Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Niezwykle romantyczne i pięknie opowiedziane zakończenie historii, która rozpoczęła się w "Divine Rivals".
Minęły dwa tygodnie, odkąd Iris Winnow wróciła z frontu posiniaczona i ze złamanym sercem, ale wojna jeszcze się nie skończyła. Roman zaginął, a miasto Oath nadal żyje w stanie niedowierzania i ignorancji. Kiedy Iris i Attie otrzymują kolejną szansę na zgłoszenie ruchów Dacre'a, obie korzystają z okazji i ponownie udają się na zachód. Wiedzą, że to tylko kwestia czasu, zanim konflikt dotrze do miasta, które jest nieprzygotowane na wojnę i łamie się pod rządami kanclerza.
Odkąd obudził się w królestwie Dacre'a, Roman nie pamięta swojej przeszłości. Ale mając pewność, że jego wspomnienia powrócą z czasem, zaczyna pisać artykuły dla Dacre'a, niepewny swojego miejsca w większym planie wojny. Kiedy do drzwi szafy trafia dziwny list, Roman jest najpierw podejrzliwy, a potem zaintrygowany. Nawiązując korespondencję z tajemniczą koleżanką po piórze, wkrótce będzie musiał podjąć decyzję: stanąć po stronie Dacre'a czy zdradzić boga, który go uzdrowił.
Gdy dni stają się coraz ciemniejsze, nieuchronnie zbliżając Romana i Iris do siebie... oboje zaryzykują swoje serca i przyszłość, aby zmienić losy wojny.
Książka odpowiednia dla czytelników 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 477
Tytuł oryginału: Ruthless Vows
Redaktorka prowadząca: Agata Then
Redakcja: Beata Turska
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Justyna Techmańska, Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa)
Jacket design: by Olga Grlic
Jacket art:
flowers © Magdalena Wasiczek/Trevillion
smoke © Audy39/Shutterstock
typewriter keys © marekuliasz/Shutterstock
Grafika w tekście: designed by macrovector/Freepik
Grafika na wewnętrznej stronie okładki: Rawpixel.com/AdobeStock
Drogi Czytelniku / Droga Czytelniczko!
Ta książka porusza tematy i zawiera zachowania, które mogą urazić odbiorców bądź wywołać niepokój, zalecamy ostrożność podczas czytania.
Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.
Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, żałoba, przemoc.
© 2023 by Rebecca Ross LLC. All rights reserved.
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-3312-1
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Dla wszystkich, którzy szukali innego świata za drzwiami szafy.
Dla tych, którzy napisali list i nadal czekają na odpowiedź.
I dla tych, którzy marzą o opowieściach, przepełnieni słowami.
Bądź zdrów! Żegnaj! Twój tęskny śpiew wnet się rozpłynie,
Niosąc się nad łąkami, nad śpiącym strumieniem,
Nad wzgórzami; już kryje go ziemia i trawa
Tam, w innej, odległej dolinie;
Czym to było: zwidzeniem? półsennym marzeniem?
Rozwiała się muzyka: – Cóż teraz: sen? jawa?
JOHN KEATS, Oda do słowikaw tłumaczeniu Stanisława Barańczaka
Nigdy, nawet przez chwilę, nawet po tych wszystkich pokrytych pyłem śmiertelnych latach, nie wątpiła, że pewnego dnia Dacre po nią przyjdzie. Wiedziała, że jej muzyka zatrzyma go w grobie tylko na jakiś czas. Nieważne, ile poświęciła, by ją zaśpiewać – złożone zaklęcie, które rzuciła, w końcu musiało utracić swoją moc.
Śpiewała kołysankę przez cały rok. Od wiosny do lata, kiedy niesione ołowianymi chmurami burze przydawały światu miękkiej zieloności. A potem od lata do jesieni, gdy drzewa stawały w złocie i bursztynie, a szron okrywał konającą trawę. I od jesieni do zimy, gdy góry pokrywały się lodem, a powietrze stawało się kruche i przejrzyste. I potem znów do wiosny.
To wystarczyło, żeby dawny kochanek znalazł się pod gliną na wieki, a ona mogła uspokoić panującego wtedy króla śmiertelników. Co się zaś tyczy pozostałych trzech bogów, Alvy, Mira i Luza… Enva nigdy nie martwiła się ich przebudzeniem.
Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. I każda pieśń ma swój ostatni werset.
Dacre miał się przebudzić, a Enva miała na niego czekać.
Zacisnęła w pięść długie palce, opuchnięte knykcie zabolały. Wiedziała, że jej zaklęcie kiedyś się wyczerpie, nie spodziewała się jednak, jaki będzie koszt pochłonięcia tak wielkiej mocy.
Pogrążona w przeszłości Enva stała w cieniu na Broad Street, patrząc, jak ludzie spieszą w swoich sprawach, nieświadomi jej obecności. Często jej nie dostrzegano, co było jej siłą. Potrafiła wtopić się w tłum śmiertelników, jakby urodziła się pośród nich, z ciałem, podlegającym krwawieniu i rozkładowi, z duchem jak płomień świecy, który jarzył się i migotał. Płonął w ciemności.
Poczekała jeszcze trochę, do zachodu słońca, i dopiero wtedy wkroczyła w zmierzch i przeszła przez ulicę, wpatrując się w konkretną kawiarnię. Była niemal pewna, że już kiedyś tu była, dawno, dawno temu. Zanim to miasto wyrosło ze szczelin między kamieniami. Zanim wzniesiono stalowe szkielety wysokich gmachów.
Przypomniałaby sobie to miejsce na pewno, gdyby tylko pozwoliła wspomnieniom cofnąć się w czasie. Gdyby odważyła się ponownie przeżyć epokę, kiedy mieszkała z Dacre’em pod ziemią. Kiedy zatapiała się tam w samotnych cieniach, budząc się w jego łożu, tęskniąc za niebem.
Zamknął ją w pozłacanej klatce, ale ona wymknęła mu się z rąk.
Dotarła do progu kawiarni, już zamkniętej. Zamki nigdy nie stanowiły dla niej przeszkody, więc i teraz weszła do budynku i przyjrzała się otoczeniu. Tak, kiedyś tu była, tylko wtedy to miejsce wyglądało całkiem inaczej. Enva miała dziwne wrażenie, że wokół niej wszystko się rozwijało i zmieniało jak pory roku – poza nią samą. Była taka jak przed wiekami, wyłoniona z pradawnych konstelacji chłodu i wiatru.
Ale nie przyszła tu po to, żeby ulec przeszłości.
Wytężyła wzrok i ruszyła przed siebie, szukając drzwi.
Wiosna zawitała wreszcie do Oath, ale nawet promienie słońca nie zdołały rozpuścić lodu w kościach Iris Winnow. Szła gwarną Broad Street po nierównym bruku, przez tory tramwajowe i czuła, że ktoś ją śledzi. Oparła się pokusie i nie spojrzała za siebie, wcisnęła tylko dłonie w kieszenie swojego trencza i przeszła nad chwastami, wyrastającymi ze szczelin na chodniku.
Płaszcz liczył sobie ledwie trzy dni i wciąż pachniał sklepem, w którym Iris go kupiła – nutą różanych perfum, dobrą czarną herbatą i wypastowanymi skórzanymi półbutami – a dni stawały się coraz cieplejsze i tak naprawdę nie potrzebowała go w drodze do pracy i do domu. Odkryła jednak, że lubi mieć na sobie trencz przewiązany w talii, nosić go, jakby był zbroją.
Wzdrygnęła się, przepychając przez tłum zgromadzony przed drzwiami piekarni. Liczyła, że śledzący straci ją z oczu w ciżbie amatorów świeżych bułeczek. A może to Forest szedł za nią? Ta myśl najpierw poprawiła, a potem znacznie pogorszyła jej humor. Przecież robił to już wcześniej, w Avalon Bluff. Obserwował ją przez kilka dni, czekając na odpowiedni moment. Nadal czuła się źle z tym wspomnieniem.
Nie mogła się już opierać ani chwili dłużej. Zerknęła przez ramię, a wiatr zdmuchnął jej na twarz kilka kosmyków.
Nie zobaczyła za sobą starszego brata, co jednak o niczym nie świadczyło. Nie był już tym samym wesołym, czułym chłopakiem, jak wtedy, kiedy zaciągnął się do armii Envy. Nie, wojna odcisnęła na nim swoje piętno, nauczyła, jak poruszać się w okopach, strzelać z karabinu i przekradać przez martwą strefę na terenie wroga. Zostawiła w nim głębokie rany. I jeśli śledził ją tego ranka, to znaczyło, że wciąż jej nie ufał.
Nadal wierzył, że ona ucieknie i zostawi jego i Oath bez pożegnania.
Foreście, chcę, żebyś mi wierzył.
Przełknęła ślinę, szła dalej. Minęła budynek, w którym kiedyś pracowała, z redakcją „Oath Gazette” na czwartym piętrze. Miejsce, w którym poznała Romana, uznanego przez nią za aroganckiego snoba z wyższych sfer. Miejsce, w którym po raz pierwszy oglądała swoje słowa wydrukowane, gdzie odkryła dreszczyk emocji związany z pisaniem reportaży.
Przeszła obok ciężkich szklanych drzwi, przesuwając palcem po pierścionku na czwartym palcu. Skręciła w cichszą boczną uliczkę, próbując wyłapać odgłos kroków za sobą. Dzwonki tramwajowe dzwoniły jednak zbyt głośno, straganiarze wołali na rogach ulic. Zdecydowała się wybrać skrót, poszła aleją.
Była to dziwna, chaotyczna droga, gdzie większość pojazdów ryzykowałaby utratę bocznego lusterka. Brukowana uliczka, na której wciąż czuło się magię, pokonując niektóre progi, zerkając w okna czy przechodząc przez cień, który nie znikał nawet w południowym słońcu.
Iris zatrzymała się: na ścianie z białej cegły ktoś jaskrawą czerwoną farbą namalował napis.
Bogowie powinni leżeć w swoich grobach.
Oglądała to zdanie nie pierwszy raz. W zeszłym tygodniu widziała je z boku katedry i na drzwiach biblioteki. Słowa zawsze były jasnoczerwone, niczym krew, a po nich często następowało jedno imię: Enva.
Nikt nie widział bogini od tygodni. Nie śpiewała już ludziom, nie wzywała na wojnę, nie zachęcała do walki, do zaciągnięcia się do wojska. Iris zastanawiała się, czy Enva w ogóle jest jeszcze w Oath, choć niektórzy twierdzili, że od czasu do czasu ją widują. Rozmyślała też nad tym, kto malował te złowieszcze napisy w całym mieście. Wyglądało na to, że istniała tu spora grupa ludzi, która nie chciała w Cambrii żadnych żywych bóstw. Nawet Dacre’a.
Iris skuliła się, poszła dalej. Przed „Inkridden Tribune”obejrzała się raz jeszcze.
Jakiś człowiek rzeczywiście majaczył w głębi ulicy. Ale obrócił się i wślizgnął w cień wejścia do budynku. Dziewczyna nie zdołała dostrzec ani twarzy, ani nawet sylwetki.
Westchnęła, roztarła gęsią skórkę na ramionach. Stała przed redakcją, więc jeśli to Forest deptał jej po piętach, to porozmawia sobie z nim później, kiedy już wróci do ich mieszkania. Rozmowa dojrzewała między nimi już od tygodnia, lecz oboje byli zbyt niezdecydowani, by ją zacząć.
Iris otworzyła drewniane drzwi, jej buty zastukały na czarno-białej posadzce. W świetle słabych żarówek w holu zeszła po schodach. Robiło się coraz chłodniej. Dobry powód, żeby nosić trencz cały rok.
„Inkridden Tribune” mieściła się w piwnicy pradawnego budynku, w którym panowała wieczna jesień. Dębowe biurka przykryte stosami papierów, miedziane rury pod sufitem. Ściany z gołych cegieł, przeciągi, światło mosiężnych lamp, a w nim rozkołysane smugi papierosowego dymu, połyskliwe klawisze maszyn do pisania… Ciemne, ale przytulne miejsce. Iris weszła do redakcji, wdychając jej atmosferę.
Attie siedziała już przy ich wspólnym biurku, z nieobecnym wzrokiem utkwionym w maszynę do pisania. W smukłych brązowych dłoniach trzymała wyszczerbioną filiżankę herbaty i marszczyła czoło w głębokim zamyśleniu.
Iris zdjęła trencz, powiesiła go na oparciu krzesła. Nadal miała na sobie tamte buty, sięgające do kostki, sznurowane, w których chodziła tam, blisko linii frontu. Czuła się w nich znacznie lepiej niż w pantoflach, które zakładała w czasach pracy w „Gazette”. Nie pasowały do kraciastej spódnicy i białej bluzki, ale dopóki Iris pisała dobre artykuły, Helenie Hammond nie przeszkadzał jej strój.
– Dzień dobry – przywitała ją Attie.
– Dzień dobry – odparła Iris, zajmując swoje miejsce. – Ładna dzisiaj pogoda.
– Co oznacza, że zanim stąd wyjdziemy, będzie już burza – mruknęła Attie i napiła się herbaty. A potem znacznie łagodniej wyszeptała: – Masz jakieś wieści?
Iris wiedziała, o co pyta ją przyjaciółka. Chodziło o Romana. Czy Iris jakimś cudem dowiedziała się, co się z nim dzieje.
– Nie – odparła przez ściśnięte gardło.
Od powrotu do Oath wysłała wiele telegramów do stacji kolejowych, które wciąż działały, choć znajdowały się blisko linii frontu.
ALARM O ZAGINIONEJ OSOBIE STOP ROMAN C KITT STOP CZARNE WŁOSY NIEBIESKIE OCZY STOP KORESPONDENT WOJENNY STOP OSTATNIO WIDZIANY W AVALON BLUFF STOP KONTAKT I WINNOW PRZEZ BIURO TELEGRAFICZNE OATH STOP
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi, ale czego się spodziewała? Z wieloma żołnierzami i cywilami nie było teraz kontaktu. Żeby o tym nie myśleć, przygotowała do pracy starą, wysłużoną maszynę do pisania, która nie była tak naprawdę jej maszyną, lecz własnością redakcji. Ona jedynie jej używała. Spację wytarły niezliczone kciuki, kilka klawiszy lubiło się zacinać, prowokując literówki. Iris próbowała się do niej przyzwyczaić, tęskniąc za tą swoją, magiczną, którą otrzymała kiedyś od babci. Za maszyną, która połączyła ją z Romanem. Trzecią Alouette.
Włożyła nową kartkę, rozmyślając o Alouette, zastanawiając się, gdzie ona jest. Ostatni raz widziała ją w swoim pokoju u Marisol. Pensjonat wprawdzie przetrwał bombardowanie, nie wiadomo jednak, co Dacre zrobił z miastem po tym, jak je przejął. Może magiczna maszyna nadal stała w pokoju, nietknięta, przyprószona jedynie pyłem i popiołem? Może wykradł ją któryś z żołnierzy Dacre’a, wykorzystując do nikczemnej korespondencji? A może roztrzaskał ją na ulicy na błyszczące kawałki?
– Wszystko w porządku, dziewczyno? – Głos Heleny Hammond przerwał te myśli, Iris podniosła wzrok i zobaczyła, że szefowa stoi przy jej biurku. – Wyglądasz blado.
– Tak, ja tylko… Zamyśliłam się. – Iris uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Przepraszam.
– Nie masz za co. Nie chciałam ci przeszkadzać, ale mam dla ciebie list. – Helena wyjęła z kieszeni spodni pomarszczoną kopertę, na jej poważnej twarzy pojawił się uśmiech. – Mam wrażenie, że cię ucieszy.
Iris wyrwała list z ręki Heleny, nie potrafiła ukryć niecierpliwości. To musiały być wieści o Romanie! Rozrywała kopertę, czując, jak żołądek skręca jej się z nadziei i przerażenia. Spojrzała z zaskoczeniem: wiadomość była za długa jak na telegram. Iris wypuściła wstrzymywany oddech.
Najdroższa Iris,
nie potrafię nawet opisać, jaką ulgę poczułam (i nadal czuję!), na wieść o tym, że bezpiecznie dotarłaś do Oath! Attie na pewno już Ci opowiedziała, co zdarzyło się w Avalon Bluff tamtego strasznego dnia: czekaliśmy na Ciebie i Romana przy ciężarówce tak długo, jak mogliśmy. A gdy już odjechaliśmy, bez was, miałam pęknięte serce i mogłam się tylko modlić, żebyście byli bezpieczni i żeby udało nam się znów spotkać.
Helena napisała mi, że Romana wciąż nie odnaleziono. Kochanie, tak mi przykro! Żałuję, że nie mogę nic zrobić, żeby uśmierzyć Twoje zmartwienie. Pamiętaj, że zawsze jesteś mile widziana w River Down, w domu mojej siostry. Znajdujemy się zaledwie dzień drogi od Oath i mamy pokój tak dla Ciebie, jak i dla Attie, gdybyście chciały nas odwiedzić.
Do tego czasu moje serce jest z Wami. Tęsknię!
Twoja przyjaciółka
Marisol
Iris zamrugała, odpędzając łzy, wsunęła kartkę do koperty. Minęły zaledwie dwa tygodnie, odkąd ostatni raz widziała się z Marisol. Dwa tygodnie od czasu, kiedy wszyscy mieszkali razem w pensjonacie. Dwa tygodnie, odkąd poślubiła w ogrodzie Romana C. Kitta.
Czternaście dni to wcale nie tak długo; Iris wciąż miała blednące siniaki i zadrapania na rękach i kolanach po tym, jak czołgała się przez gruzy w chmurze gazu. Wciąż słyszała łoskot spadających bomb i wyczuwała drżenie ziemi pod stopami. Wciąż czuła na włosach oddech Romana, kiedy obejmował ją tak mocno, jakby nic nigdy nie mogło ich rozdzielić.
Dwa tygodnie, krótkie jak mgnienie oka – rany w sercu były tak świeże, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj – a jednak tu, w Oath, w otoczeniu ludzi, którzy wiedli normalne życie, jakby wojna nie szalała na zachodzie, kilkaset kilometrów stąd, tamte dni, spędzone w Avalon Bluff, wydawały się snem. Albo czymś, co zdarzyło się lata temu i co pamięć Iris odtworzyła tak wiele razy, że nabrało w końcu koloru sepii.
– Marisol ma się dobrze? – zapytała Helena.
Iris skinęła głową i wsunęła list pod książkę na biurku.
– Tak. Zaprasza nas z Attie, żebyśmy odwiedziły ją u siostry.
– Powinnyśmy wkrótce pojechać – odezwała się Attie.
Oczywiście, myślała Iris. Przecież Attie była już w River Down. Zawiozła tam Marisol (z miauczącym kotem o imieniu Lilac), dotrzymała obietnicy danej Keegan. Keegan, kapitanka w siłach Envy, była kolejną osobą, o którą Iris się martwiła. Nie wiedziała, czy żona Marisol przeżyła bitwę o Avalon Bluff.
Iris chciała odpowiedzieć przyjaciółce, gdy w redakcji zapanowała cisza. Jedna z lamp zamigotała, jakby przekazując ostrzeżenie, a miarowy stukot klawiszy maszyn do pisania cichł powoli, aż wydawało się, że serce „Tribune” przestało bić i zamilkło w ciszy. Helena zmarszczyła brwi i odwróciła się do drzwi, Iris podążyła za jej wzrokiem. Pod ceglanym nadprożem stał mężczyzna.
Był wysoki i szczupły, ubrany w trzyczęściowy granatowy garnitur, w kieszonce na piersi miał czerwoną chusteczkę. Trudno było odgadnąć jego wiek, jednak bladą twarz pokrywały zmarszczki. Nosił wąsy i zaciskał usta, w słabym świetle paciorkowate oczy błyszczały obsydianem. Siwiejące włosy pod melonikiem zaczesał do tyłu, używszy pomady.
W pierwszej chwili Iris go nie poznała. Zastanawiała się, czy to on śledził ją tego ranka, dopóki nie zobaczyła w korytarzu za nim dwóch ochroniarzy, trzymających mocne ręce złożone za plecami.
– Kanclerz Verlice – powiedziała ostrożnie Helena. – Co sprowadza pana do „Inkridden Tribune”?
– Sprawa prywatna – odparł gość. – Moglibyśmy chwilę porozmawiać?
– Tak. Proszę tędy. – Helena już szła między stołami do gabinetu.
Kanclerz podążał za nią, omiatając wzrokiem felietonistów i redaktorów. Wydawało się, że chciał przejrzeć ich na wylot – a może kogoś szukał? Serce jej zamarło, gdy z drugiego końca pokoju spojrzał prosto na nią.
Przyglądał się jej nieodgadnionym wzrokiem dłuższą chwilę, popatrzył na Attie… Dotarł jednak do gabinetu Heleny, więc odwrócił wzrok i wszedł do środka. Helena zamknęła za nim drzwi, dwaj ochroniarze zostali na korytarzu niczym wartownicy, uniemożliwiając wejście do gabinetu czy przejście obok.
„Tribune” wznowiła swoją działalność. Redaktorzy wrócili do redagowania czerwonymi piórami stosów kartek, felietoniści znów stukali na maszynach, asystenci oderwali się od telefonu i kredensu z herbatą, zanosząc na biurka parujące filiżanki i nabazgrane pospiesznie wiadomości.
– Jak myślisz, z czym tutaj przyszedł? – wyszeptała Attie, wskazując głową drzwi do biura Heleny.
Iris stłumiła dreszcz i włożyła trencz, zawiązując go mocno w talii.
– Nie wiem – odszepnęła. – Ale to nie może być nic dobrego.
Dziesięć minut później drzwi gabinetu znowu się otworzyły.
Iris, skupiona na kartce i wystukiwanych na niej słowach, wchodząca w rytm swojej maszyny, dostrzegła kanclerza kątem oka. Szedł wolno przez redakcję i dziewczyna znów czuła tamto spojrzenie, jakby próbował prześwietlić ją i Attie.
Zacisnęła zęby i schyliła głowę tak, żeby włosy spadły jej na twarz, chroniąc ją przed spojrzeniem kanclerza niczym tarcza.
Odetchnęła z ulgą, gdy Verlice ze swoimi strażnikami zniknął na schodach, jednak natarczywy zapach jego wody kolońskiej utrzymywał się w pokoju jak mgła. Iris właśnie miała wstać i nalać sobie herbaty, żeby pozbyć się tej nieprzyjemnej woni, gdy zobaczyła, że macha do niej Helena.
– Iris, Attie, muszę z wami porozmawiać.
Attie przestała pisać i podniosła się bez słowa, jakby w każdej chwili spodziewała się tego polecenia. Przygryzła jednak wargę i widać było, że przyjaciółka jest zaniepokojona równie mocno jak Iris. Wyglądało na to, że sprawa, z jaką przyszedł tu kanclerz, dotyczyła ich obu. Dziewczyny weszły do gabinetu Heleny.
– Usiądźcie – poprosiła kobieta i zajęła miejsce za swoim biurkiem. Iris zamknęła drzwi i usiadła na wytartej skórzanej sofie po lewej stronie Attie. Powstrzymała się i nie strzeliła palcami. Czekała, aż Helena przerwie tę ciszę.
– Domyślacie się, z jakiego powodu kanclerz złożył nam wizytę? – przemówiła w końcu kobieta głosem zimnym i spokojnym jak woda pod taflą lodu.
Attie spojrzała ukradkiem na Iris i ta pojęła, że przyjaciółka myśli o tym samym. Widziała to w jej oczach: błysk gniewu, zmartwienie, irytację.
– Nie podobały mu się nasze artykuły – oznajmiła Iris. – Te, które publikowaliśmy o ewakuacji, bombardowaniu i użyciu gazu w Clover Hill i Avalon Bluff.
Helena sięgnęła po nowego papierosa, westchnęła i rzuciła go na stertę papierów.
– Nie podobały. Wiedziałam, że tak będzie, i mimo to je opublikowałam.
– Tak właściwie nie muszą mu się podobać, mam rację? – Sfrustrowana Attie machnęła ręką. – Obie z Iris napisałyśmy wyłącznie prawdę.
– Kanclerz widzi to inaczej. – Kasztanowe włosy Heleny spadały na czoło, pod oczami kładły się fioletowe cienie, jakby źle spała, a piegi, podobnie jak blizna, odznaczały się na tle bladej cery.
– To znaczy jak? – Iris przekręciła obrączkę na palcu.
– Uważa to za podsycanie strachu i propagandę. Uważa, że takimi nagłówkami próbuję zwiększyć sprzedaż.
– Bzdury! – krzyknęła Attie. – Obie z Iris widziałyśmy ten atak na własne oczy! I jako reporterki zdałyśmy z niego relację! Jeśli kanclerz ma z tym problem, to najwyraźniej stoi po stronie Dacre’a.
– Wiem – powiedziała łagodnie Helena. – Wierz mi, dziecko, wiem o tym. Napisałyście prawdę. Opisałyście to, co przeżyłyście, odważnie i szczerze, tak jak tego potrzebowałam. Masz rację, wydaje się, że kanclerz ma powiązania z Dacre’em i gotów jest tańczyć tak, jak mu tamten rozkaże. Co prowadzi mnie do kolejnego punktu: Verlice uważa, że próbuję spowodować kłopoty, doprowadzić do gniewu i paniki. Obwinia nas za ostatnie akty wandalizmu, za pojawiające się w mieście bogowie powinni leżeć w grobach, któredziś rano namalowano na jego podjeździe wielkimi, grubymi literami.
Iris zacisnęła dłoń. Widziała ten nieustraszony slogan w drodze do pracy.
– Ludzie mają prawo wyrażać własne opinie i przekonania na temat bogów – powiedziała – niezależnie od tego, czy ich czczą, czy nie. Nie możemy tego kontrolować.
– To właśnie powiedziałam Verlice’owi – oznajmiła Helena. – Jest innego zdania.
– Co to znaczy dla nas? Mamy przestać pisać o wojnie? Zachowywać się tak, jakby bogowie nie istnieli?
– Oczywiście, że nie – prychnęła Helena, ale kontynuowała już z mniejszym zapałem. – Nie chciałabym was o to prosić, ponieważ przeszłyście więcej, niż ktokolwiek z nas jest w stanie pojąć, i dopiero co wróciłyście. Ale jeśli Dacre zmierza na wschód, co obie widziałyście… To musimy o tym wiedzieć, zwłaszcza jeśli nasz kanclerz stoi po stronie boga. Musimy wiedzieć, ile mamy czasu, zanim Dacre dotrze do Oath, i jak możemy się na to przygotować.
Serce Iris zabiło mocniej. Od powrotu do miasta czuła się pusta. Spała, ale nic jej się nie śniło. Jadła i piła, ale nie czuła smaku. Pisała trzy zdania i usuwała dwa, jakby nie wiedziała, co dalej.
– Chcesz, żebyśmy wróciły na front – powiedziała, wstrzymując oddech.
Helena zmarszczyła czoło.
– Tak, Iris. Ale nie w taki sposób, co poprzednio, bo przecież Marisol nie ma już w Avalon Bluff.
– Więc jak? – chciała wiedzieć Attie.
– Wciąż pracuję nad szczegółami, więc nie mogę wam jeszcze odpowiedzieć. – Helena przeczesała dłonią włosy, robiąc w nich jeszcze większy nieład. – I nie chcę, żebyście odpowiedziały mi już teraz. Chcę, żebyście wzięły sobie wolne na resztę dnia. Chcę, żebyście naprawdę wszystko przemyślały i pojęły, co to dla was oznacza, a nie po prostu dały mi odpowiedź, którą waszym zdaniem pragnę usłyszeć. Rozumiecie?
Iris skinęła głową, od razu myśląc o Foreście. Brat na pewno nie będzie chciał, żeby wyjechała. Lęk chwycił ją za gardło, gdy wyobraziła sobie, że przekazuje mu tę wiadomość.
Zerknęła na Attie. Nie miała pojęcia, jaką decyzję podejmie przyjaciółka.
Prawda była taka, że Attie miała pięcioro młodszego rodzeństwa, kochających rodziców i czekające na nią prestiżowe studia na Uniwersytecie Oath. Ją trzymało tu wiele rzeczy, Iris tylko jedno. A jednak Attie była również muzyczką, która ukrywała skrzypce w piwnicy – wbrew prawu kanclerza, nakazującemu oddanie wszystkich instrumentów strunowych. A także wykupiła swojemu staremu, sztywnemu profesorowi prenumeratę „Inkridden Tribune”, bo powiedział kiedyś, że jej pisarstwo nic jej nigdy nie da.
Nie należała do osób, które pozwalają, by ludzie tacy jak kanclerz Verlice czy ograniczony profesor mieli ostatnie słowo.
I, jak zaczynała rozumieć Iris, ona sama również do nich nie należała.
Gdy dotarła do parku nad rzeką, niebo zasnuły już ciemne chmury. Wcześniej zjadły z Attie w kawiarni na rogu późne śniadanie i za radą Heleny nie wracały już dziś do pracy. Attie zamierzała przed powrotem do domu przejść się jeszcze po dziedzińcu uniwersytetu, Iris chciała odwiedzić park, w którym ona i Forest bawili się, gdy byli młodsi.
Trzymając w ręku walizkę z maszyną do pisania, zatrzymała się przy omszałym kamieniu i spojrzała na płytki, wijący się strumień.
Wierzby i brzozy pochylały się z brzegów, powietrze było słodkie i wilgotne. Przedziwne, jak bardzo park wydawał się odległy od miasta, jak dzwonki tramwajów, pomruki samochodów i wielogłosowy gwar zdawał się tutaj niknąć, zupełnie jakby znalazła się całe kilometry od Oath. Uklękła, żeby wyjąć ze strumienia kilka kamyków, zimna woda zmroziła palce.
Dawno temu Forest znalazł wśród kamieni ślimaka i podarował go siostrze. Iris nazwała go Morgie i z dumą zabrała do domu, traktując niczym nowe zwierzątko.
Uśmiechnęła się, ale ostre wspomnienie cięło płuca jak szkło.
Jeśli będziesz mnie widywał zbyt często, w końcu znużą Cię te łzawe historie o ślimakach, napisała kiedyś do Romana.
Niemożliwe, odpowiedział jej wtedy.
Pozwoliła, żeby kamyki wypadły jej z dłoni, patrzyła, jak rozbryzgują się w wodzie. W górze zagrzmiało, wiatr poruszył gałęziami. Na ramiona Iris spadły pierwsze krople deszczu, spływały po jej płaszczu niczym łzy.
Ruszyła energicznie do domu, a tymczasem rozpadało się na dobre. Gdy dotarła do mieszkania, włosy miała zupełnie mokre; dobrze, że futerał na maszynę był wodoodporny. Początkowo nie przynosiła jej z pracy, odkryła jednak, że lubi ją mieć przy sobie. Na wypadek gdyby natchnienie przyszło w środku nocy.
Wbiegła schodami na pierwsze piętro, podeszwy trzewików uderzały głośno o metalowe stopnie, i stanęła gwałtownie. Drzwi do jej mieszkania były uchylone.
Kiedy rano wychodziła do pracy, Forest wciąż siedział na kanapie i pucował swoje znoszone buty. Niechętnie wychodził z domu. Może się obawiał, że ktoś go pozna i zrozumie, że zdezerterował? Prawda była o wiele bardziej złożona, ale większość mieszkańców Oath nie rozumiała, co tak naprawdę dzieje się na froncie.
– Forest? – zawołała, podchodząc do drzwi. Pchnęła je, słuchając skrzypienia zawiasów. – Forest, czy to ty?
Nie usłyszała odpowiedzi, zobaczyła jednak ciepłe, łagodne światło zapalonej lampy. Ktoś był w jej domu. Po kręgosłupie przesunął się dreszcz.
– Forest? – zawołała znowu i znowu bez odpowiedzi. W powietrzu smużył się jednak dym, ktoś się poruszył.
Iris przekroczyła próg.
W salonie, kilka kroków od niej, stał wysoki, starszy mężczyzna ubrany w kurtkę z cielęcej skóry i ciemny garnitur. Nigdy wcześniej go nie widziała, ale zrozumiała, kim jest od razu, kiedy tylko spotkały się ich spojrzenia. Zimny dreszcz rozlał się po całym ciele Iris, zmroził krew.
Mężczyzna po raz ostatni zaciągnął się cygarem, jakby szykował się do starcia. Zwinięty tytoń tlił się, kiedy wyjął cygaro z ust.
– Witam, panno Winnow – odezwał się przybyły głębokim głosem. – Gdzie jest mój syn?
Nie tak wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z ojcem Romana.
A właściwie: wyobrażała je sobie zupełnie inaczej. Na pewno nie w tym smutnym, małym mieszkaniu, z poplamionymi tapetami, zniszczonymi meblami i wytartymi podłogami, które bardzo wyraźnie przypominało, że w przeciwieństwie do Kittów Iris należała do klasy robotniczej. Na pewno ona sama nie miała być rozczochrana i przemoczona, samotna i z obolałym sercem.
W swojej wizji miała na sobie najlepszą sukienkę, włosy zakręcone i upięte perłowymi spinkami, a dłoń splecioną z dłonią Romana. Stali w rozległej posiadłości Kittów na północnym krańcu miasta, może w ogrodzie zalanym słońcem, gdzie przenikliwa babcia i łagodna mama Romana podawały herbatę i trójkątne kanapki.
Jakże otrzeźwiła ją teraz świadomość, że takie marzenia pokrywają się z rzeczywistością nad wyraz rzadko. Jak niemożliwa była scena, którą Iris sobie wyobraziła… Nie odwróciła jednak wzroku, stała wyprostowana i zdecydowana.
– Witam, panie Kitt – rzekła twardo. – Nie spodziewałam się pana.
– Wybacz, że zajrzałem bez zapowiedzi – odpowiedział tonem sugerującym, że nie miał sobie nic do zarzucenia. – Jednak, jak się już zapewne zorientowałaś, mój syn nie jest najlepszy w informowaniu o swoim miejscu pobytu, a ja chciałbym, żeby wrócił do domu.
Do domu.
Słowo uderzyło jak pocisk i Iris potrzebowała chwili na złapanie oddechu. Odstawiła walizkę z maszyną, zdjęła trencz i powiesiła go na oparciu stojącego w pobliżu krzesła. Dzięki bogom, że już włączono im prąd i że Forest sprzątnął mieszkanie, kiedy wrócili. Wyrzucił butelki po alkoholu, usunął pajęczyny, zamiótł podłogi. W kuchni mieli jedzenie, w umywalni bieżącą wodę. Brakowało tylko Aster, mamy.
Odepchnęła tę myśl, teraz musiała skupić się na sprawie, na którą zupełnie nie była przygotowana. Nie wiedziała, co powiedzieć o Romanie panu Kittowi, nie wiedziała, ile on już wie i co można bezpiecznie wyjawić, a co trzeba przemilczeć.
Próbowała wyobrazić sobie, czego chciałby Roman, i poczuła skurcz bólu w piersi.
– Mogę panu zaproponować filiżankę herbaty, panie Kitt? – zapytała.
– Nie. Nie słyszałaś mojego pytania, dziewczyno?
– Słyszałam. Nie wie pan, gdzie jest jego syn, myśli pan jednak, że ja wiem.
Ojciec Romana milczał przez kilka pełnych napięcia sekund i patrzył na nią. Iris zmusiła się, by wytrzymać jego spojrzenie. Nie zamierzała oddać mu sterów, kulić się i odwracać wzroku, jakby już wygrał.
Przyglądała mu się, myśląc, jak Roman i jego ojciec są do siebie podobni. Obaj byli wysocy, o szerokich ramionach, gęstych czarnych włosach i oczach niebieskich jak chabry. Mocna szczęka, wysokie kości policzkowe i skłonność do czerwienienia się. Iris zawsze wiedziała, kiedy Roman się denerwował albo wpadał w zakłopotanie, bo wtedy rumienił się nieuchronnie. Wyglądał z tym rumieńcem tak ujmująco… Twarz jego ojca natomiast przybierała ceglany kolor, jak po latach palenia i picia.
Po raz kolejny zaciągnął się cygarem, dym zawirował. Być może nie podobało mu się, że Iris się w niego wpatruje, może nie spodziewał się, że będzie taka uparta. I choć było jej zupełnie wszystko jedno, zesztywniała, gdy pan Kitt wsunął rękę do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
– Początkowo nie mogłem tego zrozumieć – zaczął, a Iris odprężyła się, gdy ujrzała złożoną gazetę. Rzucił ją na podłogę między nimi, dziewczyna spojrzała, to była „Inkridden Tribune”. Przeczytała nagłówek na pierwszej stronie i serce zabiło znajomo, jakby właśnie zobaczyła swoje odbicie w lustrze.
INKRIDDEN IRIS DONOSI: DACRE BOMBARDUJE AVALON BLUFF, UŻYWA TRUJĄCEGO GAZU WOBEC OBYWATELI I ŻOŁNIERZY NA ULICACH.
– Nie rozumiałem – ciągnął pan Kitt – dlaczego mój syn rzucił wszystko dla pracy w sensacyjnym szmatławcu i pojechał na front. Dlaczego zrezygnował z prestiżowego stanowiska w „Oath Gazette”. Dlaczego zerwał zaręczyny z piękną, inteligentną młodą damą. Dlaczego okazał nieposłuszeństwo i raz jeszcze złamał serce swojej matce. Nie mogłem tego pojąć, dopóki nie przeczytałam twojego pierwszego artykułu w „Tribune”. Wtedy wszystko nabrało sensu.
Iris nie poruszyła się, nie oddychała. Czuła, że pan Kitt zastawia na nią starannie przygotowaną pułapkę, i skuliła się w sobie, czuła suchość w ustach. Czekała, co będzie dalej.
Uśmiechnął się do gazety, do nagłówka, który stworzyła. Do słów, które napisała. Do horroru, który tylko cudem przeżyła. Kiedy ojciec Romana znów na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach z trudem skrywaną wściekłość i urazę.
– Widzi pani, panno Winnow… Romana zawsze pociągały słowa i opowieści. Kiedy był mały, wślizgiwał się do mojej biblioteki i wykradał z półek kolejne tomy. To dlatego moja teściowa podarowała mu maszynę do pisania na dziesiąte urodziny, marzył, żeby zostać pisarzem. Napisać coś, co miałoby znaczenie. To dlatego chciał pójść na uniwersytet i poświęcać całe godziny analizowaniu myśli innych ludzi i spisywaniu własnych.
Policzki Iris rozgrzały się do czerwoności.
– Co chce pan przez to powiedzieć?
– To, że twoje słowa go opętały. A ja chcę, żebyś teraz go uwolniła.
Z trudem stłumiła rodzący się w niej wybuch śmiechu. W mieszkaniu panowała cisza. Iris pojęła, że pan Kitt powiedział to ze śmiertelną powagą.
– Jeśli sądzi pan, że moje słowa go opętały, musi pan wiedzieć, że jego słowa działają na mnie tak samo – powiedziała, odruchowo dotykając obrączki.
Znowu napłynęły wspomnienia.
Iris przeżywała je setki razy, jakby uwalniały się zawsze, kiedy dotykała obrączki. Chwila, w której Roman wsunął ją na jej palec. Gwiazdy, które zapłonęły w górze nad nimi. Zmierzch wokół, w którym unosiła się słodycz kwiatów. To, jak Roman uśmiechnął się do niej przez łzy. Jak wyszeptał jej imię w tej ciemności.
Jej niespokojny ruch nie umknął uwadze pana Kitta. Spojrzał na jej dłoń, dostrzegł błysk obrączki, zrozumiał, na którym palcu ją nosi. Przez jego twarz przemknął wyraz tak straszny, że oddech zamarł w piersi Iris.
– Ach tak. – Nie powiedział nic więcej, ale przeciągnął znacząco te dwa słowa. Odchrząknął. – A więc jesteś w ciąży?
Iris drgnęła, jakby ją spoliczkował.
– Słucham?
– Nie widzę żadnego innego powodu, dla którego mój syn miałby związać się z kimś takim jak ty: nisko urodzoną, piegowatą dziewczyną, która próbuje przejąć jego majątek. Rzecz jasna, Roman ma swój honor, choć często używa go w sposób…
– Dziś rano szedł pan za mną do pracy – przerwała mu Iris, wyliczając te przewiny na lewej dłoni, żeby nie tracił z oczu jej obrączki. – Wtargnął pan do mojego mieszkania. Nie wątpię też, że grzebał pan w moich rzeczach. A teraz obraził mnie pan w sposób, który zakończył naszą rozmowę. – Wskazała frontowe drzwi, nadal otwarte. – Proszę stąd wyjść, zanim wezwę policję, żeby pana stąd wyprowadziła.
Pan Kitt parsknął, musiał jednak zrozumieć, że Iris mówi poważnie, bo ruszył do wyjścia. Po drodze nadepnął na gazetę i rozmazał nagłówek. Dziewczyna przełknęła długi ciąg przekleństw, którymi chciała go obrzucić.
Zatrzymał się, kiedy przechodził obok niej i znów wpił się w nią wzrokiem. Niebieskie, przekrwione oczy. Dym w oddechu.
Ledwie kilka chwil temu Iris widziała fizyczne podobieństwo między nim a Romanem. Teraz z ulgą pojęła, że Roman Carver Kitt w niczym nie przypominał człowieka, który był jego ojcem.
– Nie może wiecznie ukrywać się pod pani spódnicą, panno Winnow. – Jak widać, nie zamierzał zwracać się do niej „pani Kitt”. – Gdy zobaczy go pani dziś wieczorem, proszę mu przekazać, że muszę z nim porozmawiać. Że oboje z jego matką chcemy, aby wrócił do domu. Że wybaczam mu to, co się stało.
Dwie sekundy, żeby podjąć decyzję i wybrać słowa pożegnania. Dwie sekundy i chociaż chciała utrzymać tego człowieka w nieświadomości, to wiedziała, że jest potężny i również bardzo chce, żeby Roman wrócił do domu.
– Nie ma go tutaj – powiedziała.
– W takim razie gdzie się zatrzymał?
– Nie ma go w Oath.
Pan Kitt uniósł brew i wtedy uderzyło go to, czego Iris nie powiedziała.
– Jakąż miłością musi go pani darzyć, panno Winnow… skoro porzuciła go pani w Avalon Bluff, a sama się stamtąd uratowała.
Minął ją i wyszedł. Nareszcie.
Iris, blada i drżąca, patrzyła, jak rozpływa się w burzy, zostawiając za sobą duszący zapach wody kolońskiej i dym cygara. Piekły ją oczy. Łzy, złość i wyrzuty sumienia cięły ją niczym ostrza, do kości. Zamknęła i zaryglowała drzwi, i powoli osunęła się na kolana.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz