Łaska i chwała - Jennifer L. Armentrout - ebook + książka
BESTSELLER

Łaska i chwała ebook

Jennifer L. Armentrout

4,6

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Trinity Marrow przegrała bitwę, utraciła ukochanego protektora. W tej chwili nawet mając po swojej stronie zarówno strażników, jak i demony, może nie wygrać potyczki ze zwiastunem.

Sprowadzenie Lucyfera do pomocy na Ziemi to najprawdopodobniej najgorszy pomysł wszech czasów, ale nie ma wyjścia – niesławny upadły anioł to jedyna na tyle potężna istota, która być może zdoła przechylić szalę zwycięstwa.

Pomiędzy Trin i Zayne’em tworzy się nowa, niezgłębiona więź, Lucyfer rozpętuje piekło na Ziemi, zbliża się apokalipsa, a ludzkość balansuje na krawędzi zagłady. Bez względu na wynik wojny nic już nie będzie takie samo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 487

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (121 ocen)
85
24
7
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jolant33

Z braku laku…

w
10
msujek

Dobrze spędzony czas

niezła książka.
00
Day_200
(edytowany)

Z braku laku…

niestety wolę pierwsze tomy niż ostatni
00
Agata_Domalewska

Nie oderwiesz się od lektury

Tak jak i od dwóch poprzednich nie można się oderwać, i tak jak przy dwóch poprzednich żal że to już koniec.
00
szagaj

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 👍
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Służbie zdrowia, służbom mundurowym oraz pracownikom, którzy

niestrudzenie walczyli, aby ratować życie, a także zapewnić nam otwarte

sklepy, przy czym narażali zdrowie własne oraz swoich bliskich. Dziękuję

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

Zayne stał zaledwie kilka kroków ode mnie, a zaskakująco chłodny jak na lipiec wiatr podrywał jego spoczywające na nagich ramionach blond włosy.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Powoli traciłam wzrok. Miałam poważnie ograniczone pole widzenia, a widzenie peryferyjne praktycznie nie istniało. Ostatecznie będę widziała bardzo niewiele. Co gorsza, w oczach tworzyła mi się zaćma, przez co to, co znajdowało się przede mną, widziałam niewyraźnie, a moje oczy stały się wrażliwe na światło. To choroba genetyczna o nazwie zwyrodnienie barwnikowe siatkówki i nawet cała ta płynąca moimi żyłami anielska krew nie mogła zahamować jej postępów. Jasne światło utrudniało mi postrzeganie, a skąpe wcale go nie poprawiało, więc wieczorem widziałam tylko cienie, a nocą już prawie nic.

Zatem skoro alejkę w parku Rock Creek oświetlały jedynie latarnie, bardzo możliwe, że wcale nie widziałam tego, co przyszło mi do głowy. Zaledwie kilka dni temu przeszłam przez piekło, zostałam pokonana przez psychopatycznego archanioła Gabriela – znanego również jako Zwiastun Przydługawych Monologów – więc tylko Bóg jeden wiedział, co tak naprawdę stało się z moimi oczami.

Albo umysłem.

Zayne mógł być halucynacją powstałą wskutek uszkodzenia mózgu lub wytworem mojej wyobraźni z powodu żałoby. Tak czy inaczej, miałoby to większy sens. No bo jak mógł stać przede mną? Zayne był… Boże, zginął, a jego ciało – jak wszystkich strażników po śmierci – zmieniło się w pył. Dzięki łączącej nas więzi był moim protektorem. Dała nam zarówno siłę, jak i szybkość, ale zwróciła się przeciwko nam w chwili, w której dotarło do mnie, jak bardzo go kocham. Zayne został osłabiony fizycznie, a Gabriel to wykorzystał. Słyszałam ostatnie słowa Zayne’a. To nic. Obserwowałam, jak wydał ostatnie tchnienie. Czułam, że pękło we mnie połączenie, które czyniło nas prawowitą i protektorem.

Zayne umarł.

Nie żył.

Ale stał w tej chwili przede mną, a ja czułam świeży śnieg i wiosenną miętę. Woń była jeszcze silniejsza niż zazwyczaj, jakby letnie powietrze przeniknęło to zimowe.

Zaczęłam się więc zastanawiać, czy nie był zjawą – kimś, kto umarł i przeszedł na drugą stronę. Kiedy dusze przenosiły się w zaświaty, a potem sprawdzały, co u bliskich, ludzie ci często czuli to, co przypominało im o zmarłym – zapach perfum, pasty do zębów, papierosów, ogniska. To mogło być cokolwiek, bo niebo… miało określoną woń. Pachniało tym, czego najbardziej się pożądało, a ja najbardziej na świecie pragnęłam, aby Zayne nadal żył.

Więc czułam w tej chwili zapach nieba.

Jednak nawet pomimo kiepskiego wzroku zorientowałam się, że Zayne nie był zjawą. Że był cielesny i połyskiwał. Jego skóra emanowała blaskiem, którego nigdy wcześniej nie widziałam.

Zakręciło mi się w głowie, gdy spojrzałam w oczy, które nie były już jasnoniebieskie. W tej chwili bił od nich żywy, intensywny kolor, przypominający niebo tuż przed zmierzchem, w chwili, w której ma ten głęboki odcień szafiru. Nawet strażnicy nie miewali tęczówek w takich barwach, w dodatku błyszczących jak u tych lalek Glo Worm, które w dzieciństwie znalazłyśmy z Jadą na strychu.

Oczywiście strażnicy nie miewali również skrzydeł, jakie w tej chwili wyrastały z szerokich ramion Zayne’a. Nie były gargulcze, które w dotyku przypominały miękką skórę. O nie, te miały pióra – białe, gęste, ze złotymi smużkami, jakby płonęły niebiańskim ogniem i łaską.

Tylko dwie istoty na tym świecie i nie tylko – poza Bogiem – posiadały w sobie tak wszechpotężną łaskę. Byłam jedną z nich.

Jednak Zayne nie urodził się prawowitym jak ja, nie był podobny do tych nielicznych ludzi, w których drzewie genealogicznym pojawił się anioł, przez co biła od nich dużo słabsza, rozcieńczona łaska. Dzięki niej widzieli duchy i zjawy albo wykazywali inne zdolności nadnaturalne. Przez całe życie powtarzano mi, że jestem jedyną prawowitą, pierwszą urodzoną jako dziecko anioła i człowieka. Okazało się to nieprawdą. Istniał również Sulien, potomek Gabriela, ale Zayne go zabił, więc chyba wróciłam do bycia unikatową. Jednak nic z tego nie miało znaczenia, ponieważ Zayne urodził się jako strażnik.

Jedynym stworzeniem z taką łaską i skrzydłami mógł być anioł, ale przecież Zayne’owi daleko było do niego.

Jednak szczycił się teraz anielskimi skrzydłami – opierzonymi, które błyszczały łaską.

– Trin…? – powiedział, a ja gwałtownie wciągnęłam powietrze. O Boże, to jego głos, więc cała zaczęłam się trząść. Oddałabym dosłownie wszystko, aby ponownie go usłyszeć, a teraz to się stało.

Postawiłam niepewny krok do przodu.

– Wyczuwam cię – wydusił z wahaniem, gdy na mnie spoglądał.

Miał na myśli więź protektora? Szukałam energii, śladu emocji, które nie byłyby moje. Jednak nic takiego nie znalazłam. Nie było sznura. Więzi.

Zayne przestał być moim protektorem.

– Trinity – wypowiedział łagodnie i wtedy to usłyszałam. Ten ton. Był dziwny. Jakby zdezorientowany. – To imię… coś znaczy.

Moje serce zgubiło rytm.

– Bo jest moje.

Przechylił głowę do cienia, ale wciąż czułam, że się we mnie wpatrywał. Czy… on mnie nie pamiętał? Zaczęłam się niepokoić. Nie wiedziałam, jakim cudem wrócił, ani dlaczego przypominał anioła, ale gdyby się coś stało z jego pamięcią, oczywiście bym mu pomogła. Razem coś byśmy na to poradzili. Liczyło się wyłącznie to, że żył. Zbliżyłam się o kolejny krok, uniosłam rękę…

W jednej chwili stał nieopodal, a w kolejnej znalazł się tuż przede mną, te niesamowite skrzydła zasłoniły mi cały świat za jego plecami. Poruszył się szybciej, niż zdołałby to zrobić jakikolwiek strażnik – nawet szybciej niż ja.

Wzdrygnęłam się i odchyliłam głowę. Instynkt podpowiadał mi, że Zayne wiedział przecież, jak działały moje oczy i jak trudno było mi śledzić ruch, więc by się tak nie poruszył, ale coś wyraźnie wpłynęło na jego pamięć i…

Złapał mnie za rękę, pochylił się i zaciągnął głęboko moim zapachem. Zadrżał i uniósł głowę. Wybałuszyłam oczy. Z tak bliska widziałam znajome rysy jego twarzy, ale dostrzegłam je wyraźnie, co również nie miało jakiegokolwiek sensu. Skrzydła zasłaniały poświatę księżyca, a pobliskie latarnie znajdowały się za daleko, aby wyjaśnić, dlaczego nagle widziałam go tak perfekcyjnie. Jego twarz była zbyt wyraźna, a blask naprawdę bił…

– Myślisz, że możesz się ze mną mierzyć, mała nefilim? – zapytał.

Chwileczkę. Że co?

Zdenerwowałam się, patrząc na niego.

– Mała…?

Gojąca się skóra i mięśnie zaprotestowały, gdy przyciągnął mnie do swojej piersi. Objął mnie w talii i trzymał w stalowym uścisku, który wydawał się miażdżący, ale kontakt z jego ciałem wciąż stanowił dla mnie szok, rozpraszając myśli i niwelując wszelkie sygnały ostrzegawcze. Zayne ponownie opuścił głowę, a ja spięłam się, czekając, co zrobi. Sytuacja wydawała się bardzo dziwna, zamierzał mnie pocałować, a ja nigdy bym…

Wsunął nos w moje włosy i ponownie zaciągnął się zapachem.

– Twoja woń… Znam ją. Przyzywa mnie. Dlaczego?

– Bo, eee, mnie znasz? – podsunęłam.

– Może – mruknął i przez chwilę trzymał mnie w ramionach, co wzięłam za dobrą wróżbę. – Ale ty… Rozpoznaję łaskę. Jest silna. Jak u archanioła – stwierdził, ostatnie wręcz warknął, jakby mówił o jakiejś nieuleczalnej chorobie.

Co, do diabła?

Obróciłam głowę, niezdolna unieść rąk, bo przyszpilił mi je do boków ciała.

– Zayne, to ja – powiedziałam, starając się myśleć logicznie. – Trinity.

Skamieniał.

– Znam twoje imię, twój zapach… to ważne – urwał. Zadrżał i nieco rozluźnił uścisk. – Czuję zbyt wiele. Chciwość, obżarstwo, gniew, nienawiść. Są we mnie, przepełniają mnie.

To… wcale nie brzmiało dobrze.

– Ale pachniesz wspaniale. Upojnie. Znajomo – powtórzył. Obrócił głowę i poczułam na policzku jego wargi.

Sapnęłam, przytłoczona sprzecznymi emocjami. Całe moje ciało łaknęło jego bliskości, ale mózg i serce się jej sprzeciwiały.

– Puść mnie, po czym zastanowimy się, co się tu wyprawia.

Nie zabrał rąk.

Zaśmiał się.

Jednak ten dźwięk nie był podobny do tego, który tak ceniłam i kochałam. Przebiegł mnie dreszcz, i to wcale nie z rodzaju tych dobrych. Śmiech Zayne’a wydawał się zimny, wręcz okrutny, a przecież nie był do czegoś takiego zdolny.

– Puść mnie, Zayne.

– Nie mów tak do mnie.

Serce mi się krajało.

– Przecież tak masz na imię.

– Nie mam imienia.

– Ależ masz. Brzmi Zayne…

– Puszczę cię, gdy będę miał takie pragnienie – przerwał mi. – A wiesz co, mała nefilim? Teraz tego nie chcę.

Dobra. Kochałam go całą swoją istotą – kochałam bardziej niż cokolwiek na świecie i zaczęłam się martwić obecnym stanem jego psychiki. Chciałam mu pomóc i z pewnością to zrobię, ale zaczynał grać mi na nerwach.

– Przestań nazywać mnie małą nefilim – ostrzegłam.

– Przecież tym właśnie jesteś.

– Jestem prawowitą, ale nic z tego nie stanowi mojego imienia. Jestem Trinity albo Trin. – Wiłam się, starając od niego uwolnić. Z głębi jego gardła dobył się niski, zwierzęcy dźwięk. – Puść mnie, inaczej klnę się na Boga…

– Boga? Klniesz się na Boga? – Ponownie się zaśmiał. – Bóg porzucił nas wszystkich.

Zdziwiłam się. Czułam mieszaninę ulgi, dezorientacji, irytacji i czegoś o wiele silniejszego. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, zaczęłam się bać, będąc w jego ramionach.

Zrobiło mi się zimno, zaczęłam reagować na obawy – głęboko w moim wnętrzu rozpaliła się łaska.

Zayne syknął – naprawdę syknął – jak wkurzony, dziki kot. Bardzo zły, bardzo duży kot, gdy wyczuł pulsującą we mnie łaskę. To już było superdziwne.

Instynkt wziął nade mną górę. Obróciłam się, ignorując obolałe po ostatniej walce ciało i uniosłam kolano, które wbiłam mu w krocze.

A przynajmniej spróbowałam.

Zayne przewidział mój ruch. Trafiłam więc w jego udo. Poczułam gniew oraz pospiesznie narastającą panikę, gdy przepłynęła przeze mnie łaska, domagając się uwolnienia, ale zdołałam ją stłumić. Zayne był zdezorientowany, dopiero wrócił z zaświatów, i to z anielskimi skrzydłami, więc nie chciałam go krzywdzić. Łaska mogła siać spustoszenie, a nawet go zabić.

Udało mi się uwolnić rękę, więc uderzyłam go w żuchwę z taką siłą, że zapiekły mnie knykcie, a on się uśmiechnął. Szczerzył zęby, jakbym mu w nie nie przywaliła, a ułożenie jego ust było niewłaściwe – zimne, nieludzkie.

– Auć – mruknął. – Musisz się bardziej postarać.

Uderzyłam go więc w szyję tuż pod podbródkiem. Stęknął z bólu i mnie odepchnął – nie, rzucił na bok. Uderzyłam o ziemię z żałosnym piskiem. Szok tłumił ból, gdy uniosłam głowę.

To jednocześnie był i nie był Zayne.

Przecież nigdy nie cisnąłby mną jak frisbee. Nawet gdybym sobie zasłużyła, a dobry Bóg wiedział, że nawet po moim ostatecznie podłym zachowaniu Zayne nigdy by mnie tak nie potraktował. Mogłabym go kopnąć w twarz, a i tak nie podniósłby na mnie ręki.

Otrząsnęłam się i uklękłam…

Dostrzegłam jedynie złotą plamę skóry i skrzydeł, a potem Zayne chwycił mnie za koszulkę. Podniósł mnie z ziemi i zabrał w górę. Znalazłam się kilka metrów nad ziemią.

Cholera.

Rozłożył masywne, piękne skrzydła. W tej chwili jednak były bardzo przerażające. Trzymał mnie jak piórko, jakbym była jedynie wkurzonym dzieciakiem! Małym szkrabem. To mnie naprawdę zirytowało.

Kopnęłam go w brzuch. Rozluźnił palce na mojej koszulce i nagle spadałam.

Ponownie wylądowałam na ziemi, tym razem jednak na brzuchu. Ból rozgorzał w żebrach, powietrze uciekło mi z płuc. Dobra. Teraz już zrozumiałam, jak czuło się frisbee. Poznałam różnicę. Dobrze wiedzieć. Jęcząc, obróciłam się na plecy, bo chciałam usiąść. Nie udało mi się to za bardzo. Znalazł się nade mną, jego twarz widniała tuż przed moją. Błyszczące, niebieskie oczy przypominały kawałki lodu. Spojrzeniem zmroził mi i ciało, i duszę.

– Zayne, proszę…

Złapał mnie mocno za podbródek.

– Przestań mnie tak nazywać.

– To twoje imię.

– Wcale nie.

– To jak mam się do ciebie zwracać?! – krzyknęłam. – Dupku?

Uśmiechnął się półgębkiem.

– Możesz nazywać mnie śmiercią. Jak ci to brzmi?

Dopadł mnie silny strach, ale go ukryłam.

– Jak to brzmi? Dość głupio.

Przestał się śmiać.

Wzięłam zamach pięścią.

Złapał mnie za nadgarstek. Nawet nie oderwał ode mnie oczu, nie puścił też mojego podbródka.

– To wydaje się znajome.

– Kiedy mówię ci, że gadasz głupoty? Bo powin…

– Nie. – Zmrużył oczy. – To. Walka.

– Bo razem trenowaliśmy! Walczyliśmy ze sobą – powiedziałam pospiesznie, starając się gniewem zamaskować panikę. – Ale nie robiliśmy sobie krzywdy. Nigdy się nawzajem nie zraniliśmy.

– Nigdy się nie zraniliśmy – powtórzył, jakby te słowa współgrały ze sobą w jego ustach. Przechylił głowę na bok i zamknął oczy. – To nie jest… – Zacisnął palce, aż byłam pewna, że zmiażdży mi twarz. – Znasz mnie. Jesteś ważna.

Zdusiłam obawy.

– Bo… bo… się znamy. Jesteśmy razem. Nie zrobiłbyś mi krzywdy.

– Nie? – palnął, jakby z wielką dezorientacją. – Dlaczego? Jesteś nefilim. Masz w sobie łaskę archanioła.

– To nieważne. Nie zrobiłbyś mi krzywdy, bo mnie kochasz – szepnęłam łamiącym się głosem. Łzy napłynęły mi do oczu. – Właśnie dlatego.

– Kocham? – Wzdrygnął się, jakbym go sparzyła, i mnie puścił. – Kocham cię?

– Tak. Tak! Kochamy się, Zayne, i naprawię to ci się stało. Razem coś wymyślimy i…

– My? – Złapał mnie za szyję, niemal dusząc. – Nie ma żadnego „my”. Nie ma Zayne’a – warknął ze złością. – Jestem upadłym.

Nie było czasu, aby te słowa wyrządziły jakiekolwiek zniszczenie, czy nabrały logiki. Zaciskał palce, aż nie mogłam nabrać zbyt wiele powietrza. Nie miałam pojęcia, czy całkowicie odetnie mi dopływ tlenu. Jeśli tak, to czy powrócił do życia tylko po to, żeby mnie zabić? Taka ironia wydała mi się dość celna. Jeśli to prawda, byłabym wkurzona i oczywiście martwa, ale pękłoby mi też serce, bo gdyby Zayne otrząsnął się ze stanu, w którym się obecnie znajdował, ponownie by go to zabiło.

Nie zasługiwałam na coś takiego.

On również.

To, co zrobiłam później, trudno nawet wyjaśnić. Moje ręce same się uniosły, jakbym nad nimi nie panowała. Drżące palce położyłam na jego policzku, drugą dłoń przycisnęłam do jego piersi. Ciało przy ciele.

Zayne zamrugał i mnie puścił. W jego oczach na sekundę pojawiła się dezorientacja, a ja obróciłam głowę i zaczerpnęłam życiodajnego powietrza. Nie miałam pojęcia, dlaczego rozwarł palce, co go powstrzymało od uduszenia mnie. Zbyt szczęśliwa z tego, że ponownie mogłam oddychać, postanowiłam się tym teraz nie kłopotać.

Złapał mnie za ramię i się spięłam. Obrócił mnie jednak na plecy, przy czym wydawało się to niemal czułym gestem.

– Co… – Ponownie pokręcił głową, przez co zafalowały jego jasne włosy. – Dlaczego nie miałabyś mnie zaatakować? Dlaczego mnie dotykasz? Wyczuwam w tobie moc. Mogłabyś ze mną walczyć. Nie wygrałabyś, ale to i tak byłoby lepsze, niż takie leżenie…

Lepiej, żebym cię nie zabiła, chciałam powiedzieć, ale nawet ja wiedziałam, że to bez sensu. Nie umiałam przemówić mu do rozumu. Mogłabym się wydzierać, że go kocham, a i tak nic bym w ten sposób nie wskórała. Musiałam stąd odejść, dostać się do jakiegoś bezpiecznego miejsca, aby się zastanowić nad całą tą sytuacją. Nie podobało mi się to, co zamierzałam zrobić, ale nie miałam wyjścia. Przysunęłam rękę do uda, na którym pod długą koszulką miałam żelazny sztylet.

– Dlaczego nie chcesz ze mną walczyć? – dociekał. – Jesteś wrogiem. Powinnaś walczyć.

Nie potrafiłam pojąć, dlaczego nazywał mnie wrogiem.

– Nie będę z tobą walczyć, bo cię kocham, cholerny kretynie. – Zacisnęłam palce na rękojeści, a na jego twarzy odmalowała się mina, jak za każdym razem, gdy robiłam coś, czego nie rozumiał, co miało miejsce dość często. Łamało mi to serce.

– Przepraszam – szepnęłam.

Zayne ponownie przechylił głowę na bok.

– Za c…

Podniosłam się z trawy, biorąc szeroki zamach. Trafiłam go czubkiem sztyletu pod podbródek. Nie wbiłam go jednak głęboko, chciałam jedynie, aby go zapiekło.

Zatoczył się do tyłu, jego piękne oblicze wykrzywiła złość. Złapał się za szyję i wydał z siebie ryk, którym przeszył moją duszę. Natychmiast poderwałam się na nogi i uciekłam, jakby gonił mnie sam diabeł.

***

Uciekałam na oślep przez zatłoczone ulice, przeciskając się na chodnikach pomiędzy pieszymi, głośno stukając podeszwami sportowych butów. Nie miałam pojęcia, dlaczego nic mnie nie rozjechało. Wszystko mnie bolało, ale nie mogłam zwolnić. Nie wiedziałam, dokąd zmierzam…

Za mną.

Niemal się potknęłam, gdy wokół mnie rozbrzmiał głos, który nie był mój. Zwolniłam, zdyszana. Latarnie rzucały na chodniki złowieszczy, żółty blask. Twarze i ciała stały się niczym więcej jak bezkształtnymi plamami, gdy samochody trąbiły, a piesi krzyczeli.

Podążaj za mną, prawowita.

Albo traciłam rozum – co moim skromnym, zupełnie bezstronnym zdaniem było w tym momencie całkowicie uzasadnione – albo naprawdę w mojej głowie odzywał się jakiś głos.

Ale czy słyszenie głosów nie oznaczało, że traciło się rozum?

Chodź za mną, dziecię Michała. To jedyna nadzieja na ratunek dla tego, który dla ciebie upadł.

Nagle przed oczami stanął mi obraz, jakby gwiazda spadała na Ziemię. Zayne. To musiał być Zayne.

Upadły.

Powiedział, że jest upadłym.

Wiedziałam, co to oznaczało, ale przecież to niemożliwe.

Chodź za mną.

Głos… rozbrzmiewał czystą mocą. Nie potrafiłam go sobie wyobrazić. Przełknęłam ślinę, bo zaschło mi w ustach. Rozejrzałam się gwałtownie, ale nikogo nie zobaczyłam. Zayne wrócił z martwych – zmieniony, jak w Smętarzu dla zwierzaków Stephena Kinga. Miał skrzydła, ale wrócił. Żył, więc równie dobrze ja mogłam słyszeć głosy.

W tym momencie naprawdę wszystko było możliwe.

Ale jeśli głos był prawdziwy, jak, u licha, miałam podążać za czymś, czego nie widziałam?

Kiedy tylko dokończyłam tę myśl, usłyszałam:

Zaufaj łasce. Wie, dokąd się udać. Jesteś w połowie drogi do miejsca, w którym powinnaś się znaleźć.

Miałam zaufać łasce? Niemal parsknęłam śmiechem, ale byłam zbyt rozkojarzona, by naprawdę to zrobić. Znajdowałam się w pół drogi? Przecież tylko biegłam…

Na ślepo.

Pędziłam, zupełnie się nad tym nie zastanawiając. Zrobiłam to tak samo bezwiednie, jak wtedy, gdy dotknęłam Zayne’a. W obu przypadkach zdałam się na instynkt, a przecież był tożsamy z łaską.

Byłam gotowa zrobić wszystko, byle tylko rozwikłać zagadkę tego, co stało się z Zayne’em.

Przyspieszyłam. Ponownie zaczęłam biec i skręciłam w lewo. Nie miałam ku temu powodu. Przedostałam się na drugą stronę ulicy i biegłam dalej. Następnie udałam się w prawo. Zaczął padać deszcz. Nie miałam pojęcia, dokąd zmierzam. Serce kołatało mi w piersi, gdy skręciłam i znalazłam się na zatłoczonym chodniku. Nie słyszałam już głosu, a kiedy zaczęłam się bać, że go sobie wymyśliłam, dostrzegłam po drugiej stronie ulicy… kościół. Podeszłam powoli. Zbudowany z kamienia, z wieloma wieżyczkami, wyglądał jak coś wprost rodem ze średniowiecza. Doskonale wiedziałam, że to tutaj zostałam przywiedziona. Jednak nie miałam pojęcia, jak i dlaczego.

Wydawało mi się, że rozpoznałam kościół, gdy przemierzałam jego szerokie stopnie oświetlane dwoma latarniami. Pod wezwaniem Świętego Patryka, czy jakoś tak? Poświata księżyca odbiła się od krzyża nad drzwiami i przez chwilę miałam wrażenie, jakby jarzył się niebiańskim światłem.

Weszłam pod alkierz, wstrzymując oddech. Krople deszczu spływały mi po twarzy i ubraniu. Krew zakrzepła mi na wargach. Była moja? Zayne’a? Nie wiedziałam. Miałam niejasne wrażenie, że mogło pęknąć mi żebro, które właśnie się zrastało, ale nie czułam bólu. Może dlatego, że nie dałam ciału wytchnienia.

– To na nic – mruknęłam, podchodząc do drzwi. Zatrzymałam się. Wszystkie włoski na ciele stanęły mi dęba, gdy niepokój narastał, aż musiałam z trudem przełknąć ślinę. Nie mając pojęcia, czego mogę się spodziewać, otworzyłam ciężkie drzwi i weszłam do wzniesionego ponad dwa wieki temu gmachu. Natychmiast doznałam odczucia, jakby po mojej skórze przepłynął prąd, ostrzegając, że znajduję się gdzieś… gdzie nie powinnam być. Najwyraźniej dzieci aniołów i archaniołów nie miały tu wstępu, nawet jeśli zasadniczo zostałam stworzona, aby walczyć w imieniu świętych rzeczy. Nie powinnam się dziwić, że instynkt nakazywał mi branie nóg za pas.

Ale zostałam.

Napięłam mięśnie, gdy skrzypnęły niewielkie drzwi po mojej prawej stronie. Wyszedł z nich młody ksiądz w białych szatach z czarną lamówką. Skinął mi głową.

– Tędy, proszę.

Niepewna, czy cieszyć się z tego, że się mnie spodziewano, czy się tym wystraszyć, zmusiłam nogi do ruchu. Przeszłam za księdzem wąskim korytarzem. Kapłan zatrzymywał się co kilka metrów, aby zapalić świece. Gdyby tego nie robił, zapewne wlazłabym w ścianę.

Wejścia do nawy strzegła figura Świętego Brendana Żeglarza, który w jednej ręce trzymał łódź, a w drugiej laskę. Naprzeciwko niego znajdowała się Święta Brygida z ręką na sercu.

Miałam przerażające wrażenie, że rzeźby mi się przyglądały, gdy duchowny prowadził mnie w kierunku ołtarza. Niemal się potknęłam, gdy umysł poskładał to, co widziały oczy.

Na podłodze klęczały cztery kamienne anioły ze skrzydłami na plecach. W dłoniach trzymały misy, w których, jak założyłam, była woda święcona, bo jakoś wątpiłam, by zbierano w ten sposób deszczówkę czy coś.

Ksiądz się odsunął i wskazał, bym dalej szła sama. Z sercem w gardle wkroczyłam do centrum świątyni. Na wprost, na głównym ołtarzu wisiał trzymetrowy krzyż, na którym umieszczono postać zmartwychwstałego później Jezusa.

Poczułam powiew chłodu, a kiedy odetchnęłam, z moich ust wydobył się obłoczek pary. Dziwne… Podobnie jak bogata woń drewna sandałowego. Obróciłam się i zobaczyłam, że księdza nigdzie nie było. Zniknął.

Super.

Nie chciałam palnąć czegoś obrazoburczego, ale nie planowałam zostać w tym miejscu sama. Ruszyłam pomiędzy aniołami…

Które jednocześnie podniosły pochylone głowy i wysunęły misy.

O Boże, co za koszmar. Żołądek mi się skurczył i oparłam się pokusie, aby uciec korytarzem, gdy wokół mnie zgrzytał kamień. Jeden z aniołów zabrał rękę z misy i powoli wskazał na prawą stronę ołtarza. Kiedy się obróciłam, przeszedł mnie dreszcz.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze.

Stał przed ołtarzem, ubrany w jakiegoś rodzaju tunikę i spodnie, chociaż takich ciuchów nie dało się kupić na Amazonie. Zarys jego sylwetki zdawał się migotać, gdy przybrał całkowicie cielesną formę. Od białych loków na głowie po bose stopy, był najpiękniejszym widokiem, jaki kiedykolwiek widziałam.

Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale rozsunął skrzydła przynajmniej na jakieś dwa i pół metra w każdą stronę. Były tak jasne, że świeciły w słabym świetle świątyni. Poruszał nimi bezgłośnie, wytwarzając podmuch, który rozwiał mi włosy, mimo że dzieliła nas spora odległość. Zmrużyłam oczy i się pochyliłam. Co znajdowało się na końcu każdego jego skrzydła? To było…

O Boże.

Na końcach skrzydeł miał oczy. Setki oczu!

Przeszedł mnie dreszcz, gdy ponownie spojrzałam na jego twarz, ale musiałam natychmiast odwrócić wzrok. Bolało – czyste piękno przebijało się przez moją skórę i rzucało światło na każdą moją myśl.

Wiedziałam, co to za anioł.

Wywodził się z Tronów.

Patrzenie na niego oznaczało ujawnienie wszystkich skrywanych kiedykolwiek tajemnic i wystawienie się na osąd. W tej chwili mnie sądził. Przechylił głowę na bok i prześwietlał mnie jasnoniebieskimi oczami. Cała jego postawa mówiła, że zobaczył już wszystko.

I nie wywarło to na nim wrażenia.

W kryształowych oczach czyhała śmierć. I nie chodziło o żadne przechodzenie do następnego etapu czy stanie pod perłową bramą, a o pustkę ostatecznej śmierci – zgon duszy.

Odetchnęłam głęboko, aby przemówić.

Anioł otworzył usta.

Przeszywający ryk wstrząsnął witrażami i ławkami. Osiągnął oktawę, której żaden człowiek nie byłby w stanie wyprodukować w gardle, ani tym bardziej słuchać. Skuliłam się i złapałam za uszy. Wydawało się, że zawyło na raz tysiąc trąb, które dogłębnie mną wstrząsnęły. Dźwięk rozniósł się po kościele, odbijając się od mojej czaszki, aż byłam pewna, że głowa mi wybuchnie. Poczułam na palcach wilgotne ciepło.

Kiedy wydawało się, że już dłużej tego nie zniosę, dźwięk ucichł.

Opuściłam drżące, zakrwawione dłonie i uniosłam głowę. Anioł wpatrywał się we mnie bezlitośnie, nadal w ciszy poruszając skrzydłami.

– To niezwykłe – wydusiłam. Nie odezwał się, przeciągająca się cisza była nie do zniesienia. – Przyzwałeś mnie do tego miejsca – oznajmiłam, przygotowana na kolejny ryk nie z tego świata. Nie nadszedł. Tak samo jak odpowiedź. – Mówiłeś, że tylko w ten sposób pomogę Zayne’owi.

Wciąż cisza.

Straciłam cierpliwość. Przytłoczył mnie cały ten ból, strach, żal, a nawet radość z tego, że zobaczyłam Zayne’a.

– To ty mówiłeś w mojej głowie, prawda? Poleciłeś mi tu przyjść. – Cisza. – Nie słyszysz mnie? Własny wrzask rozerwał ci błonę bębenkową? A może to cię bawi? O to chodzi? Czy nie bawi cię wystarczająco Gabriel, który próbuje zniszczyć Ziemię i niebo? Cholera! – krzyknęłam, zdzierając sobie gardło. – Dobra, chcesz tak tu stać i się na mnie gapić? Mogę zrobić to samo. Albo jeszcze lepiej, wyjdę i powiem wszystkim napotkanym ludziom, że anioły istnieją naprawdę. I mogę to udowodnić. Wystarczy, że uwolnię łaskę. Potem przedstawię im kilka demonów, a kiedy skończę…

– To nie będzie konieczne – odezwał się niezwykle melodyjnym, ciepłym, aczkolwiek pozbawionym człowieczeństwa głosem. Było to tak ze sobą sprzeczne, że aż się skrzywiłam. – Jesteś tu dla niego. Tego, który zginął, chroniąc cię.

Poczułam się, jakby mnie uderzył.

– Tak. Ale on żyje.

– Wiem.

– Nie ma prawa.

– Oczywiście, że nie.

Zadrżałam.

– Co mu się stało? Dlaczego tu jest?

Anioł przechylił głowę na bok.

– Przychodząc ci z pomocą, dokonał aktu bezinteresownego poświęcenia. Ratował cię z najczystszej miłości. Przywrócono mu chwałę.

– Chwałę? – Nie wiedziałam, o czym mówił.

Pokiwał głową.

– Ale wybrał ciebie. Postanowił upaść.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Zakręciło mi się w głowie, gdy dotarło do mnie, co właśnie powiedział anioł. To nielogiczne, ale wiedziałam, co miał na myśli, mówiąc o tym, że Zayne upadł. Zrozumiałam, o co chodziło Zayne’owi, gdy określił się mianem upadłego. Nie pojmowałam jednak, jak to możliwe.

Odetchnęłam głęboko i to kilkakrotnie, zanim ponownie się odezwałam.

– Zayne był strażnikiem i moim protektorem. Jak mógł upaść, skoro nigdy nie był aniołem?

Tron uniósł, po czym opuścił skrzydła.

– Czym według ciebie byli strażnicy, zanim zostali przemienieni w kamień? Wydawało ci się, że Stwórca powołał ich do życia, bo mu się nudziło?

Zmarszczyłam brwi. Tak, właśnie w to wierzyłam.

– Nie. Bóg nie zrobił tego z nudów. Ci, których teraz nazywacie strażnikami, stanowili niegdyś wspaniałą ochronę ludzi, ale zawiedli. Ulegli pokusie grzechu. Upadli.

– Nie rozumiem. Mówiono mi…

– Że upadli zostali wymazani z powierzchni Ziemi przez strażników? – Nieznacznie się uśmiechnął. – Napisali swoją historię na nowo. Możesz winić ich za to, że chcieli ukryć to, czego się wstydzili? – Zszedł z ołtarza, przez co się spięłam. – Pochowali swoje czyny tak głęboko, że później wiele pokoleń narodziło się, a następnie odeszło do nieba, nie znając przeszłości własnej rasy. Niektórych archaniołowie i alfy pozbawiły skrzydeł i łaski. Inni uciekli do piekła. Jednak na tych, którzy pozostali i uznali swój grzech, nałożono karę. Zaklęto ich w kamień.

– Żywych? – szepnęłam.

– Stali się ostrzeżeniem, że zło czai się wokół i nikt, nawet anioły Boga, nie jest na nie odporny.

– Zostali pierwszymi gargulcami. – Odetchnęłam głęboko, przerażona na myśl, że ktoś miałby uwięzić mnie w kamieniu. – Jak dawno to było?

– Wieki temu – odparł anioł, wzruszając ramionami. Szczęka mi opadła. Wieki w kamiennej postaci? Jakim cudem którykolwiek wyszedł z tego bez skrzywienia na umyśle? – Jednak populacja demonów rosła, więc Bóg zainterweniował, a alfy dały niektórym z tych zaklętych w kamień wybór. Mogły ich uwolnić w zamian za walkę z demonami i ochronę ludzi lub pozostawić nienaruszonymi. – Nie bardzo brzmiało mi to jak wybór czy wolność, ale kimże byłam, by to oceniać? – Ci, którzy się zgodzili, zostali pierwszymi strażnikami, a ich prawdziwa kamienna forma miała stanowić dla nich przypomnienie. Natomiast ludzka postać została im nadana, aby mogli wmieszać się w tłum. Nie oddano im łaski, aby nie zaszła możliwość rebelii. Jednak stworzyli ród, który miał chronić ludzi i służyć Bogu – wyjaśnił. – Właśnie stąd wywodzą się strażnicy.

Nagle przypomniałam sobie słowa księcia demonów, kiedy pojechaliśmy do konwentu, aby odebrać jego adiutora Bambi. Dobrze, że strażnicy pozbyli się upadłych już wieki temu, co? Zaśmiał się wtedy, jakby wiedział o czymś, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Roth wiedział! Właśnie dlatego nieustannie szydził ze strażników.

– Chwileczkę. A co z tymi, którzy się nie zgodzili? Lub nie otrzymali wyboru? – zapytałam. – Co się z nimi stało?

– Znasz już odpowiedź.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Wiedziałam. Nie chciałam jednak, by to okazało się prawdą.

– Wciąż są zaklęci w kamień.

– Tak.

Dobry Boże.

Anioł mi się przyglądał.

– Kiedy strażnik umiera, staje przed osądem. Albo otrzymuje spokój wiekuisty, albo dawną chwałę. Odradza się takim, jakim niegdyś był.

Historia strażników niesamowicie mnie interesowała i miałam pytania. Na przykład, jak, u licha, demony utrzymały to wszystko w tajemnicy? Jeśli Roth znał prawdę, a mogłam się założyć, że tak było, musiało znać ją więcej istot piekielnych. Jednak w tej chwili liczył się tylko Zayne.

– Zatem kiedy mówisz, że dostąpił chwały, to znaczy, że został… aniołem?

Przytaknął.

– Zayne miał duże, pierzaste, anielskie skrzydła i łaskę. Całkiem sporo jej. Nie sądziłam, że upadli mają skrzydła albo łaskę. – Zawsze mi o tym mówiono, nawet Roth to potwierdził. Tylko Lucyfer zachował skrzydła i łaskę, ponieważ został wyrzucony z nieba, zanim Bóg zdał sobie sprawę z tego, co powinien był zrobić.

– Nie wszystkim dane jest odkupienie. Tylko ci, którzy naprawdę na nie zasługują, lub są naprawdę przydatni, dostąpią dawnej chwały, odzyskają łaskę i skrzydła. Został wybrany – odparł Tron. – Został przywrócony.

Otworzyłam usta, ale najwyraźniej mnie zatkało, gdy w końcu te informacje dotarły do mojej głowy. Zayne stał się prawdziwym aniołem, a potem upadł… Jak tego dokonał?

Chciałam wrócić do parku, odnaleźć go i przywalić mu w twarz. Nie dlatego, że się nie cieszyłam, bo chciałam go z powrotem. Przecież byłam gotowa iść do Czarnego Kosiarza, aby dowiedzieć się, jak mu pomóc, a on stał się aniołem w niebie. One często bywały nieprzydatne, jednak to cholerne anioły. Nie miałam pojęcia, jak to jest być pełnokrwistym, ale to na pewno coś wspaniałego. To musiało być jak… powrót do domu.

Nigdy bym z czegoś takiego nie zrezygnowała. Emocje chwyciły mnie za gardło i poczułam, że wilgoć napłynęła mi do oczu. Odwróciłam wzrok i zacisnęłam usta. Skąd wzięły się łzy, skoro wylałam ich już tak wiele? Jak on mógł to zrobić? Jego dzisiejsza wizyta była jak spełnienie marzeń, ale jakim kosztem? Upadł… dla mnie, a teraz nie wiedział, kim jestem.

– Powinnaś się wzruszyć – powiedział łagodnie anioł.

Spojrzałam na niego. W jego głosie pobrzmiewał smutek, który mnie zszokował. Od zawsze wydawało mi się, że anioły pozbawione były emocji, jednak to, co teraz usłyszałam, wydało mi się prawdziwe.

– Zayne dokonał czegoś, co uczyniło przed nim bardzo niewielu – stwierdził. – Na jego miejscu pozostałbym w niebie. Pomógłbym zapieczętować bramy, pilnując, żeby nie wdarły się do środka żadne zbrukane dusze.

– Zapieczętować bramy? – Zamrugałam, aby pozbyć się łez.

Tron pokiwał głową.

– Wielu z nas ma poczucie, że ten świat – rozłożył szeroko ręce – stoi na przegranej pozycji. Uważamy, że nic nie zdoła powstrzymać Gabriela, że jesteśmy w stanie jedynie zapobiec skażeniu, pilnując, aby nas nie dosięgło.

Wpatrywałam się w niego, oszołomiona.

– Chcecie oddzielić niebo od Ziemi?

– Ale zamiast tego jestem tutaj – przyznał, jakby chciał usprawiedliwić istnienie aniołów, które w zasadzie chciały umyć ręce od bałaganu, jakiego narobił Gabriel. Jedynym, co mogło mnie w tej chwili wyrwać z irytacji aniołami, było to, co powiedział dalej. – Zayne dostał wiele możliwości do wyboru. Mógł postawić na spokój wiekuisty. Odrodzony, mógł pozostać w niebie, aby strzec bram. Mógł zdecydować się na trening z naszymi armiami do ostatecznej bitwy, do której dojdzie przez Gabriela. Mógł udać się na Ziemię w chwili, w której byłby na niej najbardziej potrzebny. Ale postanowił wrócić do ciebie, aby walczyć u twego boku teraz i zawsze, mimo że został ostrzeżony, że jeśli zrobi to teraz, będzie to oznaczało jego upadek. – Parsknął śmiechem, który brzmiał jak wiatr w górach. – Nawet gdyby nie przyznał głośno, czego pragnie lub gdybyśmy nie przedstawili mu tylu możliwości, zdawaliśmy sobie sprawę, że znajdzie sposób, żeby do ciebie wrócić.

Czy nie to mi obiecał? Że bez względu na okoliczności, odnajdzie do mnie drogę?

– Zatem upadł, a upadły może zostać pozbawiony skrzydeł i łaski tylko wtedy, gdy zwiąże się z Ziemią – wyjaśnił Tron. – Jednak żaden anioł z taką mocą nie pokusi się o coś takiego – umilkł na chwilę. – Poza tym mieliśmy nadzieję, że nawet jako upadły mógłby pozostać… użyteczny dla naszej sprawy. Że zachowa w sercu to, kim był, i pomoże nam pokonać Gabriela. Ostrzegaliśmy o przeciążeniu związanym z ponownym zstąpieniem na Ziemię.

– Co to dokładnie znaczy? To przeciążenie?

– Kiedy upadł, stracił chwałę i został wystawiony na najgorsze rzeczy czyhające na ludzką duszę. Chciwość, żądzę, łakomstwo, lenistwo, dumę…

– Gniew, zazdrość. Rozumiem – przerwałam mu, a gdybym nie stała wcześniej przed Gabrielem, gdybym nie miała za ojca archanioła Michała, mogłabym wystraszyć się spojrzenia, jakim obrzucił mnie Tron. – Powiedział, że czuje za dużo. Jakby… Nie wiem… Mówił, że coś we mnie jest znajome, ale wydawało się, że coś go blokowało. Wyczuł łaskę we mnie. Zaatakował.

– Ponieważ kiedy upadł, nie tylko doświadczył grzechów ludzkości, ale został również narażony na gniew i gorycz tych, którzy upadli przed nim.

Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam. Nie umiałam pojąć… co Zayne musiał w tej chwili czuć.

– Ostrzegaliśmy go, że upadek może przeciążyć jego zmysły i zainfekować go, a nawet być może wymazać to, kim był. Jednak dla ciebie gotów był zaryzykować, że stanie się czymś tak złym i okrutnym jak demon. – Słowa te były jak cios nożem w serce. – Kiedy cię dziś zobaczył, wyczuł w tobie łaskę. Wzywała go czystość nawet w twojej mętnej krwi – wyznał, a ja nie miałam siły, aby obrazić się z powodu tego stwierdzenia. – Musiał być zdezorientowany, przytłoczony gniewem i goryczą tych, którzy upadli przed nim, więc najprawdopodobniej postrzegał cię jak jedną z tych, którzy wyrzucili go z nieba. Strażników potraktuje tak samo. Im dłużej to będzie trwało, tym większe prawdopodobieństwo, że użyje przemocy, która w niego wsiąknie. Stanie się niebezpieczny nie tylko dla ciebie czy strażników, ale także dla ludzi… dla niewinnych. – Westchnął. – Upadły władający łaską jest bardzo niebezpieczny, bez względu na czyste serce i umysł. Mieliśmy nadzieję, że podczas powrotu nic mu się nie stanie. Myliliśmy się. I oto tu jesteśmy.

Cztery ostateczne słowa.

Poczułam ucisk w piersi. Głupio z mojej strony wierzyć, że moje serce zniesie cały ten ból. Pomyliłam się, bo pękało na nowo. Porzucił wszystko, aby być ze mną, a w wyniku jakiegoś okrutnego zrządzenia losu miał stać się czymś, czego najbardziej nienawidził.

– Nie ma już dla niego nadziei? – zapytałam cichym, zmęczonym głosem. – Nie zdoła być taki, jak wcześniej? Nie da rady wyrwać się z tego stanu?

Tron cofnął się, a jego poświata nieco przygasła.

– Dla kogoś, kto ma wiarę, zawsze jest nadzieja.

Wiara. Niemal parsknęłam śmiechem, ale gdybym zaczęła rechotać, zapewne nigdy bym się nie uspokoiła. Młody ksiądz musiałby kogoś do mnie wezwać.

Jeżeli oczywiście nadal tu był, bo wcześniej zdawał się po prostu rozpłynąć w powietrzu.

Tron zaczął migotać, ale ponownie przybrał postać cielesną.

– Pomimo swoich wad, poradziłaś sobie całkiem nieźle. Wielu nie wierzyło, że przetrwasz pierwszą bitwę z Gabrielem – oświadczył. Wow. Dzięki tym słowom poczułam się o wiele lepiej. – Chociaż twój ojciec w ciebie wierzył.

– Tak? – W moim głosie niedowierzanie zadźwięczało tak wyraźnie, jak kościelny dzwon.

Sądziłam, że ponownie się uśmiechnął, ale wraz z przygaśnięciem jego blasku, jego twarz znów stała się dla mnie niewyraźna.

– Dlatego przekazał ci dar.

– Dar? – zagadnęłam ostrożnie. Nie chciałam żadnego daru. Pragnęłam powrotu Zayne’a… Zayne’a, którego znałam i kochałam, a nie obłąkanego gościa, który robił teraz w świecie Bóg jeden wiedział co. Rzeczy, które go zniszczą, bo był dobry do szpiku kości.

– Już otrzymałaś dar. – Anioł musnął palcami mój policzek. Przeszył mnie prąd, pobielało mi w kącikach oczu. – Darem jest to, co znajduje się w tobie. To zarówno łaska, jak i chwała, moc wykraczająca ponad to, co jesteś w stanie objąć umysłem, a jednak cieszysz się nią. Uderz nią w pogrążone w chaosie serce.

Patrzyłam na niego, aż zaczęłam rozumieć.

– Miecz Michała – wydusiłam. Tron odsunął się, a oczy na skrzydłach zamrugały jednocześnie. – Mówisz, że mam użyć miecza Michała przeciwko Zayne’owi? – rzuciłam piskliwie. – Dźgnąć go nim w serce? Przecież to go zabije!

– Twoja łaska nie zaszkodzi temu, co wielbisz. Może jedynie ocalić.

Zabrzmiało to jak jakieś bzdury Jedi.

– I mam ci uwierzyć na słowo? – zapytałam ostro. Uwolniona łaska niszczyła demony, ludzi, strażników. Nawet anioły. Spodziewał się, że uwierzę, iż skoro kochałam Zayne’a, nie zrobię mu krzywdy mieczem Michała? Mieczem, który wchodził w skórę strażnika jak nóż w masło. Zależało mi na Mishy, a mimo to zabiłam go łaską.

– Czy ty nie masz w sobie żadnej wiary? – rzucił. Otworzyłam usta, aby mu odpowiedzieć. – Już znam odpowiedź. – Jego skrzydła się rozjaśniły, a wszystkie oczy spojrzały na mnie jednocześnie. – To było pytanie retoryczne, prawowita. Tobie, dziecku jednego z najpotężniejszych archaniołów, zawsze brakowało wiary. – Uśmiechnął się do mnie. – Dobrze, że ani Bóg, ani twój ojciec nigdy w ciebie nie zwątpili – wyznał. Wzdrygnęłam się, oniemiała. – Nie zawiedź, prawowita. Będziesz potrzebowała Zayne’a, aby pokonać Gabriela. Będziesz potrzebowała wszystkiego, aby pokonać zwiastuna – powiedział, a ja zastanawiałam się, czy wiedział, gdzie podziewali się Layla i Roth. Otoczył go złoty blask, więc bystrze postanowiłam nie poruszać tego tematu. Oczy mnie zapiekły i zaczęły łzawić. – Może być już dla niego za późno. Wielu upadłych pogubiło się tak bardzo, że nie mogli dostąpić odkupienia. Mam nadzieję, że w jego przypadku tak nie jest, bo wtedy Gabriel będzie twoim najmniejszym zmartwieniem. Twój upadły w obecnym stanie może cię zabić, więc uważaj. Byłoby to dość niefortunne, gdybyś zginęła z ręki tego, który upadł, aby być z tobą.

Niefortunne?

Przyszło mi do głowy sporo lepszych słów. Przerażające, bolesne, popieprzone, miażdżące, tragiczne.

Westchnęłam ciężko.

– Jeżeli to zadziała – zaczęłam, ale natychmiast się poprawiłam. – Jeśli mi się powiedzie, czy Zayne znów będzie aniołem? – dociekałam, bo serce krajało mi się z zupełnie innego powodu.

Anioły nie miały emocji. A przynajmniej od zawsze tak mi się wydawało, a Gabriel całkiem dobrze to potwierdził. Jeśli Zayne na powrót stanie się jednym z nich, to go nie odzyskam. Nie będzie tak, jak wcześniej. Jednak nic mu się nie stanie. Będzie żył i to musiało mi wystarczyć.

Tron przez chwilę mi się przyglądał.

– Wielu wierzy, że do miłości nie są zdolne również demony, prawda? Skoro nie mają duszy.

Zadrżałam z niepokoju. Czy on czytał mi w myślach?

Boże, miałam nadzieję, że nie.

Jednak demony mogły kochać. Przykładem była Layla w związku z następcą piekielnego tronu Rothem.

Anioł przechylił głowę.

– Wbrew powszechnemu mniemaniu i temu, co twierdzą niektórzy bracia, anioły są zdolne do emocji, prawowita. Po prostu pewne rzeczy odczuwamy… inaczej. Dla najstarszych z nas jest to trudne, ale odczuwamy miłość, żądzę czy nienawiść – ciągnął. – Dowodem na to są upadli. Dowodem jest też Gabriel – wytknął. Wpatrując się w niego, pojęłam, że miał rację. Anioły upadły, ponieważ uległy całej masie ludzkich emocji, a Gabriela… dopadła ogromna zazdrość i gorycz. Ogarnęła mnie ulga… – Ale Zayne nie zostanie ponownie aniołem. Nie będzie też strażnikiem. Pozostanie niezmieniony – kontynuował Tron. – Upadły, który związany jest z Ziemią, znajduje się jedną nogą w niebie, a drugą w piekle. Istnieje tylko jeden, który został wyrzucony z nieba i zachował łaskę.

Serce mi się krajało.

– Lucyfer.

– I możesz zobaczyć, jak się to dla niego skończyło.

Po całej tej niezwykle niepokojącej i zapewne całkowicie demotywującej przemowie anioł zniknął, zabierając ze sobą chłód i woń drzewa sandałowego.

Nie wiedziałam, ile stałam w kościele, wpatrując się w tabernakulum, bo wahałam się, czy odrzucić słowa Trona jako niewłaściwe, czy skłonić się ku świadomości, że nie miałam wyjścia i musiałam mu uwierzyć.

To drugie wydawało się być prawdą bez względu na to, czy Tron miał rację.

Obróciłam się powoli. Kamienne anioły ponownie pochylały się nad misami. Zerknęłam w stronę ławek. Nie mogłam pozwolić, aby Zayne stał się czymś, co go przerażało, potworem, który ostatecznie zniszczy w nim całe dobro. Nie mogłam na to pozwolić, bo dla niego byłby to los gorszy niż śmierć.

Naprawdę nie miałam wyjścia.

Westchnęłam ciężko, a wraz z nabranym powietrzem wypełniła mnie silna determinacja, tłumiąc ból i pozbywając się mojego okropnego wyczerpania. Pojawiła się niewielka iskra nadziei, podsycając buzującą we mnie energię, jednak wiedziałam, z czym musiałam się zmierzyć.

Albo ocalę Zayne’a, albo go zabiję.

Albo… on zabije mnie.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Tytuł oryginału: Grace and Glory

 

Grace and Glory © 2021 by Jennifer L. Armentrout

Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA

All rights reserved including the right of reproduction in whole, or in part in any form.

This edition is published by arrangement with Harlequin Books S.A.

 

This is a work of fiction. Names, characters, places and incidents are either the product of the author’s imagination, or are used fictitiously, and any resemblance to actual persons, living or dead, business establishments, events, or locales are entirely coincidental.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Mary Luna

Zdjęcia na okładce: Shutterstock

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-622-0

 

 

Grupa Wydawnicza FILIA sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

SERIA: HYPE