierwszy, tajemnica goni tajemnicę, a fabuła się zagęszcza.Na Avery Grambs na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo, a Grayson i Jameson, magnetyczni i tajemniczy wnukowie Tobiasa Hawthorne’a, nadal towarzyszą jej na każdym kroku. Pytanie, dlaczego to ona, niespokrewniona z Hawthorne’ami dziewczyna, odziedziczyła bajeczną fortunę, ciągle nie znajduje odpowiedzi, choć pewne poszlaki wskazują, że związek Avery z rodziną jest głębszy, niż kiedykolwiek sobie wyobrażała.
Kontynuacja trylogii z pewnością zachwyci zarówno fanów twórczości Jennifer Lynn Barnes, jak i nowych czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 413
Dla Charliego
ROZDZIAŁ 1
Przypomnij mi jeszcze raz tę historię o waszej pierwszej grze w szachy w parku.
Na twarz Jamesona padał blask świecy. Nawet w takim mdłym świetle widziałam, jak jego ciemnozielone oczy lśnią.
Nic na świecie – żadna rzecz ani człowiek – nie przyspieszało tętna Jamesona Hawthorne’a tak jak tajemnica.
– To było tuż po pogrzebie mojej mamy – powiedziałam. – Upłynęło od niego kilka dni, może tydzień.
Znajdowaliśmy się oboje w tunelu pod posiadłością Hawthorne’ów – zeszliśmy tylko we dwoje tam, gdzie nikt nie mógł nas podsłuchać. Niecały miesiąc temu pierwszy raz weszłam do tej wielkiej niczym pałac rezydencji w Teksasie, a przed tygodniem rozwiązaliśmy zagadkę dotyczącą przyczyny sprowadzenia mnie tutaj.
O ile rzeczywiście ją rozwiązaliśmy.
– Chodziłyśmy z mamą na spacery do tego parku. – Zamknęłam oczy, żeby skupić się na faktach, a nie na tym, jak intensywnie Jameson chłonął każde moje słowo. – Nazywała to zabawą w błądzenie bez celu. – Przygotowałam się psychicznie na konfrontację z tym wspomnieniem i otworzyłam oczy. – Kilka dni po jej pogrzebie poszłam do parku po raz pierwszy bez niej. Kiedy dotarłam w pobliże stawu, ujrzałam zbiegowisko. Na chodniku leżał z zamkniętymi oczami jakiś mężczyzna. Przykryty postrzępionymi kocami.
– Bezdomny.
Jameson już słyszał tę historię od A do Z, mimo to jego skupiona na mnie uwaga ani na chwilę nie słabła.
– Ludzie sądzili, że nie żyje... albo że upił się do nieprzytomności. On jednak nagle usiadł. Zobaczyłam policjanta przepychającego się przez tłum.
– Ale to ty pierwsza przedarłaś się do tego mężczyzny – dokończył Jameson, nie odrywając ode mnie wzroku. Jego usta wygięły się ku górze. – I zaprosiłaś go do gry w szachy.
Nie spodziewałam się, że Harry przyjmie tę propozycję, a już na pewno nie sądziłam, że wygra.
– Od tamtej pory graliśmy co tydzień – powiedziałam. – Czasami dwa razy w tygodniu albo trzy. Nigdy nie zdradził mi nic o sobie oprócz imienia.
Naprawdę nie miał na imię Harry. Skłamał. Dlatego teraz byłam w podziemiach z Jamesonem Hawthorne’em. Dlatego ten znowu zaczął mnie postrzegać tak, jakbym była nieodgadnioną tajemnicą, zagadką, którą on – i tylko on – może rozwiązać.
Niemożliwe, żeby jedynie przypadek zdecydował o tym, że miliarder Tobias Hawthorne zapisał w spadku swoją fortunę obcej osobie, która znała jego rzekomo zmarłego syna.
– Masz absolutną pewność, że to był Toby? – rzucił Jameson w pulsującą dziwną energią przestrzeń między nami.
Ostatnio byłam pewna niewielu rzeczy. Przed trzema tygodniami żyłam jak normalna dziewczyna ledwie wiążąca koniec z końcem i desperacko próbująca jakoś dotrwać do końca szkoły średniej, a potem postarać się o stypendium i wyprowadzić się z miasta. Pewnego dnia ni stąd, ni zowąd otrzymałam wiadomość, że jeden z najbogatszych mieszkańców naszego kraju zmarł i wymienił moje nazwisko w swojej ostatniej woli. Tobias Hawthorne zostawił mi miliardy, niemal całą zgromadzoną przez siebie fortunę – a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Wraz z Jamesonem przez dwa tygodnie łamaliśmy sobie głowy nad zagadkami i wskazówkami zostawionymi przez zmarłego. Dlaczego wybrał właśnie mnie? Z powodu mojego nazwiska. Ze względu na dzień, w którym się urodziłam. Dlatego, że Tobias Hawthorne zainwestował wszystko, co miał, w niezbyt obiecujący pomysł, iż ktoś taki jak ja jest zdolny scementować jego rozbitą rodzinę.
A w każdym razie do takich wniosków doprowadziło nas rozwiązanie ostatniej intrygi uknutej przez bogatego seniora.
– Mam pewność – powiedziałam stanowczo do Jamesona – że Toby żyje. A jeśli twój dziadek o tym wiedział... Rozumiem, jak bardzo naciągana jest ta teoria, ale jeśli wiedział, to musimy przyjąć hipotezę, że wybrał mnie z powodu mojej znajomości z Tobym albo w jakiś sposób sam doprowadził do tego, że się poznaliśmy.
Najważniejszą rzeczą, której dowiedziałam się o zmarłym miliarderze, Tobiasie Hawthornie, było to, że ów człowiek miał zdolność zaaranżowania niemal każdej rzeczy i zmanipulowania niemal każdej osoby. Uwielbiał intrygi, zagadki i gry.
Tak samo jak Jameson.
– A jeśli tamtego dnia w parku nie po raz pierwszy spotkałaś mojego wuja? – Jameson zbliżył się o krok. Emanował jakąś mroczną energią. – Zastanów się, dziedziczko. Twierdzisz, że podczas jedynego spotkania z moim dziadkiem miałaś sześć lat i że zobaczył cię w taniej restauracji, w której twoja mama pracowała jako kelnerka. Usłyszał tam twoje imię i nazwisko.
Avery Kylie Grambs po przestawieniu kilku liter tworzyło anagram: a very risky gamble – bardzo ryzykowne zagranie.
Takiego nazwiska człowiek pokroju Tobiasa Hawthorne’a raczej by nie zignorował.
– To prawda – potaknęłam.
Jameson stał teraz blisko mnie. Za blisko.
Wszyscy chłopcy i mężczyźni z rodu Hawthorne’ów mieli magnetyczny urok. Zwracali na siebie uwagę. Oddziaływali na innych ludzi – Jameson zaś bardzo umiejętnie wykorzystywał ów dar, żeby zdobyć rzeczy, których pragnął. „Teraz chce czegoś ode mnie”.
– Dlaczego mój dziadek, miliarder z Teksasu, który mógł mieć na zawołanie całą armię prywatnych kucharzy, wybrał się na jedzenie do jakiejś taniej nory w zapadłej mieścinie w Connecticut, o której nikt nigdy nie słyszał?
Miałam w głowie gonitwę myśli.
– Sądzisz, że czegoś szukał?
Jameson uśmiechnął się przebiegle.
– Albo kogoś. Co, jeśli pojechał tam, szukając Toby’ego, a znalazł ciebie?
Powiedział „ciebie” w dziwny sposób. Jakbym była kimś szczególnym. Jakbym miała na cokolwiek wpływ. Ale już to przerabialiśmy z Jamesonem.
– A wszystko inne służyło jedynie odwróceniu uwagi? – zapytałam, odsuwając się od niego. – Moje nazwisko, fakt, że Emily zmarła w dniu moich narodzin, łamigłówka, którą zostawił nam twój dziadek... To jedynie kłamstwa?
Jameson nie zareagował na imię Emily. Kiedy dawał się ponieść tajemnicy, nic nie mogło rozproszyć jego uwagi – nawet ona.
– Kłamstwa – powtórzył. – Albo zasłony dymne.
Wyciągnął rękę, żeby odgarnąć kosmyk włosów z mojej twarzy. Ten gest postawił w stan najwyższej gotowości zakończenia nerwowe w całym moim ciele. Gwałtownie się cofnęłam.
– Przestań patrzeć na mnie w taki sposób – napomniałam go surowo.
– W jaki sposób? – odparował atak.
Skrzyżowałam ramiona na piersi i spiorunowałam go wzrokiem.
– Używasz uroku osobistego, kiedy chcesz coś wymusić.
– Dziedziczko, ranisz mnie. – Jameson nawet z drwiącym uśmiechem wciąż wyglądał lepiej niż ktokolwiek inny z absolutnie szczerą miną. – Chcę jedynie, żebyś odkurzyła swoje zasoby pamięci. Mój dziadek był człowiekiem, który myślał w czterech wymiarach. Mógł mu przyświecać więcej niż jeden cel, kiedy cię wybrał. „Dlaczego piec dwie pieczenie na jednym ogniu – mawiał – jeżeli można ich upiec dwanaście?”.
Coś w jego głosie, w tym, jak na mnie patrzył, sprawiało, że łatwo było zatracić się bez reszty w jego teoriach. W innych możliwościach. W tajemnicy. W nim.
Ja jednak nie należałam do osób, które popełniają dwa razy ten sam błąd.
– A może się mylisz? – Odwróciłam się od niego. – Twój dziadek niekoniecznie musiał wiedzieć, że Toby żyje. Może to Toby domyślił się, że stary Hawthorne ma mnie na oku? Że zastanawia się nad zapisaniem mi całej fortuny?
Harry – bo znałam Toby’ego pod takim imieniem – doskonale grał w szachy. Może tamten dzień w parku nie był wynikiem zbiegu okoliczności. Może Toby celowo mnie znalazł.
– Coś nam wciąż umyka – powiedział Jameson. Znowu podszedł i stanął tuż za mną. – Albo... – wymruczał półgłosem z ustami przy mojej głowie – albo coś ukrywasz.
Niezupełnie był w błędzie. Wykładanie wszystkich kart na stół nie leżało w mojej naturze – a Jameson Winchester Hawthorne nawet nie starał się udawać, że można mu ufać.
– Rozumiem, dziedziczko. – Dało się wręcz słyszeć w jego głosie krzywy uśmieszek. – Jeśli tak chcesz pogrywać, to może urozmaicimy sobie tę grę?
Obróciłam się przodem do niego. Stojąc przed nim twarzą w twarz, trudno było zapomnieć, że kiedy Jameson się z kimś całował, nie dało się w tym dopatrzyć ani śladu nieśmiałości. Żadnej czułości. To nie były prawdziwe pocałunki – napomniałam się. Stanowiłam dla niego jedynie element układanki, narzędzie, którym się posłużył. Nadal traktował mnie jak kawałek puzzli.
– Nie wszystko jest grą – powiedziałam.
– I może właśnie w tym tkwi problem – odparł Jameson z nagłym błyskiem w oku. – Może dlatego cały dzień mielemy ozorami w tych podziemiach i wciąż wracamy do tamtej sprawy, nie zbliżając się o krok do jej rozwiązania. Bo to nie jest gra. Na razie. Gra kieruje się zasadami. W grze wyłania się zwycięzcę. Możliwe, dziedziczko, że jeśli chcemy w końcu rozwiązać zagadkę Toby’ego Hawthorne’a, potrzebna nam do tego drobna motywacja.
– Jakiego rodzaju? – Zmrużyłam podejrzliwie oczy.
– Co powiesz na niewielki zakład? – Jameson uniósł pytająco brew. – Jeżeli pierwszy odkryję prawdę, wybaczysz mi i zapomnisz moje potknięcie w ocenie sytuacji po tym, jak rozszyfrowaliśmy zagadkę Black Wood.
W Black Wood ustaliliśmy, że jego świętej pamięci eksdziewczyna zmarła w dniu, w którym obchodziłam urodziny. W tej chwili stało się jasne, że Tobias Hawthorne nie wybrał mnie dlatego, że byłam mu w jakiś sposób bliska. Wybrał mnie, bo wiedział, jak to podziała na innych.
Od tej chwili Jameson zerwał ze mną wszelki kontakt.
– A jeśli ja wygram – odpowiedziałam, patrząc w jego zielone oczy – będziesz musiał zapomnieć, że kiedykolwiek się całowaliśmy. I nigdy więcej nie będziesz próbował mnie uwieść na tyle, żebym znowu miała na to ochotę.
Nie ufałam mu, ale do siebie w jego obecności też nie mogłam mieć zaufania.
– Dobrze, dziedziczko. – Jameson postąpił krok naprzód. Stojąc obok, przysunął usta do mojego ucha i szepnął: – Niech więc gra się zacznie.
ROZDZIAŁ 2
Przyjąwszy zakład, Jameson oddalił się tunelem w jednym kierunku, a ja w przeciwnym. Hawthorne House było olbrzymią rezydencją, zajmowało na tyle duży obszar, że po kilku tygodniach wciąż nie znałam całego rozkładu. Człowiek mógłby spędzić kilka lat, badając ten dom i nadal nie odkryć różnych zakamarków, wszystkich tajnych przejść i ukrytych pomieszczeń – nie mówiąc już o podziemnych tunelach.
Na szczęście szybko się uczyłam. Pod skrzydłem z salą gimnastyczną wydostałam się z podziemi do korytarza biegnącego pod pokojem muzycznym. Przeszłam pod solarium, a potem wstąpiłam na zakamuflowane schody do Sali Wielkiej, w której zastałam Nasha Hawthorne’a wspartego w niedbałej pozie o kamienny kominek. Czekał.
– Cześć, mała.
Nashowi nawet nie drgnęła powieka, kiedy wyrosłam przed nim jak spod ziemi. Szczerze mówiąc, najstarszy z braci Hawthorne’ów sprawiał wrażenie, jakby mógł sobie stać wyluzowany przy kominku, choćby cały dom walił się dookoła niego. Nash Hawthorne pewnie uchyliłby beztrosko swojego kowbojskiego kapelusza nawet przed samą kostuchą.
– Cześć – odpowiedziałam.
– Spodziewam się, że pewno nie widziałaś Graysona? – zapytał.
Jego teksański zaśpiew sprawił, że pytanie zabrzmiało niemal leniwie. To jednak nie złagodziło treści wypowiedzianych przez niego słów.
– Nie. – Wolałam odpowiadać krótko i nie okazywać emocji. Ja i Grayson Hawthorne zachowywaliśmy dystans.
– I pewno nie wiesz o rozmowie, którą odbył Gray z naszą matką, zanim się wyprowadziła?
Skye Hawthorne, młodsza córka Tobiasa Hawthorne’a i matka wszystkich czterech jego wnuków, próbowała pozbawić mnie życia. Człowiek, który miał pociągnąć za spust, obecnie siedział w więziennej celi, a Skye została zmuszona do opuszczenia Hawthorne House. Przez Graysona. „Będę cię zawsze chronił” – powiedział. „Ale my... to nie może się zdarzyć”.
– Nie mam pojęcia – odrzekłam beznamiętnie.
– Tak właśnie sądziłem. – Nash puścił do mnie oko. – Twoja siostra i prawniczka szukają cię w Skrzydle Wschodnim.
Trudno sobie wyobrazić słowa nacechowane większym ciężarem emocjonalnym. Moja prawniczka była jego eksnarzeczoną, a siostra...
Nie wiedziałam, kim właściwie byli dla siebie Libby i Nash Hawthorne.
– Dzięki – powiedziałam, ale kiedy ruszyłam krętymi schodami do Skrzydła Wschodniego Hawthorne House, nie zrobiłam tego, by szukać Libby. Ani Alisy. Założyłam się z Jamesonem i zamierzałam ten zakład wygrać. A zatem krok pierwszy – gabinet Tobiasa Hawthorne’a.
W gabinecie stało mahoniowe biurko, a za biurkiem znajdowała się ściana pełna trofeów, patentów oraz książek z nazwiskiem Hawthorne na grzbietach – zapierające dech w piersi przypomnienie, że w braciach Hawthorne’ach nie ma absolutnie nic zwykłego. Stworzono im idealne możliwości rozwoju, więc Hawthorne senior oczekiwał, że będą niezwykli. Nie przyszłam tu jednak gapić się na trofea.
Usiadłam za biurkiem i otworzyłam sekretną przegródkę, którą odkryłam nie tak dawno temu. Znajdowała się w niej teczka. Teczka zaś zawierała moje fotografie. Niezliczone zdjęcia zrobione w ciągu wielu lat. Po tamtym pamiętnym spotkaniu w taniej restauracji Tobias Hawthorne miał mnie cały czas na oku. „Jedynie ze względu na moje nazwisko? Czy kierował nim inny motyw?”.
Przewertowałam fotografie i wyjęłam dwie z nich. Jameson miał rację tam, w podziemiach. Nie powiedziałam mu całej prawdy. Dwa razy sfotografowano mnie z Tobym, ale jeśli chodzi o mężczyznę na zdjęciach, to przy obu okazjach ich autorowi udało się uchwycić zaledwie tył jego głowy.
Czy Tobias Hawthorne rozpoznał Toby’ego od tyłu? Czy „Harry” zorientował się, że jest fotografowany, i specjalnie odwrócił się od obiektywu?
Jeżeli szukałam wskazówek, to raczej nie miałam się czego chwycić. Dzięki teczce dowiedziałam się jedynie, że Tobias Hawthorne obserwował mnie przez wiele lat, zanim w moim życiu pojawił się człowiek znany mi jako Harry. Przewróciłam kciukiem więcej zdjęć i dotarłam do kopii mojego aktu urodzenia. Podpis mojej mamy był staranny, ojca zaś stanowił dziwną kombinację liter pisanych i drukowanych. Tobias Hawthorne podkreślił podpis ojca oraz datę moich narodzin.
10/18. Wiedziałam, dlaczego ta data jest ważna, Grayson i Jameson kochali – obaj – dziewczynę, która nazywała się Emily Laughlin. Jej śmierć – do której doszło 18 października – ich poróżniła. Dziadek chłopców z jakiejś przyczyny wymyślił sobie, że dzięki mnie znowu się do siebie zbliżą. Dlaczego jednak Tobias Hawthorne podkreślił podpis mojego ojca? Ricky Grambs nigdy się nami nie interesował. Nawet nie odebrał telefonu, kiedy mama zmarła. Gdyby to od niego zależało, trafiłabym do rodziny zastępczej. Wbijając wzrok w podpis Ricky’ego, starałam się sprawić siłą woli, by zaznaczenie wykonane ręką Tobiasa Hawthorne’a objawiło mi swój sens.
Bez skutku.
Z zakamarków umysłu dotarł do mnie głos mamy. „Mam tajemnicę” – powiedziała mi na długo przed tym, zanim Tobias Hawthorne umieścił moje nazwisko w testamencie. „Chodzi o dzień, w którym się urodziłaś”.
Nie wiem, co miała na myśli, ale teraz, kiedy odeszła, szansa na poznanie tej tajemnicy przepadła bezpowrotnie. Jedno, co wiedziałam na pewno, to fakt, że nie byłam spokrewniona z Hawthorne’ami. Nawet gdyby nie świadczyło o tym nazwisko mojego ojca na akcie urodzenia, test DNA potwierdził definitywnie, że w moich żyłach nie płynie ich krew.
Dlaczego zatem Toby mnie znalazł? I czy w ogóle mnie szukał? Przypomniało mi się, co Jameson mówił o swoim dziadku – że lepiej jest upiec dwanaście pieczeni na jednym ogniu niż dwie. Przeglądając jeszcze raz zawartość teczki, próbowałam znaleźć jakiś strzęp ukrytych znaczeń. Czego tam nie dostrzegałam? Musiało być coś...
Pukanie do drzwi było jedynym ostrzeżeniem, zanim klamka zaczęła się poruszać. Zgarnęłam szybko fotografie i wsunęłam teczkę z powrotem do ukrytej przegrody.
– Tutaj jesteś! – Adwokatka Alisa Ortega stanowiła wzór profesjonalizmu. Jej brwi wygięły się ku górze, nadając twarzy wyraz, który zawsze nazywałam w myślach alisią miną. – Zapomniałaś o grze, dobrze mi się zdaje?
– O grze? – powtórzyłam niepewna, którą grę miała na myśli.
Odkąd przekroczyłam próg Hawthorne House, cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że wciąż w coś gram.
– O meczu – wyjaśniła Alisa, znowu z tą alisią miną. – Czyli o drugim etapie twojego debiutu w kręgach towarzyskich Teksasu. Teraz, po wyprowadzce Skye z Hawthorne House, pozory są ważniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Musimy kontrolować narrację. To ma być opowieść o Kopciuszku, a nie skandal – to zaś znaczy, że musisz odgrywać rolę Kopciuszka. Publicznie. Tak często i przekonująco, jak to możliwe. Zacznij dzisiaj od zajęcia miejsca w loży właścicielki klubu.
„Loża właścicielki klubu”. To otworzyło klapkę w mojej pamięci.
– Aha, o tej grze! – powiedziałam, tym razem ze zrozumieniem. – W sensie meczu ligi NFL! Bo teraz mam mój własny klub futbolowy.
Nadal trudno mi było ogarnąć umysłem ten fakt. Na tyle trudno, że niemal udało mi się nie zwrócić uwagi na pozostałe słowa Alisy – te o Skye. Zgodnie z umową, do której zobowiązaliśmy się z Graysonem, miałam nikomu nie mówić o udziale jego matki w próbie zamachu na moje życie. W zamian za to on zobowiązał się do wyciągnięcia konsekwencji.
Tak jak to wcześniej obiecał.
– W loży właścicieli klubu znajduje się czterdzieści osiem miejsc. – Alisa przyjęła ton wykładowcy. – Ogólną mapę rezerwacji tworzymy z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. To miejsca zarezerwowane jedynie dla VIP-ów. Tu nie chodzi tylko o futbol; to sposób na otwarcie sobie drogi do mnóstwa innych stołów. Niemal każdy marzy o tym, by zostać zaproszonym – politycy, celebryci, szefowie firm. Kazałam Orenowi dokładnie sprawdzić informacje o wszystkich zainteresowanych przyjściem na dzisiejszy wieczór, będziemy też mieli pod ręką zawodowego fotografa, który znajdzie kilka strategicznych kadrów. Landon przygotowała notkę prasową, która ukaże się godzinę przed grą. Jedyne zmartwienie, jakie teraz nam zostało, to... – Taktownie zawiesiła głos.
Prychnęłam.
– Ja?
– To ma być historia Kopciuszka – przypomniała mi Alisa. – Jak sądzisz, co Kopciuszek powinien włożyć, idąc na swój pierwszy mecz NFL?
Spodziewałam się, że to podchwytliwe pytanie.
– Coś w tym rodzaju? – W drzwiach stanęła Libby.
Miała na sobie sportową bluzę z logo drużyny Lone Star, a do tego dopasowany kolorystycznie szalik, rękawiczki i wysokie buty. Ufarbowane na niebiesko włosy związała w kucyki po obu stronach głowy, używając dużej liczby błękitnych i złocistych wstążek.
Alisa zmusiła się do uśmiechu.
– Tak – zwróciła się do mnie. – Coś w tym rodzaju... ale raczej bez czarnej szminki, czarnego lakieru na paznokciach i tej obroży.
Libby była najbardziej optymistyczną na świecie gotką, Alisa zaś nie podzielała zmysłu modowego mojej siostry.
– Jak już mówiłam – kontynuowała dobitnie Alisa – dzisiejsza okazja jest bardzo ważna. Kiedy Avery będzie grać Kopciuszka przed kamerami, ja pokręcę się wśród gości, żeby się zorientować, jakie jest ich nastawienie.
– Wobec czego? – zapytałam.
Wiele razy powtarzano mi, że testament Tobiasa Hawthorne’a jest ostateczny, jakby wykuty w skale. O ile się orientowałam, członkowie rodziny Hawthorne’ów zrezygnowali z wszelkich prób podważania jego woli.
– Nie zaszkodzi mieć kilku silnych zawodników w swojej części ringu – powiedziała Alisa. – A chcemy, żeby nasi sojusznicy czuli się wyluzowani.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Nash zachował się tak, jakby dopiero co przypadkiem wpadł na nas. Jakby to nie on uprzedził mnie, że Alisa i Libby mnie szukały. – Mów dalej, Lee-Lee – zachęcił moją prawniczkę. – Mówiłaś coś o wyluzowaniu.
– Ludzie muszą poczuć, że Avery nie zamierza robić rewolucji. – Alisa starannie unikała patrzenia bezpośrednio na Nasha. Zachowywała się niczym człowiek, który nie jest w stanie patrzeć prosto w słońce. – Wasz dziadek miał inwestycje, partnerów biznesowych, układy polityczne... Te rzeczy wymagają ostrożnego balansowania.
– Ona ma na myśli – Nash zwrócił się do mnie – że ludzie muszą odnieść wrażenie, iż McNamara, Ortega i Jones absolutnie panują nad sytuacją.
„Nad sytuacją?” – pomyślałam. „Czy nade mną?”. Nie zachwycała mnie wizja występowania w roli czyjejś marionetki. Firma miała pracować dla mnie, przynajmniej w teorii.
Ta myśl sprawiła, że wpadłam na pewien pomysł.
– Alisa? Pamiętasz, jak poprosiłam cię, żebyś zorganizowała pieniądze dla mojego przyjaciela?
– Dla Harry’ego, tak? – upewniła się Alisa, ale ja odniosłam wrażenie, że jej uwagę zajmują trzy sprawy jednocześnie: moje pytanie, jej wielkie plany na dzisiejszy wieczór oraz kąciki ust Nasha, które uniosły się, kiedy zobaczył strój Libby.
Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowałam, było to, żeby moja prawniczka śledziła spojrzenia jej eksnarzeczonego posyłane w kierunku mojej siostry.
– Tak. Udało ci się je dostarczyć? – zapytałam.
Najprostszym sposobem uzyskania odpowiedzi było namierzenie Toby’ego... zanim dotrze do niego Jameson.
Alisa oderwała wzrok od Libby i Nasha.
– Niestety – rzekła pospiesznie. – Moi ludzie nie zdołali wpaść na ślad twojego Harry’ego.
Obracałam w myślach wynikające stąd implikacje. Toby Hawthorne pojawił się w parku kilka dni po śmierci mojej mamy, a niecały miesiąc po moim wyjeździe przepadł bez wieści.
– No dobrze – powiedziała Alisa, splatając przed sobą dłonie. – Wróćmy do kwestii twojej garderoby...
ROZDZIAŁ 3
Jeszcze nigdy w życiu nie oglądałam meczu futbolowego, ale jako właścicielka teksańskiej drużyny Lone Stars raczej nie mogłam tego wyznać reporterom, których tłum ciasno otoczył SUV-a, kiedy zatrzymaliśmy się przed stadionem. Nie mogłam się również przyznać, że w koszulce sportowej z odsłoniętymi ramionami oraz w kowbojkach w kolorze metalicznego błękitu, które miałam na nogach, czułam się mniej więcej tak normalnie jak w halloweenowym przebraniu.
– Opuść szybę w oknie – pouczyła mnie Alisa. – Uśmiechnij się i krzyknij: „Naprzód, Lone Stars!”.
Nie chciałam opuszczać szyby. Nie chciałam się uśmiechać. Nie chciałam niczego wykrzykiwać – mimo to posłuchałam jej rad. Bo odgrywaliśmy historię Kopciuszka, a ja byłam jej gwiazdą.
– Avery!
– Avery, popatrz tutaj!
– Jak się czujesz przed pierwszą grą w roli nowej właścicielki?
– Czy skomentujesz pogłoski o tym, że napadłaś na Skye Hawthorne?
Nie miałam doświadczenia w kontakcie z przedstawicielami mediów, lecz wiedziałam o nich dosyć, by znać kardynalną zasadę radzenia sobie z gradem reporterskich pytań – nie odpowiadać na nie. W gruncie rzeczy wolno mi było powiedzieć jedynie, że jestem podekscytowana, wdzięczna, zachwycona i oszołomiona w najcudowniejszym sensie tego słowa.
Robiłam więc, co w mojej mocy, żeby okazać ekscytację, wdzięczność oraz zachwyt. Mecz miało oglądać na żywo niemal sto tysięcy ludzi. Kilka milionów na całym świecie kibicowało mojej drużynie przed telewizorami. Mojej drużynie!
– Naprzód, Lone Stars! – krzyknęłam na całe gardło.
Chciałam zamknąć okno, ale kiedy sięgnęłam do przycisku, z tłumu wyłoniła się jakaś postać. Nie był to dziennikarz.
Mój ojciec.
Ricky Grambs całe życie traktował mnie w najlepszym razie jak niechciany balast. Nie widziałam go od ponad roku. Ale teraz, kiedy odziedziczyłam miliardy?
Nagle się zjawił.
Odwróciłam się od niego – oraz od paparazzich – i podciągnęłam szybę.
– Ave? – Głos Libby zabrzmiał niepewnie.
Nasz pancerny SUV zjechał do prywatnego garażu pod stadionem. Moja siostra była optymistką. Miała jak najlepszą opinię o wszystkich ludziach – także o tym facecie, który nigdy nie zrobił ani jednej cholernej rzeczy dla żadnej z nas.
– Wiedziałaś, że on tu będzie? – zapytałam półgłosem.
– Nie! – odparła Libby. – Przysięgam! – Chwyciła zębami dolną wargę, rozmazując sobie czarną szminkę. – Ale on tylko chce porozmawiać.
„Uhm, no jasne”.
Oren, szef mojej ochrony siedzący na miejscu kierowcy, zaparkował i powiedział spokojnie do mikrofonu za uchem:
– Mieliśmy pewien kłopot przy północnym wejściu. Wystarczy obserwacja, ale oczekuję kompletnego raportu.
Jedną z zalet życia miliarderki mającej na usługach zespół ochrony złożony z emerytowanych funkcjonariuszy sił specjalnych był fakt, że kolejna szansa na wpadnięcie w podobną zasadzkę była bliska zera. Zepchnęłam na dalszy plan emocje, które wydobył z mulistego dna mojej duszy widok Ricky’ego, i wysiadłam z samochodu prosto w czeluść jednego z największych stadionów sportowych na świecie.
– Do dzieła – powiedziałam.
– Pamiętaj – zwróciła się do mnie Alisa, kiedy wysiadła z auta. – Firma jest w stanie poradzić sobie z twoim ojcem bez problemu.
To też była zaleta wynikająca z bycia jedyną klientką kancelarii prawniczej o wielomiliardowym kapitale.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Alisa.
Nie należała do osób, które przejmują się emocjami innych ludzi. Próbowała raczej ustalić, czy tego wieczoru nie stanowię słabego ogniwa jej planu.
– Nic mi nie jest – odpowiedziałam.
– Dlaczego miałoby jej coś dolegać?
Ten głos – niski i dźwięczny – dobiegł z windy za moimi plecami. Obróciłam się i pierwszy raz od siedmiu dni zobaczyłam przed sobą Graysona Hawthorne’a. Jego włosy były jasne, oczy szare jak lód, a kości policzkowe tak ostre, że można by nimi ciąć jak nożami. Jeszcze dwa tygodnie temu powiedziałabym, że był najbardziej pewnym swego, pyszałkowatym, aroganckim dupkiem, jakiego spotkałam w życiu.
Teraz nie miałam pojęcia, co sądzić o Graysonie Hawthornie.
– Dlaczego? – powtórzył szorstko, wychodząc z windy. – Dlaczego Avery miałaby się źle czuć?
– Mój wiecznie nieobecny tatulek nagle pojawił się pod stadionem – wymamrotałam. – To nic takiego.
Grayson mierzył mnie wzrokiem, jego oczy wwiercały się we mnie. Po chwili obrócił się do Orena.
– Stanowi zagrożenie?
„Będę cię zawsze chronił” – przyrzekł. „Ale my... to nie może się zdarzyć”.
– Nie potrzebuję twojej opieki – rzuciłam ostro. – Sama doskonale wiem, jak się chronić przed Rickym.
Minęłam Graysona i weszłam do windy, z której przed chwilą wysiadł.
Gdy zostaniesz porzucona, cała sztuka polega na tym, żeby nie tęsknić za człowiekiem, który od ciebie odszedł.
Po minucie, kiedy drzwi windy otworzyły się przed lożą właścicieli, weszłam do niej, mając u swojego boku Alisę z jednej strony i Orena z drugiej, a na Graysona już nawet nie zerknęłam. Zjechał na dół windą, zatem oczywiście był tu przede mną – pewnie po to, żeby porozmawiać z obecnymi tu ludźmi. Beze mnie.
– Avery. Dotarłaś. – Szyję Zary Hawthorne-Calligaris zdobił sznur delikatnych pereł. W jej kanciastym uśmiechu było coś, co kazało mi pomyśleć, iż mogłaby zabić człowieka tymi perłami, gdyby przyszła jej na to ochota. – Nie byłam pewna, czy się dzisiaj pojawisz.
„A ty nie omieszkałabyś czynić honorów domu pod moją nieobecność” – dodałam w myślach. Przypomniałam sobie o tym, co mówiła Alisa – o sprzymierzeńcach, silnych graczach oraz o kontaktach, które można nawiązać dzięki biletom w tej loży.
Jak powiedziałby Jameson: „niech więc gra się zacznie”.
ROZDZIAŁ 4
Zloży właścicieli rozciągał się doskonały widok na linię pięćdziesięciu jardów, ale godzinę przed pierwszym gwizdkiem jeszcze nikt nie patrzył na boisko. Loża sięgała daleko w głąb budynku i tam się rozszerzała, a wraz z odległością od siedzeń honorowych coraz bardziej przywodziła na myśl ekskluzywny bar albo klub. Dzisiaj to ja stanowiłam w nim główną rozrywkę – dziwadło, ciekawostkę, wystrojoną papierową lalkę. Całą wieczność ściskałam gościom dłonie, pozowałam do zdjęć i udawałam, że rozumiem futbolowe żarciki. Jakimś cudem udało mi się nie gapić w niemym zachwycie na gwiazdę popu, na byłego wiceprezydenta ani na szefa koncernu technologicznego, który pewnie zgarnia więcej forsy w czasie potrzebnym na skorzystanie z toalety, niż większość ludzi jest zdolna zarobić w ciągu całego życia.
Mój mózg na chwilę dosłownie zastygł, kiedy usłyszałam słowa: „wasza wysokość” i dotarło do mnie, że jest wśród nas ktoś z rodziny królewskiej.
Alisa zapewne wyczuła, że zbliżam się do kresu wytrzymałości psychicznej.
– Za chwilę początek gry – powiedziała, wspierając lekko dłoń na moim ramieniu, pewnie żebym nie zwiała gdzie pieprz rośnie. – Chodźmy do naszych miejsc.
Udało mi się wytrzymać do końca pierwszej połowy, a potem rzeczywiście uciekłam. Przechwycił mnie Grayson. Nie mówiąc ani słowa, skinął w bok głową, a potem po prostu ruszył z miejsca, pewny, że zrobię to samo.
Ja zaś wbrew sobie spełniłam jego oczekiwania. I znalazłam drugą windę.
– Ta jedzie wyżej – powiedział.
Jazdę dokądkolwiek z Graysonem Hawthorne’em zapewne należało uznać za błąd, ale biorąc pod uwagę, że alternatywą było dalsze przebywanie wśród wielkich tego świata, zdecydowałam się podjąć ryzyko.
Jadąc windą, milczeliśmy całą drogę. Drzwi otworzyły się i zobaczyliśmy małe pomieszczenie z pięcioma siedzeniami – wszystkie były puste. Stąd mieliśmy jeszcze lepszy widok na boisko niż z dołu.
– Dziadek udzielał się towarzysko, tylko dopóki się nie znudził, po czym przychodził tutaj – powiedział Grayson. – Jedynie ja i moi bracia mogliśmy go tu odwiedzać.
Usiadłam i zapatrzyłam się na stadion. Na trybunach siedziało tak wielu ludzi! Panująca tam energia, chaos, a także sama skala tego wydarzenia nieco mnie przytłaczały. Tutaj jednak było spokojnie i cicho.
– Sądziłem, że będziesz chciała przyjść na mecz z Jamesonem. – Grayson nie próbował się przysiąść, jakby nie ufał sobie na tyle, by znaleźć się blisko mnie. – Spędzacie ze sobą dużo czasu.
Ta uwaga mnie zirytowała, chociaż nie zamierzałam analizować przyczyn takiej reakcji.
– Założyłam się z twoim bratem.
– O co?
Wolałabym nie odpowiadać na to pytanie, ale kiedy nieopatrznie skierowałam na niego wzrok, nie mogłam się powstrzymać. Chciałam wzbudzić w nim emocje, a to był dobry moment.
– Toby żyje.
Kto inny może nie dostrzegłby u Graysona żadnej reakcji, ale ja zauważyłam, że przebiegł go dreszcz. Skierował na mnie spojrzenie swoich szarych oczu.
– Słucham?
– Twój wujek żyje i nieźle się bawi, udając bezdomnego w New Castle w Connecticut.
Wiem, mogłam być delikatniejsza.
Grayson podszedł. W końcu zrobił mi zaszczyt i usiadł koło mnie. Widziałam, jakie ma spięte ramiona, kiedy splótł dłonie i wcisnął je między kolana.
– O czym dokładnie mówisz, Avery?
Rzadko się zdarzało, by zwracał się do mnie po imieniu. Było już za późno, żeby cofnąć moje słowa.
– Widziałam fotografię Toby’ego w medalionie twojej babci. – Zacisnęłam powieki i wróciłam pamięcią do tamtej chwili. – Poznałam go. Mnie przedstawił się jako Harry. Ponad rok co tydzień graliśmy w szachy w parku. – Otworzyłam oczy. – Nie jesteśmy pewni z Jamesonem, jaka się z tym wiąże historia. Ale się dowiemy. Założyliśmy się o to, kto zrobi to pierwszy.
– Komu o tym powiedziałaś? – Głos Graysona brzmiał śmiertelnie poważnie.
– O zakładzie?
– O Tobym.
– Bunia była przy mnie, kiedy odkryłam prawdę. Zamierzałam powiedzieć Alisie, ale...
– Nic jej nie mów – wszedł mi w słowo Grayson. – Nikomu ani słowa. Rozumiesz?
Utkwiłam w nim wzrok.
– Chyba nie za bardzo.
– Moja matka nie ma podstaw, żeby podważyć testament. Ciotka nie ma podstaw, żeby podważyć testament. Ale Toby? – Grayson dorastał w przeświadczeniu, że odziedziczy spadek. Ze wszystkich braci Hawthorne’ów on najgorzej zniósł wiadomość o wydziedziczeniu. – Jeśli mój wuj żyje, tylko on na całym świecie mógłby podważyć ostatnią wolę zmarłego.
– Mówisz tak, jakby to było coś złego – zauważyłam. – Z mojego punktu widzenia na pewno. Ale z twojego...
– Matka nie może się o tym dowiedzieć. Zara nie może się dowiedzieć. – Mina Graysona wyrażała krańcowe napięcie i świadczyła o tym, że koncentrował się na mnie bez reszty. – McNamara, Ortega ani Jones nie mogą się dowiedzieć.
Tamtego tygodnia, kiedy omawialiśmy z Jamesonem ów rozwój wypadków, wciągnęło nas kompletnie rozwiązanie tajemnicy – nie zastanawialiśmy się, co może się zdarzyć, jeżeli zaginiony spadkobierca Tobiasa Hawthorne’a nagle pojawi się cały i zdrowy.
– Nie jesteś ani trochę zainteresowany? – zapytałam Graysona. – Nie chcesz się dowiedzieć, co to może znaczyć?
– Wiem, co to znaczy – odparł zwięźle Grayson. – Właśnie ci o tym mówię, Avery.
– Nie sądzisz, że gdyby twój wujek był zainteresowany otrzymaniem spadku, to do tej pory już dałby o sobie znać? – zapytałam. – Chyba że ma powód, by się ukrywać.
– No to niech się ukrywa. Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie ryzyko...
Grayson nie miał możliwości dokończenia swojego pytania.
– Czym byłoby życie bez odrobiny ryzyka, bracie?
Obróciłam się ku windzie. Nie zauważyłam, jak zjechała ani kiedy wróciła, ale oto stał przed nami Jameson. Minął Graysona i zajął miejsce po mojej drugiej stronie.
– Jakieś postępy w sprawie naszego zakładu, dziedziczko?
Prychnęłam.
– Chciałoby się wiedzieć, co nie?
Jameson uśmiechnął się kpiąco, a potem otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale jego słowa zagłuszył huk. Więcej niż jeden. „Strzelanina!”. Poczułam w żyłach przypływ paniki, a potem nagle znalazłam się na podłodze. „Gdzie strzelec?!”. To było jak powtórka z Black Wood. Tak samo jak w Black Wood.
– Dziedziczko.
Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam złapać tchu. Wtem Jameson wylądował koło mnie na podłodze. Przysunął twarz do mojej twarzy i ujął dłońmi moją głowę.
– Sztuczne ognie – powiedział. – To tylko fajerwerki, dziedziczko. Pokaz w przerwie meczu.
Mój mózg rejestrował jego słowa, ale ciało nadal błądziło wśród wspomnień. Jameson był wtedy ze mną w Black Wood. Osłonił mnie własnym ciałem.
– Nic ci nie grozi, Avery. – Grayson uklęknął koło mnie i Jamesona. – Nie pozwolimy cię skrzywdzić.
Przez dłuższą, przeciągającą się chwilę w pomieszczeniu nie dało się słyszeć żadnych dźwięków oprócz naszych oddechów. Graysona. Jamesona. I mojego.
– Tylko fajerwerki – powtórzyłam za Jamesonem, wciąż czując ucisk w piersi.
Grayson wstał, ale Jameson trwał dokładnie w tej samej pozycji, co przedtem. Patrzył na mnie, czułam na sobie ciężar jego ciała. W jego minie było coś niemal czułego. Przełknęłam ślinę... i raptem jego usta wykrzywił szelmowski uśmiech.
– A tak na marginesie, dziedziczko, ja już poczyniłem wielkie postępy w kwestii naszego zakładu.
Powiódł delikatnie kciukiem pod moim uchem.
Zadrżałam, a potem zmroziłam go wzrokiem i podniosłam się z ziemi. Jeśli chciałam zachować zdrowe zmysły, koniecznie musiałam wygrać ten zakład. I to szybko.
ROZDZIAŁ 5
Poniedziałek oznaczał naukę. W prywatnej szkole. W prywatnej szkole z – jak się zdawało – nieograniczonymi środkami finansowymi oraz tak zwanym „modułowym systemem nauki”, z powodu którego miałam w ciągu dnia przypadkowo rozsiane okresy czasu wolnego. Wykorzystałam ów czas na wygrzebanie wszystkiego, co się dało, na temat Toby’ego Hawthorne’a.
Podstawowe informacje już miałam – był najmłodszym z trojga dzieci Tobiasa Hawthorne’a i, zdaniem większości źródeł, jego faworytem. Ukończywszy dziewiętnaście lat, udał się z przyjaciółmi na wycieczkę na prywatną wyspę rodziny Hawthorne’ów u wybrzeża Oregonu. Tam podczas szalejącej burzy wybuchł tragiczny pożar, a ciała Toby’ego nigdy nie znaleziono.
Wiadomość o tragedii trafiła do prasy i przeglądając artykuły, udało mi się poznać więcej szczegółów tamtego zdarzenia. Czworo ludzi pojechało na wyspę Hawthorne’ów. Żadne z nich nie wróciło stamtąd żywe. Wydobyto trzy ciała. Toby’ego uznano za ofiarę sztormu.
Wyszperałam tyle, ile mogłam, o pozostałych ofiarach. Dwie z nich dałoby się określić jako klony Toby’ego – chłopcy z dobrych szkół, przyszli spadkobiercy fortun. Trzecią była dziewczyna, Kaylie Rooney. Z moich ustaleń wynikło, że pochodziła z tamtej okolicy. Mieszkała w małej miejscowości rybackiej na lądzie i była sprawiającą kłopoty nastolatką. W kilku artykułach wspomniano, że miała przeszłość kryminalną – ciążyły na niej uchylone z upływem czasu zarzuty dla młodocianych przestępców. Więcej czasu zajęło mi znalezienie źródła – chociaż niezbyt rzetelnego – w którym odnotowano, że przeszłość przestępcza Kaylie Rooney dotyczyła między innymi narkotyków, czynnej napaści i podpalenia.
To ona roznieciła pożar. Taką tezę forsowały media, jednak skrzętnie unikały powiedzenia tego wprost. Trzej obiecujący młodzi mężczyźni i jedna młoda kobieta z przeszłością. Impreza, która wymknęła się spod kontroli. Wszystko w morzu ognia. Kaylie wskazywano w prasie jako jedyną winowajczynię – czasami między wierszami, innym razem jawnie. Chłopcy byli wychwalani pod niebiosa, opiewano ich zalety i wskazywano ich jako wzory do naśladowania. Colin Anders Wright. David Golding. Tobias Hawthorne II. Tacy wspaniali mężczyźni, taki potencjał zmarnowany zbyt szybko.
A Kaylie Rooney? Ta dziewczyna to same kłopoty.
Zaćwierkał mój telefon. Zerknęłam na ekran i przeczytałam esemesa... od Jamesona: Wpadłem na trop.
Jameson uczył się w ostatniej klasie szkoły Heights Country Day. Teraz znajdował się gdzieś na terenie jej wspaniałego kampusu. „Jaki trop?” – przeszło mi przez myśl, ale powstrzymałam się przed odpisaniem, żeby nie dać mu satysfakcji. Po jakimś czasie ikonka w komórce dała mi znać, że Jameson znowu pisze.
„No dalej, zdradź wszystko, co wiesz” – pomyślałam.
W końcu nadeszła wiadomość. Podniesiemy stawkę?
Refektarz Heights Country Day nie przypominał przeciętnej stołówki w szkole średniej. Długie drewniane stoły ciągnęły się przez całą długość sali. Na ścianach wisiały portrety. Sklepione krzyżowo sufity wznosiły się wysoko nad głowami, a okna wypełniały witraże. Odebrawszy swój lunch, instynktownie rozejrzałam się po sali, szukając Jamesona – lecz zamiast niego wypatrzyłam innego z braci Hawthorne’ów.
Xander Hawthorne siedział przy jadalnym stole i uważnie studiował przedmiot, który położył przed sobą na blacie. Wyglądało to w pewnym stopniu jak kostka Rubika, ale miało wydłużony kształt, a każdy element mógł się poruszać wzdłuż dowolnej płaszczyzny. Domyślałam się, że był to wynalazek samego Xandra. Pewnego razu wyznał mi, że ze wszystkich braci jego najłatwiej dałoby się omamić za pomocą skomplikowanych urządzeń... oraz bułeczek scones.
Teraz zastanawiałam się nad tym wyznaniem, patrząc, jak przesuwa palcami w tę i z powrotem trzy kostki układanki. Kiedy jego bracia uganiali się za rozwiązaniami łamigłówek zaprojektowanych przez dziadka, Xander często zostawał sam na sam z seniorem i dzielił się z nim bułeczkami. Czy rozmawiali kiedykolwiek o Tobym? Był tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć. Przeszłam przez refektarz i usiadłam koło Xandra, ale ten pozostawał zatopiony tak głęboko w myślach, że nie zwrócił na mnie uwagi. Obracał wciąż klocki układanki – w tę i z powrotem, w tę i z powrotem.
– Xander...
Obrócił się w moją stronę i zamrugał.
– Avery! Co za przyjemna i obiektywnie rzecz biorąc, nie taka znowu nieoczekiwana niespodzianka!
Jego prawa ręka powędrowała na prawo od urządzenia do leżącego tam notesu, żeby go zamknąć.
Uznałam, że to znaczy, iż Xander Hawthorne coś knuje. Cóż, to samo można było powiedzieć o mnie.
– Mogę cię o coś zapytać?
– To zależy – odparł Xander. – Masz w planach dzielenie się tymi wypiekami?
Zerknęłam na rogalik i ciastko na mojej tacy. Podsunęłam ku niemu to drugie.
– Co wiesz o swoim wujku Tobym?
– Dlaczego cię to interesuje? – Xander nagryzł ciastko i zmarszczył brwi. – Czy to zawiera suszoną żurawinę? Jakim trzeba być potworem, żeby łączyć nadzienie karmelowe z suszoną żurawiną?
– Byłam po prostu ciekawa – powiedziałam.
– Wiesz, co mówią o ciekawości – ostrzegł mnie beztroskim tonem Xander, odgryzając monstrualnie wielki kęs ciastka. – Ciekawość to pierwszy stopień do... Bex!
Xander przełknął to, co miał w ustach. Jego twarz się rozpromieniła.
Powiodłam za jego wzrokiem i zobaczyłam Rebekkę Laughlin stojącą za mną z tacą w rękach. Wyglądała jak zawsze, czyli jak księżniczka przeniesiona żywcem z jakiejś bajki. Włosy o barwie rubinu. Nienaturalnie szeroko osadzone oczy.
Wina wymalowana na twarzy.
Jakby czytając mi w myślach, Rebecca szybko odwróciła wzrok. Czułam, że stara się na mnie nie patrzeć.
– Przyszło mi na myśl, że możesz potrzebować pomocy – rzekła z wahaniem do Xandra. – W tym...
– Czymś! – wszedł jej w słowo Xander i pochylił się nad stołem.
Przymrużyłam oczy i zwróciłam głowę w kierunku najmłodszego z Hawthorne’ów... oraz w stronę notesu, który zatrzasnął, kiedy mnie zauważył.
– W czym? – zapytałam podejrzliwie.
– Muszę już iść – dobiegł zza moich pleców głos Rebekki.
– Powinnaś raczej usiąść i posłuchać, jak się wkurzam na suszoną żurawinę – sprostował Xander.
Po dłuższym zastanowieniu Rebecca w końcu usiadła, zostawiwszy między nami jedno wolne miejsce. Jej kryształowo czyste, zielone oczy zwróciły się ku mnie.
– Avery. – Znowu spuściła wzrok. – Jestem ci winna przeprosiny.
Ostatnim razem, kiedy ze sobą rozmawiałyśmy, przyznała się, że ukryła przede mną, jaką rolę odegrała Skye w zamachu na moje życie.
– Nie jestem pewna, czy ich oczekuję.
Nie mogłam opanować irytacji. Na poziomie intelektualnym rozumiałam, że Rebecca całe życie spędziła w cieniu swojej siostry, że śmierć Emily nią wstrząsnęła, że w pewnym chorym sensie czuła się zobowiązana wobec tragicznie zmarłej siostry, by milczeć w kwestii intrygi uknutej przeciwko mnie przez Skye. Ale na poziomie emocjonalnym... przecież mogłam zginąć!
– Mam nadzieję, że nie dąsasz się w dalszym ciągu o tamto? – zapytała Thea Calligaris, zajmując miejsce pozostawione przez Rebeccę.
– Ty to nazywasz dąsami? – zdziwiłam się. Kiedy ostatni raz znajdowałam się tak blisko Thei, ta też się do czegoś przyznała – do tego, że z premedytacją namówiła mnie, żebym na debiut mający wprowadzić mnie do środowiska śmietanki towarzyskiej Teksasu przebrała się za pewną martwą dziewczynę. – Robisz mi wodę z mózgu, a przez Rebeccę niemal zginęłam!
– Co zrobić? – Thea musnęła opuszkami palce Rebekki. – Jesteśmy pokręconymi dziewczynami.
Był w jej słowach i w tym dotyku jakiś celowy zamiar. Rebecca zerknęła na Theę, na swoje dłonie – a potem podkurczyła palce i ułożyła dłoń na podołku.
Thea przez długie trzy sekundy nie spuszczała wzroku z Rebekki, po czym zwróciła się z powrotem ku mnie.
– Ponadto – rzekła zuchwale – to podobno miał być prywatny lunch.
Prywatny. Tylko dla Rebekki, Thei i Xandra, którzy – o ile ostatnio zdołałam się zorientować – rzadko ze sobą rozmawiali z różnych skomplikowanych przyczyn, do których należały, jak lubił mawiać Xander, nieszczęśliwa miłość, sfingowane randki oraz tragedia.
– O czym mi nie mówicie? – zapytałam Xandra.
Najpierw ten notes. Potem ucieczka od pytania o Toby’ego. Tajemnicze „coś”, w którym miała mu pomóc Rebecca. A teraz jeszcze Thea.
Xander wykpił się od odpowiedzi, napychając sobie usta resztą ciastka.
– No? – ponagliłam, lecz spokojnie żuł dalej.
– W piątek przypadają urodziny Emily – przerwała nagle milczenie Rebecca.
Powiedziała to cicho, ale jej słowa jakby wyssały cały tlen z pomieszczenia.
– Będzie bankiet ze zbiórką pieniędzy zorganizowany ku jej pamięci – dodała Thea, przygważdżając mnie wzrokiem. – Umówiliśmy się z Xandrem i Rebeccą na ten... prywatny lunch, żeby dopiąć szczegóły.
Nie byłam pewna, czy jej wierzyć, ale tak czy inaczej był to wyraźny sygnał dla mnie, żebym już sobie poszła.